63. timothy zahn - ciemna strona mocy.pdf

386

Upload: mateusz

Post on 02-Dec-2015

254 views

Category:

Documents


12 download

TRANSCRIPT

Page 1: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf
Page 2: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Trylogia Thrawna

Tom II

CIEMNA STRONA MOCY

Timothy Zahn

PrzekładAnna i Jan Mickiewicz

Page 3: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Tytuł oryginałuDARK FORCE RESING

RedakcjaZBIGNIWE FONIOKDANUTA BORUC

MAŁGORZATA CEBO-FONIOK

Ilustracja na okładceTOM JUNG

Published originally under the titleDark Force Resing

by Bantam Books 1992.

For the Polish editionWydawnictwo Amber Sp. z o.o.

Wydanie I 1995.

ISBN 83-7169-358-3

Page 4: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

1Z tej odległości centralne słońce układu wyglądało jak niewielka, żółto-

pomarańczowa kula. Iluminatory automatycznie pociemniały, aby zneutra-lizować jego blask. Zarówno słońce, jak i statek były otoczone gwiazdami –błyszczącymi, białymi punkcikami zawieszonymi w nieskończonej czerni ko-smosu. W dole, dokładnie pod statkiem, nad zachodnią częścią położonej naplanecie Myrkr Wielkiej Puszczy Północnej wstawał dzień.Dla tych, którzy ukrywali się w puszczy, ten dzień miał być ich dniem

ostatnim.Stojąc na mostku imperialnego niszczyciela gwiezdnego „Chimera”, ka-

pitan Pellaeon obserwował przez iluminator, jak na leżącej pod nim planeciegranica miedzy dniem a nocą przesuwa się powoli w kierunku strefy ata-ku. Dziesięć minut wcześniej otaczające cel siły lądowe zameldowały pełnągotowość do akcji. Sama „Chimera” już od godziny tkwiła w tym samymmiejscu, blokując przeciwnikowi możliwość ucieczki. Teraz potrzebny był jużtylko rozkaz do natarcia.Powoli, niemal ukradkiem, Pellaeon obrócił głowę o parę centymetrów

w prawo. Wielki admirał Thrawn siedział nieruchomo na swoim stanowisku,wpatrując się błyszczącymi, czerwonymi oczami w otaczający go rząd moni-torów kontrolnych. Jego bladoniebieska twarz nie wyrażała żadnych uczuć.Trwał tak w milczeniu od chwili, gdy ostatnie oddziały zameldowały o do-

4

Page 5: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

tarciu na pozycje. Kapitan widział, że żołnierze na mostku zaczynają sięniecierpliwić.Pellaeon już dawno porzucił próby odgadywania sensu działań admira-

ła. Wystarczał mu fakt, że Imperator uznał niegdyś za stosowne uczynićThrawna jednym ze swych dwunastu wielkich admirałów, co było najlep-szym dowodem zaufania ze strony nieżyjącego już władcy – tym bardziej,że Thrawn nie był człowiekiem, a uprzedzenia Imperatora w tej mierze niestanowiły dla nikogo tajemnicy. Zresztą przez cały ten rok, od chwili, gdyadmirał przejął dowodzenie „Chimerą” i rozpoczął trudny proces odbudowyFloty Imperialnej, raz po raz potwierdzał swój geniusz wojenny. Jeżeli do tejpory wstrzymywał atak, to miał ku temu ważny powód – tego Pellaeon byłpewien.Równie ostrożnie co przedtem odwrócił się z powrotem w stronę ilumi-

natora. Ale ruch ten nie uszedł uwagi admirała.– Chciałby pan o coś spytać, kapitanie? – spokojny głos Thrawna przeciął

cichy szmer rozmów.– Nie, panie admirale – zapewnił Pellaeon, odwracając się do dowódcy.Przez dłuższą chwilę admirał świdrował go gorejącymi oczami i kapitan

odruchowo przygotował się na ostrą reprymendę – a może i coś gorszego. AleThrawn, choć Pellaeon ciągle jeszcze czasem o tym zapominał, nie miał takporywczego usposobienia jak lord Darth Vader.– Zapewne zastanawia się pan, dlaczego jeszcze nie atakujemy? – podsu-

nął admirał tym samym uprzejmym tonem.– Istotnie, panie admirale – przyznał Pellaeon. – Wydaje się, że wszystkie

oddziały są już na pozycjach wyjściowych.– Oddziały wojskowe: tak – stwierdził Thrawn. – Ale nie wywiadowcy,

których wysłałem do Hyllyard.– Do Hyllyard? – zdziwił się kapitan.– Właśnie. Nie sądzę, aby człowiek tak sprytny jak Karrde zdecydował

się założyć bazę w środku lasu, nie zabezpieczywszy sobie przedtem odpo-wiedniej łączności z pozostałymi w mieście współpracownikami. Hyllyard le-ży za daleko od obozu przemytników, aby ktokolwiek z mieszkańców zdołałzauważyć nasz atak. O ile więc zaobserwujemy w mieście nagłe przejawygorączkowej aktywności, będzie to świadczyło o istnieniu jakiejś specjalnejlinii łączności. Na tej podstawie rozszyfrujemy współpracowników Karrde’ai poddamy ich szczegółowej obserwacji. Po pewnym czasie sami nas do niegozaprowadzą.– Rozumiem, panie admirale. – Pellaeon zmarszczył czoło. – A więc za-

5

Page 6: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

kłada pan, że w czasie ataku nie zdołamy schwytać żywcem żadnego z jegoludzi.– Powiem więcej – uśmiech zastygł na twarzy Thrawna – jestem przeko-

nany, że nasze oddziały wkroczą do kompletnie pustej bazy.Pellaeon spojrzał przez iluminator na znajdującą się w dole, częściowo

oświetloną planetę.– W takim razie. . . po co w ogóle atakujemy, panie admirale?– Z trzech powodów, kapitanie. Po pierwsze, nawet ludzie tacy jak Talon

Karrde popełniają czasem błędy. Mogło się zdarzyć, że w czasie pospiesznejewakuacji zostawił w bazie coś ważnego. Po drugie, jak już mówiłem, tenatak może nas zaprowadzić do jego ludzi w Hyllyard. A po trzecie, dziękitej akcji nasze siły lądowe mają okazję zdobyć choć trochę tak im potrzeb-nego doświadczenia bojowego. Niech pan nie zapomina, kapitanie – admirałświdrował podwładnego wzrokiem – że naszym celem nie są już jakieś ogra-niczone działania nękające w stylu tych, które prowadziliśmy przez ostatniepięć lat. Mając w ręku górę Tantiss i pozostawione przez Imperatora komo-ry spaarti, możemy znowu przejąć inicjatywę. Już niedługo przystąpimy doodzyskania utraconych na rzecz Rebeliantów planet. A do tego celu potrzebu-jemy armii, która pod względem wyszkolenia w niczym nie będzie ustępowaćflocie.– Rozumiem, panie admirale.– To dobrze. – Thrawn zerknął na monitory. – Już czas. Niech pan prze-

każe generałowi Covellowi, że może zaczynać.– Tak jest. – Pellaeon zajął miejsce na swoim stanowisku. Obrzucił szyb-

kim spojrzeniem wskazania przyrządów, po czym włączył komunikator. Ką-tem oka zauważył, że Thrawn zrobił to samo. „Czyżby jakaś prywatna wia-domość dla szpiegów w Hyllyard?” – Tu „Chimera”. Przystąpić do ataku.

– Zrozumiałem – rzucił Covell do zamontowanego w hełmie mikrofonu.Starał się, aby w jego głosie nie zabrzmiała pogarda. Cała ta sytuacja była ty-powa. Cholernie typowa i łatwa do przewidzenia. Najpierw człowiek zasuwałjak diabli, byle tylko żołnierze i pojazdy znalazły się na czas na wyznaczo-nych pozycjach, a potem. . . czekał jak głupi, aż ci napuszeni durnie z floty,ubrani w nieskazitelne mundury i siedzący w swoich wypucowanych statkach,skończą żłopać herbatkę i dadzą w końcu sygnał do ataku.„Cóż, usiądźcie sobie teraz wygodnie w fotelach – pomyślał zgryźliwie,

patrząc na wiszący w górze niszczyciel gwiezdny – bo niezależnie od tego, czywielkiemu admirałowi chodzi o rzeczywiste efekty czy zwykły pokaz spraw-

6

Page 7: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ności, dostanie to, na czym mu zależy”. Sięgnął do tablicy przyrządów i prze-łączył się na lokalną częstotliwość dowodzenia.– Generał Covell do wszystkich pododdziałów: możemy ruszać.Odebrał kolejne potwierdzenia przyjęcia rozkazu. W chwilę potem stalo-

wy pokład zadrżał i olbrzymi robot kroczący ruszył do przodu. Z pozornąociężałością zaczął się przedzierać przez las w kierunku odległego o kilometrobozowiska przemytników. Za szybą pancerną od czasu do czasu migały dwaroboty zwiadowcze, posuwające się w szpicy w poszukiwaniu stanowisk prze-ciwnika lub ewentualnych pułapek.Każda próba oporu ze strony Karrde’a będzie jedynie daremnym gestem.

Covell kierował już w swoim życiu setkami ataków wojsk imperialnych i do-skonale znał śmiercionośną potęgę dowodzonych przez siebie pojazdów bojo-wych.Wyświetlający się poniżej iluminatora różnobarwny hologram taktyczny

wyglądał jak jakiś element dekoracyjny. Czerwone, białe i zielone błyskająceświatełka pokazywały pozycje robotów kroczących, pojazdów zwiadowczychi poduszkowców szturmowych, zbliżających się ze wszystkich stron do bazyKarrde’a. Atak przebiegał całkiem sprawnie.Sprawnie – ale nie idealnie. Atakujący z północy robot kroczący i towa-

rzysząca mu eskorta zaczynały zostawać nieco w tyle w stosunku do innychpojazdów, tworzących zaciskającą się pętlę.– Zespół drugi: przyspieszcie trochę.– Robimy, co możemy, panie generale – dobiegający z komunikatora głos

był dziwnie zniekształcony z powodu zakłóceń wywoływanych przez zawie-rającą znaczne ilości metalu roślinność planety. – Ale napotkaliśmy gęstezarośla, które opóźniają posuwanie się robotów zwiadowczych.– Czy wpływa to w jakikolwiek sposób na możliwości pańskiego robota

kroczącego?– Nie, panie generale. Ale chciałem zachować przewidziany szyk. . .– O zwarty szyk należy się troszczyć w czasie defilady, majorze – uciął

Covell. – Nigdy nie może się to odbywać kosztem ogólnego planu bitwy. Jeżeliroboty zwiadowcze nie nadążają, to niech je pan zostawi z tyłu.– Tak jest.Generał prychnął i przerwał połączenie. W jednej przynajmniej kwestii

Thrawn miał rację: żołnierze Covella będą jeszcze musieli zdobyć dużo do-świadczenia bojowego, nim osiągną wymagany w Imperium poziom wyszko-lenia. Na razie był to zupełnie surowy materiał. Generał obserwował, jakpółnocna grupa zmienia ustawienie: poduszkowce wysunęły się do przodu,

7

Page 8: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

zajmując miejsce robotów zwiadowczych, a te ostatnie przejęły osłonę tyłów.Czujnik źródeł energii zapiszczał ostrzegawczo: zbliżali się do obozowiska.– Meldować o sytuacji – polecił Covell swojej załodze.– Wszystkie działa załadowane i gotowe do strzału – zameldował celow-

niczy.– Brak oznak oporu, zarówno czynnego, jak i biernego – dorzucił kierowca.– Zachować ostrożność – polecił generał i ponownie przełączył się na

częstotliwość dowodzenia. – Wszystkie pododdziały: wchodzimy do bazy.W chwilę potem, miażdżąc z głośnym trzaskiem roślinność, robot wkro-

czył na polanę.Widok był rzeczywiście imponujący. Dokładnie w tym samym momencie,

w bladym świetle wstającego dnia z lasu wyłoniły się pozostałe trzy robotykroczące i niemal jak na paradzie weszły do obozowiska. U ich stóp rozwinę-ły się szerokim wachlarzem roboty zwiadowcze i poduszkowce, otaczając zewszystkich stron ciemną grupę budynków.Covell szybko, ale bardzo uważnie przebiegł wzrokiem tablicę przyrzą-

dów. W bazie nadal działały dwa źródła energii: jedno znajdowało się w po-łożonym centralnie dużym gmachu, a drugie w nieco oddalonym budynkuprzypominającym koszary. Przyrządy nie wykryły żadnego śladu czujników,broni czy pól ochronnych. Analizator form życia za pomocą skomplikowanychalgorytmów ustalił, że w koszarach nie ma istot żywych.Natomiast w centralnej budowli. . .– Przyrządy wykazują obecność około dwudziestu żywych organizmów

w głównym budynku, panie generale – zameldował dowódca czwartego robotakroczącego. – Wszystkie znajdują się w środkowej części gmachu.– Tyle, że analizator twierdzi, iż to nie są ludzie – dorzucił kierowca

Covella.– Może stosują jakieś ekrany – mruknął generał, wyglądając przez wi-

zjer. W obozie wciąż nie było żadnego ruchu. – Lepiej to sprawdzić. Grupyszturmowe: naprzód!Tylne włazy poduszkowców otworzyły się i z każdego pojazdu wyskoczy-

ło po ośmiu żołnierzy. Chronieni przez stalowe napierśniki, mocno ściskaliw dłoniach karabiny laserowe. Połowa każdej grupy natychmiast skryła sięza osłoną poduszkowców, z bronią wycelowaną w obozowisko, a w tym czasiepozostali żołnierze rzucili się biegiem przez otwarty teren w stronę zabu-dowań. Potem oni z kolei zajęli pozycje osłaniające, a ich koledzy zaczęliposuwać się do przodu. Cowell dostrzegł, że jego ludzie stosowali tę starą jak

8

Page 9: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

świat taktykę z charakterystyczną dla nowicjuszy przesadną determinacją.Ale z pewnością stanowili dobry materiał na żołnierzy.Atakujący zbliżali się skokami do głównego gmachu. Od zasadniczego

pierścienia żołnierzy odrywały się niewielkie grupki, które przeczesywały mi-jane po drodze zabudowania. W końcu żołnierze z czołowej grupy dopadlibudynku. Polanę rozjaśnił na moment błysk wybuchu – szturmujący wysa-dzili drzwi. W chwilę później także pozostali wdarli się do środka, trochę sięprzy tym przepychając.Potem zapadła cisza.Przerywały ją jedynie krótkie komendy dowódców grup szturmowych.

Covell nasłuchiwał bacznie, obserwując jednocześnie czujniki. Po kilku mi-nutach napłynął pierwszy meldunek.– Generale Covell, tu porucznik Barse. Opanowaliśmy cel ataku. Nikogo

tu nie ma.– Świetnie, poruczniku. Jak to wszystko wygląda?– Wynieśli się stąd w dużym pośpiechu, panie generale – odparł Barse. –

Zostawili sporo rzeczy, ale to chyba same śmieci.– O tym zadecyduje ekipa przeszukiwawcza – przypomniał mu Covell. –

Jakieś wybuchowe pułapki albo inne niemiłe niespodzianki?– Nie, panie generale. Aha, te żywe organizmy zarejestrowane przez przy-

rządy, to tylko te długie, futrzaste zwierzęta. Mieszkają na ogromnym drze-wie, które wyrasta ponad dach budynku.„Zdaje się, że nazywają się isalamiry” – pomyślał Covell. Thrawn już od

paru miesięcy poświęcał im mnóstwo uwagi, choć generał nie miał pojęcia,w jaki sposób te bezmyślne istoty mogły pomóc Imperium w walce. Miałnadzieję, że pewnego dnia ludzie z floty dopuszczą go wreszcie do tajemnicy.– Zająć pozycje obronne – polecił porucznikowi. – Kiedy już wszystko

będzie gotowe, niech pan powiadomi ekipę przeszukiwawcza. I niech się pantam rozgości. Wielki admirał chce, abyśmy wszystko rozebrali na czynnikipierwsze. I zrobimy to.

– Doskonale, generale Covell – dobiegający z nadajnika głos był ledwiesłyszalny, pomimo olbrzymiego wzmocnienia i komputerowego tłumienia szu-mów. – Niech pan kontynuuje demontaż.Siedząca za sterami „Szalonego Karrde’a” Mara Jade odwróciła się do

stojącego za nią mężczyzny.– Myślę, że to by było na tyle – powiedziała.

9

Page 10: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Przez chwilę wydawało się, że Talon Karrde jej nie słyszy. Stał nierucho-mo, wpatrując się w odległą planetę – malutki, bladoniebieski rogalik, ledwiewidoczny spoza postrzępionej krawędzi skąpanej w słońcu asteroidy, za którąprzyczaił się „Szalony Karrde”.– Tak – rzekł w końcu przemytnik głosem zupełnie pozbawionym emocji,

choć musiał je odczuwać. – Chyba masz rację.Mara wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z siedzącym w fotelu dru-

giego pilota Avesem, a potem ponownie zwróciła się do Karrde’a.– Czy nie powinniśmy więc lecieć? – zasugerowała.Szef przemytników odetchnął głęboko. . . Obserwując uważnie wyraz je-

go twarzy, dziewczyna zrozumiała, ile naprawdę znaczyła dla niego planetaMyrkr: to było coś więcej niż tylko baza, to był jego dom.Z wysiłkiem odpędziła od siebie tę myśl. A więc Karrde stracił swój dom.

I co z tego? Ona straciła dotychczas znacznie więcej i żyje. On też sobie z tymporadzi.– Pytałam, czy nie powinniśmy już lecieć?– Słyszałem. – Na twarzy Karrde’a nie było już śladu emocji. Przemytnik

z powrotem przybrał swój zwykły, lekko ironiczny ton. – Uważam, że po-winniśmy jeszcze trochę zaczekać i przekonać się, czy nie zostawiliśmy tamczegoś, co mogłoby ich zaprowadzić do bazy na Rishi.Mara ponownie zerknęła na drugiego pilota.– Dokładnie wszystko sprawdziliśmy – odezwał się Aves. – Informacje

o Rishi znajdowały się jedynie w głównym komputerze, a ten wysłaliśmy odrazu z pierwszą grupą.– W porządku – odparł Karrde. – Ale czy jesteś gotów dać głowę, że nie

przeoczyliśmy niczego?– Nie. – Aves zacisnął usta.– Ja też nie. I dlatego jeszcze trochę zaczekamy.– A co będzie, jeśli nas zauważą? – dziewczyna nie dawała za wygraną. –

Chowanie się za asteroidą to dosyć wyświechtana sztuczka.– Nie zauważą nas – stwierdził Karrde ze spokojem. – Osobiście wątpię,

czy w ogóle przyjdzie im do głowy, by nas tu szukać. Ludzie uciekający przedkimś takim jak wielki admirał Thrawn nie mają w zwyczaju zatrzymywaćsię, nim nie uciekną dużo dalej, niż my się teraz znajdujemy.„Czy jesteś gotów dać głowę, że nie przeoczyliśmy niczego?” – Mara z go-

ryczą powtórzyła w myślach słowa Karrde’a. – Nic jednak nie powiedziała.Szef przemytników miał prawdopodobnie rację; a ponadto, nawet jeśli „Chi-mera” lub jej myśliwce skierowałyby się w ich stronę, to i tak mieliby mnóstwo

10

Page 11: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

czasu, aby rozgrzać silniki i uciec w nadprzestrzeń.Taktyka Karrde’a wydawała się całkowicie logiczna i bez zarzutu, ale

Mara czuła dziwny niepokój. Miała jakieś złe przeczucia.Zacisnęła zęby i nastawiła czujniki statku na maksymalną czułość. Po-

nownie sprawdziła, czy procedura przygotowania do startu została wprowa-dzona do komputera pokładowego. Potem pozostało jej już tylko czekanie.

Ekipa przeszukiwawcza wykonała swoje zadanie szybko i dokładnie. Jużpo półgodzinie nadszedł meldunek, że nie odkryto nic istotnego.– Cóż, to chyba wszystko – skrzywił się Pellaeon, obserwując przelatujące

na monitorze komunikaty. „Niezłe ćwiczenie praktyczne dla sił lądowych, alepoza tym całkowicie jałowa akcja”, pomyślał, a odwracając się do Thrawna,głośno dodał: – Chyba, że pańscy wywiadowcy w Hyllyard zaobserwowali cośinteresującego.Admirał wpatrywał się intensywnie we wskazania przyrządów.– Istotnie, zauważono ślad aktywności. Wszystko skończyło się niemal tak

szybko, jak się zaczęło, ale sądzę, że wnioski są oczywiste.„No, to przynajmniej coś mamy” – pomyślał Pellaeon.– Rozumiem, panie admirale. Czy mam polecić, aby zorganizowano grupę

wywiadowczą, którą wyślemy na planetę?– Trochę cierpliwości, kapitanie. Może to nie będzie konieczne. Niech pan

spojrzy na skaner średniego zasięgu i powie mi, co widzi.Pellaeon odwrócił się do tablicy przyrządów i przywołał na monitorze od-

powiedni obraz. Widział naturalnie Myrkr, a także myśliwce tworzące stan-dardową osłonę „Chimery”. Poza nimi jedynym obiektem widocznym przytym zasięgu skanera była. . .– Chodzi panu o tę niewielką asteroidę?– Właśnie – przytaknął Thrawn. – Nic nadzwyczajnego, nie sądzi pan,

kapitanie? Nie, niech pan nie kieruje w tę stronę czujników! – dodał w tymsamym momencie, gdy taka myśl przyszła kapitanowi do głowy. – Nie chcemyprzecież przedwcześnie spłoszyć zwierzyny, prawda?– Zwierzyny? – powtórzył Pellaeon i ponownie zerknął na monitor. W cza-

sie przeprowadzonej trzy godziny wcześniej rutynowej analizy asteroidy czuj-niki nic nie wykryły, a od tego czasu żaden statek nie mógł się tam wślizgnąćnie zauważony. – Z całym szacunkiem, panie admirale, ale nie widzę nic, comogłoby wskazywać na czyjąś tam obecność.– Ja też nie – przyznał Thrawn. – Ale to jedyna tej wielkości osłona

11

Page 12: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

w promieniu dziesięciu milionów kilometrów od Myrkr. Nie ma innego miej-sca, skąd Karrde mógłby nas obserwować.– Za pozwoleniem, panie admirale: wątpię, aby Karrde był tak głupi, żeby

siedzieć tu i czekać, aż przybędziemy do niego.Jarzące się czerwono oczy Thrawna odrobinę się zwęziły.– Zapomina pan, kapitanie, że miałem okazję poznać tego człowieka. Co

więcej, widziałem zgromadzone przez niego dzieła sztuki. – Admirał odwróciłsię z powrotem w stronę monitorów. – On tam czeka! Jestem tego pewien.Widzi pan, kapitanie, Talon Karrde jest nie tylko przemytnikiem. Właści-wie to jest kimś zupełnie innym niż przemytnik. Jego prawdziwa miłość tonie gromadzenie dóbr czy pieniędzy; jego pasją jest zdobywanie informacji.Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie pożąda wiedzy. Możliwość do-wiedzenia się, czy znaleźliśmy tu coś interesującego, stanowi dla niego pokusęnie do odparcia.Pellaeon przyjrzał się ukradkiem dowódcy. Zdaniem kapitana argumenta-

cja admirała była mocno naciągana, ale z drugiej strony już zbyt wiele razywidział, jak sprawdzają się przewidywania Thrawna, by sprawę zlekceważyć.– Czy mam rozkazać, aby dywizjon myśliwców zbadał ten rejon?– Jak już mówiłem, kapitanie, cierpliwości. Nawet jeśli wygasili silniki

i włączyli system utrudniający wykrycie przez czujniki, to i tak zdecydują sięna start na długo przedtem, nim dotrą tam jakiekolwiek pojazdy. A właściwiepowinienem powiedzieć – admirał uśmiechnął się nieznacznie – jakiekolwiekpojazdy wysłane z „Chimery”.Nagle Pellaeonowi zaświtała w głowie pewna myśl. Przypomniał mu się

Thrawn, sięgający po kumunikator w chwili, gdy on miał wydać rozkaz doataku.– Przesłał pan wiadomość do reszty floty. Przy czym zgrał ją pan w czasie

z rozkazem ataku, aby zamaskować transmisję.Thrawn uniósł granatowoczarne brwi.– Doskonale, kapitanie. Doskonale.Pellaeon poczuł falę gorąca na policzkach. Komplementów ze strony ad-

mirała nie słyszało się codziennie.– Dziękuję, panie admirale.Mówiąc precyzyjnie, powiadomiłem tylko jeden statek: „Ciemiężyciela”.

Przybędzie tu za jakieś dziesięć minut. A wtedy – oczy Thrawna zabłysły –przekonamy się, na ile dokładnie przejrzałem psychikę Karrde’a.

Dochodzące z głośników „Szalonego Karrde’a” meldunki ekipy przeszu-

12

Page 13: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

kiwawczej stawały się coraz rzadsze.– Chyba nic nie znaleźli – zauważył Aves.– Tak jak mówiłeś: wszystko dokładnie sprawdziliśmy – przypomniała

mu Mara. Niemal nie słyszała własnego głosu. To coś, co nie dawało jejspokoju, przybierało na sile. – Czy możemy wreszcie stąd odlecieć? – spytała,zwracając się do Karrde’a.– Uspokój się, Maro. Oni nie mogą wiedzieć, że tu jesteśmy. Nie próbowali

nawet nakierować czujników na asteroidę, a bez tego nie są w stanie wykryćstatku.– Chyba że przyrządy niszczyciela gwiezdnego są bardziej czułe, niż przy-

puszczasz – odparowała dziewczyna.– Znamy dokładnie możliwości ich przyrządów – zapewnił ją Aves. – Weź

się w garść, Maro. On wie, co robi. „Szalony Karrde” ma jeden z najlepszychsystemów maskowania przed czujnikami w tej części. . .Urwał, gdyż drzwi wejściowe otworzyły się niespodziewanie. Dziewczyna

odwróciła się i ujrzała dwa udomowione Vonskry Karrde’a.Zwierzęta dosłownie wlekły za sobą trzymającego ich smycz człowieka.– Co ty tu robisz, Czin? – zdenerwował się szef przemytników.– Przepraszam, kapitanie – wysapał chłopak. Zaparł się nogami w podło-

gę, przytrzymując naprężone smycze. Jego wysiłki przyniosły zaledwie czę-ściowy skutek: drapieżniki nadal powoli ciągnęły go do przodu. – Nie mogłemich powstrzymać. Pomyślałem, że może bardzo chcą pana zobaczyć.– Co się z wami dzieje? – skarcił zwierzęta Karrde. Przykucnął przed nimi

na podłodze. – Nie wiecie, że jesteśmy bardzo zajęci?Vonskry nawet na niego nie spojrzały. Zachowywały się tak, jakby w ogóle

nie zauważyły obecności Karrde’a. Wpatrywały się przed siebie, nie zwraca-jąc na niego uwagi.Utkwiły wzrok w Marze.– Hej, Sturm! – przemytnik lekko klepnął jedno ze zwierząt po pysku. –

Mówię do ciebie. Co w ciebie wstąpiło? – Podążył wzrokiem za spojrzeniemvonskra. . .Zawahał się i spojrzał jeszcze raz.– Maro, czy robisz coś dziwnego?Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową, a po plecach przebiegł jej lodo-

waty dreszcz. Już kiedyś widziała to spojrzenie – u dzikich vonskrów, którespotykali z Luke’em Skywalkerem na Myrkrze, w czasie ich trzydniowej wę-drówki przez puszczę.

13

Page 14: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Tyle że tamte Vonskry nie nią się interesowały. Ich spojrzenia były skie-rowane na Skywalkera. Zwykle patrzyły tak na niego tuż przed atakiem.– Sturm, to tylko Mara. – Karrde przemawiał do zwierzęcia jak do dziecka.

– Mara – powtórzył, patrząc vonskrowi prosto w oczy. – Przyjaciel. Słyszysz,Drang? – dodał, chwytając drugiego drapieżnika za pysk. – Ona jest przyja-cielem. Rozumiesz?Przez chwilę Drang wydawał się rozważać to, co usłyszał. Potem, tak

samo niechętnie jak przedtem Sturm, spuścił łeb i przestał się wyrywać.– No, już lepiej – stwierdził przemytnik. Podrapał oba drapieżniki za

uszami i podniósł się z podłogi. – Lepiej je stąd zabierz, Czin. Pospacerujz nimi po głównym korytarzu, niech mają trochę ruchu.– O ile uda mi się znaleźć przejście pomiędzy tymi wszystkimi gratami –

mruknął chłopak, ściągając smycze. – No, maluchy, idziemy!Vonskry zawahały się na moment, ale dały się wyprowadzić z pomiesz-

czenia.– Zastanawiam się, o co im chodziło – rzekł Karrde, gdy już zamknęły się

za nimi drzwi. Obrzucił Marę badawczym spojrzeniem.– Nie mam pojęcia – odparła dziewczyna z napięciem w głosie. Teraz, gdy

minęło chwilowe zamieszanie, dziwny lęk, który poprzednio odczuwała, wróciłz jeszcze większą siłą. Odwróciła się gwałtownie do monitorów, spodziewającsię ujrzeć nadlatujący w ich kierunku dywizjon myśliwców imperialnych.Jednak nic takiego nie zobaczyła. Jedynie „Chimera” nadal tkwiła nie-

groźnie na orbicie Myrkru. Przyrządy „Szalonego Karrde’a” nie wykazywałyżadnego zagrożenia, ale mimo to w Marze narastał strach. . .W pewnym momencie nie potrafiła się już powstrzymać. Sięgnęła do ta-

blicy przyrządów i uruchomiła procedurę przedstartową.– Maro! – Aves poderwał się jak oparzony. – Co ty, u diabła. . . ?– Oni zaraz tu będą – odburknęła, a jej głos zdradzał wszystkie kłębiące

się w niej emocje. Kości zostały rzucone: w chwili uruchomienia silnikówstatku wszystkie czujniki „Chimery” skoczyły na pewno jak oszalałe. Terazpozostawała im już tylko ucieczka.Zerknęła na Karrde’a, obawiając się tego, co spodziewała się wyczytać

w jego oczach. Ale szef przyglądał się jej spokojnie, z lekko kpiącym wyrazemtwarzy.– Nie wygląda na to, żeby zaraz mieli się tu zjawić – zauważył ostrożnie.Potrząsnęła głową i spojrzała na niego błagalnie.– Musisz mi uwierzyć. – Dziewczyna miała niemiłą świadomość, że jej

samej trudno w to uwierzyć. – Szykują się do ataku. – dodała jednak.

14

Page 15: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Wierzę ci – powiedział przemytnik łagodnie. „Albo po prostu zrozu-miałeś, że nie mamy w tej chwili wyboru”, przemknęło Marze przez głowę.– Aves: wykonaj obliczenia do skoku w nadprzestrzeń. Wybierz najprostszymożliwy kurs, byle nie w pobliże Rishi; później będziemy mieli czas, żeby sięzatrzymać i dokonać korekty.– Ależ, Karrde. . .– Mara jest moim zastępcą – przerwał mu szef. – I w związku z tym ma

prawo i obowiązek podejmować ważne decyzje.– Tak, ale. . . – Aves zdusił ostatnie słowo. – Tak – wycedził przez zęby.

Obrzucił dziewczynę wrogim spojrzeniem, po czym odwrócił się do kompu-tera nawigacyjnego i zabrał się do pracy.– Możemy ruszać, Maro – powiedział Karrde. Usiadł w fotelu do obsługi

urządzeń łączności. – Postaraj się, aby asteroidą była jak najdłużej międzynami a „Chimerą”.– Tak jest – odparła. Dotychczasowe emocje zaczynały powoli ustępować.

Teraz czuła głównie złość i zakłopotanie. Znów to zrobiła: poszła za głosemwewnętrznego przeczucia. Uczyniła to, czego nigdy w życiu nie powinna robić– i po raz kolejny się na tym sparzyła.Prawdopodobnie po raz ostatni Karrde nazwał ją swoim zastępcą. Nie

chciał podważać autorytetu dowódcy w obecności Avesa, ale kiedy tylko sięstąd wyrwą i spotka się z nią w cztery oczy, to będzie musiała słono zawszystko zapłacić. Będzie miała szczęście, jeśli nie wyrzuci jej z organizacji.Ze złością uderzyła w klawisze komputera. Obróciła „Szalonego Karrde’a”tyłem do asteroidy i poprowadziła statek w stronę otwartego kosmosu.Nagle z charakterystycznym dla pseudoruchu migotaniem z nadprzestrze-

ni wyskoczył jakiś duży obiekt. Wyhamował o dwadzieścia kilometrów odnich.Był to imperialny krążownik przechwytujący.Aves zmiął w ustach przekleństwo.– Mamy towarzystwo – rzucił.– Widzę. – Karrde był jak zwykle opanowany, ale i w jego głosie zabrzmia-

ła nutka zaskoczenia. – Ile czasu do skoku w nadprzestrzeń?– Jeszcze minuta – odparł Aves z napięciem. – Zewnętrzna część układu

jest strasznie zaśmiecona i komputer usiłuje sobie z tym poradzić.– No, to będziemy się ścigać. – podsumował szef przemytników. – Co

u ciebie, Maro?– Prędkość: siedem trzy – oznajmiła. Usiłowała wydusić z rozgrzewają-

cych się silników maksimum mocy. Karrde miał rację: szykował się prawdzi-

15

Page 16: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wy wyścig. Krążowniki przechwytujące były wyposażone w cztery potężnegeneratory fal grawitacyjnych, które mogły imitować obecność mas wielkościplanety. Statki te miały za zadanie uniemożliwiać ucieczkę w nadprzestrzeń,dopóki imperialne myśliwce nie rozniosą wroga na strzępy. Jednak bezpo-średnio po wyjściu z nadprzestrzeni potrzebowały minuty na uruchomieniegeneratorów. Gdyby Marze udało się w tym czasie wyprowadzić „SzalonegoKarrde’a” poza ich zasięg. . .– Kolejni goście – oznajmił Aves. – Parę dywizjonów myśliwców impe-

rialnych z „Chimery”.– Prędkość: osiem sześć – zameldowała Mara. – Możemy osiągnąć pręd-

kość światła natychmiast, gdy komputer nawigacyjny poda kurs.– Co z krążownikiem?– Rozgrzewa generatory – odparł Aves. Na monitorze taktycznym Mary

wyświetlił się przezroczysty stożek oznaczający obszar, w którym już wkrótcemiało się pojawić pole uniemożliwiające skok w nadprzestrzeń. Dziewczynaodrobinę skorygowała kurs, kierując statek w stronę najbliższego punktu po-za zasięgiem krążownika. Zerknęła na ekran komputera nawigacyjnego: obli-czenia dobiegały końca. Jednocześnie widmowy stożek zaczął się gwałtowniematerializować. . .Rozległ się brzęczyk komputera. Mara zacisnęła dłoń na potrójnej dźwi-

gni napędu nadprzestrzennego i płynnym ruchem pociągnęła ją do siebie.„Szalony Karrde” zadrżał i przez moment wydawało się, że krążownik prze-chwytujący jednak wygra ten upiorny wyścig. Nagle widoczne na zewnątrzgwiazdy rozpłynęły się w świetliste smugi. . .„Udało się!”Aves westchnął z ulgą, gdy gwiezdne smugi ustąpiły miejsca gwiezdnej

mozaice nadprzestrzeni.– To się nazywa zdążyć w ostatniej chwili. Skąd oni, u diabła, wiedzieli,

że tam jesteśmy?– Nie mam pojęcia – odparł Karrde spokojnie. – A ty, Maro?– Ja też nie. – Dziewczyna utkwiła wzrok w monitorach. Nie śmiała spoj-

rzeć na któregokolwiek z towarzyszy. – Może Thrawn zawierzył po prostuswojemu przeczuciu. Czasem tak robi.– No, to mamy szczęście, że nie tylko on miewa przeczucia – stwierdził

Aves lekko zmienionym głosem. – Ładnie to załatwiłaś, Maro. Przepraszam,że na ciebie napadłem.– Tak – poparł go Karrde. – To była naprawdę świetna robota.

16

Page 17: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Dzięki – burknęła dziewczyna. Nie spuszczając wzroku z tablicy przy-rządów, starała się powstrzymać napływające jej do oczu łzy. „A więc znówsię zaczęło”. Gorąco wierzyła, że odnalezienie myśliwca Skywalkera w środkukosmosu było zdarzeniem odosobnionym – zwykły łut szczęścia, bardziej jegozasługa niż jej.Ale nie. Wszystko zaczynało się od nowa – tak jak już tyle razy przed-

tem w ciągu tych ostatnich pięciu lat – nagłe przeczucia i towarzyszące imdziwne doznania, nieodparte impulsy i wewnętrzny przymus, który pchał jądo działania.A to znaczyło, że prawdopodobnie już wkrótce zaczną ją na powrót drę-

czyć sny.Ze złością uderzyła się ręką w głowę. Spróbowała rozluźnić napięte mię-

śnie twarzy. Zbyt dobrze znała ten scenariusz. . . „Ale tym razem wszystkopotoczy się inaczej”, pomyślała. Dotychczas była zupełnie bezradna wobecodbieranych przez siebie głosów i impulsów – mogła tylko cierpieć i czekać,aż cały cykl dobiegnie końca. Cierpiała zaszyta w jakąś kryjówkę, z którejnatychmiast uciekała, gdy tylko zdradziła się przed otaczającymi ją ludźmi.Ale tym razem nie była zwykłą kelnerką w barze na Forliss ani nie wy-

stawiała potencjalnych ofiar dla bandy rzezimieszków na Kaprioril, ani teżnie tkwiła jako mechanik od napędów nadprzestrzennych w jakiejś zapadłejdziurze w Przesmyku Izońskim. Była zastępcą szefa najpotężniejszej grupyprzemytniczej w całej galaktyce. Dysponowała zasobami materialnymi i środ-kami transportu, do jakich nie miała dostępu od śmierci Imperatora.Wiedziała, że te możliwości pozwolą jej odnaleźć Luke’a Skywalkera. Od-

naleźć go – i zabić.Może wtedy wreszcie głosy się uciszą.

Przez dłuższą chwilę Thrawn stał przy iluminatorze, obserwując w milcze-niu odległą asteroidę i majaczący obok niej – teraz już zbyteczny – krążownikprzechwytujący. Pellaeon pomyślał z niepokojem, że admirał przybrał pozęidentyczną jak wtedy, gdy Luke Skywalker umknął z podobnej pułapki. Ka-pitan bał się choćby odetchnąć. Wpatrując się w plecy dowódcy, zastanawiałsię, czy znowu ktoś z załogi „Chimery” zapłaci życiem za to niepowodzenie.– Ciekawe – odezwał się Thrawn niemal obojętnie. Odwrócił się w stronę

podwładnego. – Czy zwrócił pan uwagę na następstwo zdarzeń, kapitanie?– Tak, panie admirale – odparł niepewnie Pellaeon. – Obiekt włączył

silniki jeszcze przed pojawieniem się „Ciemiężyciela”.– Właśnie – skinął głową Thrawn. – A to może oznaczać jedną z trzech

17

Page 18: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

możliwości: albo Karrde i tak zaczynał się już zbierać do odlotu, albo cośgo wystraszyło, albo też. . . – czerwone oczy admirała błysnęły złowrogo –został przez kogoś ostrzeżony.Pellaeon zesztywniał.– Chyba nie sugeruje pan, admirale, że uprzedził go któryś z naszych

ludzi?– Nie, bynajmniej. – Wargi Thrawna zadrżały leciutko. – Pomijając już

kwestię wierności naszej załogi, to nikt na „Chimerze” nie wiedział o planowa-nym ataku. A gdyby ostrzeżenie nadano z „Ciemiężyciela”, to musielibyśmyprzechwycić taką wiadomość. – W zadumie zrobił kilka kroków. – To dośćintrygująca zagadka, kapitanie – rzekł, siadając w fotelu. – Będę się musiałnad nią zastanowić. Teraz jednak mamy na głowie ważniejsze sprawy: cho-ciażby kwestię zdobycia nowych statków wojennych. Czy ktoś odpowiedziałna nasz apel?– W zasadzie nie zdarzyło się nic ciekawego, panie admirale – odparł Pella-

eon. Wyciągnął dziennik łączności i szybko przebiegł go wzrokiem. – Osiemz piętnastu grup, z którymi nawiązałem kontakt, wyraziło zainteresowanienaszą ofertą, ale żadna nie chciała się do niczego zobowiązać. W dalszymciągu czekamy na odpowiedzi od pozostałych.– Damy im jeszcze kilka tygodni – stwierdził Thrawn, kiwając głową. –

A jeśli do tego czasu sprawa nie posunie się naprzód, to ponowimy nasz apel,tyle że w ostrzejszej formie.– Rozumiem, panie admirale. – Pellaeon zawahał się przez chwilę. – Na-

deszła też kolejna wiadomość z Jomarku.Thrawn zwrócił na podwładnego swe gorejące oczy.– Byłbym niezmiernie wdzięczny, kapitanie – powiedział, cedząc słowa

– gdyby wyjaśnił pan naszemu szanownemu mistrzowi C’baoth owi, że jeśliw dalszym ciągu będzie bombardował nas wiadomościami, to jego pobyt naJomarku straci cały sens. Jeżeli Rebelianci zaczną choćby podejrzewać jakiśzwiązek pomiędzy nami, to C’baoth może być pewien, że Skywalker nigdysię tam nie zjawi.– Już mu to wyjaśniałem, panie admirale – skrzywił się Pellaeon. – I to

nie raz. Zawsze na to odpowiada, że jego Jedi na pewno się zjawi. Dopytujesię też, kiedy dostarczy mu pan siostrę Skywalkera.Thrawn milczał przez dłuższą chwilę.– Podejrzewani, że nie da się go uciszyć, dopóki nie dostanie tego, czego

chce – rzekł w końcu. – Zapewne na razie nie będzie też miał ochoty niczegodla nas robić.

18

Page 19: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Tak, narzekał na to, że każe mu pan koordynować ataki – potwierdziłPellaeon. – Kilkakrotnie mi powtarzał, że nie potrafi dokładnie przewidzieć,kiedy Skywalker przybędzie na Jomark.– I insynuował zapewne, że spotka nas straszliwa kara, jeśli go tam wtedy

nie będzie – mruknął admirał. – Tak, znam to na pamięć. I mam już tego do-syć. – Odetchnął głęboko, powoli wypuszczając powietrze. – A więc dobrze,kapitanie. Kiedy C’baoth ponownie się odezwie, może go pan poinformować,że po akcji na Taanab damy mu nieco odpocząć. Skywalker nie zjawi się naJomarku wcześniej niż za jakieś dwa tygodnie – te niesnaski, które sprowo-kowaliśmy w dowództwie Rebeliantów, powinny go do tego czasu zatrzymać.A jeśli chodzi o Leię Organę Solo i jej nie narodzone dzieci. . . to może mupan oznajmić, że teraz osobiście zajmę się tą sprawą.Pellaeon zerknął ukradkiem za siebie, na stojącego przy tylnych drzwiach

Rukha – milczącego towarzysza admirała, stanowiącego jego osobistą ochro-nę.– Czy mam rozumieć, że zamierza pan odsunąć od tego zadania Noghrich,

panie admirale?– A ma pan coś przeciwko temu, kapitanie?– Nie, panie admirale. Ośmielam się jedynie przypomnieć, że Noghri bar-

dzo nie lubią, kiedy nie mogą dokończyć powierzonej im misji.– Noghri służą Imperium – zauważył chłodno Thrawn. – A poza tym są

wierni wobec mnie. Zrobią to, co im każę. . . – Zawahał się przez chwilę. –Niemniej jednak będę pamiętał o pańskich obiekcjach. W każdym razie tu,na Myrkr, nie mamy już nic do roboty. Proszę rozkazać generałowi Covellowi,by wycofał swoje oddziały.– Tak jest, panie admirale – powiedział Pellaeon i skinął na oficera łącz-

ności, by przekazał rozkaz na planetę.– Za trzy godziny chcę mieć w ręku raport generała – dodał Thrawn. –

Dwanaście godzin później ma mi przedstawić nazwiska trzech żołnierzy pie-choty i dwóch członków załóg pojazdów bojowych, którzy najbardziej wyróż-nili się w czasie ataku. Tych pięciu ludzi zostanie oddelegowanych do operacji„Tantiss”. Mają być bezzwłocznie wysłani na Wayland.– Tak jest – skinął głową Pellaeon, pieczołowicie wpisując rozkazy dla

Covella do komputera. W ciągu ostatnich tygodni, od kiedy operacja „Tan-tiss” nabrała rozmachu, wybieranie najlepszych żołnierzy stało się w ArmiiImperialnej rutynowym zajęciem. Niemniej jednak admirał co jakiś czas przy-pominał swoim oficerom o tym obowiązku. Może chciał w ten sposób pod-kreślić, że ta selekcja ma podstawowe znaczenie dla powodzenia jego planu

19

Page 20: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

zdławienia Rebelii.Thrawn ponownie spojrzał przez iluminator na widniejącą w dole planetę.– A skoro i tak czekamy na powrót generała, to proszę się skontaktować

z wywiadem. Niech zorganizują grupę ludzi, którą wyślemy do Hyllyard. –Uśmiechnął się. – To ogromna galaktyka, kapitanie, ale nawet ktoś taki jakTalon Karrde nie może uciekać w nieskończoność. W końcu będzie musiał sięzatrzymać.

