•is'-bi 's’-, · uy. — humor i nozrywtkli umysło we. _ na seemia. — nowe książ...
TRANSCRIPT
• i S ' -bi -,"ji 'S’-,
M 1Ü i m
w§śBĘĘmmssSm
-i'm ä m m sm
I v i
W Ę Ę K Ę
§ 1 ® WMfc'4-y,:-V.' • ?-m>s\!# ;
S B ^ Ä
. ■
föt. Polonsksr, Hollywood
- » . i
w s m ś a t
W PRACOWNIACH ZNANYCH ARTYSTEK: ^
ZOFIA STRYJEŃSKAN a lewo: Fragm ent obrazu
„W ęd ro w cy 7'.F o t, E . K o c h , W a r s z a w a .
Jedno z ostatnich zdjęć p. Zofji Stryjeńskiej, z dedykację dla Czytelników „Asa".
„ F o to -A r ie “, W a rs z a w a .
Z ofja S try jeńska — to a rtystka na w ielką m iarę. N iepospolity ta len t czyni ją najpopularn iejszą m alarką w Polsce.
Posiada ona nadzw yczajną fantazję, p rzechodzącą w bezgraniczne uwielbienie b a rwy i jest zw olenniczką tw ardej, określonej form y. Przytem jest to artystka, kLó"- ra, bodajże jedyna w dziejach m alarstw a polskiego, po trafiła wj-dobyć z naszego fo lk loru ludowego n ieprzebraną tęczę barw i akordy istotnego piękna. Niema chyba zaką tka Polski, od Hueulszczyzny do Kujaw, od Podkarpacia do Kaszubów, skądby Zofja S try jeńska nie czerpała natchnienia, przen iesionego następnie w obrazy, to kipiące ognistym m azurem , to znów przem aw iające sm ętkiem poleskiej zadum y—
Nie odrazu udało mi się w kroczyć w p ro gi sank tuarjum Z ofji S try jeńsk iej, to jest do je j pracow ni m alarskiej. A rtystka lubi p ra cować w ciszy i spokoju. N ieukończony je szcze obraz, to tabu dla zwykłego śm iertelnika...
W reszcie, któregoś dn ia składam wizytę znakom itej artystce. Pracow nia, mieszcząca się na terenach sejm owych przy ulicy W iejskiej w W arszaw ie, niew ielka i skrom na. Tak zwany „artystyczny n ieład“, w którym czuje się raczej artystyczną, niż kobiecą rękę. Na sztalugach ukończone w łaśnie p łó tna „Kowal w iejski“ oraz „Przed cha tą“ . Obydwa — to fragm enty życia wiejskiego, ujęte z właściwą artystce w erw ą i rozm iłowaniem w kolorystyce._ Te dwa dzieła da ją odrazu tem at do in teresującej rozmowy.
— W czem tkwi ta je m n ic a zapytu ję —tego wielkiego zam iłow ania Pani w naszych ludowych tem atach? Czy mogłaby m i Pani to bliżej wyjaśnić?
A rtystka godzi się chętnie na zwierzenia. Zaznacza jedynie, iż bardzo rzadko udziela wywiadów dziennikarskich, możliwe zatem, iż rozmowa nie pójdzie zbyt gładko.
— Czy każda rozm owa dziennikarza musi zaraz być oficjalnym w ywiadem? — zapytuję- — Będziemy poprostu mówili o różnych ciekawych rzeczach i na tern koniec! Poco zaraz myśleć o uroczystym interwńewie...
=— Zatem doskonale — zaczyna artystka — przedew szystkiem powiem panu rzecz zasadniczą. Nie dlatego sięgam na wieś po te m aty, aby opiewać życie chłopa. Poprostu diatego, ponieważ tam jedynie -znaleźć je szcze m ożna barw ę. Nasze życie jest okropnie szare. Nawet taksów ki w mieście są szare.
Fragment obrazu „Piast".F o t. E . K o c k , V Parszatoa
W kolerKantuś i Jacek Stryjeńsćy, dwaj synow ie znanej artystki, sq zapalonym i lotnikami.
U brania wasze, was, nieszczęsnych mężczyzn, to parod ja barwy. Szarość, szarość i szarość! W tym szarym świecie miasta i cywilizacji, m alarz nie może znaleźć barw y, k tó re j tak potrzebuje i tak szuka, jak muzyk m elodji. T rzeba iść po barwę na wieś, bo kra je , w których tej barw y jes t jeszcze dużo, więc egzotyka, ta cen tra la światowa kolorów , są, niestety, zbyt daleko i d la nas niedostępne...
— Stąd w niosek — odpowiadam — że gdyby nasza współczesność by ła bardziej barwna, kolorow a, sztuka stałaby o wiele wyżej?
—■ Ależ natu raln ie! — odpow iada Zofja S try jeńska z przekonaniem . — Jednostajność jest wrogiem m alarstw a w szczególności, a sztuki wogóle. W ielka sztuka mogła pow stać wtedy, gdy a rty sta Otoczony był światem pięknym . W ięc naprzyk ład praw dziw ie wielka rzeźba zrodzić m ogła się w Grecji, gdzie a r ty s ta ' stale w idział wiele pięknych nagich ciał. A potem średniow iecze, renesans. Jakżeż były barw ne! Ot, dla p rzykładu — „Pieką rk a “ R afaela. Przecie to zw yczajna, prosta kobieta. Jak w spaniale ubrana! Niech pan to porów na z portre tem najw ytw orniejszej damy w spółczesnych czasów! Jakież panuje tam ubóstw o kolorów ! W ięc i sztuka dzisiejsza porów nać się nie da do epoki rafac- lowskiej.
— Gdy zan ik ła barw ność średniowiecza -- ciągnie dalej a rty s tk a — wielcy malarze sięgnęli po raz pierw szy do egzotyki. Byli to Cezanne i Gaugain. D usili się w szarości otaczającej ich, a wyzwolenie odnaleźli w egzotycznych roślinach, stro jach i ludach. Im należy zaw dzięczać now y pęd i nowe wartości w sztuce. Dziś, jak m ów iłam — świat jest bardziej szary, niż kiedykolw iek. Może pow rót O lim pjad i ro snąca ich popularność, wskrzesi znow u piękne trad y c je rzeźby greckiej. Mam w tym k ie runku w ielkie nadzieje.
Rozmawiam y dłuższą chw ilę o malarstwie wpółczesnem, o tem atach poruszonych przez artystkę w je j pięknych obrazach, któremi ozdobione są główne sale naszych trans- atla ii tyków, „B atorego“ i „Piłsudskiego“; wreszcie zadaję niespodziew ane pytanie:
— K tóre ze swych dzieł uw aża Pani za najdoskonalsze ?
Zofja S try jeńska uśm iecha się:— Żaden z m oich obrazów . Napewno pan
nie zgadnie!Jestem zaintrygow any i dopytuję się na
tarczywie. W reszcie słyszę nieoczekiwaną odpowiedź:
— Moi dw aj synowie — K antuś i Jacek! To są dw a m oje dzieła najdoskonalsze, na jak ie stać m nie było, jako kobietę. Jestem z nich o tyle bardziej jeszcze dumna, bo żadna m alarka nie może się poszczycić takim i dw om a rozkosznym i bliźniakam i! Jeden z nich jest czarny, o typie włoskim, czupur- ny, drugi jego przeciwieństwem — blondyn, typow y słow ianin, łagodny i cichy.
Pani S try jeńska pokazuje mi fotografj? swych synów.
— No, niech pan powie — zapytuje mnie czy w życiu m ożna stworzyć coś pięk
niejszego, jak dw oje zdrow ych, kochanych dzieci?,.,
Romit.
IŁ P S T iS O W A K Y M A G A Z Y K T Y G O P X IO W Y
W YDAW CA: SPÓ Ł K A W YDAW NICZA „KURYER“ S. A.
REDAKTOR ODPOW IEDZIALNY: JA N STANKIEW ICZKIEROWNIK LITERACKI: JU L JU S Z LEO.
KIEROWNIK GRAFICZNY: JA N U SZ M ARJA BRZESKI.
ADRES REDAKCJI i ADM INISTRACJI: KRAKÓW, W IELOPO LE 1 (PAŁAC PRASY). - TEL. 150-60, 150-61, 1 5 0 -6 2 ,1 5 0 -6 3 , 150-64, 1 5 0 -6 5 ,1 5 0 -6 6
KONTO P. K. O. KRAKÓW NR. 400.200.
i
ILU STRO W A N Y MAGAZYN TYGODNIOW Y
CENA NUMERU GROSZYPRENUM ERATA KW ARTALNA 4 ZŁ. 5 0 GR. 40
CENY O G ŁO SZEŃ : W ysokoąć kolum ny 2 75 mm. — S zerokość kolum ny 200 mm. — S tro n a dzieli s ię na 3 łamy, sze ro k o ść łam u 63 mm. Cała s tro na zł. 6 0 0 P ó ł strony zł. 300 .1 m . w 1 łam ie 90 gr. Z a og ło szen ie kolorow e doliczam y dodatkow o 50°/o z a każdy kolor, p rócz za sadn iczego . Żadnych za strzeżeń co do m iejsca zam ieszczen ia o g ło szen ia n ie przyjm ujem y
N i e d z i e l a §>- l i s t o p a d a 1 9 3 6 R o k H
ASY NUMERU 45-GO:W praciOWttlaeh zn anych a r ty s te k :
ZOFJA. ST R Y JE Ń SK A . Pogaiwędikla w « z te ry oazy z mia t a r t ą , k fóra zd o b y ła so b ie u/.na ■
,n,ie w k r a ju i iziagramieą.Sto. 2.
anP O L S K I CASANOW A.
LA- K u le je losu g t a t e a & a . O hadżkie- wieza c z a ru ją barwuiościfią epoki roieoeio w Polsoe. S tb. 4—5.no
OM NIBUS W YNALAZCÓW . J a k p ow sta ł szereg d robiazgów eodsriienineigia u ż y tk u , przeelhodizą- cych zm ienne k o le je loiSuł S tr . 6.
EIDM ISS W EN U S 1936.
M łoda Małiopoilainifea p . Moikry- N ow ieka, k tó ra zdoby ła n a P a r n as ie p ieknośai p ierw sze mlilejsee.
S to. 8.nn
„S T R E F A M IL C Z E N IA “ . ■ R ząd w łosk i uiozoił pam ięć I>an- tego, twmiząc a p am ią tk o w e j dziel- nkcy ilaw co n y „ ro .e rw at:“ b isto- ryczny . S tr . 14—15.
S BG W IA ZD Y PO 30-STGE.
O tych . k tó re zd-ają slię u suw ać z pod żeliaznyeh re g u ł ezalsu.
iSte. 16—17.BB
HALLO! H A L L O!OZY MÓWI S IĘ D A L E J f
W esoły p rz e g lą d w ydarzeń ty godnia. S tr . 18.
DDK W A TER Y K S IĘ C IA P E P I .
M iejsca, ikttóre g o śc iły w r . 1812 księcia Jó zefa , o snu ła legenda, któria ma L itw ie ży je dotyebiizas.
Sto. 19.DB
Nasz p rzebó j m uzyczny!M ARSZ ORA OOVII.
M uzyku i sitowia Ju ljuH za Leto.tSto.' 22.
PB5 M INUT POSW IĘOONYOH
M O D N EJ FR Y ZU R ZE. Praktycizne raidy ^ sa lo n u pi ck :io śeii A sa“ . Sto. 26.
DBP A N IE FA W O R Y ZU JĄ
DOBRYCH TANCERZY. Z apora arna siztnka t aneczna p rzy- Cizyniie sic m oże do sukcesów s a lonow ych, o lila je j adepci' zdobędą silą nta o d ro b in ę ambiiojli w te j dtziedziniie żyicia tow arzysk iego .
Sto. 27.OB
NOW OCZESNA AM AZONKA. S tró j ipLiękiniej ipantiy utprawtiiająeej sp o rt jeździecki, p rzeszed ł w o- cTiattnćeii 3ft-tu la ta cli d u że zniiiiany.
S to . 28—29.n n
Nowele. — Dzitał gospndark tw a domowego. — K ą c ik fillateliatyez- uy. — H u m o r i nozrywtkli u m y sło we. _ N a seemia. — N ow e k sią ż
k i, — P ro g ra m rad io w y .
f f•'■•'Ajm
I I g
Pomimo dotychczasowych olbrzymich sukcesów techniki, coraz to now e w yczyny elektryzujq w yznaw ców postępu. O to należy zanotow ać w spaniały przelot zn a n eg o lotnika Jam esa M ollisona, który ostatnio przebył na swym sam olocie „Bellanca" północny Atlantyk w rekordowym czasie 13 godzin i 10 minut. Start nastgpił w Nowym Jorku i po lądow aniu w Harbour G race na Nowej Fundlandji, Mollison p olecia ł prosto ńa lotnisko londyńskie w Croydon. Sam olot M ollisona posiada motor o sile 7 0 0 KM, i rozwija szybkość 3 7 0 km na god zin ę . N a zdjęciu widzimy szczę śliw ego lotnika p o przybyciu w Croydon. F o i. N e w Y o r k T im es , L on don .
AS-3
Romantyzm, którego pierwszych przebłysków m ożna się już dopatrzeć w drugiej połowie XVIII w., obok nowych p ier
wiastków, jakiem i otaczał literatu rę , wycisnął również pewne swoiste piętno i na ludziach swej epoki, kształtu jąc odpowiednio ich usposobienie, Charakter i życie. Poruszył on drzem iący w duszach ludzkich m elancholijny, poetycki sm utek, pogardę szarej rzeczyw istości, rozbudził w ybujały indywidualizm , nienasycone pragnienie wybicia się, w yróżnienia, w ystrzelenia ponad zwykły tłum, którym gardził, rozpalił niepoham ow aną żądzę nad zwyczajnych, tajem niczych przygód. Tern w łaśnie tłumaczy się ów nagły pęd do podróży, włóczęgostwa i aw antur, k tó ry zaw itał także i do naszego k ra ju . Ludzie porzucali ojczyznę, k ą t rodzinny, gdzie się wychowali i pracow ali, obowiązki, żonę, dzieci, mienie i rozpoczynali w ędrówkę po obcych krajach , w niedostatku często o chłodzie i głodzie, poszukując owych wyimaginowanych, nieznanych, a przez to stokroć bardziej pociągających przygód.
Przy tak sprzyjających po tem u okolicznościach wytw orzył się pewien specjalny kosm opolityczny typ aw anturników , wyzyskiwaczy i oszustów. Zpośród całej czeredy najprzeróżniejszych typów tego rodzaju, palm a pierw szeństw a należy się niewątpliwie imć panu generałowi Chadżkiewiczowi.
Ignacy Chadźkiewicz, herbu Kościesza, ów polski Casanova, „król cyników, łotrów w całej powadze i potędze m ajestatu“, jakiem i to nazwami obdarzają go współcześni mu pa- m iętnikarze, pochodził ze starej szlacheckiej rodziny, zdaw na osiadłej na Litwie, a skoli- gaconej z wieloma dw oram i pańskimi.
Gzem ten człowiek nie był, czćgo nie robił! Zycie jego mogłoby dostarczyć tem atu do napisania rycersko-aw anturniczego rom ansu, on sam zaś był wym arzonym typem na bohatera zbrodniczych poem atów byronowskich. Dusza jego stanow iła przedziw ną mieszaninę dobra i zła. C harakter składał się z na jdziwaczniejszych zestawień, z najzupełniejszych, trudnych do pogodzenia kontrastów i krań- cowości. Burzliwe życie było w iernym odpowiednikiem jego charakteru .
Przyjaciel generała Jasińskiego, a zarazem najzaciętszy wróg konstytucji 3 m aja, stron nik Targowicy, przed ostatecznym upadkiem ojczyzny jeszcze naprzem ian oficer polskiej gw ardji koronnej i kapitan grenadjerów ro syjskich, w legjonach, dokąd przyw iał go je go niespokojny duch, — intrygant, w ichrzyciel i rabow nik, kolejno ad ju tan t generałów Cham pionnet‘a, Masseny i M acdonalda, słynący pod im ieniem generała Łodoiski, odznaczający się lw ią odwagą w boju, fałszerz banknotów , agent ta jnej policji Fouclućgo. w m iędzyczasie bałam ut i uwodziciel kobiet, szuler i Oszust, o którego najdziw niejszych, przeróżnych aw anturach tom y pisać by m ożna — oto pan Chadźkiewicz we w łasnej osobie. Jeśli przysłow ie: fo rtuna kołem się toczy, znajduje zastosow anie do życia ludzkiego, to najlepiej chyba m aluje ono koleje losu Chadźkiewicza. Sto razy był on, jak się to mówi, pod wozem i zawsze um iał się zpod niego na w ierzch wydobyć.
A przecież było w itym człowieku niew ątpliwie pewne piętno niezwykłości i wyższości, w yróżniające go zpośród w szystkich w spółczesnych mu aw anturników i jakiś niezw ykły urok, przyciągający ludzi ku sobie, jeśli mimo w szystkich sprawek, z którem i się nie kryl. a przeciwnie naw et zdaw ał się chlubić, był przyjm ow any bardzo skwapliwie w najlepszych tow arzystw ach i wszędzie, gdziekolwiek się pokazał, mile był widziany.
Przyczyniała się do tego niew ątpliw ie jego piękna, rasow a postawa i pańskie ułożenie, lecz m usiały istnieć i jakieś inne, głębsze przyczyny. Być może, że społeczeństwo, rozczytujące się z takim zapałem w fantastycznych, rom antycznych poem atach, pociągała k u niemu w łaśnie owa zagm atw ana m ieszan ina najbrudniejszych cech ze szlaehetnem i, czystemi odrucham i. Dziwną zaiste zagadkę stanowił ten człowiek, łączący w sobie b ru talną, bezwzględną przemoc ze w spaniałomyślnością; drażliw ą miłość w łasną z zupełną za tra tą poczucia honoru; najniższy -cynizm z pobożnością; cechy bezinteresowności i pańską hojność z w yrafinow anem oszustwem ; nieustraszoną odwagę w ogniu z bier- nem przyjm ow aniem zniewag, spotykających go n iejednokrotnie po przyłapaniu na n ieuczciwej grze w karty ; arystokratyczne poglądy i w ielkopańskie m aniery z zadaw aniem się ze zgrają łotrów, pieczeniarzy i swa- wolników, stanow iących jego przyboczną świtę, zw aną „plotkam i“ czerpiącem i nie- dbałość z mściwością; pełnem i garściam i złoto z jego szkatuły, a obowiązanym i wzamian za to do bezwzględnego posłuszeństw a i dyskrecji; a nadew szystko żywą w iarę z zaka mieniałem życiem zła, którem świadom ie kroczył.
A przytem posiadał generał Chadźkiewicz jedną w ielką zaletę tow arzyską, zjednywu- jącą mu niebyw ałą popularność i sympatję w szerokich kołach — dowcip! Jeśli chcemy wierzyć licznym pam iętnikarzom , zajm ującym się jego osobą, należał on do najdowcipniejszych ludzi swego czasu. Każde najprostsze słowo, nabierało w jego ustach specjalnego zabarw ienia. Umiał w lot pochwycić i po m istrzow sku odbić iskrzącą rakietę dowcipu.
Przytoczę tu k ilka powiedzeń- Jeden z dygnitarzy, spotka wszy się pewne
go razu z Ghadźkiewiczem w towarzystwie, zaw ołał o nim ze szczerym podziwem, zwracając się do zebranych gości:
„Co za głowa, gdyby statek!“ (powaga, stateczność).
Chadźkiewicz nie pozostał dłużny w odpowiedzi. K iw ając z politow aniem głową, bd- palił bez w ahania w stronę owego dygnitarza:
„Co za statek, gdyby głowa!“Znana jest rów nież jego zuchwała odpo
wiedź, jak ą dał generałowi W itte, gdy tenże, odwiedziwszy swego przyrodniego brata Aleksandra Potockiego w gospodzie podczas jarm arku w Berdyczowie, rzekł ironicznie, ujrzawszy go siedzącego przy kartach , między Ghadźkiewiczem a drugim Szulerem.
„Co za głowa, gdyby s ta tek!"
... zosta ł porw any i w yw ieziony do Wiatki.
„Cóż widzę, biedny bracie, jesteś jak Chrystus na krzyżu między ło tram i“.
„Cóż to nadzwyczajnego widzieć Chrystusa na krzyżu między dwoma łotram i“ — odparł zimno Chadźkiewicz, w zruszając ram ionam i, poczem (łodał, spoglądając wymownie na liczne krzyże i ordery, zdobiące pierś generała W itte: „znacznie trudniejsza i ciekawsza to rzecz ujrzeć tyle krzyżów na jednym ło trze“.
Aluzja była tak przejrzysta, że niepodobna je j było nie pojąć. Została więc nietylko zrozum iana, ale i zapam iętana i w odpowiedniej chwili pomszczona.
Cynizm jego sięgał niebywałych w prost granic. U padłą kobietę nazyw ał „m aliną ze swego ogrodu“, o złym księdzu mówił, że to „jego kapelan“. Przedstaw iając swego syna, dodaw ał bezwstydnie:
„Bardzo porządny młodzieniec, tylko ma dwie wady: jest m oim synem i nazywa sięChadźkiewicz“.
Kiedy zaś inni, chcąc mu sprawić przyjem ność, chwalili przed nim zalety jego syna, przeryw ał im szyderczo:
„Dosyć, dosyć, im bardziej obsypujecie go pochwałam i, tem większe podejrzenie wzbudzacie we mnie, że nie jest on moim synem, bo i gdzieżby taki łotr, jak ja, takiego pocz- ciwca spłodził“.
Nie wstydził się przyznawać głośno, że utrzym uje się z pieniędzy, wygranych w k a rty. Owszem chw alił się tein przy lada okazji. Lubił naprzykład pow tarzać z w ielką chełpliwością, że on jeden jest praw’dziwym panem z |)anów, wszyscy zaś magnaci są panam i z chłopów, ponieważ zyski swe ciągną z włościan, sam i zaś jem u składają haracz.
Kiedy go kto zadrasnął, kiedy się uczuł rzem dotknięty, umiał się mścić, najczęściej po swojemu, sm agając iron ją, ośmieszając boleśnie, doszczętnie, nie znając już żadnej m iary. Często jednak najdotkliwsze obelgi puszczał płazem. P arokro tn ie przy kartach, kiedy przyłapano go na szulerce, został czyn nie znieważony przy św iadkach i starał się zawsze pokryć tę zniewagę, zatuszować ją błyszczącym dowcipem. Kiedy podczas kontraktów kijow skich sąsiad Chadźkiewicza z praw ej strony zauważył jego nieuczciwą grę i oburzony zerw ał się z miejsca, wymierzając m u potężny policzek, Chadźkiewicz, nieżm ieszany bynajm niej, uderzył z zimną krw ią sąsiada, wołając:
„Serjuens!“W zbudziło to powszechną wesołość i całe
zajście, zam iast pojedynkiem, zakończyło się huczną p ija tyką i uraza została zatopiona w szampanie.
A przecie ten wykolejeniec życiowy bez zasad, nie znający żadnych względów, ten gracz zawodowy, ten szuler bez skrupułów, nie chciał nigdy grywać z Franciszkiem Sapiehą, ani Kossakowskim, mówiąc, że sum ienie nie pozwala mu ogrywać kolegów szkolnych. I nigdy też podobno nie ogrywał nikogo do ostatniego grosza, zostawiając zawsze drobną sumę na najpierw sze potrzeby. Jeżeli w idział czyjąś rozpacz, zw racał naw'et część wygranej. Nie mógł nigdy przejść koło żebraka, nie udzieliwszy mu jałmużny.
Opowiem tu jeszcze na zakończenie znany figiel, jaki wyrządził Chadźkiewicz głośnej z dziwactw i tonów, jakie lubiła przybierać, pani Bobiatyńskiej. Pewnego razu gruchnęła po W ilnie wieść, że pani ta, odnowówszy swe apartam enta, zaprow adziła zwyczaj, by żaden z odwiedzających ją gości nie był wpuszczony do salonu, zanim obuwie jego nie zostanie starannie oczyszczone przez przeznaczonego specjalnie do tych usług lokaja. Słysząc o tem, jedni śmiali się i w zruszali lekceważąco ram ionam i, inni zżymali się wewnętrznie na te dziwactwn, nikom u wszakże nie przyszło do głowy przeciwstawić się im czynnie. Skoro wieść ta doszła do uszów Chadźkiewcza, wezwali ón niezwłocznie całą zgraję przyboczną i udał się w ich otoczeniu z wizytą do pani Bobiatyńskiej, poleciwszy wpierw wszystkim zabrudzić możliwie n a jbardziej obuwie w głębokich rynsztokach uliczek wileńskich. Sam oczywiście „świecił“ przykładem . A dzień był dżdżysty, błotny. Kiedy stanęli wreszcie u celu, nadbiegła cala czereda przerażonych sługusów, k tóra jęta się biedzić nad oczyszczaniem skorupy błota,
pokryw ającej obuwie przybyłych. Pani Bo- biatyńska zaś, zaw iadom iona o przybyciu słynnego generała Chadźkiewicza, przyw działa naprędce stosowną toaletę i pełna dumy i zadowolenia z odwiedzin tak pożądanego gościa, udała się do salonu, by przybrawszy malowniczą pozę, oczekiwać z niecierpliw ością. Lecz oto ledwo pod w praw ną ręką wyćwiczonej służby straszliw ie zanieczyszczone obuwie poczęło nabierać połysku tafli lustrzanych, co kosztowało przeszło kw adrans m ozolnej pracy, a wygalowany lokaj kierował się w stronę salonu, by zaanonsować ich przybycie pani domu, Chadźkiewicz spojrzał nagle na zegarek i w ykrzyknął z udańem zdziwieniem i żalem:
„Patrzcie, toż to już piąta! O tej godzinie mieliśmy być u NN, Ha, niema innej rady, musimy tam iść koniecznie. Podziękujże tedy palii -ę- zwrócił się do zdumionego lokaja — za jej wielką grzeczność i powiedz, że przy pierwszej sposobności przyjdziemy, podziękować osobiście“ .
