•is'-bi 's’-, · uy. — humor i nozrywtkli umysło we. _ na seemia. — nowe książ...

31
• i S '-bi -,"ji 'S’-, M 1 Ü i m w§ ś BĘĘmmssSm -i' mämmsm I v i WĘĘKĘ § WM fc'4-y,:-V .'• ?- m>s\ !# ; SB^Ä . föt. Polonsksr, Hollywood

Upload: others

Post on 25-Sep-2020

0 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

• i S ' -bi -,"ji 'S’-,

M 1Ü i m

w§śBĘĘmmssSm

-i'm ä m m sm

I v i

W Ę Ę K Ę

§ 1 ® WMfc'4-y,:-V.' • ?-m>s\!# ;

S B ^ Ä

. ■

föt. Polonsksr, Hollywood

Page 2: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

- » . i

w s m ś a t

W PRACOWNIACH ZNANYCH ARTYSTEK: ^

ZOFIA STRYJEŃSKAN a lewo: Fragm ent obrazu

„W ęd ro w cy 7'.F o t, E . K o c h , W a r s z a w a .

Jedno z ostatnich zdjęć p. Zofji Stryjeńskiej, z dedykację dla Czytelników „Asa".

„ F o to -A r ie “, W a rs z a w a .

Z ofja S try jeńska — to a rtystka na w iel­ką m iarę. N iepospolity ta len t czyni ją najpopularn iejszą m alarką w Polsce.

Posiada ona nadzw yczajną fantazję, p rze­chodzącą w bezgraniczne uwielbienie b a r­wy i jest zw olenniczką tw ardej, określo­nej form y. Przytem jest to artystka, kLó"- ra, bodajże jedyna w dziejach m alarstw a polskiego, po trafiła wj-dobyć z naszego fo l­k loru ludowego n ieprzebraną tęczę barw i akordy istotnego piękna. Niema chyba za­ką tka Polski, od Hueulszczyzny do Kujaw, od Podkarpacia do Kaszubów, skądby Zofja S try jeńska nie czerpała natchnienia, przen ie­sionego następnie w obrazy, to kipiące ogni­stym m azurem , to znów przem aw iające sm ęt­kiem poleskiej zadum y—

Nie odrazu udało mi się w kroczyć w p ro ­gi sank tuarjum Z ofji S try jeńsk iej, to jest do je j pracow ni m alarskiej. A rtystka lubi p ra ­cować w ciszy i spokoju. N ieukończony je ­szcze obraz, to tabu dla zwykłego śm iertel­nika...

W reszcie, któregoś dn ia składam wizytę znakom itej artystce. Pracow nia, mieszcząca się na terenach sejm owych przy ulicy W iej­skiej w W arszaw ie, niew ielka i skrom na. Tak zwany „artystyczny n ieład“, w którym czuje się raczej artystyczną, niż kobiecą rękę. Na sztalugach ukończone w łaśnie p łó t­na „Kowal w iejski“ oraz „Przed cha tą“ . Oby­dwa — to fragm enty życia wiejskiego, ujęte z właściwą artystce w erw ą i rozm iłowaniem w kolorystyce._ Te dwa dzieła da ją odrazu tem at do in te­resującej rozmowy.

— W czem tkwi ta je m n ic a zapytu ję —tego wielkiego zam iłow ania Pani w naszych ludowych tem atach? Czy mogłaby m i Pani to bliżej wyjaśnić?

A rtystka godzi się chętnie na zwierzenia. Zaznacza jedynie, iż bardzo rzadko udziela wywiadów dziennikarskich, możliwe zatem, iż rozmowa nie pójdzie zbyt gładko.

— Czy każda rozm owa dziennikarza musi zaraz być oficjalnym w ywiadem? — zapy­tuję- — Będziemy poprostu mówili o różnych ciekawych rzeczach i na tern koniec! Poco zaraz myśleć o uroczystym interwńewie...

=— Zatem doskonale — zaczyna artystka — przedew szystkiem powiem panu rzecz za­sadniczą. Nie dlatego sięgam na wieś po te ­m aty, aby opiewać życie chłopa. Poprostu diatego, ponieważ tam jedynie -znaleźć je ­szcze m ożna barw ę. Nasze życie jest okropnie szare. Nawet taksów ki w mieście są szare.

Fragment obrazu „Piast".F o t. E . K o c k , V Parszatoa

W kolerKantuś i Jacek Stryjeńsćy, dwaj syno­w ie znanej artystki, sq zapalonym i lotnikami.

U brania wasze, was, nieszczęs­nych mężczyzn, to parod ja bar­wy. Szarość, szarość i szarość! W tym szarym świecie miasta i cywilizacji, m alarz nie może znaleźć barw y, k tó re j tak po­trzebuje i tak szuka, jak muzyk m elodji. T rzeba iść po barwę na wieś, bo kra je , w których tej barw y jes t jeszcze dużo, więc egzotyka, ta cen tra la światowa kolorów , są, niestety, zbyt da­leko i d la nas niedostępne...

— Stąd w niosek — odpowia­dam — że gdyby nasza współ­czesność by ła bardziej barwna, kolorow a, sztuka stałaby o wie­le wyżej?

—■ Ależ natu raln ie! — odpow iada Zofja S try jeńska z przekonaniem . — Jednostajność jest wrogiem m alarstw a w szczególności, a sztuki wogóle. W ielka sztuka mogła po­w stać wtedy, gdy a rty sta Otoczony był światem pięknym . W ięc naprzyk ład praw dziw ie wiel­ka rzeźba zrodzić m ogła się w Grecji, gdzie a r ty s ta ' stale w idział wiele pięknych nagich ciał. A potem średniow iecze, renesans. Jak­żeż były barw ne! Ot, dla p rzykładu — „Pie­ką rk a “ R afaela. Przecie to zw yczajna, prosta kobieta. Jak w spaniale ubrana! Niech pan to porów na z portre tem najw ytw orniejszej da­my w spółczesnych czasów! Jakież panuje tam ubóstw o kolorów ! W ięc i sztuka dzisiej­sza porów nać się nie da do epoki rafac- lowskiej.

— Gdy zan ik ła barw ność średniowiecza -- ciągnie dalej a rty s tk a — wielcy malarze sięgnęli po raz pierw szy do egzotyki. Byli to Cezanne i Gaugain. D usili się w szarości otaczającej ich, a wyzwolenie odnaleźli w egzotycznych roślinach, stro jach i ludach. Im należy zaw dzięczać now y pęd i nowe warto­ści w sztuce. Dziś, jak m ów iłam — świat jest bardziej szary, niż kiedykolw iek. Może po­w rót O lim pjad i ro snąca ich popularność, wskrzesi znow u piękne trad y c je rzeźby grec­kiej. Mam w tym k ie runku w ielkie nadzieje.

Rozmawiam y dłuższą chw ilę o malarstwie wpółczesnem, o tem atach poruszonych przez artystkę w je j pięknych obrazach, któremi ozdobione są główne sale naszych trans- atla ii tyków, „B atorego“ i „Piłsudskiego“; wreszcie zadaję niespodziew ane pytanie:

— K tóre ze swych dzieł uw aża Pani za najdoskonalsze ?

Zofja S try jeńska uśm iecha się:— Żaden z m oich obrazów . Napewno pan

nie zgadnie!Jestem zaintrygow any i dopytuję się na­

tarczywie. W reszcie słyszę nieoczekiwaną odpowiedź:

— Moi dw aj synowie — K antuś i Jacek! To są dw a m oje dzieła najdoskonalsze, na jak ie stać m nie było, jako kobietę. Jestem z nich o tyle bardziej jeszcze dumna, bo żadna m alarka nie może się poszczycić ta­kim i dw om a rozkosznym i bliźniakam i! Jeden z nich jest czarny, o typie włoskim, czupur- ny, drugi jego przeciwieństwem — blondyn, typow y słow ianin, łagodny i cichy.

Pani S try jeńska pokazuje mi fotografj? swych synów.

— No, niech pan powie — zapytuje mnie czy w życiu m ożna stworzyć coś pięk­

niejszego, jak dw oje zdrow ych, kochanych dzieci?,.,

Romit.

Page 3: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

IŁ P S T iS O W A K Y M A G A Z Y K T Y G O P X IO W Y

W YDAW CA: SPÓ Ł K A W YDAW NICZA „KURYER“ S. A.

REDAKTOR ODPOW IEDZIALNY: JA N STANKIEW ICZKIEROWNIK LITERACKI: JU L JU S Z LEO.

KIEROWNIK GRAFICZNY: JA N U SZ M ARJA BRZESKI.

ADRES REDAKCJI i ADM INISTRACJI: KRAKÓW, W IELOPO LE 1 (PAŁAC PRASY). - TEL. 150-60, 150-61, 1 5 0 -6 2 ,1 5 0 -6 3 , 150-64, 1 5 0 -6 5 ,1 5 0 -6 6

KONTO P. K. O. KRAKÓW NR. 400.200.

i

ILU STRO W A N Y MAGAZYN TYGODNIOW Y

CENA NUMERU GROSZYPRENUM ERATA KW ARTALNA 4 ZŁ. 5 0 GR. 40

CENY O G ŁO SZEŃ : W ysokoąć kolum ny 2 75 mm. — S zerokość kolum ny 200 mm. — S tro n a dzieli s ię na 3 łamy, sze ro k o ść łam u 63 mm. Cała s tro ­na zł. 6 0 0 P ó ł strony zł. 300 .1 m . w 1 łam ie 90 gr. Z a og ło szen ie kolorow e doliczam y dodatkow o 50°/o z a każdy kolor, p rócz za sadn iczego . Żadnych za strzeżeń co do m iejsca zam ieszczen ia o g ło szen ia n ie przyjm ujem y

N i e d z i e l a §>- l i s t o p a d a 1 9 3 6 R o k H

ASY NUMERU 45-GO:W praciOWttlaeh zn anych a r ty s te k :

ZOFJA. ST R Y JE Ń SK A . Pogaiwędikla w « z te ry oazy z mia t a r t ą , k fóra zd o b y ła so b ie u/.na ■

,n,ie w k r a ju i iziagramieą.Sto. 2.

anP O L S K I CASANOW A.

LA- K u le je losu g t a t e a & a . O hadżkie- wieza c z a ru ją barwuiościfią epoki roieoeio w Polsoe. S tb. 4—5.no

OM NIBUS W YNALAZCÓW . J a k p ow sta ł szereg d robiazgów eodsriienineigia u ż y tk u , przeelhodizą- cych zm ienne k o le je loiSuł S tr . 6.

EIDM ISS W EN U S 1936.

M łoda Małiopoilainifea p . Moikry- N ow ieka, k tó ra zdoby ła n a P a r ­n as ie p ieknośai p ierw sze mlilejsee.

S to. 8.nn

„S T R E F A M IL C Z E N IA “ . ■ R ząd w łosk i uiozoił pam ięć I>an- tego, twmiząc a p am ią tk o w e j dziel- nkcy ilaw co n y „ ro .e rw at:“ b isto- ryczny . S tr . 14—15.

S BG W IA ZD Y PO 30-STGE.

O tych . k tó re zd-ają slię u suw ać z pod żeliaznyeh re g u ł ezalsu.

iSte. 16—17.BB

HALLO! H A L L O!OZY MÓWI S IĘ D A L E J f

W esoły p rz e g lą d w ydarzeń ty ­godnia. S tr . 18.

DDK W A TER Y K S IĘ C IA P E P I .

M iejsca, ikttóre g o śc iły w r . 1812 księcia Jó zefa , o snu ła legenda, któria ma L itw ie ży je dotyebiizas.

Sto. 19.DB

Nasz p rzebó j m uzyczny!M ARSZ ORA OOVII.

M uzyku i sitowia Ju ljuH za Leto.tSto.' 22.

PB5 M INUT POSW IĘOONYOH

M O D N EJ FR Y ZU R ZE. Praktycizne raidy ^ sa lo n u pi ck :io śeii A sa“ . Sto. 26.

DBP A N IE FA W O R Y ZU JĄ

DOBRYCH TANCERZY. Z apora arna siztnka t aneczna p rzy- Cizyniie sic m oże do sukcesów s a ­lonow ych, o lila je j adepci' zdobę­dą silą nta o d ro b in ę ambiiojli w te j dtziedziniie żyicia tow arzysk iego .

Sto. 27.OB

NOW OCZESNA AM AZONKA. S tró j ipLiękiniej ipantiy utprawtiiająeej sp o rt jeździecki, p rzeszed ł w o- cTiattnćeii 3ft-tu la ta cli d u że zniiiiany.

S to . 28—29.n n

Nowele. — Dzitał gospndark tw a do­mowego. — K ą c ik fillateliatyez- uy. — H u m o r i nozrywtkli u m y sło ­we. _ N a seemia. — N ow e k sią ż ­

k i, — P ro g ra m rad io w y .

f f•'■•'Ajm

I I g

Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów techniki, coraz to now e w yczyny elektryzujq w yznaw ców postępu. O to należy zanotow ać w spaniały przelot zn a n eg o lotnika Jam esa M ollisona, który ostatnio przebył na swym sam olocie „Bellanca" północny Atlantyk w rekordowym czasie 13 godzin i 10 minut. Start nastgpił w Nowym Jorku i po lądow aniu w Harbour G race na Nowej Fundlandji, Mollison p olecia ł prosto ńa lotnisko londyńskie w Croydon. Sam olot M ollisona po­siada motor o sile 7 0 0 KM, i rozwija szybkość 3 7 0 km na god zin ę . N a zdjęciu widzimy szczę ­śliw ego lotnika p o przybyciu w Croydon. F o i. N e w Y o r k T im es , L on don .

AS-3

Page 4: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

Romantyzm, którego pierwszych przebły­sków m ożna się już dopatrzeć w drugiej połowie XVIII w., obok nowych p ier­

wiastków, jakiem i otaczał literatu rę , wycisnął również pewne swoiste piętno i na ludziach swej epoki, kształtu jąc odpowiednio ich uspo­sobienie, Charakter i życie. Poruszył on drze­m iący w duszach ludzkich m elancholijny, poetycki sm utek, pogardę szarej rzeczyw isto­ści, rozbudził w ybujały indywidualizm , nie­nasycone pragnienie wybicia się, w yróżnie­nia, w ystrzelenia ponad zwykły tłum, którym gardził, rozpalił niepoham ow aną żądzę nad zwyczajnych, tajem niczych przygód. Tern w łaśnie tłumaczy się ów nagły pęd do podró­ży, włóczęgostwa i aw antur, k tó ry zaw itał także i do naszego k ra ju . Ludzie porzucali ojczyznę, k ą t rodzinny, gdzie się wychowali i pracow ali, obowiązki, żonę, dzieci, mienie i rozpoczynali w ędrówkę po obcych krajach , w niedostatku często o chłodzie i głodzie, poszukując owych wyimaginowanych, niezna­nych, a przez to stokroć bardziej pociągają­cych przygód.

Przy tak sprzyjających po tem u okolicz­nościach wytw orzył się pewien specjalny ko­sm opolityczny typ aw anturników , wyzyski­waczy i oszustów. Zpośród całej czeredy najprzeróżniejszych typów tego rodzaju, pal­m a pierw szeństw a należy się niewątpliwie imć panu generałowi Chadżkiewiczowi.

Ignacy Chadźkiewicz, herbu Kościesza, ów polski Casanova, „król cyników, łotrów w ca­łej powadze i potędze m ajestatu“, jakiem i to nazwami obdarzają go współcześni mu pa- m iętnikarze, pochodził ze starej szlacheckiej rodziny, zdaw na osiadłej na Litwie, a skoli- gaconej z wieloma dw oram i pańskimi.

Gzem ten człowiek nie był, czćgo nie robił! Zycie jego mogłoby dostarczyć tem atu do napisania rycersko-aw anturniczego rom ansu, on sam zaś był wym arzonym typem na boha­tera zbrodniczych poem atów byronowskich. Dusza jego stanow iła przedziw ną mieszaninę dobra i zła. C harakter składał się z na jdzi­waczniejszych zestawień, z najzupełniejszych, trudnych do pogodzenia kontrastów i krań- cowości. Burzliwe życie było w iernym od­powiednikiem jego charakteru .

Przyjaciel generała Jasińskiego, a zarazem najzaciętszy wróg konstytucji 3 m aja, stron ­nik Targowicy, przed ostatecznym upadkiem ojczyzny jeszcze naprzem ian oficer polskiej gw ardji koronnej i kapitan grenadjerów ro ­syjskich, w legjonach, dokąd przyw iał go je ­go niespokojny duch, — intrygant, w ichrzy­ciel i rabow nik, kolejno ad ju tan t generałów Cham pionnet‘a, Masseny i M acdonalda, sły­nący pod im ieniem generała Łodoiski, odzna­czający się lw ią odwagą w boju, fałszerz banknotów , agent ta jnej policji Fouclućgo. w m iędzyczasie bałam ut i uwodziciel kobiet, szuler i Oszust, o którego najdziw niejszych, przeróżnych aw anturach tom y pisać by m oż­na — oto pan Chadźkiewicz we w łasnej oso­bie. Jeśli przysłow ie: fo rtuna kołem się toczy, znajduje zastosow anie do życia ludzkiego, to najlepiej chyba m aluje ono koleje losu Chadźkiewicza. Sto razy był on, jak się to mówi, pod wozem i zawsze um iał się zpod niego na w ierzch wydobyć.

A przecież było w itym człowieku niew ątpli­wie pewne piętno niezwykłości i wyższości, w yróżniające go zpośród w szystkich w spół­czesnych mu aw anturników i jakiś niezw y­kły urok, przyciągający ludzi ku sobie, jeśli mimo w szystkich sprawek, z którem i się nie kryl. a przeciwnie naw et zdaw ał się chlu­bić, był przyjm ow any bardzo skwapliwie w najlepszych tow arzystw ach i wszędzie, gdziekolwiek się pokazał, mile był widziany.

Przyczyniała się do tego niew ątpliw ie jego piękna, rasow a postawa i pańskie ułożenie, lecz m usiały istnieć i jakieś inne, głębsze przyczyny. Być może, że społeczeństwo, roz­czytujące się z takim zapałem w fantastycz­nych, rom antycznych poem atach, pociągała k u niemu w łaśnie owa zagm atw ana m iesza­n ina najbrudniejszych cech ze szlaehetnem i, czystemi odrucham i. Dziwną zaiste zagadkę stanowił ten człowiek, łączący w sobie b ru ­talną, bezwzględną przemoc ze w spaniało­myślnością; drażliw ą miłość w łasną z zupeł­ną za tra tą poczucia honoru; najniższy -cy­nizm z pobożnością; cechy bezinteresowności i pańską hojność z w yrafinow anem oszust­wem ; nieustraszoną odwagę w ogniu z bier- nem przyjm ow aniem zniewag, spotykających go n iejednokrotnie po przyłapaniu na n ie­uczciwej grze w karty ; arystokratyczne poglądy i w ielkopańskie m aniery z zadaw a­niem się ze zgrają łotrów, pieczeniarzy i swa- wolników, stanow iących jego przyboczną świtę, zw aną „plotkam i“ czerpiącem i nie- dbałość z mściwością; pełnem i garściam i zło­to z jego szkatuły, a obowiązanym i wzamian za to do bezwzględnego posłuszeństw a i dys­krecji; a nadew szystko żywą w iarę z zaka mieniałem życiem zła, którem świadom ie kroczył.

A przytem posiadał generał Chadźkiewicz jedną w ielką zaletę tow arzyską, zjednywu- jącą mu niebyw ałą popularność i sympatję w szerokich kołach — dowcip! Jeśli chcemy wierzyć licznym pam iętnikarzom , zajm ują­cym się jego osobą, należał on do najdowcip­niejszych ludzi swego czasu. Każde najprost­sze słowo, nabierało w jego ustach specjal­nego zabarw ienia. Umiał w lot pochwycić i po m istrzow sku odbić iskrzącą rakietę do­wcipu.

Przytoczę tu k ilka powiedzeń- Jeden z dygnitarzy, spotka wszy się pewne­

go razu z Ghadźkiewiczem w towarzystwie, zaw ołał o nim ze szczerym podziwem, zwra­cając się do zebranych gości:

„Co za głowa, gdyby statek!“ (powaga, stateczność).

Chadźkiewicz nie pozostał dłużny w odpo­wiedzi. K iw ając z politow aniem głową, bd- palił bez w ahania w stronę owego dygnitarza:

„Co za statek, gdyby głowa!“Znana jest rów nież jego zuchwała odpo­

wiedź, jak ą dał generałowi W itte, gdy tenże, odwiedziwszy swego przyrodniego brata Ale­ksandra Potockiego w gospodzie podczas jar­m arku w Berdyczowie, rzekł ironicznie, uj­rzawszy go siedzącego przy kartach , między Ghadźkiewiczem a drugim Szulerem.

„Co za głowa, gdyby s ta tek!"

Page 5: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

... zosta ł porw any i w yw ieziony do Wiatki.

„Cóż widzę, biedny bracie, jesteś jak Chrystus na krzyżu między ło tram i“.

„Cóż to nadzwyczajnego widzieć Chrystusa na krzyżu między dwoma łotram i“ — odparł zimno Chadźkiewicz, w zruszając ram ionam i, poczem (łodał, spoglądając wymownie na liczne krzyże i ordery, zdobiące pierś gene­rała W itte: „znacznie trudniejsza i ciekaw­sza to rzecz ujrzeć tyle krzyżów na jednym ło trze“.

Aluzja była tak przejrzysta, że niepodobna je j było nie pojąć. Została więc nietylko zro­zum iana, ale i zapam iętana i w odpowied­niej chwili pomszczona.

Cynizm jego sięgał niebywałych w prost granic. U padłą kobietę nazyw ał „m aliną ze swego ogrodu“, o złym księdzu mówił, że to „jego kapelan“. Przedstaw iając swego syna, dodaw ał bezwstydnie:

„Bardzo porządny młodzieniec, tylko ma dwie wady: jest m oim synem i nazywa sięChadźkiewicz“.

Kiedy zaś inni, chcąc mu sprawić przyjem ­ność, chwalili przed nim zalety jego syna, przeryw ał im szyderczo:

„Dosyć, dosyć, im bardziej obsypujecie go pochwałam i, tem większe podejrzenie wzbu­dzacie we mnie, że nie jest on moim synem, bo i gdzieżby taki łotr, jak ja, takiego pocz- ciwca spłodził“.

Nie wstydził się przyznawać głośno, że utrzym uje się z pieniędzy, wygranych w k a r­ty. Owszem chw alił się tein przy lada okazji. Lubił naprzykład pow tarzać z w ielką chełpli­wością, że on jeden jest praw’dziwym panem z |)anów, wszyscy zaś magnaci są panam i z chłopów, ponieważ zyski swe ciągną z włościan, sam i zaś jem u składają haracz.

Kiedy go kto zadrasnął, kiedy się uczuł rzem dotknięty, umiał się mścić, najczęściej po swojemu, sm agając iron ją, ośmieszając bo­leśnie, doszczętnie, nie znając już żadnej m iary. Często jednak najdotkliwsze obelgi puszczał płazem. P arokro tn ie przy kartach, kiedy przyłapano go na szulerce, został czyn nie znieważony przy św iadkach i starał się zawsze pokryć tę zniewagę, zatuszować ją błyszczącym dowcipem. Kiedy podczas kon­traktów kijow skich sąsiad Chadźkiewicza z praw ej strony zauważył jego nieuczciwą grę i oburzony zerw ał się z miejsca, wymie­rzając m u potężny policzek, Chadźkiewicz, nieżm ieszany bynajm niej, uderzył z zimną krw ią sąsiada, wołając:

„Serjuens!“W zbudziło to powszechną wesołość i całe

zajście, zam iast pojedynkiem, zakończyło się huczną p ija tyką i uraza została zatopiona w szampanie.

A przecie ten wykolejeniec życiowy bez zasad, nie znający żadnych względów, ten gracz zawodowy, ten szuler bez skrupułów, nie chciał nigdy grywać z Franciszkiem Sa­piehą, ani Kossakowskim, mówiąc, że sum ie­nie nie pozwala mu ogrywać kolegów szkol­nych. I nigdy też podobno nie ogrywał niko­go do ostatniego grosza, zostawiając zawsze drobną sumę na najpierw sze potrzeby. Jeżeli w idział czyjąś rozpacz, zw racał naw'et część wygranej. Nie mógł nigdy przejść koło że­braka, nie udzieliwszy mu jałmużny.

Opowiem tu jeszcze na zakończenie znany figiel, jaki wyrządził Chadźkiewicz głośnej z dziwactw i tonów, jakie lubiła przybierać, pani Bobiatyńskiej. Pewnego razu gruchnęła po W ilnie wieść, że pani ta, odnowówszy swe apartam enta, zaprow adziła zwyczaj, by ża­den z odwiedzających ją gości nie był wpu­szczony do salonu, zanim obuwie jego nie zo­stanie starannie oczyszczone przez przezna­czonego specjalnie do tych usług lokaja. Sły­sząc o tem, jedni śmiali się i w zruszali lek­ceważąco ram ionam i, inni zżymali się we­wnętrznie na te dziwactwn, nikom u wszakże nie przyszło do głowy przeciwstawić się im czynnie. Skoro wieść ta doszła do uszów Chadźkiewcza, wezwali ón niezwłocznie całą zgraję przyboczną i udał się w ich otoczeniu z wizytą do pani Bobiatyńskiej, poleciwszy wpierw wszystkim zabrudzić możliwie n a j­bardziej obuwie w głębokich rynsztokach uliczek wileńskich. Sam oczywiście „świecił“ przykładem . A dzień był dżdżysty, błotny. Kiedy stanęli wreszcie u celu, nadbiegła cala czereda przerażonych sługusów, k tóra jęta się biedzić nad oczyszczaniem skorupy błota,

pokryw ającej obuwie przybyłych. Pani Bo- biatyńska zaś, zaw iadom iona o przybyciu słynnego generała Chadźkiewicza, przyw dzia­ła naprędce stosowną toaletę i pełna dumy i zadowolenia z odwiedzin tak pożądanego gościa, udała się do salonu, by przybrawszy malowniczą pozę, oczekiwać z niecierpliw o­ścią. Lecz oto ledwo pod w praw ną ręką wy­ćwiczonej służby straszliw ie zanieczyszczone obuwie poczęło nabierać połysku tafli lustrza­nych, co kosztowało przeszło kw adrans m o­zolnej pracy, a wygalowany lokaj kierował się w stronę salonu, by zaanonsować ich przybycie pani domu, Chadźkiewicz spojrzał nagle na zegarek i w ykrzyknął z udańem zdziwieniem i żalem:

„Patrzcie, toż to już piąta! O tej godzinie mieliśmy być u NN, Ha, niema innej rady, musimy tam iść koniecznie. Podziękujże te­dy palii -ę- zwrócił się do zdumionego loka­ja — za jej wielką grzeczność i powiedz, że przy pierwszej sposobności przyjdziemy, po­dziękować osobiście“ .