Wysoki Zamek na Jomarku nie zasługiwał na swoją nazwę – przynajmniejw opinii Joruusa C’baotha. Mały i brudny, z rozpadającymi się gdzieniegdzieścianami, zamek był tak martwy, jak dawno wymarły lud, który go zbudował.Budowla przycupnęła niepewnie pomiędzy dwiema wyniosłymi skałami sta-nowiącymi fragmenty pradawnego stożka wulkanicznego. Jednak patrząc nazbiegające się koliście pozostałości ścian krateru i połyskującą niebiesko taflęleżącego czterysta metrów w dole jeziora Pierścień, C’baoth musiał przyznać,że tubylcy znaleźli piękne miejsce, by zbudować swój zamek – zamek, świą-tynię czy co to tam właściwie było. Budowla stanowiła niemal wymarzonąsiedzibę dla mistrza Jedi już choćby z tego powodu, że okoliczna ludność naj-wyraźniej bała się tego miejsca. Poza tym położona w środku krateru ciemnawyspa, która nadawała jezioru kształt pierścienia, z powodzeniem służyła ja-ko dyskretne lądowisko dla irytująco często pojawiających się tu pojazdówThrawna.Stojąc na pałacowym tarasie i spoglądając w dół, na jezioro Pierścień,

C’baoth nie myślał jednak o pięknie krajobrazu ani o władzy, ani naweto Imperium. Jego uwagę zaprzątało dziwne drżenie Mocy, które właśnie od-czuł.Podobne wrażenia odbierał już wcześniej – a przynajmniej tak mu się

wydawało. Trudno było cofnąć się myślami do czasów minionych, wspomnie-nia wymykały się w gorączkowym natłoku spraw dnia dzisiejszego. Nawetjego własna przeszłość jawiła się C’baothowi we fragmentarycznych wspo-mnieniach, przypominających oderwane od siebie zapisy w jakiejś kronicehistorycznej. Miał niejasne wrażenie, że ktoś próbował mu kiedyś wyjaśnić,dlaczego tak się działo, ale te wyjaśnienia już dawno zagubiły się w mrokachprzeszłości.Zresztą to i tak nie miało żadnego znaczenia. Nie liczyła się ani zawodna

pamięć, ani trudność koncentracji, ani też luki we wspomnieniach o własnejprzeszłości. W każdej chwili mógł przywołać Moc – i to było najważniejsze.Dopóki będzie w stanie to robić, nikt nie zdoła go skrzywdzić ani odebrać

20

Page 21: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

mu tego, co ma.Tyle że wielki admirał Thrawn już go w zasadzie pozbawił wszystkiego.

Czyż nie?Starzec rozejrzał się po tarasie. Tak, to nie był ani dom, ani miasto, ani

świat, które wybrał, by je kształtować i nimi rządzić. To nie był Wayland,który wyrwał z rąk Ciemnego Jedi, pilnującego skarbca Imperatora we wnę-trzu góry Tantiss. To był Jomark, gdzie tkwił w oczekiwaniu na. . . Na kogo?Pogładził dłonią długą, siwą brodę i spróbował się skoncentrować. . . Po

chwili sobie przypomniał: czeka na Luke’a Skywalkera. Tak, ma tu przybyćSkywalker, a także jego siostra i jej nie narodzone dzieci – a on uczyni ichwszystkich swymi sługami. Wielki admirał Thrawn obiecał mu ich w zamianza pomoc, której C’baoth miał udzielić Imperium.Starzec skrzywił się na myśl o tym. Pomoc, której żądał od niego admi-

rał, sprawiała mu wiele trudności. Musiał się bardzo mocno koncentrować,by zrobić to, czego chciał Thrawn; musiał ściśle kontrolować swoje myślii uczucia – i to przez długie okresy. Na Waylandzie miał całkowity spokój,przynajmniej od czasu, gdy zabił strażnika Imperatora.C’baoth się uśmiechnął. Walka ze strażnikiem to był wspaniały pojedy-

nek. Usiłował go sobie przypomnieć, ale szczegóły przeszłości rozwiewały sięniczym liście na wietrze. To było już tak dawno temu. . .Dawno temu. . . Drżenie Mocy też zdarzało się dawno temu.C’baoth przestał gładzić brodę i namacał palcami zawieszony na piersiach

medalion. Ściskając w dłoni ciepły metal, starał się rozproszyć przesłaniającąmu przeszłość mgiełkę i dojrzeć, co się za nią kryje. Nie mylił się: rzeczywiście,takie samo drżenie zdarzyło się już trzykrotnie w ciągu ostatnich paru lat.Pojawiało się, trwało przez jakiś czas, po czym znów ustępowało. Zupełniejakby ktoś odkrywał, jak korzystać z Mocy, a po pewnym czasie tracił tęumiejętność.Starzec nie potrafił tego zrozumieć. Ale to wszystko nie stanowiło dla

niego zagrożenia, a zatem nie było istotne.Wyczuł obecność imperialnego niszczyciela gwiezdnego, który wszedł na

orbitę wokół planety. Ukryty wysoko ponad chmurami, statek był całkowicieniewidoczny dla mieszkańców Jomarku. C’baoth wiedział, że gdy zapadnienoc, ludzie z niszczyciela przyślą po niego wahadłowiec i zabiorą go, abyznów gdzieś – zdaje się, że tym razem na Taanab – koordynował kolejnyz synchronicznych ataków Imperium.Wcale mu się nie uśmiechały związane z tym wysiłek i ból. Ale kiedy

wreszcie dostanie swoich Jedi, oni wszystko mu wynagrodzą. Ukształtuje ich

21

Page 22: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

na swój obraz i będą mu służyli do końca życia.A wtedy nawet wielki admirał Thrawn będzie musiał przyznać, że on,

Joruus C’baoth odkrył, na czym polega prawdziwy sens władzy.

Page 23: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

2– Strasznie mi przykro, Luke. – Dobiegający z nadajnika głos Wedge’a

Antillesa przerywały co chwila szumy i trzaski. – Interweniowałem już do-słownie wszędzie, pukałem do wszystkich możliwych drzwi, ale nic z tego.Jakiś facet gdzieś tam na górze zarządził, że statki wojenne Sluisjańczykówmają bezwzględne pierwszeństwo, jeśli chodzi o naprawę. Musimy znaleźć te-go człowieka i przekonać go, by zrobił dla nas wyjątek; w przeciwnym razienikt nie zajmie się twoim myśliwcem.Luke Skywalker skrzywił się czując, że po czterech godzinach niespokoj-

nego wyczekiwania ma już tego dosyć. Stracił cztery cenne godziny i wciążnie było wiadomo, jak długo jeszcze przyjdzie mu czekać; a na Coruscantważyły się teraz losy całej Nowej Republiki. . .– Czy znasz przynajmniej nazwisko tego faceta? – spytał.– Nawet tego nie zdołałem się dowiedzieć – odparł Wedge. – Próbowa-

łem posuwać się coraz wyżej w hierarchii służbowej, ale wszystkie kontaktyurywały się gdzieś na trzecim poziomie powyżej mechaników. Nadal będę sięusiłował czegoś dowiedzieć, ale tu panuje teraz niezły bałagan.– No cóż, to normalne po zmasowanym ataku Imperium – westchnął Lu-

ke. Rozumiał, dlaczego Sluisjańczycy wydali takie a nie inne zarządzenie, aleon nie wybierał się przecież na zwykłą przejażdżkę. Lot na Coruscant potrwadobre sześć dni, a każda godzina opóźnienia dawała politycznym przeciw-

23

Page 24: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

nikom admirała Ackbara więcej czasu na umocnienie ich pozycji. – Próbujdalej, dobrze? Muszę się stąd jak najszybciej wydostać.– Oczywiście – rzucił Antilles. – Słuchaj, wiem, że martwisz się tym, co

się dzieje na Coruscant, ale jeden człowiek niewiele tam pomoże. Nawet jeślijest rycerzem Jedi.– Wiem – przyznał Luke niechętnie. „Poza tym leci tam Han, a na miejscu

jest już Leia. . . ” – Ale po prostu nie potrafię tu tak bezczynnie siedzieć.– Ani ja. – Wedge ściszył głos. – Nie zapominaj, że masz jeszcze jedno

wyjście.– Tak, będę o tym pamiętał – obiecał Skywalker. Miał wielką pokusę, żeby

skorzystać z propozycji przyjaciela. Ale oficjalnie Luke nie był już członkiemarmii Nowej Republiki, a ponieważ oddziały zgromadzone w stoczni wciążpozostawały w pełnym pogotowiu bojowym, Wedge mógłby zostać posta-wiony przed sądem wojennym za oddanie swego myśliwca osobie cywilnej.Prawdopodobnie Borsk Fey’lya i jego antyackbarowska frakcja nie zawraca-liby sobie głowy pokazowym procesem przeciwko komuś tak niskiemu rangąjak dowódca dywizjonu myśliwców. Ale kto wie, może stałoby się inaczej.Naturalnie Wedge zdawał sobie z tego sprawę jeszcze lepiej od Luke’a.

Jego propozycja była więc tym bardziej wspaniałomyślna.– Bardzo ci dziękuję – rzekł Skywalker. – Ale o ile nie zajdzie jakaś na-

prawdę nagła potrzeba, to będzie lepiej dla wszystkich, jeśli zaczekam, ażzreperują moją własną maszynę.– Nie ma sprawy. A jak się czuje generał Calrissian?– Jest w podobnej sytuacji jak mój myśliwiec – odparł cierpko Luke. –

Wszyscy tutejsi lekarze i roboty medyczne są zajęte opatrywaniem rannych.Wyjmowanie kawałeczków szkła i metalu z kogoś, kto w danej chwili niekrwawi, może według nich poczekać.– Założę się, że w tej sytuacji Calrissian nie posiada się ze szczęścia.– Widywałem go już w lepszej formie – przyznał Jedi. – Chyba spróbuję

jeszcze raz wpłynąć na lekarzy. A ty cały czas nękaj sluisjańska biurokrację.Jeśli będziemy naciskali z dwóch stron, to może spotkamy się gdzieś w środku.– Masz rację – zaśmiał się Antilles. – Odezwę się do ciebie później.Nadajnik jeszcze raz zatrzeszczał i połączenie zostało przerwane.– Powodzenia – rzucił cicho Luke. Wstał od pulpitu publicznego komuni-

katora i skierował się w drugi koniec hali odpraw, ku drzwiom prowadzącymdo szpitala. Jeśli cały sprzęt Sluisjańczyków uległ takim uszkodzeniom jakwewnętrzny system łączności, to rzeczywiście trochę potrwa, nim ktoś bę-dzie miał czas zająć się zamontowaniem nowego napędu nadprzestrzennego

24

Page 25: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

w myśliwcu jakiegoś cywila.Jednak torując sobie drogę wśród kłębiącego się tłumu, Luke doszedł do

wniosku, że wcale nie jest jeszcze tak źle: w stoczni znajdują się liczne statkiNowej Republiki i może ich mechanicy łatwiej niż Sluisjańczycy zgodzą sięzrobić wyjątek dla byłego oficera. A gdyby już wszystko inne zawiodło, zawszemoże połączyć się z Coruscant i poprosić Mon Mothmę o interwencję w jegosprawie.Wadą tego ostatniego rozwiązania było to, że prośba o pomoc zdradzałaby

słabość Luke’a. . . A akurat w tym momencie nie należało ujawniać przedFey’lyą żadnej słabości.Tak mu się przynajmniej zdawało. Z drugiej jednak strony fakt, że przy-

wódczyni Nowej Republiki spełniła jego prywatną prośbę, mógłby zostaćodczytany jako znak siły i solidarności.Skywalker potrząsnął głową, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić. To,

że Jedi potrafili w każdej sytuacji dostrzec obie strony medalu, było ogól-nie rzecz biorąc bardzo użyteczne. Niemniej jednak machinacje politycznewydawały mu się przez to jeszcze bardziej niejasne i zawiłe. Był to jedenz powodów, dla których kwestie związane z polityką zawsze wolał zostawiaćLeii.Miał nadzieję, że jego siostra potrafi sobie poradzić i w tej sytuacji.Skrzydło szpitalne było równie zatłoczone co reszta ogromnego portu ko-

smicznego Sluis Van; ale tutaj przynajmniej większość obecnych, zamiastbiegać w kółko po całym terenie, siedziała lub leżała spokojnie pod ściana-mi. Lawirując pomiędzy krzesłami i wózkami z chorymi, Skywalker dotarł dodużego pokoju pielęgniarek, zamienionego obecnie na poczekalnię dla pacjen-tów, którzy nie wymagali natychmiastowej pomocy. Lando Calrissian siedziałw kącie pomieszczenia, a na jego twarzy malowały się jednocześnie zniecier-pliwienie i nuda. Jedną ręką przyciskał do piersi prowizoryczny opatrunek ześrodkiem znieczulającym, a w drugiej trzymał pożyczony notes elektroniczny.Gdy przyszedł Luke, Lando właśnie studiował zapisane w nim informacje.– Jakieś złe wieści? – spytał Skywalker.– Nie gorsze niż to wszystko, co mi się ostatnio przytrafiło – stwierdził

Calrissian, odkładając komputerek na wolne krzesło. – Na rynku cena hfre-dium znów spadła. Jeśli nie wzrośnie w ciągu najbliższych miesięcy, to będęo kilkaset tysięcy do tyłu.– To rzeczywiście niewesoła sytuacja. O ile się nie mylę, hfredium to

główny produkt twojego Miasta Nomadów?– Tak, jeden z kilku podstawowych produktów – potwierdził Lando ze

25

Page 26: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

skwaszoną miną. – Nasza produkcja jest na tyle zróżnicowana, że w normal-nych warunkach zbytnio byśmy tego nie odczuli. Problem polega na tym, żew ostatnim czasie gromadziłem hfredium w nadziei, iż cena wzrośnie. Alestało się dokładnie odwrotnie.Luke z trudem powstrzymał uśmiech. „To cały Lando: może i stał się

uczciwy i szanowany, ale wciąż nie potrafi się powstrzymać od ryzykownychspekulacji na boku”.– No, jeśli cię to choć trochę pocieszy – powiedział – to mam dla ciebie

pomyślną wiadomość. Ponieważ wszystkie statki, które Imperium próbowałowykraść, należały do Nowej Republiki, to nie będziemy się musieli użerać zesluisjańska biurokracją, żeby odzyskać twoje wgłębiarki. Wystarczy, że przed-stawisz dowódcy oddziałów republikańskich odpowiedni wniosek i będzieszmógł je stąd zabrać.Twarz Landa rozpogodziła się nieco.– To doskonale. Jestem ci niezwykle wdzięczny, Luke. Nie masz pojęcia,

ile miałem problemów, by zdobyć te maszyny. Gdybym musiał teraz szukaćnowych, to nie wiem, co bym zrobił.Skywalker zbył podziękowania machnięciem ręki.– Przykro mi, że w obecnej chwili tylko tyle możemy dla ciebie zrobić.

Pójdę teraz do izby przyjęć, może uda mi się coś zdziałać w twojej sprawie.Skończyłeś już przeglądać ten notes?– Jasne, możesz go zabrać. A czy coś się ruszyło w kwestii twojego my-

śliwca?– W zasadzie nie – odparł Luke, schylając się po komputerek. – Slu-

isjańczycy ciągle powtarzają, że minie jeszcze co najmniej kilka godzin, nimchoćby. . . – urwał, bo odczuł nagłą zmianę w umyśle Landa. Niemal w tejsamej chwili przyjaciel chwycił go za rękę.– O co chodzi? – zdziwił się Jedi.Calrissian zapatrzył się przed siebie; zmarszczył czoło, starając się określić

unoszący się w powietrzu zapach.– Gdzie teraz byłeś? – zwrócił się do Skywalkera.– W hali odpraw, przy jednym ze stanowisk łączności. – Nagle Luke uświa-

domił sobie, że Lando wącha jego rękaw. – A dlaczego pytasz?Calrissian puścił jego rękę.– To tytoń karababbajski – powiedział wolno. – Z domieszką ziół armudu.

Nie czułem tego zapachu od czasu. . . – Spojrzał na Skywalkera, a jego twarzsię ściągnęła. – To Niles Ferrier. Nie ma wątpliwości.

26

Page 27: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– A kto to jest Niles Ferrier? – Luke poczuł, że serce zaczęło mu bićszybciej. Niepokój Landa stawał się zaraźliwy.– Człowiek: wysoki, dobrze zbudowany – wyjaśniał Calrissian. – Ciemne

włosy; zapewne broda – choć to się zmienia; prawdopodobnie palił długie,cienkie cygaro – a raczej na pewno je palił, bo pachniesz dymem. Widziałeśkogoś takiego?– Poczekaj. – Skywalker przymknął oczy i sięgnął Mocą do wnętrza swe-

go umysłu. Szczegółowe odtwarzanie z pamięci niedawno zaszłych zdarzeńbyło jedną z umiejętności, jakich nauczył go Yoda. W miarę jak cofał sięmyślami w czasie, przed oczami przelatywały mu kolejne obrazy: droga doszpitala, rozmowa z Wedge’em, a jeszcze wcześniej poszukiwanie publicznegokomunikatora. . .I nagle go zobaczył: Ferrier wyglądał dokładnie tak, jak opisał go Lando;

przechodził zaledwie o trzy metry od Luke’a.– Mam go – oznajmił Skywalker i na chwilę zatrzymał obraz.– Dokąd idzie?– Hm. . . – Jedi ponownie uruchomił pamięć, tym razem jednak zdarzenia

popłynęły do przodu. Przez chwilę mężczyzna to ginął mu z oczu, to znów siępojawiał, aż wreszcie – gdy Luke znalazł w końcu pulpit łączności – zniknąłna dobre. – Wygląda na to, że Ferrier i jeszcze paru innych facetów skierowałosię do korytarza numer sześć.Calrissian przywołał na komputerku plan portu kosmicznego.– Korytarz numer sześć. . . Psiakrew! – Podniósł się gwałtownie, rzucając

na krzesło zarówno środek znieczulający, jak i notes elektroniczny. – Chodź,musimy to sprawdzić.– Co sprawdzić? – zainteresował się Luke. Musiał porządnie wyciągać

nogi, by dogonić Landa, który żwawym krokiem przeciskał się ku drzwiom,wymijając po drodze czekających pacjentów. – A tak w ogóle, kto to jestNiles Ferrier?– To jeden z najsprytniejszych złodziei statków w całej galaktyce – rzucił

Calrissian przez ramię. – A korytarz numer sześć prowadzi na jeden z po-mostów roboczych dla brygad remontowych. Musimy się tam dostać, nimFerrier zwinie jakiś koreliański statek wojenny czy coś w tym rodzaju i spo-kojnie sobie odleci.Przemierzyli halę odpraw i skierowali się ku przejściu oznaczonemu jako

korytarz szósty. Napis wykonano w dwóch wersjach: delikatnymi sluisjański-mi karioglifami oraz wyraźniejszymi literami należącymi do alfabetu językabasie. Luke zauważył ze zdziwieniem, że tutaj – w przeciwieństwie do innych

27

Page 28: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

części portu, gdzie kłębiły się tłumy – nie było prawie nikogo. Po przejściujakichś stu metrów korytarzem byli już zupełnie sami.– O ile pamiętam, mówiłeś, że w tym sektorze portu reperuje się statki?

– odezwał się Skywalker. Wytężył zmysły Jedi, by zbadać otaczający ichteren. W biurach i warsztatach, które mijali, paliły się światła i cały sprzętfunkcjonował normalnie. Luke wyczuł obecność kilku zajętych swoją pracąrobotów, ale poza nimi nie było tu nikogo.– Istotnie tak mówiłem – przyznał Lando ponuro. – Z planu wynikało, że

korytarze numer pięć i trzy służą do tego samego celu, ale pracy jest tyle, żei tu robotnicy powinni mieć pełne ręce roboty. Może masz przypadkiem przysobie jakiś zbędny blaster? Luke potrząsnął przecząco głową.– Już nie noszę blastera. Nie sądzisz, że powinniśmy zawiadomić ochronę

portu?– Nie możemy tego zrobić, jeśli chcemy się dowiedzieć, co knuje Ferrier.

Do tej pory zdążył się już na pewno podłączyć do centralnego komputera i ca-łego systemu łączności. Jeśli podniesiemy alarm, to natychmiast się gdzieśzaszyje. – Calrissian zajrzał do jednego z biur, które akurat mijali. – To jestwłaśnie cały Ferrier. Jedna z jego ulubionych sztuczek polega na takim mani-pulowaniu dyspozycjami służbowymi, żeby odesłać wszystkich ludzi z rejonu,gdzie zamierza. . .– Zaczekaj – przerwał mu Luke. Jego umysł właśnie coś wychwycił. . .

– Chyba ich mam. Sześciu ludzi i dwóch obcych, najbliższy jakieś dwieściemetrów przed nami.– Co to za obcy?– Nie wiem. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z żadną z tych

dwóch ras.– Lepiej na nich uważać. Ferrier zazwyczaj przyjmuje obcych do bandy

ze względu na siłę ich mięśni. Pospieszmy się.– Może lepiej tu zostań – zaproponował Skywalker, odpinając od pasa

miecz świetlny. – Nie jestem pewien, czy zdołam ci zapewnić odpowiedniąochronę, gdyby zdecydowali się na walkę.– Zaryzykuję – zdecydował Lando. – Ferrier mnie zna; może zdołam za-

pobiec rozlewowi krwi. Poza tym mam pewien pomysł i chciałbym go wy-próbować.Od najbliższego człowieka dzieliło ich jeszcze ze dwadzieścia metrów, gdy

Luke wyczuł jakąś zmianę w znajdującej się przed nimi grupie.– Zauważyli nas – szepnął do przyjaciela i mocniej zacisnął dłoń na ręko-

jeści miecza. – Chcesz z nimi porozmawiać?

28

Page 29: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Nie wiem – odparł szeptem Lando. Wyciągnął szyje, próbując coś doj-rzeć w pozornie opustoszałym korytarzu. – Może podejdziemy nieco bliżej. . .Luke zauważył w jednych drzwiach ledwie dostrzegalne poruszenie i po-

czuł nagłe falowanie Mocy.– Kryj się! – zawołał, zapalając miecz świetlny. Z charakterystycznym

syczeniem pojawiło się błyszczące, biało zielone ostrze i niemal samorzutnieporuszyło się, by zablokować oddany w ich kierunku strzał z blastera.– Schowaj się za mną! – rozkazał Skywalker, gdy powietrze przeciął kolej-

ny pocisk. Prowadzone przez Moc ręce Luke’a znów ustawiły na jego drodześwietlne ostrze. W chwilę potem od miecza odbił się trzeci pocisk, a zaraz ponim czwarty. Z innych drzwi, gdzieś w głębi korytarza, odezwał się następnyblaster.Skywalker nie cofnął się ani o krok. Czuł, jak przepływa przez niego Moc.

Jednocześnie doświadczał dziwnego zjawiska, polegającego na selektywnympostrzeganiu rzeczywistości: jego wyostrzone zmysły rejestrowały tylko to,co dotyczyło samego ataku, a wszystko inne pozostawało jakby w ciemności.Skulony tuż za nim Lando był ledwie jakimś mglistym cieniem gdzieś nadnie umysłu Luke’a; ludzie Ferriera zdawali się jeszcze mniej rzeczywiści.Skywalker zacisnął zęby i pozwolił, by jego obroną kierowała Moc, a samzaczął się rozglądać po korytarzu, wypatrując nowych zagrożeń.Spostrzegł jakiś dziwaczny cień, który oderwał się od ściany i ruszył w jego

kierunku.Przez dłuższą chwilę Skywalker nie mógł uwierzyć własnym oczom. Cień

miał idealnie gładką, pozbawioną jakichkolwiek nierówności powierzchnię; nic– tylko lekko falujący kontur i niemal całkowita czerń. Ale to coś rzeczywiścieistniało. . . i szybko się do niego zbliżało.– Lando! – zawołał Jedi, usiłując przekrzyczeć odgłosy strzałów. – Pięć

metrów od nas, czterdzieści stopni w lewo. Wiesz, co to jest?– Nigdy czegoś takiego nie widziałem! Zwijamy się?! – odkrzyknął Cal-

rissian.Starając się nie osłabiać zaangażowania w obronę, Luke skoncentrował

cząstkę swego umysłu na zbliżającym się cieniu. Była to żywa istota – a kon-kretnie jeden z obcych, których obecność wyczuł wcześniej. A zatem musiałto być ktoś z bandy Ferriera. . .– Trzymaj się blisko mnie – polecił Calrissianowi. Posuniecie, które pla-

nował, było ryzykowne, ale biorąc nogi za pas nic by nie osiągnęli. Starającsię utrzymać równowagę, a jednocześnie zachować płynność ruchów, ruszyłpowoli w kierunku cienia.

29

Page 30: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Obcy zatrzymał się gwałtownie, wyraźnie zdziwiony tym, że przeciwnikzbliża się do niego zamiast uciekać. Luke wykorzystał wahanie obcego i prze-sunął się nieco ku lewej ścianie korytarza. Strzały z pierwszego blastera prze-latywały teraz bardzo blisko ruchomego cienia, co zmusiło strzelającego doprzerwania ognia. Cień poruszył się nieznacznie i Skywalker odniósł wraże-nie, że wygląda zza niego jakaś istota. Luke w dalszym ciągu przesuwał sięw lewo, starając się w ten sposób ściągnąć na obcego ogień także drugiegoblastera. Po chwili i ta broń zamilkła.– Dobra robota – szepnął Lando. – Teraz kolej na mnie.Odsunął się nieco od Luke’a.– Ferrier? – zawołał. – Tu Lando Calrissian. Słuchaj, jeśli chcesz jesz-

cze oglądać swego kumpla żywego, to lepiej go stąd odwołaj. To jest LukeSkywalker, rycerz Jedi, człowiek, który załatwił Dartha Vadera.Oczywiście stwierdzenie to było nieco przesadzone: Luke rzeczywiście po-

konał Vadera w ich ostatnim pojedynku na miecze świetlne, ale ostatecznienie zdecydował się go zabić.Tak czy owak oświadczenie Landa wywarło odpowiednie wrażenie na

ukrytych w korytarzu ludziach. Skywalker wyczuł ich wątpliwości i nagłąkonsternację; a gdy uniósł nieznacznie miecz świetlny, cień natychmiast sięzatrzymał.– Powtórz, jak się nazywasz! – rozległ się czyjś głos.– Lando Calrissian. Przypomnij sobie tę spartaczoną akcję na Phretiss

jakieś dziesięć lat temu.– O, doskonale to pamiętam – odparł nieznajomy ponuro. – Czego chcesz?– Pragnę ci zaproponować pewien układ – powiedział Lando. – Chodź tu,

to porozmawiamy.Jego rozmówca wahał się przez moment, ale już po chwili zza sterty usta-

wionych przy ścianie korytarza skrzynek wyłonił się barczysty mężczyzna,którego obraz Luke odszukał wcześniej w pamięci. Ferrier wciąż jeszcze ści-skał w zębach dymiące cygaro.– Reszta też – rozkazał Calrissian. – No, Ferrier, każ im wyjść. Chyba się

nie łudzisz, że zdołasz ukryć ich obecność przed rycerzem Jedi.Mężczyzna obrzucił Skywalkera szybkim spojrzeniem.– Ludzie zawsze przeceniali legendarne zdolności Jedi – rzucił szyderczo.

Wydał jednak bezgłośnie jakiś rozkaz i niemal natychmiast z ukrycia wyłoni-ło się pięciu ludzi i wysoki, chudy insektoid, którego skórę pokrywały zielonełuski.

30

Page 31: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Tak lepiej – pochwalił Lando i wyszedł zza pleców Luke’a. – Verpin,co? – powiedział, wskazując ręką obcego. – No, muszę przyznać, że jesteśszybki, Ferrier. Od wycofania się Floty Imperialnej minęło ledwie trzydzieścigodzin, a ty już tu jesteś. I to z oswojonym Verpinem. Luke, słyszałeś kiedyśo Verpinach?Skywalker skinął potakująco głową. Znał tę rasę ze słyszenia.– Podobno są geniuszami w naprawianiu skomplikowanych urządzeń.– Mogę cię zapewnić, że w pełni zasługują na taką opinię – stwierdził

Calrissian. – Plotka głosi, że to oni pomogli admirałowi Ackbarowi skonstru-ować myśliwiec typu B. Przerzuciłeś się teraz na porywanie uszkodzonychstatków, Ferrier? Czy też twój Verpin jest tu tylko na wszelki wypadek?– Wspomniałeś o jakimś układzie – przerwał mu chłodno Ferrier. – Cze-

kam na szczegóły.– Przede wszystkim muszę się dowiedzieć, czy miałeś coś wspólnego z ata-

kiem na Sluis Van – rzekł Lando równie lodowatym tonem. – Jeśli pracujeszdla Imperium, to nici z układu.Jeden z ludzi Ferriera odetchnął głęboko i mocniej ścisnął w ręku blaster.

Luke skinął w jego kierunku mieczem świetlnym, co odebrało napastniko-wi ochotę do bohaterskich czynów. Ferrier zerknął na niego, a potem znówprzeniósł wzrok na Calrissiana.– Imperium zwróciło się do grup przemytniczych z apelem o dostarcza-

nie statków – oznajmił niechętnie. – A konkretnie statków wojennych. Zawszystko, co przekracza sto tysięcy ton i może strzelać, płacą dwadzieściaprocent więcej niż wynosi cena rynkowa.Luke i Lando wymienili szybkie spojrzenia.– To dziwna prośba – stwierdził Calrissian. – Stracili jedną ze stoczni czy

co?– Nic na ten temat nie mówili, a ja nie pytałem – odparł kwaśno Ferrier.

– Jestem biznesmenem: dostarczam klientom to, o co proszą. . . Chcesz zemną zawrzeć jakiś układ czy tylko sobie pogadać?– Chcę zawrzeć układ – zapewnił go Lando. – Wiesz, Ferrier, odnoszę wra-

żenie, że znalazłeś się w poważnych tarapatach. Nakryliśmy cię na gorącymuczynku w chwili, gdy próbowałeś ukraść statek wojenny Nowej Republiki.Myślę, że zdołaliśmy cię też przekonać, że Luke może bez kłopotu załatwićcałą waszą bandę. Wystarczy, że wezwę ludzi z ochrony portu, a wszyscyspędzicie kilka najbliższych lat w kolonii karnej.Cień, który dotychczas stał nieruchomo, zrobił krok do przodu.– Jedi pewnie przeżyje – powiedział Ferrier ponuro. – Ale ty nie.

31

Page 32: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Może tak, a może nie – odparł lekko Lando. – Tak czy inaczej, nie jestto chyba wymarzona sytuacja dla biznesmena. Moja propozycja brzmi zatemtak: macie się stąd natychmiast zabierać, a my zawiadomimy lokalne władzedopiero wtedy, gdy będziecie już poza układem Sluis Van.– To niezwykle szlachetne z twojej strony – rzucił Ferrier z sarkazmem.

– A czego chcesz tak naprawdę? Żebyśmy przerwali akcję czy wypłacili citwoją dolę?– Nie chcę waszych pieniędzy. – Lando potrząsnął przecząco głową. –

Chcę tylko, żebyście się stąd wynieśli.– Nie lubię gróźb.– A zatem potraktuj to jako ostrzeżenie od byłego partnera – powiedział

ostro Calrissian. – I radziłbym ci go nie lekceważyć.Przez dłuższą chwilę w korytarzu słychać było jedynie dochodzące gdzieś

z oddali buczenie maszyn. Luke ani na moment nie opuszczał miecza, starającsię jednocześnie rozszyfrować kłębiące się w Ferrierze uczucia.– Ten „układ” będzie nas kosztować sporo pieniędzy – stwierdził Ferrier,

przesuwając cygaro w drugi kącik ust.– Zdaję sobie z tego sprawę – przyznał Lando. – I może mi nie uwierzysz,

ale naprawdę jest mi przykro. Tyle że w tej chwili Nowa Republika nie możesobie pozwolić na utratę choćby jednego statku. Radzę ci zamiast tego spró-bować szczęścia w układzie Amorris. Słyszałem ostatnio, że mają tam bazępiraci Kavrilhu, a oni zawsze potrzebują dobrych mechaników. – Zmierzyłwzrokiem cień. – I dodatkowej siły roboczej.Ferrier podążył za jego spojrzeniem.– A, widzę, że podoba ci się mój upiór, co?– Upiór? – zdziwił się Luke.– Prawdziwa nazwa tej rasy to Deflowie – wyjaśnił Ferrier. – Ale moim

zdaniem określenie „upiory” pasuje do nich znacznie lepiej. Ich ciała pochła-niają całe światło widzialne – to taki ukształtowany przez naturę mechanizmobronny. – Obrzucił szybkim spojrzeniem Skywalkera. – A co powie na naszukład rycerz Jedi, nieustraszony obrońca prawa i sprawiedliwości?Luke spodziewał się tego pytania.– Czy ukradłeś tu coś? – odparował. – Albo zrobiłeś coś niezgodnego

z prawem, nie licząc włamania się do miejscowego komputera nadzorującegoprzydzielanie prac?Usta Ferriera zadrżały.– Posłaliśmy też parę strzałów z blastera w kierunku dwóch cwaniaczków,

którzy wściubiali nos w nie swoje sprawy – rzucił z sarkazmem. – To się nie

32

Page 33: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

liczy?– Skoro ich nie trafiliście, to nie – odparł spokojnie Luke. – Jeśli o mnie

chodzi, to nie widzę powodu, aby was zatrzymywać.– Jesteś nad wyraz uprzejmy – burknął Ferrier. – Czy to już wszystko?– Tak – skinął głową Lando. – Aha, byłbym zapomniał: zostaw mi kod

dostępu do centralnego komputera.Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale skinął na stojącego obok

Verpina. Wysoki, zielonoskóry obcy pochylił się i w milczeniu wręczył Cal-rissianowi dwie karty danych.– Dziękuję. No dobra, macie godzinę na to, by opuścić układ. Potem

zawiadomię władze. Miłej podróży.– Możesz być pewien, że tak będzie – wycedził Ferrier. – Bardzo miło

było cię spotkać, Calrissian. Może następnym razem to ja będę mógł ci oddaćprzysługę.– Spróbuj szczęścia na Amorris – powtórzył Lando. – Założę się, że mają

tam co najmniej kilka starych sienarskich patrolowców, których mógłbyś ichpozbawić.Ferrier nie odpowiedział. Cała grupa w milczeniu minęła Landa i Luke’a

i podążyła pustym korytarzem w stronę głównej hali.– Jesteś pewien, że dobrze zrobiłeś, mówiąc mu o Amorris? – spytał szep-

tem Skywalker, patrząc w ślad za odchodzącymi. – Imperium na pewno wzbo-gaci się o parę patrolowców.– A wolałbyś, żeby wpadł im w ręce kalamariański krążownik gwiezdny?

– odciął się Lando. – Ferrierowi na pewno udałoby się jakoś zgarnąć jedenz nich, szczególnie w tym całym bałaganie. – Potrząsnął głową w zamyśleniu.– Jestem ciekaw, co knuje Imperium. Przecież to głupota płacić takie pienią-dze za używane statki, kiedy ma się stocznie, w których można wybudowaćzupełnie nowe jednostki.– Może mają z tym jakieś kłopoty – podsunął Jedi. Zgasił miecz świetl-

ny i przypiął go z powrotem do pasa. – A może stracili jeden z niszczycieligwiezdnych, ale zdołali ocalić załogę i teraz potrzebują statków, które mo-gliby obsadzić tymi ludźmi.– Teoretycznie to możliwe – przyznał Calrissian z powątpiewaniem. – Cho-

ciaż trudno sobie wyobrazić sytuację, w której jakiś statek został do szczętuzniszczony, a załoga pozostała przy życiu. W każdym razie zawiadomimyo tym Coruscant. Spece z wywiadu ustalą, co to wszystko znaczy.– O ile nie są w tej chwili zajęci polityką – zauważył Luke. „Bo skoro

frakcja Fey’lyi stara się także opanować wywiad wojskowy. . . ” Odpędził od

33

Page 34: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

siebie tę myśl. Zamartwianie się tą całą sytuacją nie prowadziło do niczegodobrego. – To co teraz zrobimy? Poczekamy godzinę, a potem przekażemy tekody Sluisjańczykom?– Jeśli chodzi o Ferriera, to damy mu tę obiecaną godzinę – stwierdził

Lando, spoglądając za oddalającą się grupką. – Ale kody dostępu to zupeł-nie inna sprawa. Kiedy tu szliśmy, przyszło mi do głowy, że jeśli Ferrier użyłich po to, by odprawić robotników z tej części portu, to nic nie stoi na prze-szkodzie, byśmy w ten sam sposób umieścili twój myśliwiec na pierwszymmiejscu na liście statków oczekujących na naprawę.– Aha – mruknął Luke. Zdawał sobie sprawę z tego, że Jedi właściwie

nie powinien brać udziału w takim niezbyt legalnym przedsięwzięciu, alezważywszy na okoliczności i powagę sytuacji na Coruscant. . . Niewielkie od-stępstwo od sztywnych zasad było chyba w tym wypadku uzasadnione. –Kiedy zaczynamy?– Natychmiast. – odparł Lando. Skywalker uśmiechnął się mimo woli, sły-

sząc wyraźną ulgę w głosie przyjaciela. Najwyraźniej Calrissian obawiał się,że Luke zgłosi zastrzeżenia co do strony etycznej tej propozycji. – Jeśli dopi-sze nam szczęście, to twój myśliwiec będzie gotowy do drogi, nim przyjdzieczas, by oddać te kody Sluisjańczykom. Chodź, poszukamy jakiejś końcówkikomputera.

Page 35: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

3– Halo, „Tysiącletni Sokół”, prośba o lądowanie przyjęta i zatwierdzona

– rozległ się z głośnika głos oficera wieży kontrolnej Pałacu Imperialnego. –Kieruj się na lądowisko numer osiem. Oczekuje cię tam radna Organa Solo.– Dziękuję – odparł Han. Zwrócił statek w stronę widocznego w dole

miasta. Z niechęcią popatrzył na ciemną powałę chmur, które zawisły nadokolicą niczym jakiś groźny i ponury omen. Solo nigdy nie przywiązywałwielkiej wagi do wróżebnych znaków, ale te chmury zdecydowanie pogorszyłymu humor.„A skoro już mowa o czyimś złym humorze. . . ” Nacisnął guzik komuni-

katora.– Przygotuj się do lądowania – zawołał. – Zbliżamy się do celu.– Dziękuję, kapitanie Solo – dobiegł go grzeczny, ale zasadniczy głos Thre-

epia. Mówiąc prawdę, robot przemawiał tonem jeszcze bardziej zasadniczymniż zwykle. Najwyraźniej android wciąż cierpiał z powodu urażonej dumy –a raczej tego, co odpowiadało poczuciu dumy u robotów.Han wyłączył komunikator i skrzywił się bezwiednie w pełnym irytacji

grymasie. Nigdy nie żywił wielkiej sympatii do robotów. Czasem korzystałz ich usług, ale tylko wtedy, kiedy to było absolutnie konieczne. Co prawdaThreepio nie był jeszcze taki najgorszy. . . Ale z drugiej strony Han nigdy niespędził sześciu dni w nadprzestrzeni sam na sam z robotem. . .