Na dany przez Chadźkiewicza znak cała świta obróciła się na pięcie i opuściła za swym przewodnikiem te tak niezwykie gościnne podwoje, pozostawiając za sobą panią domu, pełną urazy i gniewu.
Koniec Chadźkiewicza był żałosny. Przebrała się wreszcie m iarka bezkarności i sw awoli. Za jakiś żart, nie gorszy zresztą od wielu innych, k tóre uchodziły mu na sucho, został porw any i wywieziony do Wiatki, gdzie też wkrótce życia dokonał.
T ak zm arł człowiek, obdarzony od natury niepospolitem i daram i, który mógł stać się chlubą swego narodu, a stal się jego zakałą.
"VO..
L'-' ' i
uderzył z zim ną krw ią sąsiada z lewej, w ołając; „seguens!
AIS. 5
STM®
P rzeglądając dzieje współczesnych d ro biazgów codziennego użytku, napotykam y na n iejedną niespodziankę. Oto
gorset uchodzi zwykle za stosunkowo świeży artyku ł mody, a jednak tak w ielką nowością znów nie jest, bo na s ta rych figurkach greckich lub na posążkach z 1700 r. przed Chr., a w ykopanych w Knos- sos na Krecie widać wyraźnie, że kobiety już wówczas używały coś w rodzaju gorsetu. Wo- góle „wcięcie w ta lji“ to jedno zdaje się z najstarszych zm artw ień piękniejszej połowy rodu ludzkiego. N ajstarsze, w jaskiniach zachowane, rysunki ludzi, pokazują ówczesne damy w krótk ich sukniach wciętych w pasie, zawieszonych na ram iączkach.
K okieterja jest starą jak świat! Na naj- siarszych rysunkach egipskich widzimy, że „podciąganie“ rzęs i m alow anie brwi było powszechnie używane. Rzym ianki po najeździć Germanów zaczęły sobie złocić włosy henną. W starych bardzo grobach znajdu jemy szkielety kobiet o m anucurow anych paznokciach. Również znajdujem y róż i kosm etyki W E uropie później jednak w ykwint d ługo był w pow ijakach. Że mycie paznokci należało do przesądów, przekonałem się, spostrzegłszy na portretach C ranacha (m alarz ludzi wybitnych XVI w.) bardzo wyraźnie zaznaczoną „żałobę“ na palcach! No pewnie, przecież stosunkowo niedaw no miednica i dzbanek, byfy to bardzo ładnie wykończone naczynia, k tórych pojem ność była rzeczą uboczną i znikom ą! Z współczesnych czasów dam y jedną tylko liczbę: w Anglji w ydaje się rocznie na kosm etyki Ł 50.000.000! P ra wie półtora m iljarda złotych!
Myli się ten, kto przypuszcza, że kokieterja jest ograniczoną do ludzi. U zw ierząt jest rów nie rozw iniętą i to aż do najniższych. W m orzach np. by już nie mówić o upierzeniu ptaków, lw iej grzywie itp. — żyje sobie taki zabaw ny krab, którego jedno, odnóże jest nadm iernie rozwinęte. W Okresie gdy mu ciąży sam otność, kiw a niem na upatrzoną w ybrankę-krabicę.
D robny szczegół ubrania — guzik, mimo swej ważności, nie był znany aż do XV w. Zresztą i teraz są narody (np. K orea), k tóre nie używ ają guzików, a tylko pętelki.
Kwestja zwyczajów jest najdziw niejszą ze
Twórca sz tu k i d rukarsk ie j Gutenberg, według starego portretu.
wszystkich. Panienka druzińska może pokazywać tylko jedno oko, drugie m usi mieć zasłonięte. Gdzieindziej znów kobiecie nie wolno pokazywać włosów i czepeczek m uślinowy musi nosić w dzień i noc. W Japónji znów, mimo upałów, nosi się kim ono, ale upraw ia w spólną kąpiel — bez jakichkolwiek osłon i to nikogo nie razi.
Arabski sędzia całuje skazańca przed w yj rokiem . W Abisynj pocałunek to pow itanie między obcymi, ale nie w usta. Tam też żona nie m a praw a w itać pocałunkiem męża.
W tak bardzo postępowej Ameryce Płn., w jednym ze stanów, dotąd praw o nie pozw ala mężowi całować w niedzielę żony.
K ilka la t temu czytaliśm y o wynalezieniu elastycznego szkła. Czy napraw dę o „w ynalezieniu“ ? Chyba nie, bo w uczcie Trymal- chiona, Petroniusz opisuje, jak to przed Nerona sprow adzono człowieka, k tóry produkow ał szkło o nadzw yczajnych w łaściwościach. I rzeczywiście, człowiek ten pokazał naczynie szklane, rzucał niem o m arm urową posadzkę, m łotkiem przekuw ał na inny kształt!
Nero uw ażnie przypatryw ał się p rodukcjom, a potem zapytał — pewno przecierając swój szm aragdow y m onokl — czy oprócz niego jeszcze kto zna tajem nicę tego szkła? Otrzymawszy odpowiedz, że tylko on jeden, kazał go odprow adzić i... ściąć, dw orzanom zaś w yjaśnił, że m usiał tak postąpić, bo inaczej szkło takie przeszłoby w w artości złoto!
Hiszpan ja jest na ustach wszystkich, ale mało kto wie, że jest to ojczyzna jedw abnych pończoch. P rzynajm niej pierw szą w historji wzmiankę o nich m am y jako o darze pew nego księcia hiszpańskiego dla H enryka VIII. W ówczas nosili je tylko mężczyźni, panie za- daw alniały się sukiennem i. W idocznie przy ówczesnej długości sukien niekładziono takiego nacisku na ten szczegół toalety. Córka H enryka, Elżbieta, w prow adziła je i dla ko- biel, używ ając angielskich, robionych ręcznie.
Masowo zaczęto w yrabiać pierwsze jedw abne pończochy we F rancji w Troyes w 1536 r. W dzięczni producenci bieżącego roku hucznie obchodzili 400-lecie tego tak dużego obecnie przem ysłu.
Ciekawe są początki robótek na drutach: nie dadzą się one ściśle ustalić. Jedni odnoszą te robótki do starożytności i twierdzą, że Penelopa w łaśnie tern się zajm owała,
a nie tkactwem. Pow iadają — może i słusznie — że tylko tak ą robótkę m ożna wciąż w nocy pruć, a w dzień znowu zaczynać od nowa. Nie wiem, czy wierność kobiet jest tak rzadką, żeby aż Hom er m usiał opisywać ten „jedyny“ wypadek! D rudzy przenoszą początek robótek na d ru tach do W łoch i do w ieku XIII. Całkiem bezspornie były one znane w Anglji ze H enryka IV.
N ikt nie zaprzeczy, że najw ażniejszy a try but toalety to jedw abna pończoszka. To też zrozum iałem jest, że z h is to rją m echanicznego w yrobu pończoch łączy się miłość, d ra m at i niewdzięczność, spraw a ciągnąca się przez dw a k ra je i w alki religijne. W połowie XVI wieku w Cambridge sludjow ał leologję miody, przystojny student W ilhelm Lee. Gdyby się był ożenił z posażną panną, byłoby życie jego poszło gładko, a ludzkość dłiigoby jeszcze chodziła w ręcznie robionych pończochach. Tymczasem nasz m łodzieniec zakochał się bez pamięci w córce karczm arza, rów nie ładnej, jak i biednej. Po-
F igurka fa jansow a znaleziona w pałacu w Knossos przedstaw iająca kobietę o silnie
zaakcen tow anej talji.
wiedzieli sobie „jakoś to będzie“ i pobrali się. Teść nie m ał z czego pomagać, teolog nie mógł w ymienić swej wiedzy na przedmioty Codziennej potrzeby i na razie... była bieda w m łodem ognisku. M łodziutka żona zaczęła zarabiać robieniem pończoch. Mąż chodził zgryziony. Jak to? U kochana męczy się, a on nie może je j pom óc? Dzień i noc m yślał i wym yślił w 1589 r. pierw szą maszynę do robien ia pończoch. Co dziwniejsze, że ta jego pierw sza m aszyna już była wcale doskonałą, w każdym razie w stosunku do 100 oczek w yrabianych ręcznie, w yrabiała ich do 600 na m inutę. Obecnie copraw da maszyny rob ią do kilkudziesięciu tysięcy!
W iadom ość o cudow nej m aszynie rozeszła się szybko i doszła do uszu lorda Hunsdo- na. Ten nam ów ił królow ę Elżbietę do odwiedzenia w arsztatu m ałżeństw a Lee. Ale Cóż, z kobietam i to zawsze tak! K rólowa przyszła, pochw aliła, nie ukryw ała jednak rozczarow ania, że pończochy z w arsztatu Lee są grube, w ełniane, poczas gdy ona spodziewała się zobaczyć cienkie, jedw abne. Hund- son oceniając genjalność w ynalazcy i widząc jego biedę, p rosił królow ą, by udzieliła mu patentu na jego m aszynę. Lecz królowa nie udzieliła go.
Biedny Lee został zdany tylko na łaskę H unsdona, k tó ry zaczął od tego, że swego syna. Sir W illiam a Garey'a, posłał na naukę do Lee.
1 tak najw yższa arys tok rac ja dała poii- czosznictwu pierwszego prak tykanta! Huns- don w spom agał też Lee pieniędzm i, umożliwiając ulepszenie pierwszej m aszyny i zbudowanie następnej do w yrabiania pończoch0 drobniejszych oczkach (20 na 1 cal) i z jedwabiu. W 1598 Lee mógł ofiarow ać królowej pierwszą parę m echanicznie wykonanych jedw abnych pończoch. I to naw et poparcia mu nie w yjednało tak, że za nam ow ą posła Sully udał się do F rancji do Rouen z bratem1 kilkom a robotnikam i. I znów pech: przedstawiony został w Paryżu H enrykow i IV, ten nader życzliwie odniósł się, do wynalazcy, ale wkrótce został zam ordow any przez Ravaillaca. Sully uciekł, a Mar ja Medici odnosiła się do Lee, jako pro testan ta , bardzo wrogo. Wkońcu po 25 latach udręk i nasz genjalny wynalazca w 1610 r. um iera w Paryżu na udar serca i niew iadom o naw et, gdzie jest pochowany.
Jerzy Dołęga-Lewandowski.
6 -A S
KĄCIK FILATELISTYCZNYO p is u ją c ÄUiae'Ai so-wiec.kiie trz e b a , na. s a m y m
w M ępie za»ntivcz:ye' że me> m iam y tu dio cay u ie- nilla ze zm aczkam i w p ra w d z iw y m teg o Słow a ziiiacizeniiiu, bio w m i-ędizynia.rioidioiwym po jęciiu zma- eżek p o o z to w y m a s łu ż y ć w y łą c z n ie d*o opłaiea-
PRZV
f l R T R E T V Z m i ER E U m R T V Z m i E
nja korespoonlemiqji, gdy tymczasem w Rosji jest Inaczej. O.ekawe właśnie zie wyglądu !na obeeraą .sytuacje ploJittyiCKną jest to, że podobne znaczki-'nialiepki, kitóiie jjiigdy lüiie byty w obie- ffu, wydala także Htjszitanja d to jeszcr/e W wii’lkszipj i Icośeii.
i BÓLRC HISCHIflSU
m n o i s T R R
UJOLSKIEGOz e Z H M . o c m . ^ I I k l U T l O ö U ”
Zfim iE R flJeC E RZflDKR RO ŚLINĘ CH IŃ SKR SCHIN- SCHEN
to praw d ziw e
»M O L Iw ody k w ia to w e
M A R O «
CALEIMDAL N A M I K O L A V A N D E
ONNKMAMANHA BA N ITA
O d le zu e j: N a jn o w s z y z n a c z e k b e lg i js k i o r a z s o w ie c k i, w y d a n y z o k a z j i s e tn e j r o c z n ic y u ro d z in p is a r z a D o -
b r o lju b o w a .
Otóż w e wszystkiieh k®aj,aeb„ igdzliie lörig^aniilza- oja s to i na troicbiQ- wyższym ipaziomie, m rnistar-
j OCrZt rp o wyda,ni.ii Jiow ej--iserji znaiazkó w - ‘ ^śpriżedaje je wyiąiczniie pio ceniiie miomitnaiinej nte-
stem płow ane, a eziaisem ty lko , tkiiledy jiuiż izosltarią " oino w yeofane, imioi^ą fiLatełiśai imabyć pozastlałe iie'SiZitkiu W Polsoę miożnia je i też .kupować, ale -ntaiweit za w yższą jeszoze cenę, nj;ż ,momiiiiale“ .
W Rióśjd je s t odimlentnie/i dała ,yafePa“ :z isoiwiec- kiieimii izniaezka.mii je s t jeszcze nilecalkiem wyją- śniioitar zaimieszainr są tu ta j k u p cy nliemiileoey i bez w ątp liw ości w arszaw scy , k tó rz y , pozostają c w porozumfileniu z M oskwą, n a b y w a ją na- tyehmlaSst po ukaztainiu s ię Pgriomn-e ipaintje now ych znaczków, iza cenę bez porów nani.a niżslzą od oznaczonej n a sam y m iziiiaazku, a le za to stem plow ane... Oiätempfl owianie są .całe -airtku- sze, -a nifeitlkniętia gum a- świiadlczy taikie, że. te z n i a c / . k i i nigdy nie z e tk n ę ły s ię z kopertą ...
' W obec tęgą , że ko* uespondeno ja . p ry w a tn a w Siowllötiaißh n ie w y k azu je poważniiejiszych o- broifcow, ilo ść p ro cen t o- wia zniaiezkó w olkioliiczno- ściiowycih, ipiseznaiczo- nyieih wyłąidznie dllia fi- ła te lis tó w , imioże być nia- pew no löiznaiezona c y f rą 99% . Cóż to są zresz tą z f ä zn acz k i! Rofsja ca rska w y d a ła od roiku 1857 dio 1918 s to dwa* dizieśeia. łosiem różnych m arek , ,a 'Czyżby w1 So- wiietaich ta k bardzo w zm ogła się. izapottrze- bowaimiie, że w cilągu 18
' liaifi muisiliaino lileh. w y d ru kować „ 'ty lko“ 420! M ógłby k to ś zarzucić coś podobni ego W łochom, ;ale tam p rz y n a j- fi'und'öj ólhrzymiia w iększość ty c h znaczków zos ta ła z u ż y ta na Iklores- pondenicję, ia n ie k tó re ty lk o egzem plarze można uzn ać za żbyteczne.
A z resz tą /tak ja k w szystk ie znaczk i w ło- sk/ile są w k ażd y m calu a rty s ty c z n ie w ykonane i możma siię nuiiemli z te go p u n k tu w idzenia z a chw ycać, talk Z. ,S. S. R= nie u m ia ł zachow ać u- m ia r u 'ani pod w zględem treści., an i fo rm y p rzy sitereotypow em ju ż rodzaju d ru k u ('hielio- g ra w u ra ). Wiidizimy nia tych izmaczikaloh sam ych pioniiierów rew olucji, g łow y o p o n u ry m w yraz ie tw a rz y , znaczk i an ty -w o jenne, któro ją w łaśnie p ro p a g u ją — sportow e, chociaż o sowieckim sporc ie lep ie j
U 3 1 S Z &
Natura dala Cl zdrowe zęby. Dbaj więc o nie, aby były b ia ł e i p iękne .
To wszystko zapewni Ci niezawodnie pasta do zębów Colgate, wyróżniana dzięki swej pianie o podwój- nem działaniu.
Po pierwsze, łagodnie i bezpiecznie poleruje ona i wybiela zęby; usuwa nawet osad tytoniu. Po drugie, przenika między zęby, gdzie zbierają się
resztki jedzenia, powodujące psucie się zębów. W ten sposób, dzięki paście Colgate zęby Twe stają się bielsze i czyściejsze.
nio mówić! Ogólny icli wygląd wypada dziiiwnie niiespokioju.io d szablonowo.
Porów najm y, zam ieszczone dizisliaj dw a znaczk i: m arsow ą podobiznę k ró la Belgów w p ro s ty c h ram ach i wielkii znaiazeik, w y dian y n a p a m ią tk ę se tn e j roczn icy u rodzin p isa rz a Dob ra Ijub owa. Porównaniie to wypadnlie u k a ż dego z uias na korzyść pierw szego!
W. H.
'T m
byc nie może. Katar, kaszel,
łzawienie —
B A Y ERASPIRINProdukt zaufania Ę
Preparat wyrabiamy w kraju.
AS-7
S i
W ybór „W enus Paryża“ — piękności, kryjącej się pod pseudonimem „Evanow a“, był sensacją d la 'sto licy Francji. Pam iętano, że wzięła ona udział już w konkursie 1934 ro
ku i wtedy rozważania ju ry długo nie mogły doprow adzić do konkretnego rezultatu. Wreszcie przyznano pierwsze miejsce innej współzawodniczce narodow ości francuskiej. W parę dni później, przy sprawdzaniu jej m oralnych kw alifikacyj, okazało się, że przeszłość laureatki nie była tak nieskazitelną, jak wym agają tego regulaminy konkursu... Zdetronizowano więc tam tą boginię pięk- jiosci, zw racając tytuł K ranowej, Od tej chwili zaczęła się je j właściwa kar jera życiowa i artystyczna.
Dopiero jednak w bieżącym roku tytuł „Miss Wenus 1936“ przyznano je j jednogłośnie, choć w P aryżu nie brak oczywiście p iękności, ubiegających się o to wyróżnienie i należących po większej części do narodowości francuskiej. Od tej chwili przyznania p rymatu piękności. K ranow a jest „rozchw ytyw ana'. .Spostrzeżono wnet, ż,e to nie tylko piękna, ale i inteligentna i dowcipna kobieta. Posypały się na nową królowe piękności zaproszenia z wszystkich eleganckich kasyn F rancji: Royal, B iarritz, Sables d'Olonne
Poniżej: J e d n a z doskonałych kreacyj tanecznych „Evanowy".F o t. „In łran . Studio** — P a ryż*
■
V
Kr s§
■ ■ IMiiillf'; ' fT ' - -ś' r . . ’
‘ A- ;:.lv .
IR - ■
' j;>
$ jm
.
(ÓW1 oi i -j '-óg.g "p-igR■' ' 1 - i ' ' i a", -
;! g4 ,
9 m m ,■
V ' . . ,
' J ' -a ;R i i l
: : - Wi#
„Evanowa", pod którym to pseudonim em kryje się Irena Mokry- Nowicka, p o w yb orze na „Miss Venus 1936".
F o t. „S tar-P resse** — P a r y ż .
i Kiwiery... Piękność wystarcza do wybicia się; tylko inteligencja pozwala iść. dalej. Najwięksi m anagerow ie k łan ia ją się teraz now'ej W enus, prosząc o przejrzenie ich propozycyj. Nawet im presarjo Anny Paw iow ej zainteresow ał się tą m łodą tancerką, a telegramy wzywały n t wieczory galowe do Lionn, Bordeaux, nie mówiąc już o Występach na najelegantszych wieczorach paryskich. Oczywiście, że z jaw iają się też zaproszenia do wielkich musie hallów. W „Casino de Paris tańczyła Evanowa, zastępując zm arłą niedawno tancerkę Colette Andris, podobnie w „T abarin“, w „Mayol“, „Alca- zarze“... Zaproszoną została rów nież do film u „Gołąb" (tytuł p ro wizoryczny) z Colette D arfeuil i Rehe Lefevre, gwiazdam i francu skiej kinem atograf jŁ
Pod pseudonim em „Evanow a“ kryje się nie kto inny, jak m łodziutka M ałopolanka, fręnka M okry-Nowicka, k tó ra nie marzyła o sukcesach i o karjerze, jak a ją dzisiaj czeka w Paryżu. Okazuje się, że niezbadane są w yroki losu, k tó ry kroczy różnym i ścieżkami. P. Nowicka w yjechała do Paryża z siostrą, pod opieką m atki. Obie siostry od daw na pragnęły poświęcić się karjerze artystycznej: jedna śpiewaczej, druga tanecznej. P rzyśw iecała im silna wola wybicia się ponad szarzyznę i... nadzieja. Lecz jak zawsze w podobnych w ypadkach się zdarza, jednostki, w ybierające się do Paryża, zapom inają o tern, na jak w ielką konkurencję na tkną się w każdym zawodzie, Los pom aga jednak silnym jednostkom , a fortuna kotem się toczy.
Chcąc przeprow adzić wywiad z „M iss W enus 1836“, -trzeba było pizezwyciężyć n iejedną trudność. Nasza piękna rodaczka jest w wiecznych rozjazdach i trudno ją zastać w domu. Pewnego dnia wreszcie udało się. P rzyjm uje nas piękna Miss w swojem nowo- czes lern stud jo na M ontparnassie. A oto h isto rja je j m łodego życia:
— Trudne w arunki egzystencji w Polsce skłoniły mnie, by zaryzykować podróż do Paryża. P ierw otnie m iałam m arzenia p rak tyczne: zostać w ielką krawcową! Sfery paryskie, w śród których dauern mi było żyć, zwróciły uwagę na m ój wygląd i gesty' i n akłoniono mnie, bym pośw ięciła się sztuce; tanecznej. Początkowo kształciła innie kierow niczka daw nej carskiej szkoły baletowej. Jednocześnie jednak trzeba było zarabiać na życie.... i po całodziennej, męczącej pracy ćwiczyć taneczne „pas“. Po półtorarocznych w ysiłkach wystąpiłam po raz pierwszy w balecie opery ro-
( D o k o ń c z e n ie na s ir . 31}.
M A R J A K Ę D Z I O R Z Y N A
FRAGMENT Z POWIEŚCI „ANTEK".Antek od kilku dni w padał na parę godzin
do Gwizdońki. Rozłożył się u niej z całym w arsztatem . Poznosił jakieś sklejki, deseczki, gwoździe i strugał coś z wielkim zapałem. Gwizdońka z początku dopytywała, co też to z tego będzie, ale Antek był tajemniczy:
— Poczekajcie babciu. Nie gadajcie nic. Jak się uda, to wam pokażę.
Więc przestała nagabywać, tylko wciąż podnosiła głowę z nad cudzej bielizny, k tó rą napraw iała i poprzez okulary spoglądała w jego stronę.
Antek siedział na ziemi i dłubał i ciął coś wielkim „m ajchrem “, aż drzazgi leciały. Na śmiecił, narobił nieporządku, że strach. Ńie szło jej o to wcale, bo co tam . Zamiecie się.
Aż nareszcie skończył. Podniósł wysoko, aby Gwizdońka mogła dobrze zobaczyć i zawołał:
'-rń- No, patrzcie się, babciu! Jedno jest!W oczach m iał uradow anie, czupryna ste r
czała m u w nieładzie na wszystkie strony.Gwizdońka zobaczyła kaw ałek sklejki, ob-
rów nany gładziutko, z dziurą z boku. Nad tą dziurą nam ęczył się Antek najwięcej.
— A cóż to to z tego będzie? — spytała.— To jest paleta —- wygłosił Antek z dumą.—- Co? Paleta? A nacóż ci to?•— Na fern się m aluje.Gwizdońka zdjęła okulary, wzięła paletę
do ręki i przyglądała się je j uważnie.— Co się robi? M aluje się? A pocóż to
ta dziura? — dziwiła się.-— Tu się w tyka palec -— objaśnił Antek.— Palec liii, co też ty pleciesz...W spojrzeniu Gwizdońki było niedowie
rzanie.Antek zaraz w etkał palec, jak się należy.— O tak . A tu naokoło nacyka się farby
i będzie się malować.— Co to chłopaczysko jeszcze nie wymy
-śli... — kiw ała głową Gwizdońka.— Bo wy, babciu, to nic nie wiecie.— Eee, poco m i takie wiedzieć? Co mi
trza, to wiem.— No, to i tego się dowiecie. Niech tylko
wszystko skończę...1 znów strugał, ale tym razem jakieś w ą
ziutkie, podłużne deseczki. To już poszło p rędzej. W net z wielkim hukiem pozbijał je gwoździami i jak przedtem paletę, tak teraz podetkał Gwizdońce pod nos niewielką ram kę.
— A to co? Ram ka, czy co?— Acha.W ięcej nie objaśniał. Z m iną człowieka,
który dokonał wielkiego dzieła, zbierał do kieszeni pozostałe gwoździe i nogą spychał drzazgi i resztki deseczek pod piec.