Na dany przez Chadźkiewicza znak cała świta obróciła się na pięcie i opuściła za swym przewodnikiem te tak niezwykie go­ścinne podwoje, pozostawiając za sobą panią domu, pełną urazy i gniewu.

Koniec Chadźkiewicza był żałosny. Prze­brała się wreszcie m iarka bezkarności i sw a­woli. Za jakiś żart, nie gorszy zresztą od wielu innych, k tóre uchodziły mu na sucho, został porw any i wywieziony do Wiatki, gdzie też wkrótce życia dokonał.

T ak zm arł człowiek, obdarzony od natury niepospolitem i daram i, który mógł stać się chlubą swego narodu, a stal się jego zakałą.

"VO..

L'-' ' i

uderzył z zim ną krw ią sąsiada z lewej, w ołając; „seguens!

AIS. 5

Page 6: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

STM®

P rzeglądając dzieje współczesnych d ro ­biazgów codziennego użytku, napoty­kam y na n iejedną niespodziankę. Oto

gorset uchodzi zwykle za stosunkowo świeży artyku ł mody, a jednak tak w iel­ką nowością znów nie jest, bo na s ta ­rych figurkach greckich lub na posążkach z 1700 r. przed Chr., a w ykopanych w Knos- sos na Krecie widać wyraźnie, że kobiety już wówczas używały coś w rodzaju gorsetu. Wo- góle „wcięcie w ta lji“ to jedno zdaje się z najstarszych zm artw ień piękniejszej połowy rodu ludzkiego. N ajstarsze, w jaskiniach za­chowane, rysunki ludzi, pokazują ówczesne damy w krótk ich sukniach wciętych w pasie, zawieszonych na ram iączkach.

K okieterja jest starą jak świat! Na naj- siarszych rysunkach egipskich widzimy, że „podciąganie“ rzęs i m alow anie brwi było powszechnie używane. Rzym ianki po najeź­dzić Germanów zaczęły sobie złocić włosy henną. W starych bardzo grobach znajdu je­my szkielety kobiet o m anucurow anych pa­znokciach. Również znajdujem y róż i kosm e­tyki W E uropie później jednak w ykwint d łu­go był w pow ijakach. Że mycie paznokci na­leżało do przesądów, przekonałem się, spo­strzegłszy na portretach C ranacha (m alarz ludzi wybitnych XVI w.) bardzo wyraźnie zaznaczoną „żałobę“ na palcach! No pewnie, przecież stosunkowo niedaw no miednica i dzbanek, byfy to bardzo ładnie wykończone naczynia, k tórych pojem ność była rzeczą uboczną i znikom ą! Z współczesnych cza­sów dam y jedną tylko liczbę: w Anglji w ydaje się rocznie na kosm etyki Ł 50.000.000! P ra ­wie półtora m iljarda złotych!

Myli się ten, kto przypuszcza, że kokie­terja jest ograniczoną do ludzi. U zw ierząt jest rów nie rozw iniętą i to aż do najniższych. W m orzach np. by już nie mówić o upierze­niu ptaków, lw iej grzywie itp. — żyje sobie taki zabaw ny krab, którego jedno, odnóże jest nadm iernie rozwinęte. W Okresie gdy mu ciąży sam otność, kiw a niem na upatrzoną w ybrankę-krabicę.

D robny szczegół ubrania — guzik, mimo swej ważności, nie był znany aż do XV w. Zresztą i teraz są narody (np. K orea), k tóre nie używ ają guzików, a tylko pętelki.

Kwestja zwyczajów jest najdziw niejszą ze

Twórca sz tu k i d rukarsk ie j Gutenberg, według starego portretu.

wszystkich. Panienka druzińska może poka­zywać tylko jedno oko, drugie m usi mieć za­słonięte. Gdzieindziej znów kobiecie nie wolno pokazywać włosów i czepeczek m uśli­nowy musi nosić w dzień i noc. W Japónji znów, mimo upałów, nosi się kim ono, ale upraw ia w spólną kąpiel — bez jakichkol­wiek osłon i to nikogo nie razi.

Arabski sędzia całuje skazańca przed w yj rokiem . W Abisynj pocałunek to pow itanie między obcymi, ale nie w usta. Tam też żona nie m a praw a w itać pocałunkiem męża.

W tak bardzo postępowej Ameryce Płn., w jednym ze stanów, dotąd praw o nie po­zw ala mężowi całować w niedzielę żony.

K ilka la t temu czytaliśm y o wynalezieniu elastycznego szkła. Czy napraw dę o „w yna­lezieniu“ ? Chyba nie, bo w uczcie Trymal- chiona, Petroniusz opisuje, jak to przed Ne­rona sprow adzono człowieka, k tóry produ­kow ał szkło o nadzw yczajnych w łaściwo­ściach. I rzeczywiście, człowiek ten pokazał naczynie szklane, rzucał niem o m arm uro­wą posadzkę, m łotkiem przekuw ał na inny kształt!

Nero uw ażnie przypatryw ał się p roduk­cjom, a potem zapytał — pewno przecierając swój szm aragdow y m onokl — czy oprócz nie­go jeszcze kto zna tajem nicę tego szkła? Otrzymawszy odpowiedz, że tylko on jeden, kazał go odprow adzić i... ściąć, dw orzanom zaś w yjaśnił, że m usiał tak postąpić, bo ina­czej szkło takie przeszłoby w w artości złoto!

Hiszpan ja jest na ustach wszystkich, ale mało kto wie, że jest to ojczyzna jedw abnych pończoch. P rzynajm niej pierw szą w historji wzmiankę o nich m am y jako o darze pew ne­go księcia hiszpańskiego dla H enryka VIII. W ówczas nosili je tylko mężczyźni, panie za- daw alniały się sukiennem i. W idocznie przy ówczesnej długości sukien niekładziono takie­go nacisku na ten szczegół toalety. Córka H enryka, Elżbieta, w prow adziła je i dla ko- biel, używ ając angielskich, robionych ręcznie.

Masowo zaczęto w yrabiać pierwsze jedw ab­ne pończochy we F rancji w Troyes w 1536 r. W dzięczni producenci bieżącego roku hucznie obchodzili 400-lecie tego tak dużego obecnie przem ysłu.

Ciekawe są początki robótek na drutach: nie dadzą się one ściśle ustalić. Jedni odno­szą te robótki do starożytności i twierdzą, że Penelopa w łaśnie tern się zajm owała,

a nie tkactwem. Pow iadają — może i słu­sznie — że tylko tak ą robótkę m ożna wciąż w nocy pruć, a w dzień znowu zaczynać od nowa. Nie wiem, czy wierność kobiet jest tak rzadką, żeby aż Hom er m usiał opisy­wać ten „jedyny“ wypadek! D rudzy przeno­szą początek robótek na d ru tach do W łoch i do w ieku XIII. Całkiem bezspornie były one znane w Anglji ze H enryka IV.

N ikt nie zaprzeczy, że najw ażniejszy a try ­but toalety to jedw abna pończoszka. To też zrozum iałem jest, że z h is to rją m echanicz­nego w yrobu pończoch łączy się miłość, d ra ­m at i niewdzięczność, spraw a ciągnąca się przez dw a k ra je i w alki religijne. W po­łowie XVI wieku w Cambridge sludjow ał leologję miody, przystojny student W ilhelm Lee. Gdyby się był ożenił z posażną panną, byłoby życie jego poszło gładko, a ludzkość dłiigoby jeszcze chodziła w ręcznie robio­nych pończochach. Tymczasem nasz m ło­dzieniec zakochał się bez pamięci w córce karczm arza, rów nie ładnej, jak i biednej. Po-

F igurka fa jansow a znaleziona w pałacu w Knossos przedstaw iająca kobietę o silnie

zaakcen tow anej talji.

wiedzieli sobie „jakoś to będzie“ i pobrali się. Teść nie m ał z czego pomagać, teolog nie mógł w ymienić swej wiedzy na przed­mioty Codziennej potrzeby i na razie... była bieda w m łodem ognisku. M łodziutka żona zaczęła zarabiać robieniem pończoch. Mąż chodził zgryziony. Jak to? U kochana męczy się, a on nie może je j pom óc? Dzień i noc m yślał i wym yślił w 1589 r. pierw szą ma­szynę do robien ia pończoch. Co dziwniejsze, że ta jego pierw sza m aszyna już była wcale doskonałą, w każdym razie w stosunku do 100 oczek w yrabianych ręcznie, w yrabiała ich do 600 na m inutę. Obecnie copraw da maszy­ny rob ią do kilkudziesięciu tysięcy!

W iadom ość o cudow nej m aszynie rozeszła się szybko i doszła do uszu lorda Hunsdo- na. Ten nam ów ił królow ę Elżbietę do odwie­dzenia w arsztatu m ałżeństw a Lee. Ale Cóż, z kobietam i to zawsze tak! K rólowa przy­szła, pochw aliła, nie ukryw ała jednak roz­czarow ania, że pończochy z w arsztatu Lee są grube, w ełniane, poczas gdy ona spodzie­wała się zobaczyć cienkie, jedw abne. Hund- son oceniając genjalność w ynalazcy i widząc jego biedę, p rosił królow ą, by udzieliła mu patentu na jego m aszynę. Lecz królowa nie udzieliła go.

Biedny Lee został zdany tylko na łaskę H unsdona, k tó ry zaczął od tego, że swego syna. Sir W illiam a Garey'a, posłał na naukę do Lee.

1 tak najw yższa arys tok rac ja dała poii- czosznictwu pierwszego prak tykanta! Huns- don w spom agał też Lee pieniędzm i, umożli­wiając ulepszenie pierwszej m aszyny i zbudo­wanie następnej do w yrabiania pończoch0 drobniejszych oczkach (20 na 1 cal) i z jed­wabiu. W 1598 Lee mógł ofiarow ać królowej pierwszą parę m echanicznie wykonanych jedw abnych pończoch. I to naw et poparcia mu nie w yjednało tak, że za nam ow ą posła Sully udał się do F rancji do Rouen z bratem1 kilkom a robotnikam i. I znów pech: przed­stawiony został w Paryżu H enrykow i IV, ten nader życzliwie odniósł się, do wynalazcy, ale wkrótce został zam ordow any przez Ravaillaca. Sully uciekł, a Mar ja Medici odnosiła się do Lee, jako pro testan ta , bardzo wrogo. Wkońcu po 25 latach udręk i nasz genjalny wynalazca w 1610 r. um iera w Paryżu na udar serca i niew iadom o naw et, gdzie jest pochowany.

Jerzy Dołęga-Lewandowski.

6 -A S

Page 7: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

KĄCIK FILATELISTYCZNYO p is u ją c ÄUiae'Ai so-wiec.kiie trz e b a , na. s a m y m

w M ępie za»ntivcz:ye' że me> m iam y tu dio cay u ie- nilla ze zm aczkam i w p ra w d z iw y m teg o Słow a ziiiacizeniiiu, bio w m i-ędizynia.rioidioiwym po jęciiu zma- eżek p o o z to w y m a s łu ż y ć w y łą c z n ie d*o opłaiea-

PRZV

f l R T R E T V Z m i ER E U m R T V Z m i E

nja korespoonlemiqji, gdy tymczasem w Rosji jest Inaczej. O.ekawe właśnie zie wyglądu !na obeeraą .sytuacje ploJittyiCKną jest to, że podobne znaczki-'nialiepki, kitóiie jjiigdy lüiie byty w obie- ffu, wydala także Htjszitanja d to jeszcr/e W wii’lkszipj i Icośeii.

i BÓLRC HISCHIflSU

m n o i s T R R

UJOLSKIEGOz e Z H M . o c m . ^ I I k l U T l O ö U ”

Zfim iE R flJeC E RZflDKR RO ŚLINĘ CH IŃ SKR SCHIN- SCHEN

to praw d ziw e

»M O L Iw ody k w ia to w e

M A R O «

CALEIMDAL N A M I K O L A V A N D E

ONNKMAMANHA BA N ITA

O d le zu e j: N a jn o w s z y z n a c z e k b e lg i js k i o r a z s o w ie c k i, w y d a n y z o k a z j i s e tn e j r o c z n ic y u ro d z in p is a r z a D o -

b r o lju b o w a .

Otóż w e wszystkiieh k®aj,aeb„ igdzliie lörig^aniilza- oja s to i na troicbiQ- wyższym ipaziomie, m rnistar-

j OCrZt rp o wyda,ni.ii Jiow ej--iserji znaiazkó w - ‘ ^śpriżedaje je wyiąiczniie pio ceniiie miomitnaiinej nte-

stem płow ane, a eziaisem ty lko , tkiiledy jiuiż izosltarią " oino w yeofane, imioi^ą fiLatełiśai imabyć pozastlałe iie'SiZitkiu W Polsoę miożnia je i też .kupować, ale -ntaiweit za w yższą jeszoze cenę, nj;ż ,momiiiiale“ .

W Rióśjd je s t odimlentnie/i dała ,yafePa“ :z isoiwiec- kiieimii izniaezka.mii je s t jeszcze nilecalkiem wyją- śniioitar zaimieszainr są tu ta j k u p cy nliemiileoey i bez w ątp liw ości w arszaw scy , k tó rz y , pozosta­ją c w porozumfileniu z M oskwą, n a b y w a ją na- tyehmlaSst po ukaztainiu s ię Pgriomn-e ipaintje no­w ych znaczków, iza cenę bez porów nani.a niżslzą od oznaczonej n a sam y m iziiiaazku, a le za to stem plow ane... Oiätempfl owianie są .całe -airtku- sze, -a nifeitlkniętia gum a- świiadlczy taikie, że. te z n i a c / . k i i nigdy nie z e tk n ę ły s ię z kopertą ...

' W obec tęgą , że ko* uespondeno ja . p ry w a tn a w Siowllötiaißh n ie w y k a­zu je poważniiejiszych o- broifcow, ilo ść p ro cen t o- wia zniaiezkó w olkioliiczno- ściiowycih, ipiseznaiczo- nyieih wyłąidznie dllia fi- ła te lis tó w , imioże być nia- pew no löiznaiezona c y f rą 99% . Cóż to są zresz tą z f ä zn acz k i! Rofsja ca r­ska w y d a ła od roiku 1857 dio 1918 s to dwa* dizieśeia. łosiem różnych m arek , ,a 'Czyżby w1 So- wiietaich ta k bardzo w zm ogła się. izapottrze- bowaimiie, że w cilągu 18

' liaifi muisiliaino lileh. w y d ru ­kować „ 'ty lko“ 420! M ógłby k to ś zarzucić coś podobni ego W ło­chom, ;ale tam p rz y n a j- fi'und'öj ólhrzymiia w ięk­szość ty c h znaczków zo­s ta ła z u ż y ta na Iklores- pondenicję, ia n ie k tó re ty lk o egzem plarze moż­na uzn ać za żbyteczne.

A z resz tą /tak ja k w szystk ie znaczk i w ło- sk/ile są w k ażd y m calu a rty s ty c z n ie w ykonane i możma siię nuiiemli z te ­go p u n k tu w idzenia z a ­chw ycać, talk Z. ,S. S. R= nie u m ia ł zachow ać u- m ia r u 'ani pod w zglę­dem treści., an i fo rm y p rzy sitereotypow em ju ż rodzaju d ru k u ('hielio- g ra w u ra ). Wiidizimy nia tych izmaczikaloh sam ych pioniiierów rew olucji, g łow y o p o n u ry m w y­raz ie tw a rz y , znaczk i an ty -w o jenne, któro ją w łaśnie p ro p a g u ją — sportow e, chociaż o so­wieckim sporc ie lep ie j

U 3 1 S Z &

Natura dala Cl zdrowe zęby. Dbaj więc o nie, aby były b ia ł e i p iękne .

To wszystko zapewni Ci niezawod­nie pasta do zębów Colgate, wyróż­niana dzięki swej pianie o podwój- nem działaniu.

Po pierwsze, łagodnie i bezpiecznie poleruje ona i wybiela zęby; usuwa nawet osad tytoniu. Po drugie, prze­nika między zęby, gdzie zbierają się

resztki jedzenia, po­wodujące psucie się zębów. W ten spo­sób, dzięki paście Colgate zęby Twe stają się bielsze i czyściejsze.

nio mówić! Ogólny icli wygląd wypada dziiiwnie niiespokioju.io d szablonowo.

Porów najm y, zam ieszczone dizisliaj dw a znacz­k i: m arsow ą podobiznę k ró la Belgów w p ro ­s ty c h ram ach i wielkii znaiazeik, w y dian y n a p a ­m ią tk ę se tn e j roczn icy u rodzin p isa rz a Do­b ra Ijub owa. Porównaniie to wypadnlie u k a ż ­dego z uias na korzyść pierw szego!

W. H.

'T m

byc nie może. Katar, kaszel,

łzawienie —

B A Y ERASPIRINProdukt zaufania Ę

Preparat wyrabiamy w kraju.

AS-7

Page 8: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

S i

W ybór „W enus Paryża“ — piękności, kryjącej się pod pseudonimem „Evanow a“, był sensacją d la 'sto licy Francji. Pam iętano, że wzięła ona udział już w konkursie 1934 ro ­

ku i wtedy rozważania ju ry długo nie mogły doprow adzić do kon­kretnego rezultatu. Wreszcie przyznano pierwsze miejsce innej współzawodniczce narodow ości francuskiej. W parę dni później, przy sprawdzaniu jej m oralnych kw alifikacyj, okazało się, że przeszłość laureatki nie była tak nieskazitelną, jak wym agają tego regulaminy konkursu... Zdetronizowano więc tam tą boginię pięk- jiosci, zw racając tytuł K ranowej, Od tej chwili zaczęła się je j właściwa kar jera życiowa i artystyczna.

Dopiero jednak w bieżącym roku tytuł „Miss Wenus 1936“ przy­znano je j jednogłośnie, choć w P aryżu nie brak oczywiście p ięk­ności, ubiegających się o to wyróżnienie i należących po większej części do narodowości francuskiej. Od tej chwili przyznania p ry­matu piękności. K ranow a jest „rozchw ytyw ana'. .Spostrzeżono wnet, ż,e to nie tylko piękna, ale i inteligentna i dowcipna kobieta. Posypały się na nową królowe piękności zaproszenia z wszystkich eleganckich kasyn F rancji: Royal, B iarritz, Sables d'Olonne

Poniżej: J e d n a z doskonałych kreacyj tanecznych „Evanowy".F o t. „In łran . Studio** — P a ryż*

V

Kr s§

■ ■ IMiiillf'; ' fT ' - -ś' r . . ’

‘ A- ;:.lv .

IR - ■

' j;>

$ jm

.

(ÓW1 oi i -j '-óg.g "p-igR■' ' 1 - i ' ' i a", -

;! g4 ,

9 m m ,■

V ' . . ,

' J ' -a ;R i i l

: : - Wi#

„Evanowa", pod którym to pseudonim em kryje się Irena Mokry- Nowicka, p o w yb orze na „Miss Venus 1936".

F o t. „S tar-P resse** — P a r y ż .

i Kiwiery... Piękność wystarcza do wybicia się; tylko inteligencja pozwala iść. dalej. Najwięksi m anagerow ie k łan ia ją się teraz now'ej W enus, prosząc o przejrzenie ich propozycyj. Nawet im presarjo Anny Paw iow ej zainteresow ał się tą m łodą tancerką, a telegramy wzywały n t wieczory galowe do Lionn, Bordeaux, nie mówiąc już o Występach na najelegantszych wieczorach paryskich. Oczywiście, że z jaw iają się też zaproszenia do wielkich musie hallów. W „Ca­sino de Paris tańczyła Evanowa, zastępując zm arłą niedawno tancerkę Colette Andris, podobnie w „T abarin“, w „Mayol“, „Alca- zarze“... Zaproszoną została rów nież do film u „Gołąb" (tytuł p ro ­wizoryczny) z Colette D arfeuil i Rehe Lefevre, gwiazdam i francu ­skiej kinem atograf jŁ

Pod pseudonim em „Evanow a“ kryje się nie kto inny, jak m ło­dziutka M ałopolanka, fręnka M okry-Nowicka, k tó ra nie marzyła o sukcesach i o karjerze, jak a ją dzisiaj czeka w Paryżu. Okazuje się, że niezbadane są w yroki losu, k tó ry kroczy różnym i ścieżkami. P. Nowicka w yjechała do Paryża z siostrą, pod opieką m atki. Obie siostry od daw na pragnęły poświęcić się karjerze artystycznej: jed­na śpiewaczej, druga tanecznej. P rzyśw iecała im silna wola wybi­cia się ponad szarzyznę i... nadzieja. Lecz jak zawsze w podob­nych w ypadkach się zdarza, jednostki, w ybierające się do Paryża, zapom inają o tern, na jak w ielką konkurencję na tkną się w każ­dym zawodzie, Los pom aga jednak silnym jednostkom , a fortuna kotem się toczy.

Chcąc przeprow adzić wywiad z „M iss W enus 1836“, -trzeba było pizezwyciężyć n iejedną trudność. Nasza piękna rodaczka jest w wiecznych rozjazdach i trudno ją zastać w domu. Pewnego dnia wreszcie udało się. P rzyjm uje nas piękna Miss w swojem nowo- czes lern stud jo na M ontparnassie. A oto h isto rja je j m łodego życia:

— Trudne w arunki egzystencji w Polsce skłoniły mnie, by zary­zykować podróż do Paryża. P ierw otnie m iałam m arzenia p rak ­tyczne: zostać w ielką krawcową! Sfery paryskie, w śród których dauern mi było żyć, zwróciły uwagę na m ój wygląd i gesty' i n a­kłoniono mnie, bym pośw ięciła się sztuce; tanecznej. Początkowo kształciła innie kierow niczka daw nej carskiej szkoły baletowej. Jednocześnie jednak trzeba było zarabiać na życie.... i po cało­dziennej, męczącej pracy ćwiczyć taneczne „pas“. Po półtorarocz­nych w ysiłkach wystąpiłam po raz pierwszy w balecie opery ro-

( D o k o ń c z e n ie na s ir . 31}.

Page 9: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

M A R J A K Ę D Z I O R Z Y N A

FRAGMENT Z POWIEŚCI „ANTEK".Antek od kilku dni w padał na parę godzin

do Gwizdońki. Rozłożył się u niej z całym w arsztatem . Poznosił jakieś sklejki, desecz­ki, gwoździe i strugał coś z wielkim zapałem. Gwizdońka z początku dopytywała, co też to z tego będzie, ale Antek był tajemniczy:

— Poczekajcie babciu. Nie gadajcie nic. Jak się uda, to wam pokażę.

Więc przestała nagabywać, tylko wciąż podnosiła głowę z nad cudzej bielizny, k tó ­rą napraw iała i poprzez okulary spoglądała w jego stronę.

Antek siedział na ziemi i dłubał i ciął coś wielkim „m ajchrem “, aż drzazgi leciały. Na śmiecił, narobił nieporządku, że strach. Ńie szło jej o to wcale, bo co tam . Zamiecie się.

Aż nareszcie skończył. Podniósł wysoko, aby Gwizdońka mogła dobrze zobaczyć i za­wołał:

'-rń- No, patrzcie się, babciu! Jedno jest!W oczach m iał uradow anie, czupryna ste r­

czała m u w nieładzie na wszystkie strony.Gwizdońka zobaczyła kaw ałek sklejki, ob-

rów nany gładziutko, z dziurą z boku. Nad tą dziurą nam ęczył się Antek najwięcej.

— A cóż to to z tego będzie? — spytała.— To jest paleta —- wygłosił Antek z dumą.—- Co? Paleta? A nacóż ci to?•— Na fern się m aluje.Gwizdońka zdjęła okulary, wzięła paletę

do ręki i przyglądała się je j uważnie.— Co się robi? M aluje się? A pocóż to

ta dziura? — dziwiła się.-— Tu się w tyka palec -— objaśnił Antek.— Palec liii, co też ty pleciesz...W spojrzeniu Gwizdońki było niedowie

rzanie.Antek zaraz w etkał palec, jak się należy.— O tak . A tu naokoło nacyka się farby

i będzie się malować.— Co to chłopaczysko jeszcze nie wymy

-śli... — kiw ała głową Gwizdońka.— Bo wy, babciu, to nic nie wiecie.— Eee, poco m i takie wiedzieć? Co mi

trza, to wiem.— No, to i tego się dowiecie. Niech tylko

wszystko skończę...1 znów strugał, ale tym razem jakieś w ą­

ziutkie, podłużne deseczki. To już poszło p rę­dzej. W net z wielkim hukiem pozbijał je gwoździami i jak przedtem paletę, tak teraz podetkał Gwizdońce pod nos niewielką ram kę.

— A to co? Ram ka, czy co?— Acha.W ięcej nie objaśniał. Z m iną człowieka,

który dokonał wielkiego dzieła, zbierał do kieszeni pozostałe gwoździe i nogą spychał drzazgi i resztki deseczek pod piec.

