jordan robert - koło czasu tom 2.1 - wielkie polowanie.pdf
Post on 14-Oct-2015
233 Views
Preview:
TRANSCRIPT
-
Lucinda Culpin, Al Dempsey, Tom Doherty, Susan England, Dick Gallen, Cathy
Grooms, Marisa Grooms, Wilson i Janet Groomsowie, John Jarrold, Chopcy z Johnson City
(Mike Leslie, Kenneth Loveless, James D.Lund, Paul R.Robinson), Karl Lundgren, William
McDougal, Gang z Montany (Eldon Carter, Ray Grenfell, Ken Miller, Rod Moore, Dick
Schmidt, Ray Sessions, Ed Wiley, Mike Wildey i Sherman Williams), Chanie Moore, Louisa
Cheves Popham Raoul, Ted i Sydney Rigneyowie, Bryan i Sharon Webb oraz Heather Wood -
im t ksik dedykuj.
Przyszli mi z pomoc, kiedy Bg szed po wodzie, a prawdziwe Oko wiata
przesuno si nad moim domem.
Robert Jordan Charleston, SC - Luty 1990
-
I stanie si, e co ludzie uczynili, zostanie strzaskane, a Cie zalegnie na Wzorze
Wieku i Czarny raz jeszcze pooy sw do na wiecie czowieczym. Kobiety ka bd, a
mczyni skamieniej ze zgrozy, gdy ludy ziemi rozpadn si niczym zetlaa tkanina. Nikt nie
przeciwstawi si, nikt nie wytrwa...
A jednak urodzi si taki, co stanie do walki z Cieniem, zrodzony ponownie, jak to byo
przedtem i bdzie znowu, bez koca. Smok si odrodzi, a narodzinom jego towarzyszy
bdzie pacz i zgrzytanie zbw. We wosiennice i popi lud swj odzieje, a przyjcie jego raz
jeszcze sprowadzi pknicie wiata, rozrywajc wszystkie czce dotd wizi. Niczym brzask
rozszalay olepi nas i spali, a przecie to wanie Smok Odrodzony stawi czoo Cieniowi w
czas Ostatniej Bitwy, a krew jego przywrci nam wiato. Lej zy rzsiste, o ty, ludu wiata.
kaj, czekajc na zbawienie.
Proroctwa Smoka z: Cyklu Karaethon
przetumaczone przez Ellaine Marise'idin Alshninn,
Pierwszego Kustosza Biblioteki Dworu Arafel,
W Roku Stwrcy 231
Nowej Ery, Trzeciego Wieku.
-
PROLOG
W CIENIU
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, w kadym razie w tym miejscu, krzywi si
drwico, syszc guchy szmer, ktry w sklepionej komnacie brzmia jak dalekie gganie gsi.
Drwin krya czarna, jedwabna maska, niczym si nie rnica od masek zakrywajcych
twarze setki innych ludzi zgromadzonych w pomieszczeniu. Sto czarnych masek i sto par
oczu, usiujcych wypatrzy, co kryj pozostae zasony.
Komu, kto nie rozgldaby si nazbyt uwanie, mogo si wydawa, e olbrzymia
sala, z jej wysokimi marmurowymi kominkami i zotymi lampami zwisajcymi z kopuy
sufitu, barwnymi gobelinami i skomplikowanymi mozaikami posadzki, naley do jakiego
paacu. Ale tylko komu, kto nie rozgldaby si nazbyt uwanie. Bo, po pierwsze, przecie
chodem wiao z kominkw. Na kodach grubych jak mskie udo taczyy wprawdzie
pomienie, nie daway jednak ciepa. Mury skryte za gobelinami, wysokie sklepienie nad
lampami, wszystko z nie ociosanego, nieomal czarnego kamienia. Nigdzie adnych okien i
tylko dwoje drzwi po przeciwlegych kocach komnaty. Jakby kto sobie umyli, e wszystko
ma wyglda jak w paacowej sali przyj, ale nie chciao mu si zaprzta gowy niczym
wicej jak tylko oglnym planem i odrobin szczegw.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, nie wiedzia, gdzie znajdowaa si komnata,
nie sdzi te, by pozostaym to byo wiadome. Nie mia ochoty si zastanawia, gdzie jest.
Wystarczao, e go tutaj wezwano. Nad tym te nie mia ochoty si zastanawia, jednake na
takie wezwania stawia si nawet on.
Poprawi paszcz, wdziczny, e ognie na kominkach nie daj ciepa, inaczej bowiem
byoby mu za gorco w czarnej wenianej materii spowijajcej go od stp do gw. Cay jego
ubir mia czarn barw. Sute fady paszcza kryy przygarbienie, maskujce wzrost, w ich
gstwie trudno si byo poapa, co do jego tuszy. Niemniej nie on jeden spord
zgromadzonych owin sw posta w pachty dugoci caych pidzi.
W milczeniu obserwowa swych towarzyszy. Nieomal cae jego ycie zbudowane byo
na cierpliwoci. Zawsze, gdy dostatecznie dugo czeka i patrzy, kto w kocu popenia bd.
Wikszo obecnych tu mczyzn i kobiet wyznawaa by moe t sam filozofi;
obserwowali i suchali w milczeniu tych, ktrzy musieli mwi. Niektrzy nie potrafili znie
czekania albo milczenia i w ten sposb zdradzali wicej ni powinni.
-
Wrd goci krcia si suba, szczupa, zotowosa modzie, okraszajc oferowane
wino ukonem i milczcym umiechem. Modzi mczyni i kobiety, ubrani jednako w biae
spodnie i obszerne biae koszule. Jednaki te, niezaleny od pci, by niepokojcy wdzik ich
ruchw. Kade z nich przypominao lustrzane odbicie pozostaych, modziecy nie ustpowali
urod dziewcztom. Wtpi, czy umiaby ktre z nich odrni, a wszak mia oko i pami
do twarzy.
Umiechnita, odziana w biel dziewczyna podsuna mu tac zastawion
krysztaowymi pucharami. Wzi jeden, nie majc jednak zamiaru pi. Odmowa poczstunku
moga by poczytana za nieufno - lub co jeszcze gorszego, a kade uchybienie mogo tutaj
skoczy si mierci. Jednake w napoju mogo si co znajdowa. Z pewnoci paru
spord jego towarzyszy bez zmruenia oka patrzyoby, jak zmniejsza si rzesza
pretendentw do wadzy, i nie miao znaczenia dla nich, kto reprezentowaby szeregi
pechowcw.
Bors beznamitnie zastanawia si, czy po tym spotkaniu sucy zostan spisani na
straty. Suba przecie wszystko syszy. Gdy usugujca mu dziewczyna wyprostowaa ciao
schylone w ukonie, ponad promiennym umiechem napotka jej oczy. Oczy pozbawione
wyrazu. Puste oczy. Oczy lalki. Oczy bardziej martwe ni mier.
Zadygota, gdy oddalia si penymi gracji ruchami i mimowolnie przyoy puchar do
ust. Jednak wbrew pozorom, nie przej si tym, co si stanie z dziewczyn. Teraz chodzio o
co innego - zawsze, gdy ju myla, e wykry jak sabo u tych, ktrym aktualnie suy,
przekonywa si, e go uprzedzono, e ow domnieman sabo wyeliminowano, z
bezlitosn precyzj, ktra wprawiaa go w zdumienie. I niepokj. Naczeln zasad, ktr
posikowa si w yciu, byo doszukiwanie si saboci, wszelka bowiem sabo stanowia
szczelin, w ktrej mg tropi, wszy i dziaa. Jeeli jednak jego obecni panowie, ci,
ktrym suy w tej chwili, nie maj adnych saboci...
Marszczc skryte za mask czoo, przypatrywa si swoim towarzyszom. Przynajmniej
tu mg si dopatrzy caego mnstwa saboci. Zdradzao ich zdenerwowanie, nawet tych,
ktrym roztropno nakazywaa strzec przynajmniej jzyka. Sztywno, z jak obnosi si
jeden, niezborne ruchy, z jakimi tamta mitosia rbek spdnicy.
Zgodnie z jego rachubami co najmniej jedna czwarta zebranych nie pokwapia si, by
ukry oblicza za czarnymi maskami. Ich ubiory wiele mwiy. Na przykad kobieta przed
zoto-purpurowym gobelinem, rozmawiajca cicho z inn osob - nie sposb byo okreli czy
to mczyzna, czy kobieta - ubran w szary paszcz z kapturem. Najwyraniej dlatego wybraa
-
to miejsce, gdy barwy kobierca dodaway urody jej przyodziewkowi. W dwjnasb gupio
przycigaa uwag sw szkaratn sukni, z gboko wycitym stanikiem, odsaniajcym za
duo ciaa, i wysokim krajem spdnicy, spod ktrej wyzieray zote trzewiki; wida byo, e
pochodzi z Illian i e jest kobiet bogat, by moe nawet szlachetnie urodzon.
Nie opodal mieszkanki Illian staa inna kobieta, samotna i chwalebnie milczca, z
abdzi szyj i lnic kaskad czarnych wosw spadajc do pasa. Staa, wsparta plecami o
kamienn cian, bacznie wszystko obserwujc. adnego zdenerwowania, jedynie spokj i
rwnowaga. Niby godna wszelkich pochwa, a jednak ta miedziana skra i kremowa szata z
wysokim konierzem - zakrywajca wszystko prcz doni, a przy tym obcisa i z lekka
opalizujca, sugerujca, co kryje, niczego przy tym nie ujawniajc - zdradzaa wyranie
najlepsz krew z Arad Doman. I o ile czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, nie chybia
cakowicie swymi domysami, na szerokiej zotej bransolecie, ktr nosia na lewym
nadgarstku, widniay symbole jej Rodu, adna rodowita mieszkanka Doman nie poskromiaby
swej wyniosej dumy, noszc herb innego Rodu. Gorsze ni gupota.
Min go mczyzna ubrany w bkitny jak niebo, shienaraski paszcz z wysokim
konierzem, mierzc go od stp do gw czujnym spojrzeniem zza otworw w masce. Po-
stawa mczyzny zdradzaa onierza, wszystko potwierdza ten wizerunek: ukad ramion,
wzrok, ktry nigdy nie zatrzymywa si na dugo w jednym miejscu, rka gotowa pomkn do
miecza, ktrego nie mia przy sobie. Mieszkaniec Shienaru niewiele zmitry czasu, by
oceni czowieka, ktry kaza nazywa si Bors; przygarbione ramiona i pochylone plecy nie
kryy w sobie adnej groby.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, parskn pogardliwie, mieszkaniec Shienaru
szed dalej, zaciskajc praw do i ju wypatrujc niebezpieczestwa gdzie indziej. Potrafi
uszeregowa ich wszystkich wedle pochodzenia i krain. Kupca i wojownika, czowieka z ludu
i szlachetnie urodzonego. Mieszkaca Kandoru i Cairhien, Saldaei i Ghealdan. Z wszystkich
krajw i prawie wszystkich narodw. Zmarszczy nos, nagle owadnity obrzydzeniem na
widok jakiego Druciarza w jaskrawozielonych spodniach i jadowicie tym paszczu.
"Poradzimy sobie bez takich wraz z nastaniem dnia."
Zamaskowani na og nie wygldali lepiej, mimo wszystkich swoich paszczy i kirw.
Pod rbkiem czyjej burej szaty wypatrzy zdobne w srebro wysokie buty lorda z kr-
lewskiego rodu zy, pod inn bysk zotych ostrg zakoczonych Lwimi gowami, nosili takie
jedynie najwysi rang oficerowie w subie Gwardii Krlowej Andoru. Niepozorny
jegomo - niepozorny mimo wlokcej si za nim po pododze czarnej szaty i stonowanego
-
szarego paszcza, spitego zwyk srebrn spink - wyglda spod cienia swego gbokiego
kaptura. Mg by kimkolwiek, obojtnie skd... gdyby nie szecioramienna gwiazda
wytatuowana na skrze czcej kciuk z palcem wskazujcym prawej doni. Wywodzi si
zatem z Ludu Morza i starczyo jedno spojrzenie na jego lew do, by rozpozna
oznakowania klanu i rodu. Czowiekowi, ktry kaza nazywa si Bors, nawet nie chciao si
sprawdza.
Nagle zwzi oczy utkwione w kobiecie tak otulonej w czer, e nie byo wida nic
prcz palcw. Na prawej doni miaa zoty piercie w ksztacie wa poerajcego wasny
ogon. Aes Sedai albo kobieta wyszkolona w Tar Valon przez Aes Sedai. Nikt inny nie mg
nosi takiego piercienia. Dla niego to nie miao adnego znaczenia. Odwrci wzrok, zanim
zdya zauway, e na ni patrzy, i prawie natychmiast spostrzeg drug kobiet odzian od
stp do gw w czer i noszc piercie Wielkiego Wa. Dwie wiedmy nie zdradziy ani
jednym znakiem, e si znaj. W Biaej Wiey siedziay jak pajki porodku sieci, pocigajc
za sznurki, ktre zmuszay krlw i krlowe do taca, wtrcajc si w nie swoje sprawy.
"Oby wszystkie zdechy na wieki!"
Przyapa si na tym, e zgrzyta zbami. Skoro szeregi miay si przerzedzi - a przed
Dniem musiay - niejednego tu aowa przyjdzie jeszcze mniej ni Druciarzy.
Rozleg si gos dzwonu, pojedyncza, drca nuta, ktra dobiega nie wiadomo skd,
bez ostrzeenia i niczym n ucia wszystkie rozmowy.