— Ja tu ju tro przyjdę i wciąż będę przy chodził — oznajm ił. — Teraz dopiero będzie najw ażniejsze.
W ziął czapkę, pocałow ał Gwizdońkę w rę kę i skoczył do drzwi. Ale jeszcze z progu zawrócił:
-— A jakbyście, babusiu, zobaczyli m amę, to je j nic o tem nie gadajcie.
— Cobym ta m iała gadać. Przecie wiem, że jak tu gonisz, to nie dlaczego, ino że nie chcesz pokazywać się z tem w domu. Ale chyba to nic złego? — zaniepokoiła się nagle. —- Bp jakby co, nie daj Boże, nie
ładnego po tobie się pokazało, tobym cię het nagnała.
— Ale! Co m a być złego? Tylko nie potrzebuję, żeby m i nos w tykali i śmiali się. Bo oni są głupi, a wy nie — zakończył.
Teraz czekała Antka najw ażniejsza rzecz: zdobycie płótna. W iedział, że musi coś m amie buchnąć, bo skądże weźmie? Ale co?... I kiedy?... Antek nie chciał długo czekać, bo mu się okrognie spieszyło do roboty.
Ale m iał szczęście. Mama właśnie robiła wielkie pranie. Jak tylko Antek wrócił do domu, zaraz dała m u m iednicę pełną m okrej bielizny i kazała iść- za sobą na strych wieszać. Poszedł z w ielką ochotą. Co rozwieszał jakiś kawałek, uważnie mu się przypatryw ał w m rokach strychu i myślał:
— A może ten się nada?Nareszcie spodobał m u się nowy ręcznik.— Mocny — ucieszył się — i długi. To
wystarczy na dw a obrazy.Oglądnął się za m atką:— Mamo — powiedział bardzo uprzej
mie — niech m am a już idzie na dół. Ja to skończę wieszać. ,
Matka spojrzała z zadowoleniem na Antka i poszła.
Za chwilę i Antek znalazł się w kuchni.— A nie boi się m am a zostawiać tak bie
lizny na strychu? Przecie tam chodzą ludzie z całej kamienicy... A jakby tak k to buchnął jak i kawałek?,..
-— Niechby ino spróbował!!! Narobiłabym tyle piekła, żeby mnie poznali!!! Z gardła- bym przem ocą wydarła!!
Antek omało nie zawył z wielkiej uciechy. To ci będzie heca, jak m am a się spostrzeże i będzie robić piekło i z gardła komuś tam wydzierać! A Antek wtedy powie żałośnie:
— A nie mówiłem mam ie naprzód? Ja m am dobrego nosa. Wszyscy naokoło to złodzieje.
Oj, to ci będzie dobry kawał!Na drugi dzień Antek przyniósł do Gwi
zdońki dwa kaw ałki obstrzępionego płótna, upapranego w kurzu i zmiętego okropnie. Otrzepywał je troskliw ie i starannie wygładzał. Miał przytem bardzo zadowoloną minę. No, teraz sam djabeł-by nie poznał, że te szm atki były jeszcze w czoraj nowym ręcznikiem mamy.
Nabił jedną z nich na drew nianą ram kę. Naciągnął mocno, jak bęben. Stuknął po nim parę razy palcam i, a potem zwrócił się do Gwizdońki:
— Dajcie m i teraz, babciu, m oje pieniądze!Pow iedział to z wielką dum ą „moje pie
niądze“. Jego były. W łasne. Zarobione odnoszeniem walizek z dw orca do domu rozm aitym łudziam . Trzym ane w tajem nicy u Gwizdońki, żeby m am a m u nie zabrała. — A bo to zawsze w domu jest za mało pieniędzy. Na słoninę brakuje, albo na cukier, albo tam jeszcze n a coś... Ale A ntka to nic nie obchodzi. On nie sk ładał na słoninę dla mamy.
— No dawajcie, babciu, prędzej tę m oją forsę! Bo m i się spieszy!
Gwizdońka gm erała w szufladzie od komody:
— Już ci daję, Antoś, już. Ale pocóż ci to? Będziesz co kupował?
— Będę. Muszę iść zaraz załatwić jeden interes.
Powiedział to z w ielką pychą. Lewą rękę wsadził do kieszeni, a p raw ą wyciągał po pieniądze niedbałym gestem.
Gwizdońka podała mu płaskie, tekturow e pudełeczko.
— Tylko nie przepuść na byle co! Niech cię ręka Boska broni!
— A przepuściłem to kiedy? — oburzył się.
— Nie, nie. Ja ino tak gadam.— A widzicie.W łożył pieniądze do kieszeni, p rzy trzy
mywał je dla pewności ręką i szedł przez ulice poważiiie, z w ydętą kieszenią. Od czasu do czasu spluwał zamaszyście na lewo i na prawo.
— Niech wszyscy wiedzą, żem nie byle kto!
Dawno już w ypatrzył sklep, gdzie można było kupić farby w tubkach, takie, jak m ieli praw dziw i malarze.
Szedł więc pewnym krokiem w tam tą stro nę. Ale w drzw iach sklepowych opuściła go odwaga. Stanął przy ladzie onieśmielony i czekał, aż wszyscy klienci sobie pójdą. J a koś nie m iał śmiałości, czy się wstydził... Sam nie wiedział.
Nareszcie został w sklepie tylko on i panienka za ladą.
— Co dla pana?Zaczerwienił się mocno. W yszukiwał
w pamięci słyszane nazwy farb. Chciał się wyrazić, jak należy. Żeby ta panna pom yślała, że on jest malarzem .
— Jabym chciał... czy jest... — utykał. — Wiedział, że to się kończy na „m aryna“. To tak łatwo zapam itał od praw dziw ej M aryny. Ale jak to się zaczyna?
Panienka przyglądała m u się ciekawie. Antka zaczynała złość ponosić. Nie w ytrzymał.
— Czy jest um ta...m aryna? — wystrzelił nagle. To „um ta“ bąknął niewyraźnie, zato „m aryna“ huknął na cały głos.
— U ltram aryna może?— Przecie mówię w yraźnie — burknął.— Który num er? Artystyczna, dekoracyj
na, czy do studjów ?Antek aż się spocił. Ani w przód, ani w tył,
Co tu odpowiedzieć?— Zwyczajna — rzekł wreszcie.P anna uśm iechnęła się i podała kilka roz
m aitych tubęk.Antek w ybrał jedną ,,do studjów “ . Ta w y
dała mu się najodpow iedniejsza. Przecież on będzie studjował.
— 1 co jeszcze?W szystkie nazwy farb, które Antek przed
tem um iał na pamięć ulotniły mu się gdzieś z głowy. Antek stał zbaraniały zupełnie. W końcu w yjąkał zrezygnowanym głosem.
— Jeszcze proszę czerwoną, zieloną, żółtą, czarną, białą i dw a pendzłe.
Był zawstydzony i upokorzony. Już sobie ta panna nie pomyśli, że on m alarz. Oj, nie. W yszedł ze sklepu, spocony jak wtedy, kiedy robił paletę. Na ulicy głęboko wciągnął powietrze i trochę m u się hum or popraw ił. Przecież n ik t nie był przy tem, jak on te farby kupował. Tylko ta jedna w sklepie. A bodaj ją choroba!...
ł całą zemstę, zam iast na niew innej p a nience, w yw arł n a czemś okrągłem , bron- zowem, co całą kupką leżało na jezdni. K opnął to coś z w ielką pasją, a ponieważ było m iękkie i rozleciało się na drobne kaw ałeczki, Antkowi zelżał gniew.
Teraz wylazł najgorszy kłopot: co m alować?
Biedził się z tern Antek całemi godzinami. Chodził zamyślony, rozglądał się wokoło... Czasetn mu się coś spodobało: to Milcia, jak siedzi; na ziemi i obraca w rączkach lalkę, okręconą w pstre szm atki. To znów staw w parku krakow skim i pływ ające po nim czółna z zakochanem i param i...
Ale jak to m alować? Przecież m usiał siedzieć w izbie u Gwizdońki, bo gdzieindziej nie mógł. Zobaczyliby ludzie i wyśmiali. A Antek ukryw ał głęboko swe zam iary i m yśli o tem, że będzie m alarzem . Niech się św iat dowie, czemu nie? Ale nie teraz. Potem. W tedy, jak już potrafi m alować tak fa jnie, jak praw dziw i malarze... W tedy pokaże swoje obrazy ludziom i zadziwi ich. Niech patrzą i gęby rozdziaw iają. Ale teraz nie.
...Ale w takim, razie co teraz m alować? Koniecznie zachciewało m u się jakiejś w ody, rzeki... W idział przecie, jak się to robi... Potrafiłby może... I dużo m alarzy wodę m aluje. Nie tylko ci, k tó rych znał. Raz naw et przyszła do m am y taka k a rtk a od pan i B ąkowej z Bochni. Był tam jakiś staw, drzewa... Po stawne pływ ały łabędzie, takie, jak na p lantach. Na brzegu siedział kawaler, z panną i trzym ali się wpół. Oo, to była śliczna kartka! Żeby to takie namalować... Czy- by też potrafił?...
Nagle w padła m u do głowy myśl pierw szorzędna: odw'ali tę kartkę i już! Jak nie może malować z prawdziwego, to se odm alu je z obrazka.
W iedział, że m atka chow a wszystkie 'widoków ki w album ie, razem z fotografjam i. T rza to buchnąć.
Album leżał na kom odzie, koło lu stra i fla konika, w którym tkw iły kolorowe róże z piórek. Do tego szanownego m iejsca nie wolno było nikom u się zbliżać i Antek zwykle okrążał je posłusznie zdaleka.
Lecz teraz, gdy nikogo nie było w pokoju, zbliżył się do kom ody i cichutko przew rócił kilka k artek album u. Za chwilę staw, łabędzie i czuła p a ra znalazła się u niego w kieszeni.
Był rad . Teraz mógł zacząć robotę. Miał Wszystko.
Pogalopował do Gwizdońki. Tam wyciągn ą ł z ką ta sWoją paletę i ram y z nabitem płótnem , a z pod siennika w yjął ostrożnie pudełko z farbam i i dwa pendzle. Przez chwilę patrzy ł na tó z zachwytem.
Potem pokolei odkręcał tuby, w ąchał fa rby, bo ślicznie pachniały i nieśmiało, z p rzejęciem w yciskał m iękkie wężyki na paletę.
Gwizdońka pochylała się nad nim ciekawie:
— Co to chłópaczysko nie wyprawia... w idział to kto... — cudow ała się.
Antek um ieścił płótno na krześle i oparł je pionowo o ścianę. Sam uklęknął na ziemi.
Na tw arzy m iał wypieki. Ręce mu się trzęsły, niewiadom o dlaczego.
Klęczał i spoglądał bezradnie to na pu ste płótno, to na kartkę, leżącą przed nim .
Nie w iedział od czego zacząć: czy od góry, czy od dołu, czy od ziemi, czy od nieha, czy od kaw alera z panną.
I niem a się kogo spytać.— Maluj-że, Antoś, bom ciekawa, jak też
to będzie. A m uszę iść na różaniec.— To idźcie, babciu, 7— m ruknął Ahtek.— Alebym rad a ujrzeć.— Ujrzycie, jak przyjdziecie. Jak kto stoi
nade m ną, to się źle robi.Gwizdońka w estchnęła, ale odziała się
i poszła.A choć n ik t już nad Antkiem nie stał —
On nie mógł zacząć. W końcu zezłościł się sam n a siebie:
— Gzy ja jestem m alarz, do cholery ciężkiej, czy nie jestem ?!
Umaczał pendzel w czerw onej farbie i maź nął nim po płótnie.
Oj! Ale co z tego będzie? Czy tu jest co czerwonego na te j kartce?
Jest! Bluzka tej panny. No, to będzie z te go bluzka.
Zaraz, jak to idzie? Tu trochę w ypuszczone... a tu kiszka... To rękaw . Jest. Dobra!
Co jeszcze jest czerw one? Nic. Niebo jest różowe. To w sam raz m ożna resztę farby z pędzla wytrzeć o płótno i będzie niebo.
W ytarł. Ojej! Ale coś za czerwono. Trza chyba dołożyć białej.
N abrał na pendzel białej farby i rozm azał ją na czerwonej. Teraz znów za biało.
— W iecie ludzie, ale jak to przykryw a jedno drugie! Przedtem było czerwone, a te raz bieluśkie. T rza to zebrać.
Zaczął trzeć pendzlem z całej siły, aż w tarł jedną farbę w drugą i pow stał czysty różow y kolor.
— Byczo! A to ci m i się udało! — zam ruczał zadowolony ze swego wynalazku.
Zaraz też sobie przypom niał, że widział,, jak m alarze m ieszali po dwie farby na palecie i z tego w ychodził taki kolor, jak i im był potrzebny.
I Antek tak potrafi. Czemu nie.Zaraz... co teraz? Acha! W yżej niebo jest
zielonkaw o-niebieskie i bledziutkie. To mu si się zmieszać na! palecie trochę zielonej, trochę niebieskiej i białej.
Już się robi.Ale nie odrazu się zrobiło. Antek nam or
dow ał się sporą chwilę, zanim tra fił n a coś podobnego do koloru na kartce. Rozmazał też na palecie sporo farby. Ale nareszcie jest.
Nałożył w szystko na płótno, bo szkoda, żeby się zm arnowało. Zresztą n iektórzy m alarze rob ią tak na grubo.
Potem męczył się dalej. Mazał, ciapkał po palecie, rozcierał potem na płótnie.
Gdy Gwizdońka w róciła z kościoła, m rok już był w izbie zupełny. Zastała A ntka czerwonego, rozczochranego, ale z błyszczące- m i oczam i i trium fu jącą m iną.
— W idzicie babciu — zaw ołał radośnie— jest niebo!
Gwizdońka przy tykała blisko k ró tkow zroczne oczy:
— Ano, ano. Niebo, ja k niebo. P raw da — przyznaw ała. -— Ale co też to z tego będzie na końcu? I poco ty to robisz?
— Na końcu będzie obraz. A robię poto, żeby być m alarzem ! — przyznał się Antek z w ażną miną.
Czupryna spadła m u na nos, a nos ste rczał tak wysoko w górę, że om al nie chował się w czuprynie.
—. Malarzem?... Ano, czemu nie, czemu nie. Stryjeczny m ojej b ratow ej nieboszczki, też był malarzem ... a jakże... — w spom inała Gwizdońka. — Mieszkał se jak pan, nie w suterynie, a w oficynie, w jednej kam ienicy na Szewskiej. N ad drzw iam i m iał p iękną tablicę: „M alarz i lak iern ik Alojzy Bomb a“. Bo tak się pisał. Dobrze m u ' się w iodło... Pokoje m alow ał sam ym w ielkim państw u.„ A czasem i jak i szyld się trafił...
A ntek w ykrzyw ił się lekcew ażąco:— Ee, ale ja nie będę taki, jak ten
Bomba. Ja będę tak i m alarz, co obrazy m aluje.
— O brazy? — Gwizdońka m rugnęła parę razy bladem i oczami. — Obrazy, pow iadasz?
— No, takie, co na ścianach wiszą. Nie wiecie to?
— Acha, na ścianach. Święte. Pan Jezus, M atka Boska... W iem , wiem...
— Nie m uszą być takie! Może być na nich cobądź... W oda naprzykład...
— Aa i takie w idywałam , a jakże. Pew no. Za m łodu chodziłam do szycia do p raw dziwych państw a. To i różności w idziałam. O brazy też. No, no... To t ; od -takich obrazów chcesz być? A potrafisz to?
-— W idzicie przecie, że . potrafię! Jużem niebo w ym alow ał i bluzkę, te j pannie.
— No, no. Niebo i bluzkę. P raw da! — przyznaw ała Gwizdońka z' podziwem
Zresztą nie poszło tak łatw o, ja k z n iebem. Namęczył się A ntek sporo nad wodą i nad drzewrami, co były naokoło. Zapaćkał to wszystko, zam azał i an i rusz. Tyle tam było kolorów na te j wodzie, że strach. Zrobiło się to w szystko podobne do błota. Aż Antek sam się dziwił, ja k to się stało, że z tak ich ładnych kolorów, tak ie paskudztw o się zrobiło.
N apocił się, na w zdychał, aż zezłościł się nareszcie i postanow ił zacząć od początku. Swym, w ielkim m ajchrem zeskrobał wszystką farbę z płótna. Z palety też, bo nie było n a niej an i kaw ałeczka czystego miejsca. Pędzle w y tarł do sucha starem i gazetami.
Potem zaczął na nowo z w ielką zawziętością. T rochę lepiej m u szło, ale nie było takie, jak n a kartce. Pocieszał się:
\ — Nie każda woda m usi być jednakow a.Ten nam alow ał tak , a ja inaczej. Kto mi zabroni?
Oczywiście nie b ron ił m u nikt.Po dłuższym nam yśle w yrzucił też ze
swego obrazu pannę z kaw alerem .G wizdońka n ie by łą z tego zadow olona:— Iii, cóżeś zrobił? —- zrzędziła. — Za-
sm arow ałeś to, co najw ażniejsze. Przecie oni tu są na kartce , to i uciebie też m uszą być.
— Nie m uszą! — odrzekł A ntek stanow czo. — Mogli przecie pójść do domu. Czy oni tu w rośli z korzeniam i, czy co? N ikt nad w odą nie siedzi na zawsze. Przyjdzie, posiedzi, pójdzie i niem a go.
Gwizdońka w m ilczeniu przyznała mu ra cję.
W ięc czuła p ara została w ypraw iona do domu, bo i tak n ik tby nie mógł poznać, co to m a być.
Z łabędziem też była ciężka spraw a. Ale trudno. On już m usiał zostać. Czy ludzie, są na brzegu, czy ich niem a, łabędzie po stawie pływ 'ają zawsze. Tylko na noc chowają się do budki. A na obrazie Antkowym był przecież dzień.
Namęczył się też A ntek z tym swoim obrazem porządnie. Już przeszło tydzień m alow ał. D łubał i ciapał po płótnie, a wciąż było źle. N auka w k ą t poszła, w szystkie sprawy zostały zaniedbane. O braz był najw ażniejszy.
Antek siadyw ał u Gwizdońki od południa do zm roku. M alował uparcie, męczył się, stękał, sapał, klął, aż dopóki m u farb nie zabrakło. W tedy już nie mógł m alow ać dalej i uznał swoje dzieło za skończone.
O detchnął z ulgą. Praw 'dę m ówiąc, miał już dość i te j wody i łabędzia i różowego nieba.
P atrzy ł n a swój obraz i sk robał się, po głowie, pogrążony w niepew ności: czy to jest ładne, czy nie? W łaściw ie, to m u się nie- bardzo podobało. Ale może dlatego, że się już zanadto przyzw yczaił. Pewno! Nawet na jp iękniejsza rzecz może się opatrzyć.
Postaw ił obraz „do góry nogam i? i przekręcił głowrę. Spoglądał te raz bokiem . Rzeczywiście lepiej. W ydaje się, że to jes t bardzo ładny widoczek.
No, chw ała Bogu, że tak się Antkowi ta pierw sza p raca udała. T eraz już wie, że będzie z niego w ielki m alarz.
Ale co tym czasem zrobić z obrazem ? Do dom u przecie nie w eźm ie Zarazby wszyscy: a skąd, a poco, a naco, a co to z tego, a . nie lepiejby było...
A ntek w'oli nie słuchać tego wszystkiego.Dlatego postanow ił ofiarow ać swoje dzie
ło Gwizdońce.— Na! Macie babciu. Powieście se na ścia
nie, żeby było u was, jak u prawdziwych państw a! ,
— Eęe, gdzie to u m nie tak będzie... Ale Bóg ci zapłać, -Antoś, Bóg ci zapłać.
I zaraz zaczęła w bijać gwóźdź w ścianę, żeby d a r A ntka pow iesić nad kom odą, na honórow em m iejscu.
A Antek w sadził palec do ust i ze skupieniem ogryzał paznokieć. Myślał przy tem. ile tak i obraz w art, jakby to jak i c z ło W ń e k chciał zapłacić, a nie P an Bóg...
I postanow ił zbadać ceny obrazów n a wystaw ach sklepowych.
10-4S
as-O C J A C J E
ć >
Kolejha powoduje nieraz zawrót głowy...
Ogromnie nie chce m i się pisać ariyku- tn: Jak smutno na dworze, deszcz i jesień. Ale trudno. Siadam do maszyny
i staram się utrzymać mój artykuł w dobrym Remimg — tonie. Patrzę na brudne klawisze maszyny: klawisze I Przychodzi mi na myśl, że autor piszący na nich głupie rzeczy, to kła- wi -— cymbał! A dlaczego nie fujara? Ą czy fujara może grać pierwsze skrzypce w życiu? Tak jak, czy zakatarzony analfabeta może czuć pismo nosem?
Wpadam poprostu w trans przeinaczania słów. Wspaniały to sport- siedzi sobie człowiek spokojnie w fotelu i każe przemaszero- wywać tysiącom słów, które biorąc się nie tyle za ręce, co za litery, tańczą jakiegoś szaleńczego kankana. Każdemu z nich przypnie się jakąś łatkę, każde klepnie się po plecach i da się soczystego klapsa fam, gdzie trzeba. Jak się wtedy biedaki zmieniają na twarzy. 1 Jak drobne z pięciozłotówki! Rodzony Małecki .nie poznałby ich... Goś się doda, coś uj-
' mie, tu przypnie, ówdzie przystębnuje (piękne to wyrażenie poznałem dopiero tydzień temu z kącika mody męskiej „Asa“), tam znów zmarszczy... czoło i nowe słówka idą-w świat złudy i fantazji, by za chwilę rozprysnąć się, jak bańki mydlane. Z. braku innego towarzystwa słowne te chochliki tworzą miłe otoczenie, ale przyjemniej byłoby jednak opuścić tę naszą polską jesień i wyjechać ko le jką gdzieś dó Włoch naprzykład (tylko n ie-pod Warszawą). Kolejka! W oczach staje mi okoniem łza i obraz takiej „czyściutkiej“ kolejki, jakiej niema nigdzie zagranicą, t .j. kolejki' „czystej“ z kroplą goryczy Vermouthu,-ża pomocą której również łatwo można podróżować w krainie złudy.
W łochy i wódka! Cóż to daje w sumie aso-/ cjacji? Flaszkę? Fiasco! V n fiasco di Chianti! Fiaska życiowe, to niestety najczęstsze flaszki, jakie się widuje! Przyplątuje mi się Fryderyk Schiller, nie ten. z Teatru Polskiego,
0
ani ten od wróżenia, tylko ten ceniony swego czasu autor. „Z powodu“? Poprostu „Sprzy- siężenie Fiesca w Fiesole“. To też musiała być jakaś nielegalna organizacja frontu ludowego... Ale trudno, do silnych świat należy! Pięść rządzi światem, t. j. „Faust“ Goethego, ale też „Götz v. Berlichingen“, czyli „Rycerz z żelazną pięścią*. Znany on był z pewnego brzydkiego powiedzenia, podobnie jak generał Cambronne, którego imieniem to słowo się określa. Dziwne kraje ta Francja i Niemcy! U nas niejeden Cam — bronuje niwę ojczystego języka i nikt się tern nie przejmuje. Ale może i my przewekslujeniy na inne tory nasz język i będziemy się wyrażać bardziej parlamentarnie. Chociaż nie wierzę: w to: — system parlamentarny jest w upadku. Nasuwa mi śię przykra myśl: przewekslujemy! Ładna hiśtorja -— weksel! Jakiś głos wewnętrzny protestuje przeciwko temu stanowi rzeczy. Poprostu wypisać na taką a taką sumę Czang-
Trudno jes t zostać grandem „grandę“.
łatwiej zrobić
8
Pjęść gra rolę ńietyłbp w życiu., ale też i w literaturze (Faust). ,
Nieszczęśliwy gracz przypomina sobie, miasto Słuch 1
Kai-Czek i. rzecz załatwiona. Ale skąd ja wezmę zaraz takiego chińskiego generała?
A możeby zrobić t. zw. hiszpańską grandę1} Jeżeli w Hiszpanji mogą być grandowie, to u Dąs mogą być grandziarze. To nawetby nas zbliżyło do sympatycznego generała Franco. Sprawę by się załatwiło tak poprostu „gFa- tis\i franco“...
Wielki jest Kant, a prorokinią jego jest granda! Miasto Królewiec widziało narodziny Kanta... Kochany, wielki filozofie! Tylu namnożyło się twoich naśladowców, że jesteś niezwykle popularnym, a twój system filozoficzny należy do żelaznego jjz powodu krat) repertuaru życiowego. Ja osobiście wolałbym się znaleźć za-kratą szkocką, niż za taką właśnie. Ale znacie ten przykry wypadek owego Szkota, Mafduch Mac Leggan? Podczas oficjalnej uroczystości znalazł się przed pomnikiem Nieznanego Żołnierza pod
Ballada o szczytach górskich i dziewczynie.
Łukiem Triumfalnym w 'Paryżu. Wszyscy przepisowo salutowali, tylko Szkot w żaden sposób nie chciał oddać czci poległym tak, że go usunięto z placu.