35

Page 36: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Starał się. Naprawdę się starał. Jeśli już nie z innych powodów, to choćbydlatego, że Leia lubiła Threepia i na pewno życzyłaby sobie, aby spróbowalisię jakoś dogadać. Pierwszego dnia po opuszczeniu Sluis Van pozwolił andro-idowi siedzieć w kabinie pilotów; znosił jego irytujący głos i starał się nawetpodtrzymywać w miarę normalną rozmowę. Drugiego dnia mówił już głównieThreepio, a Han spędził mnóstwo czasu, reperując różne rzeczy w ciasnychzakamarkach statku, gdzie nie było miejsca dla dwóch osób. Robot przyjąłtę sytuację z właściwym sobie entuzjazmem i gadał do Hana, stojąc tuż przywejściach do owych zakamarków.Trzeciego dnia po południu Solo zakazał androidowi pokazywać mu się

na oczy.Leia na pewno nie będzie tym zachwycona. Ale z pewnością byłaby jesz-

cze mniej zadowolona, gdyby zrealizował swój pierwotny zamysł i przerobiłrobota na zestaw zapasowych amortyzatorów.„Sokół” przebił się przez warstwę chmur i oczom Hana ukazał się mon-

strualnych rozmiarów pałac, należący niegdyś do Imperatora. Solo pochyliłnieco maszynę i upewniwszy się, że lądowisko ósme istotnie jest puste, posa-dził statek na ziemi.Leia musiała czekać tuż pod daszkiem osłaniającym wejście na lądowisko,

gdyż pojawiła się od razu, gdy Solo opuścił rampę myśliwca.– Han – zawołała, skrywając zdenerwowanie. – Mocy niech będą dzięki,

że już jesteś.– Witaj, kochanie – odparł. Objął żonę, starając się nie ucisnąć zbyt

mocno jej wydatnego brzucha. Poczuł, że Leia ma spięte mięśnie plecówi ramion. – Ja też się cieszę, że cię widzę.Przytuliła się do niego, ale już po chwili rozluźniła uścisk.– Musimy iść.W prowadzącym z lądowiska korytarzu czekał na nich Chewbacca z prze-

wieszoną przez ramię bronią gotową do strzału.– Cześć, Chewie – skinął głową Han. W odpowiedzi Wookie wymruczał

coś na powitanie. – Dzięki, że zaopiekowałeś się Leią.Chewbacca burknął coś wymijająco w swoim dziwacznym języku. Solo

przyglądał mu się przez chwilę, ale doszedł do wniosku, że nie jest to właściwymoment, by wypytywać o szczegóły ich pobytu na Kashyyyku.– Co ciekawego straciłem? – zwrócił się do żony.– Niewiele – odparła i ruszyła w głąb korytarza, w kierunku centralnej

części pałacu. – Po pierwszej fali gwałtownych oskarżeń Fey’lya postanowiłchyba nieco uspokoić sytuację. Przekonał Radę, by pozwoliła mu przejąć

36

Page 37: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

część obowiązków Ackbara w zakresie kontrwywiadu i bezpieczeństwa we-wnętrznego, ale nie wprowadza żadnych radykalnych zmian – zachowuje sięraczej jak tymczasowy zarządca. Rozgłasza też wszem i wobec, że chciałbyobjąć stanowisko naczelnego dowódcy sił zbrojnych, ale na razie nie naciskana to zbyt mocno.– Nie chce wywoływać paniki – stwierdził Han. – Oskarżenie o zdradę

kogoś takiego jak Ackbar jest i tak dla wielu ludzi dostatecznie trudne dozaakceptowania. Gdyby Fey’lya dorzucił coś jeszcze, to mogliby już tego nieprzełknąć.– Też tak sądzę – zgodziła się księżniczka. – Będziemy więc mieli trochę

czasu, by się przyjrzeć tej aferze z bankiem.– Tak. A o co tam właściwie chodzi? Zdążyłaś mi jedynie powiedzieć,

że w czasie jakiejś rutynowej kontroli w banku na jednym z kont Ackbaraznaleziono pokaźną sumę pieniędzy.– Okazuje się, że to nie była jedynie rutynowa kontrola – odparła Le-

ia. – Tego dnia, kiedy nastąpił atak na Sluis Van, miało miejsce sprytne,elektroniczne włamanie do centralnego systemu bankowego na Coruscant,wymierzone w szereg ważnych kont. Kontrolerzy sprawdzili wszystkie prowa-dzone przez bank rachunki i odkryli, że tego samego ranka na konto Ackbaradokonano dużego przelewu z centralnego banku na Palanhi. Mówi ci coś tanazwa?– Każde dziecko słyszało o Palanhi – stwierdził cierpko Han. – To niewiel-

ka planeta, położona na przecięciu ważnych szlaków handlowych, zamieszka-na przez ludzi o nadmiernym poczuciu własnej wartości.– I głęboko przekonanych, że jeśli pozostaną neutralni, to będą mogli ro-

bić korzystne interesy z obu walczącymi stronami – dodała Leia. – W każdymrazie ich bank centralny twierdzi, że pełnił tylko rolę pośrednika, a te pienią-dze nie pochodziły bezpośrednio z Palanhi. Jak dotąd naszym ludziom nieudało się dowiedzieć nic więcej.Han pokiwał głową.– Założę się, że Fey’lya ma określone podejrzenia co do tego, skąd nadeszły

te pieniądze.– Nie on jeden – westchnęła księżniczka. – Tyle że on pierwszy wypowie-

dział je na głos.– I umocnił swoją pozycję kosztem Ackbara – mruknął Solo. – A gdzie

właściwie trzymają admirała? W dawnym skrzydle więziennym?– Nie – pokręciła głową Leia. – Na czas dochodzenia zastosowano wobec

niego niezbyt uciążliwy areszt domowy. To kolejny dowód na to, że Fey’lya

37

Page 38: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

nie chce nadmiernie zaogniać sytuacji.– Albo też zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma w ręku dostatecznych

dowodów, by doprowadzić do skazania Ackbara – zauważył Han. – Czy oprócztej historii z bankiem ma jeszcze coś na admirała?– Tylko tę niedoszłą klęskę na Sluis Van – uśmiechnęła się blado księż-

niczka. – I fakt, że to właśnie Ackbar posłał tam te wszystkie statki wojenne.– Racja. – Solo usiłował sobie przypomnieć, co mówi regulamin wojskowy

Sojuszu na temat osadzonych w więzieniu oficerów. Jeśli dobrze pamiętał, towojskowy objęty aresztem domowym mógł przyjmować gości, o ile ci załatwiliwcześniej pewne drobne formalności.Han mógł się oczywiście mylić w tej kwestii. Kazano mu się wykuć tego

wszystkiego po bitwie pod Yavin, kiedy to otrzymał stopień oficerski. Ale onnigdy nie przywiązywał większej wagi do regulaminów.– Ilu członków Rady popiera Fey’lyę? – spytał.– Zdecydowanie po jego stronie stanęło tylko paru. Ale jeśli chodzi ci

o tych, którzy się ku niemu skłaniają. . . Cóż, za chwilę sam się przekonasz.Solo zamrugał oczami ze zdziwienia. Pogrążony w niewesołych myślach,

nie zwracał do tej pory uwagi na to, dokąd właściwie prowadzi go Leia.Teraz nagle uświadomił sobie, że idą Wielkim Korytarzem, który łączył salęposiedzeń Rady z olbrzymią aulą, gdzie odbywały się sesje Zgromadzenia.– Chwileczkę! – zaprotestował. – Tak od razu?– Bardzo mi przykro, Han – westchnęła księżniczka. – Mon Mothma bar-

dzo na to nalegała. Jesteś pierwszym naocznym świadkiem ataku na SluisVan, który wrócił na Coruscant, i wszyscy mają do ciebie mnóstwo pytań.Solo rozejrzał się dokoła: popatrzył na wysokie, łukowate sklepienie, a tak-

że na ozdobne ornamenty ścienne i rozmieszczone między nimi witraże orazna dwa rzędy rosnących po obu stronach korytarza niskich drzewek. Podob-no Imperator osobiście zaprojektował wystrój Wielkiego Korytarza. To bytłumaczyło, dlaczego Han zawsze żywił taką niechęć do tego miejsca.– Wiedziałem, że najpierw trzeba było wysłać Threepia – mruknął pod

nosem.– Chodź, mój dzielny żołnierzu. – Leia ujęła go pod ramię. – Weź głęboki

oddech i miejmy to już za sobą. Chewie, zaczekaj tu na nas.Normalnie sala posiedzeń Rady Tymczasowej przypominała powiększoną

wersję sali, w której obradowała Rada Wewnętrzna: pośrodku stał owalnystół dla radnych, a pod ścianami znajdowały się rzędy krzeseł dla ich do-radców i współpracowników. Tego dnia jednak – ku zdumieniu Hana – salęprzemeblowano na wzór ogromnej auli Zgromadzenia Republiki. Krzesła by-

38

Page 39: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ły ustawione w równych rzędach, a każdego radnego otaczali jego doradcy.W najniższym punkcie sali, przy prostym pulpicie siedziała samotnie MonMothma; wyglądała jak nauczyciel, który ma za chwilę wygłosić wykład.– Czyj to pomysł? – spytał szeptem Han, podążając za Leią w stronę

stojącego obok biurka Przewodniczącej Rady krzesła, najwyraźniej przezna-czonego dla świadka.– To Mon Mothma dokonała tej zmiany – wyjaśniła półgłosem księżnicz-

ka. – Ale założę się, że pomysł wyszedł od Fey’lyi.Han zmarszczył brwi. Botańczykowi nie powinno zależeć na podkreślaniu

dominującej pozycji Mon Mothmy w Radzie.– Nic z tego nie kapuję. Leia wskazała głową pulpit.– Wyeksponowanie roli Mon Mothmy pomoże uciszyć wszelkie podejrze-

nia co do tego, że Fey’lya ostrzy sobie zęby na jej stanowisko. A jednocześnieotoczenie radnych doradcami ma im utrudnić porozumiewanie się międzysobą.– Teraz już wszystko jasne – pokiwał głową Solo. – Co za parszywy typek

z tego Fey’lyi.– O, tak – przyznała skwapliwie Leia. – I na pewno będzie próbował

wykorzystać dla swoich celów ten atak na Sluis Van. Pamiętaj: nie daj sięponieść emocjom.Zeszli na sam dół i tam się rozdzielili: księżniczka zajęła miejsce w pierw-

szym rzędzie, obok Winter, a Han skierował się do krzesła dla świadka.– Chce mnie pani zaprzysiąc? – spytał bez żadnych wstępów.Mon Mothma pokręciła przecząco głową.– To nie będzie konieczne, kapitanie Solo – odparła sztywno, a w jej głosie

dało się wyczuć lekkie napięcie. – Proszę, niech pan siada. Rada chciałabyzadać panu kilka pytań w związku z wydarzeniami, które miały ostatniomiejsce w stoczniach na Sluis Van.Han usiadł. Zauważył, że Fey’lya i pozostali Botańczycy siedzą w pierw-

szych rzędach, niedaleko Leii. Nie było żadnego pustego miejsca, które mo-głoby przypominać o nieobecności admirała Ackbara – a przynajmniej niez przodu, gdzie powinno się znajdować. Widocznie radni – siedzący na miej-scach wyznaczonych pozycją zajmowaną przez siebie w Radzie – przesunęlisię, żeby być jak najbliżej przodu. Solo doszedł do wniosku, że był to kolejnypowód, dla którego Fey’lya nalegał na zmianę ustawienia: przy tradycyjnymowalnym stole nikt prawdopodobnie nie ośmieliłby się zająć miejsca Ackbara.– Przede wszystkim, kapitanie Solo – odezwała się Mon Mothma – chcie-

libyśmy, aby nam pan opowiedział o swoim udziale w bitwie: kiedy pan tam

39

Page 40: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

przybył, co się po kolei wydarzyło – tego typu informacje.– Znaleźliśmy się tam niemal na samym początku ataku – zaczął Han.

– Przybyliśmy tuż przed niszczycielami gwiezdnymi. Usłyszeliśmy meldunekWedge’a – chodzi o majora Wedge’a Antillesa, dowódcę Żelaznego Dywizjonu– o tym, że do stoczni wtargnęły imperialne myśliwce. . .– Proszę mi wybaczyć – wpadł mu w słowo Fey’lya. – Ale kogo ma pan

na myśli, mówiąc „my”?Solo przeniósł wzrok na Botańczyka. Obrzucił szybkim spojrzeniem jego

fioletowe oczy, miękkie, kremowe futro i nieprzenikniony wyraz twarzy.– W skład mojej załogi wchodzili Luke Skywalker i Lando Calrissian. –

Fey’lya na pewno doskonale o tym wiedział, a pytanie było jedynie nędznąsztuczką, by zbić Hana z tropu. – Aha, i jeszcze dwa roboty. Czy mam podaćich numery seryjne?Tu i ówdzie na sali dał się słyszeć stłumiony chichot i Solo z ponurą

satysfakcją zauważył, że kremowe futro Botańczyka nieco oklapło.– Nie, dziękuję.– Żelazny Dywizjon podjął walkę z grupą około czterdziestu imperialnych

myśliwców i pięćdziesięciu wgłębiarek, które w jakiś sposób przeniknęły nateren stoczni – ciągnął Han. – Pomogliśmy im się rozprawić z myśliwcami;domyśliliśmy się, że Imperium zamierza użyć wgłębiarek w celu wykradzeniastatków wojennych pełniących funkcję transportowców i udało nam się dotego nie dopuścić. To chyba wszystko.– Jest pan zbyt skromny, kapitanie Solo – odezwał się ponownie Fey’lya.

– Otrzymaliśmy raport, z którego wynika, że to pan wespół z Landem Cal-rissianem, tylko we dwóch, zdołaliście pokrzyżować plany Imperium.Han zebrał się w sobie. Na to właśnie czekał. To prawda, iż on i Lando

powstrzymali Imperium. . . Tyle, że w tym celu musieli zamienić w plazmęcentralne układy czterdziestu największych statków wojennych Republiki.– Przykro mi z powodu uszkodzenia statków – rzekł, patrząc Fey’lyi prosto

w oczy. – Wolałby pan może, żeby wpadły nietknięte w ręce Imperium?Futro Botańczyka zafalowało.– Ależ skąd, kapitanie Solo – powiedział miękko. – Nie mam większych

zastrzeżeń co do sposobu, w jaki uniemożliwił pan przeciwnikowi dokonaniewielkiego rabunku, chociaż oczywiście był to sposób kosztowny. Nie miał panjednak wyboru. W tamtej trudnej sytuacji pan i pańscy koledzy poradziliściesobie naprawdę znakomicie.To oświadczenie zaskoczyło Hana. Nagle poczuł się trochę niepewnie.

Cały czas spodziewał się, że Fey’lya spróbuje obrócić tę kwestię przeciwko

40

Page 41: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

niemu. Ale wyglądało na to, że tym razem pomylił się w ocenie zamiarówBotańczyka.– Dziękuję – rzucił, nie bardzo wiedząc, co powinien w tej sytuacji po-

wiedzieć.– Co nie znaczy, że można przejść do porządku dziennego nad tym, jak

bliscy byliśmy całkowitej klęski – dokończył Fey’lya. Rozejrzał się po sali i na-stroszył futro. – Wręcz przeciwnie. W najlepszym wypadku można tu mówićo poważnych błędach naszego dowództwa, a w najgorszym. . . o zdradzie.Wargi Hana zadrżały. A więc o to chodziło. Fey’lya nie zrezygnował z ata-

ku; postanowił jedynie nie marnować tak ciężkiego oskarżenia do atakowaniakogoś tak nieistotnego jak on.– Z całym szacunkiem – odezwał się szybko. – Ale nie należy winić admi-

rała Ackbara za to, co się zdarzyło na Sluis Van. Ta cała operacja. . .– Pan wybaczy, kapitanie Solo – przerwał mu Botańczyk. – Z całym sza-

cunkiem dla pana pozwolę sobie zauważyć, że te pozbawione większości załogii praktycznie bezbronne statki znalazły się na Sluis Van z rozkazu admirałaAckbara.– Ale nie ma tu mowy o żadnej zdradzie – upierał się Han. – Wiemy

przecież, że Imperium znalazło dostęp do naszego systemu łączności. . .– A kto jest odpowiedzialny za podobne błędy w zakresie bezpieczeństwa?

– odparował Fey’lya. – I w tym wypadku wina spada wyłącznie na admirałaAckbara.– W takim razie niech pan sam spróbuje znaleźć przeciek – rzucił Solo

gwałtownie. Kątem oka dostrzegł, że Leia daje mu energiczne znaki głową.Był jednak zbyt rozwścieczony, by przejmować się tym, czy wyraża się do-statecznie uprzejmie. – A jeśli już o tym mowa, to chciałbym zobaczyć, jakpan dałby sobie radę z wielkim admirałem Imperium?Panujący na sali szmer rozmów ustał w jednej chwili.– Co pan powiedział? – spytała Mon Mothma.Han zaklął w duchu. Nie zamierzał nikomu o tym mówić, zanim sam tego

nie sprawdzi w archiwach pałacowych. Ale teraz było już za późno.– Siłami Imperium dowodzi wielki admirał – mruknął. – Widziałem go

na własne oczy.W sali zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Mon Mothma pierwsza odzy-

skała głos.– To niemożliwe – stwierdziła, ale wypowiedziała te słowa takim tonem,

jakby sama siebie chciała przekonać o ich prawdziwości. – Znamy losy wszyst-kich wielkich admirałów.

41

Page 42: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Widziałem go na własne oczy – powtórzył Solo.– Proszę go opisać – rzucił Fey’lya. – Jak wyglądał?– To nie był człowiek – zaczął Han. – A przynajmniej nie całkiem. Budową

przypominał człowieka, ale miał jasnoniebieską skórę, granatowoczarne włosyi czerwone, jarzące się oczy. Nie mam pojęcia, jaka to rasa.– Ale przecież wszyscy wiemy, że Imperator nie lubił nieludzi – przypo-

mniała Mon Mothma.Han zerknął na Leię. Miała ściągnięte rysy i patrzyła na niego nie widzą-

cym wzrokiem, z wyrazem niemego przerażenia na twarzy. Doskonale rozu-miała, co to oznacza dla Republiki.– Miał na sobie charakterystyczny biały mundur – ciągnął Solo. – Żaden

inny oficer Imperium tak się nie ubiera. Poza tym człowiek, dzięki któremugo zobaczyłem, wyraźnie tytułował go wielkim admirałem.– Zapewne sam się nim mianował – stwierdził Fey’lya z przekonaniem.

– To musi być jakiś zwykły admirał albo ocalały Moff, który usiłuje zebraćwokół siebie rozproszone siły Imperium. W każdym razie nie to nas w tejchwili interesuje.– Nie to nas interesuje? – obruszył się Han. – Niech pan posłucha, jeśli

mamy przeciwko sobie wielkiego admirała. . .– Jeżeli tak jest istotnie – przerwała mu ostro Mon Mothma – to wkrótce

się o tym przekonamy. Na razie nie ma chyba sensu roztrząsać tej kwestii.A zatem polecam niniejszym, aby Wydział Informacji sprawdził, czy któryśz wielkich admirałów nie pozostał przypadkiem przy życiu. A dopóki ta kwe-stia nie zostanie wyjaśniona, będziemy kontynuowali dochodzenie w sprawieokoliczności ataku na Sluis Van. – Spojrzała na Hana, po czym odwróciła gło-wę i skinęła na Leię. – Radna Organa Solo, może pani rozpocząć zadawaniepytań.

Admirał Ackbar przekrzywił na bok podłużną, łososiową głowę, przewra-cając przy tym po kalamariańsku ogromnymi, okrągłymi oczami w sposób,którego Leia nigdy wcześniej nie widziała. Czy miało to wyrażać zdziwienie?A może strach?– Wielki admirał. . . – odezwał się wreszcie Ackbar. Jego głos był jeszcze

bardziej chrapliwy niż zwykle. – Wielki admirał Imperium. . . Tak. To byistotnie wyjaśniało wiele spraw.– Jeszcze do końca nie wiemy, czy to naprawdę jest wielki admirał –

zauważyła księżniczka. Spojrzała ukradkiem na kamienną twarz męża. Han

42

Page 43: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

najwyraźniej nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Zresztą, mówiąc praw-dę, ona również. – Mon Mothma kazała to zbadać Wydziałowi Informacji.– Nic nie znajdą – Ackbar pokręcił głową, co było już znacznie bardziej

zrozumiałym gestem; admirał starał się go zwykle stosować w kontaktachz ludźmi. „Doskonale: wyraźnie odzyskuje równowagę” – pomyślała Leia. –Kiedy tylko zdobyliśmy Coruscant, gruntownie przetrząsnąłem tutejsze ar-chiwa. Nic tam nie ma, jedynie lista nazwisk wielkich admirałów i krótkiewzmianki o przydzielonych im zadaniach.– Pewnie ludzie Imperium zniszczyli wszystkie dane, nim się stąd wycofali

– mruknął Solo.– Albo w ogóle nigdy ich tam nie było – podsunęła Leia. – Nie możemy

zapominać o tym, że to nie byli jedynie najlepsi i najzdolniejsi dowódcy woj-skowi, jakich udało się znaleźć Imperatorowi; mieli oni równocześnie odegraćważną rolę w jego planie ściślejszego podporządkowania sobie armii.– Podobnie zresztą jak Gwiazda Śmierci – zauważył Ackbar. – Ma pani

rację: dopóki wielcy admirałowie tworzyli zintegrowaną wojskowo i politycz-nie grupę, nie było potrzeby umieszczać żadnych szczegółów na ich tematw oficjalnych archiwach. Tak było lepiej także z innych powodów.– W takim razie znaleźliśmy się w martwym punkcie – stwierdził Solo.– Na to wygląda – zgodził się Ackbar. – Z archiwów niczego się nie do-

wiemy.Leia zerknęła na Hana.– Wspomniałeś, że kiedy widziałeś tego wielkiego admirała, byłeś w to-

warzystwie jakiegoś człowieka; nie powiedziałeś jednak, jak on się nazywa.– To prawda – przyznał Solo. – Nie powiedziałem. I nadal nie zamierzam

mówić. A przynajmniej nie w tym momencie.Księżniczka spojrzała ze zdziwieniem na nieprzeniknioną twarz męża

i użyła wszystkich swoich – wciąż jeszcze mizernych – umiejętności Jedi,starając się rozszyfrować motywy jego decyzji, ale nie przyniosło to więk-szych efektów. „Gdybym tylko miała więcej czasu na ćwiczenia” – pomyślałaze smutkiem. Ale obowiązki związane z pracami Rady wypełniały jej dotądniemal cały czas, a teraz będzie ich jeszcze więcej.– Mon Mothma zechce się w końcu tego dowiedzieć – ostrzegła.– Kiedyś jej to powiem. Ale do tego czasu to będzie taki nasz mały sekret.– Tak na wszelki wypadek, co?– Nigdy nic nie wiadomo. – Twarz Hana na moment spochmurniała. –

Zresztą nazwisko tego człowieka i tak się teraz Radzie na nic nie przyda. Cała

43

Page 44: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

jego grupa pewnie już się gdzieś dobrze zaszyła. O ile wcześniej nie wpadław ręce Imperium.– I nie wiesz, jak znaleźć tych ludzi?– Obiecałem, że wydostanę skonfiskowany im statek. – Solo wzruszył ra-

mionami. – Mógłbym spróbować z tej strony.– Proszę zrobić wszystko, co w pana mocy – wtrącił Ackbar. – Mówił

pan, że brat radnej Organy Solo był z panem na Sluis Van?– Istotnie, panie admirale – odparł Han. – Napęd nadprzestrzenny w je-

go myśliwcu wymagał naprawy, ale to nie powinno opóźnić jego przyjazduo więcej niż kilka godzin. – Spojrzał na Leię. – Będziemy też musieli odesłaćLandowi Calrissianowi na Sluis Van jego statek.Ackbar wydał z siebie jakby stłumiony gwizd: kalamariański odpowiednik

chrząknięcia.– Obaj powinni złożyć szczegółowe raporty. Podobnie jak major Antilles.

Musimy się koniecznie dowiedzieć, jak pomimo tylu przyrządów kontrolnychImperium zdołało przemycić na teren stoczni tak liczne siły.Leia zmierzyła Hana wzrokiem.– Ze wstępnych informacji przekazanych przez Wedge’a wynika – powie-

działa – że wrogie pojazdy znajdowały się w ładowni transportowca, któryczujniki uznały za pusty.– Pusty?! – Admirał zamrugał oczami. – A może po prostu były problemy

z właściwym odczytem wskazań przyrządów? To się zdarza w przypadkuuszkodzenia czujników albo silnych zakłóceń.– Wedge powiedział, że zgodnie z tym, co pokazywały przyrządy, trans-

portowiec był pusty – oznajmił Han. – A on potrafi odróżnić takie wskazanieod silnych zakłóceń.– Pusty! – Ackbar aż podskoczył na krześle. – A to może jedynie oznaczać,

że Imperium zdołało wreszcie skonstruować generator pola maskującego.– Rzeczywiście na to wygląda – przyznała spokojnie księżniczka. – Jedyna

pociecha w tym, że w urządzeniu muszą być jeszcze jakieś niedociągnięcia.W przeciwnym razie wykorzystaliby pole maskujące, aby ukryć wszystkie jed-nostki biorące udział w ataku na Sluis Van, i roznieśliby stocznie na strzępy.– Nie – powiedział Ackbar, potrząsając głową. – Akurat o to nie musimy

się martwić. Z samej istoty pola maskującego wynika, że przysparza onoużytkownikowi więcej problemów niż korzyści. Czujniki takiego otoczonegopolem statku są równie bezużyteczne jak czujniki wroga i musi się on poruszaćzupełnie na ślepo. A poza tym, jeśli taki statek ma włączone silniki, to wrógmoże go namierzyć z powodu wydostających się z nich spalin.

44

Page 45: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Racja – przyznała Leia. – O tym nie pomyślałam.– Od lat krążyły słuchy, że Imperator pracuje nad skonstruowaniem gene-

ratora pola maskującego – ciągnął admirał. – Dużo myślałem o takiej ewentu-alności – westchnął ciężko. – Słabości tego urządzenia nie są wielką pociechą.Pole maskujące w rękach wielkiego admirała to niezwykle niebezpieczna broń.Na pewno znajdzie sposób, by jej przeciw nam użyć.– Już to zrobił – mruknął Han.– Zdaje się, że tak. – Ackbar przestał przewracać oczami i utkwił wzrok

w Leii. – Musi mnie pani oczyścić z tych absurdalnych zarzutów. I to jaknajszybciej. Mimo ogromnej ambicji i pewności siebie radny Fey’lya nie maodpowiednich umiejętności wojskowych, by stawić czoło takiemu zagrożeniu.– Uwolnimy pana, admirale – obiecała księżniczka, żałując w duchu, że

wcale nie jest tego taka pewna. – Cały czas się o to staramy.Rozległo się ciche pukanie i za plecami Leii otworzyły się drzwi.– Przepraszam – odezwał się mechanicznym głosem przysadzisty robot

G-2RD. – Wasz czas już się skończył.– Dziękuję – rzuciła księżniczka. Podniosła się z miejsca, starając się

zapanować nad bezsilną złością. Bardzo chciała spędzić z Ackbarem więcejczasu: omówić z nim zarówno nowe zagrożenia ze strony Imperium, jak teżkwestię kroków prawnych, jakie mogliby podjąć w jego obronie. Ale dyskusjaz robotem nic by nie dała, a mogła nawet doprowadzić do cofnięcia Leii zgodyna widzenia. Robot-strażnik miał prawo podjąć taką decyzję, a jednostki typu2RD były pod tym względem szczególnie przewrażliwione. – Niedługo znówpana odwiedzę, admirale – zwróciła się do Ackbara. – Może jeszcze dziś popołudniu, a najpóźniej jutro.– Do widzenia pani. – Ackbar zawahał się na chwilę. – Do widzenia,

kapitanie Solo. To bardzo miło, że pan przyszedł.– Do widzenia, admirale – odparł Han.Wyszli z pokoju i ruszyli szerokim korytarzem, a G-2RD zajął swoje

miejsce przy drzwiach.– To musiało być dla niego trudne – stwierdził Solo.– Co mianowicie? – zdziwiła się księżniczka.– To, że podziękował mi za przybycie.Leia zgromiła męża wzrokiem, ale na jego twarzy malowała się absolutna

powaga.– Och, daj spokój, Han. Tylko dlatego, że wystąpiłeś z wojska. . .– W jego oczach jestem niewiele lepszy od zdrajcy – dokończył za nią

Solo.

45

Page 46: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Leii przemknęła przez głowę oczywista riposta na temat manii prześla-dowczej, ale zachowała ją dla siebie.– Ackbar nigdy nie był zbyt wylewny – zauważyła.– To nie jest kwestia mojej wyobraźni, Leio – potrząsnął głową Han. –

Spytaj Landa; jego admirał traktuje tak samo. Jeśli wystąpisz z wojska, todla Ackbara jesteś już nikim.– Musisz to zrozumieć, Han. To kwestia ich etosu – westchnęła księżnicz-

ka. – Kalamarianie nigdy nie byli wojowniczą rasą, przynajmniej do czasu,gdy Imperium zaczęło pustoszyć ich świat, a ich samych zamieniać w niewol-ników. Te wspaniałe krążowniki gwiezdne były pierwotnie statkami pasażer-skimi i dopiero my pomogliśmy im przerobić je na statki wojenne. I może jestto nie tyle złość na ciebie spowodowana tym, że rzuciłeś wojsko, co drzemiącew nim poczucie winy za to, że on i jego lud w ogóle przystąpili do wojny.– Nawet jeśli zostali do tego zmuszeni?Leia wzruszyła ramionami.

– Sądzę, iż każdego, kto przystępuje do wojny, dręczy niepokój, że istnie-je jakieś inne wyjście; nawet jeśli już wszystkiego próbował i nic z tego niewyszło. Przynajmniej ja miałam takie wątpliwości, przyłączając się do Rebe-liantów – a możesz mi wierzyć, że ludzie tacy jak Mon Mothma i Bail Organana pewno wypróbowali przedtem wszystkie inne możliwości. A dla tak po-kojowej rasy jak Kalamarianie pokonanie tego typu dręczących wątpliwościmusiało być jeszcze trudniejsze.– Hm, może masz rację – przyznał Solo niechętnie. – Ale wolałbym, żeby

sami się z tym uporali i nie mieszali do tego innych.– Na pewno tak się stanie. Musimy jedynie dać im trochę czasu.Han zerknął na żonę.– Nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego opuściliście z Chewiem Kashyyyk.Księżniczka nerwowo zacisnęła dłonie. Wiedziała, że w końcu będzie mu-

siała powiedzieć mężowi o umowie, którą zawarła z Khabarakhiem. Ale ko-rytarz Pałacu Imperialnego nie był do tego odpowiednim miejscem.– Nie było sensu tam dłużej siedzieć – odparła. – Znowu nas zaatakowa-

no. . .– Co takiego?!– Spokojnie, jakoś sobie poradziliśmy. Podjęłam też pewne działania, któ-

re powinny mi zapewnić bezpieczeństwo, przynajmniej na kilka tygodni. Opo-wiem ci o tym, kiedy znajdziemy się w jakimś spokojniejszym miejscu.

46

Page 47: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Czuła na sobie świdrujące spojrzenie męża, wyczuwała też kłębiące sięw nim podejrzenia, iż nie powiedziała mu całej prawdy. Ale Han podob-nie jak i ona zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niesie rozmowao sprawach poufnych w miejscu publicznym.– No dobrze – mruknął. – Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz.Leia zadrżała i skupiła całą uwagę na bliźniętach, które nosiła w łonie.

Potencjalnie miały w sobie wielką Moc. . . a jednocześnie były tak bezbronne.– Ja też mam taką nadzieję – wyszeptała.

Page 48: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

4JORUS C’BAOTH. CZŁOWIEK. URODZONY W REITHKAS NA PLANECIE

BORTRAS 3/4/112 ERY PREIMPERIALNEJ.

Siedzący w starej bibliotece Senatu Luke skrzywił się nieznacznie, ob-serwując przelatujące na ekranie komputera słowa. Z pewnym niepokojemzastanawiał się, dlaczego każda nowa władza za jedno z pierwszych i najważ-niejszych posunięć uważała opracowanie nowego kalendarza, który następ-nie wprowadzano do już istniejących zapisów historycznych. Postąpiło w tensposób Imperium Galaktyczne, a jeszcze wcześniej Stara Republika. Miał na-dzieję, że Nowa Republika nie pójdzie w ich ślady. I bez tego trudno było siępołapać w historii.

STUDIOWAŁ NA UNIWERSYTECIE W MIRNIK OD 4/6/95 DO 32/4/90E.P.I. ORAZ W CENTRUM KSZTAŁCENIA RYCERZY JEDI NA PLANECIEKAMPARAS OD 15/2/90 DO 33/8/88 E.P.I. INDYWIDUALNE SZKOLENIEJEDI ROZPOCZĄŁ 9/88 E.P.I. -- NAUCZYCIEL NIEZNANY. OTRZYMAŁTYTUŁ RYCERZA JEDI 6/3/86 E.P.I. OFICJALNIE PRZYBRAŁ TYTUŁMISTRZA JEDI 3/4/74 E.P.I. KONIEC SKRÓCONEGO OPISU. PODAĆDALSZE SZCZEGÓŁY NA TEMAT NAUKI I SZKOLENIA?

– Nie – rzucił Skywalker, marszcząc brwi. „C’baoth przybrał tytuł mistrza

48

Page 49: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Jedi”? Luke’owi zawsze wydawało się, że ten tytuł, podobnie jak tytuł rycerzaJedi, był nadawany przez całą społeczność Jedi i nie można go było przybieraćsamowolnie. – Podaj mi skrócony opis tego, co robił jako Jedi.

CZŁONEK GRUPY NADZORUJĄCEJ DEMILITARYZACJĘ NA ANDO OD 8/82DO 7/81 E.P.I. CZŁONEK SENACKIEJ KOMISJI MIĘDZYGATUNKOWEJ OD9/81 DO 6/79 E.P.I. OSOBISTY DORADCA SENATORA PALPATINA OD 6/79DO 5/77...

– Zatrzymaj to – rozkazał Skywalker, a po plecach przebiegł mu nagłydreszcz. „Doradca senatora Palpatina?” – Podaj mi szczegóły działalnościC’baotha u boku Palpatina.Komputer jakby zawahał się, ale za chwilę wyświetlił odpowiedź: BRAK

DANYCH.– Brak danych czy też te informacje są zastrzeżone? – nie dawał za wy-

graną Luke.BRAK DANYCH – powtórzył komputer.Skywalker skrzywił się z niezadowoleniem, ale w tej chwili i tak nic nie

mógł na to poradzić.– Idź dalej.

CZŁONEK ODDZIAŁU JEDI WYSŁANEGO DLA STŁUMIENIA POWSTANIACIEMNYCH JEDI NA BPFASSH OD 7/77 DO 1/74 E.P.I. POMAGAŁW ROZSTRZYGNIĘCIU SPORU O SUKCESJĘ NA ALDERAANIE 11/70 E.P.I.POMAGAŁ MISTRZOWI JEDI TRA’S MINS W MEDIACJI POKOJOWEJ PODCZASKONFLIKTU POMIĘDZY DINUOGWINEM A GOTALEM OD 1/68 DO 4/66 E.P.I.MIANOWANY AMBASADOREM REPUBLIKI W SEKTORZE XAPPYH 21/8/62E.P.I. ODEGRAŁ WAŻNĄ ROLĘ W NAKŁONIENIU SENATU DO ZATWIERDZENIAI SFINANSOWANIA PROJEKTU MISJI MIĘDZYGALAKTYCZNEJ. JEDENZ SZEŚCIU MISTRZÓW JEDI PRZYDZIELONYCH DO TEGO PROJEKTU 7/7/65E.P.I. WSZELKIE INFORMACJE KOŃCZĄ SIĘ W CHWILI WYRUSZENIAMISJI Z YAGI MNIEJSZEJ 1/4/64 E.P.I. KONIEC SKRÓCONEGO OPISUDZIAŁALNOŚCI JEDI. PODAĆ DALSZE INFORMACJE?

Luke opadł na oparcie. Przygryzł wargę, wpatrując się w monitor. A więcC’baoth nie tylko był swego czasu doradcą człowieka, który miał się póź-niej obwołać Imperatorem, ale brał także udział w walce z Ciemnymi Jedi

49

Page 50: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

w sektorze Sluis Van – o tym wydarzeniu wspominała Luke’owi Leia. A je-den z tych Ciemnych Jedi zdołał uciec aż na Dagobah, gdzie zmierzył sięz mistrzem Yodą. . .Skywalker usłyszał za plecami cichy odgłos kroków.– Panie Luke?– Witaj, Winter – powiedział, nie odwracając głowy. – Szukałaś mnie?– Tak – odparła kobieta, podchodząc bliżej. – Księżniczka Leia chciałaby

się z panem zobaczyć, kiedy już pan z tym skończy. – Wskazała głową ekran,gładząc przy tym ręką swoje srebrzystobiałe włosy. – Usiłuje pan znaleźćjakieś nowe informacje na temat rycerzy Jedi?– W pewnym sensie – przyznał Skywalker, wsuwając kartę danych w otwór

terminala. – Komputer: przekopiuj mi wszystkie dane na temat mistrza JediJorusa C’baotha.– Jorus C’baoth – powtórzyła Winter w zamyśleniu. – Czy on przypad-

kiem nie miał czegoś wspólnego z tą kłótnią o sukcesję na Alderaanie?– Z informacji podanych przez komputer wynika, że tak – potwierdził

Luke. – Wiesz coś na ten temat?– Nie więcej niż inni Alderaańczycy. – Mimo jej wielkiego opanowania,

w głosie Winter zabrzmiała nutka bólu i Luke nagle poczuł współczucie dlatej kobiety. Wiedział, że dla Leii zniszczenie Alderaanu i utrata rodziny by-ła straszliwym, ale stopniowo przemijającym cierpieniem; jednak obdarzonadoskonałą i niezawodną pamięcią Winter będzie prawdopodobnie odczuwa-ła ten ból wiecznie. – Chodziło o to, czy tytuł wicekróla ma odziedziczyćojciec Baila Organy, czy któryś z przedstawicieli pozostałych gałęzi rodu –ciągnęła Winter. – Kiedy trzecie, kolejne głosowanie nie przyniosło rozstrzy-gnięcia, zwrócono się do Senatu z prośbą o arbitraż w sporze. C’baoth znalazłsię w przysłanej w tym celu delegacji, która po niespełna miesiącu podjęładecyzję, że tytuł należy się rodzinie Organów.– Czy widziałaś kiedyś jakieś zdjęcie Cbaotha? – zainteresował się Luke.– W archiwach znajdował się hologram przedstawiający całą senacką de-

legację – odparła kobieta po chwili namysłu. – O ile się nie mylę, C’baothbył. . . średniego wzrostu i przeciętnej budowy. Był raczej muskularny, co, jakpamiętam, wydało mi się dosyć nietypowe dla rycerza Jedi. – Zerknęła naLuke’a i zarumieniła się lekko. – Przepraszam, nie chciałam, by to zabrzmiałozłośliwie.– Nic się nie stało – uspokoił ją Skywalker. Zdążył zauważyć, iż ludzie

często popełniali ten błąd: sądzili, że skoro Jedi potrafi korzystać z Mocy,to nie musi już dbać o sprawność fizyczną. Zresztą sam Luke dopiero po

50

Page 51: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

kilku latach zaczął dostrzegać, jak subtelna nić łączy panowanie nad ciałemz panowaniem nad umysłem. – Pamiętasz coś jeszcze?– Miał siwiejące włosy i krótką, starannie przystrzyżoną brodę. Podobnie

jak większość rycerzy Jedi nosił brązową szatę, a pod nią lekką, białą tunikę.Nie wyróżniał się niczym szczególnym.– A ile mógł mieć lat? – spytał Luke, pocierając w zamyśleniu brodę.– Czy ja wiem. . . Około czterdziestu. Mogę się mylić o jakieś pięć lat

w jedną albo drugą stronę. Trudno jest określić wiek na podstawie fotografii.– To by się zgadzało z tym, co tu znalazłem na jego temat – stwierdził

Skywalker, wyjmując z komputera kartę danych. „I jeśli te informacje sąprawdziwe, to. . . ” – Mówiłaś, że Leia chce się ze mną zobaczyć? – zapytał,podnosząc się z miejsca.– Jeśli to nie sprawi panu kłopotu – przytaknęła Winter. – Jest w swoim

gabinecie.– Dobrze. W takim razie chodźmy.Wyszli z biblioteki i ruszyli korytarzem łączącym skrzydło, w którym

mieściły się archiwa, z salami Rady i Zgromadzenia Republiki.– Czy wiadomo ci coś na temat planety Bortras? – zagadnął Skywalker.

– Konkretnie chodzi mi o średnią długość życia jej mieszkańców.Winter zastanawiała się przez chwilę.– Nigdy nie spotkałam żadnej wzmianki na ten temat. A dlaczego pan

pyta?Luke zawahał się przez moment; ale zaraz stwierdził, że bez względu na to,

w jaki sposób Imperium zdobywało tajne informacje z najwyższych kręgówwładzy Nowej Republiki, Winter była poza wszelkim podejrzeniem.– Problem polega na tym, że jeśliby ten tajemniczy Jedi przebywający na

Jomarku istotnie był Jorusem C’baothem, to musiałby mieć teraz ponad stolat. Wiem, że przedstawiciele niektórych ras żyją nawet dłużej, ale on jestpodobno człowiekiem. . .– Zawsze istnieją wyjątki, jeśli chodzi o przeciętną długość życia danej

rasy. – Winter wzruszyła ramionami. – A już szczególnie Jedi mogą znaćtechniki pomocne w przedłużaniu życia.Skywalker rozważał przez chwilę ostatnie zdanie. Wiedział, że jest to

możliwe: Yoda żył naprawdę bardzo długo – dobre dziewięćdziesiąt lat –a przecież zwykle mniejsze gatunki żyły krócej niż większe. Ale „zwykle” niemusiało znaczyć „zawsze”, a Luke nawet po wielu godzinach przetrząsaniaarchiwów nie zdołał się dowiedzieć, do jakiej rasy należał Yoda. Może raczejnależałoby spróbować się dowiedzieć, jak długo żył Imperator.

51

Page 52: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– A zatem sądzi pan, że Jorus C’baoth jeszcze żyje? – spytała Winter,jakby czytając w myślach Luke’a.Młody Jedi rozejrzał się dokoła. Dotarli właśnie do Wielkiego Korytarza,

w którym z powodu jego położenia kłębiły się zwykle całe rzesze najrozmait-szych istot. Dzisiaj jednak korytarz był niemal pusty. Gdzieniegdzie w małychgrupkach stało po paru ludzi i przedstawicieli innych ras, ale wszyscy bylizbyt daleko, by usłyszeć słowa Luke’a.– Podczas pobytu na Nkllonie miałem krótki kontakt psychiczny z jakimś

innym Jedi – powiedział Skywalker, ściszając głos. – Później Leia wspomnia-ła mi o plotkach, z których wynikało, że na Jomarku widziano C’baotha.Wniosek wydaje się oczywisty. . .Winter milczała.– Nie masz nic do powiedzenia na ten temat? – naciskał.– Nie mam żadnego doświadczenia w kwestii rycerzy Jedi czy Mocy, panie

Luke. – Wzruszyła ramionami. – Naprawdę nie mogę się o tym definitywniewypowiadać. . . Ale. . . muszę stwierdzić, że wrażenie, jakie zrobił na mnieC’baoth, kiedy studiowałam szczegóły jego wizyty na Alderaanie, każe misceptycznie odnosić się do przedstawionej przez pana ewentualności.– Dlaczego?– To tylko takie moje prywatne odczucie – podkreśliła Winter. – I nigdy

bym sama o tym nie wspomniała, gdyby mnie pan nie zapytał. C’baoth zrobiłna mnie wrażenie osoby, która lubi być w centrum zainteresowania. To jedenz tych ludzi, którzy nawet jeśli nie mogą przewodzić, decydować ani w niczymw danej sytuacji pomóc, to i tak chcą być obecni po to, aby się pokazać.Mijali właśnie jedno z fioletowo-zielonych drzewek chała, rosnących

w dwóch rzędach wzdłuż ścian Wielkiego Korytarza. Luke znajdował się natyle blisko, by dostrzec subtelną grę kolorów pod cienką, przezroczystą korą.– To pasuje do tego, co o nim czytałem – przyznał. Musnął palcem cienki

pień i natychmiast w tym miejscu drzewo zabarwiło się na czerwono. Inten-sywna purpura zaczęła się gwałtownie rozlewać po całym pniu. Przypominałoto fale rozchodzące się po jeziorze. Stopniowo ognista czerwień przybrała ko-lor wiśniowy, aż wreszcie ponownie zamieniła się w fiolet. – Nie wiem, czywiesz, ale on samorzutnie awansował się na mistrza Jedi. To świadczy o wiel-kim zarozumialstwie.– O, z pewnością – zgodziła się Winter. – Chociaż w czasie pobytu

C’baotha na Alderaanie nikt nie kwestionował jego tytułu. Wydaje mi sięjednak, że człowiek, który tak bardzo lubi być na świeczniku, nie potrafiłbysię trzymać z dala od wojny z Imperium.