— Ja tu ju tro przyjdę i wciąż będę przy ­chodził — oznajm ił. — Teraz dopiero bę­dzie najw ażniejsze.

W ziął czapkę, pocałow ał Gwizdońkę w rę ­kę i skoczył do drzwi. Ale jeszcze z progu zawrócił:

-— A jakbyście, babusiu, zobaczyli m a­mę, to je j nic o tem nie gadajcie.

— Cobym ta m iała gadać. Przecie wiem, że jak tu gonisz, to nie dlaczego, ino że nie chcesz pokazywać się z tem w domu. Ale chyba to nic złego? — zaniepokoiła się nagle. —- Bp jakby co, nie daj Boże, nie­

ładnego po tobie się pokazało, tobym cię het nagnała.

— Ale! Co m a być złego? Tylko nie po­trzebuję, żeby m i nos w tykali i śmiali się. Bo oni są głupi, a wy nie — zakończył.

Teraz czekała Antka najw ażniejsza rzecz: zdobycie płótna. W iedział, że musi coś m a­mie buchnąć, bo skądże weźmie? Ale co?... I kiedy?... Antek nie chciał długo czekać, bo mu się okrognie spieszyło do roboty.

Ale m iał szczęście. Mama właśnie robiła wielkie pranie. Jak tylko Antek wrócił do domu, zaraz dała m u m iednicę pełną m o­krej bielizny i kazała iść- za sobą na strych wieszać. Poszedł z w ielką ochotą. Co roz­wieszał jakiś kawałek, uważnie mu się przy­patryw ał w m rokach strychu i myślał:

— A może ten się nada?Nareszcie spodobał m u się nowy ręcznik.— Mocny — ucieszył się — i długi. To

wystarczy na dw a obrazy.Oglądnął się za m atką:— Mamo — powiedział bardzo uprzej­

mie — niech m am a już idzie na dół. Ja to skończę wieszać. ,

Matka spojrzała z zadowoleniem na Ant­ka i poszła.

Za chwilę i Antek znalazł się w kuchni.— A nie boi się m am a zostawiać tak bie­

lizny na strychu? Przecie tam chodzą ludzie z całej kamienicy... A jakby tak k to buch­nął jak i kawałek?,..

-— Niechby ino spróbował!!! Narobiłabym tyle piekła, żeby mnie poznali!!! Z gardła- bym przem ocą wydarła!!

Antek omało nie zawył z wielkiej ucie­chy. To ci będzie heca, jak m am a się spo­strzeże i będzie robić piekło i z gardła ko­muś tam wydzierać! A Antek wtedy powie żałośnie:

— A nie mówiłem mam ie naprzód? Ja m am dobrego nosa. Wszyscy naokoło to złodzieje.

Oj, to ci będzie dobry kawał!Na drugi dzień Antek przyniósł do Gwi­

zdońki dwa kaw ałki obstrzępionego płót­na, upapranego w kurzu i zmiętego okrop­nie. Otrzepywał je troskliw ie i starannie wy­gładzał. Miał przytem bardzo zadowoloną minę. No, teraz sam djabeł-by nie poznał, że te szm atki były jeszcze w czoraj nowym ręcznikiem mamy.

Nabił jedną z nich na drew nianą ram kę. Naciągnął mocno, jak bęben. Stuknął po nim parę razy palcam i, a potem zwrócił się do Gwizdońki:

— Dajcie m i teraz, babciu, m oje pieniądze!Pow iedział to z wielką dum ą „moje pie­

niądze“. Jego były. W łasne. Zarobione od­noszeniem walizek z dw orca do domu roz­m aitym łudziam . Trzym ane w tajem nicy u Gwizdońki, żeby m am a m u nie zabrała. — A bo to zawsze w domu jest za mało pie­niędzy. Na słoninę brakuje, albo na cukier, albo tam jeszcze n a coś... Ale A ntka to nic nie obchodzi. On nie sk ładał na słoninę dla mamy.

— No dawajcie, babciu, prędzej tę m oją forsę! Bo m i się spieszy!

Gwizdońka gm erała w szufladzie od ko­mody:

— Już ci daję, Antoś, już. Ale pocóż ci to? Będziesz co kupował?

— Będę. Muszę iść zaraz załatwić jeden interes.

Powiedział to z w ielką pychą. Lewą rękę wsadził do kieszeni, a p raw ą wyciągał po pieniądze niedbałym gestem.

Gwizdońka podała mu płaskie, tekturow e pudełeczko.

— Tylko nie przepuść na byle co! Niech cię ręka Boska broni!

— A przepuściłem to kiedy? — oburzył się.

— Nie, nie. Ja ino tak gadam.— A widzicie.W łożył pieniądze do kieszeni, p rzy trzy­

mywał je dla pewności ręką i szedł przez ulice poważiiie, z w ydętą kieszenią. Od cza­su do czasu spluwał zamaszyście na lewo i na prawo.

— Niech wszyscy wiedzą, żem nie byle kto!

Dawno już w ypatrzył sklep, gdzie można było kupić farby w tubkach, takie, jak m ie­li praw dziw i malarze.

Szedł więc pewnym krokiem w tam tą stro ­nę. Ale w drzw iach sklepowych opuściła go odwaga. Stanął przy ladzie onieśmielony i czekał, aż wszyscy klienci sobie pójdą. J a ­koś nie m iał śmiałości, czy się wstydził... Sam nie wiedział.

Nareszcie został w sklepie tylko on i pa­nienka za ladą.

— Co dla pana?Zaczerwienił się mocno. W yszukiwał

w pamięci słyszane nazwy farb. Chciał się wyrazić, jak należy. Żeby ta panna pom y­ślała, że on jest malarzem .

— Jabym chciał... czy jest... — utykał. — Wiedział, że to się kończy na „m aryna“. To tak łatwo zapam itał od praw dziw ej M ary­ny. Ale jak to się zaczyna?

Panienka przyglądała m u się ciekawie. Antka zaczynała złość ponosić. Nie w y­trzymał.

— Czy jest um ta...m aryna? — wystrzelił nagle. To „um ta“ bąknął niewyraźnie, zato „m aryna“ huknął na cały głos.

— U ltram aryna może?— Przecie mówię w yraźnie — burknął.— Który num er? Artystyczna, dekoracyj­

na, czy do studjów ?Antek aż się spocił. Ani w przód, ani w tył,

Co tu odpowiedzieć?— Zwyczajna — rzekł wreszcie.P anna uśm iechnęła się i podała kilka roz­

m aitych tubęk.Antek w ybrał jedną ,,do studjów “ . Ta w y­

dała mu się najodpow iedniejsza. Przecież on będzie studjował.

— 1 co jeszcze?W szystkie nazwy farb, które Antek przed­

tem um iał na pamięć ulotniły mu się gdzieś z głowy. Antek stał zbaraniały zupełnie. W końcu w yjąkał zrezygnowanym głosem.

— Jeszcze proszę czerwoną, zieloną, żół­tą, czarną, białą i dw a pendzłe.

Był zawstydzony i upokorzony. Już so­bie ta panna nie pomyśli, że on m alarz. Oj, nie. W yszedł ze sklepu, spocony jak wtedy, kiedy robił paletę. Na ulicy głęboko wciąg­nął powietrze i trochę m u się hum or po­praw ił. Przecież n ik t nie był przy tem, jak on te farby kupował. Tylko ta jedna w skle­pie. A bodaj ją choroba!...

Page 10: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

ł całą zemstę, zam iast na niew innej p a ­nience, w yw arł n a czemś okrągłem , bron- zowem, co całą kupką leżało na jezdni. K op­nął to coś z w ielką pasją, a ponieważ było m iękkie i rozleciało się na drobne kaw ałecz­ki, Antkowi zelżał gniew.

Teraz wylazł najgorszy kłopot: co m a­lować?

Biedził się z tern Antek całemi godzinami. Chodził zamyślony, rozglądał się wokoło... Czasetn mu się coś spodobało: to Milcia, jak siedzi; na ziemi i obraca w rączkach lalkę, okręconą w pstre szm atki. To znów staw w parku krakow skim i pływ ające po nim czółna z zakochanem i param i...

Ale jak to m alować? Przecież m usiał sie­dzieć w izbie u Gwizdońki, bo gdzieindziej nie mógł. Zobaczyliby ludzie i wyśmiali. A Antek ukryw ał głęboko swe zam iary i m y­śli o tem, że będzie m alarzem . Niech się św iat dowie, czemu nie? Ale nie teraz. Po­tem. W tedy, jak już potrafi m alować tak fa j­nie, jak praw dziw i malarze... W tedy pokaże swoje obrazy ludziom i zadziwi ich. Niech patrzą i gęby rozdziaw iają. Ale teraz nie.

...Ale w takim, razie co teraz m alować? Koniecznie zachciewało m u się jakiejś w o­dy, rzeki... W idział przecie, jak się to robi... Potrafiłby może... I dużo m alarzy wodę m a­luje. Nie tylko ci, k tó rych znał. Raz naw et przyszła do m am y taka k a rtk a od pan i B ą­kowej z Bochni. Był tam jakiś staw, drze­wa... Po stawne pływ ały łabędzie, takie, jak na p lantach. Na brzegu siedział kawaler, z panną i trzym ali się wpół. Oo, to była ślicz­na kartka! Żeby to takie namalować... Czy- by też potrafił?...

Nagle w padła m u do głowy myśl pierw ­szorzędna: odw'ali tę kartkę i już! Jak nie może malować z prawdziwego, to se odm a­lu je z obrazka.

W iedział, że m atka chow a wszystkie 'wi­doków ki w album ie, razem z fotografjam i. T rza to buchnąć.

Album leżał na kom odzie, koło lu stra i fla ­konika, w którym tkw iły kolorowe róże z piórek. Do tego szanownego m iejsca nie wolno było nikom u się zbliżać i Antek zwy­kle okrążał je posłusznie zdaleka.

Lecz teraz, gdy nikogo nie było w po­koju, zbliżył się do kom ody i cichutko prze­w rócił kilka k artek album u. Za chwilę staw, łabędzie i czuła p a ra znalazła się u niego w kieszeni.

Był rad . Teraz mógł zacząć robotę. Miał Wszystko.

Pogalopował do Gwizdońki. Tam wyciąg­n ą ł z ką ta sWoją paletę i ram y z nabitem płótnem , a z pod siennika w yjął ostrożnie pudełko z farbam i i dwa pendzle. Przez chwilę patrzy ł na tó z zachwytem.

Potem pokolei odkręcał tuby, w ąchał fa r­by, bo ślicznie pachniały i nieśmiało, z p rze­jęciem w yciskał m iękkie wężyki na paletę.

Gwizdońka pochylała się nad nim cie­kawie:

— Co to chłópaczysko nie wyprawia... w i­dział to kto... — cudow ała się.

Antek um ieścił płótno na krześle i oparł je pionowo o ścianę. Sam uklęknął na ziemi.

Na tw arzy m iał wypieki. Ręce mu się trzę­sły, niewiadom o dlaczego.

Klęczał i spoglądał bezradnie to na pu ­ste płótno, to na kartkę, leżącą przed nim .

Nie w iedział od czego zacząć: czy od gó­ry, czy od dołu, czy od ziemi, czy od nieha, czy od kaw alera z panną.

I niem a się kogo spytać.— Maluj-że, Antoś, bom ciekawa, jak też

to będzie. A m uszę iść na różaniec.— To idźcie, babciu, 7— m ruknął Ahtek.— Alebym rad a ujrzeć.— Ujrzycie, jak przyjdziecie. Jak kto stoi

nade m ną, to się źle robi.Gwizdońka w estchnęła, ale odziała się

i poszła.A choć n ik t już nad Antkiem nie stał —

On nie mógł zacząć. W końcu zezłościł się sam n a siebie:

— Gzy ja jestem m alarz, do cholery cięż­kiej, czy nie jestem ?!

Umaczał pendzel w czerw onej farbie i maź nął nim po płótnie.

Oj! Ale co z tego będzie? Czy tu jest co czerwonego na te j kartce?

Jest! Bluzka tej panny. No, to będzie z te ­go bluzka.

Zaraz, jak to idzie? Tu trochę w ypusz­czone... a tu kiszka... To rękaw . Jest. Dobra!

Co jeszcze jest czerw one? Nic. Niebo jest różowe. To w sam raz m ożna resztę farby z pędzla wytrzeć o płótno i będzie niebo.

W ytarł. Ojej! Ale coś za czerwono. Trza chyba dołożyć białej.

N abrał na pendzel białej farby i rozm a­zał ją na czerwonej. Teraz znów za biało.

— W iecie ludzie, ale jak to przykryw a jedno drugie! Przedtem było czerwone, a te ­raz bieluśkie. T rza to zebrać.

Zaczął trzeć pendzlem z całej siły, aż w tarł jedną farbę w drugą i pow stał czysty różow y kolor.

— Byczo! A to ci m i się udało! — za­m ruczał zadowolony ze swego wynalazku.

Zaraz też sobie przypom niał, że widział,, jak m alarze m ieszali po dwie farby na pa­lecie i z tego w ychodził taki kolor, jak i im był potrzebny.

I Antek tak potrafi. Czemu nie.Zaraz... co teraz? Acha! W yżej niebo jest

zielonkaw o-niebieskie i bledziutkie. To mu si się zmieszać na! palecie trochę zielonej, trochę niebieskiej i białej.

Już się robi.Ale nie odrazu się zrobiło. Antek nam or­

dow ał się sporą chwilę, zanim tra fił n a coś podobnego do koloru na kartce. Rozmazał też na palecie sporo farby. Ale nareszcie jest.

Nałożył w szystko na płótno, bo szkoda, żeby się zm arnowało. Zresztą n iektórzy m a­larze rob ią tak na grubo.

Potem męczył się dalej. Mazał, ciapkał po palecie, rozcierał potem na płótnie.

Gdy Gwizdońka w róciła z kościoła, m rok już był w izbie zupełny. Zastała A ntka czer­wonego, rozczochranego, ale z błyszczące- m i oczam i i trium fu jącą m iną.

— W idzicie babciu — zaw ołał radośnie— jest niebo!

Gwizdońka przy tykała blisko k ró tko­w zroczne oczy:

— Ano, ano. Niebo, ja k niebo. P raw da — przyznaw ała. -— Ale co też to z tego będzie na końcu? I poco ty to robisz?

— Na końcu będzie obraz. A robię poto, żeby być m alarzem ! — przyznał się Antek z w ażną miną.

Czupryna spadła m u na nos, a nos ste r­czał tak wysoko w górę, że om al nie chował się w czuprynie.

—. Malarzem?... Ano, czemu nie, czemu nie. Stryjeczny m ojej b ratow ej nieboszczki, też był malarzem ... a jakże... — w spom ina­ła Gwizdońka. — Mieszkał se jak pan, nie w suterynie, a w oficynie, w jednej kam ie­nicy na Szewskiej. N ad drzw iam i m iał p ięk­ną tablicę: „M alarz i lak iern ik Alojzy Bom­b a“. Bo tak się pisał. Dobrze m u ' się w io­dło... Pokoje m alow ał sam ym w ielkim pań­stw u.„ A czasem i jak i szyld się trafił...

A ntek w ykrzyw ił się lekcew ażąco:— Ee, ale ja nie będę taki, jak ten

Bomba. Ja będę tak i m alarz, co obrazy m a­luje.

— O brazy? — Gwizdońka m rugnęła parę razy bladem i oczami. — Obrazy, pow ia­dasz?

— No, takie, co na ścianach wiszą. Nie wiecie to?

— Acha, na ścianach. Święte. Pan Jezus, M atka Boska... W iem , wiem...

— Nie m uszą być takie! Może być na nich cobądź... W oda naprzykład...

— Aa i takie w idywałam , a jakże. Pew ­no. Za m łodu chodziłam do szycia do p raw ­dziwych państw a. To i różności w idziałam. O brazy też. No, no... To t ; od -takich obrazów chcesz być? A potrafisz to?

-— W idzicie przecie, że . potrafię! Jużem niebo w ym alow ał i bluzkę, te j pannie.

— No, no. Niebo i bluzkę. P raw da! — przyznaw ała Gwizdońka z' podziwem

Zresztą nie poszło tak łatw o, ja k z n ie­bem. Namęczył się A ntek sporo nad wodą i nad drzewrami, co były naokoło. Zapaćkał to wszystko, zam azał i an i rusz. Tyle tam było kolorów na te j wodzie, że strach. Zro­biło się to w szystko podobne do błota. Aż Antek sam się dziwił, ja k to się stało, że z tak ich ładnych kolorów, tak ie paskudztw o się zrobiło.

N apocił się, na w zdychał, aż zezłościł się nareszcie i postanow ił zacząć od początku. Swym, w ielkim m ajchrem zeskrobał wszystką farbę z płótna. Z palety też, bo nie było n a niej an i kaw ałeczka czystego miejsca. Pędzle w y tarł do sucha starem i gazetami.

Potem zaczął na nowo z w ielką zawzię­tością. T rochę lepiej m u szło, ale nie było takie, jak n a kartce. Pocieszał się:

\ — Nie każda woda m usi być jednakow a.Ten nam alow ał tak , a ja inaczej. Kto mi zabroni?

Oczywiście nie b ron ił m u nikt.Po dłuższym nam yśle w yrzucił też ze

swego obrazu pannę z kaw alerem .G wizdońka n ie by łą z tego zadow olona:— Iii, cóżeś zrobił? —- zrzędziła. — Za-

sm arow ałeś to, co najw ażniejsze. Przecie oni tu są na kartce , to i uciebie też m uszą być.

— Nie m uszą! — odrzekł A ntek stanow ­czo. — Mogli przecie pójść do domu. Czy oni tu w rośli z korzeniam i, czy co? N ikt nad w odą nie siedzi na zawsze. Przyjdzie, posie­dzi, pójdzie i niem a go.

Gwizdońka w m ilczeniu przyznała mu ra ­cję.

W ięc czuła p ara została w ypraw iona do domu, bo i tak n ik tby nie mógł poznać, co to m a być.

Z łabędziem też była ciężka spraw a. Ale trudno. On już m usiał zostać. Czy ludzie, są na brzegu, czy ich niem a, łabędzie po sta­wie pływ 'ają zawsze. Tylko na noc chowają się do budki. A na obrazie Antkowym był przecież dzień.

Namęczył się też A ntek z tym swoim obra­zem porządnie. Już przeszło tydzień m alo­w ał. D łubał i ciapał po płótnie, a wciąż było źle. N auka w k ą t poszła, w szystkie sprawy zostały zaniedbane. O braz był najw ażniej­szy.

Antek siadyw ał u Gwizdońki od południa do zm roku. M alował uparcie, męczył się, stękał, sapał, klął, aż dopóki m u farb nie zabrakło. W tedy już nie mógł m alow ać dalej i uznał swoje dzieło za skończone.

O detchnął z ulgą. Praw 'dę m ówiąc, miał już dość i te j wody i łabędzia i różowego nieba.

P atrzy ł n a swój obraz i sk robał się, po głowie, pogrążony w niepew ności: czy to jest ładne, czy nie? W łaściw ie, to m u się nie- bardzo podobało. Ale może dlatego, że się już zanadto przyzw yczaił. Pewno! Nawet na jp iękniejsza rzecz może się opatrzyć.

Postaw ił obraz „do góry nogam i? i przekrę­cił głowrę. Spoglądał te raz bokiem . Rzeczy­wiście lepiej. W ydaje się, że to jes t bardzo ładny widoczek.

No, chw ała Bogu, że tak się Antkowi ta pierw sza p raca udała. T eraz już wie, że będzie z niego w ielki m alarz.

Ale co tym czasem zrobić z obrazem ? Do dom u przecie nie w eźm ie Zarazby wszyscy: a skąd, a poco, a naco, a co to z tego, a . nie lepiejby było...

A ntek w'oli nie słuchać tego wszystkiego.Dlatego postanow ił ofiarow ać swoje dzie­

ło Gwizdońce.— Na! Macie babciu. Powieście se na ścia­

nie, żeby było u was, jak u prawdziwych państw a! ,

— Eęe, gdzie to u m nie tak będzie... Ale Bóg ci zapłać, -Antoś, Bóg ci zapłać.

I zaraz zaczęła w bijać gwóźdź w ścianę, żeby d a r A ntka pow iesić nad kom odą, na honórow em m iejscu.

A Antek w sadził palec do ust i ze sku­pieniem ogryzał paznokieć. Myślał przy tem. ile tak i obraz w art, jakby to jak i c z ło W ń e k chciał zapłacić, a nie P an Bóg...

I postanow ił zbadać ceny obrazów n a wy­staw ach sklepowych.

10-4S

Page 11: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

as-O C J A C J E

ć >

Kolejha powoduje nieraz zawrót głowy...

Ogromnie nie chce m i się pisać ariyku- tn: Jak smutno na dworze, deszcz i je­sień. Ale trudno. Siadam do maszyny

i staram się utrzymać mój artykuł w dobrym Remimg — tonie. Patrzę na brudne klawisze maszyny: klawisze I Przychodzi mi na myśl, że autor piszący na nich głupie rzeczy, to kła- wi -— cymbał! A dlaczego nie fujara? Ą czy fujara może grać pierwsze skrzypce w życiu? Tak jak, czy zakatarzony analfabeta może czuć pismo nosem?

Wpadam poprostu w trans przeinaczania słów. Wspaniały to sport- siedzi sobie czło­wiek spokojnie w fotelu i każe przemaszero- wywać tysiącom słów, które biorąc się nie tyle za ręce, co za litery, tańczą jakiegoś sza­leńczego kankana. Każdemu z nich przypnie się jakąś łatkę, każde klepnie się po plecach i da się soczystego klapsa fam, gdzie trzeba. Jak się wtedy biedaki zmieniają na twarzy. 1 Jak drobne z pięciozłotówki! Rodzony Ma­łecki .nie poznałby ich... Goś się doda, coś uj-

' mie, tu przypnie, ówdzie przystębnuje (pięk­ne to wyrażenie poznałem dopiero tydzień te­mu z kącika mody męskiej „Asa“), tam znów zmarszczy... czoło i nowe słówka idą-w świat złudy i fantazji, by za chwilę rozprysnąć się, jak bańki mydlane. Z. braku innego towarzy­stwa słowne te chochliki tworzą miłe otocze­nie, ale przyjemniej byłoby jednak opuścić tę naszą polską jesień i wyjechać ko le jką gdzieś dó Włoch naprzykład (tylko n ie-pod Warszawą). Kolejka! W oczach staje mi oko­niem łza i obraz takiej „czyściutkiej“ kolejki, jakiej niema nigdzie zagranicą, t .j. kolejki' „czystej“ z kroplą goryczy Vermouthu,-ża po­mocą której również łatwo można podróżo­wać w krainie złudy.

W łochy i wódka! Cóż to daje w sumie aso-/ cjacji? Flaszkę? Fiasco! V n fiasco di Chianti! Fiaska życiowe, to niestety najczęstsze flasz­ki, jakie się widuje! Przyplątuje mi się Fry­deryk Schiller, nie ten. z Teatru Polskiego,

0

ani ten od wróżenia, tylko ten ceniony swego czasu autor. „Z powodu“? Poprostu „Sprzy- siężenie Fiesca w Fiesole“. To też musiała być jakaś nielegalna organizacja frontu ludo­wego... Ale trudno, do silnych świat należy! Pięść rządzi światem, t. j. „Faust“ Goethego, ale też „Götz v. Berlichingen“, czyli „Rycerz z żelazną pięścią*. Znany on był z pewnego brzydkiego powiedzenia, podobnie jak gene­rał Cambronne, którego imieniem to słowo się określa. Dziwne kraje ta Francja i Niemcy! U nas niejeden Cam — bronuje niwę ojczy­stego języka i nikt się tern nie przejmuje. Ale może i my przewekslujeniy na inne tory nasz język i będziemy się wyrażać bardziej par­lamentarnie. Chociaż nie wierzę: w to: — sy­stem parlamentarny jest w upadku. Nasuwa mi śię przykra myśl: przewekslujemy! Ładna hiśtorja -— weksel! Jakiś głos wewnętrzny protestuje przeciwko temu stanowi rzeczy. Poprostu wypisać na taką a taką sumę Czang-

Trudno jes t zostać grandem „grandę“.

łatwiej zrobić

8

Pjęść gra rolę ńietyłbp w życiu., ale też i w li­teraturze (Faust). ,

Nieszczęśliwy gracz przypomina sobie, miasto Słuch 1

Kai-Czek i. rzecz załatwiona. Ale skąd ja we­zmę zaraz takiego chińskiego generała?

A możeby zrobić t. zw. hiszpańską grandę1} Jeżeli w Hiszpanji mogą być grandowie, to u Dąs mogą być grandziarze. To nawetby nas zbliżyło do sympatycznego generała Franco. Sprawę by się załatwiło tak poprostu „gFa- tis\i franco“...

Wielki jest Kant, a prorokinią jego jest granda! Miasto Królewiec widziało na­rodziny Kanta... Kochany, wielki filozofie! Tylu namnożyło się twoich naśladowców, że jesteś niezwykle popularnym, a twój system filozoficzny należy do żelaznego jjz powodu krat) repertuaru życiowego. Ja osobiście wo­lałbym się znaleźć za-kratą szkocką, niż za taką właśnie. Ale znacie ten przykry wypa­dek owego Szkota, Mafduch Mac Leggan? Podczas oficjalnej uroczystości znalazł się przed pomnikiem Nieznanego Żołnierza pod

Ballada o szczytach górskich i dziewczynie.

Łukiem Triumfalnym w 'Paryżu. Wszyscy przepisowo salutowali, tylko Szkot w żaden sposób nie chciał oddać czci poległym tak, że go usunięto z placu.