Wysokie drzwi przy przeciwlegym kocu sali otwary si z rozmachem na ocie i do
rodka weszo dwch trollokw. Ich czarne kolczugi, sigajce do kolan, zdobiy kolce.
Wszyscy popiesznie umykali na bok. Nawet czowiek, ktry kaza nazywa si Bors.
Przewyszajc o gow, albo nawet o wicej, najwyszego z obecnych mczyzn,
stanowili przyprawiajce o mdoci skrzyowanie czowieka ze zwierzciem; ich ludzkie
twarze byy wykrzywione i znieksztacone. Jednemu, w miejscu, w ktrym powinny
znajdowa si usta i nos, wyrasta wielki, szpiczasty dzib, gow zamiast wosw porastay
pira. Drugi mia kopyta, twarz wydt w ksztacie wochatego ryja, za uszami sterczay kozie
rogi.
Ignorujc ludzi, trolloki stany twarzami w stron drzwi, po czym skoniy si,
sualcze i unione. Pira na gowie jednego uniosy si, tworzc koguci grzebie.
Do sali wkroczy Myrddraal i wszyscy padli na kolana. By odziany w czer, na tle
ktrej kolczugi trollokw i maski ludzi wydaway si jaskrawe, cay jego strj zwisa nieru-
chomo, bez adnej zmarszczki, kiedy z gracj jadowitego wa przemierza sal.
-
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, poczu, e jego wargi unosz si, obnaajc
zby, czciowo w gniewnym grymasie, a czciowo, co wstyd mu byo przyzna nawet przed
samym sob, ze strachu. Myrddraal nie zasoni twarzy. Blada jak ciasto, ludzka, lecz
pozbawiona oczu, przypominaa jajo albo zamieszkujc groby larw.
Ta gadka, biaa twarz obrcia si, jakby kolejno lustrowaa wszystkie. Wida byo,
jak pod wpywem bezokiego spojrzenia dreszcz przeszywa zgromadzonych. Wskie, bez-
krwiste wargi wykrzywio co na ksztat umiechu, gdy zamaskowane postaci, jedna za drug,
usioway wcisn si gbiej w tum, przygniatajc si wzajem, byle tylko unikn
potwornego spojrzenia. Wzrok Myrddraala sprawi, e utworzyli pokrg ustawiony
naprzeciwko drzwi.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, przekn z trudem lin.
"Nadejdzie dzie, Pczowieku. Gdy znowu powrci Wielki Wadca Ciemnoci,
obierze sobie nowych Wadcw Strachu i ty bdziesz peza przed nimi. Bdziesz peza przed
ludmi. Przede mn! Czemu on nic nie mwi? Przesta si tak we mnie wgapia i przemw!"
- Nadchodzi wasz wadca. - Gos Myrddraala skrzypia niczym szeleszczca, wyscha
wowa skra. - Na brzuchy, robaki! Czogajcie si, bo inaczej jego jasno olepi was i spali!
Furia ogarna mczyzn, ktry kaza nazywa si Bors, pod wpywem tonu jak i
sw. Jednake w tym wanie momencie powietrze nad gow Pczowieka zalnio i wtedy
poj to, co usysza.
"To niemoliwe! To niemo...!"
Trolloki pady ju na brzuchy, skrcay si, jakby chcc wry pod posadzk.
Bez czekania na to co zrobi inni, czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, pad na
twarz, guchym sapniciem przyjmujc bolesne uderzenie o kamie. Z ust wytrysn potok
sw, jakby zaklcie w obronie przed niebezpieczestwem - to byo zaklcie, tyle e
przeciwko temu czego tak si ba, rwnie skutecznie obroniaby go cienka trzcina - i wtedy
usysza sto innych gosw, sto oddechw przepenionych strachem, te same sowa
wymawiane do podogi.
- Wielki Wadca Ciemnoci jest moim panem i su mu wiernie, kadym strzpem
mojej duszy.
Jaki gos szepczcy gdzie w zakamarkach jego umysu zawodzi ze strachem.
"Czarny i wszyscy Przeklci s uwizieni..."
Dygoczc, zmusi gos do milczenia. Nie sysza go ju od niepamitnych czasw.
-
- Pan mj jest Panem mierci. Nie proszc o nic, suy mu bd a do dnia jego
nadejcia, a suba ma przepeniona jest ufnoci i nadziej na wieczne ycie.
"...Uwizieni w Shayol Ghul, uwizieni przez Stwrc w chwili stworzenia. Nie, teraz
su innemu panu."
- Wierni z pewnoci zostan wywyszeni na ziemi, wyniesieni ponad niewiernych,
wyniesieni ponad trony, a ja jednako suy mu bd kornie a do Dnia jego Powrotu.
"Do Stwrcy strzee nas wszystkich, a wiato przed Cieniem ochrania. Nie, nie!
Inny pan."
- Oby Dzie Powrotu nasta jak najszybciej. Oby jak najszybciej Wielki Wadca
Ciemnoci poprowadzi nas i na zawsze obj wadz nad wiatem.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, ciko dyszc dokoczy credo, czujc si
jakby mia za sob dziesiciomilowy bieg. Otaczajce go chrapliwe oddechy mwiy mu, e
nie tylko on znajduje si w takim stanie.
- Powstacie! Powstacie wszyscy.
Sodka barwa gosu zaskoczya go. Z pewnoci nie mgby tego powiedzie aden z
jego towarzyszy lecych na brzuchach, z twarzami przycinitymi do mozaikowej posadzki,
jednake takiego brzmienia gosu nie mg si spodziewa po... Ostronie unis gow na
tyle, by mc spojrze jednym okiem.
W powietrzu ponad Myrddraalem wisiaa sylwetka czowieka, brzeg jego
krwistoczerwonej szaty zwiesza si nad gow Myrddraala. Twarz przykrywaa maska koloru
rwnie krwistej czerwieni. Czy Wielki Wadca Ciemnoci miaby si im ukaza pod postaci
czowieka? I na dodatek zamaskowanego? A jednak Myrddraal, jego strach by niemale
widoczny, trzs si, prawie kuli, stojc w cieniu postaci. Czowiek, ktry kaza nazywa si
Bors, uczepi si odpowiedzi, jak mg znie jego umys. Przypuszczalnie jeden z
Przekltych.
Ta myl bya niewiele mniej bolesna. Oznaczaoby to, e Dzie, gdy Czarny powrci,
jest ju blisko, skoro jeden z Przekltych wydosta si na wolno. Przeklci, trzynastu
najpotniejszych wadcw Jedynej Mocy, w Wieku, ktry obfitowa w potnych wadcw,
zamknici zostali wraz z Czarnym w Shayol Ghul, wygnani ze wiata ludzi i zapiecztowani
tam przez Smoka oraz Stu Towarzyszy. A kontruderzenie, bdce efektem tego wygnania
skazio msk poow Prawdziwego rda i wszyscy mscy Aes Sedai, ci przeklci wadcy
Mocy, oszaleli i spowodowali pknicie wiata, roztrzaskujc go jak gliniany dzbanek cinity
na skay i koczc tym samym Wiek Legend, zanim sami pomarli, gnijc jeszcze za ycia.
-
Wedle jego przekonania najbardziej odpowiednia mier dla Aes Sedai. Zbyt lekka dla nich.
aowa tylko tego, e kobiety zostay oszczdzone.
Powoli, bolenie zepchn trwog w gb swego umysu, zamykajc j i trzymajc
najcilej jak potrafi, chocia krzykiem domagaa si uwolnienia. To bya najlepsza rzecz,
jak mg zrobi. aden z lecych na brzuchu nie wsta jeszcze, nieliczni powayli si
podnie gowy.
- Powstacie! - W gosie czerwono zamaskowanej postaci zabrzmia oschy ton.
Wykonaa gest oboma domi. - Wsta!
Czowiek, ktry kaza mwi na siebie Bors, gramoli si niezrcznie, lecz w poowie
drogi, klczc na kolanach, zawaha si. Donie wykonujce gesty byy straszliwie poparzone,
poprzecinane czarnymi szczelinami, spomidzy ktrych wyzierao surowe miso, czerwone
jak szaty, w ktre odziana bya posta.
"Czy Czarny pojawiaby si w taki sposb? Lub choby jeden z Przekltych?"
Dziury na oczy w krwistoczerwonej masce powoli przesuway si po nim,
wyprostowa si wic popiesznie. Pomyla, e niemale czuje w spojrzeniu tym gorco
otwartego paleniska.
Inni poddali si rozkazowi z nie wikszym wdzikiem i nie mniejszym strachem.
Kiedy wszyscy ju stali, posta unoszca si w powietrzu przemwia:
- Znany jestem pod wieloma imionami, lecz wy powinnicie zna mnie pod imieniem
Ba'alzamon.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, zacisn zby, aby powstrzyma ich
szczkanie. Ba'alzamon. W jzyku trollokw oznaczao to Serce Mroku, a nawet niewierzcy
wiedzieli, e trolloki nazyway tak Wielkiego Pana Ciemnoci. Tego Ktrego Imienia Nie
Wolno Wymawia. Nie byo to Prawdziwe Imi, Shai'tan, byo jednak zakazane. Dla tych,
ktrzy zgromadzili si tutaj, podobnie jak dla innych z ich rodzaju, splamienie
ktregokolwiek z obu imion ludzkim jzykiem oznaczao blunierstwo. Oddech wiszcza mu
w nozdrzach i sysza, jak pozostali sapi pod swymi maskami. Suba gdzie znikna,
podobnie trolloki, cho nie spostrzeg, jak wychodzili.
- Miejsce, w ktrym si znajdujecie ley w cieniu Shayol Ghul.
Podnis si lament wielu gosw. Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, nie by
pewien, czy i jego gosu nie byo pord nich. Delikatny ton czego, co niemale mogoby by
nazwane kpin, wplt si w sowa Ba'alzamona, gdy rozpostar donie:
-
- Nie bjcie si, albowiem Dzie ustanowienia waszego Pana nad wiatem zblia si.
Dzie Powrotu nadciga skrzydem burzy. Czy nic wam nie mwi to, e jestem tutaj, e
wyrnieni spord wszystkich waszych braci i sistr, moecie mnie oglda? Wkrtce Koo
Czasu zostanie skruszone. Ju wkrtce Wielki W umrze, a nasycony potg tej mierci,
mierci samego Czasu, wasz Pan przeksztaci ten wiat wedle obrazu swego, na ten Wiek i
wszystkie, ktre przyjd po nim. A ci, ktrzy su mi wiernie i wytrwale, usid u moich stp
ponad gwiazdami na niebie i rzdzi bd wiatem ludzi na zawsze. Tak wam obiecaem i tak
bdzie, bez koca. Bdziecie yli i wadali na zawsze.
Szmer antycypowanej radoci przemkn w tumie suchaczy, niektrzy nawet
postpili krok naprzd, w kierunku koyszcego si, szkaratnego ksztatu, oczy
entuzjastycznie uniosy si w gr. Nawet czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, poczu si
przycigania tej obietnicy, obietnicy za ktr przehandlowa po stokro sw dusz.
- Dzie Powrotu jest coraz bliszy - rzek Ba'alzamon. - Lecz wiele jeszcze zostao do
zrobienia. Wiele do zrobienia.
Powietrze po lewej rce Ba'alzamona zalnio i skrzepo, pojawia si w nim posta
modego mczyzny, nieco niszego od niego. Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, nie
potrafi zdecydowa, czy jest to rzeczywista istota czy nie. Sdzc z ubioru, wiejski chopiec z
psotnymi ognikami w brzowych oczach i cieniem umiechu w kcikach ust, jakby
przypomina sobie, lub planowa jak psot. Skra jakby ya i bya ciepa, jednak piersi nie
porusza oddech, oczy nie mrugay.
Powietrze po prawej rce Ba'alzamona zamigotao jakby z gorca i druga z wiejska
ubrana posta zawisa w powietrzu, odrobin poniej niego. By to modzieniec o krconych
wosach, uminiony potnie jak kowal. I mia osobliwy dodatek: przy boku wisia mu
bojowy topr, wielki stalowy pksiyc, ktrego ciar rwnoway gruby szpic po prze-
ciwnej stronie trzonka. Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, nagle pochyli si naprzd
pochonity czym zdecydowanie bardziej zadziwiajcym. Oczy modzieca byy te.
I po raz trzeci powietrze zestalio si w ksztat modego czowieka, tym razem
dokadnie pod twarz Ba'alzamona, niemale u jego stp. Podobny do poprzednich, wysoki, o
oczach zmieniajcych barw od szaroci do bkitu, w zalenoci od kta padania wiata, o
ciemnych, zrudziaych wosach. Nastpny wieniak, albo rolnik. Czowiek, ktry kaza
nazywa si Bors, patrzy. Jeszcze jedna rzecz odstajca od powszednioci, chocia dziwi si,
jak w tym miejscu mg oczekiwa zwyczajnych rzeczy. Przy pasie postaci przytroczony by
-
miecz, miecz z brzow czapl wygrawerowan na pochwie, i jeszcze jednym znakiem czapli
na dugim, dwurcznym jelcu.
"Wiejski chopiec ze znakiem czapli na ostrzu? Niemoliwe! Co to wszystko ma
znaczy? I chopak z tymi oczami."
Zauway, e Myrddraal patrzc na postacie zadra, a o ile nie sdzi bdnie, drenie
nie wyraao strachu, lecz nienawi.