Wkrótce podadzą mi podwieczorek: co też dzisiaj będzie? Kawa, herbata, czy kakao? K. K. O., czy P. K. O.? Coby tam zanieść? —- Oczywiście oszczędności. Dotychczas zaoszczędziłem sobie kilka razy pracy, a dwa razy wstydu i zyskałem też parokrotnie na czasie, prolongując weksel. Ale czy przyjmą? Coś jednak trzeba zrobić, przecież nadchodzi tydzień oszczędności na przeciąg... roku. Tak „Times is money“ — czas tł> pieniądz. Mo- ney-Coney-Isłand w Nowym Jorku, honeymoon — miesiąc miodowy... To taki miesiąc w kalendarzu pszczół, kiedy jest największy obrót w interesie, t. j lipiec. Bat Miód lipcowy, szlacheckie wąsale, karabele, moszter- dzieju, pasy słuckie do przyciągania w pasie życia „na surowo ä la Suworow“. Przyciągamy pasa i mówimy: pas! Coraz mniej klopsów, a coraz więcej klapsów od życia. Trtrd- no! Siła wyższa, vis maior, force m ajeurt Dp licha,, znów ta forsa, to istna-farsa, przecież jest tak nieosiągalna i tak wysoko, jak szczyty górskie, jak jakaś szwajcarska „Jungfrau“. Szukam do tego słowa asocjacji: przeszukuję szeregi znajomych, krewnych, przyjaciół i przyjaciółek. Nic i nic! Już takie czasy ... Zniknęła przeszłość poetyczna z bajkami, z czerwonemi kapturkami i zaczarowanymi królewiczami. Czerwone kapturki są teraz w Hiszpanji, a zje je wilk bolszewicki, t. zw. „bolszewilk“. Postępuje on trop w trop (m yśliw y powiedziałby „drop w drop“, a cukiernik „drops w drops") za każdem zamieszaniem w Europie.
Ale ju ż robi się ciemno, trzeba zapalić lampę, czyli gruszkę elektryczną. Biorę nóż i poczynam obierać gruszkę, ale jest taka niedobra, że zjeść jej ani... g-rnsz....
JGIM.
Dwie szlachetne odmiany „gruszek“
A$"li
d r ja ty k ko lo W enec ji P resse P ho to — i
i ’ :? p ' : 'Sf|l§i? 1 » I «^ Jg l . V m ,•m m fr?m -
*y* ' ,.i,‘* * 1
^ ~ ^ k J
-■' -f' ■’ ■'* # ' f.
„ L - .
V'-- o''--'
;
.
m;
■ --z'm g s m Ę ^
S S S bI ^ S: ,v
■' .
\ / } ^ - t :f ^ ‘ ' >
Z w ielkiem wzruszeniem stąpałem po skromnych uliczkach leżącej na bocznym szlaiku m iędzynaro
dowego turystycznego gościńca. Ba wenny.
M aleńkie miasteczko, liczące zaledwie 27.000 mieszkańców w r. 1931, a posiadające własną Akadem ję Sztuk Pięknych, Pinakotekę, będące siedzibą arcybiskupa, szczycące się posiadaniem biblioteki z 11.000 niezmiernie cennych rękopisów średniowiecznych. Pozatem teatr A lighieri, licea, Semi- narjum duchowne...
Rawenna nosi dumny epitet „La Si- lencioisa“, przypomina w nastroju zam arłe miasto Brugges, tak samo jak i Rawenna odsunięte od morza.
Miasto to zdaje się śnić o dawnej potędze, kiedy to wiodła doń za czasów rzym skiego impęrjium „porta aurea“ (brama złota), stanowiąca herb miasta, połączonego z Adrjatykiem, odległym o 6 km, kanałem Corsini, a zbudowanym przez K lem ensa X . Po upadku cesarstwa rzymskiego i zabójstwie Pawła, syna Rom ulusa Augusta w ro- Dante A lighieri, twórca „Boskiej K om edji“
To szczęśliwe m iasto b y ło ostatnią ucieczką (ultim um refugium ) w ielk iego poety, zamieszanego w krwawe bratobójcze walki W elfów i Gibeli- nów. Dante A ligh ieri urodzony 30 maja 1265 r. we Florencji nosił pierwotnie im ię Durante, skrócone na Dante. Rodziną jego zaliczała się do najstar- śżyteh florenckich rodów.
Do najbliższego otoczenia Dantego należał malarz Giotto i uczony Bru- uetto Latino. Pierwsze arcydzieło liry ki włoskiej „La v ita nuova“ zrodziło się z m iłości Dantego do córki florenckiego obywatela Polco Portinari, Bea- t ryczy. Tą nieziem ską m iłość przez długie lata uważano za alegorję.
W 1289 r. D ante walczy przeciw are- tyńsikim Gibelinom, a po śm ierci Bea- tryezy w r. 1291 szuka w fiłozofji pociechy i zapomnienia.
W r. 1295 poślubia Gempo dei Dona.ti, z którą m iał troje dzieci. Piotra, Jakó- ba i Antoniego. W tym okresie zapisuje się do cechu lekarzy i aptekarzy i bierze żyw y udział w życiu połitycz- nem i w w alce „białych“ z „czarnymi“, co było początkiem jiego tragedji.
„Strefa m ilczenia“ w Rawennie. F ragm ent z uroczystości na h is to rycznym placu.
ku 476, Odolaker zajął Rawennę, która w czasie walk Gotów z cesarstwem była wypadowym punktem strategicznym.
Po upadku imperjum bizantyjskiego, Rawenna była za Justyniana stolicą i z tego to okresu pozostały zabytki sztuki bizantyjsko-romań- skiej tej m iary, co mauzoleum Galii Płaci di i grób Teodoryka z V wiieku po Chrystusie. B azylika Ursiana, kościoły San Apołinari Nuevo, SanA po- linari ön Classe, bazylika San V itale, to najcenniejsze zabytki wczesno-ro- mańskiej architektury, ozdobione cudownymi mozaikami, które łączą św ietność b izantyjskiej sztuki z sztuką italską. Pochodzą one z epoki, kiedy Rawenna była stolicą (Urbs metropolis et caput omnium' aliarum civita- tum Romandiole). Poza świetnością architektonicznych zabytków nad Ra- wenną unosi się duch Dantego, który w tern m ieście dokonał swego żywota 13 września 1321 r.
W spaniały w idok roztacza się spod arkad na h istoryczne budow le Raw enny.
Oto m iejsca zw iązane z życ iem D antego: od lew ej pałac Oriani, grób poety, po praw ej
balkon pa łacu Provincia.
gdyż w r. 1302 został razem z 600 „białym i“ skazany na śm ierć lub w ygnanie przez regenta,1 K arola V alois, brata króla francuskiego F ilip a Pięknego, poplecznika pąpieża.
Skazano go najpierw 27 stycznia na zapłacenie grzyw ny 5.000 florenów i na dwa lata w ygnania z Toskanji, a 10-go marca tegoż roku ukazał się dekret, skazujący go na spalenie, skoroby dostał się w ręce władz m iejskich F lorencji,
Dante w tym okresie życia błąkał się po całej Ttalji, a nawet odbył jakoby wędrówkę do Paryża, W latach pom iędzy 1307 i 1310 m ieszkał w Luc.ee. Dnia 31 marca 1311 napisał Dante, szczuty pod koniec życia przez władze list, potępiający najsurowiej swe m iasto ro dzinne i zachęcający cesarza Henryka V II do zniszczenia źródła wszystkiego zła, Florencji.
Oblężenie Florencji przez wojska cesarskie nie dało żadnego rezultatu, a przeciwko Dantem u Florencja w ystąpiła znowu % groźnym dekretem. Ostatnie lata swego życia przepędził D ante w Rawennie, ukryty u swego przyjaciela Novello da Polen ta. Tragizm „Nieboskiej komedji“ splótł się z tragizm em życia Dantego. W edług znakomitego bjografa D antego Ric- ciego „L‘ultimo refugio di Dante“ Medjolan 1891 pochowano Dantego w kam iennym sarkofagu w kościele San P ietro M aggiore zwanym dziś San Francesco. Pąnująiey książę brał udział w eeremonjale żałobnym i p o stanow ił wznieść w spaniały pomnik.
W roku jednaib 1329, kardynał Bertram du Poyet zam ierzał spalić zwłoki kacerza, do czego jednak n ie dopu ścili Franciszkanie, ukrywszy drogie szczątki w ielk iego poetyi i patr joty. K iedy papież Leon X w r. 1519 chciał przewieźć zwłoki do Florencji, znaleziono trumnę próżną. Tak broniła Rawenna zwłoki poety i szacunku dla jego ostatniej woli. K ardynał Domenico Gorsi w r. 1692 wzniósł poecie pomnik. Zwłoki D antego spoczywają w kaplicy, w y konanej z polecenia Luigi Gonzagi według planu Morigia.
F lorencja w alczyła o zwłoki swego najgenjalnieszego obywatela przez całe wieki, lecz uszanowano ostatnią wolę poety, który nie życzył sobie powrotu nawet sam ych zwłok, do niewdzięcznego m iasta.
K aplica ze zwłokami Dantego ozdobiona płaskorzeźbą P iotra Lombardy jsk i ego postawiono na miejiscu dawnego cmentarza Franciszkanów przed klasztorem San Francesco. Otoczyły ją powstałe w późniejszych epokach m iejskie domy, tak iż znalazła się w niepozornym kącie m aleńkiego placyku.
Italja faszystow ska n ie poprzestaje na odisłanianiu zrębów otawiak Rzymu. Postanow iła ona również g; bowcowi największego W łocha nadać odpowiedni charakter. Bez w ielkich przygotowań odsłonięto tę dzielnicę m iasta, w której znajduje się grób Dantego. Pozostawiono przepiękną kolum nę portyku klasztoru franciszkańskiego, jako tło grobowca i otoczono plac m onum entalnym i budowlami, u- trzym anem i w charakterze wczesnego renesansu. W m iejsce domu, miesz-
Na prauio: Jed n ym z najcenniejszych za bytków R aw enny je s t tron arcyb. M ahsy- m iana, przechow any w m uzeum arcybiskupie/n, a ozdobiony rzeźbam i z V. wieku.
Grobowiec genjalnego poety w R awennie sta l się punk tem centralnym „strefy m ilczenia“
„Hołd trzech kró li“ — m ozaika w kościeleśw. Apolinarego w Rawennie z r. 555.
oząoego dawniej piw iarnię i kawiarnię, zbudowano bibljotekę im. Mussolinie- go, zawierającą archiwum służące do studjów nad Dantem. ,Na placyku pozostawiono dom, w którym m ieszkał w ielbiciel Dantego, poeta Gordon Noel Byron. Placykow i nadano odpowiednią architektoniczną oprawę, odsuwając wszelki ruch uliczny od tej okolicy, w której nakazane jest m ilczenie i bezwzględna cisza.
Całemu temu m iejscu nadano dawny historyczny charakter, tworząc w ten sposób przepiękny dokument dzisiejszej epoki, przywracającej dawne piękno i szanującej pam ięć swych wielkich poetów i artystów.
Nowe dzieło odrodzonej Ita lji wzbudziło entuzjazm wśród licznych w ielbicieli Dantego, zorganizowanych na całym świeeie w towarzystwa jego imienia. Członkowie stowarzyszenia odbywają swe pielgrzym ki do grobu Dantego, który sta l się dzisiaj narodową św iętością W łoch wielbioną i ukochaną przez cały naród.
Zapomniana Rawenna wskutek wiel- kodusznegeo czynu M ussoliniego zbliżyła się znowu do w ielkiego szlaku tu- rystyaznego i stanie się zapewne celem wędrówek turystów z całego świata.
Szczytne hasło biegnące od la t poprzez Italję „Gnorate a ltissim o poeto“ (uczcijcie największego poetę), zrealizowało się w faszystowskiej Ita lji w form ie najgodniejszej, odpowiadającej duchowej wartości twórcy arcydzieła, jednego z największych, jakie ludzkość wydała.
W łatach napięcia narodowego wzrastał zawsze we W łoszech kult Dantego. Dziś nasilenie italianizm u jest naj- moeniejśze, a nowe dzieło dokonane w założeniu „strefy m ilczenia“ świadczy najdobitniej o duchowej kulturze współczesnych Włoch.
Marjan Dienstl-Dąbrowa.
W dniu 1 listopada h. r. został zamknięty Konkurs na najlepszą nowelęMagazynu »AS«. Sądząc z ilości nadesłanych utworów (około 500)
wzbudził on ogromne zainteresowanie wśród szerokich kół Czytelników.Począwszy od numeru 46-go zamieszczać będziemy na łamach Magazynu
»ÄS« kolejny spis nowel dopuszczonych i niedopuszczonych do Konkursu.JURY KONKURSU.
A S - I S
GWIAZDY POStS
Powyżej, od lew ej: Lii D ogover — Koy Francis.
B alzac walczył nam iętnie o praw o do m łodości dla kobiety czterdziestoletniej. Dziś, pod wpływem postępów wiedzy lekarsk ie j i sztu
ki kosm etycznej — granica młodości uległa znacznemu przesunięciu. Kobieta czterdziestoletnia przestała uchodzić za starą. Dowcipny kome- djopisarz węgierski, Franciszek Molnär, idąc śladem Balzaca, pow iada naw et w jednej ze swych sztuk, że kobieta pięćdziesięcioletnia ma pełne praw o do tego, by uw ażano ją za m łodą! Doświadczenia w tym zakresie udzieliła Molnarowi najpew niej obserw acja życia zakulisowego w teatrze. Istotnie zdarza się bardzo często, że pow ażnie zaaw ansow any wiek nie przeszkadza rasow ym aktorkom w kreow aniu ról, w ym agających nietylko młodzieńczego w igoru, ale — co trudniejsze! — młodzieńczego wdzięku!
Gwiazdy filmowe krótko świecą na firm am encie. Tylko autentyczny u rok młodości w ywiera na ekranie pożądane wrażenie. Wiek, k tóry dla ak to ra teatralnego posuw a się, — że użyjem y obrazowego określenia — w tem pie zwoł- nionem , jest wmbec gwiazd film owych n ieub łagany. Boska (tak mówili o n iej współcześni) Sarah B ernhardt, będąc staruszką, czarow ała św iat cały jako młodzieńcze O rlątko w słynnym dram acie Rostanda! Nie m niej boska Asta Nielsen, uznana pow szechnie za najw iększą sławę ak to rską srebrnego ekranu, przy n iespełna czterdziestce z trudem rów now ażyła siłą swego ta len tu m ankam enta w iędnącej u ro dy. Nie pom ogła je j w szechświatowa sława i wielki, praw dziw ie genjalny ta len t aktorski: po k ró tk ie j walce zm uszona była wycofać się
16 AS
W kole:I Nowo: Shearer.
z filmu. „Kino już mnie nie potrzebuje“ — oświadczyła melancholijnie.
Tern dziwniejszy — w’obec tego, cośmy przed chwilą napisali — w ydawać się może fakt, że mimo wszystko elita ak torska św iata składa się w przew ażającej m ierze z gwiazd, k tóre przekroczyły feralną trzydziestkę. T rzeba bo- wiem pam iętać, że trzydziestka, k tó ra dla przeciętnej śm iertelniczki przestała już być straszna, zachow ała dla gwiazd srebrnego ekranu swoje feralne znaczenie. Gwiazda, k tóra staje u progu czwartego krzyżyka może być dum na ze siebie; fakt, że utrzym ała się tak długo na powierzchni, świadczy bowiem chlubnie o jej talencie. Z darzają się, rzecz prosta, wyjątki; ale jes t ich tak nie wiele, że istotnie zdają się potw ierdzać tylko regułę. Takim fenom enalnym — bez przesady — w yjątkiem jest niem iecka gwiazda filmowa, Lii Dagover. Gwiazdy współczesnego jej pokolenia zgasły już od daw na naturalną śm iercią wszystkich ciał niebieskich... Lii Dagover wciąż świeci niezrów nanym b laskiem swej fizycznej urody i zadziwia św iat św ietną aparycją.
Niejednego zaskoczy spewnością wiadomość, że do rzędu gwiazd, k tóre przekroczyły trzy dziestkę, zaliczają się rów nież Greta Garbo i M arlena . Dietrich. Marlena, jak wiadomo, m atka dziewięcioletniej córeczki, gra w roku bieżącym aż w czterech filmach. Może rozumie, że sława je j m a się już ku końcowi i pragnie możliwie najintensyw niej w ykorzystać czas, dzielący ją od jesieni życia? Greta jest od Marleny młodsza. Niedawno zapowiedziała, że zam ierza wycofać się z p racy film owej. Nie chce bowiem, ażeby starość zaskoczyła ją w a te lier. Zakupiła już naw et posiadłość w Szwecji, gdzie postanow iła zam ieszkać po wyjeździć z Hollywood. Postanowienie to dobrze mówri0 charakterze wielkiej szwedzkiej aktorki.
Gwiazdą, k tó ra prow adzi beznadziejny pojedynek z Czasem, jest M arion Davies. Przed laty należała do najpopularniejszych aktorek Hollywoodu Posiadała zresztą dużo wdzięku1 rzetelny talent parodystyczny. Dziś pozostały z tego żałosne szczątki... Mimo to Marion za nic w świecie nie chce zrezygnować z pracy dla filmu. Oczywiście, nikłby się z nią nie liczył, gdybv nie... jej protektor. Jest nim w szechpotężny dyktator prasow y Stanów Zjednoczonych, sam legendarny H earst. Dzięki niem u właśnie ateliers filmowe sto ją wciąż jeszcze przed Marion otworem. Nie trzeba dodawać, że M arion posiada zawsze najlepszych p artn erów (grała ostatnio z Gary Cooperem, a obecnie nakręca film przy w spółudziale C larka Gable), a p rasa H earsta nie szczędzi jej reklam owych pochlebstw . Ale najbardziej na trę tna re klam a nie zastąpi młodości, k tóra opuściła Marion na zawsze...
Do rzędu „gwiazd trzydziestoletnich“ (gwiazdy trzydziestoletnie, to nie tylko takie, które ukończyły -właśnie trzydziestkę, ale wszystkie, k tóre nie dosięgły jeszcze czterdziestki...) należy również Norma Shearer. Rozgłos światowy zdobyła stosunkowo późno, jakkolw iek gra w film ie już od la t k ilkunastu. Światową sławę zawdzięcza w dużej m ierze m ałżeństwu z dyrektorem w ielkiej w ytw órni „M etro“, Irvinem Thal- bergiem. Thalberg dbał oczywiście o odpow iednie role dla swej małżonki, jak również o n a leżytą propagandę jej filmów. Przed niedaw nym czasem Thalberg zmarł. Nie wiadomo, czy Norm a nie rzuci w związku z tern ekranu. O statnio zarzucano jej, że wykorzystuje, podobnie jak M arion Davies, swoje w yjątkow e stanow isko. Porów nanie to jest jednakże bardzo krzyw dzące Normę, k tóra jakkolw iek już nie pierw szej młodości, posiada znacznie lepsze warunki zewnętrzne i dużo głębszy talent.
Znajdujem y się w przededniu „zmierzchu bogów“. E lita H ollywoodu zestarzała się... do rzędu gwiazd trzydziestoletnich zaliczają się rów nież Dolores del Rio, Kay Francis, Joan C raw ford, Irena Dunne, Joan Harlow i wiele, wiele innych.
Na horyzoncie Hollywoodu pojaw ia się nowe pokolenie gwiazd...
Jerzy Boss.
— Panie Henryku, jak się cieszę, że pan znowu do mnie zadzwonił. Co słychać nowego w wielkim świeeie?— Jan Kiepura ożenił się z Marią Eggerth...- To bardzo miły związek: „chłopiec ze Sosnowca“ i „dziewczę z Budapesztu“.— A czy Kiepura śpiewał co po uroczystości weselnej?— Tak, na ogólne życzenie tłumów publiczności zaśpiewał „Czy pani Marta jest grzechu warta“....-— A słyszałam, że mają teraz wspólnie wystąpić w jakimś nowym filmie? ,— O, tak — to będzie „Cyganerją“. Miljon sto tysięcy szylingów honorarjum...— Och, ći artyści mają złoto, w gardle!:— Niech pani tak głośno nie mówi,, bo urząd podatkowy gotów jest im to zioto z gardła wyciągnąć. To będzie bardzo ciekawy film ta „Cyganerja“.— Ale ä propos „Cyganerja“, co tam słychać w naszem życiu poli- tycznem?— Tworzy się nowy obóz i szukają nowego hasła...— A jak jest z tem hasłem?■— Jak z Madrytem.... Lada chwila padnie, tylko niewiadomo z której strony. Chodzi O to, żeby wszyscy mogli znaleźć dla siebie miejsce w nowym obozie... żeby to był taki obóz koncentracji narodowej...— Jednem słowem, taki wielki obóz koncentracyjny...— Tak... był nawet projekt, aby dookoła całej naszej granicy przeciągnąć druty kolczaste i wtedy ludzie rozmaitych przekonań znaleźliby się automatycznie w jednym i tym samym obozie...— To jest myśl..— Tak, proszę pani... już czas najwyższy, aby wszyscy mszyli , ławą za buławą...— A co słychać w Hiszpanji?— Jest bardzo źle z czerwonymi — zostali wzięci pod Madrytem w dwa ognie... i muszą stać w miejscu...-— Jakto?— No tak, straszliwa sytuacja — niech pani sobie wyobrazi: ani w tył, ani naprzód... Bo jak pójdą naprzód, to strzela do n ieb wojsko generała Franco, a jak idą w tył, to strzelają do nich podoficerowie sowieccy... straszna sytuacja Ł-z-przodu i z tyłu\ strzelają... —• To doprawdy okropne... ale ä propos strasznej sytuacji — słyszałam, że obchodziliśmy dzień oszczędności...— A tak... przykład idzie zgóry... rząd postanowił w tym dniu nauczyć prowincję oszczędności. Piękny przykład ofiarności na cele oszczędności dał pan minister komunikacji, wyrzekając się dobrowolnie z budżetu sum na budowę nowych dróg... jeśli inni ministrowie pójdą za jego przykładem, to kraj rzeczywiście nauczy się oszczędzać.— A podobno Niemcy też nauczyli się zaciskać pasa...— O tak... Goering dał pierwszy przykład... schudł o dziesięć kilo i rzucił hasło, że każdy dobry Niemiec powinien stracić dziesięć kilol..— Nie może być — po co? ^— O! to jest podstępna gra... Goebbels będzie chciał się okazać równie dobrym Niemcem, jak Goering i też straci dziesięć kilo — i wtedy nic już z niego nie zostanie...—• A co tam w Ameryce?— Roosevelt zwyciężył przy wyborach. Pobił wszystkie rekordy ilości zebranych głosów..; Pozatem odbył się w stanie Indiana koh- knr.-. bliźniąt..— Ach taki nieszczęścia często chodzą w parze — jak powiedział pewien szczęśliwy ojciec bliźniąt.— Tak, pozatem odbywa się turniej o tytuł „miss Europa“.,.— A kto zdaniem pana — panie Henryku — poWinien otrzymać tytuł „miss Europa“?— Ja bym pragnął, żeby „miss Europą“ zrobili Ligę Narodów...— A dlaczegóż to?— No, boby m oże ją nareszcie wywieziono z Europy gdzieś do Ameryki...— Ach, dla pana niema nic świętego...— E, bo mam okropne kłopoty... widzi pani, wybrali mnie do komitetu wojewódzkiego pomocy zimowej. Kazaliśmy we wszystkich miastach i miasteczkach potworzyć komitety lokalne — i niech pani sobie wyobrazi: wczoraj przyjeżdża do nas wielka delegacja z Woli Państwowej i żąda pieniędzy...— No i co —- dał im pan?— Mówię im -— po co wam pieniądze, przecież o ile wiemy, w Woli Państwowej niema ani jednego bezrobotnego, potrzebującego „pomocy zimowej“. A wie pani co oni na to?...— Słucham...~ Mówią, że bezrobotnych wprawdzie niema, ale nie mają za co utrzymać komitetu pomocy zimowej!„Hallo — tr iy m inu ty — przeryw am rozm ow ę, gdyż linja jest nam potrzebna dla sekretarza kom itetu pom ocy zim ow ej“.— Hallo — tu mówi sekretarz komitetu „pomocy zimowej“ — czy to ty dziecinko?...—Najdroższy... co słychać z moim futrem, to tak spełniasz swoje obowiązki „pomocy zimowej“ dla mnie... ach ty niedobry! O całem województwie myślisz, a o mnie zapominasz...— H alto' Czy m ów i się da le ji— E! chyba dziś już nie...
Mikrofon.
M ussolin i p rzy jm u je w roczn ice m atszu na R zym defilade o d d zia łó w arm j i w łoskiej. Foi. N e w york Times - L o n d o n .
M a r ła E ggerłh i Jan K iepura w m om encie p o d p isy w a n ia do= k a m en f a ślubnego w K a to w ica ch . F o t. D o ik a — K atow ice.
P o n iże j: G irlsy ka lifo rn ijsk ie w kostju m ach , przedstaw ia jących różn e p rz y r zą d y e lekh yczn e, ta ń c zy ły p o d c z a s 1 uroczystości o tw a rc ia ta m y B older. F o t. N e w V o r t T im es — L o n d o n .
P o n iże j: S io s t iy b liźn ia cze G enevieve i Jean ette D u m as z ChU ca go uznane za na jp iękn iejsze p r z e z K ongres b liźn iaków W F o r t W ayn e U . S. Ä . F o t. K eysto n e - Berlin .