Wkrótce podadzą mi podwieczorek: co też dzisiaj będzie? Kawa, herbata, czy kakao? K. K. O., czy P. K. O.? Coby tam zanieść? —- Oczywiście oszczędności. Dotychczas za­oszczędziłem sobie kilka razy pracy, a dwa razy wstydu i zyskałem też parokrotnie na czasie, prolongując weksel. Ale czy przyjmą? Coś jednak trzeba zrobić, przecież nadchodzi tydzień oszczędności na przeciąg... roku. Tak „Times is money“ — czas tł> pieniądz. Mo- ney-Coney-Isłand w Nowym Jorku, honey­moon — miesiąc miodowy... To taki miesiąc w kalendarzu pszczół, kiedy jest największy obrót w interesie, t. j lipiec. Bat Miód lipco­wy, szlacheckie wąsale, karabele, moszter- dzieju, pasy słuckie do przyciągania w pasie życia „na surowo ä la Suworow“. Przyciąga­my pasa i mówimy: pas! Coraz mniej klop­sów, a coraz więcej klapsów od życia. Trtrd- no! Siła wyższa, vis maior, force m ajeurt Dp licha,, znów ta forsa, to istna-farsa, przecież jest tak nieosiągalna i tak wysoko, jak szczy­ty górskie, jak jakaś szwajcarska „Jungfrau“. Szukam do tego słowa asocjacji: przeszukuję szeregi znajomych, krewnych, przyjaciół i przyjaciółek. Nic i nic! Już takie czasy ... Zniknęła przeszłość poetyczna z bajkami, z czerwonemi kapturkami i zaczarowanymi królewiczami. Czerwone kapturki są teraz w Hiszpanji, a zje je wilk bolszewicki, t. zw. „bolszewilk“. Postępuje on trop w trop (m y­śliw y powiedziałby „drop w drop“, a cukier­nik „drops w drops") za każdem zamiesza­niem w Europie.

Ale ju ż robi się ciemno, trzeba zapalić lampę, czyli gruszkę elektryczną. Biorę nóż i poczynam obierać gruszkę, ale jest taka niedobra, że zjeść jej ani... g-rnsz....

JGIM.

Dwie szlachetne odmiany „gruszek“

A$"li

Page 12: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

d r ja ty k ko lo W enec ji P resse P ho to — i

Page 13: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

i ’ :? p ' : 'Sf|l§i? 1 » I «^ Jg l . V m ,•m m fr?m -

*y* ' ,.i,‘* * 1

^ ~ ^ k J

-■' -f' ■’ ■'* # ' f.

„ L - .

V'-- o''--'

;

.

m;

■ --z'm g s m Ę ^

S S S bI ^ S: ,v

■' .

\ / } ^ - t :f ^ ‘ ' >

Page 14: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

Z w ielkiem wzruszeniem stąpałem po skromnych uliczkach leżącej na bocznym szlaiku m iędzynaro­

dowego turystycznego gościńca. Ba wenny.

M aleńkie miasteczko, liczące zale­dwie 27.000 mieszkańców w r. 1931, a posiadające własną Akadem ję Sztuk Pięknych, Pinakotekę, będące siedzi­bą arcybiskupa, szczycące się posia­daniem biblioteki z 11.000 niezmiernie cennych rękopisów średniowiecznych. Pozatem teatr A lighieri, licea, Semi- narjum duchowne...

Rawenna nosi dumny epitet „La Si- lencioisa“, przypomina w nastroju za­m arłe miasto Brugges, tak samo jak i Rawenna odsunięte od morza.

Miasto to zdaje się śnić o dawnej po­tędze, kiedy to wiodła doń za czasów rzym skiego impęrjium „porta aurea“ (brama złota), stanowiąca herb miasta, połączonego z Adrjatykiem, odległym o 6 km, kanałem Corsini, a zbudowa­nym przez K lem ensa X . Po upadku cesarstwa rzymskiego i zabójstwie Pawła, syna Rom ulusa Augusta w ro- Dante A lighieri, twórca „Boskiej K om edji“

To szczęśliwe m iasto b y ło ostatnią ucieczką (ultim um refugium ) w ielk ie­go poety, zamieszanego w krwawe bratobójcze walki W elfów i Gibeli- nów. Dante A ligh ieri urodzony 30 ma­ja 1265 r. we Florencji nosił pierwo­tnie im ię Durante, skrócone na Dante. Rodziną jego zaliczała się do najstar- śżyteh florenckich rodów.

Do najbliższego otoczenia Dantego należał malarz Giotto i uczony Bru- uetto Latino. Pierwsze arcydzieło liry ­ki włoskiej „La v ita nuova“ zrodziło się z m iłości Dantego do córki florenc­kiego obywatela Polco Portinari, Bea- t ryczy. Tą nieziem ską m iłość przez długie lata uważano za alegorję.

W 1289 r. D ante walczy przeciw are- tyńsikim Gibelinom, a po śm ierci Bea- tryezy w r. 1291 szuka w fiłozofji po­ciechy i zapomnienia.

W r. 1295 poślubia Gempo dei Dona.ti, z którą m iał troje dzieci. Piotra, Jakó- ba i Antoniego. W tym okresie zapi­suje się do cechu lekarzy i aptekarzy i bierze żyw y udział w życiu połitycz- nem i w w alce „białych“ z „czarnymi“, co było początkiem jiego tragedji.

„Strefa m ilczenia“ w Rawennie. F ragm ent z uroczystości na h is to rycznym placu.

ku 476, Odolaker zajął Rawennę, która w czasie walk Gotów z cesarstwem była wypadowym punktem strate­gicznym.

Po upadku imperjum bizantyj­skiego, Rawenna była za Justynia­na stolicą i z tego to okresu pozostały zabytki sztuki bizantyjsko-romań- skiej tej m iary, co mauzoleum Galii Płaci di i grób Teodoryka z V wiieku po Chrystusie. B azylika Ursiana, ko­ścioły San Apołinari Nuevo, SanA po- linari ön Classe, bazylika San V itale, to najcenniejsze zabytki wczesno-ro- mańskiej architektury, ozdobione cu­downymi mozaikami, które łączą św ie­tność b izantyjskiej sztuki z sztuką italską. Pochodzą one z epoki, kiedy Rawenna była stolicą (Urbs metropo­lis et caput omnium' aliarum civita- tum Romandiole). Poza świetnością architektonicznych zabytków nad Ra- wenną unosi się duch Dantego, który w tern m ieście dokonał swego żywota 13 września 1321 r.

W spaniały w idok roztacza się spod arkad na h istoryczne budow le Raw enny.

Oto m iejsca zw iązane z życ iem D antego: od lew ej pałac Oriani, grób poety, po praw ej

balkon pa łacu Provincia.

gdyż w r. 1302 został razem z 600 „bia­łym i“ skazany na śm ierć lub w ygna­nie przez regenta,1 K arola V alois, bra­ta króla francuskiego F ilip a Piękne­go, poplecznika pąpieża.

Skazano go najpierw 27 stycznia na zapłacenie grzyw ny 5.000 florenów i na dwa lata w ygnania z Toskanji, a 10-go marca tegoż roku ukazał się dekret, skazujący go na spalenie, skoroby do­stał się w ręce władz m iejskich F lo­rencji,

Dante w tym okresie życia błąkał się po całej Ttalji, a nawet odbył jakoby wędrówkę do Paryża, W latach pom ię­dzy 1307 i 1310 m ieszkał w Luc.ee. Dnia 31 marca 1311 napisał Dante, szczuty pod koniec życia przez władze list, po­tępiający najsurowiej swe m iasto ro dzinne i zachęcający cesarza Henryka V II do zniszczenia źródła wszystkiego zła, Florencji.

Page 15: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

Oblężenie Florencji przez wojska cesarskie nie dało żadnego rezultatu, a przeciwko Dantem u Florencja w y­stąpiła znowu % groźnym dekretem. Ostatnie lata swego życia przepędził D ante w Rawennie, ukryty u swego przyjaciela Novello da Polen ta. Tra­gizm „Nieboskiej komedji“ splótł się z tragizm em życia Dantego. W edług znakomitego bjografa D antego Ric- ciego „L‘ultimo refugio di Dante“ Medjolan 1891 pochowano Dantego w kam iennym sarkofagu w kościele San P ietro M aggiore zwanym dziś San Francesco. Pąnująiey książę brał udział w eeremonjale żałobnym i p o ­stanow ił wznieść w spaniały pomnik.

W roku jednaib 1329, kardynał Ber­tram du Poyet zam ierzał spalić zwło­ki kacerza, do czego jednak n ie dopu ścili Franciszkanie, ukrywszy drogie szczątki w ielk iego poetyi i patr joty. K ie­dy papież Leon X w r. 1519 chciał prze­wieźć zwłoki do Florencji, znaleziono trumnę próżną. Tak broniła Rawenna zwłoki poety i szacunku dla jego ostat­niej woli. K ardynał Domenico Gorsi w r. 1692 wzniósł poecie pomnik. Zwło­ki D antego spoczywają w kaplicy, w y ­konanej z polecenia Luigi Gonzagi we­dług planu Morigia.

F lorencja w alczyła o zwłoki swego najgenjalnieszego obywatela przez ca­łe wieki, lecz uszanowano ostatnią wolę poety, który nie życzył sobie po­wrotu nawet sam ych zwłok, do nie­wdzięcznego m iasta.

K aplica ze zwłokami Dantego ozdo­biona płaskorzeźbą P iotra Lombar­dy jsk i ego postawiono na miejiscu daw­nego cmentarza Franciszkanów przed klasztorem San Francesco. Otoczyły ją powstałe w późniejszych epokach m iej­skie domy, tak iż znalazła się w niepo­zornym kącie m aleńkiego placyku.

Italja faszystow ska n ie poprzestaje na odisłanianiu zrębów otawiak Rzymu. Postanow iła ona również g; bowcowi największego W łocha nadać odpowiedni charakter. Bez w ielkich przygotowań odsłonięto tę dzielnicę m iasta, w której znajduje się grób Dantego. Pozostawiono przepiękną ko­lum nę portyku klasztoru franciszkań­skiego, jako tło grobowca i otoczono plac m onum entalnym i budowlami, u- trzym anem i w charakterze wczesnego renesansu. W m iejsce domu, miesz-

Na prauio: Jed n ym z najcenniejszych za ­bytków R aw enny je s t tron arcyb. M ahsy- m iana, przechow any w m uzeum arcybisku­pie/n, a ozdobiony rzeźbam i z V. wieku.

Grobowiec genjalnego poety w R awennie sta l się punk tem centralnym „strefy m ilczenia“

„Hołd trzech kró li“ — m ozaika w kościeleśw. Apolinarego w Rawennie z r. 555.

oząoego dawniej piw iarnię i kawiarnię, zbudowano bibljotekę im. Mussolinie- go, zawierającą archiwum służące do studjów nad Dantem. ,Na placyku po­zostawiono dom, w którym m ieszkał w ielbiciel Dantego, poeta Gordon Noel Byron. Placykow i nadano odpowiednią architektoniczną oprawę, odsuwając wszelki ruch uliczny od tej okolicy, w której nakazane jest m ilczenie i bezwzględna cisza.

Całemu temu m iejscu nadano daw­ny historyczny charakter, tworząc w ten sposób przepiękny dokument dzisiejszej epoki, przywracającej daw­ne piękno i szanującej pam ięć swych wielkich poetów i artystów.

Nowe dzieło odrodzonej Ita lji wzbu­dziło entuzjazm wśród licznych w iel­bicieli Dantego, zorganizowanych na całym świeeie w towarzystwa jego imienia. Członkowie stowarzyszenia odbywają swe pielgrzym ki do grobu Dantego, który sta l się dzisiaj naro­dową św iętością W łoch wielbioną i ukochaną przez cały naród.

Zapomniana Rawenna wskutek wiel- kodusznegeo czynu M ussoliniego zbli­żyła się znowu do w ielkiego szlaku tu- rystyaznego i stanie się zapewne ce­lem wędrówek turystów z całego świata.

Szczytne hasło biegnące od la t po­przez Italję „Gnorate a ltissim o poeto“ (uczcijcie największego poetę), zreali­zowało się w faszystowskiej Ita lji w form ie najgodniejszej, odpowiadają­cej duchowej wartości twórcy arcydzie­ła, jednego z największych, jakie ludz­kość wydała.

W łatach napięcia narodowego wzra­stał zawsze we W łoszech kult Dantego. Dziś nasilenie italianizm u jest naj- moeniejśze, a nowe dzieło dokonane w założeniu „strefy m ilczenia“ świad­czy najdobitniej o duchowej kulturze współczesnych Włoch.

Marjan Dienstl-Dąbrowa.

W dniu 1 listopada h. r. został zamknięty Konkurs na najlepszą nowelęMagazynu »AS«. Sądząc z ilości nadesłanych utworów (około 500)

wzbudził on ogromne zainteresowanie wśród szerokich kół Czytelników.Począwszy od numeru 46-go zamieszczać będziemy na łamach Magazynu

»ÄS« kolejny spis nowel dopuszczonych i niedopuszczonych do Konkursu.JURY KONKURSU.

A S - I S

Page 16: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

GWIAZDY POStS

Powyżej, od lew ej: Lii D ogover — Koy Francis.

B alzac walczył nam iętnie o praw o do m łodo­ści dla kobiety czterdziestoletniej. Dziś, pod wpływem postępów wiedzy lekarsk ie j i sztu­

ki kosm etycznej — granica młodości uległa zna­cznemu przesunięciu. Kobieta czterdziestoletnia przestała uchodzić za starą. Dowcipny kome- djopisarz węgierski, Franciszek Molnär, idąc śladem Balzaca, pow iada naw et w jednej ze swych sztuk, że kobieta pięćdziesięcioletnia ma pełne praw o do tego, by uw ażano ją za m ło­dą! Doświadczenia w tym zakresie udzieliła Molnarowi najpew niej obserw acja życia zaku­lisowego w teatrze. Istotnie zdarza się bardzo często, że pow ażnie zaaw ansow any wiek nie przeszkadza rasow ym aktorkom w kreow aniu ról, w ym agających nietylko młodzieńczego w i­goru, ale — co trudniejsze! — młodzieńczego wdzięku!

Gwiazdy filmowe krótko świecą na firm am en­cie. Tylko autentyczny u rok młodości w ywiera na ekranie pożądane wrażenie. Wiek, k tóry dla ak to ra teatralnego posuw a się, — że użyjem y obrazowego określenia — w tem pie zwoł- nionem , jest wmbec gwiazd film owych n ieub ła­gany. Boska (tak mówili o n iej współcześni) Sarah B ernhardt, będąc staruszką, czarow ała św iat cały jako młodzieńcze O rlątko w słyn­nym dram acie Rostanda! Nie m niej boska Asta Nielsen, uznana pow szechnie za najw iększą sławę ak to rską srebrnego ekranu, przy n ie­spełna czterdziestce z trudem rów now ażyła siłą swego ta len tu m ankam enta w iędnącej u ro ­dy. Nie pom ogła je j w szechświatowa sława i wielki, praw dziw ie genjalny ta len t aktorski: po k ró tk ie j walce zm uszona była wycofać się

16 AS

W kole:I Nowo: Shearer.

z filmu. „Kino już mnie nie potrzebuje“ — oświadczyła melancholijnie.

Tern dziwniejszy — w’obec tego, cośmy przed chwilą napisali — w ydawać się może fakt, że mimo wszystko elita ak torska św iata składa się w przew ażającej m ierze z gwiazd, k tóre przekroczyły feralną trzydziestkę. T rzeba bo- wiem pam iętać, że trzydziestka, k tó ra dla prze­ciętnej śm iertelniczki przestała już być strasz­na, zachow ała dla gwiazd srebrnego ekranu swoje feralne znaczenie. Gwiazda, k tóra staje u progu czwartego krzyżyka może być dum na ze siebie; fakt, że utrzym ała się tak długo na powierzchni, świadczy bowiem chlubnie o jej talencie. Z darzają się, rzecz prosta, wyjątki; ale jes t ich tak nie wiele, że istotnie zdają się po­tw ierdzać tylko regułę. Takim fenom enalnym — bez przesady — w yjątkiem jest niem iecka gwiazda filmowa, Lii Dagover. Gwiazdy współ­czesnego jej pokolenia zgasły już od daw na naturalną śm iercią wszystkich ciał niebieskich... Lii Dagover wciąż świeci niezrów nanym b las­kiem swej fizycznej urody i zadziwia św iat św ietną aparycją.

Niejednego zaskoczy spewnością wiadomość, że do rzędu gwiazd, k tóre przekroczyły trzy ­dziestkę, zaliczają się rów nież Greta Garbo i M arlena . Dietrich. Marlena, jak wiadomo, m atka dziewięcioletniej córeczki, gra w roku bieżącym aż w czterech filmach. Może rozumie, że sława je j m a się już ku końcowi i pragnie możliwie najintensyw niej w ykorzystać czas, dzielący ją od jesieni życia? Greta jest od Mar­leny młodsza. Niedawno zapowiedziała, że za­m ierza wycofać się z p racy film owej. Nie chce bowiem, ażeby starość zaskoczyła ją w a te ­lier. Zakupiła już naw et posiadłość w Szwecji, gdzie postanow iła zam ieszkać po wyjeździć z Hollywood. Postanowienie to dobrze mówri0 charakterze wielkiej szwedzkiej aktorki.

Gwiazdą, k tó ra prow adzi beznadziejny pojedynek z Czasem, jest M arion Davies. Przed laty należała do najpopularniejszych aktorek Hollywoodu Posiadała zresztą dużo wdzięku1 rzetelny talent parodystyczny. Dziś pozostały z tego żałosne szczątki... Mimo to Marion za nic w świecie nie chce zrezygnować z pracy dla filmu. Oczywiście, nikłby się z nią nie li­czył, gdybv nie... jej protektor. Jest nim w szech­potężny dyktator prasow y Stanów Zjednoczo­nych, sam legendarny H earst. Dzięki niem u właśnie ateliers filmowe sto ją wciąż jeszcze przed Marion otworem. Nie trzeba dodawać, że M arion posiada zawsze najlepszych p artn e­rów (grała ostatnio z Gary Cooperem, a obec­nie nakręca film przy w spółudziale C larka Ga­ble), a p rasa H earsta nie szczędzi jej reklam o­wych pochlebstw . Ale najbardziej na trę tna re ­klam a nie zastąpi młodości, k tóra opuściła Ma­rion na zawsze...

Do rzędu „gwiazd trzydziestoletnich“ (gwiaz­dy trzydziestoletnie, to nie tylko takie, które ukończyły -właśnie trzydziestkę, ale wszystkie, k tóre nie dosięgły jeszcze czterdziestki...) należy również Norma Shearer. Rozgłos światowy zdo­była stosunkowo późno, jakkolw iek gra w fil­m ie już od la t k ilkunastu. Światową sławę za­wdzięcza w dużej m ierze m ałżeństwu z dyrek­torem w ielkiej w ytw órni „M etro“, Irvinem Thal- bergiem. Thalberg dbał oczywiście o odpow ie­dnie role dla swej małżonki, jak również o n a ­leżytą propagandę jej filmów. Przed niedaw ­nym czasem Thalberg zmarł. Nie wiadomo, czy Norm a nie rzuci w związku z tern ekranu. O sta­tnio zarzucano jej, że wykorzystuje, podobnie jak M arion Davies, swoje w yjątkow e stanow i­sko. Porów nanie to jest jednakże bardzo krzyw ­dzące Normę, k tóra jakkolw iek już nie pierw ­szej młodości, posiada znacznie lepsze warunki zewnętrzne i dużo głębszy talent.

Znajdujem y się w przededniu „zmierzchu bo­gów“. E lita H ollywoodu zestarzała się... do rzę­du gwiazd trzydziestoletnich zaliczają się rów ­nież Dolores del Rio, Kay Francis, Joan C raw ­ford, Irena Dunne, Joan Harlow i wiele, wiele innych.

Na horyzoncie Hollywoodu pojaw ia się nowe pokolenie gwiazd...

Jerzy Boss.

Page 17: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

— Panie Henryku, jak się cieszę, że pan znowu do mnie zadzwo­nił. Co słychać nowego w wielkim świeeie?— Jan Kiepura ożenił się z Marią Eggerth...- To bardzo miły zwią­zek: „chłopiec ze Sosnowca“ i „dziewczę z Budapesztu“.— A czy Kiepura śpiewał co po uroczystości weselnej?— Tak, na ogólne życzenie tłumów publiczności zaśpiewał „Czy pa­ni Marta jest grzechu warta“....-— A słyszałam, że mają teraz wspólnie wystąpić w jakimś nowym filmie? ,— O, tak — to będzie „Cyganerją“. Miljon sto tysięcy szylingów honorarjum...— Och, ći artyści mają złoto, w gardle!:— Niech pani tak głośno nie mówi,, bo urząd podatkowy gotów jest im to zioto z gardła wyciągnąć. To będzie bardzo ciekawy film ta „Cyganerja“.— Ale ä propos „Cyganerja“, co tam słychać w naszem życiu poli- tycznem?— Tworzy się nowy obóz i szukają nowego hasła...— A jak jest z tem hasłem?■— Jak z Madrytem.... Lada chwila padnie, tylko niewiadomo z któ­rej strony. Chodzi O to, żeby wszyscy mogli znaleźć dla siebie miejsce w nowym obozie... żeby to był taki obóz koncentracji na­rodowej...— Jednem słowem, taki wielki obóz koncentracyjny...— Tak... był nawet projekt, aby dookoła całej naszej granicy przeciągnąć druty kolczaste i wtedy ludzie rozmaitych przekonań znaleźliby się automatycznie w jednym i tym samym obozie...— To jest myśl..— Tak, proszę pani... już czas najwyższy, aby wszyscy mszyli , ławą za buławą...— A co słychać w Hiszpanji?— Jest bardzo źle z czerwonymi — zostali wzięci pod Madrytem w dwa ognie... i muszą stać w miejscu...-— Jakto?— No tak, straszliwa sytuacja — niech pani sobie wyobrazi: ani w tył, ani naprzód... Bo jak pójdą naprzód, to strzela do n ieb woj­sko generała Franco, a jak idą w tył, to strzelają do nich podofice­rowie sowieccy... straszna sytuacja Ł-z-przodu i z tyłu\ strzelają... —• To doprawdy okropne... ale ä propos strasznej sytuacji — sły­szałam, że obchodziliśmy dzień oszczędności...— A tak... przykład idzie zgóry... rząd postanowił w tym dniu nau­czyć prowincję oszczędności. Piękny przykład ofiarności na cele oszczędności dał pan minister komunikacji, wyrzekając się dobro­wolnie z budżetu sum na budowę nowych dróg... jeśli inni mini­strowie pójdą za jego przykładem, to kraj rzeczywiście nauczy się oszczędzać.— A podobno Niemcy też nauczyli się zaciskać pasa...— O tak... Goering dał pierwszy przykład... schudł o dziesięć kilo i rzucił hasło, że każdy dobry Niemiec powinien stracić dziesięć kilol..— Nie może być — po co? ^— O! to jest podstępna gra... Goebbels będzie chciał się okazać równie dobrym Niemcem, jak Goering i też straci dziesięć kilo — i wtedy nic już z niego nie zostanie...—• A co tam w Ameryce?— Roosevelt zwyciężył przy wyborach. Pobił wszystkie rekordy ilości zebranych głosów..; Pozatem odbył się w stanie Indiana koh- knr.-. bliźniąt..— Ach taki nieszczęścia często chodzą w parze — jak powiedział pewien szczęśliwy ojciec bliźniąt.— Tak, pozatem odbywa się turniej o tytuł „miss Europa“.,.— A kto zdaniem pana — panie Henryku — poWinien otrzymać tytuł „miss Europa“?— Ja bym pragnął, żeby „miss Europą“ zrobili Ligę Narodów...— A dlaczegóż to?— No, boby m oże ją nareszcie wywieziono z Europy gdzieś do Ameryki...— Ach, dla pana niema nic świętego...— E, bo mam okropne kłopoty... widzi pani, wybrali mnie do ko­mitetu wojewódzkiego pomocy zimowej. Kazaliśmy we wszyst­kich miastach i miasteczkach potworzyć komitety lokalne — i niech pani sobie wyobrazi: wczoraj przyjeżdża do nas wielka delegacja z Woli Państwowej i żąda pieniędzy...— No i co —- dał im pan?— Mówię im -— po co wam pieniądze, przecież o ile wiemy, w Woli Państwowej niema ani jednego bezrobotnego, potrzebu­jącego „pomocy zimowej“. A wie pani co oni na to?...— Słucham...~ Mówią, że bezrobotnych wprawdzie niema, ale nie mają za co utrzymać komitetu pomocy zimowej!„Hallo — tr iy m inu ty — przeryw am rozm ow ę, gdyż linja jest nam potrzebna dla sekretarza kom itetu pom ocy zim ow ej“.— Hallo — tu mówi sekretarz komitetu „pomocy zimowej“ — czy to ty dziecinko?...—Najdroższy... co słychać z moim futrem, to tak spełniasz swo­je obowiązki „pomocy zimowej“ dla mnie... ach ty niedobry! O całem województwie myślisz, a o mnie zapominasz...— H alto' Czy m ów i się da le ji— E! chyba dziś już nie...

Mikrofon.

M ussolin i p rzy jm u je w roczn ice m atszu na R zym defilade o d d zia łó w arm j i w łoskiej. Foi. N e w york Times - L o n d o n .

M a r ła E ggerłh i Jan K iepura w m om encie p o d p isy w a n ia do= k a m en f a ślubnego w K a to w ica ch . F o t. D o ik a — K atow ice.

P o n iże j: G irlsy ka lifo rn ijsk ie w kostju m ach , przedstaw ia jących różn e p rz y r zą d y e lekh yczn e, ta ń c zy ły p o d c z a s 1 uroczystości o tw a rc ia ta m y B older. F o t. N e w V o r t T im es — L o n d o n .

P o n iże j: S io s t iy b liźn ia cze G enevieve i Jean ette D u m as z ChU ca go uznane za na jp iękn iejsze p r z e z K ongres b liźn iaków W F o r t W ayn e U . S. Ä . F o t. K eysto n e - Berlin .