Zapada gboka cisza, ktrej Ba'alzamon pozwoli jeszcze pogbi si, nim
przemwi:
- Oto jest ten, ktry przemierza wiat, ktry by i ktry bdzie, lecz ktrego jeszcze nie
ma, oto Smok.
Przestraszony szept roznis si wrd suchaczy.
- Smok Odrodzony! Mamy go zabi, Wielki Panie? Rka czowieka z Shienaran
apczywie podya do pasa, gdzie powinien wisie miecz.
- By moe - prosto odrzek Ba'alzamon. - A moe nie. By moe da si go jako
wykorzysta. Wczeniej czy pniej musi to nastpi, w tym Wieku lub innym.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, zamruga.
"W tym Wieku lub innym? Mylaem, e Dzie Powrotu jest blisko. Jakie ma dla
mnie znaczenie, co wydarzy si w innym Wieku, jeli zestarzej si i umr, zanim obecny
dobiegnie koca?"
Lecz Ba'alzamon przemwi znowu:
- Ju formuje si wze we Wzorze, jeden z wielu punktw, gdzie ten, ktry zostanie
Smokiem, moe by poddany mej wadzy. Musi zosta poddany! Lepiej, eby suy mi ywy,
nili martwy. Lecz ywy lub martwy suy mi musi i bdzie! Tych trzech musicie
zapamita, gdy kady z nich stanowi osnow we wzorze, ktry ja umyliem sobie uple, a
waszym dzieem bdzie, dogldn aby uoya si jak rozkazaem. Przypatrzcie si im
uwanie, bycie ich zapamitali.
Nagle wszelkie gosy umilky. Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, poruszy si
niespokojnie i stwierdzi, e inni zachowuj si podobnie. Wszyscy prcz kobiety z Illian, jak
sobie zda spraw. Z rkoma rozpostartymi na onie, jakby chciaa przykry odsonity krg
skry, z rozszerzonymi oczyma, na poy przeraona, na poy pogrona w ekstazie gorliwie
kiwaa gow, niby do kogo stojcego twarz w twarz z ni. Czasami zdawaa si
odpowiada, ale czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, nie sysza ani sowa. W pewnym
momencie przechylia si do tyu, drc i unoszc si na palcach. Nie rozumia, dlaczego nie
-
upada, musiao podtrzymywa j co niewidzialnego. Wtem, rwnie niespodziewanie, stana
na powrt normalnie i ponownie skina gow, kaniajc si i dygoczc. W tej samej chwili
jedna z kobiet, noszcych Wielkiego Wa, wpada w podobny trans, te zacza kiwa
gow.
"Tak wic kady z nas syszy przeznaczone dla niego instrukcje, a nikt nie syszy
cudzych."
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, zamrucza zawiedziony. Jeliby wiedzia, co
polecono uczyni choby jednemu z zebranych, mgby wykorzysta t wiedz, ale w taki
sposb... Niecierpliwie czeka na swoj kolej, zapominajc si do tego stopnia, e porzuci
nawet wyprostowan postaw.
Jedno po drugim, zebrani otrzymywali swe polecenia, kade otoczone murem
milczenia, zdradzajc jednak drczce wskazwki. Gdyby tylko potrafi je odczyta. Czowiek
z Atha'an Miere, z Ludu Morza a zesztywnia ze wstrtu, gdy potakiwa. Teraz przysza kolej
na Shienaranina. Jego postawa zdradzaa pomieszanie nawet wwczas, gdy wyraa zgod.
Druga kobieta z Tar Valon wzdrygna si, jakby bya w szoku, a szaro odziana posta, ktrej
pci nie potrafi okreli, potrzsna gow, zanim pada na kolana, potakujc gwatownymi
ruchami gowy. Niektrych przeszyway podobne konwulsje jak kobiet z Illian, niczym od
blu przenikajcego po czubki palcw.
- Bors.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, targn si, gdy czerwona maska wypenia
mu oczy. Wci mg widzie komnat, wci postrzega unoszc si figur Ba'alzamona i
zawieszone przed nim trzy postacie, lecz jednoczenie by w stanie patrze tylko na
zamaskowan czerwono twarz. Na wp omdlay czu, jakby rozupywano mu czaszk, jakby
gaki oczne wypychano mu z gowy. Przez chwil wydawao mu si, e widzi pomienie
przewitujce przez oczy maski.
- Jeste wierny... Bors?
lad kpiny w gosie spowodowa, e dreszcz przeszy go do szpiku koci.
- Jestem wierny, Wielki Panie. Nie potrafibym nic ukry przed tob.
"Jestem wierny! Przysigam!"
- Nie, nie potrafiby.
Pewno w gosie Ba'alzamona sprawia, e zascho mu w ustach, lecz zmusi si, by
odpowiedzie.
- Rozkazuj mi, Wielki Panie, ja posucham.
-
- Po pierwsze, musisz wrci do Tarabon i dalej prowadzi swe dobre dziea. W
rzeczy samej, nakazuj ci podwoi wysiki.
Patrzy na Ba'alzamona w zmieszaniu, lecz nagle ognie rozbysy za mask, skorzysta
wic z tego, i znajdowa si w pokonie, by odwrci wzrok.
- Jak rozkazujesz, Wielki Panie, tak te bdzie.
- Po wtre, bdziesz wypatrywa trzech modych mczyzn i twoi ludzie bd
wypatrywa ich rwnie. Ale uwaaj, s niebezpieczni.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, spojrza na trzy postacie zawieszone w
powietrzu przed Ba'alzamonem.
"Jak miabym to zrobi? Mog ich widzie, ale naprawd nie widz nic prcz jego
twarzy."
Jego gowa niemale pkaa. Pot zla ukryte w grubych rkawicach donie, koszula
przylepia si do plecw.
- Niebezpieczni, Wielki Panie? Wiejscy chopcy? Czy jeden z nich jest...
- Miecz niebezpieczny jest dla czowieka wystawionego na sztych, nie dla
trzymajcego jelec. Pod warunkiem oczywicie, e czowiek trzymajcy miecz nie jest gupi,
nieostrony lub nie wywiczony, w ktrym to przypadku miecz jest dla niego bardziej
niebezpieczny ni dla kogokolwiek innego. Wystarczy, e kazaem ci ich zapamita.
Wystarczy, e posuchasz rozkazu.
- Jak rozkaesz, Wielki Panie, tak te bdzie.
- Po trzecie, co si tyczy tych, ktrzy wyldowali na Gowie Tomana, oraz
Domaczykw. O nich nie bdziesz z nikim rozmawia. Kiedy wrcisz do Tarabon...
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, zda sobie spraw, e sucha z
rozdziawionymi ustami. Instrukcje nie miay sensu.
"Gdybym wiedzia, co powiedziano pozostaym, by moe mgbym poskada to w
jak cao."
Nagle poczu, e pochwycono jego gow, jakby gigantyczna do ciskaa skronie.
Co unioso go w powietrze, wiat rozprysn si tysicem gwiazd, a kady rozbysk wiata
by obrazem, ktry przelatywa przez jego umys, przez przdz myli i gin w oddali, zanim
zdy choby na moment go pochwyci. Niemoliwe niebo prgowanych chmur,
czerwonych, tych i czarnych, pdzcych, poganianych przez najsilniejszy wiatr, jaki
kiedykolwiek widzia wiat. Kobieta - dziewczyna? - ubrana w biel, wycofaa si w czer i
znikna w chwili, w ktrej si pojawia. Kruk popatrza mu w oczy, poznajc go, i odszed.
-
Uzbrojony mczyzna, w zwierzcym hemie, uformowanym tak, pomalowanym i
pozacanym, by przypomina gow jakiego potwornego, jadowitego owada, podnis miecz
zatopi go w czym po swej prawej stronie, co znajdowao si poza polem widzenia. Rg,
zoty i krty, nadlecia z wielkiej odlegoci. Jedna, jedyna widrujca nuta, jak rozbrzmiewa
lecc, ugodzia jego dusz. W ostatniej chwili rozbysn, przemieniajc si w olepiajcy
zoty piercie wiata, ktre przenikno go, przenikajc mrozem, przeraajcym bardziej ni
mier. Wilk wyskoczy z cieni utraconego wzroku i rzuci mu si do garda. Nie by w stanie
nawet krzycze. Strumie pyn dalej, zatapiajc go, grzebic. Z trudem przypomina sobie,
kim waciwie jest, albo czym. Niebiosa pakay ognistym deszczem, ksiyc spada i
gwiazdy, rzeki spyway krwi, ziemia pka, wypluwajc fontanny pynnej skay...
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, zorientowa si, e ley skulony w komnacie
wraz z pozostaymi ludmi, wikszo patrzya na niego, panowaa cakowita cisza.
Gdziekolwiek spojrza, w gr czy w d, czy w jakimkolwiek innym kierunku, zamaskowana
twarz Ba'alzamona zawsze wypeniaa oczy. Obrazy przelatujce przez jego umys znikny.
Niepewnie wyprostowa si. Ba'alzamon wci by przed nim.
- Wielki Panie, co...?
- Niektre rozkazy s zbyt wane, by byy znane nawet temu, komu zostay
powierzone.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, niemale na p zgi si w ukonie.
- Jak rozkaesz, Wielki Panie - wyszepta ochryple. - Tak te bdzie.
Kiedy wyprostowa si, na powrt zaton w milczcej samotnoci. Kolejny czowiek,
Wysoki Lord Tairen, gi si w ukonach i potakiwa komu, kogo nie widzia nikt. Czowiek,
ktry kaza nazywa si Bors, przyoy do do czoa, starajc si pochwyci to, co
eksplodowao w przestrzeniach jego umysu, aczkolwiek nie by cakowicie pewien, czy
rzeczywicie chciaby to zapamita. Ostatnie pozostaoci zamigotay, znikny i nagle nie
wiedzia ju, co waciwie stara si zapamita.
"Wiem, e co byo, ale co? Byo co! Musiao by?"
Splt rce. Skrzywi si, czujc oblewajcy je pot i zwrci sw uwag na trzy
postacie zawieszone przed unoszcym si w powietrzu ksztatem Ba'alzamona.
Muskularny, kdzierzawy modzieniec, rolnik z mieczem i chopak o psotnej twarzy.
Pamitajc ju ich twarze i sylwetki, czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, nada im
imiona: Kowal, Szermierz i Bazen.
"Jakie jest ich miejsce w tej ukadance?"
-
Musz by wani, inaczej Ba'alzamon nie uczyniby ich centraln kwesti spotkania.
Lecz wnioskujc wycznie na podstawie otrzymanych rozkazw, kady z nich mg zosta w
kadej chwili zabity, a nie mia powodw by nie myle, e inni otrzymali - odnosio si to do
tych trzech - polecenia mniej miercionone.
"Na ile s wani?"
Niebieskie oczy mog oznacza szlacht Andoru - nie do pomylenia w tym ubiorze -
rwnie ludzie z Pogranicza maj jasne oczy, a take niektrzy Taireczycy, nie wspominajc
o mieszkacach Ghealdan i oczywicie... Nie, w ten sposb niczego si nie osignie. Lecz
te oczy?
"Kim oni s'? Kim oni s?"
Poczu dotknicia na ramieniu i obejrzawszy si, zobaczy jednego z biao odzianych
sucych, modzieca stojcego obok. Inni rwnie pojawili si na powrt, w wikszej
liczbie ni poprzednio, na kadego zamaskowanego czowieka przypada teraz jeden sucy.
Zamruga. Ba'alzamon odszed. Myrddraal odszed rwnie i tylko szorstki kamie znaczy
miejsce, gdzie znajdoway si drzwi. Jednak trzy postacie wci jeszcze wisiay w powietrzu.
Poczu si, jakby spoglday wprost na niego.
- Jeli mona, lordzie Bors, poka panu drog do komnaty.
Unikajc tych martwych oczu, raz jeszcze spojrza na trzy postacie, potem ruszy w
lad za sucym. Peen niepokoju zastanawia si, skd modzieniec wiedzia, jakiego uy
imienia. Kiedy dziwnie rzebione drzwi zamkny si za nim i uszed kilkanacie krokw,
zda sobie spraw, e s sami w korytarzu. Brwi podejrzliwie opady mu pod mask, lecz
zanim otworzy usta, sucy przemwi:
- Pozostali rwnie udali si do swych pokoi, mj panie. Jeli wolno, mj panie?
Czasu zostao mao, a nasz Wadca jest niecierpliwy.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, zgrzytn zbami, zarwno ze wzgldu na
brak informacji, jak i implikacje, jakie pocigao za sob zrwnanie statusu ich obu, poszed
jednak posusznie w milczeniu. Jedynie gupiec dyskutuje ze sucym, a co gorsza, kiedy
przypomnia sobie jego oczy, nie by pewien, czy wyniknoby z tego co dobrego.
"Ale skd wiedzia, jak si do mnie zwraca?"
Sucy umiechn si.
Czowiek, ktry kaza nazywa si Bors, ani przez chwil nie zazna spokoju, dopki
nie znalaz si z powrotem w pokoju, w ktrym oczekiwa za pierwszym przybyciem, nawet
-
tam zreszt nie zazna go wiele. Upewni si, e pieczcie na jego torbach s nienaruszone,
bya to jednak niewielka pociecha.
Sucy nie wszed do rodka, pozosta w korytarzu.
- Moesz przebra si we wasn odzie, jeli chcesz, mj panie. Nikt tutaj nie bdzie
wiadkiem twojego odjazdu. Nikt nie wybiera si w twoim kierunku, tote najlepiej byoby
ju ubra si odpowiednio. Kto przyjdzie, by pokaza ci drog.