52

Page 53: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Trafna uwaga – przyznał Luke. Odwrócił się nieco i obserwował, jak nadrzewie, którego przed chwilą dotknął, bledną resztki czerwieni. Jego kontaktz tajemniczym Jedi na Nkllonie wyglądał bardzo podobnie: trwał bardzokrótko, a potem urwał się bez śladu. „Czyżby C’baoth nie był już w staniew pełni korzystać ze swych umiejętności?” – A teraz z innej beczki: co wieszna temat przygotowanej przez Starą Republikę Misji Międzygalaktycznej?– Niewiele – wyznała Winter, marszcząc czoło. – Zdaje się, że jej celem

było poszukiwanie życia poza granicami galaktyki. Jednakże cały projektotaczano taką tajemnicą, że nigdy nie wyszły na jaw żadne szczegóły. Niewiem nawet, czy lot w ogóle się rozpoczął.– Z archiwów wynika, że tak – stwierdził Skywalker. Dotknął kolejnego

drzewka chała, ponownie wzniecając eksplozję czerwieni. – Zresztą jest w nichwzmianka, że C’baoth został przydzielony do projektu. Czy to oznacza, żeznalazł się na pokładzie wysłanego statku?– Nie wiem. Krążyły plotki, że w misji ma brać udział kilku mistrzów

Jedi, ale tego też nigdy oficjalnie nie potwierdzono. – Zerknęła na niego spodoka. – Czy myśli pan, że właśnie dlatego nie brał udziału w wojnie?– To możliwe – przyznał Luke. – Ale nawet gdyby tak było, to od razu

nasuwa się cała masa nowych pytań. Na przykład: co się stało z członkamimisji i jak C’baoth zdołał wrócić?– Chyba jest tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć. – Winter wzru-

szyła ramionami.– Tak. – Luke dotknął ostatniego w rzędzie drzewka. – Pojechać na Jo-

mark i spytać go o to. Chyba tak właśnie będę musiał zrobić.Gabinet Leii znajdował się tam, gdzie reszta apartamentów członków Ra-

dy Wewnętrznej – tuż obok przejścia łączącego Wielki Korytarz z położonąnieco na uboczu salą posiedzeń. Luke i Winter weszli do sekretariatu, gdziezastali Threepia.– Witaj – odezwał się Skywalker.– Panie Luke, jak miło pana znowu widzieć. – Złocisty android nie posia-

dał się z radości. – Mam nadzieję, że dobrze się pan miewa.– Tak, dziękuję. Aha, Artoo prosił, by cię serdecznie pozdrowić. Zatrzy-

mali go w porcie kosmicznym do pomocy w przeglądzie mojego myśliwca.Odbieram go już dziś wieczorem; wtedy się zobaczycie.– Bardzo dziękuję, panie Luke. – Robot przechylił nieco głowę, jakby nagle

przypominając sobie, że miał pełnić funkcję sekretarza. – Księżniczka Leiai jej mąż oczekują pana – powiedział, otwierając drzwi gabinetu. – Proszę dośrodka.

53

Page 54: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Dziękuję – rzucił Jedi i z powagą skinął głową. Niezależnie od tego, jakzabawnie wyglądał w niektórych sytuacjach Threepio, zawsze cechowała gojakaś wrodzona godność i Luke zwykle starał się to uszanować. – Daj namznać, gdyby zjawił się ktoś jeszcze.– Naturalnie, panie Luke.W gabinecie Leia i Han rozmawiali szeptem, pochyleni nad komputerem

księżniczki. Chewbacca siedział samotnie przy drzwiach, z bronią na kola-nach; kiedy weszli Winter i Luke, wymruczał coś na powitanie.– A, Luke – odezwała się Leia, spoglądając na brata. – Dzięki, że przysze-

dłeś. – Przeniosła wzrok na Winter. – To na razie wszystko, Winter. Dziękuję.– Tak jest, Wasza wysokość – skinęła głową kobieta i z właściwą sobie

gracją wysunęła się dyskretnie z pokoju.– No, słyszałem, że wywołałeś wczoraj niezłą burzę w Radzie – zwrócił

się do Hana Skywalker.– Próbowałem – odparł Solo z grymasem. – Ale i tak nikt mi nie uwierzył.– To jeden z tych przypadków, kiedy politycy obracają się w sferze poboż-

nych życzeń – stwierdziła Leia. – Najbardziej nie chce im się chyba pomieścićw głowach to, że w naszych poszukiwaniach przeoczyliśmy jakoś jednego wiel-kiego admirała.– To już nie jest tylko myślenie w kategoriach pobożnych życzeń, ale

świadoma negacja rzeczywistości – zauważył Luke. – A może znaleźli jakieśinne wytłumaczenie faktu, że tak łatwo daliśmy się złapać w pułapkę na SluisVan?– Niektórzy twierdzą, że stało się tak w wyniku zdrady Ackbara – skrzy-

wiła się Leia.– Aha – rzucił Skywalker. „A zatem to z tej strony zaatakował admirała

Fey’lya”. – Nie znam jeszcze żadnych szczegółów na ten temat.– Jak dotąd Fey’lya nie odkrył jeszcze wszystkich kart – mruknął Solo.

– On sam twierdzi, że stara się uczciwie wyjaśnić całą sprawę, ale osobiściesądzę, że po prostu nie chce od razu stawiać wszystkiego na głowie.Luke spojrzał badawczo na Hana. Wyczuł, że przyjaciel nie powiedział

mu wszystkiego. . .– A może kieruje nim coś jeszcze. . . ? – spytał z naciskiem.Han i Leia wymienili szybkie spojrzenia.– Możliwe – przyznał Solo. – Zwróć uwagę na to, jak szybko po bitwie

Fey’lya zaatakował Ackbara. To oznacza, że albo umie doskonale wykorzy-stywać nadarzającą się sposobność. . .– A wiemy, że tak właśnie jest – wtrąciła Leia.

54

Page 55: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Albo też – ciągnął Han ponuro – wiedział zawczasu, co ma nastąpić.Luke spojrzał na pełną napięcia twarz siostry.– Czy zdajecie sobie sprawę z wagi tego, co mówicie? – spytał cicho. –

Oskarżacie członka Rady o to, że jest szpiegiem Imperium.Wyczuł, że Leia jakby się zachwiała w swoim przekonaniu, ale Han po-

został niewzruszony.– Tak, wiem – odparł Solo. – A czy on nie oskarża o to samo Ackbara?– Już ci tłumaczyłam, że problem polega na tym, iż to Fey’lya był pierw-

szy. – Księżniczka z trudem zachowywała cierpliwość. – Jeśli teraz o coś gooskarżymy, to będzie wyglądało na to, że próbujemy wybielić Ackbara, ob-racając przeciw Fey’lyi zarzuty, które on wysunął pod adresem admirała.I nawet jeśli Fey’lya jest zdrajcą – w co zresztą nie wierzę – to i tak będzieto wyglądało tylko na dosyć prymitywną sztuczkę z naszej strony.– Nie przyszło ci do głowy, że może właśnie dlatego tak bardzo się spieszył,

by oskarżyć Ackbara? – odciął się Han. – Żebyśmy nie mogli wysunąć takichsamych zarzutów przeciwko niemu?– Owszem, przyszło mi to do głowy – przyznała Leia. – Ale to, nieste-

ty, i tak w niczym nie zmienia sytuacji. Dopóki nie oczyścimy z podejrzeńadmirała, nie możemy o nic oskarżać Fey’lyi.– Daj spokój, Leio – prychnął Solo. – Rozumiem, że w polityce ważne są

dobre maniery, ale tu ważą się losy całej Nowej Republiki. . .– Która może się z tego powodu całkiem rozpaść, i to bez jednego wy-

strzału – wybuchnęła księżniczka. – Spójrz na to obiektywnie, Han: jeśli towszystko trzyma się jeszcze kupy, to tylko dzięki wspólnej nadziei. Jeśli po-zwolimy na to, by ludzie zaczęli się wzajemnie obrzucać błotem, to połowaras wchodzących w skład dawnego Sojuszu może dojść do wniosku, że lepiejpójść własną drogą.– Czy mogę coś powiedzieć? – wtrącił się Luke.Obydwoje spojrzeli na niego ze zdziwieniem; napięcie w pokoju nieco

zelżało.– Jasne. Wal, chłopcze.– Chyba wszyscy się zgadzamy, że bez względu na to, jaki jest jego kon-

kretny cel czy ewentualni mocodawcy, Fey’lya coś knuje – powiedział Sky-walker. – I może warto by się było dowiedzieć co. Leio, przypomnij, co wiemyna temat Fey’lyi.– No. . . oczywiście jest Botańczykiem. – Księżniczka wzruszyła ramiona-

mi. – Chociaż wychował się nie na samym Botawi, lecz na planecie Kotlis,która jest botańską kolonią. Przyłączył się do Sojuszu wraz ze sporą grupą

55

Page 56: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Botańczyków tuż po bitwie pod Yavinem. Jego pobratymcy służyli główniena zapleczu bądź uczestniczyli w działaniach rozpoznawczych, chociaż paręrazy wzięli też udział w regularnych bitwach. Przed przyłączeniem się doSojuszu Fey’lya prowadził bardzo rozległe interesy na skalę galaktyczną; zaj-mował się transportem, handlem, górnictwem i czymś tam jeszcze. Jestempewna, że kontynuuje wiele z tych przedsięwzięć, choć nie potrafię powiedziećktóre.– Czy mamy to w kartotece? – zainteresował się Luke.Leia potrząsnęła przecząco głową.– Pięć razy przeglądałam jego dane, sprawdziłam też wszystkie wzmianki

dotyczące jego osoby, ale nic nie znalazłam.– W takim razie od tego zaczniemy nasze poszukiwania – zdecydował

Solo. – Jeśli ktoś prowadzi pokątne interesy, to zawsze znajdzie się tam trochębrudów.

– To wielka galaktyka, Han – stwierdziła księżniczka, obrzucając mężałagodnym spojrzeniem. – A my nawet nie wiemy, gdzie powinniśmy zacząćposzukiwania.– Myślę, że zdołamy to ustalić – zapewnił ją Solo. – Wspomniałaś, że

po bitwie pod Yavinem Botańczycy brali niekiedy udział w jakichś walkach.Gdzie to było?– W wielu różnych miejscach. – Księżniczka w zamyśleniu zmarszczyła

czoło. Odwróciła do siebie monitor komputera i wystukała jakieś polecenie.– Sprawdzimy to. . .– Moesz opuścić wszystkie bitwy, w których wyraźnie rozkazano im wziąć

udział. A także te, gdzie stanowili tylko niewielką część złożonej z przedsta-wicieli wielu ras armii. Interesują mnie jedynie te sytuacje, kiedy spora grupaludzi Fey’lyi samorzutnie zaangażowała się w walkę.Wyraz twarzy Leii dobitnie wskazywał na to, że nie ma pojęcia, do czego

Han zmierza. Zresztą Luke w pełni podzielał jej odczucia. Niemniej jednakksiężniczka bez słowa wystukała odpowiednie polecenie.– No. . . Sądzę, że mogła to być jedynie krótka, ale niezwykle zacięta bitwa

pod Nową Kowią, w sektorze Churby. Cztery botańskie statki zaatakowałymyszkujący po okolicy imperialny niszczyciel gwiezdny klasy V i związały gowalką do czasu, gdy przybył im na pomoc krążownik gwiezdny.– Nowa Kowia, tak? – zamyślił się Solo. – Czy w związku z interesami

prowadzonymi przez Fey’lyę pojawia się jakakolwiek wzmianka o tym ukła-dzie?

56

Page 57: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Hm. . . Nie.– Świetnie – pokiwał głową Han. – W takim razie tam właśnie zaczniemy.Księżniczka posłała Luke’owi bezradne spojrzenie.– Czyżbym tylko ja tu czegoś nie rozumiała?– Och, daj spokój, Leio – zniecierpliwił się Solo. – Sama powiedziałaś,

że Botańczycy wymigiwali się jak mogli od prawdziwej walki. Na pewno niezaatakowali niszczyciela gwiezdnego tylko dla zabawy. Musieli coś ochraniać.– Chyba przesadzasz. – Leia zmarszczyła brwi.– Może i tak – rzucił Han – a może nie. Przypuśćmy, że to nie Imperium,

lecz Fey’lya przelał te pieniądze przez bank na Palanhi na konto Ackbara.Wysłanie tak dużej sumy z sektora Churby byłoby znacznie łatwiejsze niżtransfer z któregoś z układów kontrolowanych przez Imperium.– A tym samym znowu oskarżasz Fey’lyę o to, że jest agentem Imperium

– ostrzegł Luke.– Niekoniecznie – zaprzeczył żywo Solo. – Możliwe, iż to przypadek, że

przelew przyszedł akurat w tym momencie. Albo też któryś z Botańczykówzwęszył zamiary Imperium i Fey’lya doszedł do wniosku, że może to wyko-rzystać, by pognębić Ackbara.– To jest nadal zbyt niekonkretne, by można to przedstawić Radzie. –

Księżniczka z powątpiewaniem potrząsnęła głową.– Wcale nie zamierzam tego przedstawiać Radzie – powiedział Han. –

We dwóch z Luke’em polecimy na Nową Kowię, żeby wszystko na miejscuzbadać. I to po cichu.Leia spojrzała na brata, formułując w myślach pytanie.– Tutaj i tak nie mogę w niczym pomóc – stwierdził Skywalker. – Poza

tym warto to sprawdzić.– No dobrze – westchnęła. – Ale zróbcie to naprawdę po cichu.– Możesz mi zaufać. – Han posłał jej wymuszony uśmiech. Skinął na

Luke’a. – Jesteś gotowy?– Co, tak od razu? – zdumiał się Skywalker.– Jasne, czemu nie? Leia dopilnuje tu wszystkiego na miejscu.Luke wyczuł niepokój siostry; odwrócił się i dostrzegł nagły grymas na jej

twarzy. Ich oczy się spotkały. Leia w myślach błagała go, by się nie odzywał.„O co chodzi?” – spytał bezgłośnie.Nie zdążył się dowiedzieć, czy zamierzała mu odpowiedzieć, gdyż siedzący

przy drzwiach Chewbacca wyrzucił z siebie opowieść o tym, co Leia chciałana razie zachować w tajemnicy.Solo rozdziawił usta ze zdziwienia.

57

Page 58: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Co takiego? – wydyszał.Księżniczka z trudem przełknęła ślinę.– Han, nie miałam wyboru.– Nie miałaś wyboru? Wyboru?! Ja ci wskażę wybór: nigdzie nie jedziesz!– Ależ, Han. . .– Wybaczcie, proszę – przerwał Skywalker, wstając z miejsca. – Muszę

sprawdzić, jak posuwają się prace nad moim myśliwcem. Zobaczymy się póź-niej.– Nie ma sprawy, chłopcze – mruknął Solo, nawet na niego nie spojrzaw-

szy.Luke ruszył do drzwi; czując na sobie wzrok Chewiego, wskazał głową

w kierunku sekretariatu. Wookie podniósł się ciężko i wraz ze Skywalkeremwyszedł z pokoju.

Kiedy drzwi się zamknęły, Leia i Han przez dłuższą chwilę wpatrywali sięw siebie w milczeniu. Pierwsza odezwała się księżniczka.– Muszę tam polecieć, Han – powiedziała cicho. – Obiecałam Khabara-

khowi, że się z nim spotkam. Rozumiesz?– Nie, nie rozumiem – burknął Solo, z trudem się opanowując. Ponownie

ogarnął go taki sam paniczny strach, jaki odczuwał, kiedy zaatakowano ichna Bpfassh; strach o bezpieczeństwo Leii i bliźniąt, które w sobie nosiła –jego syna i córki. – Ci, jak im tam. . .– Noghri – podsunęła księżniczka.– Ci Noghri przez kilka ostatnich miesięcy strzelali do ciebie przy każdej

nadarzającej się okazji. Pamiętasz Bpfassh i tego podrabianego „Sokoła”,do którego chcieli nas podstępnie zwabić? A jeszcze wcześniej atak na Bim-misaari – niewiele brakowało, a porwaliby nas ze środka targowiska. Gdybynie Luke i Chewie, z pewnością by im się to udało. Leio, z tymi gośćmi niema żartów! A ty chcesz teraz sama polecieć na ich planetę?! Równie dobrzemogłabyś się od razu oddać w ręce Imperium i oszczędzić sobie zachodu.– Nie leciałabym tam, gdybym tak myślała – upierała się księżniczka. –

Khabarakh wie, że jestem córką Dartha Vadera, a z jakiegoś powodu jest todla Noghrich ogromnie ważne. Może dzięki temu zdołam ich przeciągnąć nanaszą stronę. W każdym razie muszę spróbować.– Czy to znowu jakiś idiotyczny pomysł w stylu Jedi? – prychnął Solo. –

Luke też zawsze postępował bardzo szlachetnie i zawsze pakował się przez tow tarapaty.Leia położyła mu rękę na ramieniu.

58

Page 59: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Han. . . wiem, że to ryzykowne – powiedziała cicho. – Ale być możeto jedyna szansa, by wreszcie z tym skończyć. Noghri potrzebują pomocy –Khabarakh sam to przyznał. Jeśli zdołam im tę pomoc zapewnić, jeśli potrafięich przekonać, by przeszli na naszą stronę, to będziemy mieli o jednego wrogamniej. – Zawahała się na chwilę. – Nie mogę wiecznie uciekać.– A co z dziećmi? – Poczuł niezdrową satysfakcję, widząc grymas bólu na

jej twarzy.– Wiem – rzuciła. Dotknęła ręką brzucha i poczuła, że przebiegł ją

dreszcz. – Ale jakie mamy inne wyjście? Zamknąć je w wieży i otoczyć kor-donem Wookiech? Nigdy nie zaznają normalnego życia, dopóki Noghri będąpróbowali je nam odebrać.Solo zacisnął zęby. A więc ona wie. Dotychczas nie był tego pewien, ale

teraz się o tym przekonał. Leia wie, że przez cały ten czas chodziło o jej nienarodzone dzieci. I mimo to wciąż chce się spotkać z siepaczami Imperium.Przez dłuższą chwilę przyglądał się żonie uważnie; wpatrywał się w twarz

kobiety, którą w ciągu tych kilku lat tak bardzo pokochał. Pamięć podsunęłamu obrazy z przeszłości. Przypomniał sobie determinację na jej młodej twa-rzy, kiedy w samym środku zażartej bitwy chwyciła blaster Luke’a i jednymcelnym strzałem otworzyła im drogę ucieczki ze zgniatarki śmieci na Gwieź-dzie Śmierci; jej delikatny głos, który podczas śmiertelnego niebezpieczeństwaw pałacu Jabby pomagał mu otrząsnąć się z pohibernacyjnej ślepoty, osłabie-nia i dezorientacji; a także determinację na jej dojrzalszej już i poważniejszejtwarzy, kiedy ranna i obolała leżała przed bunkrem na Endorze, a jednakzdołała zebrać siły i z chłodnym spokojem zastrzeliła dwóch atakującychHana od tyłu szturmowców.Przypomniał sobie także bolesną prawdę, którą sobie wtedy uświadomił:

bez względu na to, jak bardzo będzie się starał, nigdy nie zdoła jej ochronićprzed wszystkimi czyhającymi na nią niebezpieczeństwami. Bo niezależnie odtego, jak bardzo będzie ją kochał, i ile z siebie da, jej to nigdy nie wystarczy.Leia ogarniała troską nie tylko jego, nie tylko siebie samą, ale wszystkie istotyw całej galaktyce.I próba odebrania jej tych marzeń – siłą czy perswazją – pozbawiłaby ją

cząstki jej duszy. A więc cząstki tego, co tak bardzo kochał.– Czy mógłbym przynajmniej polecieć z tobą? – spytał cicho.Z wdzięcznością pogładziła go dłonią po policzku i uśmiechnęła się przez

łzy, które nagle napłynęły jej do oczu.– Obiecałam, że zjawię się tam sama – szepnęła drżącym głosem. – Nie

martw się, nic mi się nie stanie.

59

Page 60: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Jasne. – Han gwałtownie zerwał się z miejsca. – Cóż, skoro musisz lecieć,to leć. Chodź, pomogę ci przygotować do drogi „Sokoła”.– „Sokoła”? – zdziwiła się. – Ale przecież mówiłeś, że wybierasz się na

Nową Kowię?– Wezmę statek Landa – zawołał przez ramię, zmierzając w stronę drzwi.

– I tak muszę mu go jakoś oddać.– Ale. . .– Żadnych dyskusji – uciął. – Jeśli ten twój Noghri planuje coś jesz-

cze oprócz zwykłej rozmowy, to będziesz bezpieczniejsza na „Sokole” niż na„Ślicznotce”. – Otworzył drzwi i wyszedł do sekretariatu.Zatrzymał się raptownie. Tuż przed nim, niczym potężna chmura burzo-

wa, stał Chewbacca i spoglądał na niego groźnie.– O co chodzi? – spytał Solo.Odpowiedź Wookiego była krótka, ostra i dobitna.– Cóż, mnie się też ten pomysł nie podoba – wyznał Solo. – Ale co mam

zrobić, zamknąć ją gdzieś na kłódkę?Poczuł, że Leia stanęła tuż za jego plecami.– Nic mi się nie stanie, Chewie – oznajmiła z przekonaniem. – Naprawdę.Chewbacca znowu zamruczał, wymownie dając do zrozumienia, co myśli

o jej zapewnieniach.– Jeśli masz jakąś propozycję, to proszę bardzo – zachęcił go Han.Oczywiście Wookie miał pewną propozycję.– Chewie, bardzo mi przykro, ale obiecałam Khabarakhowi, że przylecę

sama – oznajmiła księżniczka.Chewbacca gwałtownie potrząsnął głową i obnażył zęby, burkliwie wy-

głaszając swoje zdanie na ten temat.– Wcale mu się to nie podoba – przetłumaczył Solo dyplomatycznie.– Dziękuję, sama zrozumiałam – odparowała Leia. – A teraz obaj mnie

posłuchajcie: po raz ostatni. . .Przerwał jej potężny ryk Chewiego. Księżniczka aż odskoczyła do tyłu.– Wiesz, kochanie – odezwał się Han – myślę, że naprawdę powinnaś mu

pozwolić z sobą polecieć. Przynajmniej na miejsce spotkania – dodał szyb-ko, widząc jej piorunujące spojrzenie. – Daj spokój, wiesz, jak serio Wookiepodchodzą do dozgonnych długów wdzięczności. A zresztą i tak potrzebujeszpilota.Przez chwilę w jej oczach malowała się oczywista odpowiedź, że sama

może sobie doskonale poradzić z prowadzeniem „Sokoła”. Ale nie trwało todługo.

60

Page 61: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– No dobrze – westchnęła z rezygnacją. – Chyba Khabarakh nie będziemiał nic przeciwko temu. Ale kiedy dotrzemy na miejsce spotkania, Chewie,zrobisz to, co ci powiem; bez względu na to, czy ci się to spodoba, czy nie.Zgoda?Wookie namyślał się przez chwilę, po czym warknął, że się zgadza.– To dobrze – powiedziała Leia z ulgą. – W takim razie możemy iść.

Threepio?– Słucham, Wasza wysokość? – odezwał się android niepewnie. „Chociaż

raz siedział cicho za biurkiem i nie wtrącał się do rozmowy – pomyślał Han.– To wyraźna poprawa w stosunku do jego normalnego zachowania. Możepowinienem poprosić Chewiego, żeby częściej wpadał przy nim w gniew”.– Ty też ze mną polecisz – oznajmiła robotowi księżniczka. – Khabarakh

całkiem nieźle posługiwał się językiem basie, ale inni Noghri mogą mieć z tymkłopoty, a ja nie chcę się zdawać na ich tłumaczy.– Naturalnie, Wasza wysokość – odparł Threepio, przechylając głowę na

bok.– Dobrze. – Leia przeniosła wzrok na męża. Koniuszkiem języka zwilżyła

wargi. – Chyba musimy już iść.Było milion rzeczy, które mógłby jej w tym momencie powiedzieć. . . mi-

lion rzeczy, które chciał jej powiedzieć. . . ale. . .– Tak – zdołał jedynie wydusić. – Myślę, że tak.

Page 62: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

5– Wybacz – zagaiła Mara, podłączywszy ostatni kabelek na swoim sta-

nowisku łączności – ale jak na kryjówkę, to to miejsce jest trefne.Karrde wzruszył ramionami. Wyjął z pudła zestaw czujników i postawił

je na stoliczku obok reszty sprzętu.– Zgadzam się, że to nie Myrkr – powiedział. – Ale ma to też swoje dobre

strony. Komu by przyszło do głowy szukać bazy przemytników w środkubagien?– Nie mówię o miejscu, gdzie zostawiliśmy statek – sprostowała dziewczy-

na. Wsunęła dłoń pod luźny rękaw tuniki i poprawiła przypięty do lewegoprzedramienia maleńki blaster. – Mam na myśli miejsce, gdzie się znajduje-my.– Aha. – Karrde wyjrzał na zewnątrz. – No, nie wiem. Jest może nieco

uczęszczane, ale to też ma swoje dobre strony.– Nieco uczęszczane?! – powtórzyła Mara i też zerknęła przez okno. Za-

ledwie o pięć metrów od nich stał równy szereg kremowobiałych budynków,a po ulicy przewalał się tłum barwnie ubranych ludzi i przedstawicieli innychras. – Ty to nazywasz nieco uczęszczanym miejscem?– Nie denerwuj się, Maro – uspokajał ją przemytnik. – Jeśli na całej

planecie do zamieszkania nadaje się tylko parę głębokich dolin, to robi się naniej rzeczywiście nieco tłoczno. Ludzie tutaj są do tego przyzwyczajeni i już

62

Page 63: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

dawno nauczyli się postępować tak, aby zapewnić sobie nawzajem odrobinęprywatności. Zresztą nawet jeśli zaczęliby tu węszyć, to i tak niewiele imz tego przyjdzie.– Lustrzane szyby nie są żadną przeszkodą dla czujników – zauważyła

dziewczyna. – A tłum stanowi znakomitą osłonę dla szpiegów Imperium.– Imperium nie ma pojęcia, gdzie jesteśmy. – Urwał, posyłając jej dziwne

spojrzenie. – A może wiesz, że jest inaczej?Mara odwróciła się do niego plecami. A więc tym razem tak to miało wy-

glądać. Poprzedni pracodawcy reagowali na jej dziwne przeczucia strachem,złością albo jawną nienawiścią. Karrde najwyraźniej zamierzał je po prostuwykorzystywać.– To nie jest jak czujnik, który można włączać i wyłączać – rzuciła przez

ramię. – A przynajmniej już nie teraz.– Rozumiem – odrzekł przemytnik, ale ton, jakim to powiedział, świad-

czył, że jest inaczej. – Ciekawe. Czy to ci zostało z przebytego szkolenia Jedi?Spojrzała mu prosto w oczy.– Lepiej opowiedz mi o statkach.– Słucham? – zdziwił się Karrde.– O statkach – powtórzyła. – O wielkich statkach wojennych. Tak bardzo

się pilnowałeś, żeby nie wspomnieć o nich Thrawnowi, kiedy złożył nam wi-zytę na Myrkr. Obiecałeś, że w wolnej chwili zdradzisz mi szczegóły. Terazchyba nadeszła taka chwila.Przemytnik przyglądał się jej badawczo, a na jego ustach pojawił się

nieznaczny uśmiech.– No dobrze. Czy słyszałaś kiedykolwiek o Flocie Katańskiej?Zastanawiała się przez chwilę, szukając w pamięci odpowiednich informa-

cji.– Tę grupę nazywano także Ciemną Flotyllą, prawda? Około dwustu pan-

cerników, które zaginęły jakieś dziesięć lat przed wybuchem wojen klono-wych. Wszystkie statki wyposażono w supernowoczesne układy podporząd-kowania i kiedy w systemie pojawił się jakiś błąd, cała flota wykonała razemskok w nadprzestrzeń i zniknęła bez śladu.– Generalnie masz rację – stwierdził przemytnik. – Ówczesne pancerniki

wymagały niezwykle licznej załogi: każdy musiało obsługiwać co najmniejszesnaście tysięcy ludzi. Zastosowanie układów podporządkowania na stat-kach Floty Katańskiej pozwoliło ograniczyć liczebność załóg do dwóch tysię-cy.Mara przypomniała sobie parę pancerników, które miała okazję oglądać.

63

Page 64: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Taka przebudowa musiała chyba sporo kosztować.– Istotnie – skinął głową Karrde. – Szczególnie dlatego, że statki mia-

ły służyć nie tylko do celów wojskowych, ale i dyplomatycznych. Z tej racjiprzebudowano całe wnętrza pancerników, począwszy od wyposażenia, a skoń-czywszy na wystroju ścian. Pomalowano też kadłuby na nowy, ciemnoszarykolor – stąd zresztą wywodzi się nazwa: Ciemna Flotylla. Chociaż niektórzytwierdzili, że miała ona związek ze zmniejszoną liczbą świateł na statkach, cowynikało z okrojenia załóg. Tak czy inaczej, Stara Republika chciała w tensposób zademonstrować wszem i wobec, jak korzystne może być wyposażeniestatków w obwody podporządkowania.– No, to nieźle im się to udało – prychnęła Mara ironicznie.– Masz rację – przyznał Karrde. – Ale problem nie leżał w samych ukła-

dach podporządkowania. Dane na ten temat są nieco niejasne – bez wątpieniaówczesne władze starały się zatuszować całą sprawę – ale zdaje się, że w jed-nym z portów, do których flota zawinęła podczas swego dziewiczego rejsu,ktoś z załogi – a może nawet kilka osób – zaraził się wirusem ultraekspan-sywnym. Wirus w fazie uśpienia rozprzestrzenił się na wszystkich dwustustatkach i kiedy nagle się uaktywnił, niemal wszyscy członkowie załóg jedno-cześnie padli złożeni chorobą.Mara zadrżała. Słyszała opowieści o tym, że przed wojnami klonowymi

ultraekspansywne wirusy potrafiły pozbawić życia całą ludność zaatakowa-nej przez nie planety. Dopiero później, w czasach Starej Republiki, a potemImperium, wiedza medyczna rozwinęła się na tyle, że nauczono się z nimiwalczyć.– A zatem załogi zostały zabite przez wirusa, nim zdołały uzyskać jaką-

kolwiek pomoc?– Prawdopodobnie wszystko trwało zaledwie kilka godzin, choć to je-

dynie domysły – rzekł Karrde. – Jednakże owo nieszczęście przerodziło sięw prawdziwą katastrofę, gdyż ta konkretna odmiana wirusa miała tę szcze-gólną właściwość, iż tuż przed pozbawieniem swoich ofiar życia doprowadzałaje do szaleństwa. Umierający członkowie załóg zdążyli jeszcze przed śmierciąsprząc statki razem, co doprowadziło do tego, że kiedy załoga dowodzącegocałą flotą pancernika „Katana” także zwariowała i wykonała skok w nad-przestrzeń, reszta statków podążyła za nim.– Teraz sobie przypominam. – Dziewczyna wolno pokiwała głową. – Po-

dobno to wydarzenie zapoczątkowało zwrot w stronę decentralizacji zautoma-tyzowanych funkcji statku; odwrót od potężnych sterujących całością zadańsuperkomputerów na rzecz setek pojedynczych robotów.

64

Page 65: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Ta tendencja zaczęła się już wcześniej, ale katastrofa Floty Katańskiejostatecznie ją ugruntowała. Tak czy inaczej, flota zniknęła gdzieś w prze-strzeni międzygwiezdnej i wszelki słuch o niej zaginął. Przez jakiś czas spra-wa ta była na ustach wszystkich, a co bardziej obcesowi dziennikarze czyniliuszczypliwe uwagi dotyczące nazwy „Ciemna Flotylla”. Przez kilka lat licz-ne, mające więcej entuzjazmu niż rozumu ekipy poszukiwawcze obiecywałysobie różową przyszłość w związku z odnalezieniem pancerników. Ale kiedywreszcie uświadomiono sobie, jak ogromna jest galaktyka i w ilu miejscachmoże być ukrytych dwieście statków, fala zainteresowania całą sprawą opa-dła. Zresztą Stara Republika miała wkrótce ważniejsze problemy na głowie.I nie licząc sporadycznie pojawiających się oszustów, którzy oferują mapyz dokładnie oznaczonym miejscem postoju floty, nikt już teraz o tej sprawienie wspomina.– No dobrze – powiedziała Mara. Stało się dla niej jasne, do czego Karrde

zmierza. – A jak ty wpadłeś na jej ślad?– Zapewniam cię, że przez czysty przypadek. Mówiąc prawdę, dopiero po

kilku dniach uświadomiłem sobie, co właściwie znalazłem. I podejrzewam, żenikt z pozostałych członków załogi w ogóle się tego nie domyślił.Przemytnik zapatrzył się przed siebie i sięgnął pamięcią w przeszłość.– To było nieco ponad piętnaście lat temu – rzekł w zamyśleniu. Spló-

tłszy dłonie, zaczął wolno pocierać kciukiem o kciuk. – Pracowałem jakospecjalista od czujników i nawigacji dla małej, niezależnej grupy przemytni-czej. Spartaczyliśmy dostawę i musieliśmy ratować się ucieczką przed dwomakrążownikami klasy karrak. Szczęśliwie to się nam udało, ale ponieważ niezdążyłem dokładnie skalkulować skoku w nadprzestrzeń, to po przebyciu półroku świetlnego wróciliśmy do normalnej przestrzeni, by dokonać odpowied-nich obliczeń. – Wargi mu zadrżały. – Wyobraź sobie nasze zdziwienie, gdyokazało się, że czekają tam na nas dwa pancerniki.– Dryfujące bezwładnie w przestrzeni.– Właśnie nie i to mnie zmyliło w tych pierwszych dniach. – Karrde

potrząsnął głową. – Statki sprawiały wrażenie, jakby były w pełnej goto-wości bojowej: paliły się reflektory i światła wewnątrz kadłuba, pracowałonawet parę czujników. Oczywiście doszliśmy do wniosku, że jest to część gru-py, której przed chwilą umknęliśmy, i kapitan nakazał natychmiastowy skokw nadprzestrzeń.– Nie najlepszy pomysł – mruknęła dziewczyna.– Wtedy ta decyzja wydawała się słuszna – rzekł przemytnik ponuro. –

Ale jak się okazało, drogo nas kosztowała. Wychodząc z nadprzestrzeni, zaha-

65

Page 66: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

czyliśmy o cień masy dużej komety. Zniszczeniu uległ główny napęd nadprze-strzenny, a cały statek został bardzo poważnie uszkodzony. W kolizji zginęłopięciu członków załogi, a trzech kolejnych zmarło z ran, nim dowlekliśmy sięna zapasowym silniku do najbliższej cywilizowanej planety.Przez chwilę panowało milczenie.– Ilu z was ocalało? – spytała wreszcie Mara.Karrde spojrzał jej prosto w oczy, a na jego ustach ponownie zagościł

charakterystyczny, ironiczny uśmieszek.– Czyli innymi słowy, kto jeszcze może wiedzieć o flocie?– Można to i tak sformułować.– Zostało nas sześciu. Ale jak już mówiłem, nie sądzę, by pozostali wie-

dzieli, co znaleźliśmy. Moje podejrzenia zrodziły się dopiero w momencie,gdy wróciłem do przyrządów i zauważyłem, że w okolicy jest znacznie więcejpancerników.– A dane w komputerze?– Wykasowałem je. Oczywiście wcześniej zapamiętałem współrzędne.Mara pokiwała głową.– Mówiłeś, że to miało miejsce piętnaście lat temu?– Tak – potwierdził mężczyzna. – Myślałem, żeby tam wrócić i coś z tymi

statkami zrobić, ale nigdy nie miałem czasu, by się do tego odpowiedniozabrać. Nie można tak po prostu upłynnić na rynku dwustu pancerników,nie poczyniwszy uprzednio starannych przygotowań.I to nawet wtedy, gdy na wszystkie z nich znaleźliby się kupcy, co zawsze

było dość problematyczne.– W każdym razie aż do tej pory.– Sugerujesz, bym sprzedał je Imperium? – Karrde uniósł brwi.– Potrzebują statków wojennych i oferują za nie dwadzieścia procent wię-

cej niż wynosi cena rynkowa.– Zdawało mi się, że nie obchodzi cię zbytnio los Imperium?– Bo nie obchodzi – rzuciła ostro dziewczyna. – A co masz zamiar zrobić?

Oddać te statki Nowej Republice?Przemytnik wytrzymał jej spojrzenie.– Na dłuższą metę to może okazać się bardziej opłacalne.W Marze kłębiły się sprzeczne uczucia; zacisnęła lewą dłoń w pięść. Nie

mogła ścierpieć myśli, że pancerniki dostaną się w ręce Nowej Republiki,spadkobierczyni Sojuszu Rebeliantów, który zniszczył jej życie. Ale z dru-giej strony Imperium bez Imperatora było już tylko cieniem dawnej potęgi

66

Page 67: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

i nawet nie zasługiwało na swoją nazwę. Oddanie mu Ciemnej Flotylli przy-pominałoby rzucanie pereł przed wieprze.Czy aby rzeczywiście? Teraz, gdy na czele Floty Imperialnej ponownie

stanął wielki admirał, może istniała jakaś szansa, że Imperium zdoła odzyskaćnieco dawnej świetności. A jeśli tak było istotnie, to. . .– Co zamierzasz zrobić? – spytała.– Na razie nic. Znowu mamy ten sam problem, co w przypadku Sky-

walkera: jeśli wystąpimy przeciwko Imperium, to wkrótce dosięgnie nas jegozemsta, ale za to Nowa Republika ma większe szansę na ostateczne zwycię-stwo. Oddanie Floty Katańskiej Thrawnowi jedynie opóźniłoby nieuchronnerozstrzygnięcie. Najrozsądniej jest się teraz nie angażować po żadnej ze stron.– Ale jeśli przekażesz admirałowi pancerniki, to może się od nas odczepi

– zauważyła dziewczyna. – A to niewątpliwie byłaby gra warta świeczki.– Och, daj spokój, Maro. – Przemytnik uśmiechnął się blado. – Wielki

admirał może i jest geniuszem, jeśli chodzi o prowadzenie wojny, ale nie jestwszechwiedzący. Na pewno nie ma pojęcia, gdzie się znajdujemy. A pozatym ma ważniejsze sprawy na głowie niż marnować czas i pieniądze, żebynas wytropić.– Tak, z pewnością – przyznała dziewczyna niechętnie. Nie mogła jednak

odpędzić od siebie myśli, że Imperator nawet u szczytu potęgi i w nawale ty-sięcy obowiązków znajdował czas, by zemścić się na tych, którzy go oszukali.Na pulpicie łączności rozległ się brzęczyk i Mara włączyła odpowiedni

kanał.– Słucham?– Tu Lachton – rozległ się znajomy głos. – Czy jest tam gdzieś Karrde?– Tak, jestem – zawołał szef przemytników, stając obok Mary. – Jak wam

idzie maskowanie?– Już prawie skończyliśmy – odparł Lachton. – Ale zabrakło nam siatki

maskującej. Czy mamy gdzieś więcej?– Jest jeszcze trochę w jednym z magazynów. Wyślę po nią Marę. A czy

ktoś od was może ją odebrać?– Jasne, nie ma sprawy. Przyślę Dankina; i tak nie ma w tej chwili nic

innego do roboty.– W porządku. Nim tu dotrze, siatka będzie już na niego czekała.Karrde skinął ręką i Mara przerwała połączenie.– Wiesz, gdzie jest magazyn trzeci? – zapytał. Skinęła głową.– Ulica Wozwaszi czterysta dwanaście. Trzy przecznice na zachód i dwie

na północ.

67

Page 68: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Zgadza się. – Przemytnik wyjrzał przez okno. – Niestety, jest jeszcze zawcześnie, by użyć pojazdu silnikowego. Będziesz musiała pójść pieszo.– Nic nie szkodzi – zapewniła go dziewczyna. I tak miała ochotę się

przejść. – Czy dwa pudła wystarczą?– Jeśli zdołasz tyle unieść. – Karrde zlustrował ją wzrokiem, jakby chcąc

się upewnić, że jej ubiór nie będzie się wyróżniał na tle miejscowych strojów.Ale nie musiał się o to martwić: jedną z pierwszych zasad, które dawno temuwpoił Marze Imperator, było to, by jak najlepiej wtapiać się w otoczenie. –A jeśli nie, to Lachtonowi pewnie i tak wystarczy jedno.– No dobra. To na razie.Ich dom stał w rzędzie podobnych do siebie budowli i graniczył z jed-

nym z setek małych targowisk, które były rozrzucone po całej zatłoczonejdolince. Przez dłuższą chwilę dziewczyna stała nieruchomo w sieni, z dalaod spieszących ulicą przechodniów, i rozglądała się uważnie dokoła. Poprzezprześwity między najbliższymi domami widać było odległe dzielnice miastao identycznej, tak ulubionej przez mieszkańców, kremowobiałej zabudowie.Gdzieniegdzie można było nawet dostrzec krawędź doliny i niewielkie budow-le, które przycupnęły nieśmiało w połowie urwistych ścian skalnych, otacza-jących miasto ze wszystkich stron. Mara wiedziała, że wyższe partie gór za-mieszkują ptasie plemiona rodowitych Rishijczyków; spoglądali oni zapewnez niedowierzaniem na te dziwne stworzenia, które obrały sobie na mieszkanianajbardziej wilgotne i gorące miejsca na ich planecie.Dziewczyna odwróciła wzrok od gór i szybko zlustrowała najbliższą oko-

licę. Wzdłuż przeciwnej strony ulicy również ciągnął się szereg podobnych dosiebie domków; Marę oddzielał od nich zwykły o tej porze strumień spieszą-cych na targ lub właśnie z niego wracających, barwnie ubranych przechod-niów. Odruchowo omiotła spojrzeniem lustrzane okna, choć niewiele możnabyło przez nie dostrzec. Równie odruchowo zerknęła w głąb każdej z biegną-cych między domami wąskich alejek dla pieszych.Na końcu jednej z nich, ledwie widoczny zza ściany budynku, stał nieru-

chomo jakiś mężczyzna. Był ubrany we wzorzystą, zieloną tunikę, a na szyimiał przewiązaną niebieską chustę.Mężczyzna patrzył w jej stronę.Mara spokojnie odwróciła głowę, jakby go w ogóle nie dostrzegła, ale serce

nagle skoczyło jej do gardła. Wyszła z sieni, skręciła na wschód, w stronętargowiska i wmieszała się w płynący tam ludzki potok.Ale nie na długo. Gdy tylko wydostała się z pola widzenia nieznajomego,

zaczęła się przeciskać przez tłum, zmierzając w kierunku alejki, przy której

68

Page 69: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

stał ów mężczyzna. Dotarła do domu oddzielonego trzema innymi budynkamiod miejsca, gdzie stał mężczyzna. Zagłębiła się w jedną z prostopadłychalejek i pobiegła na tyły domu. Jeśli nieznajomy istotnie obserwował kryjówkęKarrde’a, to istniała duża szansa, że Mara zdoła go zajść od tyłu.Kiedy dotarła na miejsce, okazało się, że nieznajomy, którego szukała,

zniknął.Przez chwilę rozglądała się dokoła w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów

jego obecności i zastanawiała się, co robić dalej. Nie odczuwała tego natar-czywego ucisku w mózgu, jak wówczas, gdy w ostatniej chwili zmusiła swoichtowarzyszy do ucieczki z planety Myrkr; ale tak jak powiedziała Karrde’owi,nie była to umiejętność pojawiająca się na zawołanie.Spojrzała na ziemię, oglądając miejsce, gdzie parę chwil temu zauważyła

tajemniczego mężczyznę. Na cienkiej warstwie kurzu, który zebrał się przyścianie domu, widniały niewyraźne ślady butów. Wyglądało na to, że nie-znajomy stał tam dostatecznie długo, by kilkakrotnie przestąpić z nogi nanogę. Jakieś pięć kroków dalej, w samym środku równie zakurzonego miej-sca, dostrzegła wyraźny ślad buta, wskazujący na to, że ten, kto go zostawił,kierował się na zachód, idąc wzdłuż tylnych ścian budynków.Mara spojrzała w tym kierunku, uśmiechając się nieznacznie. Ślad nie-

wątpliwie pozostawiono umyślnie: odciski butów w kurzu nigdy nie były takwyraźne – chyba że ktoś się o to postarał. Okazało się, że miała rację. Stometrów dalej zauważyła tego tajemniczego mężczyznę; spokojnym krokiemoddalał się w stronę ulicy biegnącej wzdłuż osi północ – południe. Było todość czytelne zaproszenie do tego, by Mara za nim poszła.„W porządku, przyjacielu – pomyślała, ruszając w ślad za nieznajomym.