Page 18: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

IKmatery KsięciaW iemy- dobrze, "jak stroił się, gdy był

m łody i jak żabot pod oficerskim kołnierzem zapinał. Jak czesał bu j­

ne loki w ysoko ż czoła i lekkim pudrem je pokryw ał, gdyż tak chciały tego łazienkow­skie kanony, wiemy, że m iast pałasza nosił wtedy cieniu tką jak rożen szpadę, a nogi mu otulała jedw abna pończocha. Ż dokład­nością dw oraka pochlebcy portre t młodego księcia tak nam m aluje Bacciarelli, a już zu­pełnie n iedyskretnie Im ć Szymon Askenazy opowiadać o tem będzie, jakie to sodomje „pod B lachą“ się działy. Nie dziwota, gdy się ma! la t 20 i jest ulubieńcem stry ja króla i gdy w otchłań uciech osiemnastowiecznych młodego oficerka pogrąży w yrafinow ana Ma­dame de Vauban. Służba austrjacka dała mh polor oficerką-w ytw ornisia, kanony świata eleganckiego przejął od babuni Konstancji, a i Król D obrodziej baczną uwagę zwracał, by narow y koszarow e nie przedostały się z młodym Pepi na parkiety Łazienek i My­śliwieckiego Pałacu. I wiemy jeszcze inne rzeczy o nim. Jak to w płaszcz szary oficer­ski odziany nocą sam otny z pałacu w ykra­dać się będzie, by bałam ucić złotowłose mieszczki ze Solca. I wiemy jeszcze to, cze­go już Leksykon życia wytwornego Stryja i babci C zartoryskiej nie przewidywał.

Z m ulistej rzeki wyciągniono jego bez lo­kow anej peruk i w splam ionym krw ią gene­ralskim m undurze i złożono razem ze zwło­kam i jego kirasjerów , tam , w olszniaku nad E lsterą i dopiero trzeba było A leksandra, że­by w zm arłym oficerze Księcia Józefa roz­poznał.

Tyle już napisano o te j epoce, k tó rą hi- s to rja w złoty w aw rzyn Em piru oblekła i ty ­le się jeszcze p isać będzie o L ipsku — no­wych Term opilach!

P iąte ćwierćwiecze już m ija, a barw y ułań­skiego m unduru ze złotą cyfrą „N“ nie wy­blakły, są żywe i jaskraw e i w iek przejdzie jeszcze a żyć wiecznie będą. Tak jak w śród ludu W ileńszczyzny zachow ała się po dziś dzień najjask raw iej postać obcego im pera­tora, k tó ry na tró jbarw nych sztandarach W ielkiej Arm ji niósł na W schód zew now e­go życia, tak i w całej Polsce nie zaginie w spom nienie o tym św ietlanym książęciu.

Poza Łazienkam i jednak i „Blachą", poza dw orkiem kuzynki Zofji C zartoryskiej pod Krakowem , Raszynem i Poiiiątow skystrasse w Lipsku są jeszcze inne m iejsca z nim zwią­zane, o k tórych naogół m ało kom u wiadomo.

Nieehajże wolno będzie • kronikarzow i o nich przypom nieć.

Oddawszy burkę swemu ordynansow i z J a ­błonny, z ad ju tan tem swoim m ajorem Aksa- mitowskim, cw ałow ał na czele brygady pol­skiej kaw alerji Książę Józef puszczą św ier­kową. Był czerwiec roku 1812. Główny trzon arm ji, k tó ry stanow iła m łoda i s ta ra gwaf- d ja z Cesarzem na czele, m aszerow ał przez Poniem unie na W ilno i potem dalej trak ta­mi na Głębokie i Dzisnę. W iódł Książę Eu- genjusz korpus włoski, artylerję, a szalony król kaw alerji M urat, m ieszaną arm ję jazdy i . arty lerji, pod Ostrowno, gdzie m iały się zetrzeć z generałem Ostermanem . W całej tej arm ji ogrom nej, w której kroczyły wszyst­kie narody św iata rozproszeni byli Polacy, a tylko część szabel pozostaw ała pod osobi- stem dow ództw em księcia • Poniatowskiego. Idąc na praw em skrzydle od południa, mieli się połączyć z głównym pionem Ar­mji, już na terenie historycznego im perjum rosyjskiego.

Pod w yniosłem czakiem ułańskiem księcia zagnieździły się jędze zw ątpienia „Tysiąc mil od głów nej bazy operacyjnej, źle zorga­nizowane etapy, nieznane bezdroża Rosji E uropejskiej“ .

No i ta ostatnia audjencja, w której jak zawsze niepoham owany w gniewie Im pera­tor tupał nogami, w term inologję wojskową w plótł wyzwiska co najordynajniejsze, bił szpicrutą-po m apach i groził rostrzelaniem .

Przez puszczę Ław aryską wiodła droga.Musiało to wtedy inaczej wyglądać, a dzi­

siejsza wspaniała szosa zatarła ślady ostat­nich kopyt polskiej jazdy, k tó ra piaszczystym krokiem wlekła się bez furażu, źle zaopa­trzona, w patrzona jednak w wielki cel, k tó­ry jej w ytknął Korsykanin. Ponoć rosły tam kiedyś wyniosłe brzozy, z których dzisiaj tyl­ko niedobitki zostały, ale zostało wspomnie­nie i karczma.

W samym środku Puszczy Ławaryskiej, opierając się w ysokim dachem, omal że o wtełowieczne świerki, wznosi się ta stara budowla po dziś dzień, zdradzająca arch i­tek tu rą sw oją pochodzenie z pierwszych lat XIX stulecia. Na lewo, wielki zajazd dla po­jazdów i koni, na praw o zaś szynkwas i po­koje gościnne. Została taką jak ą była wtedy. I w niej to ponoć kw aterę popasow ą miał Książę. W ydaje się to bardzo prawdopodob- nem. gdyż położenie karczm y na wolnym trakcie zdaleka od większych osiedli i dwo­rów, nastręczało sobą bardzo "wygodny po­pas, co strudzonem u forsownenfi m arszam i ijłanow i Polski dawało w upalne dnie kil kugodzihny wydech i odpoczynek. Karczma pozątem w owej epoce była nietylko cen tra­lą bezmyślnego opilstwa, ale była też i post- chalterją, k tó ra stanowiła sobą centralę prze­syłania korespondencji wojskowej od p la­cówki do placówki. Pokoje nie były wyrazem brudu i niechlujstw a, ale dobrze utrzym ane i schludne w przewidywaniu podróżujących planów braci z waszecia... Pozatem bliskie wpdozbiory stanowić mogły doskonały po­pas dla większei masy konnego w ojska, k tó ­re tu taj poić mogło konie a karczm arz będąc z zawodu nietylko doskonałym kiprem , ale i kowalem bardzo się nadaw ał do doraźnego kucia koni, bądź reperow ania wozów.

Jest jeszcze jedna kw atera, kw atera sm ut­na, ze złych dni odw rotu Księcia. Na dzisiej­szej ulicy Zamkowej w W ilnie, u zbiegu zau łka Bernardyńskiego, w domu, k tó ry był siedzibą Arcybiskupa Metropolity w pierw ­szych dniach grudnia 1812 roku kw aterę obrał sobie zmęczony i schorowany Książę. Dokuczliwy ból gardła i silna gorączka oraz wyczerpanie po długich m arszach przez bło­ta i śniegi, zniewoliły go do zam ienienia sio­dła na wygodne poduszki karety. K aretę k sią ­żęcą zdjęto z kół i umieszczono na płozach chłopskich sani i w dziwnym tym pojeździć przybywa dowódca W ojsk Polskich do za­straszonego miasta.

Lekarza wojskowego ani się dopytać. Lejb- m edyk cesarski upada ze znużenia w R atu­szu przerobionym na szpital, a Księcia do­patru je tylko strzelec konnej gw ardji. Aż wreszcie złowiono jakiegoś cywilnego esku­lapa i za kark ciągnąc prowadzono do Księ­cia. Zalecił pijawki, których nigdzie wów­czas w W ilnie dostać nie m ożna było i „go­rącą aurę“ w kom natach oraz d la pokrzepie­nia wino. Ale gdzież winą m ożna było się wówczas w dniach paniki w tem mieście dopy- taćl Aż oto znalazło się. Jedna butelczyna jakiegoś tam cienkusza litewskiego u pań­stwa H onestti na, Zarzeczu. W pam iętnikach swoich Imć P an Honestti dokładnie p tem opowie, jak wino niósł Poniatowskiem u. Leżał Książę wygodnie głęboko W fotelu W m undur odziany z wyciągniętemi nogami, które pokryw ała ułańska burka. Był blady i zmęczony. Ból gardła (prawdopodobnie an ­gina) nie pozw alał mu mówić wiele i głośno, uśm iechnął się tylko uprzejm ie i skinął ręką.

I dnia tegoż samego, mimo choroby i zmę­czenia, pojechał dalej.

S ia ra karczm a u> pu szczy Ł aw aryskiej, g d zie we* dług legendy, k w a tero w a ł ks. Józef.

N arożn ik dom u w W iln ie , w k tórego murach gościł w grudniu 1812 roku p ó źn ie jszy boh ater

z p o d L ipska.

A potem wiemy, jak to było. Przy Halle- scftes T hor Cesarz ściskał i obejm ował Księ­cia, wyświadczał m u przyjacielstw a i uprzej­mości. Była to godzina trzecia po południu, tragicznego października, 1813 roku.

W ieczorem dnia tego przysłał mu buławę.A potem skończył się dla Polski epos Na­

poleoński. Feliks Dongel.

Page 19: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

P rzyrząd do rozrę- byw ania drzewa.

1 0 0 O U c d ö c y i wTECHNIKA RACJONALNEGO O P A L A N I A M I E S Z K A Ń

W naszym .klimacie jedną z najw aż­niejszych instalacyj domu mieszkał nego .jest urządzenie służące do o-

grzewania. Także ii pod tym względem p o ­stęp w ostatnich kilkunastu lalach jest b a r­dzo znaczny, a jednak, jeżeli się rozważy ca­łe to zagadnienie, dojdziemy ido. przekona­nia, że pewien zdrowy konserwatyzm jest tu bardzo wskazany i że przed w prow adze­niem jakichś nowych urządzeń winniśmy się dobrze zastanowić, czy one w dauyidh w a­runkach m ają rację bytu. i

Nie ulega wątpliwości, że okres s ta ro ­świeckiego kom inka nafeży już do bezpo­w rotnej przeszłości. Dawny kom inek opala­ny drzewem nie ogrzewał jednostajnie całe­go poko ju a tylko, najbliższą jego. okolicę. W kom inku m arnow ała się niesłychana ilość ciepła. i

Bezwzględnie dom inującym jest obecnie sposób ogrzewania: m ieszkań zapomocą pie­ców kaflowych, nietylko u nas, ale nawet w Niemczech. Niemcy wcześnie poznali się na znaczeniu właściwego sposobu opalania mieszkań dla całokształtu gospodarki n a ro ­dowej. Przecież naw et w tak uprzem ysłow io­nym kraju idzie p onad 25 proc. wszystkiego paliwa na potrzeby gospodarstw a dom ow e­go. W edług ostatnich danych 'wynosi !to p o ­nad 1 i pół m iłjarda m arek. Należy zdać so­bie sprawę z tego, że palenie w piecach nie było rzeczą tak mało w ażną, aby można było ponuczyć ją pierwszemu lepszemu. Nie na darm o wprowadzono wr iNiemczecb w in ­stytutach naukow ych specjalne oddziały, zaj­mujące się badaniem i ulepszaniem systemu opału dumoiwego. B adania piecóiw kaflowych przeprowadza się na berlińskiej politechnice, t. j. w Instytucie dla spraw opałowych, a i u nas zaczęto w ostatnich la tach żywo interesować się tą spraw ą, co jes t głównie zasługą tuż. Romana Dawidowskiego, praf.

P oniiej: Oto p rak tyczne ka loryfery , które rów nież dostarczają ciepłej w ody do u ży tku

dom owego.

(SSsSiiPlSS

D rzewo rozszczepione w postaci wachlarza.

technologji paliw w Akademji Górniczej w Krakowie. , .

Z przyczyn, k tó re niżej jeszcze wymienimy najw ażniejszym w naszym klimacie i w na­szych stosunkach gospodarczych jest piec opalany paliwem stałem. Jest to. albo. piec kaflowy albo piec żelazny. Paili się nąjezęś ciej węglem, chociaż w wielu częściach k ra ­ju, zwłaszcza na wschodzie, stosuje się je­szcze bardzo często opał drzewiny. Podam y tu pokrótce zasady racjonalnego palenia w piecach kaflow ych n a węgieł, k ierując się wskazówkami prof. Dawidowskiego, oraz a u ­torów zagranicznych.

A więc przed zapaleniem w piecu, należy jak najdokładniej .wyczyścić ruszt oraz po­pielnik zarów no z popiołu, jak ii z żużla. Na­stępnie układam y ,z drzewa stos w ten spo-

Gabinet z kom inkiem , proj. prof. M ieczy­sław a K otarbińskiego.

N a le w o : E le k tr y c z n y p ie c y k z w y s ta w y w L o n d yn ie .

sób, że n a dnie znajdują się cienkie i łatwo zapalne drzazgi aj na wierzchu drzewo coraz grubsze. Celem łatwiejszego rozpalenia moż­na, drzewo rozszczepić palcow ato lub ułożyć w ..w achlarz“ . Następnie nak łada się kaw ał­ki węgla wielkości kurzego jaja. palenie m u­simy w ten sposób poprow adzić, aby na j­pierw zapaliło się paliwo o niższym punkcie zapłonu, czyli łatw iej palne, w danym wy­p adku drzewo a od drzewa znów węgiel. Drzewo zaś z łatw ością zapali się od papie­ru lub lepiej jeszcze od łatw opalnych kostek lub smolaków, k tó re zapalam y zapałką. Stos powinien być tak Ułożony, aby pow ietrze m o­gło się .z łatwością przedostać aiż do wierz­chołka jego. Nie należy daw ać o d raża zbyt dużych lub zbyt drobnych kawałków, ani też m iału, zachodzi bowiem w tym wypad­ku obawa wybuchu. Miał możemy narzucać drobnem i ilościam i ma żar, jednak tak, aby żaru całkiem nie przykryć. Gdy węgiel za­cznie się palić w piecu, drzwiczki .dolne i prze­ważnie także drzwiczki zewnętrzne górne, pow inny być otw arte tak długo, jak długo węgiel pa li się płom ieniem . Gdy płomienie zanikają i n ab iera ją niebieskaw ej barwy i węgiel palt isię żarem , w tedy piec należy jak- najszczeinioj zamknąć, najlep iej na śrubę i nie m a już obawy, aby w ytw arzał się czad czyli tlenek węgla, gdyż dostateczna ilość po­wietrza dostanie się kom inem do pieca.. K w estja otw arcia górnych zewnętrznych

drzw iczek w pierw szym okresie spalania się węgla, to jest gdy węgiel pali się płom ie­niem , zależna jest od tego czy jest dosta­teczny „ciąg“ w piecu. Gdy „ciąg“ jest bar­dzo silny jak np. w m ieszkaniach partero- wye.h i na niższych p iętrach w ysokich domów, wystarczy otworzyć drzw iczki dolne, bo o- tw ieranie górnych jest witedy szkodliwe. Na­tom iast w dum kach parterow ych lub n a wyż­szych piętrach trzeba przew ażnie także i górne drzw iczki uchylić, zwłaszcza jeżeli się .nakłada diiżo węgla. Rysunek na str. 21 daje nam orjen tac ję co do potrzeby, wzgl. szkodliwości o tw arcia zew nętrznych drzwi­czek górnych. Jeżeli węgiel sięga do linji A, to znaczy do poziom u górnej krawędzi drzwiczek, to lepiej jesr drzw iczki u c h y l i ć . N atom iast jeżeli sięga tylko do lin ji B, to

2 0 . AS

Page 20: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

umożliwia utrzym anie dowolnej tem peratury w m iarą używania danego pokoju. Koszt wy­konania jest niższy, aniżeli m ieszkaniowe­go ogrzewania centralnego, a pod wzglę­dem eksploatacji niższy naw et od ogól- nego ogrzewania centralnego, ale tylko przy objektach o m ałej ilości mieszkań.

W ad tych nie posiada ogrzewanie central­ne zarówno tzw. mieszkaniowe, jak i w ła­ściwe ogrzewanie centralne ogólne, służące

Sposób m ierzenia siiy „ciągu“ zapomocą świecy.

Na lew o : P ła sk i ścienny p ie c y k g a zo w y > k tó r y m oże być za in sta lo w a n y ró w n ież

w łazience.

należy je zostawić zam knięte. Dla kontroli czy jest dostateczny „ciąg“ przy zam knię­tych drzw iczkach górnych, gdy w piecu pali się, trzym am y zapaloną świeczkę w odle­głości 5 cm od drzw iczek dolnych tak, ażeby knot świecy był w rów nej lin ji z górną kraw ędzią drzw iczek. Jeśli płom ień świecy przechyla się poziomo, rów no z górną k ra ­wędzią otw oru popielnika, to „ciąg“ jest do­bry i uchylenie drzw iczek górnych jest do­puszczalne. Gdy zaś płom ień świecy prze­gina się w dół lub gaśnie, to ,',eiąg“ jest za silny i drzw iczki górne pow inny być za­m knięte. Gdy płom ień świecy tylko słabo się schyla, to „ciąg“ jes t za slaby, a w tedy piec należy wymieść lub jes t on wadliwy.

A te raz to, co najbardziej in teresu je każdą gospodynię: ile trzeba nałożyć węgla dopieca? W Niemczech ustalono jako norm ę urzędow ą I kg wysokokalorycznego węgla na 25 kafli. Należy więc policzyć ile piec ma kafli, podzielić przez 25 i iloraz da nam ilość węgla potrzebną dla danego pieca. Taka ilość węgla w inna w ystarczyć na 12 godzin i to naw et przy 20-stopniowym mrozie. Oczy­wiście nie wszystko zależy od samego pieca, lecz także od stopnia szczelności drzwi i okien i od grubości ścian pokoju. UżywTa- nie nadm iernej ilości węgła niszczy piec w krótkim czasie. Gdy i orm alna ilość w^ęgla nie w ystarcza, oznacza to, że piec jest źle postawiony lub źle obliczony. Najczęściej bywa za mały..

Nowoczesne starannie obsługiwane piece umożliw iają w yzyskania 70 do 850/* energji cieplnej, k tó rą dajem y piecom w postaci wę­gla. Zaletam i pieca kaflowego jest stosun- kow'a łatw ość w ykonania go przez fachowego rzem ieślnika, wzgl. łatwość rem ontu i obsługi. Gra tu dużą rolę również higjeniczne zna czenie jako doskonałego w entylatora mie­szkania i łatw ość odkurzania, umożliwienie hodowli roślin i kwiatów, k tóre giną za­zwyczaj przy centralnem ogrzewaniu, m niej­sza tem peratura kafli, w skutek czego ruch powietrza jest łagodniejszy i t. d. Równie ważnemi zaletam i jest decentralizacja, co

Aparat, służący do badaniu cieplnej w yd a j­ności opalu.

do ogrzewania całego domu. Ogrzewanie centralne ogólne jest bezwątpienia ra ­cjonalne, zwłaszcza w wielkich nowocze­snych m iastach, gdzie coraz częściej buduje się duże domy o znacznej ilości mieszkań, szczególnie zaś gdy niem a dostatecznej ilo ­ści służby Zdaniem jednak inż. arch. Po­piela naw et w takich domach dążności se­paracyjne u lokatorów tem u się opierają, gdyż obciążenie w ydatkam i na ogrzewanie centralne nie uw zględnia faktycznie przez danego lokatora zużytego ciepła. W mieszka­niach o centralnem ogrzewaniu zbyt często nie uszczelnia się drzw i i okien, co powoduje zwiększone w ydatki eksploatacyjne o jakieś 20 dó 80”ó. W dom ach o centralnem ogrze­waniu dochodzi jeszcze ta trudność, że uszko­dzenie np. kotła unierucham ia ogrzewanie w całym domu.

System jednom ieszkam owego .. ogrzewania centralnego usuwTa wiele w ad ogólnego ogrze­w ania centralnego i daje wiele korzyści, które wyżej, wymieniliśm y. U rządzenia te łą ­czą wygodę ogrzew ania centralnego z m oż­nością uniezależnienia się od sąsiadów. Nie­stety przew ażnie niem a możności pełnego wykorzystania w ytw arzanego ciepła i za dużo energji cieplnej trac i się w kominie. W praw ­dzie w prowadzono ostatnio nowye ulepszone systemy, ale i tak pogląd jakoby centralne ogrzewanie m iałoby być idealnem, w znacz­nej m ierze jest fałszywy.

W spom nim y jeszcze o nowych sposobach ogrzew ania m ieszkań zapom ocą gazu św ietl­nego i elektryczności. W naszym kraju , gdzie zarów no gaz, jak i elektryczność są bardzo drogie, m ają one tylko teoretyczne znaczenie i m ożna je stosow ać tylko w pew ­nych w ypadkach. Te uszlachetnione, jak po­w iadają, źródła energji cieplnej, m ają wtedy rację bytu, gdy zapotrzebow anie ciepła jest stosunkowo nieznaczne i gdy szczególnie się ceni stałą gotowość apara tu ogrzewającego.

W każdym razie zalety i wady poszczegól­nych systemów ogrzewania są dzisiaj już tak dobrze znane, że każdy może z łatw ością w ybrać sobie najbardziej dla niego odpo­wiedni system.

Uff! Nareszcie dobrnęliśm y do końca tych wielce zawiłych, a jednak pożytecznych w każdem gospodarstw ie domowem w iado­mości. To też piękne panie wybaczą mi za­pewne suchy nieco styl w opisie tak p ro ­zaicznego procesu, jakim jest... palenie w pie­cu i technika ogrzew ania m ieszkań. Pozor­nie — jest to może rzecz b łaha i nie wy­m agająca żadnych „teoretycznych“ przygo­towań, a jednak w istocie swej niezwykle ważna, nawet... w domowem pożyciu z tak zwaną płcią brzydką. H um or „pana i w ład­cy“ (my mężczyźni lubim y się łudzić!) jakże często zależny jest od „ciepła ogniska do­mowego“ w czysto fizycznem znaczeniu tego wyrazu. — Jakże często nieum iejętne postę­powanie z kapryśnym piecem kaflowym jest przyczyną nieporozum ień i zgryźliwych uwag zmęczonego pracą „żywiciela“ . Rozumie się, że przy centralnem ogrzew aniu te wszystkie m ałe kłopoty odpadają, obciążając hipotekę nieznanego zwykle nikom u palacza pieca centralnego w wielkich reprezentacyjnych kam ienicach nowoczesnej dzielnicy m iasta. Mało jest jednak takich szczęśliwców, którzy mogą pozwolić sobie na luksus m ieszkania nowoczesnego — dlatego uwagi moje przy­dadzą się zapewne niejednej z pań, które przeczytają powyższe praktyczne zalecenia.

Zwłaszcza ustępy — tyczące ekonomiczne­go zużycia paliw a — um iejętnie zastosowane w życiu praktycznem spędzą niejedną „chm urkę“ z czoła m ałżonka i pana (po raz drugi w padam w zarozumiałość!) i osłodzą jego żywot o parę choćby złotych, zaoszczę­dzonych przy w prowadzeniu w czyn mych kilku skrom nych wskazań. W ywołany w ten sposób na usta pięknej pani uśmiech zadowo­lenia, będzie dla mnie miłą, choć niestety tylko „pom yślaną“ nagrodą. Już dla tego sa­mego w arto było ten artykuł napisać.

Inż. A.

i i S 1 2

Page 21: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

22-AS

NASZ PRZEBÓJ MUZYCZNY

Drużynie ligowe; K. S. Cracovia poświącony

MARSZ CRACOWSłowa i muzyka: IULJUSZ LEO

Tempo di mamcia.

Hej hr a-aa m i-li! H kzy-sęy-m y iy - l i na-dzie-jąn j- suń xwqt-pie-nia, -nuć sktr-yi brzmienia/ Soi ty y>or-

lep- szych dni.ter — m brać!

Dziś już na de-szty, więc smutki pienchty Jdź smia-tc w bo-Je, choć my-di twoje

.k

i who-ftr pieśń ra-dos-ci bnmi ••pny-sfo-ni czasem klaski cień :

T t r

Refren.Jiastrn na-szyn jest Crą-co- yii ekwa-fa

i moc dm -ży-ny, co zwy - cię-iać zaw ~ sze ma! H/Je-dmś-ci si-fa t/nri

po-m-dzeń c a -fa męc kto dziś zna mi, ten nam s i- ty6 ............-i # * 81

Stań da

wal-ki znów na bo-isk tra — wie wsza-lo-nym zry-wie niech się wzbu-rzy two — ja

-W W ' Ml* i --

•Ä

kit I.j, ’

^ ł f - =ffn-i ———

krew

- $ - % p

i mw-M

3 1 - # - - # .. f

męż-n/e idź

' '(AT" (V'fAv

r^„ r F-"!. .g j . ^ ..

ku iwy-cięstw dta - wie, i

bia- 1n-czer-

-----------

j j i

wo-ny ko-lar£ - g - -

5? , .....

T g " 7 " !iS5!^ nPw^T' ! ö T. ^

f2.* ,zew. ,

ł ' " ^ A . f Jw " T T T T r " u r t i n r

•■i ------f j Ä # . i■ 1

jS ; -P--- gj ---- ^,. — -sj Ti{ T o| ..-n

F ”!Ar m4

WSZELKIE PRAW A AUTORSKIE ZASTRZEŻONE

Page 22: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

n \M 1 A 0 A N ’ E Q p O ^ 1WVR- K

e l v e R s H A M

A U T O R Y Z O W A N Y P R Z E K Ł A D W A N D Y d e R I C H E, Piszę te słowa, nie spodzmwajqc się, aby

im dano w iarę, idhicę jedinah, jeśM. itoi możli­we, u łatw ić ueieożkę następnej ofierze. Może jej pizymajmaiiej iniiesizczęście m oje przynie­sie jakąś konziyść. Wiem, że moje położenie jes t bez wyijścia i pogodziłem się już teraz w pew nej imikirze Z1 moim losęm.