IKmatery KsięciaW iemy- dobrze, "jak stroił się, gdy był
m łody i jak żabot pod oficerskim kołnierzem zapinał. Jak czesał bu j
ne loki w ysoko ż czoła i lekkim pudrem je pokryw ał, gdyż tak chciały tego łazienkowskie kanony, wiemy, że m iast pałasza nosił wtedy cieniu tką jak rożen szpadę, a nogi mu otulała jedw abna pończocha. Ż dokładnością dw oraka pochlebcy portre t młodego księcia tak nam m aluje Bacciarelli, a już zupełnie n iedyskretnie Im ć Szymon Askenazy opowiadać o tem będzie, jakie to sodomje „pod B lachą“ się działy. Nie dziwota, gdy się ma! la t 20 i jest ulubieńcem stry ja króla i gdy w otchłań uciech osiemnastowiecznych młodego oficerka pogrąży w yrafinow ana Madame de Vauban. Służba austrjacka dała mh polor oficerką-w ytw ornisia, kanony świata eleganckiego przejął od babuni Konstancji, a i Król D obrodziej baczną uwagę zwracał, by narow y koszarow e nie przedostały się z młodym Pepi na parkiety Łazienek i Myśliwieckiego Pałacu. I wiemy jeszcze inne rzeczy o nim. Jak to w płaszcz szary oficerski odziany nocą sam otny z pałacu w ykradać się będzie, by bałam ucić złotowłose mieszczki ze Solca. I wiemy jeszcze to, czego już Leksykon życia wytwornego Stryja i babci C zartoryskiej nie przewidywał.
Z m ulistej rzeki wyciągniono jego bez lokow anej peruk i w splam ionym krw ią generalskim m undurze i złożono razem ze zwłokam i jego kirasjerów , tam , w olszniaku nad E lsterą i dopiero trzeba było A leksandra, żeby w zm arłym oficerze Księcia Józefa rozpoznał.
Tyle już napisano o te j epoce, k tó rą hi- s to rja w złoty w aw rzyn Em piru oblekła i ty le się jeszcze p isać będzie o L ipsku — nowych Term opilach!
P iąte ćwierćwiecze już m ija, a barw y ułańskiego m unduru ze złotą cyfrą „N“ nie wyblakły, są żywe i jaskraw e i w iek przejdzie jeszcze a żyć wiecznie będą. Tak jak w śród ludu W ileńszczyzny zachow ała się po dziś dzień najjask raw iej postać obcego im peratora, k tó ry na tró jbarw nych sztandarach W ielkiej Arm ji niósł na W schód zew now ego życia, tak i w całej Polsce nie zaginie w spom nienie o tym św ietlanym książęciu.
Poza Łazienkam i jednak i „Blachą", poza dw orkiem kuzynki Zofji C zartoryskiej pod Krakowem , Raszynem i Poiiiątow skystrasse w Lipsku są jeszcze inne m iejsca z nim związane, o k tórych naogół m ało kom u wiadomo.
Nieehajże wolno będzie • kronikarzow i o nich przypom nieć.
Oddawszy burkę swemu ordynansow i z J a błonny, z ad ju tan tem swoim m ajorem Aksa- mitowskim, cw ałow ał na czele brygady polskiej kaw alerji Książę Józef puszczą św ierkową. Był czerwiec roku 1812. Główny trzon arm ji, k tó ry stanow iła m łoda i s ta ra gwaf- d ja z Cesarzem na czele, m aszerow ał przez Poniem unie na W ilno i potem dalej trak tami na Głębokie i Dzisnę. W iódł Książę Eu- genjusz korpus włoski, artylerję, a szalony król kaw alerji M urat, m ieszaną arm ję jazdy i . arty lerji, pod Ostrowno, gdzie m iały się zetrzeć z generałem Ostermanem . W całej tej arm ji ogrom nej, w której kroczyły wszystkie narody św iata rozproszeni byli Polacy, a tylko część szabel pozostaw ała pod osobi- stem dow ództw em księcia • Poniatowskiego. Idąc na praw em skrzydle od południa, mieli się połączyć z głównym pionem Armji, już na terenie historycznego im perjum rosyjskiego.
Pod w yniosłem czakiem ułańskiem księcia zagnieździły się jędze zw ątpienia „Tysiąc mil od głów nej bazy operacyjnej, źle zorganizowane etapy, nieznane bezdroża Rosji E uropejskiej“ .
No i ta ostatnia audjencja, w której jak zawsze niepoham owany w gniewie Im perator tupał nogami, w term inologję wojskową w plótł wyzwiska co najordynajniejsze, bił szpicrutą-po m apach i groził rostrzelaniem .
Przez puszczę Ław aryską wiodła droga.Musiało to wtedy inaczej wyglądać, a dzi
siejsza wspaniała szosa zatarła ślady ostatnich kopyt polskiej jazdy, k tó ra piaszczystym krokiem wlekła się bez furażu, źle zaopatrzona, w patrzona jednak w wielki cel, k tóry jej w ytknął Korsykanin. Ponoć rosły tam kiedyś wyniosłe brzozy, z których dzisiaj tylko niedobitki zostały, ale zostało wspomnienie i karczma.
W samym środku Puszczy Ławaryskiej, opierając się w ysokim dachem, omal że o wtełowieczne świerki, wznosi się ta stara budowla po dziś dzień, zdradzająca arch itek tu rą sw oją pochodzenie z pierwszych lat XIX stulecia. Na lewo, wielki zajazd dla pojazdów i koni, na praw o zaś szynkwas i pokoje gościnne. Została taką jak ą była wtedy. I w niej to ponoć kw aterę popasow ą miał Książę. W ydaje się to bardzo prawdopodob- nem. gdyż położenie karczm y na wolnym trakcie zdaleka od większych osiedli i dworów, nastręczało sobą bardzo "wygodny popas, co strudzonem u forsownenfi m arszam i ijłanow i Polski dawało w upalne dnie kil kugodzihny wydech i odpoczynek. Karczma pozątem w owej epoce była nietylko cen tralą bezmyślnego opilstwa, ale była też i post- chalterją, k tó ra stanowiła sobą centralę przesyłania korespondencji wojskowej od p lacówki do placówki. Pokoje nie były wyrazem brudu i niechlujstw a, ale dobrze utrzym ane i schludne w przewidywaniu podróżujących planów braci z waszecia... Pozatem bliskie wpdozbiory stanowić mogły doskonały popas dla większei masy konnego w ojska, k tó re tu taj poić mogło konie a karczm arz będąc z zawodu nietylko doskonałym kiprem , ale i kowalem bardzo się nadaw ał do doraźnego kucia koni, bądź reperow ania wozów.
Jest jeszcze jedna kw atera, kw atera sm utna, ze złych dni odw rotu Księcia. Na dzisiejszej ulicy Zamkowej w W ilnie, u zbiegu zau łka Bernardyńskiego, w domu, k tó ry był siedzibą Arcybiskupa Metropolity w pierw szych dniach grudnia 1812 roku kw aterę obrał sobie zmęczony i schorowany Książę. Dokuczliwy ból gardła i silna gorączka oraz wyczerpanie po długich m arszach przez błota i śniegi, zniewoliły go do zam ienienia siodła na wygodne poduszki karety. K aretę k sią żęcą zdjęto z kół i umieszczono na płozach chłopskich sani i w dziwnym tym pojeździć przybywa dowódca W ojsk Polskich do zastraszonego miasta.
Lekarza wojskowego ani się dopytać. Lejb- m edyk cesarski upada ze znużenia w R atuszu przerobionym na szpital, a Księcia dopatru je tylko strzelec konnej gw ardji. Aż wreszcie złowiono jakiegoś cywilnego eskulapa i za kark ciągnąc prowadzono do Księcia. Zalecił pijawki, których nigdzie wówczas w W ilnie dostać nie m ożna było i „gorącą aurę“ w kom natach oraz d la pokrzepienia wino. Ale gdzież winą m ożna było się wówczas w dniach paniki w tem mieście dopy- taćl Aż oto znalazło się. Jedna butelczyna jakiegoś tam cienkusza litewskiego u państwa H onestti na, Zarzeczu. W pam iętnikach swoich Imć P an Honestti dokładnie p tem opowie, jak wino niósł Poniatowskiem u. Leżał Książę wygodnie głęboko W fotelu W m undur odziany z wyciągniętemi nogami, które pokryw ała ułańska burka. Był blady i zmęczony. Ból gardła (prawdopodobnie an gina) nie pozw alał mu mówić wiele i głośno, uśm iechnął się tylko uprzejm ie i skinął ręką.
I dnia tegoż samego, mimo choroby i zmęczenia, pojechał dalej.
S ia ra karczm a u> pu szczy Ł aw aryskiej, g d zie we* dług legendy, k w a tero w a ł ks. Józef.
N arożn ik dom u w W iln ie , w k tórego murach gościł w grudniu 1812 roku p ó źn ie jszy boh ater
z p o d L ipska.
A potem wiemy, jak to było. Przy Halle- scftes T hor Cesarz ściskał i obejm ował Księcia, wyświadczał m u przyjacielstw a i uprzejmości. Była to godzina trzecia po południu, tragicznego października, 1813 roku.
W ieczorem dnia tego przysłał mu buławę.A potem skończył się dla Polski epos Na
poleoński. Feliks Dongel.
P rzyrząd do rozrę- byw ania drzewa.
1 0 0 O U c d ö c y i wTECHNIKA RACJONALNEGO O P A L A N I A M I E S Z K A Ń
W naszym .klimacie jedną z najw ażniejszych instalacyj domu mieszkał nego .jest urządzenie służące do o-
grzewania. Także ii pod tym względem p o stęp w ostatnich kilkunastu lalach jest b a rdzo znaczny, a jednak, jeżeli się rozważy całe to zagadnienie, dojdziemy ido. przekonania, że pewien zdrowy konserwatyzm jest tu bardzo wskazany i że przed w prow adzeniem jakichś nowych urządzeń winniśmy się dobrze zastanowić, czy one w dauyidh w arunkach m ają rację bytu. i
Nie ulega wątpliwości, że okres s ta ro świeckiego kom inka nafeży już do bezpow rotnej przeszłości. Dawny kom inek opalany drzewem nie ogrzewał jednostajnie całego poko ju a tylko, najbliższą jego. okolicę. W kom inku m arnow ała się niesłychana ilość ciepła. i
Bezwzględnie dom inującym jest obecnie sposób ogrzewania: m ieszkań zapomocą pieców kaflowych, nietylko u nas, ale nawet w Niemczech. Niemcy wcześnie poznali się na znaczeniu właściwego sposobu opalania mieszkań dla całokształtu gospodarki n a ro dowej. Przecież naw et w tak uprzem ysłow ionym kraju idzie p onad 25 proc. wszystkiego paliwa na potrzeby gospodarstw a dom ow ego. W edług ostatnich danych 'wynosi !to p o nad 1 i pół m iłjarda m arek. Należy zdać sobie sprawę z tego, że palenie w piecach nie było rzeczą tak mało w ażną, aby można było ponuczyć ją pierwszemu lepszemu. Nie na darm o wprowadzono wr iNiemczecb w in stytutach naukow ych specjalne oddziały, zajmujące się badaniem i ulepszaniem systemu opału dumoiwego. B adania piecóiw kaflowych przeprowadza się na berlińskiej politechnice, t. j. w Instytucie dla spraw opałowych, a i u nas zaczęto w ostatnich la tach żywo interesować się tą spraw ą, co jes t głównie zasługą tuż. Romana Dawidowskiego, praf.
P oniiej: Oto p rak tyczne ka loryfery , które rów nież dostarczają ciepłej w ody do u ży tku
dom owego.
(SSsSiiPlSS
D rzewo rozszczepione w postaci wachlarza.
technologji paliw w Akademji Górniczej w Krakowie. , .
Z przyczyn, k tó re niżej jeszcze wymienimy najw ażniejszym w naszym klimacie i w naszych stosunkach gospodarczych jest piec opalany paliwem stałem. Jest to. albo. piec kaflowy albo piec żelazny. Paili się nąjezęś ciej węglem, chociaż w wielu częściach k ra ju, zwłaszcza na wschodzie, stosuje się jeszcze bardzo często opał drzewiny. Podam y tu pokrótce zasady racjonalnego palenia w piecach kaflow ych n a węgieł, k ierując się wskazówkami prof. Dawidowskiego, oraz a u torów zagranicznych.
A więc przed zapaleniem w piecu, należy jak najdokładniej .wyczyścić ruszt oraz popielnik zarów no z popiołu, jak ii z żużla. Następnie układam y ,z drzewa stos w ten spo-
Gabinet z kom inkiem , proj. prof. M ieczysław a K otarbińskiego.
N a le w o : E le k tr y c z n y p ie c y k z w y s ta w y w L o n d yn ie .
sób, że n a dnie znajdują się cienkie i łatwo zapalne drzazgi aj na wierzchu drzewo coraz grubsze. Celem łatwiejszego rozpalenia można, drzewo rozszczepić palcow ato lub ułożyć w ..w achlarz“ . Następnie nak łada się kaw ałki węgla wielkości kurzego jaja. palenie m usimy w ten sposób poprow adzić, aby na jpierw zapaliło się paliwo o niższym punkcie zapłonu, czyli łatw iej palne, w danym wyp adku drzewo a od drzewa znów węgiel. Drzewo zaś z łatw ością zapali się od papieru lub lepiej jeszcze od łatw opalnych kostek lub smolaków, k tó re zapalam y zapałką. Stos powinien być tak Ułożony, aby pow ietrze m ogło się .z łatwością przedostać aiż do wierzchołka jego. Nie należy daw ać o d raża zbyt dużych lub zbyt drobnych kawałków, ani też m iału, zachodzi bowiem w tym wypadku obawa wybuchu. Miał możemy narzucać drobnem i ilościam i ma żar, jednak tak, aby żaru całkiem nie przykryć. Gdy węgiel zacznie się palić w piecu, drzwiczki .dolne i przeważnie także drzwiczki zewnętrzne górne, pow inny być otw arte tak długo, jak długo węgiel pa li się płom ieniem . Gdy płomienie zanikają i n ab iera ją niebieskaw ej barwy i węgiel palt isię żarem , w tedy piec należy jak- najszczeinioj zamknąć, najlep iej na śrubę i nie m a już obawy, aby w ytw arzał się czad czyli tlenek węgla, gdyż dostateczna ilość powietrza dostanie się kom inem do pieca.. K w estja otw arcia górnych zewnętrznych
drzw iczek w pierw szym okresie spalania się węgla, to jest gdy węgiel pali się płom ieniem , zależna jest od tego czy jest dostateczny „ciąg“ w piecu. Gdy „ciąg“ jest bardzo silny jak np. w m ieszkaniach partero- wye.h i na niższych p iętrach w ysokich domów, wystarczy otworzyć drzw iczki dolne, bo o- tw ieranie górnych jest witedy szkodliwe. Natom iast w dum kach parterow ych lub n a wyższych piętrach trzeba przew ażnie także i górne drzw iczki uchylić, zwłaszcza jeżeli się .nakłada diiżo węgla. Rysunek na str. 21 daje nam orjen tac ję co do potrzeby, wzgl. szkodliwości o tw arcia zew nętrznych drzwiczek górnych. Jeżeli węgiel sięga do linji A, to znaczy do poziom u górnej krawędzi drzwiczek, to lepiej jesr drzw iczki u c h y l i ć . N atom iast jeżeli sięga tylko do lin ji B, to
2 0 . AS
umożliwia utrzym anie dowolnej tem peratury w m iarą używania danego pokoju. Koszt wykonania jest niższy, aniżeli m ieszkaniowego ogrzewania centralnego, a pod względem eksploatacji niższy naw et od ogól- nego ogrzewania centralnego, ale tylko przy objektach o m ałej ilości mieszkań.
W ad tych nie posiada ogrzewanie centralne zarówno tzw. mieszkaniowe, jak i w łaściwe ogrzewanie centralne ogólne, służące
Sposób m ierzenia siiy „ciągu“ zapomocą świecy.
Na lew o : P ła sk i ścienny p ie c y k g a zo w y > k tó r y m oże być za in sta lo w a n y ró w n ież
w łazience.
należy je zostawić zam knięte. Dla kontroli czy jest dostateczny „ciąg“ przy zam kniętych drzw iczkach górnych, gdy w piecu pali się, trzym am y zapaloną świeczkę w odległości 5 cm od drzw iczek dolnych tak, ażeby knot świecy był w rów nej lin ji z górną kraw ędzią drzw iczek. Jeśli płom ień świecy przechyla się poziomo, rów no z górną k ra wędzią otw oru popielnika, to „ciąg“ jest dobry i uchylenie drzw iczek górnych jest dopuszczalne. Gdy zaś płom ień świecy przegina się w dół lub gaśnie, to ,',eiąg“ jest za silny i drzw iczki górne pow inny być zam knięte. Gdy płom ień świecy tylko słabo się schyla, to „ciąg“ jes t za slaby, a w tedy piec należy wymieść lub jes t on wadliwy.
A te raz to, co najbardziej in teresu je każdą gospodynię: ile trzeba nałożyć węgla dopieca? W Niemczech ustalono jako norm ę urzędow ą I kg wysokokalorycznego węgla na 25 kafli. Należy więc policzyć ile piec ma kafli, podzielić przez 25 i iloraz da nam ilość węgla potrzebną dla danego pieca. Taka ilość węgla w inna w ystarczyć na 12 godzin i to naw et przy 20-stopniowym mrozie. Oczywiście nie wszystko zależy od samego pieca, lecz także od stopnia szczelności drzwi i okien i od grubości ścian pokoju. UżywTa- nie nadm iernej ilości węgła niszczy piec w krótkim czasie. Gdy i orm alna ilość w^ęgla nie w ystarcza, oznacza to, że piec jest źle postawiony lub źle obliczony. Najczęściej bywa za mały..
Nowoczesne starannie obsługiwane piece umożliw iają w yzyskania 70 do 850/* energji cieplnej, k tó rą dajem y piecom w postaci węgla. Zaletam i pieca kaflowego jest stosun- kow'a łatw ość w ykonania go przez fachowego rzem ieślnika, wzgl. łatwość rem ontu i obsługi. Gra tu dużą rolę również higjeniczne zna czenie jako doskonałego w entylatora mieszkania i łatw ość odkurzania, umożliwienie hodowli roślin i kwiatów, k tóre giną zazwyczaj przy centralnem ogrzewaniu, m niejsza tem peratura kafli, w skutek czego ruch powietrza jest łagodniejszy i t. d. Równie ważnemi zaletam i jest decentralizacja, co
Aparat, służący do badaniu cieplnej w yd a jności opalu.
do ogrzewania całego domu. Ogrzewanie centralne ogólne jest bezwątpienia ra cjonalne, zwłaszcza w wielkich nowoczesnych m iastach, gdzie coraz częściej buduje się duże domy o znacznej ilości mieszkań, szczególnie zaś gdy niem a dostatecznej ilo ści służby Zdaniem jednak inż. arch. Popiela naw et w takich domach dążności separacyjne u lokatorów tem u się opierają, gdyż obciążenie w ydatkam i na ogrzewanie centralne nie uw zględnia faktycznie przez danego lokatora zużytego ciepła. W mieszkaniach o centralnem ogrzewaniu zbyt często nie uszczelnia się drzw i i okien, co powoduje zwiększone w ydatki eksploatacyjne o jakieś 20 dó 80”ó. W dom ach o centralnem ogrzewaniu dochodzi jeszcze ta trudność, że uszkodzenie np. kotła unierucham ia ogrzewanie w całym domu.
System jednom ieszkam owego .. ogrzewania centralnego usuwTa wiele w ad ogólnego ogrzew ania centralnego i daje wiele korzyści, które wyżej, wymieniliśm y. U rządzenia te łą czą wygodę ogrzew ania centralnego z m ożnością uniezależnienia się od sąsiadów. Niestety przew ażnie niem a możności pełnego wykorzystania w ytw arzanego ciepła i za dużo energji cieplnej trac i się w kominie. W praw dzie w prowadzono ostatnio nowye ulepszone systemy, ale i tak pogląd jakoby centralne ogrzewanie m iałoby być idealnem, w znacznej m ierze jest fałszywy.
W spom nim y jeszcze o nowych sposobach ogrzew ania m ieszkań zapom ocą gazu św ietlnego i elektryczności. W naszym kraju , gdzie zarów no gaz, jak i elektryczność są bardzo drogie, m ają one tylko teoretyczne znaczenie i m ożna je stosow ać tylko w pew nych w ypadkach. Te uszlachetnione, jak pow iadają, źródła energji cieplnej, m ają wtedy rację bytu, gdy zapotrzebow anie ciepła jest stosunkowo nieznaczne i gdy szczególnie się ceni stałą gotowość apara tu ogrzewającego.
W każdym razie zalety i wady poszczególnych systemów ogrzewania są dzisiaj już tak dobrze znane, że każdy może z łatw ością w ybrać sobie najbardziej dla niego odpowiedni system.
Uff! Nareszcie dobrnęliśm y do końca tych wielce zawiłych, a jednak pożytecznych w każdem gospodarstw ie domowem w iadomości. To też piękne panie wybaczą mi zapewne suchy nieco styl w opisie tak p ro zaicznego procesu, jakim jest... palenie w piecu i technika ogrzew ania m ieszkań. Pozornie — jest to może rzecz b łaha i nie wym agająca żadnych „teoretycznych“ przygotowań, a jednak w istocie swej niezwykle ważna, nawet... w domowem pożyciu z tak zwaną płcią brzydką. H um or „pana i w ładcy“ (my mężczyźni lubim y się łudzić!) jakże często zależny jest od „ciepła ogniska domowego“ w czysto fizycznem znaczeniu tego wyrazu. — Jakże często nieum iejętne postępowanie z kapryśnym piecem kaflowym jest przyczyną nieporozum ień i zgryźliwych uwag zmęczonego pracą „żywiciela“ . Rozumie się, że przy centralnem ogrzew aniu te wszystkie m ałe kłopoty odpadają, obciążając hipotekę nieznanego zwykle nikom u palacza pieca centralnego w wielkich reprezentacyjnych kam ienicach nowoczesnej dzielnicy m iasta. Mało jest jednak takich szczęśliwców, którzy mogą pozwolić sobie na luksus m ieszkania nowoczesnego — dlatego uwagi moje przydadzą się zapewne niejednej z pań, które przeczytają powyższe praktyczne zalecenia.
Zwłaszcza ustępy — tyczące ekonomicznego zużycia paliw a — um iejętnie zastosowane w życiu praktycznem spędzą niejedną „chm urkę“ z czoła m ałżonka i pana (po raz drugi w padam w zarozumiałość!) i osłodzą jego żywot o parę choćby złotych, zaoszczędzonych przy w prowadzeniu w czyn mych kilku skrom nych wskazań. W ywołany w ten sposób na usta pięknej pani uśmiech zadowolenia, będzie dla mnie miłą, choć niestety tylko „pom yślaną“ nagrodą. Już dla tego samego w arto było ten artykuł napisać.
Inż. A.
i i S 1 2
22-AS
NASZ PRZEBÓJ MUZYCZNY
Drużynie ligowe; K. S. Cracovia poświącony
MARSZ CRACOWSłowa i muzyka: IULJUSZ LEO
Tempo di mamcia.
Hej hr a-aa m i-li! H kzy-sęy-m y iy - l i na-dzie-jąn j- suń xwqt-pie-nia, -nuć sktr-yi brzmienia/ Soi ty y>or-
lep- szych dni.ter — m brać!
Dziś już na de-szty, więc smutki pienchty Jdź smia-tc w bo-Je, choć my-di twoje
.k
i who-ftr pieśń ra-dos-ci bnmi ••pny-sfo-ni czasem klaski cień :
T t r
Refren.Jiastrn na-szyn jest Crą-co- yii ekwa-fa
i moc dm -ży-ny, co zwy - cię-iać zaw ~ sze ma! H/Je-dmś-ci si-fa t/nri
po-m-dzeń c a -fa męc kto dziś zna mi, ten nam s i- ty6 ............-i # * 81
Stań da
wal-ki znów na bo-isk tra — wie wsza-lo-nym zry-wie niech się wzbu-rzy two — ja
-W W ' Ml* i --
•Ä
kit I.j, ’
^ ł f - =ffn-i ———
krew
- $ - % p
i mw-M
3 1 - # - - # .. f
męż-n/e idź
' '(AT" (V'fAv
r^„ r F-"!. .g j . ^ ..
ku iwy-cięstw dta - wie, i
bia- 1n-czer-
-----------
j j i
wo-ny ko-lar£ - g - -
5? , .....
T g " 7 " !iS5!^ nPw^T' ! ö T. ^
f2.* ,zew. ,
ł ' " ^ A . f Jw " T T T T r " u r t i n r
•■i ------f j Ä # . i■ 1
jS ; -P--- gj ---- ^,. — -sj Ti{ T o| ..-n
F ”!Ar m4
WSZELKIE PRAW A AUTORSKIE ZASTRZEŻONE
n \M 1 A 0 A N ’ E Q p O ^ 1WVR- K
e l v e R s H A M
A U T O R Y Z O W A N Y P R Z E K Ł A D W A N D Y d e R I C H E, Piszę te słowa, nie spodzmwajqc się, aby
im dano w iarę, idhicę jedinah, jeśM. itoi możliwe, u łatw ić ueieożkę następnej ofierze. Może jej pizymajmaiiej iniiesizczęście m oje przyniesie jakąś konziyść. Wiem, że moje położenie jes t bez wyijścia i pogodziłem się już teraz w pew nej imikirze Z1 moim losęm.