– Chcesz się trochę pobawić? No, to się pobawimy”.Zbliżyła się do niego na tyle, że dzieliło ich jeszcze jakieś dziewięćdziesiąt

metrów, kiedy mężczyzna dotarł do przecznicy i skręcił na północ. Dziew-czyna odczytała to jako instrukcję, by zbliżyła się na tyle, żeby nie zgubićnieznajomego.Ale nie zamierzała się do niej zastosować. Już pierwszego dnia pobytu

przestudiowała dokładnie topografię miasta i teraz z łatwością rozszyfrowałazamiary mężczyzny. Nieznajomy chciał ją wyprowadzić do słabiej zaludnio-nej, północnej części doliny, gdzie planował zapewne rozprawić się z nią bezświadków. Jeśli jednak ona dotarłaby tam pierwsza, to miała szansę obró-cić zamysły mężczyzny przeciwko niemu. Upewniwszy się, że blaster jest naswoim miejscu, w schowku pod rękawem, skręciła w prawo i skierowała sięna północ.

69

Page 70: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Dolina rozciągała się mniej więcej wzdłuż osi wschód – zachód, na dłu-gości około stu pięćdziesięciu kilometrów; w tym miejscu jej szerokość nieprzekraczała kilku kilometrów. Mara posuwała się równym krokiem, staran-nie omijając miejsca zatłoczone i inne przeszkody, które mogłyby spowolnićjej marsz. Stopniowo domy i sklepy zaczęły ustępować miejsca małym zakła-dom przemysłowym; w końcu dziewczyna oceniła, że zaszła już dostateczniedaleko. Jeśli nieznajomy posuwał się wystarczająco wolno, aby nie zgubićosoby, która – jak sądził – podążała za nim, to Mara powinna mieć terazwystarczająco dużo czasu, aby zgotować mu odpowiednie powitanie.Oczywiście istniała możliwość, że mężczyzna skręcił w którąś z równole-

głych ulic albo skierował się na wschód lub na zachód, albo w ogóle zawróciłw stronę domu Karrde’a. Kiedy jednak wyjrzała ostrożnie zza rogu na ulice,w którą pierwotnie skręcił, odkryła, że tajemniczy mężczyzna ma wyobraźnięrównie ograniczoną jak umiejętności szpiegowskie. Nieznajomy tkwił kilka-dziesiąt metrów dalej, tyłem do niej, skulony za stosem beczek. Na tle wzo-rzystej, zielonej tuniki wyraźnie rysowała się odrzucona do tyłu, niebieskachusta. W zaciśniętej dłoni mężczyzna trzymał coś, co wyglądało na gotowądo strzału broń. Niewątpliwie czekał, aż Mara wpadnie w zastawioną na niąpułapkę. „Amator” – pomyślała, krzywiąc się z pogardą. Nie spuszczającz niego oczu, ruszyła ostrożnie w jego kierunku; nawet nie wyjęła blastera.– No, dosyć tego – rozległ się za jej plecami szyderczy głos.Dziewczyna zastygła w bezruchu. Postać skulona za stosem beczek nawet

nie drgnęła. . . Dopiero w tym momencie Mara uświadomiła sobie, że męż-czyzna był zbyt nieruchomy jak na kogoś, kto po prostu czeka w zasadzce;a raczej zbyt nieruchomy jak na kogoś, kto w ogóle jeszcze żyje.Powoli, trzymając ręce wyciągnięte w bok, odwróciła się do tyłu. Znala-

zła się oko w oko z nieco przysadzistym, niewysokim mężczyzną o dużych,ciemnych oczach. Spod jego rozpiętej koszuli wystawała lekka kamizelka ku-loodporna. Nieznajomy trzymał w ręku blaster.– No, no – zaśmiał się szyderczo. – Co my tu mamy? Dobrze, że się

wreszcie zjawiłaś, bo już zaczynałem podejrzewać, że się zgubiłaś gdzieś podrodze.– Kim jesteś? – spytała Mara.– O nie, Ruda. To ja tu jestem od zadawania pytań. Choć oczywiście

wcale nie muszę ich zadawać. Ten wiecheć, który masz na głowie, mówi samza siebie. – Wskazał blasterem jej ognistorude włosy. – Powinnaś się ich byłajakoś pozbyć – schować albo ufarbować. . . No wiesz, tak jak w powiedzeniu:umarli zabierają tajemnice do grobu. O, do diabła, przepraszam za aluzję.

70

Page 71: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Dziewczyna odetchnęła głęboko i spróbowała rozluźnić mięśnie.– Czego ode mnie chcesz? – spytała, siląc się na spokój.– Tego, czego chce każdy normalny facet. – Nieznajomy uśmiechnął się

ironicznie. – Kupy szmalu.– W takim razie obawiam się, że źle trafiłeś. Mam przy sobie tylko pięć

dych.Mężczyzna wyszczerzył zęby.– Sprytnie, Ruda, ale tracisz tylko czas. Doskonale wiem, kim jesteś. Dzię-

ki tobie i twoim kumplom stanę się naprawdę bogaty. No, dalej, zabieramysię stąd!Mara nie ruszyła się z miejsca.– Może zdołamy ubić jakiś interes – zaproponowała. Poczuła, że po ple-

cach spływają jej kropelki potu. Nie dała się zwieść luźnemu sposobowi byciamężczyzny i jego prostackiemu językowi; kimkolwiek był, doskonale wiedział,czego chce.Pocieszyło ją przypomnienie, że wciąż ma schowany w rękawie blaster;

była gotowa się założyć, że jej prześladowca nawet nie podejrzewa, iż mogłago tam ukryć. Przemawiał za tym fakt, iż nieznajomy nie zadał sobie trudu,aby ją obszukać.Ale jeśli zamierzała cokolwiek zrobić, musiała to uczynić natychmiast,

póki jeszcze stali twarzą w twarz. Niestety, z rozłożonymi na boki rękaminie mogła niepostrzeżenie sięgnąć po broń. Musiała w jakiś sposób odwrócićuwagę swego prześladowcy.– Interes? – powtórzył leniwie nieznajomy. – A co masz na myśli?– A co chciałbyś usłyszeć? – odbiła piłeczkę. Gdyby gdzieś w pobliżu

leżało jakieś pudło, mogłaby je kopnąć w jego stronę. Ale choć w tej czę-ści miasta po ulicach walało się mnóstwo śmieci, to w zasięgu jej ręki niebyło niczego odpowiedniego. Rzemyki sandałów miała mocno obwiązane wo-kół kostek i nie sposób było ich poluzować, nie zwracając przy tym uwagimężczyzny. Gorączkowo przebiegła w myślach wszystkie przedmioty, któremiała przy sobie lub na sobie, ale nie znalazła niczego, czego mogłaby użyćdo odwrócenia uwagi przeciwnika.Z intensywnego szkolenia pod okiem Imperatora Mara wyniosła umiejęt-

ność bezpośredniego manipulowania Mocą oraz komunikowania się na odle-głość. Ta druga zdolność była bardzo istotna, bo pozwalała odbierać polece-nia Imperatora nawet z bardzo daleka. Wraz z jego śmiercią Mara straciłate umiejętności i odzyskiwała je jedynie od czasu do czasu, i to na bardzokrótko.

71

Page 72: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Ale skoro znów doświadczyła przeczucia niebezpieczeństwa, to może od-zyskała też umiejętność posługiwania się Mocą. . .– Z pewnością możemy podwoić sumę, którą ci zaproponowano za mnie

– stwierdziła. – A może nawet dla osłody dorzucimy coś jeszcze.– To rzeczywiście niezwykle hojna propozycja, Ruda. – Nieznajomy

uśmiechnął się złowieszczo. – Z pewnością wielu facetów ochoczo by na niąprzystało. Ale ja – uniósł nieco blaster – wolę się trzymać tego, co pewne.– Nawet gdybyś miał przez to stracić połowę pieniędzy? – Mara zauwa-

żyła, że dwa metry za mężczyzną, przy niskim murku leżała bezładna stertazostawionych przez kogoś metalowych części. Szczególnie zainteresowała jąkrótka rurka, tkwiąca niebezpiecznie blisko krawędzi podniszczonej obudowymałego generatora.Zacisnąwszy zęby, dziewczyna na tyle, na ile mogła, uspokoiła myśli i się-

gnęła umysłem w stronę rurki.– Jeśli o mnie chodzi, to wyznaję zasadę, że jak to mówią, lepszy wró-

bel w garści niż gołąb na dachu – odparł nieznajomy. – A poza tym niepodejrzewam, byś mogła przebić ofertę Imperium.Mara z trudem przełknęła ślinę. Od początku to podejrzewała, ale stwier-

dzenie mężczyzny przyprawiło ją o dreszcze.– Mógłbyś się zdziwić wiedząc, jakimi funduszami dysponujemy – po-

wiedziała. Metalowa rurka zadrżała i przetoczyła się o kilka milimetrów doprzodu. . .– Nie sądzę – rzucił lekko nieznajomy. – No, ruszaj się.Dziewczyna wskazała ręką skulone za beczkami ciało.– Może najpierw mi powiesz, co tu się wydarzyło?– O czym tu gadać? – Nieznajomy wzruszył ramionami. – Potrzebowałem

kogoś na przynętę, a facet miał po prostu pecha. Znalazł się w niewłaściwymmiejscu o niewłaściwej porze. I tyle. – Uśmiech znikł nagle z jego twarzy. –Dosyć już tego zawracania głowy. Odwróć się i ruszaj przed siebie. . . Chyba,że chcesz mnie zmusić, bym poprzestał na nagrodzie za twego trupa.– Nie – mruknęła Mara. Wzięła głęboki oddech i wytężyła wszystkie siły,

wiedząc, że to jej ostatnia szansa. . .Za plecami mężczyzny rura z głośnym brzdękiem spadła na ziemię.Mara musiała przyznać, że nieznajomy ma doskonały refleks. Ledwie rura

zdążyła dotknąć ziemi, a on już, przyklęknąwszy na jedno kolano, zasypywałseriami z blastera domniemanego napastnika, lustrując jednocześnie wzro-kiem okolicę. W lot pojął swój błąd i, nie przestając strzelać, błyskawicznieodwrócił się w stronę dziewczyny.

72

Page 73: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Ale ta chwila w zupełności Marze wystarczyła. Nim dosięgła ją jego seria,położyła go jednym strzałem w głowę.Przez dłuższą chwilę stała bez ruchu, dygocąc i ciężko dysząc. Potem ro-

zejrzała się dokoła, by sprawdzić, czy hałas kogoś nie zaalarmował. Schowałabroń i uklękła obok martwego mężczyzny.Tak jak się spodziewała, niewiele przy nim znalazła: identyfikator – naj-

prawdopodobniej fałszywy – na nazwisko Dengar Roth, kilka zapasowychładunków do blastera, nóż o wibrującym ostrzu, notes elektroniczny, kartędanych i trochę gotówki na bieżące wydatki, w walucie zarówno miejscowej,jak i imperialnej. Wsunęła za tunikę identyfikator i kartę danych, zostawiającbroń i pieniądze. Podniosła się z ziemi.– Masz tu swego wróbla w garści – mruknęła, taksując trupa wzrokiem.

– Naciesz się nim.Przeniosła wzrok na kawałek rury, który ocalił jej życie. Miała rację:

drgania Mocy wróciły – podobnie jak przeczucia. A to znaczyło, że niebawempojawią się także sny.Zaklęła w duchu. Jeśli mają się pojawić, to się pojawią, i nic nie mogła

na to poradzić. Będzie musiała to jakoś przetrzymać. Ale na razie miała nagłowie inne, pilniejsze sprawy. Po raz ostatni rozejrzała się dookoła i ruszyław stronę domu.

Kiedy dotarła na miejsce, okazało się, że Karrde i Dankin niecierpliwiena nią czekają. Ten ostatni krążył nerwowo po pokoju.– No, nareszcie! – rzucił ostro, gdy wemknęła się tylnymi drzwiami. –

Gdzie, u licha. . . ?– Mamy kłopoty – przerwała mu Mara. Wręczyła Karrde’owi identyfikator

Dengara Rotha, a sama, wyminąwszy obu mężczyzn, poszła do wciąż jeszczedość prowizorycznie urządzonego pokoju łączności. Odsunęła na bok pudłoz kablami, odszukała notes elektroniczny i wsunęła do niego przyniesionąkartę danych.– Jakie kłopoty? – spytał Karrde, stając za plecami dziewczyny.– Jakiś łowca nagród – odparła, podając mu komputerek. U góry ekra-

nu widniała wypisana wielkimi cyframi liczba 20000, a pod nią wizerunekKarrde’a. – Pewnie są tam podobizny nas wszystkich. A przynajmniej tych,o których wie Thrawn.– A więc jestem teraz wart dwadzieścia tysięcy – mruknął przemytnik,

szybko przeglądając zawartość karty danych. – To mi pochlebia.– Nie masz nic więcej do powiedzenia? – spytała Mara ostro.

73

Page 74: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– A co byś chciała usłyszeć? – rzekł łagodnie, spoglądając jej w oczy. –Że miałaś rację, a ja się myliłem co do tego, ile znaczymy dla Imperium?– Nie chodzi mi o szukanie winnego – stwierdziła oschle. – Chciałabym

się dowiedzieć, co zamierzasz z tym fantem zrobić?Karrde ponownie zerknął na komputerek i zacisnął usta.– Nie pozostaje nam nic innego, jak się stąd wynieść – oznajmił. – Dankin,

połącz się na bezpiecznym kanale z Lachtonem i powiedz mu, żeby zaczął sięzwijać. Potem zawiadom Czina i jego grupę: niech z powrotem pakują rzeczyw składach ze sprzętem. Ty zostaniesz tutaj i pomożesz mnie i Marze. O ileto możliwe, chciałbym opuścić Rishi przed północą.– Zrozumiałem – odparł Dankin i natychmiast zaczął wystukiwać na pul-

picie łączności odpowiednie kody szyfrujące.– Lepiej zabierajmy się do roboty – stwierdził Karrde, oddając Marze

notes elektroniczny.Dziewczyna powstrzymała go łagodnie, kładąc mu rękę na ramieniu.– A co się stanie, gdy zabraknie nam zapasowych baz? Spojrzał jej prosto

w oczy.– Nie oddamy pancerników pod przymusem – powiedział, ściszając głos

niemal do szeptu. – Ani Thrawnowi, ani nikomu innemu.– Być może zostaniemy do tego zmuszeni – zauważyła. Jego oczy spoważ-

niały.– Być może podejmiemy taką decyzję – poprawił ją. – Ale nigdy nikt nas

do tego nie zmusi. Jasne?Mara skrzywiła się w duchu.– Jasne.– To dobrze. – Szef przemytników obejrzał się przez ramię, spoglądając

na Dankina, który podniesionym głosem mówił coś do mikrofonu. – Jestmnóstwo do zrobienia. Bierzmy się do pracy.

Mara była gotowa się założyć, że zdemontowanie całego sprzętu potrwa conajmniej dwadzieścia cztery godziny. Mile zatem zaskoczyło ją to, że w nie-spełna godzinę po północy czasu lokalnego wszystkie grupy były spakowanei gotowe do drogi. Wręczywszy władzom portu kosmicznego odpowiedniohojne sumy, przemytnicy w godzinę później wystartowali z Rishi i wykonaliskok w nadprzestrzeń.Jeszcze tej samej nocy – w czasie gdy „Szalony Karrde” przemierzał

upstrzone jasnymi plamkami niebo nadprzestrzeni – wróciły sny.

Page 75: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

6Z daleka statek wyglądał jak standardowy krążownik liniowy: stary, po-

wolny, słabo uzbrojony; jego główną zaletą w walce mogły być jedynie ogrom-ne rozmiary. Ale po raz kolejny w czasie tej wojny pozory okazały się mylące;i Pellaeon musiał przyznać, że gdyby nie obecność na mostku wielkiego ad-mirała Thrawna, to być może dałby się nawet zaskoczyć.Ale Thrawn był na mostku i w mgnieniu oka ocenił, że to niemożliwe, aby

rebelianccy dowódcy powierzyli ochronę tak ważnego konwoju tak słabemustatkowi. I kiedy z hangarów starego krążownika wyłoniły się nagle trzy pełnedywizjony myśliwców typu A, imperialne myśliwce przechwytujące były jużdawno w powietrzu i szykowały się do ataku.– Ciekawe posunięcie – skomentował admirał, gdy przestrzeń miedzy

„Chimerą” a rebelianckim konwojem rozjarzyła się ogniem dział laserowych.– Chociaż niezbyt nowatorskie. Pomysł przystosowania krążowników linio-wych do przewozu myśliwców zrodził się ponad dwadzieścia lat temu.– Nie przypominam sobie, by go kiedykolwiek wcześniej wprowadzono

w życie – zauważył Pellaeon. Z niepokojem śledził na hologramie taktycznymrozwój sytuacji. Rebelianckie myśliwce typu A były jeszcze szybsze niż teznienawidzone myśliwce typu X i kapitan miał duże wątpliwości, czy maszynyimperialne zdołają sobie z nimi poradzić.– Te myśliwce są rzeczywiście doskonałe – stwierdził Thrawn, jakby czy-

75

Page 76: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

tając w myślach Pellaeona. – Chociaż mają oczywiście pewne słabe punkty.Pojazdy mogące osiągać tak dużą prędkość – szczególnie w sytuacji takiejjak ta – powinny być wykorzystywane do działań nękających, a nie w rolieskorty. To, że muszą pozostawać w pobliżu konwoju, w dużym stopniu neu-tralizuje ich przewagę w prędkości. – Zerknął na kapitana, unosząc przy tymbrew. – Być może obserwujemy właśnie skutki odsunięcia admirała Ackbaraod funkcji głównego dowódcy sił zbrojnych Rebelii.– Możliwe – przyznał kapitan. Imperialne myśliwce przechwytujące rze-

czywiście nadspodziewanie dobrze radziły sobie z myśliwcami republikański-mi; „Chimera” zaś nie miała naturalnie najmniejszych trudności z pokona-niem krążownika liniowego. Z tyłu za walczącymi pojazdami zbiła się w ciasnągromadkę reszta konwoju. „Jakby to mogło im w czymkolwiek pomóc”. – Aleludzie Ackbara wciąż jeszcze utrzymują się na najwyższych stanowiskach.– Już to przerabialiśmy, kapitanie – odparł Thrawn nieco chłodniejszym

tonem. – Podrzucenie bezspornych dowodów winy Ackbara zrujnowałoby gozbyt szybko. Bardziej subtelny atak też go unieszkodliwi, a do tego zasiejeniepewność w całym rebelianckim systemie sprawowania władzy. A w najgor-szym wypadku przynajmniej zdezorientuje i osłabi wroga w momencie, gdyrozpoczniemy kampanię, w której wykorzystamy skarby góry Tantiss. A jeślidobrze pójdzie, to może nawet cały Sojusz ulegnie rozbiciu. – Uśmiechnąłsię. – Sam Ackbar nie jest niezastąpiony, kapitanie, ale delikatnej równowagipolitycznej, którą osiągnęli Rebelianci, nie da się tak łatwo odbudować.– Doskonale to rozumiem, panie admirale – mruknął Pellaeon. – Niepokoi

mnie tylko fakt, iż liczy pan na to, że ten Botańczyk z Rady będzie naciskałna tyle mocno, że wywoła kryzys.– O, z pewnością to zrobi. – Thrawn spojrzał przez iluminator na toczącą

się wokół rebelianckiego konwoju walkę; na jego ustach zagościł sardonicznyuśmieszek. – Spędziłem wiele godzin na studiowaniu botańskiej sztuki, kapi-tanie, i dosyć dobrze poznałem tę rasę. Nie ma najmniejszych wątpliwości, żeradny Fey’lya doskonale odegra swoją rolę. Tak doskonale, jak byśmy samipociągali za sznurki.Wcisnął jeden z klawiszy na swoim pulpicie.– Baterie na sterburcie: jedna z fregat w konwoju szykuje się do ataku.

Założyć, że jest to rezerwowa jednostka eskortowa, i podjąć odpowiedniedziałania. Dywizjony A-2 i A-3: osłaniać prawe skrzydło, dopóki fregata niezostanie unieszkodliwiona.Baterie na prawej burcie i dowódca imperialnych myśliwców potwierdzili

przyjęcie rozkazu. W chwilę później część dział turbolaserowych przeniosła

76

Page 77: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ogień na fregatę.– A co się stanie, jeśli Fey’lya wygra? – nie dawał za wygraną kapitan. –

To znaczy, jeśli wygra na tyle szybko, że nie dojdzie do żadnych politycznychniepokojów? Sam pan mówił, że jeśli jakiś Botańczyk zaszedł tak daleko jakFey’lya, to musi być bardzo inteligentny.– Inteligentny – owszem, ale to niekoniecznie musi znaczyć, że bardzo dla

nas niebezpieczny – wyjaśnił Thrawn. – Z pewnością umie walczyć o swo-je, ale zdolności krasomówcze wcale nie muszą iść w parze z umiejętnościamiwojskowymi. – Wzruszył ramionami. – Zwycięstwo Fey’lyi jedynie przedłuży-łoby trudności w obozie wroga. Zważywszy na poparcie, jakie ten Botańczykzapewnił sobie w wojsku, politycy musieliby stoczyć kolejną, polaryzującąnastroje walkę w momencie, gdy uświadomiliby sobie błąd i próbowali zastą-pić Fey’lyę kimś innym.– Rozumiem, panie admirale – powiedział Pellaeon, tłumiąc westchnienie.

Nigdy nie czuł się pewnie w takich subtelnych i zagmatwanych rozgrywkach.Miał tylko nadzieję, że wielki admirał nie myli się co do potencjalnych zyskówz tej operacji; byłoby niepowetowaną stratą, gdyby tak przemyślnie spreparo-wana przez wywiad afera bankowa nie przyniosła Imperium żadnych realnychkorzyści.– Może mi pan zaufać, kapitanie – rzucił Thrawn, jakby w odpowiedzi

na nie wypowiedziane obawy Pellaeona. – Zaryzykuję nawet stwierdzenie, żejuż widać pierwsze efekty naszej akcji. Najwierniejsi sprzymierzeńcy Ackbaraz pewnością nie opuściliby w tym momencie Coruscant, gdyby nie to, że zawszelką cenę starają się zdobyć dowody jego niewinności.– Czy chce pan przez to powiedzieć, że Solo i Organa Solo zmierzają do

układu Palanhi? – spytał Pellaeon z niedowierzaniem.– Myślę, że tylko Solo – sprostował w zamyśleniu Thrawn. – Organa Solo

i Wookie najprawdopodobniej wciąż próbują się gdzieś ukryć przed Noghrimi.Ale Solo z pewnością poleci na Palanhi, gdyż elektroniczne zapisy pozosta-wione przez naszych ludzi musiały go przekonać o tym, że ślady prowadząwłaśnie tam. I dlatego wysłałem tam „Strzałę Śmierci”.– Rozumiem – szepnął kapitan. Zauważył ten rozkaz w dzienniku i za-

stanawiał się, dlaczego Thrawn wyłączył z walki jeden z najlepszych impe-rialnych niszczycieli gwiezdnych. – Mam nadzieję, że jej załoga poradzi sobiez tym zadaniem. Solo i Skywalker zdążyli już udowodnić, że trudno jest ichzłapać w pułapkę.– Nie sądzę, by ten ostatni wybierał się na Palanhi. – Na twarzy admirała

pojawił się gorzki grymas. – Zdaje się, że nasz szanowny mistrz Jedi trafnie

77

Page 78: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

go rozszyfrował: Skywalker zdecydował się polecieć na Jomark.Czy jest pan pewien, admirale? – Kapitan spojrzał na niego ze zdziwie-

niem. – Wywiad nie przekazał nam żadnych informacji na ten temat.– Ta informacja nie pochodzi od naszego wywiadu. Nadeszła ze Źródła

Delta.– Aha. – Pellaeon poczuł, że także na jego twarzy pojawił się gorzki

grymas. Sekcja wywiadu na „Chimerze” od miesięcy nękała go o to, by do-wiedział się, czym albo kim jest Źródło Delta, które dostarczało wielkiemuadmirałowi tak jasnych i precyzyjnych informacji z samego serca Pałacu Im-perialnego. Jak dotąd Thrawn wyjawił jedynie, że źródło Delta jest dobrzezakonspirowane i że przekazywane przezeń wiadomości należy uważać za cał-kowicie wiarygodne.Wywiad nie zdołał nawet ustalić, czy jest to osoba, robot, czy też ja-

kiś wymyślny system podsłuchowy, którego rebeliancki kontrwywiad nie byłw stanie wykryć nawet w czasie wielogodzinnych akcji sprawdzania całegoPałacu Imperialnego. Brak jakichkolwiek informacji na temat Źródła Deltaniezmiernie irytował ludzi z imperialnego wywiadu; zresztą Pellaeon musiałprzyznać, że i on nie czuł się specjalnie szczęśliwy, tkwiąc w kompletnejniewiedzy na ten temat. Ale Thrawn osobiście uruchomił Źródło Delta i obo-wiązujące od lat, niepisane zasady dawały mu pełne prawo, by go nikomu nieujawniał.– C’baoth na pewno bardzo się ucieszy – stwierdził Pellaeon. – Pewnie

zechce mu pan przekazać tę wiadomość osobiście? Zdawało mu się, że dosta-tecznie dobrze ukrył swoją złość na mistrza Ciemnych Jedi, ale najwyraźniejsię mylił.– Wciąż pan nie może zapomnieć o Taanab – powiedział Thrawn, przy-

glądając się bitwie. Nie było to bynajmniej pytanie.– To prawda, panie admirale – rzucił chłodno Pellaeon. – Jeszcze raz

przejrzałem wszystkie zapisy i możliwy jest tylko jeden wniosek: C’baothświadomie wykroczył poza przygotowany przez kapitana Abana plan bitwy. . .Posunął się nawet do zlekceważenia wyraźnego rozkazu. Nie obchodzi mnie,kim jest ten starzec i czy uważa, że jego działanie było uzasadnione. To, cozrobił, zakrawa na otwarty bunt.– Istotnie – przyznał spokojnie admirał. – Mam go wyrzucić z Armii

Imperialnej czy jedynie zdegradować?Pellaeon utkwił wzrok w zwierzchniku.– Mówię poważnie, panie admirale.– Ja również, kapitanie – odparł Thrawn, przybierając nagle lodowaty

78

Page 79: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ton. – Dobrze pan wie, o jaką stawkę toczy się gra. Jeśli chcemy pokonaćRebeliantów, to musimy wykorzystać wszelką dostępną nam broń. Taką bro-nią jest między innymi zdolność C’baotha do zwiększania sprawności bojowejnaszych oddziałów i zapewniania należytej koordynacji pomiędzy nimi; i je-śli nie jest on w stanie stosować się do ogólnie przyjętych zasad regulaminuwojskowego, to postaramy się nagiąć dla niego regulamin.– A jeżeli nagniemy te zasady na tyle, że obróci się to przeciwko nam? Na

Taanab C’baoth zignorował wyraźny rozkaz; może następnym razem odmówiwykonania dwóch rozkazów, a potem trzech i czterech, aż wreszcie zacznierobić to, na co przyjdzie mu ochota, gwiżdżąc na Imperium! Co zdoła go odtego powstrzymać?!– Na początek isalamiry – rzekł Thrawn. Wskazał ręką rozmieszczone na

całym mostku dziwaczne konstrukcje z rur. Wokół każdej z nich było owiniętedługie, pokryte futrem stworzenie. Zwierzęta wytwarzały wokół siebie pęche-rze, do których nie przenikała Moc, a tym samym uniemożliwiały C’baothowistosowanie jakichkolwiek sztuczek Jedi. – Przecież po to je tu trzymamy.– Zgadza się, ale w końcu. . .– W końcu ja go powstrzymam! – przerwał mu admirał. Dotknął palcem

pulpitu. – Dywizjon C-3: uważajcie na tę fregatę z lewej, z przodu. Ta kopułaobserwacyjna na kadłubie to może być pułapka.W odpowiedzi myśliwce imperialne skręciły gwałtownie w prawo. W chwi-

lę później – o ułamek sekundy za późno – kopuła obserwacyjna eksplodowała,posyłając we wszystkich kierunkach deszcz pocisków. Ognisty obłok dosię-gnął lecącego na końcu myśliwca, który natychmiast rozleciał się na kawałki.Pozostałe maszyny bez szwanku umknęły z pułapki.Thrawn utkwił w Pellaeonie gorejące oczy.– Rozumiem pańskie obawy, kapitanie – odezwał się cicho. – Ale nie do-

strzega pan – i chyba nigdy pan nie dostrzegał – że człowiek tak rozchwianypod względem umysłowym i emocjonalnym jak C’baoth nie może stanowićdla nas większego zagrożenia. To prawda, że ten starzec dysponuje potężnąsiłą, i oczywiście w każdej chwili może spowodować duże straty w ludziachi sprzęcie; ale z powodu swej natury nie potrafi korzystać z tej siły przez dłuż-szy czas. Koncentracja, umiejętność skupienia się na obranym celu, zdolnośćprzewidywania – to cechy, które wyróżniają prawdziwego wodza. A C’baothnigdy nie posiądzie tych umiejętności.Pellaeon z wysiłkiem skinął głową. Wciąż nie czuł się przekonany, ale nie

było sensu dłużej na ten temat dyskutować; w każdym razie nie w tej chwili.– Rozumiem, panie admirale. – Kapitan zawahał się na chwilę. – C’baoth

79

Page 80: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

zapyta też na pewno o Organę Solo.W oczach Thrawna pojawił się błysk, ale Pellaeon wiedział, że tym razem

to nie on spowodował rozdrażnienie admirała.– Powie pan mistrzowi C’baothowi, że postanowiłem dać Noghrim jeszcze

jedną, ostatnią szansę, by ją odnaleźli i porwali. Kiedy skończy się bitwa,osobiście zawiozę im tę wiadomość.Kapitan zerknął przez ramię w stronę wejścia na mostek, gdzie jak zwykle

trzymał wartę Rukh.– Czy zamierza pan zwołać zgromadzenie wszystkich Noghrich z oddzia-

łów specjalnych? – spytał, starając się powstrzymać ogarniające go drżenie.Już kiedyś uczestniczył w podobnym zebraniu. Pamiętał doskonale uczucietowarzyszące przebywaniu w sali pełnej tych milczących, szaroskórych mor-derców i nie miał ochoty przeżyć tego po raz drugi.– Myślę, że sprawy zaszły na tyle daleko, iż takie zgromadzenie już nie

wystarczy – rzekł Thrawn lodowato. – Niech pan rozkaże ludziom z sekcjinawigacyjnej, aby wyliczyli kurs z punktu zbornego do układu Honoghr.Zdaje się, że trzeba przypomnieć Noghrim, komu właściwie służą.Ponownie wyjrzał przez iluminator, obserwując toczącą się wokół bitwę.

Nacisnął guzik na swoim pulpicie.– Dowództwo myśliwców: odwołać wszystkie jednostki na statek – rozka-

zał. – Sekcja nawigacyjna: obliczyć kurs powrotny na punkt zborny.Pellaeon zerknął na zewnątrz. Przebudowany krążownik liniowy i fregata

eskortowa były już praktycznie zniszczone, ale sam konwój nie doznał więk-szego uszczerbku.– Pozwolimy im stąd odlecieć?– Zniszczenie tych statków nie jest konieczne – stwierdził Thrawn. – Roz-

bicie ich eskorty jest w chwili obecnej wystarczającą lekcją poglądową.Nacisnął jakiś guzik i pomiędzy ich stanowiskami pojawił się hologram re-

jonu galaktyki, w którym się obecnie znajdowali. Niebieskie linie odpowiadałygłównym szlakom handlowym Rebeliantów; trasy pociągnięte dodatkowo naczerwono oznaczały rejony zaatakowane w ciągu ostatnich miesięcy przez siłyimperialne.– Te ataki to coś więcej niż zwykła wojna podjazdowa, kapitanie. Kiedy

ta grupa opowie, co się wydarzyło, wszystkie następne konwoje z Sarki za-żądają wzmocnionej ochrony. Jeszcze parę takich ataków, a Rebelianci stanąprzed dylematem, czy uwięzić całą rzeszę statków w roli eskorty, czy też cał-kowicie zrezygnować z transportu towarów w rejonach pogranicznych. Takczy inaczej, gdy rozpoczniemy operację „Tantiss”, będą w trudnej sytuacji.

80

Page 81: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Uśmiechnął się ponuro. – Prosta ekonomika i psychologia, kapitanie. Imwięcej ocaleje cywilów, by rozprzestrzeniać wieści o potędze Imperium, tymlepiej. Czas na dokonywanie zniszczeń przyjdzie później. – Rzucił okiem nawskazania przyrządów, po czym znów wyjrzał przez iluminator. – A skorojuż mowa o potędze Imperium, to co słychać w kwestii statków, którychzażądaliśmy?–W ciągu ostatnich dziesięciu godzin do różnych baz imperialnych przeka-

zano jeszcze pięć dużych jednostek. Największa z nich to stary galeon gwiezd-ny, ale to dopiero początek.– Będziemy potrzebowali znacznie więcej, kapitanie. – Admirał odwrócił

głowę i obserwował powracające myśliwce. – Jakieś wieści na temat TalonaKarrde’a?– Nic nowego od czasu tej wiadomości z Rishi – poinformował go Pella-

eon. Przywołał na komputerze odpowiednie dane. – Łowca nagród, który jąprzesłał, został wkrótce potem zabity.– Niech nadal nie dają Karrde’owi chwili wytchnienia. Ten człowiek wie

niemal wszystko na temat tego, co dzieje się w galaktyce. Jeśli są gdzieśjakieś nie wykorzystane statki wojenne, to on z pewnością ma informacje naich temat.Osobiście Pellaeon był zdania, że to mało prawdopodobne, aby zwykły

przemytnik – nawet ktoś o takich kontaktach jak Karrde – miał lepsze źródłainformacji niż dysponujący rozległą siecią współpracowników wywiad impe-rialny. Ale wcześniej kapitan odrzucił także możliwość tego, że Karrde ukrywaw bazie na Myrkr Luke’a Skywalkera. Ten człowiek mógł go jeszcze nierazzaskoczyć.– Szuka go mnóstwo ludzi. Wcześniej czy później któryś z nich go znajdzie.– To dobrze. – Thrawn rozejrzał się po mostku. – A tymczasem niech

wszystkie oddziały dalej nękają Rebeliantów według wyznaczonego planu. –Utkwił w twarzy Pellaeona jarzące się czerwono oczy. – I niech w dalszymciągu rozglądają się za „Tysiącletnim Sokołem” i „Ślicznotką”. Kiedy Noghrizostaną odpowiednio pouczeni co do swojego zadania, chcę, by ich ofiary jużna nich czekały.

C’baoth przebudził się gwałtownie; wyrwany z mrocznego snu, z trudemuświadomił sobie, że ktoś nadchodzi.Przez chwilę leżał nieruchomo w ciemnościach i tylko jego biała broda

przy każdym oddechu dotykała delikatnie piersi. Korzystając z Mocy, sięgnąłumysłem na zewnątrz, ku drodze prowadzącej z Wysokiego Zamku do grupki

81

Page 82: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wsi rozrzuconych u podnóża gór. Trudno mu się było skoncentrować – bar-dzo trudno – ale pokonując wywołany zmęczeniem ból, z uporem podejmowałkolejne próby. „Tam. . . nie. . . tam!” Jakiś samotny mężczyzna, dosiadają-cy krasyjskiego olbrzyma, pokonywał z mozołem jeden z bardziej stromychodcinków drogi. Najprawdopodobniej był to posłaniec z jakąś wiadomościąod mieszkańców położonej niżej wioski. Z pewnością było to coś błahego, alewieśniacy uznali, że ich nowy mistrz powinien o tym wiedzieć.„Mistrz”. To słowo odbijało się echem w jego umyśle, wzniecając rozma-

ite myśli i uczucia. Kiedy zjawili się przybysze z Imperium, by błagać goo pomoc w toczonych przez nich bitwach, także nazywali go mistrzem. Po-dobnie czynili mieszkańcy Waylandu; rządzenie nimi sprawiało C’baothowisatysfakcję, ale potem wielki admirał Thrawn obiecał mu Jedi, którzy będąmu służyć. I tym go skusił.Kiedy na Waylandzie ludzie tytułowali go mistrzem, czynili to z przeko-

naniem. Mieszkańcy Jomarku mieli jeszcze wątpliwości. Dla ludzi Imperiumjego tytuł nie miał najmniejszego znaczenia.Starzec wykrzywił usta w pełnym rozgoryczenia grymasie. Tak, dla nich

to zupełnie nic nie znaczyło. Kazali mu prowadzić za nich bitwy – ich niedo-wierzanie pchało go do robienia rzeczy, których od lat nie próbował – a kiedyjuż wykonał to, co wydawało się niemożliwe, i tak w głębi ducha mieli dlaniego tylko pogardę. Skrywali ją skrzętnie, posługując się isalamirami, któretworzyły w Mocy dziwaczne, puste pęcherze.Ale on i tak o tym wiedział. Dostrzegał wymieniane przez oficerów ukrad-

kowe spojrzenia i ich pospieszne, prowadzone szeptem rozmowy. Czuł poiry-towanie załogi, która z rozkazu imperialnych dowódców godziła się tolerowaćjego wpływ na swoją sprawność bojową, ale szczerze go za to nienawidziła.Obserwował też kapitana Abana, który ze swego stanowiska dowodzenia na„Wojowniku” krzyczał i przeklinał go, nie przestając przy tym tytułować gomistrzem. Widział, jak kapitan kipiał z bezsilnej wściekłości, podczas gdy onspokojnie wymierzał sprawiedliwość rebelianckiemu statkowi, który ośmieliłsię ich ostrzelać.Zdążający drogą posłaniec zbliżał się do bramy zamku. C’baoth użył Mo-

cy, aby sięgnąć po szatę. Wstał z łóżka i wyprostowawszy się nagle, poczułlekkie zawroty głowy. Tak, przejęcie kontroli nad ludźmi z obsługi dział tur-bolaserowych na „Wojowniku” na tych kilka sekund potrzebnych do unice-stwienia rebelianckiego statku było bardzo trudne; wymagało znacznie więcejskupienia i uwagi niż wszystko, co robił kiedykolwiek przedtem. A psychicznyból, który go teraz nękał, stanowił cenę za ów nadmierny wysiłek.

82

Page 83: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Przepasał szatę i znów sięgnął pamięcią w przeszłość. Tak, to było niezwy-kle trudne zadanie. Ale jednocześnie jakoś dziwnie go ożywiło i uradowało.Na Waylandzie sam jeden rządził miastem, które miało więcej mieszkańcówniż wszystkie leżące u podnóża Wysokiego Zamku wioski razem wzięte. Aletam już od dawna nie musiał narzucać swojej woli siłą. Ludzie i Psadanieniemal od razu podporządkowali się jego władzy; nawet Myneriszi, mimoniechęci do jego rządów, nauczyli się w końcu spełniać rozkazy bez dyskusji.Ci z Imperium i mieszkańcy Jomarku też będą się musieli tego nauczyć.Na samym początku, usiłując wciągnąć go do współpracy, wielki admirał

Thrawn stwierdził, że C’baoth już od dawna nie miał godnego siebie wyzwa-nia. Być może Thrawn sądził w duchu, że kierowanie wojną, którą toczyłoImperium, okaże się zadaniem przerastającym siły jednego mistrza Jedi.Starzec uśmiechnął się w ciemnościach. Jeśli ten admirał o błyszczących

oczach tak właśnie uważa, to czeka go niespodzianka. Bo kiedy zjawi się tuwreszcie Luke Skywalker, przed C’baothem stanie najtrudniejsze i najbar-dziej subtelne zadanie w jego życiu: nagiąć do swej woli innego rycerza Jedi– i to tak, aby ten nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co się z nim dzieje.A kiedy już mu się to uda, będzie ich dwóch. . . I kto wie, na co wtedy

będzie ich stać.Posłaniec zsiadł ze swego olbrzymiego wierzchowca i stał teraz przed bra-

mą, przyjąwszy postawę człowieka, który jest gotów czekać, aż jego mistrzsam się nim zainteresuje, i to bez względu na to, jak długo miałoby to po-trwać. „I tak właśnie powinno być”. C’baoth po raz ostatni poprawił pas i po-przez labirynt pogrążonych w ciemności komnat skierował się ku drzwiom,aby wysłuchać, co mają mu do powiedzenia jego nowi poddani.

Page 84: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

7Z delikatnością nie licująca z jego potężną posturą, Chewbacca ustawił

„Sokoła” w precyzyjnie wybranym miejscu na orbicie szmaragdowozielonegoksiężyca Endor. Mrucząc coś pod nosem, zredukował dopływ mocy i przełą-czył silniki w stan spoczynku.Siedząca w fotelu drugiego pilota Leia odetchnęła głęboko, ale zaraz skrzy-

wiła się z bólu, gdy któreś z bliźniąt kopnęło ją w brzuch.– Zdaje się, że Khabarakha jeszcze nie ma – stwierdziła i natychmiast

uświadomiła sobie, jak głupia była ta uwaga. Obserwowała czujniki od chwili,gdy wyszli z nadprzestrzeni, a ponieważ w całym układzie nie było innychstatków, nie mogliby przegapić Noghriego. Kiedy ryk silników, do któregozdążyła się już przyzwyczaić, zamienił się w delikatny szmer, cisza wydałajej się nagle dziwna, a nawet straszna.Chewie burknął pytająco.– Myślę, że zaczekamy. – Leia wzruszyła ramionami. – W zasadzie jeste-

śmy niemal o dzień za wcześnie; dotarliśmy tu szybciej, niż się spodziewałam.Chewbacca odwrócił się do przyrządów i pod nosem wymruczał swoją

własną opinię na temat nieobecności Noghriego.– Och, daj spokój! – upomniała go księżniczka. – Czy nie wydaje ci się,

że gdyby chciał zastawić na nas pułapkę, to czekałoby tutaj kilka niszczycieligwiezdnych i krążownik przechwytujący?

84

Page 85: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Wasza wysokość? – rozległ się z głębi korytarza głos Threepia. – Prze-praszam, że przeszkadzam, ale zdaje się, że zlokalizowałem uszkodzenie w tymkarbantyjskim układzie antyczujnikowym. Czy Chewbacca mógłby tu przyjśćna chwilę?Leia wymieniła z Wookiem zdumione spojrzenia. Jak to zwykle bywa-

ło z „Sokołem”, kilka jego urządzeń zepsuło się niemal od razu po starciez Coruscant. Jako że Chewie miał całą masę roboty z ważniejszymi naprawa-mi, oddelegował androida do pracy nad stosunkowo mniej istotnym układemkarbantyjskim. Księżniczka nie miała nic przeciwko temu, chociaż zważywszyna rezultat ostatnich prac Threepia na „Sokole”, nie spodziewała się, że cośz tego wyjdzie.– Jeszcze zrobimy z niego robota naprawczego – powiedziała do Chewiego.