Nazywam się E dw ard .Itrzy Edeni. Urodzi- tem ssdę iw Trenflham, w hrabstw ie Stafford- sihiire, g-dlzie ojciec mój by! ogrodnikiem . — Utraciłem m atkę, m ając trizy lata, a ojca m a­jąc la t pięć i przyjęty zostałem za symi przez miago' iwiufja/ Jerzego Bdfena. Był to człowiek prosty, samoiuik, idisszący się pew ną sław ą w Birmiiinigbam, jako przedlsiębiorcŁy dzienni- kariz; niie sziczędziił starań, aby dać mi sta­ranne wychowanie, tadiził w e mnie ambicję i cfhęć do w ybicia się w świeciite, a kiedy umarł, co słało się przed czterema laty, po ­zostawił mii cały m ajątek, k tó ry po zapłace­niu wszystkich długów w ynosił około pięćset fulnitów». Miałem w tedy lat osiemnaście. Ra­dził m i iw teatamemciie, abym użył pieiuiędzy na dopełnienie wyiksztatoc'nia. Miałem zamiar już przedtem izoidtaać leikarzem, dzięki zaś jego' piośimiertaiąj hojności i szczęściu, jakie mi dopisywało przy 'konkursie, wstąpiłem na medycynę n a uniw ersytetae w Lonidyndiei. — W chwili, Ikiied/y TOzpoczyina się m oja hisLo- rja, mieszkałem przy Universale ty .Street, pod Nrem U A, w m ałym , zim nym pokoiku na poddaszu, bardzo źle umeblowanym , k tó re­go okno wychodziło ma ty ł budynków Bursy Szkolnej. Miisszkałem i sypiałem w tym po­koiku, poniew aż zależało mi na oszczędza­niu; każdego grosza.

Niosłem w łaśnie buty moje do napraw y do* szewca na T ottenham Court Road, kiedy spotkałem się po raz pierwszy :z m ałym sła- rulsżkiiiem o żółtej tw arzy, iz którego życiem związało' się tak ściśle m oje życie. Stał na rogu ulicy ii wpatryiwał się, .niepewny, w im ­mer, w idniejący n a d b ram ą mojego domn, kiedy ją otworzyllem. Oczy jego — były tak głęboko osadzone, szare oczy iz czerwonemi obw ódkam i — spoczęły n a m ojej tw arzy i w jednej ichiw® zachofwa.me jego. zmiieiniło się. Podsizedł do minie, 'w.ijtając mnie iz w yszukaną serdecznością. ,

— (Przybywa p a n w sam ą poinę — rzdkł. — Zapom niałem num eru pańskiej kamienicy. Jak się pan mą, Mr. Eden ?

Bytem nieco zdziwiony jego1 poufa łośc ią ,. gdyż nigdy nie w idziałem na oczy tego czło­wieka, Krępowało m nie rówiniileiż to, że spo t­kał m nie ufosąceigo' buity pod pachą. Zauwa­żył moje rwfahanie się. ,

— Zastanawia się p an zapewne, kim je­steś, he? Zapewniam, że przyjacielem. W i­działem p ana rwiełe razy, chociaż mnie pan nie wddlziiajł. Czy moglibyśmy pomówić swo­bodnie?

Nie wiiqdziatem, co począć. W m oim skrom ­nym pokoiku na poddaszu-nie mogłem przy j­mować gości. — Może pomiotwimy na uli­cy — rzekłem. — Na .nieszczęście, imam (waż­ny interes... Zrozumiał gest mój, zanim zdo­łałem dokończyć zdania.

— Dobrze — rzekł i rozglądnął się. — A w k tó rą stronę pan idzie?

Sferę,"iłem w bo.cizną irliicą. •— Posłuchaj .minie pan! — rzekł głosem,

urywanym. — Interes m ó j wymaga pe,wnyr.h wyjaśnień. Chodź paai ze mną na .śniadanie, Mr. Eden.. Jeslliem siary, bardzo sitary, a m ój slaby glos w turkocie przejeżdżających w o­zów... ,

Położył drżącą, pomiarszozoną dłoń na m o­jem ramieniu, jakby manie chciał ipnzeikonać.

Nife byłem jeszcze iw tym wiekiu, aby za- proszenie stanca ma śniadanie uw ażać .za indie- takt. Ale nie było mii ono ma rękę. — W olał- bym — zacząłem. — Ale jalbym w olał -^- r.zekł, czepiając isię mego ram ienia — a m oje siwe włosy zasługuują na pew ne względy. — Zgodziłem się zätem .i iposzedtera razem z nim.

W ziął mnie do Bławatisklego; m usiałem iść bardzo .wolno, aby mu dotrzymać kroku; po ■śaiia.damiiiu, jakiego .nie jadłem nigdy w życiu, zniknęły m oje uprzedzenia, a sam starzec w y­dął mi się syni|patyczuiejszy. Jęg.o gładko wygolona tw arz bylła oh uda i pokryta- izmar- szczkami, sucjhe wargi skrywały fałszywe nzęh.:.n.n.ic, a siwe ort osy były cisnkie 1 dłu­gie; (zdawało mi ,s-ię, że by ł niewielkiego wzrostu — chociaż przew ażna część ludzi wydaje m i się w porównajiiilu ae mną w zrostu nieWiiieSkiieigö' — a plecy jego były okrągłe i zgięte iw kabłąk. Zauważyłem, przygląda­jąc się mu, że i on obserwuje mnie bacznie, wodlząc oczyma, płonącem i dzi.wnem św iat­łem, 0 'd moich szerokich barkóiw do ogorza­łych rąk i znów do pokrytej piegam i twa­rzy. T— A te raz — rzekł, kieidy (zapaliliśmy papierosy — muszę ipowiiedizieć, c;o mnie .do pana sprowadza.

— Jaatlem stary, bardzo stary. — Przer­wał na chwilę. — I mam pieniądze, które muszę pozostawić, iraie posiadam izaiś żadnej rodziny.

Pomiyślałem, że chce mnóe pozyskać przez zwienzenia i poisitanoiwitem nie wsipóininać mu o o dziedziczonych .piiięciuset funtach. Roiz- wodziił się nad m ajem osamotnieniem i tro ­skami, o jakie go przyprawia chęć dobrego rozporządzenia pienłądizmi. — Brałem pod uwagę to i owo, foiwarzyslfcwa .diobrioiczynności, instytucie, szkoły li biblioteki i przyszedłem wkońr.u' do takiego .wniosiku — wlepił oczy w m oją tw arz — że izmajidę jakiegoś m ło­dzieńca, amlbiłnegioi, (szlacihdtnego, biednego, zdrowego n a ciele i na umyśle i w ikwótkiej drodze izrobię go swoim dziedzicem, pozosta­

wię m u 5vs.zysitko, co m am . — .Powtórzył: — Pozostawią m u wszystko, co mam. Znajdż-ie się nagłe bez trosk i trudności I będzie 'm ógł dążyć do niezafeżno.ści i zn.a.cżenią.

iPr-óboiwaffiem oikazać się nii-w /rnizonym .— I p an chce — rzekłem ,z widocizną hi­

pokryzją — abym mu pom ógł znaleźć tak ie ­go człowieka?

1 śm iechuąt się i ispojinzał na mnliie ponad swoim paplera-scin, a ja roześmiałem się również, gdyż skrom ność m oja w ydała mi się zbyt naiwną.

— Człowieka tego ózefca wspaniała p rzy ­szłość! — inzekł. — Zazdroszczę miu, po’ p ro­stu, że korzystać będzie z bogactw, k tóre ifagro m a dz ifoni...

— Ale .są zapewne jakieś w arunki, jakiieś ciężary?

— (Rzecz prosta. Musi ipraediewisizysltikiiiem przybrać m oje nazwi'sko. I muśizę -wltajemni- czyć isi)ę w okoliczności jego życia, zanim go zaadopiliuję. Musi być (zdrowy. Muszę .znać je ­go przoidjkóiwi, mniszę Wiedzieć, na co um arli jego rodzice i; dziadkowie, ,muszę wiedzieć, jak się prowadzi...

To m nie trochę ostudziło. — Gzy m am ro ­zumieć — spytałem — że ja...?

— Tak jest — rzekł, praw ie gw ałtow ­nie. — Pan. Pan.

Nie 'mogłem .zdobyć się na odpowiedź. W yobraźnia moja tańczyła dziko, a m ój w ro­dzony sceptycyzm nie mógł jej opanować. Nie ozullem zupełnfe wdzięcznościi... nie wiie- działam, co powiedzieć i . jak powiedzieć.

— Ale dlaczego ja? — zapytałem wkońcu..Słyszał o- m nie przypadkow o od profesora

Hasiara, mówił, jako o wyjątkowo zdrowym i (rozsądnym młodzieńcu, a -chciał, jeiśli to by ło możliwe, zostawić pAeniąd-ze (Człowieko­wi, którego zdrowie i tężyzna były (zupełnie pewne.

Takie było .moje ptieUwsizie. spotkanie się z m ałym sitamuszikliem. Sam był bardzo ta- jeminjcizy; nie chciał, ja k mówił, podaw ać na­wet swojego nazwiska, a kiedy odpow iedzia­łem n a kilka- jego pytań , zostaw ił mnie w .przedsionku restauracji Bławat,skiego. Zau­ważyłem,, że kiedy przyszło do płacenia, w y­ją ł z kieszeni garść .złotych monet. Zacite- kawiło minie jego 'zainteresowanie slię sta­nem (mojego zdrowia. Stosownie db umowy zgłoiśiłem w jedlnem z tow arzystw chęć ubez­pieczenia się n-a w ielką sumę i następnego tygodnia m usiałem poddać .się badaniu pnzez lekarzy tegoż. Ale i to go nlie -zadowOiK-ło. Na-

. legal, alby minie d-ódatk-aw.o. zbadał sławny doktór Henderson. Wreszcie wszelkie foir- malnośei były dopełnione. Było to, pomnę, w piątek, kiedy pow ziął ostateczną dtecyziję. Prosił, abym iżeszedlł do> niego późnym wde- cziorem — b y ła już praw ie dziewiąta —* i przerwał przygotowywanie się do pierwszego

AS‘ 23

Page 23: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

egzam inu m chMn.fi. Stał ma «Key po d m igo­cącą lam pą gazową i na Itwarz.y jego .wkła­dały się cieraie /w sposób igroteskoiVYy. Był bardziej pochylony, niż podc.zas naszego pierwszego, 'widzenia się, a policiziki jego za­padły :saę jeszcze więcej.

GłoiS d rża ł mai ze ovzntszenia. — Wiszyisbko w .porządku', Mr, Ed'en — rzekł. W szystko w :najz.upetn:i(üjs7.y.m jporządlkiu. Tego wieczo­ra, wybranego ze ws/ystkicli, musi pan. zjeść ze m ną kolację i 'Uświęcić sw oje przyjęcie. — Przerwał mai kaszel. — Nie będzie p a n d łu ­go czekał — rzekł, obcierająe cluisjiką msta i cbiwyitająie m oją dłoń swoją dhigą, kości­stą ręką, jajk w szpony. — W istocie, n ie bę­dzie pan długo czekał.

Przywołaliśmy dorożkę. Przypom inam so­bie żywo każdy szczegół Itej jazdy,, szybki, jednostajny rudb, kontrast gaiam, oleju i św ia­tła elektryoznego, itlłumy ludzi na nticacJi, re- staiuirację na Regent Street, gdzieśmy się za­trzymali i wspaniałą kolację, jaką nam tam

■podano. Zrazu w prawiały moi« w kłopot spojrzenia ellegainicfco. ulbraoycb ikelnerów, przypatrujących się m em u skromnemu odzie­niu, ale kiedy szampan zaczął k rążyć iw mych żyłacli, 'wróciła - pnwmość siebie. Staruszek m ówił izrąizM o sobie. Jiuż w dorożce pow ie­dział mi', jak się nazyw a; ibył ltd Egbeiit El- vesham, nvidki filozof, którego nazwisko by­ło md znane o d .czasów szkołoycb. W ydawa­ło m i się trudniem do Uiwierizenia, aby len człowiek, którego inteligencja od tak daw na przewyższała m oją, ta wielka abstrakcja, 'Uirzeozyłwistniała się nagle w ie j nędznej po ­staci. Przypuszczam, że każdy młodzieniec, który nagle znajdzie się m iędzy sławnymi ludźmi, miiisi doznawać podobnego rozczaro­wania. Mówił mi o jprzyszłości. O' kończąccm się jego życiu, o ‘ domach, renląch, docho­dach; nigdybym nie przy.puszczat; że filożb- fotwie są tak- bogaci. Przyglądał się, jak piję i jem. z odcie.niem zazdrości. — Tl-eż ma pan sil żyw otnych!— rzekł; a potem, Z-wiesltichnie- niem, z wesftchnicniem ulgi, jak mi się zda­wało. — To nie będzie długo trwało.

— Ab! — rzekłem, a w głowie kręciło' mi się oid szam pana. — Może mam przyszłość przed sobą — przyszłość bardzo przyjemną, dzięki parani. Będę m iał zaszczyt nosić p ań ­skie inaiziwisko. Ale pan ma przieszłość. Taka przoszłość w arta jes t więcej, niż cała m oja przyszłość.

W strząsnął głową i uśm iechnął się sm utno, słysząc m oje pochlebne słowa. — W ątpię, aby pan napraw dę chciał się ze m ną zam ie­nić. — Kelner przyniósł likiery. — Zamienił­by się pan z chęcią, jeśli chodzi o nazwisko i stanow isko m oje, ale zamieniłby się pan ze miną latam i?

— Gdyby pan tego zażądał — rzekłem z wyszukaną grzecznością.

Uśmiechnął się znowu. — Kimmel — dwa razy —- rzekł ido kelnera i w yjął z kieszeni mały pakiecik. — Teraz kolej n a słabostki. Oto coś z mojej nfeznainej m ądrości. — Otwo­rzy! pakiecik drżąceml, żółlemi paiegm i i po- kaizał m i miałki, czerwonawy proszek. — Są- .dizę — rzekł — ,że domyśla się pan, co to jes!t. Ale kimmel... z dodatkiem tego pro- sżkiUŁ.. ło raj. — Przyglądał mi się siwęmi szarcmi, ivkdkjeini oczyma z dziwnym wy­razem .

Uderzyło mulić to nieprzyjem nie, że ten wielki nauczyciel łubin je się w likierach. Uda­łem jednak, że rozumiem i interesuję .się je ­go słabostkam i, gdyż alkohol uczynił mnid pobłażliwym.

Podzielił proszek między dwa kieliszki i podnosząc się nagle z .niezwykłą godnością, wyciągnął do mnie rękę. Poszedłem za jego przykładem i trąciliśm y się kieliczkami. — Oby p an był jak najprędzej m oim dziedzi­cem! — rzeikł i podniósł kieliszek do ust.

— Nie — rzekłem gorączkowo — mie..

24 • AS

Zatrzym ał się, z likierem przy ustach, spo­glądając na m nie pałającemii oczyma.. — Oby pan długo żyt! — rzekłem. /

iZawahał się. — Obym żył długo — rzekł - z uśromchem i .z wlępioncmiii w siebie oczyma, wychyliliśmy kieliszki. W patryw ał się we mnie dziwnym wzrokiem, a kiedy wypiłem likier, ogarnęło m nie dziwne uczucie. Zrazu zakręciło m i się w głowie; zdawało mi się, jakby coś w ew nątrz m ojej czaszki poruszało się; zaczęło mi dzwonić w Uszach. Nie czu­łem sm aku w ustach ani zapachu płynu. Widziałem tylko, ie - w zrok jego przenika w głąb m ojej dlusizy. .Zamroczenie, szum i za­m ęt w głowie zdawały Się trw ać bardzo dłu­go. Na dinie m ojej św iadom ości tańczyły -i znikały dziwne, nieokreślone w rażenia iz na- wpółza po ni i i a ny eh czasów. Wkońc.u czar prysnął. Opuścił z w estchnieniem swój kie- lisizek.

— I cóż? — zapytał.— To wspaniałe —r rzekłem, chociaż nie

czułem sm aku nąpoiju.Kręciło mi .się w głowie. Usiadłem. W m óz­

gu m oim panow ał chaois. Potem odzyskałem zmysły. Jego 'zachowanie izmiieiniiło- się magle w gorączkow e i nerwowe. W yjął zegarek i skrzywił się. — Jedenasta siedem! A tej nocy mniszę... Siedem... dwadżieśeiapięć. W a­terloo! Muszę już jechać. — Zawołał o ra ­chunek i .zaczął wdziewać płaszcz. Kilku kelnerów pospieszyło nam <z pomocą. Za chwilę życzyłem m u już dobrej mocy w d o ­rożce. Doznawałem wciąż głupiego luiozmcda, że wszystko widzę diokładliie, ale !z w ielkiej od­ległości, jaikiby :— trudno to określić — jak ­by przez odwróconą lornetką.

— Ten proszek — rzekł. — Przyłoży} rękę do czoła, — Nie pow inieniem był dawać go panu. Ju tro będzie pan m iał szalony ból g ło­wy. Zaczekaj pan. T utaj — wręczył mii matą, p łaską flaszeezkę, jakby z pastylkam i orzeź- ■wiąjącemii. — Proszę to w ziąć w wodzie przed spaniem. Tamten proszek, to narkotyk. Nie wieześniiej, aż dopiero w łóżku, proszę pam ię­tać. Zrobi to panu dobrze. To wszystko. Jeszcze uściśniienie dłonii... mój przyszły!

Uścisnąłem jego kościstą pękię. — Dowi- dzenlia! — .rzekł, a. z w yrazu jego oczu w nio­skowałem , że by ł również pod' wpływem oiszałamiiającego kordjału.

'Przypom niał sobie coś, sięgnął do- kieszeń i na pjiensiac.h i w yjął jeszcze jeden pakiet. — W eź pan to — rzeki. — Praw ie byłbym za­pom niał. Nie otw ieraj pan go, aż dopiero ju tro , w m ojej obecności — ale zabierz pan teraz.

Pakiet był talki ciężki, że o mało go nie .upuściłem. — W porządku1 — rzekł i u- śm iechnął islię dloi mnie z doripiżkiii w 'iShwili, kiedy Wioźnica zadhęcił konia do, ruszenia z miejsca. .Był to biały pakiet, iż cizerwonemi pieczęciami. — To chyba pieniądze — rzek­łem — jeśli nie p latyna lub ołów.

Schowałem go do .bies-zeuni i chociaż 'kręci­ło mi się w głowie, ruszyłem do dom u przez Regent Street i ciemne uliczki za Portland Road. Przypom inam .sobie ten pow rót bardzo dokładnie. Byłem .jeszcze na tyle sobą, że zdawałem sobie sprawę z mego dziwnego stanu ii zastanaw iałem się, czy proszek ten nie był opiafem — narkotykiem , którego nie znałem. Trudno mi opisać, na czem polegał dziwny stan mego umysłu... było to jakby duchowe rozdwojenie. Szedłem przez Regent Street, ą zdawało mi się chwilami, że, była to stacja W aterloo; chciałem naw et w stąpić do hudyiiikiu Politećhhilki, jakby to był cze­kający na mnie pociąg. Przetarłem oczy... byłem na Regent Street. Jak m am to w ytłu­maczyć? Proszę sobie wyobrazić dobrego aktora, k tó ry na was spogląda... wykrzywia się i jes t już innym człowiekiem. Takiego doznałem w rażenia w obwili, kiedy W ater­loo zmiiientła się w Regent Street. Kiedy już

upewniłem się, że idę przez Regent Street, zaczęły mnie nękać fanlaśfye-zne w spom nie­nia. — W tern miejiscu, przed trzydziestu la ­ty — przyszło mi na m yśl — pokłóciłem się z moim bratem . — Potem wybuchnąłem śmiechem, budząc zdumienie ii sym patję w grupie nocnych przechodniów. P rzed trzy­dziestu łaty nie było* m nie ma śwJecię i nigdy w życiu nie miałem brata . Proszek m iał, zai-. śle, w łasność ogłupiania, gdyż żal po .utra­conym bracie wciąż budził się w m ojem ser­cu. Na P ortland Road zacząłem doznawać in ­nych sensacyj. Przypom inałem sobie nie istniejące julż sklepy i porów nyw ałem wy­gląd ul icy w da winy,oh 'Cza sa ch z obe cnym. Zamroczenie było zupełnie zrozum iałe po za- żyeiu proszku, ale niezwykle żywe w spom ­nienia, k tóre nękały m ój umysł, dziwiły mnie niezm iernie; i nie (tylko w spom nienia, które się do niego zakradły, ale (też wisjpomn.ienia, k tó re wypadły m i z pamięci. .Zatrzymałem się naprzeciw iStevenisa, k tó ry m a sklep, po- święcony M storji im tu ra Lii ej ii łam ałem sobie głowię, co' m am d o niego .za inrtieres. Minął mnie omnibus, a m nie zdaw ało się, że słyszę turkot pociągu. Byłem, jakby w ciemnej, głębokiej sltiuidlnb — Rzecz p rosta — rzekłem Wikońaui. P rzyrzekł m i n a ju tro trzy żaby. Jakżeż m ogłem zapomnieć! ,

P rzeszedłem przez Euston R oad na Totten­ham 'Goiuint' Road, zmieszany i iinieco przestra­szony li zaledwie zauważyłem, że idę drogą niezwykłą, gdyż zazwyczaj szedłem bocznemi uliczkami. Skręciłem na Universiity Street i spiostrzegłem, że niepam iętani num eru m o­je j kamienicy. Z nadzw yczajnym trudem przypom niałem sobie 11 A, a i wówczas zda­w ało mi się, jakby mai to (powiedziała jakaś oUpca osoba. Próbow ałem usipokoić się, przy­pom inając sobie szczegóły kolacji i w żaden sposób nie mogłem uprzytom nić sobie, jak wygląda! m ój gospodarz; widziałem go tyj ko w mglistych zarysach, jak się widzi odbicie w- szybie. Miałem (natomiast 'wrażenię, ie sie­dzę przy stole, zaczerwieniony. z pałajjącemi oczyma i; bardzo rozmoiwny.

— (Muszę wziąć ten drugi proszek — rzek­łem. — To jest juiż nie dio zniesiienia.

Zacząłem szukać w przedsionku świecy i zapałek, ale nie w tern miejscu, gdzie leżały — i nie mogłem zdać sobie sprawy, na k.tiórem piętrze znajduje .się m oje mieslzkanie. — Upi­łem się — rzekłem. — To mlie ul ag a wątpi i - wo.ści — d zatoczyłem się na schodach, jakby dla potw ierdzenia m oich słów.

P akój m ój w ydał mi się na pierwszy rzut oka nieznany. — Co za nieporządek! — rzek­łem, rozglądając się. Z pewnym wysiłkiem cofnąłem się m yślą wstecz i nagle wszystko wydało mii się znajome. Tam było lustro, tam były notatki z w ykładu o albumach, a na podłodze walało się stare ubranie. A jednak nie była to rzeczywistość; Dozna­wałem głupiego uczucia, z którern musiałem ciągłe 'walczyć, że znajduje.' się w pociągu, który w łaśnie stanął i. że w yglądam przez okno na jakąś nieznaną mi stację. Chwyci­łem się łóżka, aby sdię uspokoić. — Może to jasnowidzenie —- rzekłem. — Muszę napisać do Towarzystw a Psychicznego.

Położyłem pakiet n a b iurku, usiadłem na łóżku i zacząłem zdejm ować buty. Dozna­łem .wrażenia, jakby -wszystko, co przeżywam, stanowiło obraz, nam alowany n a drugim o- brazie, którego kontury zaznaczały .się1 przez malowidło. — Niech to d jabli wezm ą! — za­wołałem. — Tracę zmysły albo. jestem w dwóch m iejscach naraz?

Nie m ając sił rozebrać się całkiem , wsy­pałem proszek do szklanki iz w odą i wypi­łem ją. W zburzyła się i przybrała barwę bursztynu. W jednej chwili doznałem ulgi. Ułożyłem głowę na ipoduszee i zapadłem w głęboki sen.

(ciąu dalszy iiasląpi).

K obieta z kwiatem. TLFoł. D orugne — Pargż.

Page 24: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów
Page 25: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

5n w i u t

p s l u u ^ j ó M p d t m m h w ą

iz i j jz m z Ł . y

©mawiając techn ikę codzien­n ego czesania w łosów , ma­

my na myśli takie, które się kręcą z natury, albo też zostały poddane trwałej ondulacji. Do nawpół krótko ściętych w łosów stosu je się pclurnyeiu u fryzjera ondulację w odną — końce za­kręca się w loki, m ocno upina

i suszy. T ę czynn ość spełnia salon fryzjerski. - Tak utrwa­lone loki można czesa ć codzien­nie b e z specjalnych um iejęt­ności.

P odczas pierwszych dwóch dni po umyciu głowy jest w ska­zane zawiązywać ufryzowaną głow ę siatką. Rano nie prze­

czesu je się całych w łosów , lecz tylko jed en lok za drugim, po­czerń zawija się je m ocno na cienką, drucianą szpileczką.

Gdy już loki p rzeczesan e zo ­stały dookoła głowy w sposób powyżej podany, czeszem y w a­łek nad karkiem jak w skazuje rycina. Z aczyna się przesuwać

grzebieniem od szczytu głowy i zakręca się m ocno na palcu końce po pół wałka, poczem łączy się grzebieniem obydw a wałki przez środek w jedną zgrabnie zarolowaną całość.