Nie tknite adn widzialn rk drzwi zatrzasny si. Czowieka, ktry kaza
nazywa si Bors, nieoczekiwanie przeszy dreszcz. Popiesznie zerwa pieczcie i sprzczki
toreb i wycign z nich swj zwyky paszcz. Na dnie umysu cichy gos wtpi, czy obiecana
moc, nawet niemiertelno, warta bya jeszcze jednego takiego spotkania, lecz natychmiast
zaguszy go miechem.
"Za tak moc mgbym wysawia Wielkiego Pana Mroku pod Sklepieniem Prawdy."
Pamitajc o rozkazach danych mu przez Ba'alzamona, dotkn palcem zotego,
byszczcego soca, wyszytego na piersi biaego paszcza, i czerwonej laski pasterza z tyu za
socem, symbolu jego urzdu w wiecie ludzi, i niemale rozemia si w gos. Czekaa go
praca. Duo pracy byo do wykonania w Tarabon i na Rwninie Almoth.
-
ROZDZIA 1
POMIE TAR VALON
Koo Czasu obraca si, a Wieki nadchodz i mijaj, pozostawiajc wspomnienia, ktre
staj si legend. Legenda staje si mitem, a nawet mit jest ju dawno zapomniany, kiedy
nadchodzi Wiek, ktry go zrodzi. W jednym z Wiekw, zwanym przez niektrych Trzecim
Wiekiem, Wiekiem ktry dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno ju minionym, w Grach
Przeznaczenia podnis si wiatr. Wiatr ten nie by prawdziwym pocztkiem. Nie istniej
pocztki ani zakoczenia w obrotach Koa Czasu. Niemniej by to jaki pocztek.
Zrodzony wrd czarnych, ostrych jak ostrza szczytw i wysokich przeczy, gdzie
bkaa si mier, a rzeczy jeszcze bardziej od niej niebezpieczne czaiy si w ukryciu, wiatr
wia na wschd, przez potargany las porastajcy Wielki Ugr, las skaony i znieksztacony
dotykiem Czarnego. Mdlcy, sodkawy odr zepsucia zela, nim wiatr pokona t
niewidzialn lini, ktr ludzie nazywali granic Shienaru, gdzie wraz z nadejciem wiosny
kwiaty grub warstw oblepiy gazie drzew. Powinno ju byo nadej lato, jednake wiosna
nastaa pno i gonica czas ziemia oszalaa. Kady krzak jey si mod, jasn zieleni,
koniuszki gazek na drzewach zaczerwieniy si nowym przyrostem. Wiatr marszczy
powierzchni farmerskich pl, upodabniajc je do kwitncych na zielono staww, jako e
przysze plony wyranie ju wypezay na powierzchni gleby.
Wo mierci zdya si ju rozwia, o wiele wczeniej, nim wiatr dotar do wzgrz
otoczonego kamiennym murem miasta Fal Dara i j smaga wie fortecy pobudowanej w
samym jego sercu. Na samym szczycie tej wiey znajdowao si dwch mczyzn, ich ruchy
przywodziy na myl taniec. Fal Dara, ukryta za solidnym i wysokim murem, warownia i
zarazem grd, nigdy pokonana, nigdy zdradzona. Lament wiatru wdar si midzy kryte
drewnianymi gontami dachy, kamienne kominy i wysze od nich wiee, lament, co
przypomina pogrzebow pie.
Obnaony do pasa Rand al'Thor zadra, gdy poczu lodowat pieszczot wiatru,
zacisn palce na dugiej rkojeci wiczebnego miecza. Palce promienie soca gadziy jego
tors, sklejone potem ciemnokasztanowe wosy przywary mu do czaszki. Zmarszczy nos,
czujc wty zapach w zmconym powietrzu, nie skojarzy jednak tej woni z obrazem wieo
otwartego, starego grobowca, ktry zamigota mu w mylach. Ten zapach i obraz ledwie
dotary do jego wiadomoci, ze wszech si dy do zachowania pustki w umyle, jednake
mczyzna, ktry mu towarzyszy na wiey, natrtnie nachodzi t pustk. Mierzcy dziesi
-
krokw szczyt wiey otacza sigajcy do piersi, zakoczony blankami mur. Tyle miejsca nie
wywoywao uczucia ciasnoty, o ile nie znajdowa si tam Stranik.
Mimo modego wieku Rand by wyszy od wikszoci mczyzn, Lan jednak
dorwnywa mu wzrostem, a poza tym by mocniej uminiony, mimo e nie mia rwnie sze-
rokich barkw. Stranik obwiza czoo przepask ze splecionych rzemieni, dziki czemu
wosy nie opaday mu na twarz, twarz, ktra zdawaa si skada z paszczyzn i zaama jakby
wykutych w kamieniu, twarz, ktrej gadko zadawaa kam siwym pasmom na skroniach.
Mimo upau i zmczenia pier i ramiona Stranika pokrywaa jedynie cieniutka warstewka
potu. Rand owi wzrokiem lodowaty bkit oczu Lana, usiujc znale tam jakikolwiek lad
jego zamierze. Stranik wydawa si w ogle nie mruga, pynnie zmienia kolejne pozycje,
sprawnie i gadko poruszajc mieczem.
wiczebny miecz, skadajcy si z wizki cienkich, luno zwizanych szczap zamiast
ostrza, wywoywa gony trzask za kadym razem, gdy w co trafi a na ciele pozostawia
prg. Rand wiedzia o tym a za dobrze. Swdziay go trzy wskie, czerwone linie na
ebrach, jedna na ramieniu mocno pieka. Musia dokada wszelkich stara, by unikn
dalszych tego typu ozdb. Na ciele Lana nie byo ani jednego ladu od miecza.
Zgodnie z tym, czego go uczono, Rand uksztatowa pojedynczy pomie w umyle i
skupi si na nim, starajc si wla we wszelkie uczucia i emocje. utworzy w swoim
wntrzu pustk, otoczon zrwnowaon myl. Pustk w kocu osign, lecz - jak to si
czsto zdarzao zbyt pno, wic nie bya to pustka doskonaa; pomie wci pon lub
raczej byo to wraenie wiata zakcajcego bezruch. Przynajmniej tyle. Oplt go chodny
spokj pustki i wtedy zjednoczy si z mieczem, z gadkimi kamieniami pod podeszwami
butw, nawet z Lanem. Wszystko stao si jednoci, porusza si, nie wiedziony adn
myl, zharmonizowany z kadym krokiem i ruchem Stranika.
Znowu wzbi si wiatr, przynoszc z sob brzmienie miejskich dzwonw.
"Kto jeszcze si cieszy, e wreszcie nastaa wiosna."
Uboczna myl zatrzepotaa w pustce, unoszc si na falach wiata, zakcajc jej
przestrze, a miecz w rkach Lana zawirowa, zupenie jakby Stranik potrafi czyta w
mylach Randa.
Przez chwil na szczycie wiey rozbrzmiewaa duga seria szybkich klapni. Rand
nie prbowa dosign swego przeciwnika, potrafi jedynie uchyla si przed ciosami
Stranika. Odparowywa atak tak dugo, jak si dao, lecz w kocu musia si wycofa. Wyraz
twarzy Lana ani razu nie uleg zmianie, za to miecz zdawa si y w jego rkach. Zupenie
-
znienacka szeroki wymach zmieni si w pchnicie. Wzity z zaskoczenia Rand zrobi krok
do tyu, krzywic si z gry, bo zdawa sobie spraw, e tym razem nie uniknie trafienia.
Na szczycie wiey zawy wiatr... i nagle poczu, e jest jego winiem. Zgstniae
powietrze oplatao go jak kokon. Pchao do przodu. Czas i ruch zwolniy, zdjty trwog pa-
trzy na miecz Lana pyncy prosto na jego pier. Jednake momentowi trafienia nie
towarzyszya ani powolno, ani agodno. ebra zatrzeszczay jak uderzone motem. Stk-
n gucho, a wiatr wci go nie puszcza, nadal nis go do przodu. Szczapy w wiczebnym
mieczu Lana ugiy si wci powoli, jak si Randowi zdawao - a potem rozpady, ostre
drzazgi trysny w stron jego serca, poszarpane koce rozoray skr. Bl przeszy ciao,
skra wydawaa si zupenie posiekana. Cay pon, jakby to soce znienacka eksplodowao
pomieniem, prbujc go spali niczym pat bekonu na patelni.
Krzyczc, zatoczy si gwatownie w ty i pad na kamienny mur. Trzscymi domi
zbada rany na piersi i z niedowierzaniem podnis zakrwawione palce do swych szarych
oczu.
- Co mia znaczy ten gupi ruch, pasterzu? - spyta zgrzytliwym gosem Stranik. -
Przecie ju co umiesz, chyba e zapomniae wszystko, czego ci prbowaem nauczy.
Mocno jeste...? - Urwa, napotkawszy wzrok Randa.
- Wiatr. - Randowi zascho w ustach. - On... on mnie popchn! By... By twardy jak
mur!
Stranik popatrzy na niego w milczeniu, potem poda mu rk. Rand uj j i pozwoli
si podwign na nogi.
- Dziwne rzeczy mog si dzia tak blisko Ugoru powiedzia w kocu Lan, jednak w
tych pozornie beznamitnie dobranych sowach sycha byo niepokj. To samo w sobie byo
dziwne. Stranicy, ci na poy legendarni wojownicy sucy Aes Sedai, rzadko kiedy zdradzali
jakie emocje, a Lan okazywa ich jeszcze mniej. Cisn poamany miecz na bok i opar si o
cian, pod ktr uoyli swe prawdziwe miecze, by nie przeszkadzay w wiczeniach.
- Ale nie takie - zaprotestowa Rand. Przykucn obok Lana, dziki czemu szczyt muru
znalaz si powyej jego gowy, chronic go niejako przed wiatrem. O ile to w ogle by
wiatr. aden wiatr nigdy nie by... taki... oporny. - Pokj! Moe nawet w samym Ugorze!
- W przypadku kogo takiego jak ty... - Lan wzruszy ramionami, jakby to wszystko
wyjaniao. - Kiedy masz zamiar wyjecha, pasterzu? Miesic temu powiedziae, e jedziesz,
i mnie si wydawao, e nie powinno ci tu by ju od trzech tygodni.
Rand zagapi si na niego ze zdumieniem.
-
"On si zachowuje tak, jakby nic nie byo!"
Marszczc brwi, odstawi miecz wiczebny, wzi swj prawdziwy miecz i uoy go
sobie na kolanach, gadzc palcami dug, owinit rzemieniem rkoje ozdobion wi-
zerunkiem czapli. Druga taka sama czapla zdobia pochw i jeszcze jedn wytrawiono na
schowanym w niej ostrzu. Nadal nie mg si nadziwi, e jest posiadaczem takiego miecza.
e w ogle ma jaki miecz, a co dopiero taki ze znakiem mistrza. By zwykym farmerem z
Dwu Rzek, tak teraz dalekich. Moe ju na zawsze. By pasterzem, jak jego ojciec.
"Byem pasterzem. Kim jestem teraz?" I to ojciec da mu ten miecz ze znakiem czapli.
"Tam jest moim ojcem, choby nie wiadomo, co mwili inni."
Zapragn, by to, co myli, nie brzmiao tak, jakby prbowa przekonywa samego
siebie.
Lan znowu wydawa si czyta w jego mylach.
- Na Ziemiach Granicznych, pasterzu, kade dziecko naley do tego, kto si zajmuje
jego wychowaniem i nikt nie moe powiedzie, e jest inaczej.
Rand zignorowa sowa Stranika z chmurn min. To bya wycznie jego sprawa.
- Chc si nauczy nim posugiwa. Musz.
Noszenie miecza ze znakiem czapli przysparzao mu wielu kopotw. Nie kady
wiedzia, co oznacza w znak, nie wszyscy nawet go zauwaali, jednak takie ostrze,
szczeglnie w rkach modzieca ledwie zasugujcego na miano mczyzny, wci byo
przedmiotem niepodanej uwagi.
- Czasami, kiedy nie mog ucieka, udaje mi si komu zamydli oczy, a poza tym
mam szczcie. Ale co si stanie, gdy nie bd mg ani ucieka, ani udawa, a mj zapas
szczcia si wyczerpie?
- Moesz go sprzeda - powiedzia ostronie Lan. - Jest czym rzadkim nawet wrd
innych mieczy ze znakiem czapli. Osignby wysok cen.
- Nie!
Na taki pomys wpada ju nieraz, teraz jednak odrzuci go z tego samego powodu co
zawsze i to bardziej zapalczywie, bo pochodzi od kogo innego.
"Dopki naley do mnie, dopty mog nazywa Tama swym ojcem. On mi go
podarowa i to jemu zawdziczam to prawo."
- Mylaem, e wszystkie miecze ze znakiem czapli s czym rzadkim.
Lan spojrza na niego z ukosa.
-
- Tam nic ci nie powiedzia, co? A musia o tym wiedzie. Chyba e nie wierzy.
Wielu w to nie wierzy. - Uj wasny miecz, nieomal bliniaczo podobny do miecza Randa,
gdyby nie brak wizerunkw czapli, i wycign go z pochwy. Ostrze, lekko zakrzywione,
jednosieczne, zalnio srebrzycie w blasku soca.
To by miecz krlw Malkier. Lan o tym nie mwi nie lubi nawet cudzego o tym
gadania - a wszak al'Lan Mandragoran by Wadc Siedmiu Wie, Wadc Jezior i
niekoronowanym krlem Malkier. Siedem Wie leao w gruzach, a Tysic Jezior przerodzio
si w matecznik plugastwa. Ugr zera Malkier, a ze wszystkich wadcw ludu Malkier
przey tylko ten jeden.