– To niewątpliwie twoja zasługa.Wookie prychnął coś w odpowiedzi, podniósł się z fotela i poszedł zoba-

czyć, co też Threepio znalazł. Drzwi kabiny na moment się rozsunęły, a potemzamknęły się z powrotem.W kabinie zrobiło się jeszcze ciszej.– Moje słoneczka, widzicie tę planetę w dole? – spytała szeptem Leia,

głaszcząc się delikatnie po brzuchu. – To jest Endor. Tutaj Sojusz Rebe-liantów odniósł ostateczne zwycięstwo nad Imperium, co doprowadziło dopowstania Nowej Republiki.„Tak przynajmniej – dodała w duchu – będą kiedyś pisać w podręcznikach

historii: że koniec Imperium nastąpił pod Endorem, a potem to była już tylkoagonia”.Ta agonia jednak trwała już pięć lat. A zanosiło się na to, że wojna może

się jeszcze ciągnąć przez następne dwadzieścia.Spoglądając na obracającą się w dole, połyskującą szmaragdowo planetę,

zastanawiała się, dlaczego właśnie to miejsce wybrała na spotkanie z Khaba-rakhiem. Chyba dlatego, że praktycznie każdy mieszkaniec zarówno republi-kańskiej, jak i imperialnej części galaktyki słyszał o tym układzie i potrafiłgo odnaleźć; a jako że już dawno ustały wszelkie walki w tym rejonie, było todostatecznie spokojne miejsce, by mogły się tu cichaczem spotkać dwa statki.Ale z drugiej strony miejsce to budziło także wspomnienia, do których

Leia wolałaby nigdy nie wracać, bo zanim odnieśli zwycięstwo, omal wszyst-kiego nie stracili.Z głębi korytarza Chewbacca zadał burkliwie jakieś pytanie.– Poczekaj, zaraz sprawdzę – zawołała księżniczka. Pochyliła się nad ta-

blicą rozdzielczą i nacisnęła jeden z guzików. – Tu jest napisane: „moduł

85

Page 86: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

w stanie spoczynku” – oznajmiła. – Chwileczkę. . . teraz pojawiło się: „sys-tem w gotowości”. Czy mam. . . ?I nagle, zupełnie niespodziewanie, jej umysł został spowity czymś w ro-

dzaju ciemnej kurtyny. . .Stopniowo zdała sobie sprawę z tego, że ktoś do niej woła metalicznym

głosem.– Wasza wysokość? – powtarzał w kółko głos. – Wasza wysokość, czy pani

mnie słyszy? Proszę, niech się pani odezwie. Wasza wysokość, czy pani mniesłyszy?Otworzyła oczy, dziwiąc się, że w ogóle miała je zamknięte. Dostrzegła

pochylającego się nad nią Chewiego; Wookie trzymał w potężnych dłoniachotwartą apteczkę. Za jego plecami Threepio przestępował niespokojnie z nogina nogę jak podenerwowana kwoka.– Nic mi nie jest – wydusiła z trudem Leia. – Co się stało?– Wzywała pani pomocy – odpowiedział natychmiast robot, nim Chew-

bacca zdążył choćby otworzyć usta. – A przynajmniej tak nam się wydawało– dodał usłużnie. – Mówiła pani urywanymi, nieskładnymi zdaniami.– Nie wątpię – odparła księżniczka. Wszystko zaczynało do niej powoli

wracać, niczym księżyc wyłaniający się zza chmury. Przekleństwo i wście-kłość, nienawiść i rozpacz. – Nic nie czułeś, prawda? – zwróciła się do Che-wiego?Wookie mruknął przecząco, przyglądając jej się badawczo.– Ja też nic nie czułem – wtrącił Threepio.– Nie mam pojęcia, co to mogło być. – Leia potrząsnęła głową. – Siedzia-

łam sobie tutaj spokojnie, i w pewnym momencie. . .Urwała, gdyż nagle przyszła jej do głowy straszna myśl.– Chewie, jak przebiega nasza orbita? Czy w którymkolwiek momencie

mijamy miejsce, gdzie eksplodowała Gwiazda Śmierci?Przez chwilę Chewbacca wpatrywał się w nią intensywnie i mruczał coś

gardłowo. W końcu przełożył apteczkę do lewej ręki i sięgnął ponad jej ramie-niem do komputera, by wystukać odpowiednie polecenie. Niemal natychmiastpojawiła się odpowiedź.– Pięć minut temu – szepnęła Leia czując, że oblewa ją zimny pot. – To

by się zgadzało, prawda?Wookie burknął twierdząco, a potem wymruczał jakieś pytanie.– Naprawdę nie wiem – wyznała księżniczka. – Ale to było coś podobnego

do tego, co spotkało Luke’a na. . . podczas jego szkolenia Jedi – dokończyła.W porę przypomniała sobie, iż jej brat chciał zachować w tajemnicy, że miało

86

Page 87: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

to miejsce na Dagobah. – Ale on doświadczył wizji, a ja czułam jedynie. . .Sama nie wiem. . . To była złość i gorycz; ale jednocześnie zawierał się w tymjakiś smutek. Nie, smutek to nie jest właściwe słowo. – Pokręciła głową i na-gle, zupełnie niespodziewanie, napłynęły jej do oczu łzy. – Sama nie wiem.Słuchajcie, nic mi nie jest. Możecie spokojnie wracać do pracy.Chewbacca jeszcze raz burknął coś pod nosem, najwyraźniej nie całkiem

przekonany, ale bez słowa zamknął apteczkę i, omijając Threepia, ruszyłdo wyjścia. Kiedy drzwi kabiny się otworzyły, Chewie – z przysłowiową dlaWookiech pogardą dla subtelnych manier – zablokował je w tej pozycji, poczym zniknął w głębi statku.Leia odwróciła się do robota.– Ty też – powiedziała. – No, idź, na pewno masz tam jeszcze coś do

zrobienia. Nic mi nie jest. Naprawdę.– No. . . dobrze, Wasza wysokość – rzekł android, równie niezadowolony

jak Chewbacca. – Jeśli jest pani tego pewna. . .– Jestem pewna. No, zmykaj wreszcie!Threepio ociągał się jeszcze przez chwilę, po czym posłusznie wyszedł

z kabiny.I znów zapanowała cisza – jeszcze bardziej przytłaczająca niż przedtem.

I znacznie bardziej ponura.Księżniczka zacisnęła zęby.– Nie dam się zastraszyć – rzekła na głos. – Ani tutaj, ani nigdzie indziej.Odpowiedziała jej głucha cisza. Leia odczekała jeszcze chwilę, po czym

wprowadziła do komputera nawigacyjnego korektę kursu. Nie chciała po razkolejny przelatywać obok miejsca, gdzie zginął Imperator. Deklaracja, iż nieda się zastraszyć, nie oznaczała przecież, że ma z własnej woli szukać kłopo-tów.Potem nie pozostało jej już nic innego jak tylko czekać. I zastanawiać się,

czy Khabarakh rzeczywiście stawi się na spotkanie.

Ponad wierzchołki ciasno splecionych drzew, tworzących gęstą i nieprze-bytą dżunglę, wystawał jedynie najwyższy fragment otoczonego potężnymmurem miasta Ilik. Han miał wrażenie, jakby to jakiś srebrzysty robot z ma-łą kopułką u góry topił się w zielonym oceanie lotnych piasków.– Wiesz, jak się tu ląduje? – spytał.– Pewnie przez te otwory na górze. – Lando stuknął palcem w główny

monitor „Ślicznotki”. – Są na tyle duże, że zdołałaby się przez nie przecisnąćnawet barka kosmiczna klasy W.

87

Page 88: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Solo skinął głową i zaczął niespokojnie przebierać palcami po miękkimoparciu fotela drugiego pilota. Niewiele rzeczy w całej galaktyce było gow stanie wyprowadzić z równowagi, ale z pewnością należała do nich koniecz-ność patrzenia bezczynnie, jak ktoś inny wykonuje ryzykowne lądowanie.– To miejsce jest jeszcze bardziej zwariowane niż to twoje Miasto Noma-

dów – burknął.– Jestem tego samego zdania – przyznał Calrissian. Skorygował nieco

wysokość lotu; Han zrobiłby to kilka sekund wcześniej. – Na Nkllonie niemusimy się przynajmniej martwić o to, że zjedzą nas jakieś egzotyczne rośliny.Ale widocznie oni myślą inaczej. W czasie ostatniego spisu w tej części NowejKowii było osiem miast i budowano dwa kolejne.Han skrzywił się z dezaprobatą. Wszystko tutaj działo się właśnie z po-

wodu owych egzotycznych roślin. A raczej, ściśle rzecz biorąc, z powodu spe-cyficznych biocząsteczek, które można było z nich uzyskać. Kowianie uważaliwidocznie, że osiągane przez nich zyski wynagradzają uciążliwości związanez mieszkaniem przez całe życie w opancerzonych miastach. Nikt nie wiedziałnatomiast, co myślą o całej sprawie rośliny.– Tak czy inaczej, są nienormalni – stwierdził Solo. – Uważaj: te tunele

wlotowe mogą być wyposażone w magnetyczne śluzy powietrzne.– Han, przestaniesz wreszcie? – skarcił go Calrissian, ale jego spojrzenie

wyrażało zrozumienie. – Nie pierwszy raz pilotuję statek.– Tak – mruknął Solo. Zacisnął zęby i postanowił jakoś przecierpieć całe

lądowanie.Okazało się, że nie było tak źle, jak się spodziewał. Lando otrzymał od

kontroli lotów pozwolenie na lądowanie i dosyć sprawnie wprowadził „Ślicz-notkę” w jaskrawą gardziel jednego z szybów wlotowych. Polecieli zakrzywio-nym tunelem w dół, ku barwnie oświetlonemu lądowisku, które znajdowałosię bezpośrednio pod wieńczącą mury miasta kopułą z pancernego szkła. Od-prawa celna okazała się czystą formalnością; zważywszy jednak na to, żegospodarka planety opierała się w decydującym stopniu na eksporcie, kon-trola przy wyjeździe mogła się okazać o wiele bardziej skrupulatna. Zostalioficjalnie powitani w Ilik przez zawodowego „witacza” z zawodowym uśmie-chem na ustach. Otrzymali w prezencie notes elektroniczny oraz mapy miastai okolicy, po czym zostawiono ich samych sobie.– To nie było takie trudne – stwierdził Lando, gdy zjeżdżali wijącą się

spiralnie, odkrytą rampą, zbudowaną w wielkim, pionowym szybie, dokład-nie w samym środku miasta. Na każdej kondygnacji od rampy odchodziłychodniki prowadzące do handlowych, biurowych i mieszkaniowych dzielnic

88

Page 89: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

miasta. – Gdzie mamy się spotkać z Luke’em?– Jeszcze trzy poziomy niżej, w jednej z dzielnic rozrywki – odparł Solo. –

W bibliotece imperialnej nie było zbyt wielu informacji na temat tego miasta;znalazła się jednak wzmianka o małej kafejce o nazwie „Miszra”, mieszczącejsię obok budynku, który stanowi pomniejszoną o połowę kopię teatru GrandisMon na Coruscant. Odniosłem wrażenie, że jest to ulubiony lokal tutejszychgrubych ryb.– To dobre miejsce na spotkanie – przyznał Calrissian. Zerknął na Hana

spod oka. – No, powiesz mi wreszcie, co jest grane?– Co jest grane?! – Solo zmarszczył brwi w wyrazie zdumienia.– Daj spokój, stary piracie – prychnął Lando. – Przyjeżdżasz po mnie na

Sluis Van, prosisz o to, bym cię podwiózł na Nową Kowię, wysyłasz Luke’aprzodem na to sekretne spotkanie – i ja mam uwierzyć, że teraz tak po prostupomachasz mi na do widzenia i pozwolisz mi spokojnie wrócić na Nkllon?– Ależ, Lando. . . – Solo spojrzał na przyjaciela z wyrzutem.– Co jest grane, Han? Chcę się dowiedzieć, o co tu tak naprawdę chodzi.Solo westchnął z teatralną przesadą.– Słuchaj, Lando, sprawa jest zupełnie czysta. Jeśli chcesz, możesz w każ-

dej chwili wracać na Nkllon. Jeśli jednak zechcesz tu zabawić nieco dłużeji trochę nam pomóc – dodał jakby od niechcenia – to być może zdołasz ubićkorzystny interes i sprzedać posiadane nadwyżki metalu. No, na przykładzapasy hfredium czy co tam akurat masz.Han patrzył prosto przed siebie, ale i tak czuł na sobie piorunujący wzrok

przyjaciela.– Luke ci o tym powiedział, tak?– Być może coś na ten temat wspomniał – przyznał Solo, wzruszając

ramionami.– Uduszę go – syknął Calrissian. – Nie obchodzi mnie, czy jest rycerzem

Jedi, czy nie: i tak go uduszę.– Spokojnie, Lando – Han próbował łagodzić sprawę. – Pokręcisz się tutaj

przez kilka dni, posłuchasz, co mówią ludzie; może uda ci się dowiedzieć, jakieinteresy prowadzi tu Fey’lya – i to wszystko. Wrócisz sobie spokojnie do domui do swojej kopalni, a my nie będziemy cię już więcej niepokoić.– Już to kiedyś słyszałem – odciął się Calrissian, ale w jego głosie za-

brzmiała rezygnacja. – Dlaczego sądzisz, że Fey’lya może mieć jakieś kontaktyna Nowej Kowii?– Ponieważ w czasie wojny było to jedyne miejsce, gdzie Botańczycy

samorzutnie włączyli się do obrony. . .

89

Page 90: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Solo urwał nagle i chwyciwszy Landa za ramię, pociągnął go za sobąw prawo, w kierunku centralnego filara, wokół którego wiła się spiralna ram-pa.– Co się. . . ? – wydusił Calrissian.– Cicho! – syknął Han. Osłonił twarz dłońmi, ale w taki sposób, by móc

dalej obserwować postać, która o jeden poziom niżej opuszczała rampę. –Widzisz tego Botańczyka tam na lewo?Lando obrócił się nieznacznie, kątem oka zerkając we wskazanym kierun-

ku.– Tak, i co z tego?– To jest Tav Breil’lya. Jeden z najbliższych współpracowników Fey’lyi.– Chyba żartujesz. – Calrissian baczniej przyjrzał się obcemu. – A jak go

poznałeś?– Po tej ozdobie, którą ma na szyi; to jakiś herb rodowy czy coś w tym

rodzaju. Widziałem to dziesiątki razy na posiedzeniach Rady. – Solo zagryzłwargi i spróbował spokojnie rozważyć sytuację. Jeśli to istotnie był Breil’lya,to mogliby oszczędzić sporo czasu, gdyby udało im się dowiedzieć, co on turobi. Ale w kawiarni na dole najprawdopodobniej czekał już na nich Luke. . .– Idę za nim – oznajmił Calrissianowi, oddając mu notes i plan miasta. – Typójdziesz do „Miszry”, zgarniesz Luke’a i obaj dołączycie do mnie.– Ale. . .– Jeśli nie spotkamy się w ciągu godziny, to spróbuję was złapać przez

komunikator – wpadł mu w słowo Han. Podszedł do zewnętrznej strony ram-py. Zjechali już niemal na poziom, gdzie znajdował się Botańczyk. – Wy domnie nie dzwońcie: może znajdę się w miejscu, gdzie pikanie komunikatorabyłoby mi nie na rękę. – Zszedł z rampy na chodnik.– Powodzenia – zawołał za nim cicho Lando.W wypełniającym ulice Ilik tłumie przeważali ludzie, ale nie brakowa-

ło też przedstawicieli innych ras; kremowe futro Breil’lyi rzucało się jednakw oczy na tyle, że łatwo go było śledzić. Stanowiło to nader pomyślną okolicz-ność. Skoro bowiem Han rozpoznał Botańczyka, to ten także mógłby rozpo-znać jego, a zatem byłoby niebezpiecznie trzymać się zbyt blisko śledzonego.Na szczęście Breil’lyi nawet nie przyszło do głowy, że ktoś mógłby go

śledzić. Szedł cały czas równym krokiem i ani razu się nie obejrzał. Mijająculice, sklepy i budynki biurowe kierował się w stronę zewnętrznych murów.Han podążał za nim, żałując, że tak pochopnie oddał Calrissianowi planmiasta; miło byłoby mieć jakieś pojęcie o tym, dokąd zmierza Botańczyk.

90

Page 91: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Minęli jeszcze jeden, ostatni biurowiec i dotarli do grupy budynków ma-gazynowych, które sąsiadowały z ogromnym malowidłem umieszczonym naścianie, która prawdopodobnie stanowiła wewnętrzną stronę miejskiego mu-ru. Breil’lya skierował się do jednego z magazynów i wszedł do środka.Solo skrył się w jednej z uliczek, w miejscu oddalonym o około trzydzieści

metrów od magazynu. Nad drzwiami, za którymi zniknął Botańczyk, widniałspłowiały napis: „Ametyst” Transport i Składowanie.– Mam nadzieję, że to miejsce jest zaznaczone na mapie – mruknął pod

nosem i zaczai odpinać od pasa komunikator.– Owszem, jest – rozległ się za jego plecami miękki, kobiecy głos.Han zastygł w bezruchu.– Dzień dobry – powiedział niepewnie.– Dzień dobry – odparła nieznajoma. – Odwróć się. Naturalnie powoli.Solo zrobił, co mu kazano. Wciąż trzymał w dłoni komunikator.– Jeśli to napad. . .– Nie żartuj! – Kobieta była niska i szczupła, i o jakieś dziesięć lat starsza

od niego. Miała krótko obcięte, siwiejące włosy i drobną twarz, która w innychwarunkach wydałaby się Hanowi całkiem sympatyczna. Nieznajoma trzymaław ręku wycelowany w niego blaster – jakąś nieznaną odmianę popularnegoblastera Blas Tech DL-18. Broń ta nie dorównywała mocą DL-44 Hana, alew obecnej sytuacji to i tak nie miało znaczenia. – Połóż komunikator na ziemi– rozkazała kobieta. – A przy okazji także blaster.Solo w milczeniu uklęknął i z przesadną ostrożnością wyciągnął broń z ka-

bury. Mając nadzieję, że cała uwaga nieznajomej jest zwrócona na blaster,dyskretnie włączył komunikator. Położył oba przedmioty na ziemi, wypro-stował się i zrobił krok do tyłu, chcąc w ten sposób pokazać, że wie, jakpowinien się zachowywać więzień.– Co teraz? – spytał.– Zdaje się, że interesuje cię tamto miejsce – powiedziała nieznajoma,

schylając się po blaster i komunikator. – Może masz ochotę na wycieczkęz przewodnikiem?– To byłoby cudownie – odparł Han, podnosząc ręce. Cały czas modlił

się w duchu, by kobieta schowała komunikator do kieszeni, nie przyglądającmu się zbyt uważnie.I tak się stało: nieznajoma nawet nie spojrzała na urządzenie. Ale wyłą-

czyła je.– Powinnam się obrazić – rzekła łagodnie. – To chyba najstarsza sztuczka

na świecie.

91

Page 92: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Solo wzruszył ramionami. Starał się zachować resztki godności.– Nie miałem czasu na to, by wymyślić coś lepszego.– Przeprosiny przyjęte. No, idziemy! I opuść ręce; chyba nie chcesz, żeby

się za nami oglądano, co?– Oczywiście, że nie – odparł Han, opuszczając ręce.Byli w połowie drogi do magazynu „Ametystu”, gdy w oddali zawyły

syreny.

Rozglądając się po kawiarni „Miszra”, Luke pomyślał, że jest to jakbyswoiste powtórzenie jego pierwszej wizyty w barze w Mos Eisley wiele lattemu.To prawda, że „Miszra” była o niebo bardziej elegancka niż tamta spe-

lunka na Tatooine, a co za tym idzie, miała lepszą klientelę. Ale przy barzei stolikach tłoczyła się podobna mieszanka ludzi i obcych, zapachy i dźwiękibyły równie urozmaicone, a orkiestra w rogu grała podobną muzykę – taką,która powinna odpowiadać osobnikom najróżniejszych ras.Skywalker zaobserwował też pewną różnicę. Chociaż kawiarnia była moc-

no zatłoczona, stali bywalcy dali mu przy barze sporo miejsca.Pociągnął ze szklaneczki łyk napoju. Była to miejscowa odmiana cze-

kolady na gorąco, którą jako pierwszy poczęstował go Lando Calrissian; tazawierała w sobie odrobinę mięty. Zerknął w stronę wejścia. Han i Landomieli przylecieć zaledwie parę godzin po nim, a to znaczyło, że mogli się tuzjawić w każdej chwili. Przynajmniej taką miał nadzieję. Rozumiał, dlaczegoSolo chciał, by ich statki przybyły do Ilik osobno, ale ze względu na grożąceNowej Republice niebezpieczeństwo nie mogli sobie pozwolić na stratę cza-su. Ponownie pociągnął ze szklaneczki i. . . zamarł, usłyszawszy za plecaminieludzki ryk.Błyskawicznie się odwrócił, odruchowo wyciągając zza pasa miecz świetl-

ny. Do ryku dołączył się łoskot przewracającego się krzesła. Pięć metrówdalej, otoczeni wianuszkiem zastygłych w bezruchu gości i przedzieleni jedy-nie szerokością stołu, stali naprzeciw siebie Barabel i Rodianin. Wpatrywalisię w siebie wojowniczo. Obaj trzymali w rękach blastery.– Schować broń! Schować broń! – zawołał robot-kelner SE4. Wymachując

rękami, zbliżał się szybkim truchtem do miejsca sprzeczki. W ułamku sekun-dy Barabel uniósł blaster i strzelił do robota; nim jednak jego przeciwnikzdążył wykonać jakikolwiek ruch, z powrotem trzymał go na muszce.– Hej! – zawołał barman z oburzeniem. – To cię będzie drogo kosztować. . .

92

Page 93: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Zamknij się! – przerwał mu opryskliwie Barabel. – Ten Rodianin ci zato zapłaci. Ale najpierw zapłaci mnie.Rodianin wyprostował się dumnie – wciąż jednak był o dobre pół metra

niższy od swego oponenta – i powiedział coś w nieznanym Luke’owi języku.– Kłamiesz – wrzasnął Barabel. – Wiem, że mnie oszukujesz.Rodianin dodał coś jeszcze.– Nie podoba ci się? – rzucił jego przeciwnik wyniośle. – Ale i tak będziesz

musiał to zrobić! Wzywam na sędziego rycerza Jedi!Dotychczas oczy obecnych były zwrócone na uczestników burdy – teraz

wszyscy jak na komendę odwrócili się w stronę Luke’a.– Co takiego? – spytał ostrożnie Skywalker.– Chce, byś rozsądził ich spór – rzekł barman z ulgą w głosie.– Ja? – Luke był daleki od uczucia ulgi. Mężczyzna posłał mu zdziwione

spojrzenie.– Ty jesteś Luke Skywalker, rycerz Jedi, prawda? – spytał, wskazując

miecz świetlny, który Luke trzymał w ręku.– Tak – przyznał Skywalker.– No, to w takim razie. . . – Barman skinął ręką w stronę skłóconych

osobników.Owszem, Luke był rycerzem Jedi, ale nie miał żadnych uprawnień do

wydawania wyroków w tym mieście. Już otwierał usta, aby to powiedzieć nagłos, ale jeszcze raz spojrzał barmanowi w oczy i wszelkie wymówki uwięzłymu w gardle.Powoli odwrócił się w stronę sali. Zrozumiał, że nie tylko barman liczy na

niego: wszyscy w kawiarni patrzyli na niego w ten sam sposób – z wyrazemnadziei i ufności na twarzach.Ufności w to, że rycerz Jedi potrafi wydać sprawiedliwy werdykt.Westchnął cicho i surowo nakazał łomoczącemu sercu, by się uspoko-

iło. Ruszył przez tłum w kierunku zwaśnionych. Ben Kenobi powiedział muo istnieniu Mocy, Yoda nauczył go, jak z niej korzystać w celu osiągnięciapanowania nad sobą i samoobrony. Żaden z nich nie przekazał mu jednakżadnych wskazówek dotyczących rozstrzygania konfliktów.– No dobrze – rzekł, stając przy stoliku. – Przede wszystkim odłóżcie

broń. Obaj.– Kto najpierw? – spytał Barabel. – Rodianie są łowcami nagród: zastrzeli

mnie, jeśli pierwszy odłożę broń.„Niezły początek” – pomyślał Luke. Tłumiąc westchnienie, zapalił miecz

świetlny i wyciągnął go tak, że zielone ostrze znalazło się dokładnie pomiędzy

93

Page 94: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

oboma blasterami.– Nikt nikogo nie zastrzeli – oznajmił stanowczo. – Odłóżcie broń.Barabel w milczeniu usłuchał rozkazu. Rodianin zawahał się, ale po chwili

wykonał polecenie.– A teraz powiedzcie mi, w czym leży problem – zażądał Skywalker. Zgasił

miecz, ale nadal trzymał go w pogotowiu.– Wynajął mnie – odezwał się Barabel, wyciągając pokryty keratyną palec

w kierunku swego pracodawcy. – Zrobiłem, co mi kazał. A teraz nie chce mizapłacić.Rodianin rzucił coś z oburzeniem.– Chwileczkę, za moment ty będziesz się miał okazję wypowiedzieć –

oznajmił Luke, zastanawiając się jednocześnie, jak poprowadzi tę część prze-słuchania. – Co to była za praca?– Kazał mi wytropić gniazdo zwierząt – wyjaśnił Barabel. – Takich zwie-

rząt, które nastręczają kłopotów małym statkom: nadgryzają je z boków.Zrobiłem, co kazał. Spalił gniazdo i zainkasował forsę. A teraz chce mi za-płacić bezwartościowymi pieniędzmi. – Wskazał ręką rozrzucony stos wyko-nanego ze złocistego metalu bilonu.Jedi wziął do ręki jedną z monet – była mała, miała kształt trójkąta,

a pośrodku jakiś zawiły wzór z kresek. W każdym jej rogu widniał niewielkinapis „100”.– Czy ktoś już kiedyś widział takie monety? – spytał, podnosząc pieniądz

do góry.– To nowa waluta Imperium – oznajmił z pogardą jakiś szykownie ubrany

mężczyzna. – Można z niej zrobić użytek jedynie na planetach przez niekontrolowanych.Lukeskrzywił się na kolejne przypomnienie o tym, o czym i tak nie zapo-

mniał ani przez chwilę – że wojna o panowanie nad galaktyką jeszcze się nieskończyła.– Czy uprzedziłeś go, że zapłacisz mu w tej walucie? – zwrócił się do

Rodianina.Obcy odpowiedział coś w swoim języku. Skywalker rozejrzał się dokoła,

zastanawiając się, czy prośba o tłumacza umniejszy w jakimkolwiek stopniujego autorytet.– Mówi, że jemu też zapłacono w tej walucie – usłyszał nagle znajomy

głos. Odwróciwszy się, Luke dostrzegł przeciskającego się ku niemu przeztłum Landa. – Twierdzi, że próbował protestować, ale nie miał wyboru.

94

Page 95: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Ostatnio Imperium tak właśnie załatwia interesy – podsumował ktośz tłumu. – Przynajmniej w tej okolicy.Barabel odwrócił się w stronę nieznajomego.– Nie potrzebuję twojej opinii – burknął. – Jedi sam wyda werdykt.– No dobrze, spokojnie – ostudził go Skywalker. Obracając w palcach

monetę, zastanawiał się, co powinien zrobić. Jeśli Rodianinowi rzeczywiściezapłacono w tej walucie. . . – Czy można wymienić te pieniądze? – spytałobcego.Rodianin odpowiedział coś w swoim niezrozumiałym języku.– Mówi, że nie – przetłumaczył Calrissian. – Można z nich korzystać przy

nabywaniu towarów i usług na terenie Imperium, ale ponieważ nie przyjmujeich nikt w Nowej Republice, to nie ma oficjalnego kursu wymiany.– Tak. . . – rzucił Luke z chytrym uśmieszkiem. Co prawda nie miał ta-

kiego doświadczenia w nielegalnych transakcjach jak Lando, ale przecież niebył w ciemię bity. – Jaki jest zatem kurs nieoficjalny?– Mówiąc prawdę, nie wiem – odparł Calrissian, spoglądając po otacza-

jących go twarzach. – Ale z pewnością znajdzie się tu ktoś, kto pracuje poobu stronach granicy. – Uniósł głos. – Czy ktoś z obecnych prowadzi interesyz Imperium?Jeśli nawet ktoś taki był, to wolał się nie ujawniać.– Boją się, co? – szepnął Luke.– Przyznać się przed rycerzem Jedi, że ma się coś wspólnego z Imperium?

– rzucił Lando. – Też bym się bał.Skywalker skinął głową. Patrząc na podobne do pyska tapira oblicze Ro-

dianina i jego pozbawione wyrazu, owadzie oczy, poczuł ucisk w żołądku. Dotej pory łudził się, że zdoła jakoś załagodzić całą sprawę, a tym samym unik-nie konieczności wydania prawdziwego werdyktu. Teraz nie pozostawało munic innego, jak rozstrzygnąć, czy Rodianin istotnie próbował celowo oszukaćswego wspólnika.Przymknął oczy, próbując uspokoić umysł i sięgnąć zmysłami na ze-

wnątrz. Wiedział, że poznanie prawdy będzie trudne; ale większość gatunkóww chwilach napięcia wykazywała nieznaczne zmiany fizjologiczne. Jeżeli Ro-dianin kłamał w kwestii płatności – i jeśli bał się, że dzięki zdolnościom JediLuke go na tym przyłapie – to jego reakcja mogła go zdradzić.Ale nim Skywalker zdążył użyć technik wyostrzających zmysły, jego uwa-

gę przykuło coś innego. Był to zapach: lekka woń karababbajskiego tytoniui ziół armudu. Na tę samą mieszankę zapachową zwrócił jego uwagę Landow porcie kosmicznym na Sluis Van. . .

95

Page 96: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Luke otworzył oczy i powiódł wzrokiem po otaczających go ludziach.– Niles Ferrier – zawołał. – Podejdź tu, proszę.Na dłuższą chwilę zapadła cisza; jedynie Lando na dźwięk nazwiska Fer-

rier wciągnął z sykiem powietrze. W końcu w tłumie nastąpiło jakieś poru-szenie i do przodu przecisnęła się znajoma, przysadzista postać.– Czego chcesz? – spytał bez wstępów Ferrier. Trzymał dłoń na rękojeści

schowanego w kaburze blastera.– Chcę się dowiedzieć, jaki jest nieoficjalny kurs wymiany między wa-

lutami Imperium i Nowej Republiki. Myślę, że ty będziesz w stanie mi topowiedzieć.Złodziej statków przyglądał mu się ze słabo skrywanym lekceważeniem.– To twój problem, rycerzu Jedi. Nie mieszaj mnie do tego.Przez tłum przebiegł szmer niezadowolenia. Luke nie odpowiedział, ale

cały czas nie spuszczał wzroku z Ferriera; po chwili mężczyzna skrzywił sięnieznacznie.– Kiedy ostatnim razem prowadziłem interesy po tamtej stronie, przy

wymianie waluty Imperium na walutę Nowej Republiki zgodziliśmy się naprzelicznik pięć do czterech.– Dziękuję – rzekł Skywalker. – To chyba ostatecznie wyjaśnia sprawę –

dorzucił, zwracając się do Rodianina. – Zapłać swojemu współpracownikowiw walucie Nowej Republiki według przelicznika pięć do czterech, a pieniądzeImperium zachowaj na następny raz, kiedy będziesz prowadził interesy natamtym terenie.Rodianin rzucił coś przez zęby.– To kłamstwo! – zaprzeczył gwałtownie Barabel.– On twierdzi, że nie ma wystarczającej sumy w walucie Nowej Repu-

bliki – przetłumaczył Lando. – Znając Rodian, byłbym skłonny zgodzić sięz Barabelem.– Może masz rację – stwierdził Luke, spoglądając w mozaikowe oczy Ro-

dianina. – A może nie. Ale jest chyba inny sposób. – Odwrócił się z powrotemdo Ferriera i uniósł pytająco brwi.– Nawet o tym nie myśl, Jedi – odparł ostro mężczyzna.– A niby dlaczego? – zdziwił się Skywalker. – Pracujesz po obu stronach

granicy. Łatwiej będzie wydać imperialne pieniądze tobie niż Barabelowi.– A może po prostu nie chcę? – rzucił złodziej statków. – Może w naj-

bliższym czasie wcale nie zamierzam tam wracać? Albo nie chcę, by mniektoś złapał z taką furą imperialnej gotówki? Sam to załatw, Jedi – nie mamobowiązku wyświadczać ci przysług.

96

Page 97: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Natychmiast przyskoczył do niego Barabel.– Masz się wyrażać z szacunkiem – warknął. – On jest rycerzem Jedi.

Rozumiesz?Z tłumu podniosły się głosy aprobaty.– Lepiej go posłuchaj – poradził Ferrierowi Lando. – Chyba nie chcesz się

tu wdawać w bójkę, a już szczególnie z jakimś Barabelem. Oni zawsze żywiliszczególny sentyment do rycerzy Jedi.– Tak. . . na pokaz – odciął się złodziej statków, ale uważnie omiótł wzro-

kiem tłum. Skywalker wyczuł, że nastawienie mężczyzny nieco się zmieniło,gdy zrozumiał, iż obecni raczej nie podzielają jego opinii na temat Luke’a.A może Ferrier uświadomił sobie, że wszczynając awanturę w samym środ-

ku takiego zgromadzenia, może ściągnąć na siebie więcej uwagi, niżby sobietego życzył. Czując jego wahanie, Skywalker czekał, aż mężczyzna zmienizdanie.Co też wkrótce nastąpiło.– Dobrze, ale wymiana musi być po kursie pięć do trzech – oznajmił

Ferrier. – Pięć do czterech to było zwykłe oszustwo i nie zamierzam się na topowtórnie zgadzać.– To nieuczciwe – zaprotestował Barabel. – Należy mi się od Rodianina

więcej.– Tak, to prawda – przyznał Luke. – Ale w obecnych warunkach nie uda

ci się uzyskać nic ponad to. – Obrzucił szybkim spojrzeniem Rodianina. –Jeśli to będzie dla ciebie jakąś pociechą – dodał, odwracając się z powrotemdo Barabela – to pamiętaj, że możesz przestrzec swoich pobratymców przedwspółpracą z tym Rodianinem. Jeżeli nie będzie mógł zatrudniać doskonałychłowców barabelskich, to na dłuższą metę straci więcej, niż teraz zyskał.Barabel wydał jakiś zgrzytliwy dźwięk – zapewne odpowiednik śmiechu.– Jedi mówi prawdę – oznajmił. – Kara jest odpowiednia.Luke zebrał się w sobie. Z tego, co miał zamiar teraz powiedzieć, obcy na

pewno nie będzie tak zadowolony.– Będziesz jednak musiał zapłacić za naprawę robota, którego uszkodziłeś.

Bez względu na to, co Rodianin zrobił czy powiedział, nie on jest odpowie-dzialny za zniszczenie robota.Barabel utkwił wzrok w Luke’u i zaczął nieznacznie kłapać ostrymi jak

brzytwa zębami. Skywalker wytrzymał jego spojrzenie, poddając jednocze-śnie zmysły działaniu Mocy, by stwierdzić, czy obcy nie szykuje się do ataku.– Jedi znów powiedział prawdę – przyznał wreszcie niechętnie, ale sta-

nowczo Barabel. – Przyjmuję werdykt.

97

Page 98: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Luke odetchnął z ulgą.– W takim razie sprawa jest zamknięta – oznajmił. Spojrzał na Ferriera,

zasalutował mieczem obu obcym, po czym odwrócił się do Landa.– Dobra robota – szepnął mu prosto do ucha Calrissian, gdy tłum zaczął

się rozchodzić.– Dzięki – mruknął Skywalker. Zupełnie zaschło mu w ustach. Co prawda

wszystko poszło dobrze, ale wiedział, że było w tym więcej szczęścia niż jegowłasnych umiejętności. Gdyby nie pojawił się tam Ferrier. . . ? Albo gdybyzłodziej statków nie ustąpił. . . ? Luke nie miał pojęcia, jak wtedy zdołałbyrozstrzygnąć spór. Leia ze swoimi umiejętnościami dyplomatycznymi na pew-no poradziłaby sobie lepiej; nawet Han ze swoim długoletnim doświadczeniemw trudnych negocjacjach dałby sobie z tym radę równie dobrze.Był to ten aspekt odpowiedzialności ciążącej na rycerzu Jedi, którego

Luke nigdy wcześniej nie brał pod uwagę. Ale teraz będzie musiał o tympoważnie pomyśleć – i to jak najszybciej.– Han śledzi jakiegoś Botańczyka – poinformował go Lando, kiedy prze-

ciskali się przez tłum w stronę wyjścia. – Zauważył go, kiedy zjeżdżaliśmyśrodkowozachodnią rampą, i wysłał mnie. . .Urwał w pół zdania. Na zewnątrz odezwały się syreny.– Ciekawe, co to takiego – powiedział z niepokojem.– To alarm – odezwał się jeden ze stałych bywalców „Miszry”. Zmarsz-

czył czoło i przez chwilę nasłuchiwał z uwagą. Wycie syren lekko zmieniłowysokość; potem jeszcze raz. . . – To atak.– Atak? – zdziwił się Luke. Nie słyszał, żeby w tym rejonie działali piraci.

– Ale kto to może być?– Jak to kto? Imperium – wyjaśnił mężczyzna. Skywalker zerknął na

Landa.– Zmykamy stąd? – rzucił cicho.– Tak – potwierdził Calrissian. – I lepiej się pospieszmy.Wyszli z „Miszry” i pobiegli w kierunku szerokiej alei. Skywalker zauwa-

żył ze zdziwieniem, że nigdzie nie było widać żadnych objawów paniki. Wręczprzeciwnie: obywatele Ilik spokojnie kontynuowali codzienne zajęcia, jakbynie działo się nic nadzwyczajnego.– Może oni nie zdają sobie sprawy z zagrożenia – rzucił z powątpiewaniem,

gdy skierowali się w stronę jednej ze spiralnych ramp.– Albo mają jakąś niepisaną umowę z Imperium – stwierdził cierpko Lan-

do. – Może tutejsze władze uznały za wygodne sprzymierzyć się z Nową

98

Page 99: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Republiką, ale jednocześnie nie chcą popaść w niełaskę Imperium. A ponie-waż nie mogą otwarcie płacić haraczu, więc pozwalają, by Flota Imperialnasplądrowała od czasu do czasu magazyny biocząsteczek. Widziałem już takierzeczy.Luke powiódł wzrokiem po obojętnym tłumie.– Tylko że tym razem może się to dla nich źle skończyć.– Jeśli Imperium natknie się w ewidencji przylotów na „Ślicznotkę” albo

twój myśliwiec?– Właśnie. . . A gdzie właściwie jest Han?– Po raz ostatni widziałem go na poziomie czwartym; kierował się na

zachód – odparł Lando, wyciągając zza pasa komunikator. – Prosił, żeby gonie używać, ale to chyba wyjątkowa sytuacja.– Zaczekaj – powstrzymał go Skywalker. – A jeśli Han jest gdzieś w pobli-

żu tego współpracownika Fey’lyi. . . I jeżeli Fey’lya prowadzi jakieś interesyz Imperium. . .– Masz rację. – Calrissian zaklął pod nosem i schował komunikator. –

A więc co robimy?Dotarli właśnie do rampy i weszli na chodnik prowadzący do góry.– Postaram się odszukać Hana – zdecydował Luke. – A ty pojedziesz na

lądowisko i sprawdzisz, co się tam dzieje. Jeśli wysłannicy Imperium jeszczenie wylądowali, to może zdołasz znaleźć dojście do komputera ośrodka kon-troli lotów i wymazać nas z listy przylotów. Może ci w tym pomóc Artoo,o ile uda ci się go bezpiecznie wydostać z myśliwca i doprowadzić do jakiejśkońcówki komputera.– Przynajmniej spróbuję.– Świetnie. – Nagle Luke’owi coś się przypomniało. . . – A czy „Ślicznotka”

nie jest przypadkiem wyposażona w taki zaawansowany układ podporządko-wania, o którym opowiadałeś nam na Nkllonie?– Ma zainstalowaną tylko uproszczoną wersję tego układu. – Calrissian

potrząsnął głową. – Pozwala ona statkowi jedynie na poruszanie się w liniiprostej i wykonywanie kilku podstawowych manewrów. „Ślicznotka” nigdynie zdołałaby do mnie dolecieć przez centrum miasta.Luke wiedział, że nawet gdyby było to możliwe, i tak nie na wiele by

im się to zdało. Nie licząc próby przebicia dostatecznie wielkiej dziury w ze-wnętrznym murze, statek kosmiczny mógł się wydostać z Ilik jedynie przezzaczynające się tuż nad lądowiskiem kanały wejściowe.– Tak tylko zapytałem. . .

99

Page 100: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– O, to tutaj Han opuścił rampę – wskazał ręką Lando. – I ruszył w tam-tym kierunku.– Dobrze. – Luke zszedł z rampy. – Niebawem się zobaczymy. Uważaj na

siebie.– Ty też.

Page 101: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

8Siwiejąca kobieta zaprowadziła Hana do jakiegoś małego biura w budyn-

ku „Ametystu”, gdzie powierzyła go dwóm strażnikom. Sama zaś zniknęła,zabierając ze sobą jego blaster, komunikator i identyfikator. Solo kilkakrotniepróbował nawiązać rozmowę ze strażnikami, ale ponieważ żaden z nich niereagował, dał wreszcie za wygraną i zaczął się przysłuchiwać wyjącym zaoknem syrenom. Zdążył właśnie usiąść, kiedy wróciła jego opiekunka.Towarzyszyła jej jakaś wysoka kobieta – najwyraźniej jej przełożona.– Dzień dobry – skinęła głową. – Jeśli się nie mylę, mam przyjemność

z kapitanem Hanem Solo?Jako że trzymała w ręku jego identyfikator, nie było sensu zaprzeczać.– Zgadza się.– Jesteśmy zaszczyceni pańską wizytą – oznajmiła, nadając uprzejmym

słowom nieco ironiczny wydźwięk. – Chociaż jednocześnie trochę nas onazaskoczyła.– Nie bardzo rozumiem dlaczego: przecież to był wasz pomysł – odciął

się Han. – Czy zawsze tak porywacie ludzi z ulicy?– Tylko niektórych. – Kobieta uniosła nieznacznie brwi. – Czy zechce mi

pan powiedzieć, kim pan jest i kto pana tu przysłał?Solo obrzucił ją zdumionym spojrzeniem.– Jak to: kim jestem?! Przecież trzyma pani w ręku mój identyfikator!

101

Page 102: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– To prawda – skinęła głową kobieta, obracając w rękach dokument. –Ale istnieją wśród nas pewne różnice zdań co do tego, czy jest on prawdziwy.– Wyjrzała za drzwi i gestem ręki przywołała kogoś. . .Do pokoju wszedł Tav Breil’lya.– Miałem rację – stwierdził Botańczyk, a jego kremowe futro zafalowało

dziwacznie. – Od razu wam to mówiłem, gdy tylko zobaczyłem jego identy-fikator: to oszust. Pewnie szpieg Imperium.– Co takiego?! – Han wlepił w niego zdziwione spojrzenie; cała ta sprawa

zaczynała przybierać zgoła nieoczekiwany obrót. Spojrzał na ozdobę na szyiobcego; to był bez wątpienia Tav Breil’lya. – Jak mnie nazwałeś?– Jesteś szpiegiem Imperium – powtórzył Botańczyk, a jego futro ponow-

nie zafalowało. – Przybyłeś tu, by zniszczyć naszą przyjaźń, a może nawetnas zabić. Ale nie ujdziesz stąd z życiem, żeby zdać sprawę swoim mocodaw-com. – Odwrócił się do wysokiej kobiety. – Seno, musi go pani natychmiastzabić – rzekł z naciskiem. – Nim zdoła tu zawezwać waszych wrogów.– Nie róbmy niczego zbyt pochopnie, radco Breil’lya – odparła Sena spo-

kojnie. – Nic nam nie grozi: Irenez rozstawiła ludzi na czatach. – Spojrzałana Hana. – Czy zechce pan odpowiedzieć na oskarżenia pana radcy?– Nie interesują nas jakieś brednie imperialnego szpiega – wtrącił Botań-

czyk, nim Solo zdążył otworzyć usta.– Wręcz przeciwnie, panie radco – zgasiła go kobieta. – Jeśli o nas chodzi,

to interesuje nas mnóstwo spraw. – Ponownie odwróciła się do Hana, unoszącw górę jego identyfikator. – Czy oprócz tego dokumentu może pan jakośudowodnić, że jest tym, za kogo się podaje?– Nie ma znaczenia, kim on jest – odezwał się znowu Breil’lya. W jego

głosie pojawiło się napięcie. – Widział panią i z pewnością wie, że łącząnas jakieś układy. Nie ma znaczenia, czy jest wysłannikiem Imperium, czyNowej Republiki: i jedni, i drudzy są waszymi wrogami i wykorzystaliby tęinformację przeciwko wam.Sena uniosła brwi.– A więc teraz okazuje się, że to, kim on jest, nie ma znaczenia – stwierdzi-

ła chłodno. – Czy mam rozumieć, że nie jest już pan pewien, że ten człowiekto oszust?Futro Breil’lyi znów zafalowało. Ewidentnie Botańczyk w dyskusji nie był

tak mocny, jak jego szef.– Jest do niego bardzo podobny. . . – wymamrotał. – Gdybyśmy go za-

bili i przeprowadzili dokładną analizę tkanek, to szybko ustalilibyśmy jegoprawdziwą tożsamość.