Czas tych wszystkich za­b iegów nie w yniesie więcej, jak 5 minut, — Fryzura gotow ał

VADEMECUMd o b r e j gos po dyn i .

G dy w ie c zo ry je s ie n n e s ta ją s ię d łu ższe i ch łodn ie jsze , dom y nasze n ie jak o z a lu d n ia ­ją s ię — rodfzina znow u zam yka się ch ę tn ie we w łasn y ch czterech śc ian ach m ieszkan ia .P a n i dom u, k tó ra zd a je sobie sp ra w ę z tego, ja k b ardzo zależą ro d z in n e u czucia od a tra k - cy j, ja k ic h dom udzie lić m oże, s ta r a się w ty c h d n iach , b y k ró lestw o sw oje poddać g en e ra ln em u przeglądow i! i g ru n to w n y m p o ­rządkom i dostosow ać je do zm ie n io n y c h w a ru n k ó w zim ow ych. A u czucia te ty lk o w ten ­czas będą zbudzone i s ta le żyw e, g d y każdego z p o śró d ro d z in y zdoła p rz y c ią g n ą ć dom ow e o gn isko i jeg o ciepło . I d la teg o też dbałość o ja k n a jp ię k n ie jsz y w y g ląd m iesz k an ia w ty m zw łaszcza o k res ie po w in n a b y ć w ypływ em nie- ty lk o a m b ic ji gospodyni, a le racze j in tu ic j i k o b ie ty — m atk i, k tó ra p rześw iad czo n a je s t0 doniosłem d la d o b ra ro d z in y znaczen iu odp o ­w iedn iego u rząd zen ia dom u i jego p ie lę g n a c ji .

P ro s ta lo g ik a p o stęp o w an ia p r z y g ru n to w ­n y ch p o rząd k ach dom ow ych w sk azu je , iż tok p ra c n a leży rozpocząć w p ierw szym , rzędzie od w y m ia ta n ia i czyszczenia pieców , pow odu je to bow iem zaw sze d u że za b ru d z e n ia m ieszka­n ia . I je ś li n ie z ro b iło się te g o ju ż w leeie , n a ten cza s pow inno to b y ć p ie rw szą czynnością prized dalszem doprow adzen iem , m iesz k an ia .-d o u.-. - p o rząd k u . T rzeb a p rz y te m n a p ra w ić w szystko to , co m og ło b y przeszkodzić w n a le ż y te ni fu n k c jo n o w an iu pieców czy k a lo ry fe ró w . W in ­no się także poddać zb a d a n iu p rzez fachow ców in s ta la c je gazow e i e lek try czn e . Ja k żeż często w ychodzą w ów czas n a ja w u k ry te uszkodzenia, p rze rw y w gazow ych w ężach gum ow ych , w ady w k o n ta k ta c h , w y łączn ik ac h i p rzew odach- e lek try czn y ch . Czy n ie z a p o b ie g n ie , się w ten sposób zdenerw ow an iu , kłopot-oim, b a , n ieb ezp ie ­czeństw om , je ś li konieczne n a p ra w y u sku teczn i s ię w p o rę ? T ak np . n a leży p rzed m u ch ać p rz e ­w ody gazow e, zw łaszcza g d y się zauw aży , ż e s i ła p a le n ia p o zo staw ia w ie le do życzen ia . P o leca s ię ró w n ież w ym ianę^ n a d w ą tlo n y c h żarów ek , k tó re d a ją s łabsze i m ętn ie jsze św ia tło . I w re ­szcie pom yśleć n a leży tak że o konieczności ew e n tu a ln e j n a p ra w y m eb li. P ow inno s ię to u sk u teczn ić m ożliw ie bez zw łok i, b y p rzeszko­dzić ic h ca łk o w ite j n iezdo lności do u ży tk u , a ta k ż e i ze w zględów oszczędnościow ych. N a­p ra w a bowdem k o sz tu je p rzecież o w ie le m n ie j, n iż n a b y c ie now ych m ebli.

G dy ju ż g o sp o d y n i d o p row adziła do p o rz ą d ­k u sz a fy i o d ło ż y ła n a p rz y sz ły sezon g a rd e ro ­bę le tn ią , w ów czas ro zp o czy n a ją s ię w łaśc iw ie g o rące d n i p ra c y . N a jp ie rw trz e b a zm obilizo­w ać w szy stk ie śro d k i, p o trz e b n e do czyszcze­n ia i o d n a w ia n ia i p rzy g o to w ać n iezb ęd n e do p r a c y n arzęd z ia . Ja k ie m ż e dobrodzie jstw em o k azu je się te ra z odkurzacz, k tó ry z dob itn y m sy k iem ślizg a się po w yśc ie lo n y ch m eb lach , k o łd rach , n a rz u ta c h , m a te ra c a c h , p ó łk a c h na k sią żk i i t . p .! M ożna s ię też n im p osług iw ać1 do o d k u rz a n ia su f i tu i śc ian , Z k tó ry ch w przód z d ję to o b razy , lecz izaznaczyć w y p a d a , że a p a r a t ten n ie śc ie ra k u rzu , ty lk o gor zdm u­c h u je . S to ry , ra m y u o k ien i d rzw i oczyszcza siilę stosow nie do ich w łaśc iw ości i jakości, a w ięc ,np. b ia ło la k ie ro w an e go to w an ą , p rz e ­cedzoną w odą z o trą b . S zyby u ok ien czyści się z b ru d u n a jle p ie j k łęb k am i p a p ie ru gaze to w e­go, poczem m y je się je w odą, do k tó re j d odaje s ię tro ch ę sp iry tu su . Skolei! n a leża ło b y za jąć s ię m eb lam i. Z w ykle w y s ta rc z a m eble pollitu- row ane albo b a jco w an e p rz e trz e ć s iln ie ście- reezk ą . J e ś l i je d n a k chcem y w zm ocnić ich p o ­ły sk , w ów czas p o leca się p o li tu rę n a m eble, w zg lędn ie b a je h a m eble, k tó ry m iękką sz m atk ą dobrze w cie ram y . M eble b ia ło la k ie ­ro w an e ob m y w a się w p ie rw m ięk k ą szm atk ą w e łn ian ą , zw ilżoną w o b o ję tn y m rozczyn ie m y d lan y m lub w go to w an e j, o stu d z o n e j w o­dzie z o trą b , w reszcie w rozczyn ie k re d y z do­d a tk ie m łyżeczk i kaw ow ej bo rak su ,, a n a s tę p ­n ie szybko n a sucho f ro te ru je . D o czyszczenia m eb li, pow lek an y ch różnokolorow ym lak iem , używ a się le tn ie j w ody ze sa lm iak iem .

R ów nież i s re b ro czeka oczyszczenia ii odno­w ien ia . N a jp ro stszy m sposobem je s t p o le ro w a­n ie suknem , przyerzem m u si zostać u trz y m a n y k ie ru n e k c ien iu tk ich k resek , k tó re p r z y do- k ład n em p rz y g lą d n ię c iu s ię m ożna n a sreb rze zauw ażyć. D o siln ie jszeg o oczyszczen ia używ a się sp e c ja ln eg o m y d lą do s re b ra , rozpuszczo­nego w sp iry tu s ie lu b w sa lm ia k u z dodatk iem

D o k o ń c ze n ie n a s ir . 3 t - e j .

2 6 - 4S

Page 26: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

P an ie faw oryzują dobrych danserów

N ie uczmy się noioych p a s — •

ale każdy taniec musi mieć sicój styl —

można się obey$6 i bez Carioki!

Musimy przyjąć, że każdy z nas mężczyzn — amhicjo- nuje się na punkcie sportów, że niejednego ta żyłka sportow a zaprow adziła w szeregi zawodników, k tó ­

rzy mogą się poszczycić doskonałym i wynikam i na ko r­tach, łiasenach i boiskach.

Czy aby tylko t. zw: żyłka sportow a’ Otóż właśnie niel Mężczyźni —r- trzeba to niestety przyjąć jako pewnik — są niem niej od kobiet czuli na punkcie błahych sukcesów życiowych. Często bardzo dom inującem u nich pragnie­niem jest uzyskanie możności zaim ponowania nawet w rzeczach drobnych płci pięknej. W iadom o zaś, jak jej urocze przedstaw icielki reagują na objawy siły i spraw ­ności fizycznej u mężczyzn. Czy więc znajdzie się gentle­man, któryby n. p. podczas polow ania umyślnie spudło­w ał? Napewno nie! Każdy z uczestników z reguły chce zostać królem strzelców. A w tenisie? Czy nie podziw ia­my gry naszych asów białego sportu? Czy nie zazdrości­m y im ich w spaniałych um iejętności? Napewno tak, bo każdy, który raz wziął rakietę do ręki, dąży do jaknaj- lepszych wyników na korcie.

I tak jest w każdej dziedzinie sportu. Z jednym w yjąt­kiem : w dziedzinie tańca salonowego. Tu jakoś trudno do­patrzeć się am bicji u mężczyzn. O nielicznej garstce ucze­stników turniejów tanecznych nie może być mowy. Mamy na m yśli niezliczone rzesze mężczyzn, odwiedzających tłum nie różne dancingi, a w karnaw ale bale i m askarady. Rzadko w śród nich znajdziem y takiego, któryby posiadł um iejętność tańczenia w całem tego słowa znaczeniu. Nie­mki z »reguły cały ten tłum „w yczynia“ na parkiecie naj- komiczniejsze sztuki, k tóre nic — ale to absolutnie nic z tańcem nie m ają wspólnego.

Gdzie należy szukać przyczyn tego zjaw iska? Wielu skarży się na b rak miejsca do tańca i pod tym. względem m ają oni rację. M injaturowe parkiety dancingów, na k tó­rych tłoczy się dosłownie tłum par tańczących, nie sprzy­ja ją rozwinięciu całej skali um iejętności dobrego dansera (np. w szybkim walcu, lub tangu). Mimo to

b r a k m le fsc a z u p e łn ie n ie uspraw ied liw w ia te g o , k to w a lc a ta ń c z y w t a k t 2/4, a lb o w t a n g u s to s u je p a s fo x tro tta !

I tu się zaczyna praw dziw a gehenna pań, skazanych na mękę tańczenia z fuszeram i. Nic więc dziwnego, że każda z nich tęskni za dobrym danserem , bo tylko on może dać jej m aksim um zadow olenia z tańca. Trzeba się z jednem zgodzić: taniec jest sztuką i nie m ożna go ku l­tywować bez racjonalnej nauki no i... treningu. A więc uczmy się i trenujm y, pam iętając o tern, że nie każdy taniec nadaje się do tańczenia przez masy. N ikt nie będzie tak naiwny, aby wymagać od przeciętnego dansera zdo­bycia techniki Carioki. Zostawmy ją zawodowcom!

Brummei.

N a l e w o :

U góry: Tak pow inno trzym ać s ię dah- se rkę . P raw a ręk a pod lew ą ło p a tk ą pani, łokieć sw obodn ie podniesiony. Lewa ręka w łokciu lekko zg ięta, a dłoń podn ie sio n a

na w ysokość ust.

W ś ro d k u : E lastyczny krok slow foxa na­leży do w yższych um ieję tności ta n e c z ­nych i pozw ala na o p u sz c z e n ie lewej

.ręk i dan sera .

U d o łu : Tak w yglądają sylw etki pary, ta ń cząc e j C ariokę — lekko od s ieb ie o d ­chylone. C harak terystycznem je s t tu sw o­b o d n e p ro w ad zen ie dan serk i p rzez jej

p artnera .

P o w y ż e j : W ysoko p o d n ie sio n e ram io­na, jak i ta ń c z e n ie na palcach na leży już

do p rz e s z ło śc i. . ,

N a le w o : N aw etprzy posuw istem pas ta n g a n ie w olno stóp odryw ać od posadzki.

Page 27: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

giej k rępującej „am azonce“. Przecież to było tak niewygodne dla dam y a przedewszyst- kieni tak męczące dla konia!

Ale daw ne przepisy mody kobiecej i wsiy dliwpścj m iały siłę obow iązującą. Kobiety w „tych“ czasach „nie m iały“ nóg i nie w ol­no było ich pokazać, naw et jeśli były obute w piękne lakierow ane buty do konnej jazdy.

Życie ma jednak swoje praw a. I nie w ia­domo dziś dokładnie co było powodem, że czarna am azonka i ćyłinderek i dam skie sio­dło poszło do lam usa, ('.zy było to spow o­dow ane rzeczyw istą niewygodą korzystania z tych rekw izytów, czy też poprostu „kryzy­sowe“ w arunki dzisiejsze zmusiły nowocze­sne am azonki do przyw dziania innych stro ­jów?

Mamy jednak wrażenie, że i jedno i d ru ­gie. Bo w wielu Wypadkach piękna pani chciała jeździć na koniu a tu nie było siodła damskiego. Trzeba było jechać na męskiem, a co zatem idzie, trzeba było przyw dziać spo­dnie i norm alne buty do konnej jazdy. Cy- linderek, czy m elonik, także okazały się m niej praktyczne od m iękkiej czapki jeź­dzieckiej. I tak doszło do zupełnej rew olucji W dziedzinie kobiecej mody jeździeckiej.

Nie mówimy oczywiście o konkursach h ip ­picznych. Tam naturaln ie obow iązuje czarny stró j do jazdy konnej, choć. nawet dziś nie

Ma le w o : Z a g ra n ic a p ię k n e p a n ie u ży w a ją c h ę tn ie d o b ie g ó w m yśliw skich s p o d n i /fJ o d h ­p u r " / w zo ro w a n y c h n a stro ju H indusów , mi-

s trzó w w h o k e ju n a tra w ie .. .

składa się on z am azonki, tylko z czarnych spodni i czarnego żakietu oraz m elonika wzgl. specjalnej czapki jeździeckiej. Ale na treningach, a zwłaszcza ha spacerach, głos decydujący m a przede wszy stkicm wygoda.

Zagranicą lansow ane są obecnie bardzo usilnie długie spodnie, t. zW, ,,Jo d h p u r“, ście: śnione od . kolan do kostki, k tóre zastępują także cholewy daw nych butów do konnej ja- zdy. Spodnie takie niew ątpliw ie w zm acniają przyleg łydki do boków konia, ale mam y w rażenie, że noga, obuta w but z cholewą, jest odporniejsza na o tarcia itp. wypadki, k tó re zawsze przecież mogą mieć miejsce.

Do spodni —- jasna bluzka, jeśli jest cie­pło. T rafia ją się wypadki, że poprostu w dzie­wa się koszulkę gim nastyczną w letnie u pa l­ne dni. Jeśli jest chłodniej — wówczas po­mysłowość pań ma otw arte granice. Trzeba łydko zważać, aby ku rtk a byda możliwie do ­kładnie zapinana, by w galopie i na prze­szkodach nie rozw ijała się, jak sztandar pro-

* l oka na okopach. Jeśli spodnie są czarne, wówczas trzeba dobrać odpow iedni kolor kurtk i. Często robi się całość z jednego ma terja łu i w jednym kolorze.

Koniecznem jest jednak pewne „umężczy- źnienie“ całego stroju. W galopie, pod w iatr, łatw o o przeziębienie, to też bluzka musi być zapinana pod szyją i zw iązana kolorow ą k raw atką. Na głowie kapelusik lub czapka. Ale i tu trzeba pam iętać o szybkości konia i o tern, aby na przeszkodzie „pocisnąć“ ko­nia łydkam i, a nie kapelusz rękom a do gło­wy, bo w tedy m ożna albo zgubić kapelusik, albo też... konia! Obydwa w ypadki są nie

NOWOCZESNA AMAZONKAW łożyliśmy do archiw um długie czar­

ne suknie, cylinderek i dam skie sio­dło. Na starych ilu stracjach ogląda­

my dostojne damy, ustro jone w te rekw izy­ty' starzy'zny z dużą dozą zdziwienia, jak m o­żna było jeździć na koniu w rzem ś podob- nem. Mało jeździć — jak m ożna było skakać przez przeszkody na dam skiem siodle i w dłu-

1

S iS Il

P ow yżej: Priscilla Law son . g w ia z d a „U niversal Pictures” d o sia d a k onia w sp od n iach f/Jodhpur"

z c z a r n e g o sztruksu

N a lew o: Z takim i sam y­mi sp od n iam i d o sk o n a le harm on izu je b ia ły w e ł­n ian y ża k ie t (June Lang z w ytw órni „F ox Film” ).

hiiłe. N ajlepszą w ydaje się nam czarna ak ­sam itna czapka jeździecka, k tó rą m ożna ta ­nim kosztem spraw ić na dłrjgi okres czasu. (To także nie jest pozbaw ione dużego zna czenia). .j.

Do całości stro ju pięknej am azonki należy jak że uprząż i siadło. T rzeba przyznać, że am azonki okazują dziwną skłonność do uży­w ania tego rodzaju, wymysłów co wytok,

28 ‘ AS

Page 28: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

m u n s z tu k i in n e ś ro d k i, w y n a le z io ­n e k u u d rę c z e n iu k o n ia . A p rz e c ie ż n ie m a n ic c h y b a ł a ­d n ie jsz e g o . j a k z w y ­k łe , „ a n g ie ls k ie " s io d ło i sp o r to w a u z d a . A m azo n k i n ie w ie d z ą , że H u m '" s z tu k n ie z a w sz e w p ły w a k o rz y s tn ie n a z m n ie jsz e n ie sz y b k o śc i „ tw a r d e ­go w p y s k u “ k o n ia , że w y to k w c a le n ie u ła tw ia k ie ro w a n ia k o n ie m . O w ie le le p sz e in je s t p r a w i­

dłowe działanie łydką, które dobrze ujeżdżo­ny koń zawsze prędzej zrozumie, niż szarpa­nie uzdą munsztukową, opatrzoną dla zwięk­szenia męki zwierzęcia, wytokiem.

Ale bo też .panie nie powinny jeździć na „ostrych“ koniach, które są za silne dla sła­bych kobiecych dłoni. Są także złośliwi, k tó ­rzy twierdzą, że kobiety wogóle nie powinny upraw iać jazdy- konnej...

Nie o tern jednak dzisiaj chcieliśmy mó­wić. Mówimy tylko o stroju kobiety do kon­nej jazdy. Reasumujemy nasze uwagi: srój ten powinien być przedewszystkiem wygod­ny. Kwestja estetyki jest równie doniosła, ale już na drugiem miejscu. Bo cóż nam przyj­dzie z najpiękniejszego stroju, skoro po pierwszym kilom etrze galopu okaże się, że jest bardzo niewygodny?

W- IX

P o w y ż e j: W y b ó r w y g o d n e g o s io d ła d e c y d u je n ie ra z o p o w o ­d z e n iu w b ie g a c h m yśliw skich

N a p r a w o : W s ło n ec zn e j Ka- lifo rn ji n a w e t stró j p l a ż o w y służy za d r e s s d o k o n n e j ja zd y ...

N a l e w o : B reeches y , z a p in a n e z bo k u n a g u ­ziki i w e łn ia n a k o szu la s p o rto w a sq s t r o j e c h ę t n i e u ż y w a n y p rz e z a m e /y k a ń s k ie a-

m a zo n k i.

N a p ra w o : D r e s s d o k o n n e j ja z d y , w z o ro w a ­ny n a m ęsk ich fa s o n a c h .

.................. ........ó £M ' i . . . . . ..

4S-29

Page 29: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

P R Z E P I S Yodnoszące się do naszego ka lendarzyka

obliczone na 3 —4 osoby.

Z U PA W Ę G IE R SK A . 25 dkg .kwaśniej ifcajmiSity .pokrajać drobno, dodać 5 dkg w y top ionej słoninkii w raz ze slkwar- karni o raz 3—4 śwlieże pom iidory lu b ‘dw ie łyiżiki .m arm olady ponauMiorowej, ipoezem .dmsic w szystko razem około igioidiziinę. Osobno go 'tuje s ie ro só ł ® kości eieliQcycb; (rosołem ty m roz- prowaidza si'e k ap u s tę w ipotrzebnej ilośoĘ zai^otow uje i pöd-aje, iwkroiwszy p rzed tem do lampy dw ie iparówfkii. — Osobno podlaje slie lelenlkÄe płaltM eh leb a , p rz y p ie k a n e ma ru m ia n o .

iPA SZTEO IK iI. .Z iCIBLĘCINY . 50 d k g m ię sa eieleoego uiduis>ić n a m a ś le w ra z z g a rs tk ą .pieczarek i z iel orną p ie- tirru-szlkią. Mliefeą p ieczeń w ra z z p iecza rk am i p rz e m ie la sic dw a ra z y „(wkłada mapo^wrot do sosu , d o d a je łyżeczkę sofku cytryinowegio, sardeUkc roizitaftą z ły żeczką imaisfta* szczyp tę soQü li p ie p rz u Ir poddlusza chw ile n a .ogniu, iprży .piłtoem m ieszan iu . .Osobno p rz y g o to w u je is-ię idla&to fran icusk ie iliub zw ykłe k ru c h e , w a łk u je n a giruboiść igirzbietu no ża i w y- k raw u je f o r e m k ą ' O krągłe placuszki', którle siię. dz ie li n a dw ie po łow y. iW jedinej połow ie ro b i s ic m n ie jsz ą fo rem ­ką o k rąg łe o tw o ry , tw orząc z n ich w ten sposób w ianusz­ki. ,Na środeik ca łych p lacuszków niak łada silą łyżeczkę p rzygotow anego p asz te tu , p rz y k ry w a w ianuszikicm , n a . o tw ó r d o d a je s ię jeszcze p a sz te tu i k ła d z ie skośn ie , w y - biifcem żó łtk iem paSztccikii, p iecze się w g o rą c y m p ie c y k u i p o d a je dobrze eiiepłei: rMożna fceż u p ie c c iasto osobno i n ak ła d a ć p a s z te t do ju ż u p ie c z o n y c h -fo re m e k w p o d an y w yżej sposób. P rz ed poldanliem- n a leży j e siiłn ie podg rzać .

OM LETY A L A PAYS.A N . U sm ażyć n a ru m id n o ‘t r z y d u ­że iziem niaki, p o k ra ja n e w p ła tk i . D o sm ażen ia uiżye 6 d k g słon iny , p o k ra ja n e j w d ro b n ą kosteczkę. D o usm ażonych ziem niaczków d o d a ć k i lk a łyżćfc m iiękko u g o tow anego g ro ­chu lu b drobniej fa so lk i „posmażyć Wiszystko chwSlllkę, p o ­tem rozłożyć i w ars tw ą n a ca łe j paiteiLni i ^ailać irozkłueone- mi itrzem a ja ja m i. P ate ln iię wśt-ąwiiar s ię do piiećyka, a gdy się j a j a ze tn ą , zw ija Mę o m le t w r u lo n i p o d a je z osifcrą s a ­ła tą w łoską lu b ja rzy n o w ą . O i le n ie m a się do d yspozycji p iecy k a , w ysm ażać m o żna om lety ma m a łe j patcllce, w te d y jed n ak n a leży je w ysm ażać z obydw u strioin.

K R O K IE T K I RYŻOW E. E illiżankę ry ż u (m oże b y ć ta ń ­szy t . izw. łam an y ) w ym yć i, ugo to w ać w m le k u ma g ę s tą m asę, k tó re j m a b y ć t r z y fifliiżańfc-L P rz y gotojwaniiu p iln ie miieszać^ bo r y ż s ię ła tw o p rz y p a lą . O e tó w y ry ż so li s ię , d o d a je ja jk o li d o k ład n ie m iesz a . O ile m alsa w yp ad ła . za~ rzaidka, d n d a je s ię p a rę ły ż e k ta r t e j b u łk i. R yż w y k ład a się ma deskę , p o sy p a n ą b u lk ą , fo rm u je z n ić g o p la c e k g ru ­bości p a lc a , a po zastyginiięcllu w y c in a isdę ikólkiem- luib szk lan k ą o k rą g łe z ra z ik i, ‘p a n ie ru je w ja jk u i bułeczce, o raz sm aży szybko ma b ardzo g o rą c y m tłuszidziu ‘ z obu stro n n a z ło ty koilor. K roM eitkam i o k ład a ®ię duszoną m a r ­chew kę z g roszk iem ja k o d an ie ja rs k ie flhib gaJm liruje mie- mii pó łm isek z pieczentiią c ie lęcą , p rz e k ła d a ją c g a łązk am i zielonej p ie tru szk i.

D Y N IA DUSZONĄ DO M IĘ SA . M ałą tw a rd ą , oczyszczo­n ą z łu p y i p es tek d y n ię , p o k ra ja ć ja k k a p u s tę , posolić, sk rop ić oidtem i odstaw ić n a p a r ę godziin, pozeem ś lę ją w yciska i d a je ma usm ażoną w m aś le ceb u lk ę i diusi w o l­no pod p o k ry w ą , p o d lew a jąc ro so łem łu b w odą. W końcu do rab ia s ię sm ak solą, cu k rem , octem łu b sok iem c y try ­now ym , d odaje łyżk ę śm ie tan y z ły żeczką m ąk i, izagoto- w u je d p o d a je do ko tle tó w lu b p ieczen i w iep rzow ej a lb o w olow ej. •

SOS H O L E N D E R S K I do ja rz y n goltiowanych w s ło n e j wodzie lu b ry b tnia n iem iesko . Ł y żkę św ieżego m a s ła ro z ­topić,. dodać łyżeczkę m ąk i, 3 ż ó łtk a i sz k lan k ę ro so łu , m a ­ły k ieliszek w ina , k o stkę c u k ru , o d a rtą n a cytryniile, 1 ł y ­żeczkę soku cy try n ó w ego. W szystko u b i ja s ię n a p a rz e , aż zgęstn ie je , t j . aż s ię zaczyna podnosić , poezem w y lew a się sos do sos je rk i, a tę sttaw ia się do c iep łe j wody» gdzie pozo sta je aż do podania-.