Niektrzy powiadali, e Lan zosta Stranikiem i zgodzi si na sub u Aes Sedai, by
mc szuka mierci w Ugorze i podzieli los czonkw swego rodu. Rand widzia na wasne
oczy, jak Lan staje na drodze niebezpieczestwu, zupenie si nie troszczc o wasn skr,
najwyej jednak stawia ycie i bezpieczestwo Moiraine, Aes Sedai, ktrej suy. Zdaniem
Randa dopki ya Moiraine, dopty Lan nie chcia tak naprawd szuka mierci.
Obracajc swe ostrze w socu, Lan powiedzia:
- Podczas Wojny z Cieniem walczono za pomoc Jedynej Mocy i wyrabiano te z niej
bro. Niektre gatunki broni korzystay z Jedynej Mocy, jednym ciosem zdolne zniszczy
miasto, przemieni cae ligi ziemi w pustkowia. Wszystka ta bro zagina podczas Pknicia;
nikt te nie pamita, jak j si wyrabia. Istniay te prostsze odmiany broni, dla tych, ktrzy
nie wahali si zmierzy z Myrddraalami i jeszcze gorszymi istotami, stworzonymi przez
Wadcw Strachu, ostrzem odpowiadajc ostrzu.
- Aes Sedai z pomoc Jedynej Mocy czerpay elazo i inne metale z ziemi, przetapiay
je, formoway i przekuway. Wszystko z pomoc Mocy. Miecze, a take inne gatunki broni.
Wiele tych okazw, ktre przetrway Pknicie wiata, zniszczyli ludzie, ktrzy bali si i
nienawidzili dzie Aes Sedai, inne za znikny na cae lata. Niewiele si uratowao i niewielu
ludzi wie, czym one naprawd s. Powstaway legendy na ten temat, wydumane banie o
mieczach, ktre rzekomo miay wasn moc. Syszae opowieci bardw. Wystarczy
rzeczywisto. Ostrza, ktre nigdy si nie rozpadaj i nie ami, nigdy nie trac swej ostroci.
Widywaem ludzi, ktrzy je ostrzyli, a raczej bawili si w ostrzenie, bo nie potrafili uwierzy,
e uyty miecz tego nie wymaga. Udawao im si jedynie stpi oseki.
- Bro t stworzyy Aes Sedai i to ju si nigdy nie powtrzy. Po wszystkim, gdy wraz
z zakoczeniem wojny zakoczy si Wiek, gdy wiat rozpad si na kawaki, wicej byo
martwych, domagajcych si pochwku, nili ywych, a ostatni ywi uciekali, usiujc
-
znale jakie miejsce, jakiekolwiek miejsce, byle bezpieczne, gdy co druga kobieta pakaa,
bo ju nigdy nie miaa ujrze swego ma lub synw, po tym wszystkim, te Aes Sedai, ktre
ocalay, przysigy, e ju nigdy nie wykonaj broni, za pomoc ktrej jeden czowiek bdzie
mg zabi drugiego. Przysigy to wszystkie Aes Sedai i od tego czasu kada kobieta
naleca do ich spoecznoci przysigi tej dotrzymaa. Nawet Czerwone Ajah, a wszak one
najmniej si troszcz o losy mczyzn.
- Pewien typ tych mieczy, prosty onierski miecz Stranik schowa swoje ostrze do
pochwy, a sowom towarzyszyo lekkie skrzywienie, nieledwie smutku, jakby wreszcie
zdecydowa si zdradzi jakie emocje - mocno si wyrnia. Wykonane dla lordw
generaw, miay te miecze ostrza tak twarde, e aden patnerz nie potrafi ich oznakowa,
uprzednio jednak oznaczone ju byy znakiem czapli i wielu poszukiwao ich wyjtkowo
usilnie.
Rand gwatownie oderwa rce od wspartego o kolana miecza i natychmiast zapa go
odruchowo, gdy ju mia upa na kamienn posadzk.
- Twierdzisz, e wykonay go Aes Sedai? Mylaem, e rozmawiamy o twoim mieczu.
- Nie wszystkie ostrza ze znakiem. czapli s dzieem Aes Sedai. Niewielu mczyzn
posuguje si mieczem ze zrcznoci, dziki ktrej zasugiwaliby na miano mistrza i ostrze
ze znakiem czapli, a nadto tych mieczy wykonanych przez Aes Sedai pozostaa ju tylko
gar. Inne na og s dzieem mistrzw patnerskich, wykonanym z najdoskonalszej stali,
jak potrafi wytopi czowiek, a jednak przekutej przez ludzkie donie. Za ten miecz,
pasterzu... ten miecz mgby wypiewa opowie liczc trzy tysice lat i wicej.
- Nie mog przed nimi uciec, prawda? - spyta Rand. Bawi si mieczem, prbujc go
ustawi pionowo na czubku skrzanej pochwy; miecz wyglda dokadnie tak samo jak
przedtem, gdy jeszcze nic o nim nie wiedzia. - Dzieo Aes Sedai.
"Ale da mi go Tam. Da mi go mj ojciec."
Za nic nie chcia si zastanawia, w jaki sposb prosty pasterz z Dwu Rzek wszed w
posiadanie miecza ze znakiem czapli. W takich mylach mg si natkn na niebezpieczne
prdy, gbie, ktrych wcale nie pragn bada.
- Naprawd chcesz odej, pasterzu? Zapytam raz jeszcze. Czemu wic nie odszede?
Miecz? W cigu piciu lat mgbym sprawi, by sta si go wart, uczynibym ci mistrzem
ostrza. Masz szybkie nadgarstki, dobrze zachowujesz rwnowag i nie popeniasz dwa razy
tych samych bdw. Ale nie mog powici piciu lat na uczenie ciebie, a ty nie masz piciu
lat na nauk. Nie masz nawet jednego roku i wiesz o tym. Na razie z pewnoci nie
-
pokaleczysz nim sobie stp. Nosisz si tak, jakby ten miecz nalea do twego pasa, pasterzu, i
wikszo wiejskich zbirw bdzie to odczuwaa. Tyle jednak miae w sobie odwagi od dnia,
w ktrym go przypasae. Czemu wic jeszcze tu jeste?
- Mat i Perrin jeszcze tu s - mrukn Rand. - Nie chc wyjeda przed nimi. Ju
nigdy... by moe ju nigdy ich nie zobacz, moe przez wiele lat. - Opar gow o mur. -
Krew i popioy! Przynajmniej oni myl, e ja zwariowaem, bo nie chc wraca z nimi do
domu. Nynaeve patrzy na mnie albo jak na szecioletnie dziecko, ktremu trzeba opatrzy
otarte kolano, albo jak na kogo obcego. Na kogo, kogo mogaby obrazi, gdyby
przypatrywaa mu si zbyt otwarcie. Jest Wiedzc, a poza tym chyba w ogle niczego si nie
boi, a jednak... - Potrzsn gow. - I Egwene. Niech sczezn! Ona wie, dlaczego musz
odej, ale za kadym razem, jak o tym wspominam, patrzy na mnie, a mnie wtedy zatyka i... -
Zamkn oczy, przyciskajc rkoje miecza do czoa, jak by w ten sposb mg wypchn
rojce si myli. - Chciabym... chciabym...
- Chciaby, eby wszystko zostao tak, jak byo, pasterzu? A moe wolaby, eby ta
dziewczyna ruszya w drog razem z tob, zamiast jecha do Tar Valon? Mylisz, e ona
zamieni moliwo stania si Aes Sedai na tuacze ycie? Z tob? Gdyby w ten sposb jej
ca rzecz przedstawi, by moe tak by postpia. Mio to dziwna rzecz. - W gosie Lana
nagle zabrzmiao zmczenie. Doprawdy dziwna.
- Nie. - Tego wanie chcia, eby ona zechciaa mu towarzyszy. Otworzy oczy,
wyprostowa si i nada swemu gosowi stanowcze brzmienie. - Nie, nie pozwolibym jej
jecha ze mn, nawet gdyby prosia.
Nie mgby jej tego zrobi.
"Ale wiatoci, czy nie byoby cudownie, cho przez krtk chwil, gdyby
powiedziaa, e tego chce?"
- Ona si robi uparta jak mu, zawsze jak si jej wydaje, e prbuj za ni decydowa,
ale nadal umiem j przed tym broni. - Naprawd wola, by Egwene wrcia do Pola Emonda,
ale od dnia, w ktrym do Dwu Rzek przybya Moiraine, nie mg sobie roi takich nadziei. -
Nawet gdyby naprawd miaa zosta Aes Sedai! - Ktem oka dostrzeg uniesion brew Lana i
zaczerwieni si.
- I to jedyne powody? Chcesz spdzi jak najwicej czasu z przyjacimi, zanim oni
odjad? Dlatego wanie si ocigasz? Ty dobrze wiesz, co ci trzyma.
Rand poderwa si na rwne nogi.
-
- W porzdku, chodzi o Moiraine! Nie byoby mnie tutaj, gdyby nie ona, a ona nie
chce nawet ze mn rozmawia!
- Ju by nie y, gdyby nie ona, pasterzu - zauway Lan obojtnym tonem, Rand
jednak popiesznie mwi dalej:
- Ona mi mwi... ona mi mwi straszne rzeczy o mnie samym. - Palce zacinite na
rkojeci miecza zbielay.
"e popadn w obd i umr!"
- A potem ni std, ni zowd nie przemwi do mnie bodaj jednym sowem. Tak si
zachowuje, jakbym od dnia, w ktrym mnie znalaza, nic si nie zmieni i to te paskudnie
pachnie.
- Chcesz, eby ci traktowaa zgodnie z tym, kim jeste?
- Nie! Nie o to mi chodzi. Niech sczezn, przez poow czasu nie wiem, o co mi
chodzi. Tego nie chc, tamtego si boj. A teraz ona gdzie wyjechaa, znikna...
- Mwiem ci, e ona czasem musi by sama. Nie przystoi ani tobie, ani nikomu
innemu kwestionowa jej postpkw.
- ...nie mwic nikomu, dokd jedzie, kiedy wrci, ani w ogle, czy wrci. Ona musi
mi powiedzie co takiego, co mi pomoe, Lan. Cokolwiek. Musi. O ile w ogle wrci.
- Ju wrcia, pasterzu. Ubiegej nocy. Ale moim zdaniem powiedziaa ci ju
wszystko, co moga. Poprzesta na tym. Dowiedziae si od niej wszystkiego. - Lan pokrci
gow, a jego gos nabra ycia. - Z pewnoci nie uczysz si niczego, tak tu stojc. Czas
troch popracowa nad utrzymywaniem rwnowagi. Przewicz Rozdzieranie Jedwabiu,
zaczynajc od Czapli Brodzcej w Sitowiu. Pamitaj, e figura zwana Czapl to tylko
wiczenie rwnowagi. W walce, wykonujc tak figur, odkryjesz si; moesz wymierzy
cios, jeli poczekasz na pierwszy ruch przeciwnika, ale z pewnoci nie unikniesz jego ostrza.
- Ona musi mi co powiedzie, Lan. Ten wiatr. To nie by naturalny wiatr i nie
obchodzi mnie, jak blisko jestemy Ugoru.
- Czapla Brodzca w Sitowiu, pasterzu. Nie zapominaj o nadgarstkach.
Z poudnia dobiego ich stumione brzmienie trb, triumfalne fanfary z wolna rosy w
si, pospou z jednostajnym omotem bbnw. Rand i Lan patrzyli chwil na siebie, po czym
huk bbnw przycign ich do poudniowej strony muru otaczajcego szczyt wiey.
Miasto leao na wysokich wzgrzach, przestrze na mil otaczajca jego mury, w
ktr stron nie spojrze, robia si nieomal zupenie gadka, za twierdza zajmowaa naj-
wysze ze wzniesie. Ze szczytu wiey Rand widzia wszystko wyranie, pomidzy
-
kominami i dachami a do samego lasu. Pierwsi spord drzew wyonili si dobosze, kilkana-
cie bbnw koysao si zgodnie z rytmem krokw, pod migoczcymi pakami. Za nimi szli
trbacze, unoszc dugie, poyskliwe rogi, na moment nie przestajc pohukiwa. Z tej
odlegoci Rand nie potrafi rozpozna ogromnego, kwadratowego proporca trzepoczcego na
wietrze. Lan natomiast chrzkn co niezrozumiale, mia wzrok jak nieny orze.
Rand spojrza w jego stron, ale Stranik nic nie mwi, pochonity bacznym
lustrowaniem kolumny wyaniajcej si z lasu. Spomidzy drzew wypady konie, niosce
odzianych w zbroje mczyzn i jadce na oklep kobiety. A potem pojawi si palankin ze
spuszczonymi zasonami, dwigay go dwa konie, jeden z przodu, drugi z tyu. I znowu
jedcy, szeregi piechurw, wzniesione nad gowami piki stroszyy si niczym dugie ciernie,
ucznicy z ukami przewieszonymi przez pier, wszyscy maszerowali zgodnie z rytmem dy-
ktowanym przez bbny. Raz jeszcze zahuczay trby. Kolumna, podobna do rozpiewanego
wa, wijc si torowaa sobie drog do Fal Dara.