102

Page 103: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. Uśmiech ten nie wyrażał jednak we-sołości, ale przebłysk zrozumienia. . . Han uświadomił sobie nagle, że ta kon-frontacja miała na celu nie tylko sprawdzenie jego, ale także Breil’lyi. I sądzącz wyrazu twarzy Seny, wynik tego testu był dla Botańczyka niekorzystny.– Będę miała na uwadze pańską sugestię – rzuciła ironicznie.Rozległo się ciche pikanie. Kobieta o siwych włosach wyjęła komunikator

i rzuciła coś półgłosem do małego mikrofonu. Przez chwilę słuchała, potemznowu coś powiedziała, a w końcu spojrzała na Senę.– Strażnicy informują, że zbliża się jakiś człowiek – oznajmiła. – Śred-

niej postury, włosy ciemnoblond, ubrany na czarno – zerknęła spod oka naBotańczyka – i ma za pasem coś, co wygląda na miecz świetlny.Sena także popatrzyła na Breil’lyę.– To chyba kładzie kres naszym wątpliwościom – stwierdziła. – Irenez,

niech jeden z naszych ludzi wyjdzie mu na spotkanie i poprosi go, by zechciałtu przyjść. Zaznacz wyraźnie, że to ma być prośba, a nie rozkaz. Potem oddajkapitanowi Solo jego broń i resztę rzeczy. – Odwróciła się do Hana i kiwającz powagą głową, wręczyła mu jego identyfikator. – Najmocniej przepraszam,kapitanie. Sam pan rozumie, że musimy być ostrożni. Zwłaszcza iż to się takzbiegło w czasie. – Skinęła ręką w stronę otaczającego miasto muru.Han zmarszczył czoło zastanawiając się, co Sena ma na myśli; ale po

chwili wszystko zrozumiał: chodziło jej o te wyjące syreny.– Nic nie szkodzi – zapewnił. – A co właściwie oznacza ten alarm?– To atak Imperium – wyjaśniła Irenez, podając mu blaster i komunikator.– Atak Imperium?! – powtórzył Solo z przerażeniem.– To nic takiego – uspokoiła go Sena. – Przylatują tu co kilka miesięcy

i zabierają pewną część przygotowanych na eksport biocząsteczek. To takaswoista forma opodatkowania, jaką uzgodniły z nimi władze miejskie. Niechsię pan nie martwi, wysłannicy Imperium nigdy nie zapuszczają się pozateren lądowiska.– Hm, tym razem mogą jednak odstąpić od utartych zwyczajów – mruknął

Solo i włączył komunikator. Podświadomie spodziewał się, że ktoś będziepróbował mu przeszkodzić, ale nikt z obecnych nawet nie drgnął. – Luke?– Jestem, Han – odpowiedział mu znajomy głos. – Moja eskorta twierdzi,

że zaraz mnie do ciebie zaprowadzą. Nic ci nie jest?– To tylko takie małe nieporozumienie. Lepiej się pospiesz: mamy towa-

rzystwo.– Dobra.

103

Page 104: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Solo wyłączył komunikator. Jak zauważył, Sena i Irenez zdążyły wymienićpo cichu jakieś uwagi.– Jeśli, jak wspomniał Breil’lya, istotnie nie lubicie Imperium, to może

lepiej postarajcie się gdzieś zniknąć – poradził im Han.– Mamy już przygotowaną drogę ucieczki – zapewniła go Sena, gdy Irenez

wyszła z pokoju. – Teraz chodzi tylko o to, co zrobić z panem i pańskimprzyjacielem.– Nie możecie ich po prostu puścić wolno – upierał się Breil’lya, chwy-

tając się ostatniej deski ratunku. – Doskonale pani rozumie, że jeśli NowaRepublika dowie się o waszym istnieniu, to. . .– Komendant zaraz zostanie o wszystkim powiadomiony – przerwała mu

kobieta. – To on podejmie decyzję.– Ale. . .– To wszystko, panie radco – przerwała mu ponownie Sena. Jej głos za-

brzmiał nagle bardzo ostro. – Niech pan dołączy do czekających przy szybiewindy. Poleci pan na moim statku.Botańczyk po raz ostatni posłał Hanowi nieprzeniknione spojrzenie, po

czym w milczeniu opuścił pokój.– Kim jest ten komendant? – spytał Solo.– Tego nie mogę powiedzieć. – Przez moment Sena przyglądała mu się

badawczo. – Jednak proszę się nie martwić. Niezależnie od tego, co mówiłBreil’lya, nie jesteśmy wrogami Nowej Republiki. Przynajmniej na razie.– Och, to się świetnie składa.W korytarzu rozległ się odgłos kroków. W chwilę później w asyście dwóch

młodych mężczyzn z blasterami w kaburach do pokoju wszedł Luke.– Han – powitał przyjaciela Skywalker. Obrzucił szybkim spojrzeniem

Senę. – Nic ci nie jest?– Nie, wszystko w porządku – zapewnił go Solo. – Tak jak mówiłem, to

tylko małe nieporozumienie. Ta pani. . . Sena. . . – wyczekująco zawiesił głos.– Na razie samo imię wystarczy.– Aha. – Han żywił nadzieję, że zdoła z niej wydobyć nazwisko, ale kobieta

najwyraźniej nie miała w zwyczaju zbyt pochopnie go ujawniać. – No więcSena sądziła, że jestem szpiegiem Imperium. A skoro już mowa o Imperium. . .– Wiem – przerwał Luke. – Lando poszedł na górę sprawdzić, czy nie uda

mu się wymazać naszych statków z ewidencji przylotów.– Nie da rady – potrząsnął głową Solo. – Nie zdąży. A oni na pewno

sprawdzą listę statków, które tu ostatnio wylądowały.Skywalker przytaknął skinieniem głowy.

104

Page 105: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– W takim razie lepiej tam chodźmy.– Chyba, że chcecie polecieć z nami – zaproponowała Sena. – Nasz statek

jest dobrze ukryty i mamy na nim mnóstwo miejsca.– Dziękujemy, ale nie – rzekł Han. Nie miał ochoty lecieć z tymi ludźmi,

dopóki nie dowie się o nich czegoś więcej; na początek choćby tego, po czyjejsą stronie. – Lando nie porzuci swojego statku.– A ja muszę wydostać mojego robota – dodał Luke. Do pokoju wróciła

Irenez.– Wszyscy schodzą już na dół, a statek jest niemal gotowy do drogi –

poinformowała przełożoną. – Udało mi się też dotrzeć do komendanta. –Podała jej elektroniczny notes.Sena zerknęła na niego i pokiwała głową.– Niedaleko stąd znajduje się szyb towarowy, który wychodzi na zachodni

skraj lądowiska – zwróciła się do Hana. – Wątpię, by Imperium o nim wie-działo; nie jest zaznaczony na żadnej oficjalnej mapie miasta. Irenez was tamzaprowadzi i postara się wam w miarę możliwości pomóc.– To naprawdę nie jest konieczne – odparł Solo.Sena uniosła w górę komputerek.– Komendant nakazał mi udzielić wam wszelkiej możliwej pomocy – po-

wiedziała twardo. – Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby umożliwił mi panwykonanie tego rozkazu.Han spojrzał na Luke’a i pytająco uniósł brwi. W odpowiedzi Skywalker

wzruszył nieznacznie ramionami: jeśli za tą propozycją krył się jakiś podstęp,to on nie potrafił tego wyczuć.– Dobrze, może do nas dołączyć. Chodźmy.– Powodzenia – rzuciła Sena i wyszła z pokoju. Irenez wskazała ręką

drzwi, za którymi zniknęła jej przełożona.– Tędy, proszę.Umieszczony w zewnętrznym murze miasta szyb towarowy stanowił po-

łączenie klatki schodowej i szybu windowego. Wejście doń było niemal niewi-doczne na tle wielokolorowego fragmentu malowidła ściennego. Samej win-dy nie było nigdzie widać i Han doszedł do wniosku, że zapewne odjechałaz ludźmi Seny do miejsca, gdzie był ukryty statek. Podążając więc za Irenezi Luke’em, zaczął się wdrapywać po schodach.Od lądowiska dzieliły ich zaledwie trzy poziomy. Ale trzy poziomy w mie-

ście o tak wysokich sklepieniach jak Ilik oznaczały całe mnóstwo schodów.Pierwsza kondygnacja miała pięćdziesiąt trzy stopnie; potem Solo zaprzestałliczenia. Kiedy wreszcie przez kolejne zamaskowane drzwi wydostali się na

105

Page 106: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

lądowisko i ukryli się za potężnym analizatorem diagnostycznym, Hanowizaczęły ze zmęczenia drżeć nogi. Irenez natomiast nawet nie miała przyspie-szonego oddechu.– Co teraz? – spytał Luke, ostrożnie wyglądając zza urządzenia. On także

nie wykazywał żadnych oznak zadyszki.– Poszukajmy Landa – zdecydował Han. Uruchomił komunikator. – Lan-

do?– Słucham – rozległ się natychmiast szept Calrissiana. – Gdzie jesteście?– W zachodniej części lądowiska, jakieś dwadzieścia metrów od myśliwca

Luke’a. A ty?– Dziewięćdziesiąt stopni od was w kierunku południowym – odparł Lan-

do. – Ukryłem się za stertą skrzynek. Pięć metrów ode mnie stoi na strażyszturmowiec, więc nie bardzo mogę się stąd ruszyć.– Jakie siły mamy przeciwko sobie?– Wygląda to na duży, silnie uzbrojony oddział – odparł Calrissian ponu-

ro. – Widziałem, jak lądowały trzy statki desantowe, a zdaje mi się, że jedenczy dwa już znajdowały się na ziemi, kiedy tu dotarłem. Jeśli wszystkie by-ły pełne, to jest tu teraz od stu sześćdziesięciu do dwustu ludzi. Większośćz nich to zwyczajni żołnierze, ale jest też paru szturmowców. Jednak nie matu teraz zbyt wielu ludzi. Parę minut temu niemal wszyscy zeszli rampamina dół.– Pewnie przetrząsają miasto, starając się nas znaleźć – mruknął Luke.– Tak. – Han uniósł się nieco, by wyjrzeć sponad analizatora. Zza dziobu

barki kosmicznej W-23 wystawał wierzchołek myśliwca Skywalkera. – Wy-gląda na to, że Artoo wciąż jest w maszynie Luke’a.– Tak, ale widziałem, że coś tam majstrowali – ostrzegł Calrissian. – Mogli

mu założyć pętlę ograniczającą.– Damy sobie z tym radę. – Han zlustrował uważnie cały znajdujący

się w zasięgu wzroku teren. – Chyba zdołamy się niepostrzeżenie dostać domyśliwca. Kiedy tu lecieliśmy, wspominałeś, że masz urządzenie do przywo-ływania „Ślicznotki”, tak?– To prawda, ale nie na wiele mi się to przyda. Z powodu tych wszyst-

kich skrzyń nie ma tu miejsca, gdzie mógłbym posadzić statek na ziemi, niewystawiając się przy tym na ogień żołnierzy.– Nic nie szkodzi – zapewnił go Solo, a na jego ustach zagościł lekki

uśmiech. Luke miał swoją Moc, a Irenez potrafiła bez zadyszki wchodzić poschodach, ale był gotów się założyć, że zdołałby pobić ich oboje sprytem

106

Page 107: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

i pomysłowością. – Kiedy dam ci znak, zacznij ściągać „Ślicznotkę” w swojąstronę.Wyłączył komunikator.– Idziemy do myśliwca – oznajmił Luke’owi i Irenez, poprawiając w ręku

blaster. – Gotowi?Kiedy oboje odpowiedzieli twierdząco, po raz ostatni rozejrzał się dokoła

i tak szybko, jak tylko mógł bez zakłócania panującej ciszy, ruszył w stronępojazdu Skywalkera. Bez problemu dotarł do stojącej im na drodze kosmicz-nej barki i zatrzymał się na chwilę, by pozostali mogli do niego dołączyć. . .– Szsz! – syknął Luke.Han zastygł w bezruchu, wtulony w pokryty rdzą kadłub barki. Stojący

niecałe cztery metry dalej szturmowiec zaczął się powoli odwracać w ichkierunku.Solo zacisnął zęby i uniósł blaster. Kątem oka dostrzegł, że Luke wyko-

nuje jakiś dziwny gest. Nagle szturmowiec odwrócił się w przeciwną stronęi wymierzył karabin w pustą podłogę.– Zdaje mu się, że usłyszał tam jakiś hałas – wyjaśnił szeptem Skywalker.

– Chodźmy.Han skinął głową i przemknął się na drugą stronę barki. Kilka sekund

później klęczeli już obok płóz myśliwca.– Artoo? – odezwał się niemal bezgłośnie Solo. – No, obudź się, malutki.Z kabiny rozległo się ciche i jakby urażone piknięcie. „A więc pętla ograni-

czająca nie zablokowała robotowi wszystkich możliwości działania, a jedyniepozbawiła go dostępu do urządzeń myśliwca. Świetnie!” – pomyślał Han.– Dobra – powiedział szeptem – rozgrzewaj czujniki i przygotuj się do

nagrywania.Odpowiedziało mu kolejne piknięcie.– Co teraz? – spytała Irenez.– Teraz zrobimy coś sprytnego – odparł Han, sięgając po komunikator. –

Lando? Jesteś gotowy?– Tak gotowy, że już bardziej bym nie mógł.– Świetnie. Na mój sygnał włącz urządzenie przywołujące i uruchom

„Ślicznotkę”. Kiedy ponownie dam ci znak, wyłącz je. Zrozumiałeś?– Jasne. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.– Możesz mi zaufać. – Solo spojrzał na Luke’a. – Wiesz, co masz robić?Skywalker przytaknął skinieniem głowy i uniósł miecz świetlny.– Dobra, Lando. Teraz.

107

Page 108: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Przez chwilę nic się nie działo. Potem ponad panujący na lądowisku gwarwybił się charakterystyczny odgłos uruchamianych silników manewrowych.Han uniósł się nieco i ujrzał, jak „Ślicznotka” wzbija się płynnie do góryspomiędzy innych stojących na płycie statków.Gdzieś w pobliżu tamtego miejsca ktoś krzyknął, a za moment błysnę-

ły serie z blastera. Niemal natychmiast dołączyły się trzy kolejne blaste-ry; „Ślicznotka” została zasypana ogniem. Statek wykonał niezgrabny skręti skierował się na południe, w stronę kryjówki Calrissiana.– Przecież wiesz, że nigdy w życiu tam nie dotrze – szepnęła Hanowi do

ucha Irenez. – Kiedy zorientują się, dokąd leci, wszyscy natychmiast rzucąsię na Landa.– I dlatego właśnie „Ślicznotka” wcale się do niego nie zbliży – odparł

Solo, śledząc wzrokiem statek. Jeszcze parę sekund i każdy imperialny żoł-nierz i szturmowiec na lądowisku będzie się zajmował tylko nim. . . – Luke,uwaga. . . Teraz!Skywalker w ułamku sekundy skoczył do góry i zniknął w kabinie myśliw-

ca. Han usłyszał syk zapalanego miecza świetlnego i ujrzał zieloną poświatęna pobliskim statku. Cień przesunął się nieznacznie, gdy Luke wykonał szyb-kie ciecie. . .– Pętla ograniczająca przecięta – zawołał z góry Skywalker. – Już?– Jeszcze nie – powstrzymał go Solo. „Ślicznotka” przebyła jakąś jedną

czwartą drogi do przeciwległej ściany. Strzały z blasterów wciąż odbijały sięod jej opancerzonego spodu. – Powiem mu kiedy, a ty przygotuj się do walki.– Dobra. – Pojazd zakołysał się nieco, kiedy Luke przeszedł na dziób

i usadowił się w fotelu pilota. W chwilę potem ożyły uruchomione przezArtoo silniki myśliwca.Jednak ich buczenie ginęło całkowicie w panującej wrzawie. „Ślicznotka”

była już w połowie drogi do ściany. . .– Dobra, Lando. Wyłącz urządzenie – polecił Han. – Artoo: twoja kolej.

Przywołaj ją tutaj.Mając z powrotem pełny dostęp do nadajników myśliwca, robot bez kło-

potów skopiował sygnał wysyłany przez urządzenie przywołujące. „Ślicznot-ka” stanęła raptownie, obróciła się dziobem w kierunku nowego sygnału i ru-szyła w stronę myśliwca.Ścigający statek żołnierze imperialni zupełnie się tego nie spodziewali.

Zatrzymali się, a ogień blasterów na chwilę osłabł. Kiedy wybuchł z nowąsiłą, „Ślicznotka” była już prawie przy myśliwcu.– Co teraz? – zawołał Luke.

108

Page 109: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Niech Artoo posadzi ją na ziemi, a ty zrób nam przejście – odkrzyknąłHan.Robot zaświergotał coś w odpowiedzi. Statek zawisł nieruchomo w po-

wietrzu, a w chwilę potem zaczął się opuszczać na płytę lądowiska. Żołnierzekrzyknęli głośno i jakby tryumfalnie. „To będzie najkrótszy tryumf w ichhistorii” – pomyślał Han. „Ślicznotka” dotknęła ziemi. . .W tym samym momencie wystrzelił w górę myśliwiec Luke’a. Ominąw-

szy ciasnym łukiem „Ślicznotkę”, runął na wrogów. Wbudowane w końców-ki skrzydeł działka laserowe zasypały zaskoczonych żołnierzy ogniem, siejącwśród nich straszliwe spustoszenie.Mając trochę czasu, oddziały imperialne z pewnością zdołałyby ochłonąć

i na nowo się przegrupować, ale Han nie zamierzał im tego czasu dawać.– Idziemy! – rzucił do Irenez. Zerwał się z ziemi i jak szalony popędził

w kierunku „Ślicznotki”. Zanim ktokolwiek zdążył go zauważyć, był już narampie. Zniknął we wnętrzu statku, nim padł choćby jeden strzał.– Zostań tu i pilnuj rampy – zawołał do Irenez, która dobiegła tuż za nim.

– Lecimy po Landa.Luke wciąż zbierał krwawe żniwo. Tymczasem Solo dotarł do kabiny pilo-

tów i opadł na fotel, omiatając wzrokiem wskazania przyrządów. Wyglądałona to, że podstawowe układy statku są w pełnej gotowości. „Reszta będziesię musiała rozgrzać w czasie drogi”. – pomyślał.– Chwyć się czegoś! – zawołał do Irenez i uniósł „Ślicznotkę” w górę.Kiedy statek znalazł się nad stosem kontenerów, szturmowca, o którym

wspominał Calrissian, nie było już nigdzie widać. Myśliwiec Luke’a cały czastowarzyszył „Ślicznotce”, a jego działka laserowe demolowały lądowisko, niepozwalając żołnierzom się ruszyć. Han zatrzymał statek pół metra nad zie-mią, obracając go rampą w stronę kontenerów. Przez boczny iluminator do-strzegł nagłe poruszenie. . .– Już jest! – zawołała Irenez. – Lecimy!Solo odwrócił „Ślicznotkę”, włączył pełną moc silników manewrowych

i poderwał ją w górę, w stronę jednego z gigantycznych tuneli wylotowych.Kiedy przelatywali przez magnetyczną śluzę powietrzną, trochę nimi zatrzę-sło, ale w chwilę później byli już na zewnątrz i z wyciem silników oddalali sięw stronę otwartego kosmosu.Tuż nad miastem czatowały na ewentualną zdobycz cztery myśliwce im-

perialne, ale najwyraźniej „zdobycz” pojawiła się zbyt niespodziewanie. Lukezestrzelił trzy z nich, nawet nie zwalniając lotu, a Han skutecznie zajął sięczwartym.

109

Page 110: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Nie ma to, jak wyrwać się w ostatniej chwili – wysapał Lando, sadowiącsię w fotelu drugiego pilota. Szybko uruchomił przyrządy. – Co my tu mamy?– Do miasta zbliżają się kolejne statki desantowe. – Solo zmarszczył brwi.

– Co robisz?– Przeprowadzam analizę przepływu powietrza. To umożliwia wykrycie

wszelkich dużych nieregularności na powierzchni kadłuba – na przykład przy-czepionego przez kogoś nadajnika.Han wrócił myślami do ucieczki z pierwszej Gwiazdy Śmierci. Wtedy ich

przylot na Yavin omal nie zakończył się katastrofą, gdyż na statku ukrytonadajnik naprowadzający.– Chciałbym mieć taki system sprawdzający na „Sokole”.– I tak by nie działał – stwierdził Calrissian ironicznie. – Kadłub „So-

koła” jest sam w sobie tak nieregularny, że system zwariowałby już w faziezapamiętywania jego kształtu. – Wyłączył monitor. – W porządku: statekjest czysty.– Świetnie. – Solo zerknął w lewo. – Statki desantowe zostały w tyle. Nie

mogą już nam zaszkodzić.– W przeciwieństwie do tego – odezwała się Irenez, wskazując ręką moni-

tor średniego zasięgu.Z tyłu za nimi pojawił się imperialny niszczyciel gwiezdny; opuścił orbitę

i ruszył w pościg za „Ślicznotką”.– No to pięknie – burknął Han. Uruchomił główny silnik. Korzystanie

z niego tak blisko powierzchni planety nie mogło się zbytnio przysłużyć ro-ślinności Nowej Kowii, ale Solo miał teraz większe zmartwienia na głowie. –Luke?– Widzę go – rozległ się z nadajnika głos Skywalkera. – Masz jakiś lepszy

pomysł niż ucieczka?– Myślę, że ucieczka to całkiem rozsądna propozycja. Lando?– Właśnie obliczam współrzędne skoku. – Calrissian wystukiwał coś inten-

sywnie na komputerze nawigacyjnym. – Powinienem skończyć, zanim nisz-czyciel znajdzie się w niebezpiecznej dla nas odległości.– Z dołu nadlatuje kolejny statek – oznajmił Luke. – Wystartował prosto

z dżungli.– To nasz – powiedziała Irenez, zerkając sponad ramienia Hana. – Jeśli

zmienicie kurs na sto dwadzieścia sześć przecinek trzydzieści, to będziecie sięposuwać równolegle do niego.Niszczyciel gwiezdny powoli zwiększał prędkość. Na ekranie pojawił się

także nieregularny klucz myśliwców imperialnych.

110

Page 111: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Lepiej się rozdzielmy – stwierdził Solo.– Nie. Trzymajcie się naszego statku. Sena mówiła, że pomoc jest już

w drodze.Han ponownie spojrzał na oddalający się od planety statek. Był to mały

transportowiec, który poza szybkością miałby w walce niewiele atutów. Soloprzeniósł wzrok na zbliżające się szybko imperialne myśliwce. . .– Znajdziemy się w ich zasięgu, nim zdołamy wykonać skok – mruknął

Calrissian, wypowiadając na głos myśli Hana.– Niestety. Luke, jesteś tam jeszcze?– Tak. Myślę, że Lando ma rację.– Wiem. Czy jest szansa, żebyś wykonał tę samą sztuczkę co na Nkllonie?

No wiesz, tę z oddziaływaniem na umysły pilotów. . .Jedi wyraźnie zwlekał z odpowiedzią.– Raczej nie – rzekł w końcu. – Nie powinienem robić takich rzeczy, bo. . .

to źle na mnie działa. Rozumiesz?Han nie rozumiał, ale to i tak nie miało większego znaczenia. Przez chwilę

zapomniał po prostu, że nie jest na pokładzie „Sokoła” i nie ma do dyspozycjidwóch poczwórnych dział laserowych, potężnych pól ochronnych i grubegopancerza. „Ślicznotka”, mimo wszystkich modyfikacji dokonanych przez Lan-da, nie była statkiem, który mógł nawiązać skuteczną walkę z imperialnymimyśliwcami – nawet jeśli ich piloci byliby lekko otumanieni.– Zapomnij o tym. Miejmy nadzieję, że Sena wiedziała, co mówi.Ledwie zdążył wypowiedzieć te słowa, gdy tuż obok kabiny rozbłysła

smuga zielonego światła.– Myśliwce imperialne z lewej burty – rzucił Lando.– Chcą nas wykończyć z boku – powiedział Luke. – Spróbuję je odciągnąć.Nie czekając na odpowiedź, rzucił myśliwiec w dół i z wyciem silnika

wykręcił maszynę w lewo, w stronę nadlatujących pojazdów imperialnych.– Uważaj na siebie – mruknął Han, ponownie zerkając na wsteczny moni-

tor. Ścigające ich myśliwce szybko się zbliżały. – Czy wasz statek jest uzbro-jony? – zwrócił się do Irenez.– Nie, ale ma niezły pancerz i bardzo silne pola ochronne. Może powin-

niście go wyprzedzić; wtedy przyjąłby na siebie cały impet ataku.– Pomyślę nad tym. – Solo skrzywił się, widząc ignorancję tej kobie-

ty w sprawach walki kosmicznej. Atakującym pilotom myśliwców nie robiłowielkiej różnicy, który statek jest pierwszy w szeregu; a trzymanie się w cieniupól ochronnych innego pojazdu oznaczało utratę możliwości manewru.

111

Page 112: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Zbliżająca się z lewej strony pierwsza grupa myśliwców imperialnych roz-proszyła się na boki, kiedy maszyna Luke’a przeleciała przez środek formacji,plując ogniem z zamontowanych w skrzydłach działek laserowych. Zaraz po-tem Skywalker wykonał gwałtowny zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i znalazłsię tuż za przeciwnikami. Widząc to, druga grupa pojazdów imperialnychrzuciła się w jego kierunku. Han wstrzymał oddech, ale Luke’owi udało siębez szwanku wyprowadzić maszynę z powstałego zamętu. Na pełnej szyb-kości zaczął się oddalać od „Ślicznotki”, a za nim popędził cały dywizjonwrogich myśliwców.– No, to tyleśmy ich widzieli – podsumowała Irenez.– I Luke’a pewnie też – odparł szorstko Lando. Wściekle uderzył w prze-

łącznik nadajnika. – Luke, wszystko w porządku?– Trochę mnie zahaczyli, ale wszystkie układy działają. Chyba nie zdołam

z powrotem do was dołączyć.– Wybij to sobie z głowy – wtrącił Han. – Jak tylko się od nich uwolnisz,

zabieraj się stąd i skacz w nadprzestrzeń.– A co z wami?Ostatnie słowa Skywalkera zagłuszył częściowo nagły pisk w nadajniku.– To umówiony sygnał – wyjaśniła Irenez. – Zaraz tu będą.Han zmarszczył czoło, omiatając wzrokiem widoczne w przednim ilumi-

natorze niebo. Jak okiem sięgnąć, nie widział nic oprócz gwiazd. . .Nagle tuż przed „Ślicznotką” wyskoczyły jednocześnie z nadprzestrzeni

trzy duże statki; leciały w niemal idealnym, trójkątnym szyku.Lando westchnął głośno.– To dawne pancerniki.– To właśnie nasza pomoc – powiedziała Irenez. – Lećcie prosto w środek

tego trójkąta. One was osłonią.– Dobra. – Solo zacisnął zęby i skorygował o parę stopni kurs „Ślicznotki”,

próbując jednocześnie wycisnąć z jej silników jeszcze odrobinę mocy. NowaRepublika dysponowała licznymi pancernikami. Każdy z takich statków miałsześćset metrów długości i sprawiał imponujące wrażenie. Ale nawet trzywspółdziałające ze sobą pancerniki mogły mieć duże trudności z powstrzy-maniem znacznie większego od nich niszczyciela gwiezdnego.Dowódca przybyłej grupy najwyraźniej podzielał zdanie Hana. W chwili

gdy potężne baterie turbolaserowe podążającego za „Ślicznotką” niszczycie-la otworzyły ogień, pancerniki zasypały go gwałtownymi salwami z dział jo-nowych, próbując choćby na chwilę unieszkodliwić główne układy wrogiegostatku, aby zyskać czas na ucieczkę.

112

Page 113: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Czy to wystarczająca odpowiedź na twoje pytanie? – spytał Luke’aHan.– Myślę, że tak – odparł Skywalker z uśmiechem. – No, to na razie. Gdzie

się spotkamy?– Nie spotkamy się – oznajmił Solo. Wcale mu się to nie uśmiechało i po-

dejrzewał, że Luke będzie jeszcze mniej szczęśliwy z takiego obrotu sprawy,ale nic nie można było na to poradzić. Ustalanie punktu spotkania w obec-ności tuzina myśliwców oddzielających „Ślicznotkę” od pojazdu Skywalkera– nawet na teoretycznie bezpiecznym kanale łączności – byłoby otwartymzapraszaniem Imperium do tego, aby przysłało na umówione miejsce własnykomitet powitamy. – Spróbujemy dokończyć misję we dwóch z Landem –dodał. – Jeśli będziemy mieli jakieś kłopoty, to skontaktujemy się z tobą zapośrednictwem Coruscant.– W porządku. – Ton Luke’a dobitnie świadczył, że chłopak nie jest za-

chwycony takim rozwiązaniem. Miał jednak na tyle zdrowego rozsądku, byzrozumieć, że nie ma innego wyjścia. – Uważajcie na siebie.– Dobra. Na razie. – Han wyłączył nadajnik.– A więc teraz to także i moja misja, tak? – burknął Calrissian, a jego

głos wyrażał gorycz pomieszaną z rezygnacją. – Wiedziałem, że tak będzie.Po prostu wiedziałem!Transportowiec Seny dotarł już do wnętrza trójkątnej formacji pancerni-

ków, ale wciąż pędził na pełnej szybkości, Solo starał się trzymać jego ogona,uważając, by nie wlecieć w strumień spalin z silników.– To gdzie cię mamy podrzucić? – spytał, odwracając się do Irenez.Kobieta wyglądała przez iluminator, podziwiając spód pancernika, pod

którym właśnie przelatywali.– Komendant miał wielką nadzieję, że zdecydujecie się towarzyszyć nam

do bazy.Ton Irenez wskazywał, że było to coś więcej niż tylko propozycja. Han

zerknął na Landa.– A jak bardzo zależało na tym komendantowi? – spytał Calrissian.– Ogromnie. – Kobieta oderwała wzrok od pancerników. – Proszę, nie

zrozumcie mnie źle: to nie jest rozkaz. Ale kiedy z nim rozmawiałam, ko-mendant bardzo cieszył się na możliwość ponownego spotkania z kapitanemSolo.– Ponownego?! – zdziwił się Han.– Tak to określił.Solo znów spojrzał na Landa i napotkał jego badawczy wzrok.

113

Page 114: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Jakiś stary przyjaciel, o którym nigdy mi nie mówiłeś?– Nie przypominam sobie, bym miał przyjaciół, którzy są właścicielami

pancerników. Co o tym wszystkim myślisz?– Sądzę, że bardzo zgrabnie mnie w to wplątałeś – odparł Calrissian kwa-

śno. – A tak poza tym, kimkolwiek jest ten komendant, najwyraźniej prowa-dzi jakieś interesy z tymi twoimi Botańczykami. Jeśli chcesz się dowiedzieć,co knuje Fey’lya, to najlepiej właśnie jego o to zapytać.Solo rozważał położenie, w jakim się znaleźli. Oczywiście Lando miał

rację, ale z drugiej strony to mogła być po prostu pułapka, a wzmiankao tym, że Han kiedyś spotkał komendanta, mogła służyć temu, aby go w niąwciągnąć.Jednak w sytuacji, gdy Irenez siedziała z tyłu z kołyszącym się na bio-

drach blasterem, trudno byłoby grzecznie wykręcić się od tej propozycji, jeśliobie z Seną zdecydowałyby się sformułować swoją prośbę bardziej stanowczo.Równie dobrze mogli od razu przystać na wszystko.– W porządku. Jaki kurs mamy obrać?– Żaden – odparła kobieta, wskazując w górę.Han podążył wzrokiem za jej spojrzeniem. Jeden z trzech pancerników,

które minęli, wykonał zwrot i leciał teraz równolegle do „Ślicznotki”. Przednimi statek Seny kierował się ku górze, w stronę jednej z dwóch jasno oświe-tlonych śluz pancernika.– Chyba się domyślam.– Odpręż się i pozwól, że to my się wszystkim zajmiemy – rzuciła Irenez.

Han po raz pierwszy zauważył u niej przebłysk poczucia humoru.– Dobra – westchnął.Gdy prowadził statek w kierunku śluzy, z tyłu wciąż wrzała bitwa, a niebo

co chwila przeszywały smugi światła. Przypomniał sobie, że kiedy byli jeszczew mieście, Luke nie wyczuł fałszu w umysłach Seny i jej ludzi.Ale w końcu na Bimmisaari nie potrafił przewidzieć zdrady Bimmsów –

i to tuż przed pierwszym atakiem Noghrich.„Oby tym razem dzieciak miał rację!”

Pierwszy z pancerników zamigotał w pseudoruchu i skoczył w nadprze-strzeń, unosząc na pokładzie transportowiec i „Ślicznotkę”. W chwilę późniejpozostałe dwa statki przerwały ostrzał i pod gradem pocisków z nie uszko-dzonych jeszcze dział turbolaserowych niszczyciela także przyspieszyły doprędkości światła i zniknęły.

114

Page 115: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Luke został sam – nie licząc oczywiście ścigającego go dywizjonu myśliw-ców imperialnych.Z tyłu kabiny rozległ się niecierpliwy i nieco przestraszony szczebiot.– W porządku, Artoo, już zmykamy – zapewnił robota Skywalker. Pocią-

gnął za dźwignię napędu nadprzestrzennego; gwiazdy rozpłynęły się w świe-tliste smugi, a zaraz potem niebo zmieniło się w gwiezdną mozaikę. Byliuratowani.Luke zaczerpnął głęboko powietrza, po czym wypuścił je z głośnym wes-

tchnieniem. Han i Lando odlecieli, zabrani gdzieś w nieznane przez Senę i ta-jemniczego komendanta, i nie miał najmniejszych szans, by wyśledzić miejsceich pobytu. Dopóki sami nie dadzą znaku życia, nie mógł im już w niczympomóc.Ale może nawet tak było dla niego lepiej.Z tyłu znów rozległ się szczebiot – tym razem pytający.– Nie, Artoo. Nie wracamy na Coruscant. – Wypowiadając te słowa, Lu-

ke uzmysłowił sobie, że znajdował się już kiedyś w identycznej sytuacji. –Polecimy na małą planetę o nazwie Jomark. Na spotkanie z mistrzem Jedi.

Page 116: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

9Niewielki, szybki patrolowiec zdążył wyjść z nadprzestrzeni i zbliżyć się

na odległość mniej niż stu kilometrów, nim czujniki „Sokoła” zarejestrowałyjego obecność. Kiedy Leia dotarła do kabiny, okazało się, że pilot obcegostatku nawiązał już łączność.– Czy to ty, Khabarakhu? – zawołała księżniczka, sadowiąc się na fotelu

drugiego pilota, tuż obok Chewbiego.– Tak, lady Vader – doleciał ją szorstki, jakby koci głos Noghriego. –

Zgodnie z obietnicą przybyłem sam. Czy pani także jest sama?– Jest tu ze mną jako pilot mój przyjaciel Chewbacca. A także robot

dyplomatyczny. Jeśli to możliwe, chciałabym wziąć ze sobą robota w charak-terze tłumacza. Tak jak ustaliliśmy, Chewie zostanie tutaj.Wookie odwrócił się do niej z groźnym pomrukiem.– Nie – rzuciła ostro księżniczka, w ostatniej chwili przypominając so-

bie, żeby ściszyć nadajnik. – Przykro mi, ale złożyłam Khabarakhowi takąobietnicę. Zostajesz na „Sokole”. To rozkaz.Chewbacca zamruczał ponownie, tym razem bardziej natarczywie. . . Leia

poczuła mrowienie w karku. Uświadomiła sobie nagle coś, o czym od lat niemyślała: Wookie był w stanie zignorować niemal każdy rozkaz, jeśli tylkoprzyszła mu na to ochota.– Chewie, muszę iść sama – powiedziała spokojnie. Wiedziała, że jej sta-

116

Page 117: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

nowczość nie wystarczy i że musi spróbować przemówić mu do rozsądku. –Czy nie możesz tego zrozumieć? Taka była umowa.Wookie burknął coś w odpowiedzi.– Nie – potrząsnęła głową księżniczka. – Moje bezpieczeństwo nie zależy

już od niczyjej siły. Jedyną szansą jest teraz przekonanie Noghrich, że mogąmi zaufać. I że kiedy coś obiecuję, to dotrzymuję słowa.– Z robotem nie będzie żadnego problemu – stwierdził Khabarakh. –

Podprowadzę mój statek bliżej, by mógł się połączyć z waszym.Leia ponownie włączyła mikrofon nadajnika.– Doskonale – rzekła. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wezmę ze

sobą również torbę z ubraniami i rzeczami osobistego użytku. A także zestawczujników i analizatorów, żeby sprawdzić, czy w powietrzu albo glebie nieznajdują się jakieś niebezpieczne dla mnie substancje.– Tam, gdzie będziemy, powietrze i gleba nie stanowią zagrożenia.– Wierzę ci. Ale odpowiadam nie tylko za własne bezpieczeństwo. Noszę

w sobie dwie nowe istoty i muszę je chronić.Khabarakh aż syknął z wrażenia.– Potomków lorda Vadera?Leia zawahała się na chwilę; ale jeśli nawet nie z filozoficznego, to przy-

najmniej z genetycznego punktu widzenia była to prawda.– Tak.Dobiegło ją kolejne westchnienie.– Może pani wziąć, co tylko pani zechce – powiedział Noghri. – Będę

jednak musiał sprawdzić te rzeczy skanerem. Czy ma pani ze sobą broń?– Mam miecz świetlny. Czy na waszej planecie są jakieś na tyle niebez-

pieczne zwierzęta, że przydałby mi się także blaster?– Już nie – rzucił Khabarakh ponuro. – Natomiast miecz świetlny może

pani wziąć.Chewbacca warknął coś opryskliwie; bezwiednie na przemian wysuwał

i chował groźnie zakrzywione pazury. Leia uświadomiła sobie nagle, że Wo-okie jest bliski tego, by stracić panowanie nad sobą. . . i wziąć sprawy w swojepotężne ręce. . .– Jakieś kłopoty? – zainteresował się Noghri.Księżniczka poczuła skurcz w żołądku. „Uczciwość przede wszystkim” –

powtórzyła sobie w duchu.– Mój pilot nie jest zachwycony tym, że mam z tobą lecieć sama – wy-

znała. – On ma. . . Cóż, i tak byś nie zrozumiał.– Czy on ma wobec pani dług wdzięczności za ocalenie mu życia?

117

Page 118: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Leia ze zdumieniem spojrzała na odbiornik. Nie spodziewała się, by Kha-barakh miał jakiekolwiek pojęcie o tym, co dla Wookiech znaczy dozgonnydług wdzięczności.– Tak – odparła. – Właściwie to mój mąż, Han Solo, ocalił mu życie. Ale

w czasie wojny Chewie rozciągnął to także na mnie i mojego brata.– A teraz również na dzieci, które pani w sobie nosi?Księżniczka zerknęła na Chewbaccę.– Tak.Przez dłuższą chwilę głośnik milczał. Patrolowiec wciąż się do nich zbliżał.

Zacisnąwszy ręce na oparciu, Leia zastanawiała się, co oznacza milczenieNoghriego. Jeśli doszedł do wniosku, że sprzeciw Chewiego jest równoznacznyze sprzeniewierzeniem się ich umowie. . .– Kodeks honorowy Wookiech jest podobny do naszego – odezwał się

wreszcie Khabarakh. – Pani pilot może polecieć z nami.Chewbacca wydał z siebie jakiś gardłowy dźwięk wyrażający zdziwienie,

które szybko przerodziło się w podejrzliwość.– Wolałbyś, żeby kazał ci tu zostać? – upomniała go księżniczka. Sama

była zdziwiona zgodą Noghriego, ale to uczucie niebawem ustąpiło uldze, żecałą sprawę udało się tak łatwo rozwiązać. – No, zdecyduj się wreszcie.Wookie ponownie warknął, ale było jasne, że woli pójść z Leią, nawet

gdyby to miała być pułapka.– Dziękuję ci, Khabarakhu. Przyjmujemy zaproszenie – oznajmiła Nogh-

riemu księżniczka. – Jesteśmy gotowi wyruszyć w każdej chwili. A tak przyokazji: jak długo potrwa podróż na twoją planetę?– Około czterech dni. Będzie dla mnie zaszczytem gościć panią przez ten

czas na statku.Połączenie zostało przerwane.„Cztery dni – pomyślała Leia, a po plecach przebiegł jej dreszcz. – Cztery

dni, żeby się jak najwięcej dowiedzieć zarówno o Khabarakhu, jak i o całejrasie Noghrich”.I przygotować się do najważniejszej misji dyplomatycznej w jej życiu.