Nazywam się E dw ard .Itrzy Edeni. Urodzi- tem ssdę iw Trenflham, w hrabstw ie Stafford- sihiire, g-dlzie ojciec mój by! ogrodnikiem . — Utraciłem m atkę, m ając trizy lata, a ojca m ając la t pięć i przyjęty zostałem za symi przez miago' iwiufja/ Jerzego Bdfena. Był to człowiek prosty, samoiuik, idisszący się pew ną sław ą w Birmiiinigbam, jako przedlsiębiorcŁy dzienni- kariz; niie sziczędziił starań, aby dać mi staranne wychowanie, tadiził w e mnie ambicję i cfhęć do w ybicia się w świeciite, a kiedy umarł, co słało się przed czterema laty, po zostawił mii cały m ajątek, k tó ry po zapłaceniu wszystkich długów w ynosił około pięćset fulnitów». Miałem w tedy lat osiemnaście. Radził m i iw teatamemciie, abym użył pieiuiędzy na dopełnienie wyiksztatoc'nia. Miałem zamiar już przedtem izoidtaać leikarzem, dzięki zaś jego' piośimiertaiąj hojności i szczęściu, jakie mi dopisywało przy 'konkursie, wstąpiłem na medycynę n a uniw ersytetae w Lonidyndiei. — W chwili, Ikiied/y TOzpoczyina się m oja hisLo- rja, mieszkałem przy Universale ty .Street, pod Nrem U A, w m ałym , zim nym pokoiku na poddaszu, bardzo źle umeblowanym , k tó rego okno wychodziło ma ty ł budynków Bursy Szkolnej. Miisszkałem i sypiałem w tym pokoiku, poniew aż zależało mi na oszczędzaniu; każdego grosza.
Niosłem w łaśnie buty moje do napraw y do* szewca na T ottenham Court Road, kiedy spotkałem się po raz pierwszy :z m ałym sła- rulsżkiiiem o żółtej tw arzy, iz którego życiem związało' się tak ściśle m oje życie. Stał na rogu ulicy ii wpatryiwał się, .niepewny, w im mer, w idniejący n a d b ram ą mojego domn, kiedy ją otworzyllem. Oczy jego — były tak głęboko osadzone, szare oczy iz czerwonemi obw ódkam i — spoczęły n a m ojej tw arzy i w jednej ichiw® zachofwa.me jego. zmiieiniło się. Podsizedł do minie, 'w.ijtając mnie iz w yszukaną serdecznością. ,
— (Przybywa p a n w sam ą poinę — rzdkł. — Zapom niałem num eru pańskiej kamienicy. Jak się pan mą, Mr. Eden ?
Bytem nieco zdziwiony jego1 poufa łośc ią ,. gdyż nigdy nie w idziałem na oczy tego człowieka, Krępowało m nie rówiniileiż to, że spo tkał m nie ufosąceigo' buity pod pachą. Zauważył moje rwfahanie się. ,
— Zastanawia się p an zapewne, kim jesteś, he? Zapewniam, że przyjacielem. W idziałem p ana rwiełe razy, chociaż mnie pan nie wddlziiajł. Czy moglibyśmy pomówić swobodnie?
Nie wiiqdziatem, co począć. W m oim skrom nym pokoiku na poddaszu-nie mogłem przy jmować gości. — Może pomiotwimy na ulicy — rzekłem. — Na .nieszczęście, imam (ważny interes... Zrozumiał gest mój, zanim zdołałem dokończyć zdania.
— Dobrze — rzekł i rozglądnął się. — A w k tó rą stronę pan idzie?
Sferę,"iłem w bo.cizną irliicą. •— Posłuchaj .minie pan! — rzekł głosem,
urywanym. — Interes m ó j wymaga pe,wnyr.h wyjaśnień. Chodź paai ze mną na .śniadanie, Mr. Eden.. Jeslliem siary, bardzo sitary, a m ój slaby glos w turkocie przejeżdżających w ozów... ,
Położył drżącą, pomiarszozoną dłoń na m ojem ramieniu, jakby manie chciał ipnzeikonać.
Nife byłem jeszcze iw tym wiekiu, aby za- proszenie stanca ma śniadanie uw ażać .za indie- takt. Ale nie było mii ono ma rękę. — W olał- bym — zacząłem. — Ale jalbym w olał -^- r.zekł, czepiając isię mego ram ienia — a m oje siwe włosy zasługuują na pew ne względy. — Zgodziłem się zätem .i iposzedtera razem z nim.
W ziął mnie do Bławatisklego; m usiałem iść bardzo .wolno, aby mu dotrzymać kroku; po ■śaiia.damiiiu, jakiego .nie jadłem nigdy w życiu, zniknęły m oje uprzedzenia, a sam starzec w ydął mi się syni|patyczuiejszy. Jęg.o gładko wygolona tw arz bylła oh uda i pokryta- izmar- szczkami, sucjhe wargi skrywały fałszywe nzęh.:.n.n.ic, a siwe ort osy były cisnkie 1 długie; (zdawało mi ,s-ię, że by ł niewielkiego wzrostu — chociaż przew ażna część ludzi wydaje m i się w porównajiiilu ae mną w zrostu nieWiiieSkiieigö' — a plecy jego były okrągłe i zgięte iw kabłąk. Zauważyłem, przyglądając się mu, że i on obserwuje mnie bacznie, wodlząc oczyma, płonącem i dzi.wnem św iatłem, 0 'd moich szerokich barkóiw do ogorzałych rąk i znów do pokrytej piegam i twarzy. T— A te raz — rzekł, kieidy (zapaliliśmy papierosy — muszę ipowiiedizieć, c;o mnie .do pana sprowadza.
— Jaatlem stary, bardzo stary. — Przerwał na chwilę. — I mam pieniądze, które muszę pozostawić, iraie posiadam izaiś żadnej rodziny.
Pomiyślałem, że chce mnóe pozyskać przez zwienzenia i poisitanoiwitem nie wsipóininać mu o o dziedziczonych .piiięciuset funtach. Roiz- wodziił się nad m ajem osamotnieniem i tro skami, o jakie go przyprawia chęć dobrego rozporządzenia pienłądizmi. — Brałem pod uwagę to i owo, foiwarzyslfcwa .diobrioiczynności, instytucie, szkoły li biblioteki i przyszedłem wkońr.u' do takiego .wniosiku — wlepił oczy w m oją tw arz — że izmajidę jakiegoś m łodzieńca, amlbiłnegioi, (szlacihdtnego, biednego, zdrowego n a ciele i na umyśle i w ikwótkiej drodze izrobię go swoim dziedzicem, pozosta
wię m u 5vs.zysitko, co m am . — .Powtórzył: — Pozostawią m u wszystko, co mam. Znajdż-ie się nagłe bez trosk i trudności I będzie 'm ógł dążyć do niezafeżno.ści i zn.a.cżenią.
iPr-óboiwaffiem oikazać się nii-w /rnizonym .— I p an chce — rzekłem ,z widocizną hi
pokryzją — abym mu pom ógł znaleźć tak ie go człowieka?
1 śm iechuąt się i ispojinzał na mnliie ponad swoim paplera-scin, a ja roześmiałem się również, gdyż skrom ność m oja w ydała mi się zbyt naiwną.
— Człowieka tego ózefca wspaniała p rzy szłość! — inzekł. — Zazdroszczę miu, po’ p rostu, że korzystać będzie z bogactw, k tóre ifagro m a dz ifoni...
— Ale .są zapewne jakieś w arunki, jakiieś ciężary?
— (Rzecz prosta. Musi ipraediewisizysltikiiiem przybrać m oje nazwi'sko. I muśizę -wltajemni- czyć isi)ę w okoliczności jego życia, zanim go zaadopiliuję. Musi być (zdrowy. Muszę .znać je go przoidjkóiwi, mniszę Wiedzieć, na co um arli jego rodzice i; dziadkowie, ,muszę wiedzieć, jak się prowadzi...
To m nie trochę ostudziło. — Gzy m am ro zumieć — spytałem — że ja...?
— Tak jest — rzekł, praw ie gw ałtow nie. — Pan. Pan.
Nie 'mogłem .zdobyć się na odpowiedź. W yobraźnia moja tańczyła dziko, a m ój w rodzony sceptycyzm nie mógł jej opanować. Nie ozullem zupełnfe wdzięcznościi... nie wiie- działam, co powiedzieć i . jak powiedzieć.
— Ale dlaczego ja? — zapytałem wkońcu..Słyszał o- m nie przypadkow o od profesora
Hasiara, mówił, jako o wyjątkowo zdrowym i (rozsądnym młodzieńcu, a -chciał, jeiśli to by ło możliwe, zostawić pAeniąd-ze (Człowiekowi, którego zdrowie i tężyzna były (zupełnie pewne.
Takie było .moje ptieUwsizie. spotkanie się z m ałym sitamuszikliem. Sam był bardzo ta- jeminjcizy; nie chciał, ja k mówił, podaw ać nawet swojego nazwiska, a kiedy odpow iedziałem n a kilka- jego pytań , zostaw ił mnie w .przedsionku restauracji Bławat,skiego. Zauważyłem,, że kiedy przyszło do płacenia, w yją ł z kieszeni garść .złotych monet. Zacite- kawiło minie jego 'zainteresowanie slię stanem (mojego zdrowia. Stosownie db umowy zgłoiśiłem w jedlnem z tow arzystw chęć ubezpieczenia się n-a w ielką sumę i następnego tygodnia m usiałem poddać .się badaniu pnzez lekarzy tegoż. Ale i to go nlie -zadowOiK-ło. Na-
. legal, alby minie d-ódatk-aw.o. zbadał sławny doktór Henderson. Wreszcie wszelkie foir- malnośei były dopełnione. Było to, pomnę, w piątek, kiedy pow ziął ostateczną dtecyziję. Prosił, abym iżeszedlł do> niego późnym wde- cziorem — b y ła już praw ie dziewiąta —* i przerwał przygotowywanie się do pierwszego
AS‘ 23
egzam inu m chMn.fi. Stał ma «Key po d m igocącą lam pą gazową i na Itwarz.y jego .wkładały się cieraie /w sposób igroteskoiVYy. Był bardziej pochylony, niż podc.zas naszego pierwszego, 'widzenia się, a policiziki jego zapadły :saę jeszcze więcej.
GłoiS d rża ł mai ze ovzntszenia. — Wiszyisbko w .porządku', Mr, Ed'en — rzekł. W szystko w :najz.upetn:i(üjs7.y.m jporządlkiu. Tego wieczora, wybranego ze ws/ystkicli, musi pan. zjeść ze m ną kolację i 'Uświęcić sw oje przyjęcie. — Przerwał mai kaszel. — Nie będzie p a n d łu go czekał — rzekł, obcierająe cluisjiką msta i cbiwyitająie m oją dłoń swoją dhigą, kościstą ręką, jajk w szpony. — W istocie, n ie będzie pan długo czekał.
Przywołaliśmy dorożkę. Przypom inam sobie żywo każdy szczegół Itej jazdy,, szybki, jednostajny rudb, kontrast gaiam, oleju i św iatła elektryoznego, itlłumy ludzi na nticacJi, re- staiuirację na Regent Street, gdzieśmy się zatrzymali i wspaniałą kolację, jaką nam tam
■podano. Zrazu w prawiały moi« w kłopot spojrzenia ellegainicfco. ulbraoycb ikelnerów, przypatrujących się m em u skromnemu odzieniu, ale kiedy szampan zaczął k rążyć iw mych żyłacli, 'wróciła - pnwmość siebie. Staruszek m ówił izrąizM o sobie. Jiuż w dorożce pow iedział mi', jak się nazyw a; ibył ltd Egbeiit El- vesham, nvidki filozof, którego nazwisko było md znane o d .czasów szkołoycb. W ydawało m i się trudniem do Uiwierizenia, aby len człowiek, którego inteligencja od tak daw na przewyższała m oją, ta wielka abstrakcja, 'Uirzeozyłwistniała się nagle w ie j nędznej po staci. Przypuszczam, że każdy młodzieniec, który nagle znajdzie się m iędzy sławnymi ludźmi, miiisi doznawać podobnego rozczarowania. Mówił mi o jprzyszłości. O' kończąccm się jego życiu, o ‘ domach, renląch, dochodach; nigdybym nie przy.puszczat; że filożb- fotwie są tak- bogaci. Przyglądał się, jak piję i jem. z odcie.niem zazdrości. — Tl-eż ma pan sil żyw otnych!— rzekł; a potem, Z-wiesltichnie- niem, z wesftchnicniem ulgi, jak mi się zdawało. — To nie będzie długo trwało.
— Ab! — rzekłem, a w głowie kręciło' mi się oid szam pana. — Może mam przyszłość przed sobą — przyszłość bardzo przyjemną, dzięki parani. Będę m iał zaszczyt nosić p ań skie inaiziwisko. Ale pan ma przieszłość. Taka przoszłość w arta jes t więcej, niż cała m oja przyszłość.
W strząsnął głową i uśm iechnął się sm utno, słysząc m oje pochlebne słowa. — W ątpię, aby pan napraw dę chciał się ze m ną zam ienić. — Kelner przyniósł likiery. — Zamieniłby się pan z chęcią, jeśli chodzi o nazwisko i stanow isko m oje, ale zamieniłby się pan ze miną latam i?
— Gdyby pan tego zażądał — rzekłem z wyszukaną grzecznością.
Uśmiechnął się znowu. — Kimmel — dwa razy —- rzekł ido kelnera i w yjął z kieszeni mały pakiecik. — Teraz kolej n a słabostki. Oto coś z mojej nfeznainej m ądrości. — Otworzy! pakiecik drżąceml, żółlemi paiegm i i po- kaizał m i miałki, czerwonawy proszek. — Są- .dizę — rzekł — ,że domyśla się pan, co to jes!t. Ale kimmel... z dodatkiem tego pro- sżkiUŁ.. ło raj. — Przyglądał mi się siwęmi szarcmi, ivkdkjeini oczyma z dziwnym wyrazem .
Uderzyło mulić to nieprzyjem nie, że ten wielki nauczyciel łubin je się w likierach. Udałem jednak, że rozumiem i interesuję .się je go słabostkam i, gdyż alkohol uczynił mnid pobłażliwym.
Podzielił proszek między dwa kieliszki i podnosząc się nagle z .niezwykłą godnością, wyciągnął do mnie rękę. Poszedłem za jego przykładem i trąciliśm y się kieliczkami. — Oby p an był jak najprędzej m oim dziedzicem! — rzeikł i podniósł kieliszek do ust.
— Nie — rzekłem gorączkowo — mie..
24 • AS
Zatrzym ał się, z likierem przy ustach, spoglądając na m nie pałającemii oczyma.. — Oby pan długo żyt! — rzekłem. /
iZawahał się. — Obym żył długo — rzekł - z uśromchem i .z wlępioncmiii w siebie oczyma, wychyliliśmy kieliszki. W patryw ał się we mnie dziwnym wzrokiem, a kiedy wypiłem likier, ogarnęło m nie dziwne uczucie. Zrazu zakręciło m i się w głowie; zdawało mi się, jakby coś w ew nątrz m ojej czaszki poruszało się; zaczęło mi dzwonić w Uszach. Nie czułem sm aku w ustach ani zapachu płynu. Widziałem tylko, ie - w zrok jego przenika w głąb m ojej dlusizy. .Zamroczenie, szum i zam ęt w głowie zdawały Się trw ać bardzo długo. Na dinie m ojej św iadom ości tańczyły -i znikały dziwne, nieokreślone w rażenia iz na- wpółza po ni i i a ny eh czasów. Wkońc.u czar prysnął. Opuścił z w estchnieniem swój kie- lisizek.
— I cóż? — zapytał.— To wspaniałe —r rzekłem, chociaż nie
czułem sm aku nąpoiju.Kręciło mi .się w głowie. Usiadłem. W m óz
gu m oim panow ał chaois. Potem odzyskałem zmysły. Jego 'zachowanie izmiieiniiło- się magle w gorączkow e i nerwowe. W yjął zegarek i skrzywił się. — Jedenasta siedem! A tej nocy mniszę... Siedem... dwadżieśeiapięć. W aterloo! Muszę już jechać. — Zawołał o ra chunek i .zaczął wdziewać płaszcz. Kilku kelnerów pospieszyło nam <z pomocą. Za chwilę życzyłem m u już dobrej mocy w d o rożce. Doznawałem wciąż głupiego luiozmcda, że wszystko widzę diokładliie, ale !z w ielkiej odległości, jaikiby :— trudno to określić — jak by przez odwróconą lornetką.
— Ten proszek — rzekł. — Przyłoży} rękę do czoła, — Nie pow inieniem był dawać go panu. Ju tro będzie pan m iał szalony ból g łowy. Zaczekaj pan. T utaj — wręczył mii matą, p łaską flaszeezkę, jakby z pastylkam i orzeź- ■wiąjącemii. — Proszę to w ziąć w wodzie przed spaniem. Tamten proszek, to narkotyk. Nie wieześniiej, aż dopiero w łóżku, proszę pam iętać. Zrobi to panu dobrze. To wszystko. Jeszcze uściśniienie dłonii... mój przyszły!
Uścisnąłem jego kościstą pękię. — Dowi- dzenlia! — .rzekł, a. z w yrazu jego oczu w nioskowałem , że by ł również pod' wpływem oiszałamiiającego kordjału.
'Przypom niał sobie coś, sięgnął do- kieszeń i na pjiensiac.h i w yjął jeszcze jeden pakiet. — W eź pan to — rzeki. — Praw ie byłbym zapom niał. Nie otw ieraj pan go, aż dopiero ju tro , w m ojej obecności — ale zabierz pan teraz.
Pakiet był talki ciężki, że o mało go nie .upuściłem. — W porządku1 — rzekł i u- śm iechnął islię dloi mnie z doripiżkiii w 'iShwili, kiedy Wioźnica zadhęcił konia do, ruszenia z miejsca. .Był to biały pakiet, iż cizerwonemi pieczęciami. — To chyba pieniądze — rzekłem — jeśli nie p latyna lub ołów.
Schowałem go do .bies-zeuni i chociaż 'kręciło mi się w głowie, ruszyłem do dom u przez Regent Street i ciemne uliczki za Portland Road. Przypom inam .sobie ten pow rót bardzo dokładnie. Byłem .jeszcze na tyle sobą, że zdawałem sobie sprawę z mego dziwnego stanu ii zastanaw iałem się, czy proszek ten nie był opiafem — narkotykiem , którego nie znałem. Trudno mi opisać, na czem polegał dziwny stan mego umysłu... było to jakby duchowe rozdwojenie. Szedłem przez Regent Street, ą zdawało mi się chwilami, że, była to stacja W aterloo; chciałem naw et w stąpić do hudyiiikiu Politećhhilki, jakby to był czekający na mnie pociąg. Przetarłem oczy... byłem na Regent Street. Jak m am to w ytłumaczyć? Proszę sobie wyobrazić dobrego aktora, k tó ry na was spogląda... wykrzywia się i jes t już innym człowiekiem. Takiego doznałem w rażenia w obwili, kiedy W aterloo zmiiientła się w Regent Street. Kiedy już
upewniłem się, że idę przez Regent Street, zaczęły mnie nękać fanlaśfye-zne w spom nienia. — W tern miejiscu, przed trzydziestu la ty — przyszło mi na m yśl — pokłóciłem się z moim bratem . — Potem wybuchnąłem śmiechem, budząc zdumienie ii sym patję w grupie nocnych przechodniów. P rzed trzydziestu łaty nie było* m nie ma śwJecię i nigdy w życiu nie miałem brata . Proszek m iał, zai-. śle, w łasność ogłupiania, gdyż żal po .utraconym bracie wciąż budził się w m ojem sercu. Na P ortland Road zacząłem doznawać in nych sensacyj. Przypom inałem sobie nie istniejące julż sklepy i porów nyw ałem wygląd ul icy w da winy,oh 'Cza sa ch z obe cnym. Zamroczenie było zupełnie zrozum iałe po za- żyeiu proszku, ale niezwykle żywe w spom nienia, k tóre nękały m ój umysł, dziwiły mnie niezm iernie; i nie (tylko w spom nienia, które się do niego zakradły, ale (też wisjpomn.ienia, k tó re wypadły m i z pamięci. .Zatrzymałem się naprzeciw iStevenisa, k tó ry m a sklep, po- święcony M storji im tu ra Lii ej ii łam ałem sobie głowię, co' m am d o niego .za inrtieres. Minął mnie omnibus, a m nie zdaw ało się, że słyszę turkot pociągu. Byłem, jakby w ciemnej, głębokiej sltiuidlnb — Rzecz p rosta — rzekłem Wikońaui. P rzyrzekł m i n a ju tro trzy żaby. Jakżeż m ogłem zapomnieć! ,
P rzeszedłem przez Euston R oad na Tottenham 'Goiuint' Road, zmieszany i iinieco przestraszony li zaledwie zauważyłem, że idę drogą niezwykłą, gdyż zazwyczaj szedłem bocznemi uliczkami. Skręciłem na Universiity Street i spiostrzegłem, że niepam iętani num eru m oje j kamienicy. Z nadzw yczajnym trudem przypom niałem sobie 11 A, a i wówczas zdaw ało mi się, jakby mai to (powiedziała jakaś oUpca osoba. Próbow ałem usipokoić się, przypom inając sobie szczegóły kolacji i w żaden sposób nie mogłem uprzytom nić sobie, jak wygląda! m ój gospodarz; widziałem go tyj ko w mglistych zarysach, jak się widzi odbicie w- szybie. Miałem (natomiast 'wrażenię, ie siedzę przy stole, zaczerwieniony. z pałajjącemi oczyma i; bardzo rozmoiwny.
— (Muszę wziąć ten drugi proszek — rzekłem. — To jest juiż nie dio zniesiienia.
Zacząłem szukać w przedsionku świecy i zapałek, ale nie w tern miejscu, gdzie leżały — i nie mogłem zdać sobie sprawy, na k.tiórem piętrze znajduje .się m oje mieslzkanie. — Upiłem się — rzekłem. — To mlie ul ag a wątpi i - wo.ści — d zatoczyłem się na schodach, jakby dla potw ierdzenia m oich słów.
P akój m ój w ydał mi się na pierwszy rzut oka nieznany. — Co za nieporządek! — rzekłem, rozglądając się. Z pewnym wysiłkiem cofnąłem się m yślą wstecz i nagle wszystko wydało mii się znajome. Tam było lustro, tam były notatki z w ykładu o albumach, a na podłodze walało się stare ubranie. A jednak nie była to rzeczywistość; Doznawałem głupiego uczucia, z którern musiałem ciągłe 'walczyć, że znajduje.' się w pociągu, który w łaśnie stanął i. że w yglądam przez okno na jakąś nieznaną mi stację. Chwyciłem się łóżka, aby sdię uspokoić. — Może to jasnowidzenie —- rzekłem. — Muszę napisać do Towarzystw a Psychicznego.
Położyłem pakiet n a b iurku, usiadłem na łóżku i zacząłem zdejm ować buty. Doznałem .wrażenia, jakby -wszystko, co przeżywam, stanowiło obraz, nam alowany n a drugim o- brazie, którego kontury zaznaczały .się1 przez malowidło. — Niech to d jabli wezm ą! — zawołałem. — Tracę zmysły albo. jestem w dwóch m iejscach naraz?
Nie m ając sił rozebrać się całkiem , wsypałem proszek do szklanki iz w odą i wypiłem ją. W zburzyła się i przybrała barwę bursztynu. W jednej chwili doznałem ulgi. Ułożyłem głowę na ipoduszee i zapadłem w głęboki sen.
(ciąu dalszy iiasląpi).
K obieta z kwiatem. TLFoł. D orugne — Pargż.
5n w i u t
p s l u u ^ j ó M p d t m m h w ą
iz i j jz m z Ł . y
©mawiając techn ikę codzienn ego czesania w łosów , ma
my na myśli takie, które się kręcą z natury, albo też zostały poddane trwałej ondulacji. Do nawpół krótko ściętych w łosów stosu je się pclurnyeiu u fryzjera ondulację w odną — końce zakręca się w loki, m ocno upina
i suszy. T ę czynn ość spełnia salon fryzjerski. - Tak utrwalone loki można czesa ć codziennie b e z specjalnych um iejętności.
P odczas pierwszych dwóch dni po umyciu głowy jest w skazane zawiązywać ufryzowaną głow ę siatką. Rano nie prze
czesu je się całych w łosów , lecz tylko jed en lok za drugim, poczerń zawija się je m ocno na cienką, drucianą szpileczką.
Gdy już loki p rzeczesan e zo stały dookoła głowy w sposób powyżej podany, czeszem y w ałek nad karkiem jak w skazuje rycina. Z aczyna się przesuwać
grzebieniem od szczytu głowy i zakręca się m ocno na palcu końce po pół wałka, poczem łączy się grzebieniem obydw a wałki przez środek w jedną zgrabnie zarolowaną całość.