Wiatr targa fadami sztandaru, wystajcego ponad ludzkie gowy i rozkada jego
pacht na jedn stron. Znajdowa si ju tak blisko, e Rand widzia to dokadnie: nic nie
mwica gmatwanina barw, lecz w samym jego rodku widnia ksztat podobny do
nienobiaej zy. Oddech uwiz mu w gardle. Pomie Tar Valon.
- Jest z nimi Ingtar. - Lan wymwi to takim tonem, jakby mylami by zupenie gdzie
indziej. - Nareszcie wrci ze swych oww. Dugo to trwao. Ciekaw jestem, czy mu si
poszczcio?
- Aes Sedai - wyszepta Rand, gdy wreszcie by do tego zdolny. Wszystkie te kobiety...
Moiraine bya Aes Sedai, to prawda, ale on z ni podrowa i nawet jeli nie ufa do koca,
to przynajmniej j zna. Albo tak mu si wydawao. Lecz ona bya jedna. A tu tyle Aes Sedai
naraz i przybyway w ten sposb, co cakiem innego. Musia kaszln, gdy przemwi, jego
gos skrzypia.
- Czemu ich a tyle, Lan? W ogle po co`? I te trby, bbny i sztandar zapowiadajcy
ich przybycie.
W Shienar ludzie szanowali Aes Sedai, nieomal wszyscy, a reszta darzya je penym
szacunku strachem, Rand jednak pozna miejsca, w ktrych bywao inaczej, gdzie by tylko
strach i czsto nienawi. Tam gdzie dorasta, niektrzy ludzie mwili o "wiedmach z Tar
Valon" takim tonem, jakby mwili o Czarnym. Usiowa policzy kobiety, lecz one nie
trzymay si ani rangi, ani adnego porzdku, stale manewroway swymi komi, odbywajc
rozmowy midzy sob albo z osob ukryt w palankinie. Cay okry si gsi skrk.
-
Podrowa z Moiraine, pozna te jeszcze jedn Aes Sedai i ju zaczyna si uwaa za
bywaego w wiecie. Nikt nigdy nie wyjeda z Dwu Rzek, albo raczej prawie nikt, a on
wyjecha. Widzia rzeczy, na ktre nikt z Dwu Rzek nie mia okazji nawet zerkn,
dokonywa czynw, o ktrych tamtym co najwyej si marzyo, o ile oni w ogle mieli jakie
marzenia. Widzia krlow Andoru i pozna jej crk, Dziedziczk Tronu, spotka si twarz
w twarz z Myrddraalem i podrowa Drogami, a jednak po tym wszystkim wcale nie by
przygotowany na tak chwil.
- Czemu ich a tyle? - wyszepta raz jeszcze.
- Jest z nimi sama Zasiadajca na Tronie Amyrlin. Lan popatrzy na niego, jego twarz
bya rwnie twarda i nieprzenikniona jak skaa. - Twoje lekcje dobiegy koca, pasterzu.
Umilk, a Randowi wydao si, e widzi nieomal sympati na jego twarzy. Naturalnie
musia si myli.
- Szkoda, e nie wyjecha tydzie temu. - Z tymi sowami Stranik chwyci koszul i
znikn na drabinie wiodcej w gb wiey.
Rand poruszy ustami, prbujc uzyska troch wilgoci. Wbija wzrok w kolumn
zbliajc si do Fal Dara, jakby to naprawd by w, w, ktrego jad zabija. Uszy wype-
niao mu gone pohukiwanie bbnw i trb. Tak, to ona, Zasiadajca na Tronie Amyrlin, ta
ktra rzdzia Aes Sedai.
"Ona jest tu z mojego powodu."
Nic innego nie przychodzio mu do gowy.
One wiedziay rne rzeczy, posiaday wiedz, ktra moga mu pomc, tego by
pewien. I nie mia odwagi pyta adnej z nich. Ba si, e przybyway tu, by go poskromi.
"O tak, boj si rwnie, e jest przeciwnie - przyzna z niechci. - wiatoci, nie
wiem, czego boj si bardziej."
- Nie chciaem korzysta z Mocy - wyszepta. To by przypadek! wiatoci, nie chc
mie z ni nic wsplnego. Przysigam, e ju nigdy wicej jej nie dotkn! Przysigam!
Drgn nerwowo, widzc, e grupa Aes Sedai wjeda ju w bramy miasta. Wiatr
zawirowa jak wcieky, zamieniajc pot na jego ciele w grudki lodu, upodobniajc ryk trb
do podstpnego miechu. Mia wraenie, e w powietrzu unosi si silny odr otwartego
grobu.
"Mojego grobu, jeli bd tak tu stercza."
Chwyci koszul, zszed na d po drabinie i poderwa si do biegu.
-
ROZDZIA 2
POWITANIE
Komnaty warowni Fal Dara, o gadkich, kamiennych murach, z rzadka
udekorowanych prostymi, acz wytwornymi gobelinami i malowidami, wrcz wrzay od wie-
ci o rychym przybyciu Zasiadajcej na Tronie Amyrlin. Odziani w czer i zoto sudzy
uwijali si jak w ukropie, szykujc w biegu pokoje albo zanoszc polecenia do kuchni,
skarc si paczliwymi gosami, e nie uprzedzeni zawczasu nie zd przygotowa
wszystkiego na przybycie tak wanej osobistoci. Ciemnoocy wojownicy, z kpkami wosw
zwizanych rzemieniami na czubkach wygolonych czaszek, nie biegali wprawdzie, lecz w
krokach dostrzegao si popiech, a twarze byszczay podnieceniem normalnie zare-
zerwowanym dla bitew. Kilku zagadno mijajcego ich popiesznie Randa.
- Ach, tu jeste, Randzie al'Thor. Oby pokj mia w asce twj miecz. Idziesz si my?
Bez wtpienia chcesz prezentowa si jak najgodniej, gdy bd ci przedstawiali Zasiadajcej.
Moesz by pewien, e zechce pozna ciebie i twych dwch przyjaci jak rwnie wasze
kobiety.
Dopad pdem do ogromnych schodw, tak szerokich, e zmiecioby si na nich
dwudziestu ludzi idcych pier w pier. Wiody do pokoi mczyzn.
- Sama Amyrlin przybywa bez ostrzeenia, zupenie jak jaka wdrowna handlarka?
To pewnie z powodu Moiraine Sedai i was, poudniowcw, co? No bo c innego?
Szerokie, obite elazem drzwi wiodce do tej czci twierdzy stay otworem, przejcie
zagradzali mczyni z kpkami na czubkach wygolonych gw, rozprawiajcy z
podnieceniem o przyjedzie Amyrlin.
- Hej tam, poudniowcze! Zasiadajca ju jest. Przybywa tu, jak mniemam, dla ciebie i
twych przyjaci. Pokj, wielki to dla was zaszczyt! Rzadko opuszcza Tar Valon, a jeli mnie
pami nie zawodzi, na Ziemiach Granicznych nie bya nigdy.
Odprawi ich wszystkich kilkoma sowami. Musia si umy. Znale czyst koszul.
Nie mia czasu na rozmowy. Im si wydao, e wiedz o co chodzi, wic go przepucili.
aden z nich nie mia o niczym pojcia, wiedzieli tylko, e on i jego przyjaciele podrowali
w towarzystwie Aes Sedai, e jego dwie przyjaciki wybieraj si do Tar Valon, bo chc
zosta Aes Sedai, lecz ich sowa ukuy go do ywego, jakby wiedzieli o wszystkim.
"Ona tu przybya z mojego powodu."
-
Pokona pdem korytarze mskiej czci warowni, wpad do izby, ktr dzieli z
Matem i Perrinem... i zastyg w miejscu, ze szczk opad ze zdumienia. Pokj wypeniaa
grupa kobiet ubranych na czarno i zoto, wszystkie zapracowane jak mrwki. Nie bya to dua
izba, a okna, dwa wysokie i wskie otwory strzelnicze, wychodzce na wewntrzne podwrce,
nie sprawiay, by wydawaa si wiksza. Trzy oa na wykadanych czarno-biaymi kaflami
postumentach, kufry u stp kadego z nich, umywalka przy drzwiach i wysoka, szeroka szafa
zastawiay j w caoci. Grupa omiu kobiet wygldaa w tym wntrzu jak ryby w saku.
Kobiety ledwie raczyy na niego spojrze, zajte wyjmowaniem jego rzeczy - a take
rzeczy Mata i Perrina z szafy i zastpowaniem ich nowymi. Wszystko, co znalazy w
kieszeniach, ukaday na wiekach kufrw, a stare ubrania ciskay niedbale na podog, jakby
to byy zwyke szmaty.
- Co wy robicie? - spyta podniesionym tonem, gdy wreszcie odzyska oddech. - To s
moje rzeczy!
Jedna z kobiet pocigna nosem, przepchna palec przez dziur w rkawie jego
jedynego kaftana i dorzucia go do sterty na pododze.
Czarnowosa kobieta z wielkim pkiem kluczy u pasa utkwia w nim wzrok. Bya to
Elansu, shatayan twierdzy. W mylach traktowa t kobiet o ostrej twarzy jak gospodyni,
mimo e gospodarstwo, ktrym si opiekowaa byo fortec, a jej rozkazy wypeniay
dziesitki sucych.
- Moiraine Sedai powiedziaa, e wasze ubrania s zniszczone i lady Amalisa kazaa
wam uszy nowe. Po prostu nam nie przeszkadzaj - dodaa stanowczym tonem a szybciej si z
tym uporamy.
Niewielu byo mczyzn, ktrych shatayan nie potrafia tak zagada, by robili to, co
chciaa - niektrzy powiadali, e nalea do nich nawet lord Agelmar - i najwyraniej nie
spodziewaa si adnych problemw z jednym mczyzn, tak modym, e mg by jej
synem.
Przekn to, co mia zamiar powiedzie, nie byo czasu na ktnie. Zasiadajca na
Tronie Amyrlin moga przysa po niego w kadej chwili.
- Ukony dla lady Amalisy za jej podarunek - wykrztusi to, co nakazywa shienaraski
obyczaj - ukony dla ciebie Elansu Shatayan. Prosz, przeka me sowa lady Amalisie,
powiedz, e przyrzekam jej suy caym sercem i dusz. - Obie kobiety winny uzna, e tym
zaspokoi ich typowe dla mieszkacw Shienaru upodobanie do dworskich ceremonii. - A
teraz, jeli mi wybaczysz, chciabym si przebra.
-
- Znakomicie - powiedziaa bez ladu zmieszania Elansu. - Moiraine Sedai kazaa
usun std wszystkie stare rzeczy. Co do ostatniego guzika. Rwnie bielizn.
Par kobiet zerkno na niego ukradkiem. adna nie wykonaa nawet jednego ruchu w
stron drzwi.
Musia ugry si w jzyk, eby nie wybuchn histerycznym miechem. Wiele
obyczajw w Shienar rnio si od tych, do ktrych przywyk, a niektrych nie potrafiby
przyj nawet do koca ycia. Nauczy si bra kpiel o wicie, gdy w wielkich, wykadanych
kafelkami basenach nie byo ludzi, po tym, jak odkry, e o innych porach potrafi wraz z nim
wskoczy do wody jaka kobieta. Moga to by pomywaczka albo lady Amalisa, siostra
samego lorda Agelmara - w Shienar anie traktowano jako miejsca, w ktrych nie
obowizyway tytuy - oczekujc, e bdzie my jej plecy w zamian za t sam przysug i
pytajc przy tym, dlaczego ma tak zaczerwienion twarz, czyby za dugo wystawia j na
soce`? Wkrtce zaczy si domyla, co jest prawdziw przyczyn tych rumiecw i nie
byo mieszkanki twierdzy, ktrej by nie fascynoway.
"Za godzin umr, albo jeszcze gorzej, a one tu chc zobaczy, jak si czerwieni!"
Chrzkn.
- Gdybycie tak zechciay poczeka na zewntrz, to zaraz wam oddam reszt rzeczy.
Sowo daj.
Jedna z kobiet parskna cichym chichotem i nawet wargi Elansu drgny. Nie mniej
jednak shatayan skina gow i nakazaa pozostaym kobietom pozbiera powizane w to-
boki rzeczy. Wychodzia na kocu, w drzwiach zatrzymaa si, by doda:
- Buty te. Moiraine powiedziaa, e mamy zabra wszystko.
Otworzy usta i zaraz je zamkn. Przecie te buty na pewno jeszcze mg nosi,
wykona je Alwyn al'Van, szewc z Pola Emonda, byy rozchodzone i wygodne. Ale skoro
dziki nim shatayan godzia si zostawi go samego, to on odda jej te buty i wszystko, co
tylko zechce. Nie mia czasu.
- Tak, tak, oczywicie. Daj sowo. - Stan w drzwiach, wypychajc j na zewntrz.
Nareszcie sam usiad ciko na ku, eby cign buty - naprawd byy jeszcze
dobre, troch zniszczone, skra popkaa tu i wdzie, ale nadal daway si nosi, byy dobrze
dopasowane do ksztatu stp - po czym popiesznie si rozebra, rzucajc wszystko na jeden
stos i rwnie szybko umy przy umywalce. Woda bya zimna, w izbach mczyzn woda
zawsze bya zimna.
-
Szafa miaa troje szerokich drzwi, ozdobionych oszczdnymi rzebieniami, typowymi
dla shienaraskiej mody, przywodziy na myl raczej, nili ukazyway wodospady i stawy
wrd ska. Otwar rodkowe drzwi i przez chwil wgapia si oniemiay w to, co zastpio
kilka sztuk odziey, ktre z sob przywiz. Kilkanacie kaftanw z wysokimi konierzami,
uszytych z najlepszej weny i skrojonych rwnie zgrabnie jak te, ktre widywa na grzbietach
kupcw albo lordw, hafty zdobiy wikszo, jakby miay suy za przyodziewek od wita.