TORT ORZECHOW Y Z K R E M E M . 4 ca łe j a j a u b ić sp i r a łk ą z 20 d k g mąciziki cuk row ej ,dodać 7 dfcg m ie lo n y ch orzechów i 12 dkg m ąk i, w lać do fo rm y n a ta r te j m asłem L up iec . W y& tudzony toń t ro zc iąć n a 2 łu b 3 części i p rz e ­łożyć 'krem em lu b m asą orzechow ą. P rz e p is n a k rem : 1/8 1. śmiieitanlkiii rozbić z łyżeczką m ą k i z iem n iaczan e j i 1 żółtk iem , d o d ać k aw a łek w am iiji i u b ić n a p a rz e nia g ę s ty krem . Osobno u trz e ć 10 dkg m a s ła deserotwego rz 10 dkg m ączk i cuk row ej, dodać łyżeczkę m ie lo n e j d o b re j kaw y, w końcu wystuidizony k rem po łyżeczce, p iln ie m ieszając . P rz e p is n a m asę o rzechow ą: 10 dkg m iielonyeh orzechpww sypać u a 1/8 g o tu ją c e j śm ie tan k i, dodać 10 dlkig cu k ru z w aniilją, zago tow ać »odstawić i dom ieszać 4 d k g m asła deserow ego, d o d a jąc g o p o kaw ałeczku . [Przełożony k rem em to r t p o lew a się czekoladą ,i ozdab ia ć w ia rtk am i orzechów W form iie giwilazdy. P o lew a czekoladow a: U gotow ać gęs ty sy ro p z 8 d k g c u k ru i .paru ły żek wody. 8 d/kg czekolady rozm iękczyć iw c iep le i zm ieszać z dolew anym p atroszę s y ­ropem . W końcu dodać łyżeczkę m as ła i szybko polne, laby pozostał g ład k i. Sc. K o.

N ow ości gospodarstw a dom ow ego.

Ziacliowanfie pedanityez- n.ej czystości av dom o- wem g ospodars tw ie w in ­n o s ta ć siię n a c z e ln ą z a ­sa d ą k ażdej m ło d e j g o ­sposi. U w idoczniony nia fo to g ra f ii luniw ersalny p rz y rz ą d do -etzyszctzeniia naczyń ułiatwi je j b a r ­dzo za dam ie. W ynalazek p o le g a n a ziaistosow aniu rączki wspóltnej d la w ie­lu rodizai mialterjałów, u ży w anych n a jc z ę śc ie j do czyszczemiia, a W ięc gum ow ej gąbki?), druieia- n e j szczotki, palkułów, w aty ii’td . S p ec ja ln y u- ehwyfc W postaiöi mieta- low yeh ifciesizezy n a k o ń ­cu d re w n ia n e j rączlki u - m ożli wi a umioioaWamied an iega m aite rja łu i w y ­godne czysizczieniie n a w e t g łębokich , w ąsk ich f la ­konów n a kiwiaty.

P re s s e -P h o to ,

7 ^ DNI ♦ DOBREJ 4 GOSPODYNI.2 dzuóch g łó w n y c h d a ń o b ia d u je d n o m o ż e b y t w s k r o m n ie js z y c h g o s p o d a rs tw a c h

oDUSzezone,

Swf«« If TW l,|.ł 4e

NiedzielaDni 30

Teodora ! 2# Cheszwan

. Wtorek

j oI Andrzeja

25 Cheszwan

8 I -kr©niQß] {a S ^ m fritt8S * r ° r t o r z e c h w y 11

foroot z 2 ryżem.iSaiasjai Mzotto zJ J ~ ~ -------------- z i e l o n y m g r o s z l t i « . ,

S S f m S S “ 2 b a r k a m i / Do,kr „ -------- ~

; Marcina bisk. 26 Cheszwan

Czwartek

i M arcina ap. 2 7 C b ę s z w a n

Płatek

Stanislawa ifostk 28 CheszwaR

J łózefaia. Seraf.I 29 C h e s 2 w a n .

3 0 ' AS

sSte zWn a s ł$ Kaczk»y ? ^^ntami.Bruk-

------- — ----- p ą y a a ^

k o t lS l ,f ki^ ‘®Łłe Ä 1 .2!«»!. (Wety ,S t e i L V e d T iC2kani- «» mmdurtach? ‘» ‘ymnny- z i e a ^ f «

z« * y a i S ä f f S * ‘'“« » ty > -2 •‘«»koni. 4

Page 30: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

KOM PROM ITA CJA. [

c~ H Ą U . L I £

P rzyrzek ł pan nie w ystaw iać tego obrazu! Czy m uszą w szyscy wiedzieć, że pozo wołam panu do a k tu ? ‘ ’ '

Rozwiązania z N-ru 44-go.PO C IĄ G ł SAMOLOT.

P o c iąg do p rz e je c h a n ia 300 km z szybkością 30 km n a godzinę p o trzeb u je 10 godzin. P on ie­w aż c a ły ten czas sam olo t lec i z szybkością 300 km n a godziną, w iec p rzeb y w a ogółem 3000 kilom etrów .

33. Z PODRÓŻY PO ANGLJI.Cena b a n a n a w ynosi l 1/ 4 p en sa — 050 bananów ko sz tu je 5 fu n tó w , a za USD iSześciopensówek kup iec sp rz e d a je 3304 b a n a n y (il!5 tuzinów tu z i­nów).

O SIEM LOKOMOTYW .Z epsu ta lo kom otyw a oznaczona je s t n r . 5. P o ­

zosta łe lokom otyw y n a le ż y p rzesuw ać w po­rząd k u : 7, 6, 3, 7, 6, 1, 2, 4, 1, 3, 8, 1, 3, 2, 4, 3, 2, w sum ie siedem naście ruchów , k tó ry m i m ożna u s ta w ić w ozy w e w sk azan y m porządku . Prócz pow yższego is tn ie ją jeszcze dw a nieco in n e ro zw iązan ia .

ST R Z E L A N IE Z ŁU K U .P ie rw szy strze lec t r a f i ł 12 dw a razy , 14 dwa

razy , 48 ^ raz . D rug i t r a f i ł 12 — raz , 32 — raz, 14 c z te ry razy . T rzec i 14 dw a ra z y , 18 — cztery . C zw arty 32 dw a ra z y , 12 — trzy , a p ią ty strze^ lec t r a f i ł 32, 14, 18 po jed n y m ra z ie i 12 trz y razy .

PIENIĄDZE W RANKU.M ąż p an i tZofji może p o d jąć n a jw y że j 2550 zł.,

gdyż ty le ty lko m a tam złożone. Bowiem mąż je j p rz y ja c ió łk i m ia ł 2347 zł., a. on m a o 3 (o-trzy-m a) w iecej.

W Y C IECZK A ŁO D ZIA M I.P a n u Chabirowi to w arzyszy ły p rzed obiiiadem

pani M ak i p a n n a B ław atek , p o ob indzie p an i F io łek i p a n n a M ak, a po podw ieczorku p an i B ław atek i p a n n a F io łek .

ZM IA N A PIE N IĘ D Z Y .K up iec m ia ł w kasie dw ie dw udziestozło tów ki

i 7,85 zł d robnych . W obec teg o m ógł p an u No­w akow i w ydać 47,85 zł, lecz n ie m ógł w ydać 17,85 zł.

ROZRYWKI UMYSŁOWENA POKŁADZIE.

Przy barjerze na pokładzie statku ocea­nicznego stoi pasażer i patrzy na zachód. P rzy barjerze na drugiej stronie okrętu stoi jego przyjaciel i patrzy na wschód. Nagle pierwszy odzywa się: „Masz źle zawiązanykraw at“ , Na to drugi odpow iada: „A ty, jak widzę, jesteś nieogolony“. W jak i sposób obaj mogli poczynić te spostrzeżenia, nie od­

w racając się i nie posługując się zw iercia­dłam i?

D ZIELENIE LITER.W dziesięcioliterowem słowie kolejne lite­

ry zastępują cyfry od 1 do 0. W poniżej po- danem dzieleniu litery te wstawiono zam iast cyfr. Z jakiego słowa wzięto litery?

Z E C R S Z : S T I R - R E I

R E fS A S R

N S L

T C N S T I Ł Z

S A N Z S A N Z

DRABINA W STUDNI.Pani Kozłowska

potrzebuje cztero­m etrow ej drabiny do zbierania jabłek z jabłoni. W piono­wej studni stoi d ra ­bina, jak to w idać na rysunku; odstęp m iędzy szczeblami wynosi 30 cm. Czy drabina ta w ystar­czy p. Kozłowskiej?

Z K R Ó L E S T W A M O D Y .

Rok 1936 — sm oking i dla pań.Kok 1937 — toalety wieczorowe dla panów.

D o k o ń c ze n ie z e s ir . 8-eJ.

syjskiej Agreniewa. N adszedł rok 1934, a z nim w ybory na „W enus Paryża“, o których już pan wie. Przerzuciłam się do ronsic-hal- lu. Nie zadaw alając się tańcem i dla oszczę­dzenia zdrow ia zm ieniłam „ge.nre“, ucząc się śpiewu. Z klasycznej tancerki przedzierżgnę- łam się w tańczącą cygankę i tu piosenka oddaw ała m i wielkie usługi, wykazując, że obrałam dobrą drogę.

— Czasy owe, to jeden ciąg w alki o spo­kojne życie, m im o rosnącego powodzenia. Ze wzruszeniem m yślę o pomocy, jakiej dozna­łam od Francuzów . Pewien stary im presarjo, m ający wielkie stosunki w świecie artystycz­nym. zw rócił się do mnie, ofiarując mi swe usługi. F rancuzom im ponuje m łoda kobieta, pragnąca iść uczciwie przez życie. T eatr sza­lenie lubię i dopiero za kulisam i czuję się w swoim żywiole, m im o niejednej przykrości, na jak ą się jes t tam narażoną. Mam raczej naturę tragiczki, ale nie tracę nadziei, że uda mi się zagrać również większą rolę w kom edji lub na ekranie. Jak ie są moje plany? P ra ­

gnęłabym wy.siąpić w Polsce i może uda mi się zorganizować wraz z m oją siostrą M arją odpowiednie tournee. Byłabym wtedy w K ra­kowie, W arszawie i innych miastach.

Oto Polka Ęyariowa, k tó ra zawojowała P a­ryż i k tó rą uznano za godną konkurow ania pod względem kształtów z boginią piękności. A trzeba pamiętać, że w ju ry zasiadali tacy znawcy, jak słynny m alarz Van Dongen, k ie­rowniczka szkoły tanecznej Irena Popard, dziennikarka i lite ra tka Maryse Choisy, rzeź­biarz Lejeune i wielu innych.

Podając pannie Irence rękę na pożegnanie, spoglądam na tę drobną, w skrom ną suknię ubraną postać, k tóra dzięki harm onji swych kształtów zdołała wywołać entuzjazm u znaw­ców piękna. Zygmunt F renkiel (Paryż).

D o k o ń c z e n ie z e s łr . 2 6 -e j .sido lu . RajĄ ki i lam p y czyści s ię n a ' sucho, m y je s ię zaś lu s tra o raz różne p rzed m io ty z p o rce lan y i szkła . Na sam koni'e’c p ra c po ­zostaw iam y podłogi.

Albo w ięc czyści się je go tow anym roizezy-

nem m yd lan y m z częstą zm ianą w ódy p rzy k ażdej obrob ionej p a r t j i pod łog i lub też ś ro d ­kam i chem icznem i, n a jle p ie j m ieszan iną ben ­zyny , sp iry tu su ii/’ sa lm iak u . M ożna także użyć do tego celu szczotki d ru c ia n e j, czy w reszcie ap ara tó w e lek try czn y ch . D opiero po ■zupełnem w yschnięciu m ożem y je zapuścić i: po pew nym czasie w yszczo tkow ać. L inoleum , zapuszczone o le jem ln ian y m , znosi ty lk o obo ję tn e , a w ięc n ie tłu s te m ydło . Po obmydifu m ożna je n a t łu ­ścić lek k o o g rz a n y m olejem ln ia n y m i n a trzeć w sposób po lecony przez k ażdego sprzedaw cę lino leum . P la m y tłu s te d a ją się usunąć te r ­p en ty n ą .

T eraz m ożna ju ż pow iesić oczyszczone o b razyi w y p ran e f ira n k i, u łożyć, w y trzep an e jeszcze u p ro g u le tn ich m iesięcy d yw any , m eble n a le ­życie p rzy su n ąć i każdą rzecz postaw ić na s wo jem m iejscu .

K rz ą ta n in a skończona. W y b o rn y dech czy­stości o tu la członków rodziny , a gospodynii — m a tk a z uszczęśliw ionem uczuciem spoziera na z b liża jącą się zim ę, albow iem d o d a jąc nowego b la sk u i św ieżości m ieszkan iu , p rzy g o to w ała n a jlep szy i b o g a ty w p lon g ru n t p o d sw ój n a j­w ażn ie jszy c e l: p ie lęgnow an ie zm ysłu ro d z in ­nego i rodzinnego przyw iązania^ St-wiez.

A S -31

Page 31: •iS'-bi 'S’-, · uy. — Humor i nozrywtkli umysło we. _ Na seemia. — Nowe książ ki, — Program radiowy. f f jm•' •'A I I g Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów

NA SCENIE.T e a tr im . J . Slewaekiiego w K ra ­

kowie g n ą lofbeemłile św ietiną -szkn- kQ WiiilheLmia Weirneina „Ludzie n a k r z e “ , .gizitukia itą — jąlkl tio ju ż ikiJkaiknoituiie nia te rn uii'i&jsöu no-

' iłowaliśmy -r- ipieruisza dzliesląitiki ma jaikitiuialtiiiie ,is:zy e ir p rut) lei n ó w,

K rystyna Szyszko jest uroczą, młodziutką, a w ybitn ie utalento v.'aną artystką, w ystępującą obec­nie w teatrze grodzieńskim . ■ Znacz? w i) sukces artystyczny odniosła w roli K atarzyny Seidl w „Ma­

turze“.

w zajem nie' się żiazęMiająeyoli. J e s t o dz wi-eneiedlenii em współezeisiniośer, p o ru sza bo lączk i i ro p ie ją c e rlaoiy d n ia dzliłsięjszego.. B obrze p rz y g o ­tow ał ją reiżysiefislkia OBIiiegański, a z E i s p ó ł aikitorisM gr;a sz tu k ę pio- p ra ’winiie, w uick tóry ieh T'dliaieh dlo- skeiniajie. Zwliaiäzöza ma speiejalne w yróżm lenie z a s łu g u ją Burma,to- wiiez (Z/demiieik), E arbow siki (p ro ­fesor), Sneheekia (Pauliima),, Ma- ciherslkii (reżyser), ■pomadito g łów ­ne ro le g r a ją Biiielskia, Bomipwiez. W ożnik, Wrioiiskii i Żnikowskii.

T e a tr M ie jsk i w Łodzi g r a na- prz-ernii'am „M azepę“ .SłoWaietkiiego w inseeinizaicji O sterw y i „M orał- ność P a n i D o lsk ie j“ ZiapoLsJkiiej. W „Maizepiiie“ oezywiśóie nia czo­ło wykipmaweów wysuwia się Sam O sterw a, zniakornity cditwór.aa ro li ty tu ło w ej. W o je wiodę z dużą s iłą w yrazu g ra B tałoszczyńsk i, s ta ­ra n n ie królia Tlaitarik^lewioz, s ty lo ­w ą A n ie l ją je s t Łęcka., a dobrym Zblgnkewieim H ierow sk i. W „M o­ra ln o śc i P a n i D u lsk ie j“ zmakomi- tenii locltwórezyniiiaimli ró l H esi, Haniki i Tadraiehow ej s ą B y w iń­ska, Ja w o rs k ą ii Bąbrowiskia. B a­ją koinieert g ry a k to rsk ie j. B ar-

dzo dobrze g r a ją T ym ow ska i Po- łomsika, a ro lę Bulskiiej od;twarza Cliojnaicikai.

W T ea trze M ie jsk im w G rodrtle o d b y ła s ię urocizysitość 25-łeicdia p ra c y alktorsfeiej i ISdieicii.a dlzia- łiałintościi dyrekitioTSfciiej • Jó z efa G rcdiLiekiego, d y r. T e a tru M iej­ski jago w 'Grodiure i Teiaitru objaz- dow'.ego w o j. białiosteolkiego. B y r. G.Tioidlniiicikiil, prowladiząic od w ielu la t p riowinicjonialnre pliaeówkii teia- tra to e , p rz y c z y n ił isię iznaicznlile do krizowilEiniia ku litu ry 'teaitrailmej na kreeiąisih wsiebddniiicili is Zasługi j e ­go w bej diziiieidiziiimiie • s ą duże. P o d ­k re ś lil i t e morwicy mą uroiczystosöi jiiib;i leuszow ej. N a iprziedsta wiernie ju b ileuszow e Wybraimo kom ed ję Grzymiały-SijEidlleicki.eigo „Spadiko- b ie re a “ , w k tó r e j ju b i la t loidltwo- rz y ł ro lę ty tu ło w ą .

W T ea trze L etn im w W arszaw ie przygoitow ał Wiarmeekii no w ą ko- m e d j ę angiieiskiiiej sp ó łk i p . t. „Z ło ty wie ni ec“ . A.meigdota kpm e-

Świetncm i odtwórczyniam i ról Hesi i H anki w „Moralności pani D ulskiej“ są Z. D ywińska i E. Ja ­worska, w ystępujące ; obecnie

w Teatrze M iejskim w Łodzi.

djii g rzeszy ubóstwiem in w en c ji, d ja lo g i są mizeirme, postaciie szą- błomowie., a le ziato jeduia rioła s ta ­re j piomywaiczki pozwiaila S ta n i­sław ie W ysockiej stwiorzyó now ą świteibną kiręaieję. Grzymiała-Bied- leicild-Jąik'pisze o grzie W ysoclkiej:

„M a W ysocka t t n przediziiiwny d ar, że po k ilk u pillerwlszyeh je j odi’azwauiuich silę n a scemiia s ta je prized mairniL p e łn ią gaitumlkiu od- tWiaizamej poEitaaii. B ez ciemiia zgryw,am,ią się , m ajszlaichetniej- sizemii sposiobam'i a r ty s ty ezuem i'Oiddiaije każde uczuicie, la miieima w ro li ą u i wlńMienkia psyeMicime1- go, k tó reg o b y n ie dipstinzeigła,, n,ie u jiaw niła, n ie rozp row adziła w cibarakiter. I kiażdla postać , k tó ­rą. gra, wycliodizr z je j g r y j a k a ś '

głębsza,, duohowo ppwlażniile jisza, bardziiiej zastaniawilająca,...“ .

W B ydgosżezy T e a tr M iejski w ystaw ił : 'operetkę Kiablmiama „D ja,helski jeździiee“ , k tó r a oitrzy- m ąla 'd o sk o n a łą obsadę iaktorską.

■ .

m

Ju ljusz Osterwa, znakom ity od­twórca Mazepy, bawi na go­ścinnych występach w Łodzi, gdzie stylową jego partnerką w roli

A m elji jest Łęcka.

a i m uzycznie ■przygotowana zo­sta ła . dobrze. O pere tk a t a diaje pole do pop isu Xemi G rey, Hiäi- m ir sk le j, RycliteröwiV, Heirmańo- Wej, B ytrycihow i, Koiczianowuczo- wi, N o wiai AOWskiemu, Bomoisiłaiw- skiiemu, Iwańskiiiemu i in n y m . — Ew olucje' bąineciznie w y k o n u ją b ia wurovvo Sobiniltówma n W ojnąr.

( b ) .

I/AILIINIEDZIELA — dnia 8 listopada.

8.00 Audycja poranna.,9.00 Transmisja Nabożeństwa z ' To­

runia.12.03 Poranek muzyczny z Łodzi.11.30 Muzyka rozrywkowa (płyty).10.30 Audycja dla wsi.10.30 Fragment słuchowiskowy: „Ka­

jus Cezar Kaliigula“ .17.10 Koncert rozrywkowy.18.00: „Tańce polskie“ (Transmisja

do Ameryki).19.00 „Ubiegły rok pracy P. A. L.“ —

szkic literacki.19.20 Melodie operetkowe.21.00 „Na wesołej lwowskiej fali“ .21.30 Recital fortepianowy Pawła Ło­

wieckiego.22.00 Koncert muzyki bułgarskiej.22.45 Muzyka tameczna.PONIEDZIAŁEK — dnia 9 listopada.6.30 Audycja poranna.

11.30 Audycja dla szkół.12.03 „U w ertury“ (płyty).15.15 Koncert południowy Małej Or­

kiestry IP. R.15,55 „'Wszystkiego po trochu“ — au­

dycja dla dzieci.16.30 Walce artystyczne.17.00 „Ideał władcy w dawnej Pol­

sce“— --odczyt.17.15 Recital skrzypcowy Edwarda

Zethurecky‘ego.19.00 Audycja strzelecka.19.30 Polska Kapela Ludowa Feliksa

Dzierżanowskiego.20.00 Koncert kameralny .21.00 »^Lwowska karta Wojciecha Bo­

gusławskiego“ — wieczór lite­racki.

21.30 Albert Sandler ze swoim ze­społem.

22.00 „Śluby Jana Kazimierza“ — oratorium.

23.00 Muzyka' taneczna.W T O R E K

6.30 Audycja poranna. 11.30 Audycja d la szkól.

dnia 10 listopada.

12.03 Koncert w wykonaniu Sekstetu Niny Hańskiej.

15.15 Ryszard Strauss dyryguje wła- snemi utworami (płyty).

16.30 Koncert Orkiestry Warszawskiej Straży Ogniowej.

17.00 „Dni powszednie państwa Ko­walskich“ .

17.15 Koncert.17.50 „Wesoły wojak“ — monolog

Kornela Makuszyńskiego.19.00 „Dyskutujmy: „C zy mamy nad­

miar inteligencji pracującej“ .19.20 „I co pan na to“ — lekka au­

dycja muzyczna.20.15 Koncert.

, 21.00 „Na kwaterze“ — muzyka ba­letowa.

22.00 „O hymnach narodow ych“ — audycja Marii Johan,ny Wielo­polskiej.

22.45 Polska muzyka taneczna.ŚRODA —- dnia 11 listopada.

-6.30 Audycja poranna.9.00 Transmisja nabożeństwa, z ko­

ścioła św. Krzyża w Warszawie.10.30 Transmisja rewji wojskowej z

Placu na Rozdrożu.12.03 Poranek muzyczny.13.30 „Syzyfowe prace“ — pogadanka.14.00 Muzyka polska.15.45 „Polska jest wasza“ — poga-

16.05/ „Mikrofony na ulicach W arsza­wy w diii. 11 XI 1918 r . “ .

16:40 Koncert.18.00 Słuchowisko historyczne.19.30 Pieśni śląskie. -20.00 Polskie miniatury instrum ental­

ne (płyty).21.00 „Opowieść o Chopinie“ — 111-ci

wieczór. .21.45 Koncert Orkiestry Symfonicznej

Polskiego Rad ja.22.25 Marsze polskie w wykonaniu or­

kiestry wojskowej.23.00 Muzyka taneczna (płyty).

CZWARTEK — dnia 12 listopada.6.30 Audycja poranna. .

11.30 Poranek szkolny dla młodzieży szkół powszechnych.

12.03 Muzyka (płyty).15.15 Muzyka lekka. . .16.20 „Chwilka pytań“ — dla dzieci.4 6 .3 5 i pieśni w wyk. Zofii ra -

. : bry i W iktora Bregy.17.00 „Zatrucie produktami spożyw­

czymi“ — odczyt.17.15 Symfonia kameralna na 11 in­

strumentów. t17.50 „Książka i wiedza“ : „O pol­

skim słowniku biograficznym .19.00 Premiera słuchowiska pt. „Je­

denasty listopada“ .49.30 Koncert rozrywkowy -z Wilna.20.30 „W najdzikszej dolinie' tatrzań­

skiej“ — pogadanka.21.00 Sylwetki kompozytorów pol­

skich — Zygmunt Stójowski.22.05 Muzyka taneczna.

PIĄTEK — dnia 13 listopada.6.30 Audycja, poranna.

11.30 Audycja dla szkół.12.03 Muzyka.15.15 Muzyka /lekka.16.30 Rewia instrumentów w^ wyko­

naniu zespołu „Kaskada“ .17.00 „Złoto Sybiru“ — felieton.17.15 Koncert solistów.19.00 „A przysięgała...“ Fragment z

powieści Elizy Orzeszkowej.19.20 „Z pieśnią po k ra ju “ .19.45 Fragment operowy.20.00 Koincert symfoniczny.22.30 „Od pomnika do pomnika“ —

wesoły skecz Wiecha.22.45 Muzyka taneczna.

SOBOTA — dnia 14 listopada.6.30 Audycja poranna.

11.30 Andycja dla szkół.12.03 Lekki koncert południowy.15.15 Muzyka rozrywkową.16.15 Operetki francuskie.17.00 „Portrety i szkice muzyczne“ —

audycja muzyczna.19.00 Audycja dla Polaków z zagra­

nicy.19.30 Koncert rozrywkowy:24.00 Recital wioliohezelpwy Dezyde-

riusża Danczewskiego.21.30 Koncert Orkiestry Tadeusza Se-

redyńskiego.22.00 „W aterloo czyli miłość synow­

ską“ — groteska.22.30 Muzyka taneczna (płyty).

Kompozycje, nadsyłane do działu muzycznego „Asa“, zamieszcza się bezpłatnie. - Hiezamówionych artykułów Redakcja nie zwracaReklamacje w sprawie nieotrzymania lub późnego doręczania egzemplarzy należy wnosić niezwłocznie, pisemnie,

do Urzędu Pocztowego (doręczeniowego), a nie wprost do Administracji.

S P Ó Ł K A W Y D A W N I C Z A K U R J E R S . A . - P R I N T E D IN P O L A N D .