Czas tych wszystkich zab iegów nie w yniesie więcej, jak 5 minut, — Fryzura gotow ał
VADEMECUMd o b r e j gos po dyn i .
G dy w ie c zo ry je s ie n n e s ta ją s ię d łu ższe i ch łodn ie jsze , dom y nasze n ie jak o z a lu d n ia ją s ię — rodfzina znow u zam yka się ch ę tn ie we w łasn y ch czterech śc ian ach m ieszkan ia .P a n i dom u, k tó ra zd a je sobie sp ra w ę z tego, ja k b ardzo zależą ro d z in n e u czucia od a tra k - cy j, ja k ic h dom udzie lić m oże, s ta r a się w ty c h d n iach , b y k ró lestw o sw oje poddać g en e ra ln em u przeglądow i! i g ru n to w n y m p o rządkom i dostosow ać je do zm ie n io n y c h w a ru n k ó w zim ow ych. A u czucia te ty lk o w ten czas będą zbudzone i s ta le żyw e, g d y każdego z p o śró d ro d z in y zdoła p rz y c ią g n ą ć dom ow e o gn isko i jeg o ciepło . I d la teg o też dbałość o ja k n a jp ię k n ie jsz y w y g ląd m iesz k an ia w ty m zw łaszcza o k res ie po w in n a b y ć w ypływ em nie- ty lk o a m b ic ji gospodyni, a le racze j in tu ic j i k o b ie ty — m atk i, k tó ra p rześw iad czo n a je s t0 doniosłem d la d o b ra ro d z in y znaczen iu odp o w iedn iego u rząd zen ia dom u i jego p ie lę g n a c ji .
P ro s ta lo g ik a p o stęp o w an ia p r z y g ru n to w n y ch p o rząd k ach dom ow ych w sk azu je , iż tok p ra c n a leży rozpocząć w p ierw szym , rzędzie od w y m ia ta n ia i czyszczenia pieców , pow odu je to bow iem zaw sze d u że za b ru d z e n ia m ieszkan ia . I je ś li n ie z ro b iło się te g o ju ż w leeie , n a ten cza s pow inno to b y ć p ie rw szą czynnością prized dalszem doprow adzen iem , m iesz k an ia .-d o u.-. - p o rząd k u . T rzeb a p rz y te m n a p ra w ić w szystko to , co m og ło b y przeszkodzić w n a le ż y te ni fu n k c jo n o w an iu pieców czy k a lo ry fe ró w . W in no się także poddać zb a d a n iu p rzez fachow ców in s ta la c je gazow e i e lek try czn e . Ja k żeż często w ychodzą w ów czas n a ja w u k ry te uszkodzenia, p rze rw y w gazow ych w ężach gum ow ych , w ady w k o n ta k ta c h , w y łączn ik ac h i p rzew odach- e lek try czn y ch . Czy n ie z a p o b ie g n ie , się w ten sposób zdenerw ow an iu , kłopot-oim, b a , n ieb ezp ie czeństw om , je ś li konieczne n a p ra w y u sku teczn i s ię w p o rę ? T ak np . n a leży p rzed m u ch ać p rz e w ody gazow e, zw łaszcza g d y się zauw aży , ż e s i ła p a le n ia p o zo staw ia w ie le do życzen ia . P o leca s ię ró w n ież w ym ianę^ n a d w ą tlo n y c h żarów ek , k tó re d a ją s łabsze i m ętn ie jsze św ia tło . I w re szcie pom yśleć n a leży tak że o konieczności ew e n tu a ln e j n a p ra w y m eb li. P ow inno s ię to u sk u teczn ić m ożliw ie bez zw łok i, b y p rzeszkodzić ic h ca łk o w ite j n iezdo lności do u ży tk u , a ta k ż e i ze w zględów oszczędnościow ych. N ap ra w a bowdem k o sz tu je p rzecież o w ie le m n ie j, n iż n a b y c ie now ych m ebli.
G dy ju ż g o sp o d y n i d o p row adziła do p o rz ą d k u sz a fy i o d ło ż y ła n a p rz y sz ły sezon g a rd e ro bę le tn ią , w ów czas ro zp o czy n a ją s ię w łaśc iw ie g o rące d n i p ra c y . N a jp ie rw trz e b a zm obilizow ać w szy stk ie śro d k i, p o trz e b n e do czyszczen ia i o d n a w ia n ia i p rzy g o to w ać n iezb ęd n e do p r a c y n arzęd z ia . Ja k ie m ż e dobrodzie jstw em o k azu je się te ra z odkurzacz, k tó ry z dob itn y m sy k iem ślizg a się po w yśc ie lo n y ch m eb lach , k o łd rach , n a rz u ta c h , m a te ra c a c h , p ó łk a c h na k sią żk i i t . p .! M ożna s ię też n im p osług iw ać1 do o d k u rz a n ia su f i tu i śc ian , Z k tó ry ch w przód z d ję to o b razy , lecz izaznaczyć w y p a d a , że a p a r a t ten n ie śc ie ra k u rzu , ty lk o gor zdm uc h u je . S to ry , ra m y u o k ien i d rzw i oczyszcza siilę stosow nie do ich w łaśc iw ości i jakości, a w ięc ,np. b ia ło la k ie ro w an e go to w an ą , p rz e cedzoną w odą z o trą b . S zyby u ok ien czyści się z b ru d u n a jle p ie j k łęb k am i p a p ie ru gaze to w ego, poczem m y je się je w odą, do k tó re j d odaje s ię tro ch ę sp iry tu su . Skolei! n a leża ło b y za jąć s ię m eb lam i. Z w ykle w y s ta rc z a m eble pollitu- row ane albo b a jco w an e p rz e trz e ć s iln ie ście- reezk ą . J e ś l i je d n a k chcem y w zm ocnić ich p o ły sk , w ów czas p o leca się p o li tu rę n a m eble, w zg lędn ie b a je h a m eble, k tó ry m iękką sz m atk ą dobrze w cie ram y . M eble b ia ło la k ie ro w an e ob m y w a się w p ie rw m ięk k ą szm atk ą w e łn ian ą , zw ilżoną w o b o ję tn y m rozczyn ie m y d lan y m lub w go to w an e j, o stu d z o n e j w odzie z o trą b , w reszcie w rozczyn ie k re d y z dod a tk ie m łyżeczk i kaw ow ej bo rak su ,, a n a s tę p n ie szybko n a sucho f ro te ru je . D o czyszczenia m eb li, pow lek an y ch różnokolorow ym lak iem , używ a się le tn ie j w ody ze sa lm iak iem .
R ów nież i s re b ro czeka oczyszczenia ii odnow ien ia . N a jp ro stszy m sposobem je s t p o le ro w an ie suknem , przyerzem m u si zostać u trz y m a n y k ie ru n e k c ien iu tk ich k resek , k tó re p r z y do- k ład n em p rz y g lą d n ię c iu s ię m ożna n a sreb rze zauw ażyć. D o siln ie jszeg o oczyszczen ia używ a się sp e c ja ln eg o m y d lą do s re b ra , rozpuszczonego w sp iry tu s ie lu b w sa lm ia k u z dodatk iem
D o k o ń c ze n ie n a s ir . 3 t - e j .
2 6 - 4S
P an ie faw oryzują dobrych danserów
N ie uczmy się noioych p a s — •
ale każdy taniec musi mieć sicój styl —
można się obey$6 i bez Carioki!
Musimy przyjąć, że każdy z nas mężczyzn — amhicjo- nuje się na punkcie sportów, że niejednego ta żyłka sportow a zaprow adziła w szeregi zawodników, k tó
rzy mogą się poszczycić doskonałym i wynikam i na ko rtach, łiasenach i boiskach.
Czy aby tylko t. zw: żyłka sportow a’ Otóż właśnie niel Mężczyźni —r- trzeba to niestety przyjąć jako pewnik — są niem niej od kobiet czuli na punkcie błahych sukcesów życiowych. Często bardzo dom inującem u nich pragnieniem jest uzyskanie możności zaim ponowania nawet w rzeczach drobnych płci pięknej. W iadom o zaś, jak jej urocze przedstaw icielki reagują na objawy siły i spraw ności fizycznej u mężczyzn. Czy więc znajdzie się gentleman, któryby n. p. podczas polow ania umyślnie spudłow ał? Napewno nie! Każdy z uczestników z reguły chce zostać królem strzelców. A w tenisie? Czy nie podziw iamy gry naszych asów białego sportu? Czy nie zazdrościm y im ich w spaniałych um iejętności? Napewno tak, bo każdy, który raz wziął rakietę do ręki, dąży do jaknaj- lepszych wyników na korcie.
I tak jest w każdej dziedzinie sportu. Z jednym w yjątkiem : w dziedzinie tańca salonowego. Tu jakoś trudno dopatrzeć się am bicji u mężczyzn. O nielicznej garstce uczestników turniejów tanecznych nie może być mowy. Mamy na m yśli niezliczone rzesze mężczyzn, odwiedzających tłum nie różne dancingi, a w karnaw ale bale i m askarady. Rzadko w śród nich znajdziem y takiego, któryby posiadł um iejętność tańczenia w całem tego słowa znaczeniu. Niemki z »reguły cały ten tłum „w yczynia“ na parkiecie naj- komiczniejsze sztuki, k tóre nic — ale to absolutnie nic z tańcem nie m ają wspólnego.
Gdzie należy szukać przyczyn tego zjaw iska? Wielu skarży się na b rak miejsca do tańca i pod tym. względem m ają oni rację. M injaturowe parkiety dancingów, na k tórych tłoczy się dosłownie tłum par tańczących, nie sprzyja ją rozwinięciu całej skali um iejętności dobrego dansera (np. w szybkim walcu, lub tangu). Mimo to
b r a k m le fsc a z u p e łn ie n ie uspraw ied liw w ia te g o , k to w a lc a ta ń c z y w t a k t 2/4, a lb o w t a n g u s to s u je p a s fo x tro tta !
I tu się zaczyna praw dziw a gehenna pań, skazanych na mękę tańczenia z fuszeram i. Nic więc dziwnego, że każda z nich tęskni za dobrym danserem , bo tylko on może dać jej m aksim um zadow olenia z tańca. Trzeba się z jednem zgodzić: taniec jest sztuką i nie m ożna go ku ltywować bez racjonalnej nauki no i... treningu. A więc uczmy się i trenujm y, pam iętając o tern, że nie każdy taniec nadaje się do tańczenia przez masy. N ikt nie będzie tak naiwny, aby wymagać od przeciętnego dansera zdobycia techniki Carioki. Zostawmy ją zawodowcom!
Brummei.
N a l e w o :
U góry: Tak pow inno trzym ać s ię dah- se rkę . P raw a ręk a pod lew ą ło p a tk ą pani, łokieć sw obodn ie podniesiony. Lewa ręka w łokciu lekko zg ięta, a dłoń podn ie sio n a
na w ysokość ust.
W ś ro d k u : E lastyczny krok slow foxa należy do w yższych um ieję tności ta n e c z nych i pozw ala na o p u sz c z e n ie lewej
.ręk i dan sera .
U d o łu : Tak w yglądają sylw etki pary, ta ń cząc e j C ariokę — lekko od s ieb ie o d chylone. C harak terystycznem je s t tu sw ob o d n e p ro w ad zen ie dan serk i p rzez jej
p artnera .
P o w y ż e j : W ysoko p o d n ie sio n e ram iona, jak i ta ń c z e n ie na palcach na leży już
do p rz e s z ło śc i. . ,
N a le w o : N aw etprzy posuw istem pas ta n g a n ie w olno stóp odryw ać od posadzki.
giej k rępującej „am azonce“. Przecież to było tak niewygodne dla dam y a przedewszyst- kieni tak męczące dla konia!
Ale daw ne przepisy mody kobiecej i wsiy dliwpścj m iały siłę obow iązującą. Kobiety w „tych“ czasach „nie m iały“ nóg i nie w olno było ich pokazać, naw et jeśli były obute w piękne lakierow ane buty do konnej jazdy.
Życie ma jednak swoje praw a. I nie w iadomo dziś dokładnie co było powodem, że czarna am azonka i ćyłinderek i dam skie siodło poszło do lam usa, ('.zy było to spow odow ane rzeczyw istą niewygodą korzystania z tych rekw izytów, czy też poprostu „kryzysowe“ w arunki dzisiejsze zmusiły nowoczesne am azonki do przyw dziania innych stro jów?
Mamy jednak wrażenie, że i jedno i d ru gie. Bo w wielu Wypadkach piękna pani chciała jeździć na koniu a tu nie było siodła damskiego. Trzeba było jechać na męskiem, a co zatem idzie, trzeba było przyw dziać spodnie i norm alne buty do konnej jazdy. Cy- linderek, czy m elonik, także okazały się m niej praktyczne od m iękkiej czapki jeździeckiej. I tak doszło do zupełnej rew olucji W dziedzinie kobiecej mody jeździeckiej.
Nie mówimy oczywiście o konkursach h ip picznych. Tam naturaln ie obow iązuje czarny stró j do jazdy konnej, choć. nawet dziś nie
Ma le w o : Z a g ra n ic a p ię k n e p a n ie u ży w a ją c h ę tn ie d o b ie g ó w m yśliw skich s p o d n i /fJ o d h p u r " / w zo ro w a n y c h n a stro ju H indusów , mi-
s trzó w w h o k e ju n a tra w ie .. .
składa się on z am azonki, tylko z czarnych spodni i czarnego żakietu oraz m elonika wzgl. specjalnej czapki jeździeckiej. Ale na treningach, a zwłaszcza ha spacerach, głos decydujący m a przede wszy stkicm wygoda.
Zagranicą lansow ane są obecnie bardzo usilnie długie spodnie, t. zW, ,,Jo d h p u r“, ście: śnione od . kolan do kostki, k tóre zastępują także cholewy daw nych butów do konnej ja- zdy. Spodnie takie niew ątpliw ie w zm acniają przyleg łydki do boków konia, ale mam y w rażenie, że noga, obuta w but z cholewą, jest odporniejsza na o tarcia itp. wypadki, k tó re zawsze przecież mogą mieć miejsce.
Do spodni —- jasna bluzka, jeśli jest ciepło. T rafia ją się wypadki, że poprostu w dziewa się koszulkę gim nastyczną w letnie u pa lne dni. Jeśli jest chłodniej — wówczas pomysłowość pań ma otw arte granice. Trzeba łydko zważać, aby ku rtk a byda możliwie do kładnie zapinana, by w galopie i na przeszkodach nie rozw ijała się, jak sztandar pro-
* l oka na okopach. Jeśli spodnie są czarne, wówczas trzeba dobrać odpow iedni kolor kurtk i. Często robi się całość z jednego ma terja łu i w jednym kolorze.
Koniecznem jest jednak pewne „umężczy- źnienie“ całego stroju. W galopie, pod w iatr, łatw o o przeziębienie, to też bluzka musi być zapinana pod szyją i zw iązana kolorow ą k raw atką. Na głowie kapelusik lub czapka. Ale i tu trzeba pam iętać o szybkości konia i o tern, aby na przeszkodzie „pocisnąć“ konia łydkam i, a nie kapelusz rękom a do głowy, bo w tedy m ożna albo zgubić kapelusik, albo też... konia! Obydwa w ypadki są nie
NOWOCZESNA AMAZONKAW łożyliśmy do archiw um długie czar
ne suknie, cylinderek i dam skie siodło. Na starych ilu stracjach ogląda
my dostojne damy, ustro jone w te rekw izyty' starzy'zny z dużą dozą zdziwienia, jak m ożna było jeździć na koniu w rzem ś podob- nem. Mało jeździć — jak m ożna było skakać przez przeszkody na dam skiem siodle i w dłu-
1
S iS Il
P ow yżej: Priscilla Law son . g w ia z d a „U niversal Pictures” d o sia d a k onia w sp od n iach f/Jodhpur"
z c z a r n e g o sztruksu
N a lew o: Z takim i sam ymi sp od n iam i d o sk o n a le harm on izu je b ia ły w e łn ian y ża k ie t (June Lang z w ytw órni „F ox Film” ).
hiiłe. N ajlepszą w ydaje się nam czarna ak sam itna czapka jeździecka, k tó rą m ożna ta nim kosztem spraw ić na dłrjgi okres czasu. (To także nie jest pozbaw ione dużego zna czenia). .j.
Do całości stro ju pięknej am azonki należy jak że uprząż i siadło. T rzeba przyznać, że am azonki okazują dziwną skłonność do używ ania tego rodzaju, wymysłów co wytok,
28 ‘ AS
m u n s z tu k i in n e ś ro d k i, w y n a le z io n e k u u d rę c z e n iu k o n ia . A p rz e c ie ż n ie m a n ic c h y b a ł a d n ie jsz e g o . j a k z w y k łe , „ a n g ie ls k ie " s io d ło i sp o r to w a u z d a . A m azo n k i n ie w ie d z ą , że H u m '" s z tu k n ie z a w sz e w p ły w a k o rz y s tn ie n a z m n ie jsz e n ie sz y b k o śc i „ tw a r d e go w p y s k u “ k o n ia , że w y to k w c a le n ie u ła tw ia k ie ro w a n ia k o n ie m . O w ie le le p sz e in je s t p r a w i
dłowe działanie łydką, które dobrze ujeżdżony koń zawsze prędzej zrozumie, niż szarpanie uzdą munsztukową, opatrzoną dla zwiększenia męki zwierzęcia, wytokiem.
Ale bo też .panie nie powinny jeździć na „ostrych“ koniach, które są za silne dla słabych kobiecych dłoni. Są także złośliwi, k tó rzy twierdzą, że kobiety wogóle nie powinny upraw iać jazdy- konnej...
Nie o tern jednak dzisiaj chcieliśmy mówić. Mówimy tylko o stroju kobiety do konnej jazdy. Reasumujemy nasze uwagi: srój ten powinien być przedewszystkiem wygodny. Kwestja estetyki jest równie doniosła, ale już na drugiem miejscu. Bo cóż nam przyjdzie z najpiękniejszego stroju, skoro po pierwszym kilom etrze galopu okaże się, że jest bardzo niewygodny?
W- IX
P o w y ż e j: W y b ó r w y g o d n e g o s io d ła d e c y d u je n ie ra z o p o w o d z e n iu w b ie g a c h m yśliw skich
N a p r a w o : W s ło n ec zn e j Ka- lifo rn ji n a w e t stró j p l a ż o w y służy za d r e s s d o k o n n e j ja zd y ...
N a l e w o : B reeches y , z a p in a n e z bo k u n a g u ziki i w e łn ia n a k o szu la s p o rto w a sq s t r o j e c h ę t n i e u ż y w a n y p rz e z a m e /y k a ń s k ie a-
m a zo n k i.
N a p ra w o : D r e s s d o k o n n e j ja z d y , w z o ro w a ny n a m ęsk ich fa s o n a c h .
.................. ........ó £M ' i . . . . . ..
4S-29
P R Z E P I S Yodnoszące się do naszego ka lendarzyka
obliczone na 3 —4 osoby.
Z U PA W Ę G IE R SK A . 25 dkg .kwaśniej ifcajmiSity .pokrajać drobno, dodać 5 dkg w y top ionej słoninkii w raz ze slkwar- karni o raz 3—4 śwlieże pom iidory lu b ‘dw ie łyiżiki .m arm olady ponauMiorowej, ipoezem .dmsic w szystko razem około igioidiziinę. Osobno go 'tuje s ie ro só ł ® kości eieliQcycb; (rosołem ty m roz- prowaidza si'e k ap u s tę w ipotrzebnej ilośoĘ zai^otow uje i pöd-aje, iwkroiwszy p rzed tem do lampy dw ie iparówfkii. — Osobno podlaje slie lelenlkÄe płaltM eh leb a , p rz y p ie k a n e ma ru m ia n o .
iPA SZTEO IK iI. .Z iCIBLĘCINY . 50 d k g m ię sa eieleoego uiduis>ić n a m a ś le w ra z z g a rs tk ą .pieczarek i z iel orną p ie- tirru-szlkią. Mliefeą p ieczeń w ra z z p iecza rk am i p rz e m ie la sic dw a ra z y „(wkłada mapo^wrot do sosu , d o d a je łyżeczkę sofku cytryinowegio, sardeUkc roizitaftą z ły żeczką imaisfta* szczyp tę soQü li p ie p rz u Ir poddlusza chw ile n a .ogniu, iprży .piłtoem m ieszan iu . .Osobno p rz y g o to w u je is-ię idla&to fran icusk ie iliub zw ykłe k ru c h e , w a łk u je n a giruboiść igirzbietu no ża i w y- k raw u je f o r e m k ą ' O krągłe placuszki', którle siię. dz ie li n a dw ie po łow y. iW jedinej połow ie ro b i s ic m n ie jsz ą fo rem ką o k rąg łe o tw o ry , tw orząc z n ich w ten sposób w ianuszki. ,Na środeik ca łych p lacuszków niak łada silą łyżeczkę p rzygotow anego p asz te tu , p rz y k ry w a w ianuszikicm , n a . o tw ó r d o d a je s ię jeszcze p a sz te tu i k ła d z ie skośn ie , w y - biifcem żó łtk iem paSztccikii, p iecze się w g o rą c y m p ie c y k u i p o d a je dobrze eiiepłei: rMożna fceż u p ie c c iasto osobno i n ak ła d a ć p a s z te t do ju ż u p ie c z o n y c h -fo re m e k w p o d an y w yżej sposób. P rz ed poldanliem- n a leży j e siiłn ie podg rzać .
OM LETY A L A PAYS.A N . U sm ażyć n a ru m id n o ‘t r z y d u że iziem niaki, p o k ra ja n e w p ła tk i . D o sm ażen ia uiżye 6 d k g słon iny , p o k ra ja n e j w d ro b n ą kosteczkę. D o usm ażonych ziem niaczków d o d a ć k i lk a łyżćfc m iiękko u g o tow anego g ro chu lu b drobniej fa so lk i „posmażyć Wiszystko chwSlllkę, p o tem rozłożyć i w ars tw ą n a ca łe j paiteiLni i ^ailać irozkłueone- mi itrzem a ja ja m i. P ate ln iię wśt-ąwiiar s ię do piiećyka, a gdy się j a j a ze tn ą , zw ija Mę o m le t w r u lo n i p o d a je z osifcrą s a ła tą w łoską lu b ja rzy n o w ą . O i le n ie m a się do d yspozycji p iecy k a , w ysm ażać m o żna om lety ma m a łe j patcllce, w te d y jed n ak n a leży je w ysm ażać z obydw u strioin.
K R O K IE T K I RYŻOW E. E illiżankę ry ż u (m oże b y ć ta ń szy t . izw. łam an y ) w ym yć i, ugo to w ać w m le k u ma g ę s tą m asę, k tó re j m a b y ć t r z y fifliiżańfc-L P rz y gotojwaniiu p iln ie miieszać^ bo r y ż s ię ła tw o p rz y p a lą . O e tó w y ry ż so li s ię , d o d a je ja jk o li d o k ład n ie m iesz a . O ile m alsa w yp ad ła . za~ rzaidka, d n d a je s ię p a rę ły ż e k ta r t e j b u łk i. R yż w y k ład a się ma deskę , p o sy p a n ą b u lk ą , fo rm u je z n ić g o p la c e k g ru bości p a lc a , a po zastyginiięcllu w y c in a isdę ikólkiem- luib szk lan k ą o k rą g łe z ra z ik i, ‘p a n ie ru je w ja jk u i bułeczce, o raz sm aży szybko ma b ardzo g o rą c y m tłuszidziu ‘ z obu stro n n a z ło ty koilor. K roM eitkam i o k ład a ®ię duszoną m a r chew kę z g roszk iem ja k o d an ie ja rs k ie flhib gaJm liruje mie- mii pó łm isek z pieczentiią c ie lęcą , p rz e k ła d a ją c g a łązk am i zielonej p ie tru szk i.
D Y N IA DUSZONĄ DO M IĘ SA . M ałą tw a rd ą , oczyszczon ą z łu p y i p es tek d y n ię , p o k ra ja ć ja k k a p u s tę , posolić, sk rop ić oidtem i odstaw ić n a p a r ę godziin, pozeem ś lę ją w yciska i d a je ma usm ażoną w m aś le ceb u lk ę i diusi w o lno pod p o k ry w ą , p o d lew a jąc ro so łem łu b w odą. W końcu do rab ia s ię sm ak solą, cu k rem , octem łu b sok iem c y try now ym , d odaje łyżk ę śm ie tan y z ły żeczką m ąk i, izagoto- w u je d p o d a je do ko tle tó w lu b p ieczen i w iep rzow ej a lb o w olow ej. •
SOS H O L E N D E R S K I do ja rz y n goltiowanych w s ło n e j wodzie lu b ry b tnia n iem iesko . Ł y żkę św ieżego m a s ła ro z topić,. dodać łyżeczkę m ąk i, 3 ż ó łtk a i sz k lan k ę ro so łu , m a ły k ieliszek w ina , k o stkę c u k ru , o d a rtą n a cytryniile, 1 ł y żeczkę soku cy try n ó w ego. W szystko u b i ja s ię n a p a rz e , aż zgęstn ie je , t j . aż s ię zaczyna podnosić , poezem w y lew a się sos do sos je rk i, a tę sttaw ia się do c iep łe j wody» gdzie pozo sta je aż do podania-.