Kilkanacie! Do kadego kaftana dodano po trzy koszule, lniane i jedwabne, z szerokimi
rkawami i obcisymi mankietami. Dwa paszcze. Dwa, podczas gdy on musia si przez cae
ycie obywa jednym. Jeden paszcz by zwyczajny, z szorstkiej, ciemnozielonej weny, drugi
granatowy, ze sztywnym, stojcym konierzem haftowanym w zote czaple... a wysoko na
piersi, tam, gdzie lordowie nosz swj znak...
Rka sama powdrowaa do paszcza. Palce, jakby niepewne tego co poczuj,
pogadziy skrconego w nie domknity krg wa, wa z czterema nogami i zot, lwi
grzyw, purpurowymi i zotymi uskami, kada apa koczya si picioma zotymi pazurami.
Oderwa gwatownie do, jakby si oparzy.
"Swiatoci dopom! Amalisa kazaa to uszy czy Moiraine? Ilu ludzi to widziao?
Ilu ludzi wie, co to jest, co to oznacza? Nawet jeden to za wielu. Niech sczezn, ona chce,
eby mnie kto zabi. Ta przeklta Moiraine nawet ze mn nie rozmawia, a teraz jeszcze daa
mi to pikne ubranie, ebym w nim umar!"
Pukanie do drzwi sprawio, e omal nie wyskoczy ze skry.
- Skoczye? - dobieg go gos Elansu. - Co do guzika. Moe lepiej...
Trzask, jakby naciskaa klamk.
Rand podskoczy w miejscu, przypomniawszy sobie, e nadal jest nagi.
- Skoczyem - krzykn. - Pokj, nie wchod tu! Popiesznie zgarn to wszystko, co
dotychczas nosi, buty i ca reszt.
- Ju id! - Ukryty za drzwiami, uchyli je na tyle, by mc wcisn toboek w ramiona
shatayan. - To wszystko.
Usiowaa zajrze przez szpar.
- Jeste pewien? Moiraine Sedai powiedziaa, e wszystko. Moe jednak rzuc
okiem...
- To wszystko - warkn. - Sowo daj! - Zatrzasn ramieniem drzwi, tu przed jej
twarz, z drugiej strony usysza miech.
-
Mruczc do siebie, ubra si popiesznie. Nie chcia, by ktra z nich znalaza sobie
wymwk, by mc si jednak wcisn do pokoju. Szare spodnie okazay si bardziej obcise
ni wszystkie, ktre przedtem nosi, lecz nie mniej wygodne, a koszula z bufiastymi rkawami
sw biaoci zadowoliaby w dniu prania wszystkie gospodynie z Pola Emonda. Wysokie do
kolan buty pasoway tak, jakby je nosi od roku. Mia nadziej, e to dzieo dobrego szewca, a
nie Aes Sedai.
Z wszystkich tych rzeczy mona byo zrobi tumok wielki jak on sam. Jednake
zdy na nowo przywykn do wygody czystych koszul, nie noszenia tych samych spodni
dzie po dniu, a w kocu od potu i brudu robiy si tak sztywne jak buty. Wyj z komody
sakwy, wepchn do nich tyle, ile si dao, po czym niechtnie rozoy wymylny paszcz na
ku i rzuci na niego jeszcze kilka sztuk koszul i spodni. Zoony w toboek, z
niebezpiecznym znakiem wa ukrytym w rodku, i obwizany sznurkiem zakoczonym
ptl, dziki czemu mona go byo zawiesi na ramieniu, niczym si nie rni od pakunkw,
jakie widywa w drodze na grzbietach innych modych ludzi.
Przez otwory strzelnicze dobiegy go gosy trb, tych, ktre brzmiay triumfalnie za
murami miast i tych, ktre im odpowiedziay z wie twierdzy.
- Wypruj te hafty, jak bd mia czas - mrukn. Widywa kobiety wypruwajce hafty,
gdy popeniy bd albo postanowiy zmieni wzr i nie wygldao to na co specjalnie
trudnego.
Reszt ubra, a waciwie ich wikszo, wepchn z powrotem do szafy. Lepiej nie
zostawia ladw ucieczki, oczywistych dla pierwszej lepszej osoby, ktra wetknie tu gow
po jego wyjciu.
Wci marszczc czoo, uklk przy ku. W wykadanych kaflami postumentach, na
ktrych wspieray si ka, mieciy si niewielkie paleniska, w najzimniejsze shienaraskie
noce rozpalano w nich ogie, ogrzewajcy picego. Noce o tej porze roku byy nadal
zimniejsze ni przywyk, ale koce wystarczay, eby si ogrza. Otworzy drzwiczki paleniska
i wyj ze toboek, ktrego nie mg tu zostawi. Ucieszy si, e Elansu nie przyszo do
gowy, e kto mgby tam trzyma jakie rzeczy.
Uoy toboek na ou i rozwizawszy sznurek z jednej strony, czciowo go
rozwin. Paszcz barda, wywrcony na lew stron, by ukry setki pokrywajcych go atek,
atek o wszelkich kolorach i rozmiarach, jakie mona byo sobie wyobrazi. Sam paszcz by
w dobrym stanie, atki wskazyway, e to wasno barda. Ze bya to kiedy wasno barda.
-
Paszcz chroni dwie skrzynki z twardej skry. W wikszej miecia si harfa, ktrej
nigdy nie dotkn.
"Harfa nigdy nie bya przeznaczona dla niezdarnych palcw farmera, chopcze."
Druga skrzynka, duga i wska, zawieraa ozdobiony zotem i srebrem flet, za pomoc
ktrego, od czasu wyjazdu z domu, nieraz zarobi na wieczorny posiek i ko. Thom
Merrilin nauczy go gra na flecie, jeszcze zanim zgin. Rand nie potrafi dotkn tego
instrumentu, nie przypomniawszy sobie Thoma, z tymi jego przenikliwymi, niebieskimi
oczami i dugimi, siwymi wsami, jak wciska mu do rk zwinity paszcz i krzyczy, e ma
ucieka. A potem Thom sam rzuci si, wymachujc magicznie noami, jakby robi
przedstawienie, prosto na Myrddraala, ktry nadchodzi, eby ich zabi.
Wzdrygajc si, zawiza toboek z powrotem.
- To by byo wszystko. - Mylc o wietrze na szczycie wiey, doda: - Dziwne rzeczy
mog si dzia tak blisko Ugoru.
Nie bardzo wiedzia, czy wierzy w to, o co najwyraniej chodzio Lanowi. W kadym
razie, bez wzgldu nawet na wizyt Zasiadajcej na Tronie Amyrlin, ju dawno temu
powinien by znikn z Fal Dara.
Naoy na siebie kaftan, ktry zostawi na wierzchu ciemnozielony, przypomina mu
lasy z jego rodzinnej okolicy, nalec do Tama farm Westwood, w ktrej si wychowa i
gdzie nauczy si pywa - przypasa miecz ze znakiem czapli, a do drugiego boku wypeniony
strzaami koczan. Nie nacignity uk sta w kcie, obok ukw Mata i Perrina, wyszy od
niego o dwie donie. Zrobi go sam po przybyciu do Fal Dara i oprcz niego tylko Lan i Perrin
potrafili go nacign. Wsun zrolowan derk i nowy paszcz do ptli przy tobokach,
zarzuci obydwa na lewe rami, na ich szczyt wrzuci torby i chwyci uk.
"Rami od uku musi by wolne - pomyla. - Niech im si wydaje, e jestem grony.
Moe kto tak pomyli." Przez szpar w drzwiach wida byo zupenie pusty hol, przemierzy
go popiesznie sucy w odwitnym stroju, ale nawet nie zerkn w stron Randa. Gdy tylko
gwatowne kroki mczyzny ucichy, Rand wymkn si na korytarz.
Prbowa i normalnym, zwykym krokiem, wiedzia jednak, e z tymi torbami na
ramieniu i tobokiem na grzbiecie wyglda jak czowiek, ktry wybiera si w podr, z ktrej
nie ma zamiaru wraca. Znowu rozlego si brzmienie trb, lecz tutaj w twierdzy ich odgos
by znacznie cichszy.
Swego konia, potnego gniadosza, trzyma w pnocnej stajni, zwanej Stajni Lorda,
w pobliu bramy, ktrej uywa lord Agelmar, gdy udawa si na przejadk. Dzisiaj jednak
-
ani lord Agelmar, ani nikt z jego rodziny z pewnoci nigdzie si nie wybiera, wic w
stajniach najpewniej byli tylko chopcy stajenni. Od pokoju Randa do Stajni Lorda szo si na
dwa sposoby. Jedna droga wioda dookoa caej twierdzy, obok prywatnego ogrodu lorda
Agelmara, potem przez przeciwlege skrzydo i kuni, prawdopodobnie rwnie teraz pust.
Gdyby t drog chcia dotrze do swego konia, straciby dokadnie tyle czasu, ile trzeba na
wydanie rozkazw i rozpoczcie poszukiwa. Druga droga bya znacznie krtsza, prowadzia
przez zewntrzny podwrzec, do ktrego wanie w tej chwili zbliaa si Zasiadajca na
Tronie Amyrlin, ktrej towarzyszyo co najmniej kilkanacie Aes Sedai.
Na sam myl dosta gsiej skrki, na reszt ycia mia dosy Aes Sedai. Ju jedna
wystarczya, by czowiek postrada zmysy. Mwiy o tym wszystkie opowieci, a on prze-
kona si o tym na wasnej skrze. Nie zdziwi si jednak, gdy nogi same poniosy go w stron
zewntrznego podwrca. Nigdy nie zobaczy legendarnego Tar Valon - nie mg sobie
pozwoli na takie ryzyko ani teraz, ani pniej - ale moe uda mu si cho zerkn na
Zasiadajc na Tronie Amyrlin, zanim ucieknie. To bdzie tak, jakby oglda krlow.
"Nie stanie si nic strasznego, jeli tylko popatrz, z daleka. Nie bd si zatrzymywa
i znikn, zanim ona si zorientuje, e tu w ogle byem."
Otworzy cikie, obite elazem drzwi prowadzce na zewntrzny podwrzec i stan
w samym rodku wielkiej ciszy. Na szczytach wszystkich murw wyrasta ludzki las,
onierze z wosami zwizanymi w kity na czubkach gw, sucy w galowym przyodziewku,
posugacze nadal zaplamieni nieczystociami, wszyscy cinici w wielkiej zayoci, dzieci
siedziay na ramionach dorosych, by mc patrze ponad ich gowami, albo wcinite w tum
wyzieray spomidzy talii i kolan. Zatoczone przez ucznikw balkony przypominay beczki
pene jabek, twarze wyglday nawet z wskich otworw strzelniczych. Cay dziedziniec
otaczaa ludzka masa, zbita niczym jeszcze jeden mur. Wszyscy patrzyli i czekali w
milczeniu.
Rand przepycha si tu pod samym murem, mijajc otaczajce dziedziniec przegrody
kowali i grotarzy - mimo swego ogromu i ponurego przepychu Fal Dara bya fortec a nie
paacem, i wszystko w niej suyo temu wanie przeznaczeniu - szeptem przepraszajc tych,
ktrych potrci. Jedni ogldali si unoszc tylko brwi w zdziwieniu, inni obrzucali
dokadniejszym spojrzeniem jego torby i toboki, nikt jednak nie zakci ciszy. Na og
ludzie nie raczyli spojrze na tego, ktry ich potrci.
Nie mia adnych trudnoci, by ponad gowami zgromadzonych zobaczy wyranie, co
si dzieje na dziedzicu. W tunelu gwnej bramy sta rzd szesnastu mczyzn, kady u boku
-
swego konia. Nie byo dwch w takiej samej zbroi albo z takim samym mieczem i aden nie
przypomina Lana. Rand jednak nie wtpi, e to Stranicy. Kada twarz, okrga,
kwadratowa, poduna, wska, miaa ten sam wyraz, jakby widzieli co, czego inni ludzie nie
widzieli, syszeli, czego inni nie syszeli. Mimo swobodnej postawy wygldali gronie jak
stado wilkw. I jeszcze jedn cech mieli wspln. Wszyscy, co do jednego, byli ubrani w
mienice si paszcze, takie same, jak ten, ktry po raz pierwszy zobaczy u Lana, takie, ktre
czsto zdaj stapia si z tem. Nie najatwiej znosio si widok wielu mczyzn w takich
paszczach, trudno byo nawet o utrzymanie odka w ryzach.
Kilkanacie krokw przed Stranikami sta rzd kobiet, kada rwno z bem swego
wierzchowca, kaptury paszczy miay odrzucone. Mg je policzy z tego miejsca. Czterna-
cie. Czternacie Aes Sedai. To musiay by one. Wysokie i niskie, szczupe i pulchne,
ciemne i jasne, o krtkich i dugich wosach, rozpuszczonych albo zaplecionych, w odr-
nieniu od Stranikw - jak przystao na kobiety - kada w innym stroju, najrozmaitszego kroju
i barwy. A jednak i w nich widziao si jedn cech wspln, dostrzegaln tylko dziki temu,
e stay tak blisko siebie. Kada wygldaa na zupenie pozbawion oznak wieku. Z daleka
nazwaby wszystkie modymi, wiedzc przy tym, e z bliska bd przypominay Moiraine.
Niby moda, gadkolica, a jednak o twarzy zbyt dojrzaej, by wiadczya o modoci, i oczach,
w ktrych byo za wiele wiedzy.
"Bliej? Gupiec! Ju jeste za blisko! Niech sczezn, ju dawno temu trzeba byo
odej."
Uparcie przepycha si w stron swego celu, drugich elaznych drzwi po przeciwlegej
stronie dziedzica, ale nie umia si powstrzyma, by nie patrze.
Aes Sedai niewzruszenie ignoroway gapiw i skupiay ca swoj uwag na
osonitym palankinie, znajdujcym si teraz porodku dziedzica. Dwigajce go konie
zachowyway si tak spokojnie, jakby stajenni trzymali je za uzdy, mimo i przy palankinie
staa tylko jedna kobieta, kobieta z twarz Aes Sedai, a ona nie zwracaa uwagi na konie.
Laska, ktr trzymaa w wycignitych przed sob doniach, bya rwnie wysoka jak ona; tu
przed oczyma jarzy si pomie tryskajcy z koca laski.
Naprzeciwko palankinu, po drugiej stronie dziedzica, sta lord Agelmar,
prostoduszny, barczysty, z nieodgadnion twarz. Na granatowym paszczu z wysokim
konierzem mia wyhaftowane trzy biegnce lisy, symbolizujce Dom Jagad, oraz koujcego
czarnego jastrzbia Shienaru. Obok niego sta Ronan, wyniszczony podeszym wiekiem, lecz
nadal wysoki; shambayan dziery w doniach lask zwieczon trzema lisami
-
wyrzebionymi z czerwonego awatynu. Ronan dzieli wraz z Elansu zarzdzanie twierdz,
jako shambayan i shatayan, tyle e Elansu pozostawiaa mu niewiele do roboty, poza
uroczystociami i prac w charakterze sekretarza lorda Agelmara. Kpki na czubkach gw
obydwu mczyzn byy srebrnosiwe.
Wszyscy - Stranicy, Aes Sedai, wadca Fal Dara i jego shambayan - stali nieruchomo
niczym kamienne posgi. Tum gapiw wstrzyma oddech. Rand mimo woli zwolni kroku.
Nagle Ronan trzykrotnie zastuka lask o wielkie kamienie brukowe i wrd ciszy
rozlego si jego woanie:
- Kto przybywa? Kto przybywa? Kto przybywa?
Odpowiedziaa mu kobieta stojca obok palankinu, stukajc trzykrotnie swoj lask.
- Straniczka Pieczci. Pomie Tar Valon. Zasiadajca na Tronie Amyrlin.
- Po c mamy na to patrze? - spyta Ronan.
- W tym jest nadzieja dla ludzkoci - odpara wysoka kobieta.
- Przed czym strzeemy, czuwajc tu?
- Przed cieniem w poudnie.
- Jak dugo bdziemy czuwa?
- Od wschodu do wschodu, dopki Koo Czasu bdzie si obraca.
Agelmar skoni si, wiatr targa siw kit na czubku jego gowy.
- Fal Dara ofiarowuje chleb, sl i gocin. Zasiadajca na Tronie Amyrlin moe z
ufnoci zawita do Fal Dara, tu bowiem peniona jest stra, tu dotrzymywany jest Pakt.
Witaj!
Wysoka kobieta odsuna zason palankinu i Zasiadajca na Tronie Amyrlin
wysiada. Ciemnowosa, rwnie pozbawiona oznak wieku jak wszystkie Aes Sedai, prostujc
si przebiega oczami po zgromadzonych. Rand drgn, gdy jej wzrok pad na niego, mia
wraenie, jakby co go dotkno. Oczy jednak wdroway dalej i na kocu zatrzymay si na
lordzie Agelmarze. Sucy w odwitnym stroju uklk u jej boku, ofiarowujc rczniki
uoone na srebrnej tacy, z ktrej wci unosia si para. Zgodnie z obyczajem przemya
donie i otara twarz wilgotn tkanin.
- Dzikuj za powitanie, mj synu. Niechaj wiato
opromienia Dom Jagad. Niechaj wiato opromienia Fal Dara i wszystkich jej
mieszkacw.
Agelmar skoni si raz jeszcze.
- To ty nam przynosisz zaszczyt, matko.
-
Wcale nie dziwio, e nazwaa go synem, a on j matk, mimo e przy jej gadkich
policzkach lord Agelmar ze sw pomarszczon twarz wyglda jak jej ojciec albo nawet
dziadek. Ich powierzchowno znakomicie do siebie pasowaa.
- Dom Jagad suy tobie. Fal Dara jest twoje.
Zewszd rozlegy si wiwaty, zaamujce si na murach twierdzy niczym fale.
Cay dygoczc, Rand pobieg popiesznie w stron drzwi i, zakniony bezpieczestwa,
w ogle ju nie zwaa na kogo wpada.
"To tylko ta przeklta wyobrania. Ona nawet nie wie, kim jeste. Na razie. Krew i
popioy, gdyby ona..."
Nie chcia nawet myle, co by si stao, gdyby naprawd wiedziaa, kim jest, czym
jest. Co si stanie, gdy wreszcie si dowie. Zastanawia si, czy przypadkiem nie miaa czego
wsplnego z tym wiatrem na szczycie wiey; Aes Sedai potrafiy dokonywa takich rzeczy.
Pchn drzwi, zatrzasn je za sob, tumic ryk powita, ktry nadal wstrzsa dziedzicem, i
westchn z ulg.
Na korytarzach rwnie byo pusto i na moment nie przestawa biec. Min mniejszy
podwrzec, z fontann pluszczc na samym rodku, potem przebieg kolejny korytarz i
wypad na brukowany dziedziniec stajenny. Stajnia Lorda, wbudowana w mur twierdzy, bya
wysoka i duga, z wielkimi oknami, a konie trzymano na dwch pitrach. W kuni po drugiej
stronie dziedzica panowaa cisza, kowal i jego pomocnicy poszli oglda ceremoni
powitania.
Tema, gwny stajenny o skrzastej twarzy, powita go przy, szerokich drzwiach
gbokim ukonem, przykadajc do do czoa, a potem do serca.
- Suga ca dusz i sercem, mj panie. W czym Tema moe pomc swojemu panu?
Wosy Temy nie byy zwizane na czubku gowy jak u wojownikw, przypominay
odwrcon do gry dnem szar mis.
Rand westchn.
- Po raz setny prosz, Tema, nie tytuuj mnie panem.
- - Jak mj pan sobie yczy.
Stajenny ukoni si jeszcze niej.
To jego nazwisko byo przyczyn caego ambarasu, a take jego podobiestwo. Rand
al'Thor. Al'Lan Mandragoran. W przypadku Lana, zgodnie z obyczajem obowizujcym w
Malkier, przedrostek "al" wyrnia go jako krla, mimo e sam nigdy si nim nie
przedstawia. W przypadku Randa "al" stanowio jedynie czstk jego nazwiska, jakkolwiek
-
sysza kiedy, e dawno temu, jeszcze zanim Dwie Rzeki nazwano Dwoma Rzekami,
znaczyo to "syna". Niemniej jednak niektrzy sucy w twierdzy Fal Dara uznali, e on te
jest krlem, albo co najmniej ksiciem. Mimo i usiowa dowie, e jest wrcz przeciwnie,
jedyne co uzyska, to obnienie rangi do lorda. W kadym razie tak mu si wydawao;
paszczono si jednak przed nim jak przed nikim innym, nawet przed lordem Agelmarem.
- Prosz o osiodanie Rudego, Tema. - Wiedzia, e lepiej nie proponowa, e zrobi to
sam, bo Tema nie dopuci, by pobrudzi sobie rce. - Postanowiem zwiedza okolice przez
kilka najbliszych dni.
A jak ju dosidzie grzbietu wielkiego gniadosza, za kilka dni stanie nad brzegiem
Erinin, albo przekroczy granice Arafel.
"Ju mnie wtedy nie znajd."
Stajenny nieomal zgi si wp i taki zgity pozosta.
- Wybacz, mj panie - wyszepta ochryple. - Wybacz, ale Tema nie moe ci usucha.
Zaczerwieniony ze wstydu Rand rozejrza si z niepokojem dookoa - nie zobaczy
nikogo w zasigu wzroku - po czym chwyci mczyzn za rami i wyprostowa go. Nawet
jeli nie mg zapobiec, by Tema i kilku innych sucych zachowywao si w taki sposb, to
mg przynajmniej si postara, by nikt inny tego nie widzia.
- Dlaczego nie, Tema? Tema, spjrz na mnie, prosz. Dlaczego nie?
- Tak rozkazano, mj panie - odpar Tema, wci szepczc.
Stale spuszcza wzrok, nie ze strachu, lecz ze wstydu, e nie moe zrobi tego, o co
prosi Rand. Mieszkacy Shienaru potrafili wstydzi si tak, jak kto napitnowany za
kradzie.
- aden ko nie moe opuci tej stajni, dopki rozkazy nie ulegn zmianie. Ani te
adnej innej stajni w twierdzy, mj panie.
Rand ju mia powiedzie mu, e nic si nie stao, ale tylko obliza wargi.
- Ani jeden ko z adnej stajni?
- Tak, mj panie. Ten rozkaz wydano zupenie niedawno. Zaledwie przed kilkoma
chwilami. - Gos Temy zabrzmia silniej. - Rwnie wszystkie bramy zostay zamknite, mj
panie. Nikt nie moe tu wej ani std wyj bez zezwolenia. Jak si Tema dowiedzia, nawet
miejski patrol.
Rand jako przekn lin, ale nadal mia uczucie, e jego krta ciskaj niewidzialne
palce.
- Tema, czy ten rozkaz wyda lord Agelmar?
-
- Naturalnie, mj panie. Kt by inny? Rzecz jasna, lord Agelmar nie wyda osobicie
tego rozkazu Temie ani te temu czowiekowi, ktry go Temie przekaza, ale, mj panie, kt
inny mg wyda taki rozkaz w Fal Dara?
"Kto inny?"
Rand podskoczy w miejscu, w tym bowiem momencie z dzwonnicy warowni rozlegy
si donone dwiki najwikszego dzwonu. Potem przyczyy si do niego inne dzwony, a po
chwili wszystkie dzwony w miecie.
- Jeli Tema moe sobie pozwoli na miao - zawoa stajenny, przekrzykujc ten
oskot --- mj pan jest z pewnoci bardzo szczliwy.
Rand te musia krzycze, eby go usyszano.
- Szczliwy? Dlaczego?
- Powitanie dobiego koca, mj panie. - Tema wskaza gestem doni na dzwonnic. -
Zasiadajca na Tronie Amyrlin przyle zaraz po mojego pana i jego przyjaci.
Rand poderwa si do biegu. Zdy jeszcze dostrzec zdziwienie na twarzy Temy i ju
go nie byo. Nie dba o to, co sobie pomyli Tema.
"Zaraz po mnie przyle."
-
ROZDZIA 3
PRZYJACIELE I WROGOWIE
Rand nie bieg dugo, tylko do bramy wypadowej, znajdujcej si tu za rogiem stajni.
Jeszcze zanim tam dotar, zwolni kroku, starajc si wyglda jak najzwyczajniej, jakby si
wcale nie spieszy.
Zwieczona lukiem brama bya zamknita na gucho. Mogo przez ni przejecha
zaledwie dwch jedcw jednoczenie, lecz - podobnie jak wszystkie bramy w zewntrznym
murze - bya obita szerokimi patami elaza i zamykana za pomoc grubej sztaby. Tu przed
ni stao dwch stranikw w zwykych, stokowatych hemach i kolczugach, do plecw
mieli przytroczone dugie miecze. Piersi zotych opocz zdobi Czarny Jastrzb. Zna
cokolwiek jednego z nich, Ragana. Na ogorzaym policzku Ragana, przysonitym kratownic
hemu, wida byo biay trjkt, blizn po strzale trolloka. Na widok Randa w jego
pomarszczonej twarzy ukazay si doki umiechu.
- Oby pokj mia ci w swej opiece, Randzie al'Thor. - Ragan prawie krzycza,
pragnc zaguszy dzwony. Masz zamiar wali krliki po gowach, czy te nadal si upierasz,
e ta paka to uk?
Drugi stranik zrobi krok, by stan bliej bramy.
- Oby pokj mia ci w swej opiece, Raganie - odpowiedzia Rand, zatrzymujc si
przed nimi. Z najwyszym wysikiem udao mu si zachowa spokojny gos. - Wiesz, e to
uk. Widziae, jak z niego strzelaem.
- Nie nadaje si do strzelania z koskiego grzbietu kwanym tonem orzek drugi
stranik.
Rand rozpozna go teraz, po gboko osadzonych, nieomal czarnych oczach, ktre
zdaway si nigdy nie mruga. Wyzieray spod przybicy niczym dwie bliniacze groty z
wntrza jeszcze jednej, wikszej jaskini. Czu, e mgby mie wikszego pecha, gdyby nie
Masema strzeg akurat bramy, ale nie bardzo wiedzia, o ile wikszego, chyba eby to bya
Czerwona Aes Sedai.
- Jest za dugi - doda Masema. - Ja ze swojego uku, gdy jad galopem, potrafi
wypuci trzy strzay, a ty je tylko tracisz przez to monstrum.
Rand zmusi si do umiechu udajc, e uznaje to za art, cho nigdy nie sysza ani
jednego artu z ust Masemy, nie widzia te jego umiechu. Ludzie w Fal Dara na og
akceptowali Randa, wiczy z Lanem, lord Agelmar
top related