TORT ORZECHOW Y Z K R E M E M . 4 ca łe j a j a u b ić sp i r a łk ą z 20 d k g mąciziki cuk row ej ,dodać 7 dfcg m ie lo n y ch orzechów i 12 dkg m ąk i, w lać do fo rm y n a ta r te j m asłem L up iec . W y& tudzony toń t ro zc iąć n a 2 łu b 3 części i p rz e łożyć 'krem em lu b m asą orzechow ą. P rz e p is n a k rem : 1/8 1. śmiieitanlkiii rozbić z łyżeczką m ą k i z iem n iaczan e j i 1 żółtk iem , d o d ać k aw a łek w am iiji i u b ić n a p a rz e nia g ę s ty krem . Osobno u trz e ć 10 dkg m a s ła deserotwego rz 10 dkg m ączk i cuk row ej, dodać łyżeczkę m ie lo n e j d o b re j kaw y, w końcu wystuidizony k rem po łyżeczce, p iln ie m ieszając . P rz e p is n a m asę o rzechow ą: 10 dkg m iielonyeh orzechpww sypać u a 1/8 g o tu ją c e j śm ie tan k i, dodać 10 dlkig cu k ru z w aniilją, zago tow ać »odstawić i dom ieszać 4 d k g m asła deserow ego, d o d a jąc g o p o kaw ałeczku . [Przełożony k rem em to r t p o lew a się czekoladą ,i ozdab ia ć w ia rtk am i orzechów W form iie giwilazdy. P o lew a czekoladow a: U gotow ać gęs ty sy ro p z 8 d k g c u k ru i .paru ły żek wody. 8 d/kg czekolady rozm iękczyć iw c iep le i zm ieszać z dolew anym p atroszę s y ropem . W końcu dodać łyżeczkę m as ła i szybko polne, laby pozostał g ład k i. Sc. K o.
N ow ości gospodarstw a dom ow ego.
Ziacliowanfie pedanityez- n.ej czystości av dom o- wem g ospodars tw ie w in n o s ta ć siię n a c z e ln ą z a sa d ą k ażdej m ło d e j g o sposi. U w idoczniony nia fo to g ra f ii luniw ersalny p rz y rz ą d do -etzyszctzeniia naczyń ułiatwi je j b a r dzo za dam ie. W ynalazek p o le g a n a ziaistosow aniu rączki wspóltnej d la w ielu rodizai mialterjałów, u ży w anych n a jc z ę śc ie j do czyszczemiia, a W ięc gum ow ej gąbki?), druieia- n e j szczotki, palkułów, w aty ii’td . S p ec ja ln y u- ehwyfc W postaiöi mieta- low yeh ifciesizezy n a k o ń cu d re w n ia n e j rączlki u - m ożli wi a umioioaWamied an iega m aite rja łu i w y godne czysizczieniie n a w e t g łębokich , w ąsk ich f la konów n a kiwiaty.
P re s s e -P h o to ,
7 ^ DNI ♦ DOBREJ 4 GOSPODYNI.2 dzuóch g łó w n y c h d a ń o b ia d u je d n o m o ż e b y t w s k r o m n ie js z y c h g o s p o d a rs tw a c h
oDUSzezone,
Swf«« If TW l,|.ł 4e
NiedzielaDni 30
Teodora ! 2# Cheszwan
. Wtorek
j oI Andrzeja
25 Cheszwan
8 I -kr©niQß] {a S ^ m fritt8S * r ° r t o r z e c h w y 11
foroot z 2 ryżem.iSaiasjai Mzotto zJ J ~ ~ -------------- z i e l o n y m g r o s z l t i « . ,
S S f m S S “ 2 b a r k a m i / Do,kr „ -------- ~
; Marcina bisk. 26 Cheszwan
Czwartek
i M arcina ap. 2 7 C b ę s z w a n
Płatek
Stanislawa ifostk 28 CheszwaR
J łózefaia. Seraf.I 29 C h e s 2 w a n .
3 0 ' AS
sSte zWn a s ł$ Kaczk»y ? ^^ntami.Bruk-
------- — ----- p ą y a a ^
k o t lS l ,f ki^ ‘®Łłe Ä 1 .2!«»!. (Wety ,S t e i L V e d T iC2kani- «» mmdurtach? ‘» ‘ymnny- z i e a ^ f «
z« * y a i S ä f f S * ‘'“« » ty > -2 •‘«»koni. 4
KOM PROM ITA CJA. [
c~ H Ą U . L I £
P rzyrzek ł pan nie w ystaw iać tego obrazu! Czy m uszą w szyscy wiedzieć, że pozo wołam panu do a k tu ? ‘ ’ '
Rozwiązania z N-ru 44-go.PO C IĄ G ł SAMOLOT.
P o c iąg do p rz e je c h a n ia 300 km z szybkością 30 km n a godzinę p o trzeb u je 10 godzin. P on iew aż c a ły ten czas sam olo t lec i z szybkością 300 km n a godziną, w iec p rzeb y w a ogółem 3000 kilom etrów .
33. Z PODRÓŻY PO ANGLJI.Cena b a n a n a w ynosi l 1/ 4 p en sa — 050 bananów ko sz tu je 5 fu n tó w , a za USD iSześciopensówek kup iec sp rz e d a je 3304 b a n a n y (il!5 tuzinów tu z inów).
O SIEM LOKOMOTYW .Z epsu ta lo kom otyw a oznaczona je s t n r . 5. P o
zosta łe lokom otyw y n a le ż y p rzesuw ać w porząd k u : 7, 6, 3, 7, 6, 1, 2, 4, 1, 3, 8, 1, 3, 2, 4, 3, 2, w sum ie siedem naście ruchów , k tó ry m i m ożna u s ta w ić w ozy w e w sk azan y m porządku . Prócz pow yższego is tn ie ją jeszcze dw a nieco in n e ro zw iązan ia .
ST R Z E L A N IE Z ŁU K U .P ie rw szy strze lec t r a f i ł 12 dw a razy , 14 dwa
razy , 48 ^ raz . D rug i t r a f i ł 12 — raz , 32 — raz, 14 c z te ry razy . T rzec i 14 dw a ra z y , 18 — cztery . C zw arty 32 dw a ra z y , 12 — trzy , a p ią ty strze^ lec t r a f i ł 32, 14, 18 po jed n y m ra z ie i 12 trz y razy .
PIENIĄDZE W RANKU.M ąż p an i tZofji może p o d jąć n a jw y że j 2550 zł.,
gdyż ty le ty lko m a tam złożone. Bowiem mąż je j p rz y ja c ió łk i m ia ł 2347 zł., a. on m a o 3 (o-trzy-m a) w iecej.
W Y C IECZK A ŁO D ZIA M I.P a n u Chabirowi to w arzyszy ły p rzed obiiiadem
pani M ak i p a n n a B ław atek , p o ob indzie p an i F io łek i p a n n a M ak, a po podw ieczorku p an i B ław atek i p a n n a F io łek .
ZM IA N A PIE N IĘ D Z Y .K up iec m ia ł w kasie dw ie dw udziestozło tów ki
i 7,85 zł d robnych . W obec teg o m ógł p an u Now akow i w ydać 47,85 zł, lecz n ie m ógł w ydać 17,85 zł.
ROZRYWKI UMYSŁOWENA POKŁADZIE.
Przy barjerze na pokładzie statku oceanicznego stoi pasażer i patrzy na zachód. P rzy barjerze na drugiej stronie okrętu stoi jego przyjaciel i patrzy na wschód. Nagle pierwszy odzywa się: „Masz źle zawiązanykraw at“ , Na to drugi odpow iada: „A ty, jak widzę, jesteś nieogolony“. W jak i sposób obaj mogli poczynić te spostrzeżenia, nie od
w racając się i nie posługując się zw ierciadłam i?
D ZIELENIE LITER.W dziesięcioliterowem słowie kolejne lite
ry zastępują cyfry od 1 do 0. W poniżej po- danem dzieleniu litery te wstawiono zam iast cyfr. Z jakiego słowa wzięto litery?
Z E C R S Z : S T I R - R E I
R E fS A S R
N S L
T C N S T I Ł Z
S A N Z S A N Z
DRABINA W STUDNI.Pani Kozłowska
potrzebuje czterom etrow ej drabiny do zbierania jabłek z jabłoni. W pionowej studni stoi d ra bina, jak to w idać na rysunku; odstęp m iędzy szczeblami wynosi 30 cm. Czy drabina ta w ystarczy p. Kozłowskiej?
Z K R Ó L E S T W A M O D Y .
Rok 1936 — sm oking i dla pań.Kok 1937 — toalety wieczorowe dla panów.
D o k o ń c ze n ie z e s ir . 8-eJ.
syjskiej Agreniewa. N adszedł rok 1934, a z nim w ybory na „W enus Paryża“, o których już pan wie. Przerzuciłam się do ronsic-hal- lu. Nie zadaw alając się tańcem i dla oszczędzenia zdrow ia zm ieniłam „ge.nre“, ucząc się śpiewu. Z klasycznej tancerki przedzierżgnę- łam się w tańczącą cygankę i tu piosenka oddaw ała m i wielkie usługi, wykazując, że obrałam dobrą drogę.
— Czasy owe, to jeden ciąg w alki o spokojne życie, m im o rosnącego powodzenia. Ze wzruszeniem m yślę o pomocy, jakiej doznałam od Francuzów . Pewien stary im presarjo, m ający wielkie stosunki w świecie artystycznym. zw rócił się do mnie, ofiarując mi swe usługi. F rancuzom im ponuje m łoda kobieta, pragnąca iść uczciwie przez życie. T eatr szalenie lubię i dopiero za kulisam i czuję się w swoim żywiole, m im o niejednej przykrości, na jak ą się jes t tam narażoną. Mam raczej naturę tragiczki, ale nie tracę nadziei, że uda mi się zagrać również większą rolę w kom edji lub na ekranie. Jak ie są moje plany? P ra
gnęłabym wy.siąpić w Polsce i może uda mi się zorganizować wraz z m oją siostrą M arją odpowiednie tournee. Byłabym wtedy w K rakowie, W arszawie i innych miastach.
Oto Polka Ęyariowa, k tó ra zawojowała P aryż i k tó rą uznano za godną konkurow ania pod względem kształtów z boginią piękności. A trzeba pamiętać, że w ju ry zasiadali tacy znawcy, jak słynny m alarz Van Dongen, k ierowniczka szkoły tanecznej Irena Popard, dziennikarka i lite ra tka Maryse Choisy, rzeźbiarz Lejeune i wielu innych.
Podając pannie Irence rękę na pożegnanie, spoglądam na tę drobną, w skrom ną suknię ubraną postać, k tóra dzięki harm onji swych kształtów zdołała wywołać entuzjazm u znawców piękna. Zygmunt F renkiel (Paryż).
D o k o ń c z e n ie z e s łr . 2 6 -e j .sido lu . RajĄ ki i lam p y czyści s ię n a ' sucho, m y je s ię zaś lu s tra o raz różne p rzed m io ty z p o rce lan y i szkła . Na sam koni'e’c p ra c po zostaw iam y podłogi.
Albo w ięc czyści się je go tow anym roizezy-
nem m yd lan y m z częstą zm ianą w ódy p rzy k ażdej obrob ionej p a r t j i pod łog i lub też ś ro d kam i chem icznem i, n a jle p ie j m ieszan iną ben zyny , sp iry tu su ii/’ sa lm iak u . M ożna także użyć do tego celu szczotki d ru c ia n e j, czy w reszcie ap ara tó w e lek try czn y ch . D opiero po ■zupełnem w yschnięciu m ożem y je zapuścić i: po pew nym czasie w yszczo tkow ać. L inoleum , zapuszczone o le jem ln ian y m , znosi ty lk o obo ję tn e , a w ięc n ie tłu s te m ydło . Po obmydifu m ożna je n a t łu ścić lek k o o g rz a n y m olejem ln ia n y m i n a trzeć w sposób po lecony przez k ażdego sprzedaw cę lino leum . P la m y tłu s te d a ją się usunąć te r p en ty n ą .
T eraz m ożna ju ż pow iesić oczyszczone o b razyi w y p ran e f ira n k i, u łożyć, w y trzep an e jeszcze u p ro g u le tn ich m iesięcy d yw any , m eble n a le życie p rzy su n ąć i każdą rzecz postaw ić na s wo jem m iejscu .
K rz ą ta n in a skończona. W y b o rn y dech czystości o tu la członków rodziny , a gospodynii — m a tk a z uszczęśliw ionem uczuciem spoziera na z b liża jącą się zim ę, albow iem d o d a jąc nowego b la sk u i św ieżości m ieszkan iu , p rzy g o to w ała n a jlep szy i b o g a ty w p lon g ru n t p o d sw ój n a jw ażn ie jszy c e l: p ie lęgnow an ie zm ysłu ro d z in nego i rodzinnego przyw iązania^ St-wiez.
A S -31
NA SCENIE.T e a tr im . J . Slewaekiiego w K ra
kowie g n ą lofbeemłile św ietiną -szkn- kQ WiiilheLmia Weirneina „Ludzie n a k r z e “ , .gizitukia itą — jąlkl tio ju ż ikiJkaiknoituiie nia te rn uii'i&jsöu no-
' iłowaliśmy -r- ipieruisza dzliesląitiki ma jaikitiuialtiiiie ,is:zy e ir p rut) lei n ó w,
K rystyna Szyszko jest uroczą, młodziutką, a w ybitn ie utalento v.'aną artystką, w ystępującą obecnie w teatrze grodzieńskim . ■ Znacz? w i) sukces artystyczny odniosła w roli K atarzyny Seidl w „Ma
turze“.
w zajem nie' się żiazęMiająeyoli. J e s t o dz wi-eneiedlenii em współezeisiniośer, p o ru sza bo lączk i i ro p ie ją c e rlaoiy d n ia dzliłsięjszego.. B obrze p rz y g o tow ał ją reiżysiefislkia OBIiiegański, a z E i s p ó ł aikitorisM gr;a sz tu k ę pio- p ra ’winiie, w uick tóry ieh T'dliaieh dlo- skeiniajie. Zwliaiäzöza ma speiejalne w yróżm lenie z a s łu g u ją Burma,to- wiiez (Z/demiieik), E arbow siki (p ro fesor), Sneheekia (Pauliima),, Ma- ciherslkii (reżyser), ■pomadito g łów ne ro le g r a ją Biiielskia, Bomipwiez. W ożnik, Wrioiiskii i Żnikowskii.
T e a tr M ie jsk i w Łodzi g r a na- prz-ernii'am „M azepę“ .SłoWaietkiiego w inseeinizaicji O sterw y i „M orał- ność P a n i D o lsk ie j“ ZiapoLsJkiiej. W „Maizepiiie“ oezywiśóie nia czoło wykipmaweów wysuwia się Sam O sterw a, zniakornity cditwór.aa ro li ty tu ło w ej. W o je wiodę z dużą s iłą w yrazu g ra B tałoszczyńsk i, s ta ra n n ie królia Tlaitarik^lewioz, s ty lo w ą A n ie l ją je s t Łęcka., a dobrym Zblgnkewieim H ierow sk i. W „M ora ln o śc i P a n i D u lsk ie j“ zmakomi- tenii locltwórezyniiiaimli ró l H esi, Haniki i Tadraiehow ej s ą B y w ińska, Ja w o rs k ą ii Bąbrowiskia. B ają koinieert g ry a k to rsk ie j. B ar-
dzo dobrze g r a ją T ym ow ska i Po- łomsika, a ro lę Bulskiiej od;twarza Cliojnaicikai.
W T ea trze M ie jsk im w G rodrtle o d b y ła s ię urocizysitość 25-łeicdia p ra c y alktorsfeiej i ISdieicii.a dlzia- łiałintościi dyrekitioTSfciiej • Jó z efa G rcdiLiekiego, d y r. T e a tru M iejski jago w 'Grodiure i Teiaitru objaz- dow'.ego w o j. białiosteolkiego. B y r. G.Tioidlniiicikiil, prowladiząic od w ielu la t p riowinicjonialnre pliaeówkii teia- tra to e , p rz y c z y n ił isię iznaicznlile do krizowilEiniia ku litu ry 'teaitrailmej na kreeiąisih wsiebddniiicili is Zasługi j e go w bej diziiieidiziiimiie • s ą duże. P o d k re ś lil i t e morwicy mą uroiczystosöi jiiib;i leuszow ej. N a iprziedsta wiernie ju b ileuszow e Wybraimo kom ed ję Grzymiały-SijEidlleicki.eigo „Spadiko- b ie re a “ , w k tó r e j ju b i la t loidltwo- rz y ł ro lę ty tu ło w ą .
W T ea trze L etn im w W arszaw ie przygoitow ał Wiarmeekii no w ą ko- m e d j ę angiieiskiiiej sp ó łk i p . t. „Z ło ty wie ni ec“ . A.meigdota kpm e-
Świetncm i odtwórczyniam i ról Hesi i H anki w „Moralności pani D ulskiej“ są Z. D ywińska i E. Ja worska, w ystępujące ; obecnie
w Teatrze M iejskim w Łodzi.
djii g rzeszy ubóstwiem in w en c ji, d ja lo g i są mizeirme, postaciie szą- błomowie., a le ziato jeduia rioła s ta re j piomywaiczki pozwiaila S ta n isław ie W ysockiej stwiorzyó now ą świteibną kiręaieję. Grzymiała-Bied- leicild-Jąik'pisze o grzie W ysoclkiej:
„M a W ysocka t t n przediziiiwny d ar, że po k ilk u pillerwlszyeh je j odi’azwauiuich silę n a scemiia s ta je prized mairniL p e łn ią gaitumlkiu od- tWiaizamej poEitaaii. B ez ciemiia zgryw,am,ią się , m ajszlaichetniej- sizemii sposiobam'i a r ty s ty ezuem i'Oiddiaije każde uczuicie, la miieima w ro li ą u i wlńMienkia psyeMicime1- go, k tó reg o b y n ie dipstinzeigła,, n,ie u jiaw niła, n ie rozp row adziła w cibarakiter. I kiażdla postać , k tó rą. gra, wycliodizr z je j g r y j a k a ś '
głębsza,, duohowo ppwlażniile jisza, bardziiiej zastaniawilająca,...“ .
W B ydgosżezy T e a tr M iejski w ystaw ił : 'operetkę Kiablmiama „D ja,helski jeździiee“ , k tó r a oitrzy- m ąla 'd o sk o n a łą obsadę iaktorską.
■ .
m
Ju ljusz Osterwa, znakom ity odtwórca Mazepy, bawi na gościnnych występach w Łodzi, gdzie stylową jego partnerką w roli
A m elji jest Łęcka.
a i m uzycznie ■przygotowana zosta ła . dobrze. O pere tk a t a diaje pole do pop isu Xemi G rey, Hiäi- m ir sk le j, RycliteröwiV, Heirmańo- Wej, B ytrycihow i, Koiczianowuczo- wi, N o wiai AOWskiemu, Bomoisiłaiw- skiiemu, Iwańskiiiemu i in n y m . — Ew olucje' bąineciznie w y k o n u ją b ia wurovvo Sobiniltówma n W ojnąr.
( b ) .
I/AILIINIEDZIELA — dnia 8 listopada.
8.00 Audycja poranna.,9.00 Transmisja Nabożeństwa z ' To
runia.12.03 Poranek muzyczny z Łodzi.11.30 Muzyka rozrywkowa (płyty).10.30 Audycja dla wsi.10.30 Fragment słuchowiskowy: „Ka
jus Cezar Kaliigula“ .17.10 Koncert rozrywkowy.18.00: „Tańce polskie“ (Transmisja
do Ameryki).19.00 „Ubiegły rok pracy P. A. L.“ —
szkic literacki.19.20 Melodie operetkowe.21.00 „Na wesołej lwowskiej fali“ .21.30 Recital fortepianowy Pawła Ło
wieckiego.22.00 Koncert muzyki bułgarskiej.22.45 Muzyka tameczna.PONIEDZIAŁEK — dnia 9 listopada.6.30 Audycja poranna.
11.30 Audycja dla szkół.12.03 „U w ertury“ (płyty).15.15 Koncert południowy Małej Or
kiestry IP. R.15,55 „'Wszystkiego po trochu“ — au
dycja dla dzieci.16.30 Walce artystyczne.17.00 „Ideał władcy w dawnej Pol
sce“— --odczyt.17.15 Recital skrzypcowy Edwarda
Zethurecky‘ego.19.00 Audycja strzelecka.19.30 Polska Kapela Ludowa Feliksa
Dzierżanowskiego.20.00 Koncert kameralny .21.00 »^Lwowska karta Wojciecha Bo
gusławskiego“ — wieczór literacki.
21.30 Albert Sandler ze swoim zespołem.
22.00 „Śluby Jana Kazimierza“ — oratorium.
23.00 Muzyka' taneczna.W T O R E K
6.30 Audycja poranna. 11.30 Audycja d la szkól.
dnia 10 listopada.
12.03 Koncert w wykonaniu Sekstetu Niny Hańskiej.
15.15 Ryszard Strauss dyryguje wła- snemi utworami (płyty).
16.30 Koncert Orkiestry Warszawskiej Straży Ogniowej.
17.00 „Dni powszednie państwa Kowalskich“ .
17.15 Koncert.17.50 „Wesoły wojak“ — monolog
Kornela Makuszyńskiego.19.00 „Dyskutujmy: „C zy mamy nad
miar inteligencji pracującej“ .19.20 „I co pan na to“ — lekka au
dycja muzyczna.20.15 Koncert.
, 21.00 „Na kwaterze“ — muzyka baletowa.
22.00 „O hymnach narodow ych“ — audycja Marii Johan,ny Wielopolskiej.
22.45 Polska muzyka taneczna.ŚRODA —- dnia 11 listopada.
-6.30 Audycja poranna.9.00 Transmisja nabożeństwa, z ko
ścioła św. Krzyża w Warszawie.10.30 Transmisja rewji wojskowej z
Placu na Rozdrożu.12.03 Poranek muzyczny.13.30 „Syzyfowe prace“ — pogadanka.14.00 Muzyka polska.15.45 „Polska jest wasza“ — poga-
16.05/ „Mikrofony na ulicach W arszawy w diii. 11 XI 1918 r . “ .
16:40 Koncert.18.00 Słuchowisko historyczne.19.30 Pieśni śląskie. -20.00 Polskie miniatury instrum ental
ne (płyty).21.00 „Opowieść o Chopinie“ — 111-ci
wieczór. .21.45 Koncert Orkiestry Symfonicznej
Polskiego Rad ja.22.25 Marsze polskie w wykonaniu or
kiestry wojskowej.23.00 Muzyka taneczna (płyty).
CZWARTEK — dnia 12 listopada.6.30 Audycja poranna. .
11.30 Poranek szkolny dla młodzieży szkół powszechnych.
12.03 Muzyka (płyty).15.15 Muzyka lekka. . .16.20 „Chwilka pytań“ — dla dzieci.4 6 .3 5 i pieśni w wyk. Zofii ra -
. : bry i W iktora Bregy.17.00 „Zatrucie produktami spożyw
czymi“ — odczyt.17.15 Symfonia kameralna na 11 in
strumentów. t17.50 „Książka i wiedza“ : „O pol
skim słowniku biograficznym .19.00 Premiera słuchowiska pt. „Je
denasty listopada“ .49.30 Koncert rozrywkowy -z Wilna.20.30 „W najdzikszej dolinie' tatrzań
skiej“ — pogadanka.21.00 Sylwetki kompozytorów pol
skich — Zygmunt Stójowski.22.05 Muzyka taneczna.
PIĄTEK — dnia 13 listopada.6.30 Audycja, poranna.
11.30 Audycja dla szkół.12.03 Muzyka.15.15 Muzyka /lekka.16.30 Rewia instrumentów w^ wyko
naniu zespołu „Kaskada“ .17.00 „Złoto Sybiru“ — felieton.17.15 Koncert solistów.19.00 „A przysięgała...“ Fragment z
powieści Elizy Orzeszkowej.19.20 „Z pieśnią po k ra ju “ .19.45 Fragment operowy.20.00 Koincert symfoniczny.22.30 „Od pomnika do pomnika“ —
wesoły skecz Wiecha.22.45 Muzyka taneczna.
SOBOTA — dnia 14 listopada.6.30 Audycja poranna.
11.30 Andycja dla szkół.12.03 Lekki koncert południowy.15.15 Muzyka rozrywkową.16.15 Operetki francuskie.17.00 „Portrety i szkice muzyczne“ —
audycja muzyczna.19.00 Audycja dla Polaków z zagra
nicy.19.30 Koncert rozrywkowy:24.00 Recital wioliohezelpwy Dezyde-
riusża Danczewskiego.21.30 Koncert Orkiestry Tadeusza Se-
redyńskiego.22.00 „W aterloo czyli miłość synow
ską“ — groteska.22.30 Muzyka taneczna (płyty).
Kompozycje, nadsyłane do działu muzycznego „Asa“, zamieszcza się bezpłatnie. - Hiezamówionych artykułów Redakcja nie zwracaReklamacje w sprawie nieotrzymania lub późnego doręczania egzemplarzy należy wnosić niezwłocznie, pisemnie,
do Urzędu Pocztowego (doręczeniowego), a nie wprost do Administracji.
S P Ó Ł K A W Y D A W N I C Z A K U R J E R S . A . - P R I N T E D IN P O L A N D .