Podczas podróży księżniczka nie dowiedziała się zbyt wiele o kulturze No-ghrich. Khabarakh raczej stronił od gości, spędzając większość czasu w za-mykanej od środka kabinie pilota albo w swojej kajucie. Niekiedy przychodziłporozmawiać z Leią, ale były to jedynie krótkie wymiany zdań i księżniczkaza każdym razem odnosiła wrażenie, że Noghri wciąż się waha, czy słusznie

118

Page 119: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

robi, zabierając ją na swoją planetę. Kiedy na planecie Wookiech, Kashy-yyku, ustalali szczegóły spotkania, zaproponowała, aby omówił tę sprawęz przyjaciółmi albo innymi osobami, do których miał zaufanie; ale teraz, gdyich podróż dobiegała końca, a Khabarakh stawał się coraz bardziej nerwowy,księżniczka zaczęła się domyślać, że nikomu nie powiedział o jej przybyciu.Podjął tę decyzję na własną rękę.Leia uznała, że nie wróży jej to nic dobrego. Oznaczało to bowiem, że

Khabarakh albo nie ma zaufania do przyjaciół, albo też chce ich uwolnić odwszelkiej odpowiedzialności, gdyby sprawy przybrały niepomyślny obrót. Takczy inaczej wszystko to sprawiało, że księżniczka czuła się dosyć niepewnie.Jako że ich gospodarz trzymał się na uboczu, Leia i Chewbacca sami

musieli sobie czymś wypełnić czas. Ze względu na wrodzone zainteresowaniemechaniką, Wookie nie miał z tym problemu. Niemal całe dnie włóczył się postatku i zaglądał do każdego pomieszczenia, schowka i korytarzyka, jakie tyl-ko zauważył. Jak to złowieszczo określił, poznawał statek na wypadek, gdybykiedyś sami musieli go pilotować. Księżniczka ze swej strony większą częśćpodróży spędziła w swojej kabinie, z Threepiem, starając się dociec, skądwywodzi się wyraz „Mal’ary’ush” – jedyne słowo w języku Noghrich, jakieznała; miała nadzieję, że w ten sposób dowie się czegoś o miejscu, w któresię udawali. Niestety, mając za punkt odniesienia aż sześć milionów języków,Threepio potrafił wyszukać nieskończoną liczbę możliwych etymologii tegoterminu, począwszy od zupełnie sensownych, poprzez mało prawdopodobne,aż do całkowicie absurdalnych. Było to niewątpliwie interesujące ćwiczeniew zakresie lingwistyki stosowanej, ale generalnie przyniosło księżniczce więcejfrustracji niż pożytku.W połowie czwartego dnia dotarli do planety Noghrich, która wyglądała

jeszcze gorzej, niż się Leia tego spodziewała.– To nie do wiary! – wyszeptała, przyciskając się do Chewiego, żeby wyj-

rzeć przez jedyny w pasażerskiej części statku iluminator. To, co zobaczyłaponiżej skłębionej warstwy chmur, przyprawiło ją o ucisk w gardle. Szybkozbliżająca się do nich powierzchnia planety była jednostajnie brązowa; po-nurą monotonię łamał jedynie gdzieniegdzie ciemny granat jezior i małychoceanów. Nigdzie nie dostrzegła śladu zieleni, żółci, różu czy błękitu – ko-lorów, które zwykle zwiastowały obecność roślinności. Na pierwszy rzut okaplaneta zdawała się być zupełnie pozbawiona życia.Chewbacca przypomniał jej coś mrukliwie.– Tak, wiem. Khabarakh mówił, iż ziemie Noghrich ucierpiały w czasie

wojny – przyznała spokojnie. – Ale nie wiedziałam, że katastrofa objęła całą

119

Page 120: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

planetę. – Ogarnął ją nagły smutek. Potrząsnęła głową zastanawiając się,która ze stron ponosi większą odpowiedzialność za tę tragedię.„Większa odpowiedzialność”. Z trudem przełknęła ślinę, uświadomiwszy

sobie, że odruchowo próbowała odsunąć od siebie poczucie winy. Tu nie byłobardziej lub mniej winnych i ona doskonale o tym wiedziała. Planetę Kha-barakha spotkała zagłada w wyniku bitwy kosmicznej. . . A w wojnie bra-ły udział dwie strony. Bez względu na to, w jakich okolicznościach planetaprzemieniła się w pustynię, Sojusz Rebeliantów nie mógł się wykręcać ododpowiedzialności za tę tragedię.– Nic dziwnego, że Imperatorowi i Vaderowi udało się ich zwrócić prze-

ciwko nam – szepnęła. – Musimy znaleźć jakiś sposób, aby im pomóc.Chewie jeszcze raz zamruczał, wskazując ręką za okno. Na horyzoncie

pojawił się oddzielający dzień od nocy niewyraźny pasek szarości, a w nimnieregularna, ginąca w oddali, w gęstniejącym mroku, plama jasnej zieleni.– Widzę – skinęła głową Leia. – Czy myślisz, że to wszystko, co im zostało?Wookie wzruszył ramionami i podsunął jej oczywistą sugestię.– Tak, to byłby chyba najprostszy sposób, żeby się tego dowiedzieć –

przyznała. – Chociaż wcale nie wiem, czy naprawdę mam ochotę usłyszećodpowiedź Khabarakha. Zaczekajmy, aż podlecimy bliżej; będzie lepiej wi-dać. . .Stojący obok niej Chewbacca raptownie zesztywniał, a w ułamek sekundy

później wydał z siebie rozdzierający ryk.– Co się. . . ?Urwała, a żołądek podszedł jej do gardła. Zza planety wyłaniał się powoli

imperialny niszczyciel gwiezdny.Zostali zdradzeni.– Nie – wyszeptała, wpatrując się w olbrzymi statek w kształcie klina.

Jednak nie mogło być mowy o pomyłce: to był istotnie niszczyciel gwiezdny.– Nie wierzę, że Khabarakh mógłby zrobić coś takiego.Ostatnie słowa księżniczka wypowiedziała w pustkę; z przerażeniem

uświadomiła sobie, że Chewiego nie ma obok niej. Odwróciwszy się, do-strzegła tylko kawałek brązowego futra. Wookie właśnie znikał w korytarzuprowadzącym do kabiny pilota.– Nie! – krzyknęła i odepchnąwszy się od ściany, co sił w nogach pognała

za Chewbacca. – Chewie, nie!Wiedziała, że jej rozkaz nic tu nie da. Wookie pałał żądzą mordu i był

zdecydowany dostać się do Khabarakha, nawet gdyby miał gołymi rękamirozwalić drzwi kabiny.

120

Page 121: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Kiedy łomot rozległ się po raz pierwszy, Leia była gdzieś w połowie ko-rytarza; gdy dobiegł jej uszu po raz drugi, mijała akurat zakręt, za którymwidać już było drzwi. Wookie uniósł potężne pięści, by natrzeć na drzwi poraz trzeci. . .I wtedy, ku zdumieniu księżniczki, drzwi się rozsunęły.Chewbacca także wydawał się zdziwiony, ale nie zastanawiał się nad tym

zbyt długo. Natychmiast wtargnął do kabiny z przeraźliwym okrzykiem wo-jennym Wookiech.– Chewie! – krzyknęła jeszcze raz Leia i również wbiegła do środka.Zjawiła się akurat w chwili, gdy siedzący w fotelu pilota Khabarakh wy-

sunął nieznacznie prawą rękę, posyłając wyjącego Chewbaccę na ziemię.Księżniczka zastygła w bezruchu, nie wierząc własnym oczom.– Khabarakhu. . .– Nie wezwałem ich – powiedział Noghri, odwracając się w jej stronę. –

Nie złamałem danego pani słowa honoru.Chewie gromkim rykiem wyraził swoje powątpiewanie; usiłował jedno-

cześnie wygramolić się spod tablicy przyrządów.– Musi go pani powstrzymać. – Khabarakh starał się przekrzyczeć wy-

cie Wookiego. – Trzeba go uciszyć. Muszę podać kod identyfikacyjny albowszyscy będziemy zgubieni.Leia z zaciśniętymi ustami spojrzała ponad jego ramieniem na majaczą-

cy w oddali niszczyciel gwiezdny. „Zdrada. . . ” Ale jeśli Noghri zaplanowałzdradę, to dlaczego pozwolił Chewbaccę lecieć z nią? I ta dziwna, nie szko-dząca przeciwnikowi metoda walki, której użył, by powstrzymać szalony atakChewiego. . .Księżniczka uważnie przyjrzała się Khabarakhowi: jego ciemnym oczom,

wystającej szczęce i ostrym jak igły zębom. Obserwował ją, nie zwracającuwagi na czającego się za jego plecami rozwścieczonego Wookiego. Rękę trzy-mał w pogotowiu na przełączniku nadajnika. Rozległo się niecierpliwe piknię-cie i Noghri dotknął palcami przełącznika, ale zaraz cofnął dłoń. Z nadajnikaznów dobiegło piknięcie. . .– Nie zdradziłem pani, lady Vader – powtórzył Khabarakh z naciskiem.

– Musi mi pani uwierzyć.Leia zebrała się w sobie.– Chewie, uspokój się! – zawołała. – Chewie, słyszysz?! Uspokój się!Chewbacca zignorował jej polecenie. Podniósł się w końcu, ponownie wy-

dał okrzyk wojenny i skoczył Khabarakhowi do gardła. Noghri nie próbował

121

Page 122: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

uchylić się przed atakiem Wookiego; chwycił go za nadgarstki i z całej siłytrzymał.To jednak nie wystarczało. Powoli, ale nieustępliwie Chewbacca odginał

ręce Khabarakha do tyłu.– Chewie, kazałam ci przestać – spróbowała jeszcze raz Leia. – Rusz gło-

wą: czy nie sądzisz, że gdyby planował pułapkę, to zaczekałby, aż pójdziemyspać, albo znalazłby jakiś inny dogodny moment?Wookie warknął coś przez zaciśnięte zęby i nie przestawał mocować się

z Noghrim.– Jeśli się nie zgłosi, będą wiedzieli, że coś jest nie w porządku – przy-

pomniała mu księżniczka. – A wtedy już na pewno ściągniemy ich sobie nakark.– Lady Vader ma rację – odezwał się Khabarakh. Jego głos był napięty

z wysiłku. – Nie zdradziłem was, ale jeśli nie podam im sygnału rozpoznaw-czego, to wszystko się wyda.– To prawda – rzuciła Leia. – Jeśli zechcą sprawdzić, co się tu dzieje, to

nic już nas nie uratuje. Chewie, to nasza jedyna szansa.Wookie wydał z siebie kolejny groźny pomruk i pokręcił przecząco głową.– W takim razie nie dajesz mi wyboru – stwierdził Noghri.Nagle kabina rozbłysła niebieskim światłem, a Chewbacca zwalił się bez-

władnie na ziemię.– Nie. . . ! – wydusiła Leia, opadając na kolana przy leżącym nieruchomo

Chewiem. – Khabarakhu!– To tylko broń ogłuszająca – wyjaśnił Noghri. Dysząc ciężko, odwrócił

się z powrotem do przyrządów. – Taki wbudowany system obronny.Księżniczka spojrzała na niego z wściekłością, ale już po chwili przemy-

ślała całą sytuację i złość w niej opadła.Chewbacca był przecież zdecydowany pozbawić Khabarakha życia,

a księżniczka z własnego doświadczenia wiedziała, jak trudno uspokoić roz-wścieczonego Wookiego, nawet jeśli jest się jego przyjacielem.A poza tym Noghri próbował wcześniej wszystko wyjaśnić.– Co teraz? – spytała. Zanurzyła rękę w gęstym futrze Chewiego, by

sprawdzić, czy bije mu serce. Puls był rytmiczny, co oznaczało, że na szczęściebroń ogłuszająca nie uszkodziła – jak to się niekiedy zdarzało – systemunerwowego i nie spowodowała śmiertelnego efektu.– Niech się pani teraz nie odzywa – polecił Khabarakh. Włączył nadajnik

i rzucił coś w swoim języku. Odpowiedział mu miaukliwy głos innego Nogh-riego. Rozmowa trwała kilka minut. Leia wciąż klęczała u boku Chewiego,

122

Page 123: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

żałując, że nie zdążyła sprowadzić do kabiny Threepia; chętnie dowiedziałabysię, o czym rozmawiają obaj Noghri.W końcu rozmowa dobiegła końca i Khabarakh wyłączył nadajnik.– Teraz jesteśmy bezpieczni – oznajmił, opadając na oparcie fotela. – Są

przekonani, że to była zwykła awaria sprzętu.– Miejmy nadzieję – rzuciła księżniczka,Noghri obrzucił ją szybkim spojrzeniem, a jego twarz rodem z koszmaru

przybrała dziwny wyraz.– Nie zdradziłem pani, lady Vader – powiedział cicho. Jego głos brzmiał

stanowczo, a jednocześnie jakby błagalnie. – Musi mi pani uwierzyć. Obie-całem pani bronić i dotrzymam obietnicy. Nawet gdybym miał to przypłacićżyciem.Leia posłała mu zdumione spojrzenie. . . I czy to dzięki szczególnemu wy-

czuciu, jakie dawała jej Moc, czy też po prostu wieloletniemu doświadczeniuw służbie dyplomatycznej, zrozumiała wreszcie w pełni położenie Khabara-kha. Jeżeli nawet podczas podróży Noghri żywił jeszcze jakieś obawy czywątpliwości, to niespodziewane pojawienie się niszczyciela gwiezdnego roz-proszyło je do reszty. Zostało zakwestionowane dane przez niego słowo ho-noru i Khabarakh musiał teraz w przekonujący sposób udowodnić, że niezłamał obietnicy.I był w tym celu gotów zrobić wszystko. Nawet gdyby miał to przypłacić

życiem.Wcześniej Leia zastanawiała się, jak to możliwe, że Khabarakh rozumie,

ile znaczy dla Chewiego dozgonny dług wdzięczności; ale być może kulturyNoghrich i Wookiech były sobie bliższe, niż jej się wydawało.– Wierzę ci – powiedziała. Podniosła się z podłogi i usiadła w fotelu

drugiego pilota. Chewbaccę musiała zostawić tam, gdzie był, do czasu, gdysię ocknie, bo sama nie była w stanie go podnieść. – Co teraz?Khabarakh odwrócił się do przyrządów.– Teraz musimy podjąć decyzję – oznajmił. – Początkowo miałem zamiar

wylądować w mieście Nystao i poczekać do zmroku, by przedstawić panią na-czelnikowi mojego klanu. Ale teraz to niemożliwe. Przybył nasz pan i zwołałzebranie całej starszyzny.Księżniczka poczuła mrowienie w karku.– Czy waszym panem jest wielki admirał? – spytała niepewnie.– Tak, a to jego admiralski okręt, „Chimera”. Pamiętam dzień, kiedy

lord Vader po raz pierwszy przywiózł do nas wielkiego admirała – dodałw zamyśleniu. – Lord Vader powiedział nam wtedy, że musi poświęcić cały

123

Page 124: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

swój czas na walkę z wrogami Imperatora i że odtąd Thrawn będzie naszympanem i dowódcą. – Z jego gardła dobyło się jakieś dziwne prychnięcie. –Tego dnia wielu Noghrich pogrążyło się w smutku. Oprócz Imperatora lordVader był jedynym człowiekiem, który troszczył się o nasze dobro. Wlał namw serca nadzieję i nadał naszemu życiu sens.Leia skrzywiła się mimowolnie; tym sensem życia miała być służba w ko-

mandach śmierci i gotowość do umierania na każde skinienie Imperatora. Alenie mogła tego powiedzieć Khabarakhowi – a w każdym razie jeszcze nie w tejchwili.– Rozumiem – mruknęła pod nosem.Leżący u jej stóp Chewbacca poruszył się nieznacznie.– Wkrótce całkiem się rozbudzi – rzekł Noghri. – Nie chciałbym go po-

nownie ogłuszać. Czy jest pani w stanie nad nim zapanować?– Przynajmniej tak mi się wydaje – odparła księżniczka. Statek zaczął się

obniżać, kierując się ku zewnętrznej warstwie atmosfery. Ze wskazań przyrzą-dów wynikało, że niebawem znajdą się bezpośrednio pod krążącym na orbicieniszczycielem gwiezdnym. – Mam nadzieję, że nie zechcą skierować na nasczujników – szepnęła. – Jeśli zauważą, że są tu trzy żywe istoty, będziesz sięmusiał gęsto tłumaczyć.– Powinno nas przed tym uchronić urządzenie zakłócające – uspokoił ją

Khabarakh. – Nastawiłem je na maksymalną moc.– Czy to nie wzbudzi ich podejrzeń? – zaniepokoiła się Leia.– Nie. Wyjaśniłem im, że zakłócenia mają związek z tym samym uszko-

dzeniem, które spowodowało przerwę w pracy nadajnika.Chewbacca warknął cicho; opuściwszy głowę, Leia zobaczyła, że Wookie

wpatruje się w nią bezradnie. Był już całkowicie przytomny, ale nie mógłjeszcze wykonać żadnego ruchu.– Przebrnęliśmy już przez zewnętrzną kontrolę – poinformowała go księż-

niczka. – I zmierzamy do. . . Khabarakhu, dokąd my właściwie lecimy?Noghri wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je powoli z dziwnym świ-

stem.– Lecimy w moje rodzinne strony, do małej wioski położonej na skraju

Czystego Lądu. Ukryję was tam do czasu, gdy wyjedzie nasz pan, wielkiadmirał.Leia rozważała w duchu tę propozycję. Mała wioska usytuowana z dala

od głównego nurtu życia Noghrich raczej nie powinna być obiektem zainte-resowania przedstawicieli Imperium. Ale z drugiej strony, jeżeli była to taka

124

Page 125: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

sama osada, jak inne znane jej wioski, to już w godzinę po wylądowaniuwszyscy będą wiedzieli o jej przybyciu.– Czy masz pewność, że pozostali mieszkańcy potrafią dochować tajem-

nicy?– Proszę się nie martwić – odrzekł Khabarakh. – Ręczę za pani bezpie-

czeństwo.Ostatniemu stwierdzeniu towarzyszyło jednak lekkie wahanie. . . I kiedy

wchodzili w atmosferę, Leia z niepokojem uzmysłowiła sobie, że Noghri wła-ściwie nie odpowiedział na jej pytanie.

Naczelnik klanu jeszcze raz skłonił głowę i z powrotem wstąpił do szere-gu tych, którzy oczekiwali na swoją kolej, by złożyć hołd władcy. Thrawn,siedzący na błyszczącym tronie w Izbie Zgromadzeń na Honoghr, z powagąskinął głową odchodzącemu i gestem przywołał następnego mężczyznę. Tenwystąpił z szeregu i poruszając się w rytualnym tańcu, który miał wyrażaćszacunek, zaczął bić pokłony przed admirałem.Dwa metry na prawo od Thrawna, nieco z tyłu, stał, nieznacznie prze-

stępując z nogi na nogę, Pellaeon. Z trudem stłumił ziewnięcie. Zastanawiałsię, kiedy wreszcie skończy się ta cała ceremonia. Sądził, że przybyli na Ho-noghr po to, by natchnąć nowym duchem oddziały komandosów, ale jak narazie jedynymi Noghrimi, jakich widzieli, byli ubrani w ceremonialne strojewojownicy i ci stojący w szeregu naczelnicy poszczególnych klanów. Thrawnmiał zapewne swoje powody, by uczestniczyć w tej przewlekłej uroczysto-ści, ale kapitan nie mógł się doczekać jej końca. W sytuacji, kiedy Imperiumwciąż stało przed koniecznością walki o odzyskanie panowania w galaktyce,siedzenie tu bezczynnie i wysłuchiwanie zapewnień szaroskórych istot o ichlojalności wydawało się Pellaeonowi bezsensowną stratą czasu.Poczuł na karku powiew powietrza.– Panie kapitanie? – szepnął mu ktoś do ucha. Po chwili zastanowienia

Pellaeon doszedł do wniosku, że głos należy do porucznika Tschela. – Bar-dzo pana przepraszam, ale wielki admirał Thrawn prosił, by go natychmiastinformować, jeśli wydarzy się coś odbiegającego od normy.Kapitan nieznacznie skinął głową, zadowolony z faktu, że coś przerwało

wreszcie tę monotonię.– A co się stało?– Nie sądzę, aby to było dla nas niebezpieczne czy choćby szczególnie

istotne, ale powracający statek, należący do noghryjskich komandosów, nie-mal nie zdążył podać na czas kodu identyfikacyjnego.

125

Page 126: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Pewnie miał jakieś problemy ze sprzętem – stwierdził Pellaeon.– Pilot powiedział dokładnie to samo – odparł porucznik. – Naszą uwagę

zwrócił jednak fakt, że zaraz po tym wymówił się od lądowania w Nystao.Mając problemy ze sprzętem, każdy normalny pilot wolałby chyba jak naj-szybciej oddać statek do przeglądu.– Uszkodzony nadajnik to jeszcze nie koniec świata – mruknął kapitan.

Ale uwaga Tschela była trafna; a Nystao jako jedyne miejsce na Honoghrposiadało specjalistyczne warsztaty, w których naprawiano statki kosmiczne.– Czy znamy nazwisko pilota?– Tak, panie kapitanie. Nazywa się Khabarakh i należy do klanu

Khim’bar. Zebrałem wszystkie informacje, jakie mamy na jego temat. – Po-rucznik podał zwierzchnikowi notes elektroniczny.Pellaeon wziął go ukradkiem, zastanawiając się jednocześnie, co powinien

zrobić. Admirał istotnie polecił, aby niezwłocznie informować go o każdympodejrzanym zdarzeniu, ale kapitanowi nie bardzo uśmiechała się myśl, abyz tak błahego powodu przerywać ceremonię.Jak zwykle Thrawn go ubiegł. Uniósłszy rękę, przerwał prezentację na-

czelników klanów i zwrócił na Pellaeona gorejące, czerwone oczy.– Czy ma mi pan coś do przekazania, kapitanie?– To drobna sprawa, panie admirale. – Pellaeon zebrał się na odwagę

i podszedł do Thrawna. – Powracający statek, należący do noghryjskich ko-mandosów, zwlekał z podaniem kodu identyfikacyjnego, a potem nie chciałlądować w Nystao. Prawdopodobnie to jedynie kłopoty techniczne.– Możliwe – przyznał admirał. – Czy użyto czujników, aby określić rodzaj

uszkodzenia?– Hm. . . – Kapitan zerknął na komputerek. – Wyniki pomiarów okazały

się nieprecyzyjne – oznajmił. – Zakłócenia generowane przez statek były natyle silne, że. . .– Ten statek miał włączone urządzenie zakłócające?! – przerwał Thrawn,

obrzucając Pellaeona groźnym spojrzeniem.– Tak, panie admirale.Thrawn bez słowa wyciągnął rękę i kapitan podał mu notes. Zmarszczyw-

szy czoło, admirał wpatrywał się przez chwilę w ekran komputerka, przebie-gając wzrokiem raport.– Khabarakh, klan Khim’bar – mruknął pod nosem. – Ciekawe. – Ponow-

nie spojrzał na Pellaeona. – Dokąd poleciał ten statek?Kapitan popatrzył na Tschela.

126

Page 127: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Z ostatniego raportu wynika, że skierował się na południe – pospieszyłz odpowiedzią porucznik. – Być może wciąż jeszcze jest w zasięgu naszychpromieni ściągających.Pellaeon ponownie odwrócił się do Thrawna.– Czy mamy spróbować go zatrzymać, panie admirale?Thrawn przeniósł wzrok na komputerek, a na jego twarzy malowało się

skupienie.– Nie – powiedział w końcu. – Niech statek spokojnie wyląduje, ale nasi

ludzie mają nie spuszczać go z oczu. I niech zespół mechaników z „Chimery”czeka na nas w miejscu jego lądowania. – Omiótł spojrzeniem szereg noghryj-skich dostojników i zatrzymał wzrok na jednym z nich. – Ir’khaim, naczelnikklanu Khim’bar: podejdź tu.Noghri posłusznie spełnił polecenie.– Czego sobie życzysz, panie? – spytał miaukliwie.– Jeden z twoich ludzi właśnie wrócił do domu. Pojedziemy do jego wioski,

aby go powitać.– Stanie się tak, jak rozkazałeś, panie – skinął głową Ir’khaim.– Kapitanie, proszę dopilnować, aby przygotowano dla nas wahadłowiec

– polecił Thrawn, wstając z miejsca. – Ruszamy natychmiast.– Tak jest, panie admirale – odparł Pellaeon. Skinieniem głowy przekazał

rozkaz Tschelowi. – A czy nie byłoby prościej sprowadzić statek i pilota tutaj?– Może i tak, ale wtedy zapewne nie dowiedzielibyśmy się nic ciekawego.

Widzę, że imię pilota nic panu nie mówi; Khabarakh z rodu Khim’bar byłczłonkiem dwudziestego drugiego oddziału komandosów. Czy teraz już panrozumie?Pellaeon poczuł skurcz w żołądku.– To był oddział, który został wysłany za Leią Organa Solo na Kashyyyk.– I wszyscy poza Khabarakhiem zginęli – przypomniał admirał, kiwając

głową. – Myślę, że warto usłyszeć od niego szczegóły tej nieudanej misji. . .I dowiedzieć się, dlaczego powrót do domu zajął mu aż tyle czasu. – W jegooczach pojawiły się złowrogie błyski. – A także przekonać się – dodał cicho– dlaczego za wszelką cenę stara się uniknąć spotkania z nami.

Page 128: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

10Khabarakh posadził statek na ziemi dopiero wtedy, kiedy jego wioskę

spowiły ciemności. Osada składała się z kilkunastu stłoczonych obok siebie,słabo oświetlonych chat.– Czy często lądują tu statki? – spytała Leia. Noghri odwrócił pojazd

dziobem w stronę stojącej samotnie pośrodku osady, skrytej w cieniu budowli.W blasku reflektorów ukazał się duży, okrągły gmach o stożkowatym dachu.Ściany wykonano z masywnych, ustawionych na sztorc, drewnianych bali.Szpary między nimi wypełniono jakimś delikatniejszym, lśniącym gatunkiemdrewna. Wokół budynku, na wysokości okapu biegł wąski pasek błyszczącejblachy.– Raczej nie – odparł Khabarakh. Zgasił silniki manewrowe i przełączył

podstawowe układy statku w stan spoczynku. – Ale już się to zdarzało.„Innymi słowy, nasze przybycie ściągnie powszechną uwagę” – przemknę-

ło przez głowę księżniczce. Chewbacca, który wydobrzał na tyle, że mógłzająć jeden z foteli dla pasażerów, pomyślał najwyraźniej o tym samym.– Wszyscy mieszkańcy wioski należą do klanu Khim’bar i są jedną rodzi-

ną – wyjaśnił Khabarakh w odpowiedzi na mrukliwe pytanie Wookiego. –Potraktują moją obietnicę względem was jak własną. Chodźcie.Leia odpięła pasy i podniosła się z fotela. Z trudem opanowała grymas

twarzy. Skoro już się tu znaleźli, to mogła jedynie mieć nadzieję, że ufność,

128

Page 129: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

którą Khabarakh pokładał w swoich współplemieńcach, opierała się na czymświęcej niż tylko młodzieńczym idealizmie.Księżniczka pomogła Chewiemu wyswobodzić się z pasów. Razem podą-

żyli za Noghrim. Po drodze do głównego wyjścia zabrali Threepia.– Wyjdę jako pierwszy – oznajmił Khabarakh, kiedy dotarli do śluzy. –

Zgodnie ze zwyczajem muszę udać się do dukhy klanu Khim’bar sam. Prawowymaga, abym poinformował głowę rodu o przybyciu gości spoza klanu.– Rozumiem. – Leia zwalczyła w sobie kolejną falę niepokoju. Nie podo-

bało jej się, że nie będzie obecna przy rozmowach ich przewodnika z innymiNoghrimi. Ale na to również niewiele mogła poradzić. – Zaczekamy na statku,póki nie wrócisz.– To nie potrwa długo – obiecał Khabarakh. Dwukrotnie przyłożył dłoń

do czujnika urządzenia sterującego otwieraniem śluzy. Drzwi się rozsunęłyi Noghri wyskoczył na zewnątrz; w chwilę potem drzwi zamknęły się ponow-nie.Chewbacca mruknął coś niezrozumiale.– On zaraz wróci – powiedziała księżniczka, domyślając się, co niepokoi

Wookiego.– Jestem pewien, że on mówił prawdę – przyszedł jej w sukurs Threepio.

– Bardzo często spotyka się podobne zwyczaje i rytuały u prymitywnychludów, które nie posiadły jeszcze umiejętności lotów kosmicznych.– Tyle, że ta rasa potrafi latać w kosmos – zauważyła Leia. Nerwowo prze-

bierała palcami po rękojeści miecza świetlnego, wpatrując się w zamkniętedrzwi śluzy. Khabarakh mógł przynajmniej zostawić je otwarte, żeby widzieli,jak będzie wracał.Chyba że Noghri nie chciał, by widzieli, jak będzie wracał.– To oczywiście prawda, Wasza wysokość – zgodził się robot, przybierając

mentorski ton. – Jednakże zdobyłem niemal całkowitą pewność, że zmianaw tym aspekcie nastąpiła stosunkowo niedawno. . . Coś podobnego! – urwałraptownie, gdy Chewie przepchnął się nagle koło niego i popędził w głąbstatku.– Dokąd idziesz? – zawołała za nim Leia. Chewbacca rzucił w odpowiedzi

coś na temat Imperium, ale księżniczka nie wszystko zrozumiała. – Chewie,zaczekaj! – krzyknęła. – Khabarakh może wrócić w każdej chwili!Tym razem Wookie nawet nie silił się na odpowiedź.– Wspaniale! – mruknęła. Zastanawiała się, co powinna teraz zrobić. Jeśli

Noghri wróci i nie zastanie Chewiego. . . A jeżeli wróci i nie zastanie ichobojga. . .

129

Page 130: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Jak już mówiłem – ciągnął Threepio, który doszedł do wniosku, że naj-lepiej całkowicie ignorować niekulturalne zachowania Wookiech – wszystkieinformacje, które udało mi się zgromadzić na temat tego ludu, wskazują, żejeszcze do niedawna jego przedstawiciele nie potrafili opuścić swojej planety.Wzmianka na temat dukhy, najwyraźniej jakiejś siedziby władz klanu, klano-wo-rodowa struktura społeczna oraz to nadmierne przywiązywanie wagi dopani królewskiego pochodzenia. . .– Na dworze alderaańskim też przywiązywaliśmy dużą wagę do takich

spraw – przypomniała mu opryskliwie Leia. Wciąż wpatrywała się w pustykorytarz. Postanowiła, że najlepiej zrobią, jeśli razem z Threepiem zaczeka-ją na Khabarakha, nie ruszając się z miejsca. – A inne ludy galaktyki nieuważały naszej organizacji społecznej za prymitywną.– Nie, oczywiście, że nie – rzekł android z lekkim zakłopotaniem w głosie.

– Nigdy nie miałem zamiaru insynuować czegoś podobnego.– Wiem – zapewniła go księżniczka. Ona też poczuła się zakłopotana

swoim wybuchem. Doskonale rozumiała, co robot chciał powiedzieć. – A takw ogóle, to gdzie on się podziewa?Było to pytanie retoryczne, ale w chwili, gdy je wypowiadała, drzwi śluzy

otworzyły się gwałtownie.– Chodźcie – polecił Khabarakh. Spojrzenie jego ciemnych oczu powędro-

wało w głąb statku. – Gdzie Wookie?– Wrócił do kabiny pilotów – odparła Leia. – Nie mam pojęcia po co. Czy

mam go odszukać?Noghri wydał z siebie dziwny dźwięk – coś pośredniego miedzy sykiem

a pomrukiem.– Nie mamy na to czasu. Matrah nas oczekuje. Chodźcie!Odwrócił się i zaczął schodzić po rampie.– Ile czasu zajmie ci rozpracowanie ich języka? – spytała księżniczka,

kiedy oboje z Threepiem podążyli za swoim przewodnikiem.– Trudno mi powiedzieć, Wasza wysokość – stwierdził robot. Khabarakh

prowadził ich przez zakurzony plac obok dużego drewnianego gmachu, którywidzieli przy lądowaniu – dukhy klanu, jak domyśliła się Leia. Zmierzali dojednej z mniejszych budowli znajdujących się po przeciwnej stronie placu.– Nauka zupełnie nowego języka to dość skomplikowane zadanie – ciągnąłThreepio. – Jeżeli jednak okaże się, że choć trochę przypomina on jeden zeznanych mi sześciu milionów sposobów porozumiewania się, to. . .– Rozumiem – przerwała mu księżniczka. Doszli już prawie do oświetlo-

nego budynku. Kiedy zbliżali się do wejścia, z cienia wyłonili się dwaj niscy

130

Page 131: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Noghri; otwarli przed nimi podwójne wrota. Leia wzięła głęboki oddech i we-szła za Khabarakhiem do środka.Sądząc po ilości światła wydostającego się na zewnątrz budynku, księż-

niczka przypuszczała, że wnętrze będzie niezwykle intensywnie oświetlone.Ku jej zaskoczeniu w pomieszczeniu, do którego weszli, panował półmrok.Wystarczyło jej jedno spojrzenie, aby zrozumieć przyczynę tej sytuacji: ja-sno oświetlone „okna” okazały się w rzeczywistości skierowanymi na zewnątrzsamoczynnymi źródłami światła. Nie licząc małej ilości światła przedostają-cego się z nich do środka, wnętrze budowli oświetlały jedynie dwie lampyoliwne. Leii przemknęła przez głowę opinia Threepia na temat tutejszej spo-łeczności; najwyraźniej robot miał rację.Na środku pomieszczenia stało w rzędzie pięciu Noghrich. Wszyscy pa-

trzyli w stronę wejścia.Księżniczka nerwowo przełknęła ślinę, wyczuwając intuicyjnie, że to oni

powinni odezwać się jako pierwsi. Khabarakh podszedł do stojących, padł nakolana i rozkładając na bok ręce, pochylił głowę do ziemi. Leia przypomniałasobie, że takim samym gestem okazał jej szacunek w celi na Kashyyyku.– Ilyr’ush mir lah sworil’le – rzekł ich przewodnik. – Mir’le kawah siw

Mal’ary’ush wir’le Vader’ush.– Rozumiesz, co on mówi? – spytała szeptem księżniczka.– Częściowo – odparł robot. – To chyba jakiś dialekt pradawnego języka

handlowego. . .– Sza’wah! – rzucił ostro stojący w środku szeregu osobnik.Threepio aż się wzdrygnął.– To znaczy „milcz” – przetłumaczył, choć było to całkiem zbyteczne.– Zrozumiałam, o co chodziło – stwierdziła Leia. Wyprostowała się dum-

nie. Okazywanie szacunku wobec lokalnych dostojników i panujących zwy-czajów było rzeczą ze wszech miar słuszną, ale ona była córką ich pana, lor-da Dartha Vadera, i jako taka nie mogła tolerować niegrzeczności. – W tensposób zwracasz się do Mal’ary’ush? – spytała, wkładając w te słowa całykrólewski majestat, jakiego nabyła na dworze alderaańskim.Sześciu Noghrich jak na komendę zwróciło głowy w jej stronę. Księżnicz-

ka użyła Mocy, starając się wyczuć, co kryje się za ich spojrzeniami, ale i tymrazem umysły przedstawicieli tej rasy były dla niej całkowicie nieprzeniknio-ne. Pozostawało jej jedynie zdać się na słuch i spróbować wywnioskować ichnastawienie z tonu głosu.– Zadałam pytanie – rzuciła, przerywając panującą ciszę.Stojący w środku osobnik wystąpił o krok z szeregu. Leia zauważyła dwie

131

Page 132: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

niewielkie wypukłości, rysujące się pod luźną tuniką na klatce piersiowejobcego. „Czyżby to była kobieta?– Matrah? – szepnęła do Threepia, przypominając sobie, że tego właśnie

słowa użył wcześniej Khabarakh.– To określenie kobiety, która jest głową lokalnej społeczności – rodziny;

przy czym kilka rodzin tworzy klan – wyjaśnił robot. Był wyraźnie podener-wowany i mówił ledwie dosłyszalnym szeptem. Nie znosił, gdy ktoś na niegokrzyczał.– Dziękuję – rzuciła księżniczka, mierząc obcą kobietę wzrokiem. – Czy

ty jesteś matrah tej rodziny?– Jestem nią – odparła jej rozmówczyni w języku basie. Mówiła z dziwnym

akcentem, ale dało się ją zrozumieć. – Jak zamierzasz udowodnić, że naprawdęjesteś Mal’ary’ush?Księżniczka w milczeniu wyciągnęła rękę. Matrah zawahała się, ale po

chwili podeszła i delikatnie ją obwąchała.– Czy nie jest tak, jak mówiłem? – wtrącił Khabarakh.– Nie odzywaj się, trzeci synu – zgromiła go kobieta.Uniosła głowę i popatrzyła Leii prosto w oczy. – Witam cię wśród nas,

lady Vader. Ale nie cieszę się z twego przyjazdu.Księżniczka wytrzymała jej spojrzenie. Wciąż nie była w stanie wyczuć

nastawienia żadnego z obcych; dzięki zdolnościom Jedi zorientowała się jed-nak, że Chewbacca opuścił statek i zbliża się do budynku – i to zbliża sięszybkim krokiem, wyraźnie czymś poruszony. Miała nadzieję, że Wookie niewtargnie gwałtownie do środka, rujnując w ten sposób resztki dostojeństwa,jakie starała się jeszcze zachować.– Czy wolno spytać dlaczego? – zwróciła się do matrah.– Czy służyła pani Imperatorowi? – odcięła się kobieta. – Czy służy pani

naszemu władcy, wielkiemu admirałowi?– Odpowiedź na oba pytania brzmi: nie.– W takim razie pani przybycie wnosi między nas rozdźwięk i niezgodę –

podsumowała ponuro matrah. – Rozdźwięk pomiędzy tym, co było dawniej,a tym, co jest teraz. – Potrząsnęła głową. – Nie chcemy już więcej waśni naHonoghr, lady Vader.Ledwie zdążyła wypowiedzieć te słowa, gdy drzwi za plecami Leii otwo-

rzyły się gwałtownie i do pokoju wpadł Chewbacca.Matrah aż podskoczyła na widok Wookiego. Któryś z pozostałych Nogh-

rich krzyknął coś przerażonym głosem. Nim zdążyli zareagować w jakikolwiekinny sposób, Chewie wymruczał ostrzeżenie.

132

Page 133: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Jesteś pewien, że to ludzie Imperium? – spytała księżniczka. Serce sko-czyło jej do gardła. „Nie – błagała w duchu. – Nie teraz. Jeszcze nie teraz”.Wookie wyjaśnił burkliwie, że dwa wahadłowce klasy lambda, które zeszły

z orbity i zbliżają się od strony Nystao, raczej nie mogą należeć do nikogoinnego.Khabarakh podszedł do matrah i powiedział coś w swoim języku z wy-

raźnym naciskiem w głosie.– Mówi, że przyrzekł nas chronić – przetłumaczył Threepio. – Prosi, by

uszanowano jego przysięgę.Przez dłuższą chwilę Leii wydawało się, że matrah ma zamiar się nie

zgodzić. Po chwili jednak kobieta z ciężkim westchnieniem skinęła głową.– Chodźcie ze mną – rzucił Khabarakh. Wymijając Leię i Chewbaccę,

ruszył pospiesznie w stronę drzwi. – Matrah zgodziła się, żebym przynajmniejna razie ukrył was przed naszym panem, wielkim admirałem.– Dokąd idziemy? – spytała księżniczka, podążając za Noghrim w panu-

jącą na zewnątrz ciemność.– Pani androida i urządzenia pomiarowe ukryję pomiędzy robotami odka-

żającymi, które na noc zamykamy w szopie na obrzeżach wioski. – Khabarakhwskazał ręką oddalony o jakieś pięćdziesiąt metrów, pozbawiony okien bu-dynek. – Z panią i z Wookiem będzie więcej kłopotu. Jeśli ludzie Imperiummają ze sobą sprzęt analityczny, to ich czujniki wykryją obecność dwóchorganizmów żywych innych niż Noghri.– Wiem. – Leia spojrzała w niebo, wypatrując świateł pojazdów impe-

rialnych. Starała się przypomnieć sobie wszystkie informacje na temat al-gorytmów identyfikujących organizmy żywe. Wiedziała, że do podstawowychparametrów, na których bazowały te algorytmy, należą: puls, skład chemicznybezpośredniego otoczenia organizmu, produkty uboczne wydalane w proce-sie oddychania oraz sposób polaryzacji promieniowania EM przez łańcuchycząsteczkowe. Ale w przypadku pomiarów z dalszej odległości głównym pa-rametrem było. . . – Będzie nam potrzebne jakieś źródło ciepła – oznajmiłaKhabarakhowi. – I to jak najsilniejsze.– Piekarnia – zaproponował Noghri, wskazując ręką trzeci w rzędzie, po-

zbawiony okien budynek. Na jego tyłach znajdował się przysadzisty komin,z którego wydostawała się widoczna w bladych światłach okolicznych budowlismużka dymu.– Chyba nie wymyślimy nic lepszego – zgodziła się Leia. – Khabarakhu:

ukryj Threepia; Chewie: pójdziesz ze mną.

133

Page 134: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Kiedy wyszli z wahadłowca, czekała już na nich niewielka delegacja Nogh-rich: trzy stojące obok siebie kobiety i dwójka dzieci w roli honorowej asystyprzy drzwiach dukhy klanu. Thrawn zerknął na ten komitet powitalny, zlu-strował badawczo okolicę, a następnie odwrócił się do Pellaeona.– Proszę tu zaczekać na przybycie naszej grupy technicznej, kapitanie –

rozkazał półgłosem. – Niech pan dopilnuje, żeby mechanicy zajęli się spraw-dzeniem sprzętu łączności i urządzeń zakłócających na tamtym statku. Po-tem proszę do mnie dołączyć.– Tak jest, panie admirale.Thrawn przeniósł wzrok na Ir’khaima.– Naczelniku – uczynił zapraszający gest w stronę czekających Noghrich.

Dostojnik skłonił głowę i ruszył we wskazanym kierunku. Admirał zerknął naRukha, który natychmiast zajął opuszczone przez Ir’khaima miejsce u bokuadmirała. Razem podążyli za naczelnikiem. Nastąpiła tradycyjna ceremoniapowitalna, a następnie kobiety poprowadziły przybyszów do dukhy.Wahadłowiec ekipy technicznej przybył zaledwie kilka minut później. Pel-

laeon wydał odpowiednie polecenia zespołowi techników, po czym udał siędo dukhy.Spodziewał się, że z uwagi na to, iż wizyta ich dostojnego pana i mistrza

była nie zapowiedziana i przypadła na wieczór, matrah nie zdoła zgroma-dzić więcej niż garstkę członków swojej rodziny. Ze zdziwieniem stwierdził,że do dukhy przybyło chyba pół wioski. Dzieci i dorośli stali w podwój-nym szeregu pod ścianami, poczynając od wielkiej planszy przedstawiającejdrzewo genealogiczne aż do podwójnych drzwi i w drugą stronę, do znaj-dującego się naprzeciwko planszy kącika do medytacji. Thrawn siedział natronie rodowym, ustawionym w dwóch trzecich odległości między drzwiamia przeciwległą ścianą. Po prawej ręce admirała znów zajął miejsce Ir’khaim.Trzy kobiety, które wcześniej wyszły powitać gości, ustawiły się przed tronemw szeregu. O krok za nimi stanęła w rządku starszyzna. Przy kobietach stałmłody mężczyzna; jego stalowoszarą skóra różniła się wyraźnie od znacznieciemniejszej karnacji starszych Noghrich.Jak się zdawało, Pellaeon stracił jedynie ceremonię powitalną – Noghri

chyba nigdy nie mieli dosyć tych bezsensownych rytuałów. Kapitan przeszedłobok milczących szeregów i zajął miejsce po drugiej stronie tronu. MłodyNoghri wystąpił naprzód i uklęknął przed Thrawnem.– Witam cię, panie – odezwał się uroczyście i rozłożył ręce na ziemi.

– Twoja wizyta to prawdziwy zaszczyt dla mojej rodziny i całego klanuKhim’bar.

134

Page 135: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Możesz wstać – rzucił admirał. – Ty jesteś Khabarakh, z klanuKhim’bar?– Tak, panie.– Byłeś członkiem dwudziestego drugiego imperialnego oddziału nogh-

ryjskich komandosów. Ten oddział przestał istnieć na planecie Kashyyyk.Opowiedz mi o tym, co się tam wydarzyło.Pellaeonowi wydało się, że Khabarakh drgnął, choć kapitan nie był tego

do końca pewien.– Natychmiast po opuszczeniu planety wysłałem szczegółowy raport, pa-

nie.– Tak, czytałem twój raport – odparł chłodno Thrawn. – Czytałem go

bardzo uważnie i zwróciłem uwagę na pewne niejasności. Chciałbym wiedzieć,jak i dlaczego udało ci się przeżyć, chociaż wszyscy inni zginęli? I jak zdołałeśstamtąd uciec, skoro na całej planecie ogłoszono alarm? Oraz dlaczego poporażce swojego oddziału nie wróciłeś od razu na Honoghr albo do którejśz naszych pozostałych baz?Tym razem Noghri wyraźnie drgnął. Może była to reakcja na słowo „po-

rażka”.– W czasie pierwszego ataku straciłem przytomność i Wookie wzięli mnie

za martwego. Kiedy się ocknąłem, byłem sam, więc postanowiłem wrócićna statek. Tam z oficjalnych źródeł informacji dowiedziałem się, co stało sięz resztą oddziału. Podejrzewam, że Wookiech zaskoczyła szybkość i zwrotnośćmojego statku, i to pomogło mi w ucieczce. A jeśli chodzi o to, gdzie siępodziewałem później, panie. . . – Zawahał się na chwilę. – Przesłałem raport,a potem przez jakiś czas chciałem być sam.– Dlaczego?– Żeby rozmyślać, panie, i medytować.– Czy Honoghr nie byłaby lepszym miejscem do medytacji? – spytał

Thrawn, zataczając ręką koło.– Musiałem przemyśleć wiele spraw, panie. Przez chwilę admirał przyglą-

dał mu się badawczo.– Zwlekałeś z odpowiedzią, kiedy z planety nadeszła prośba, byś podał

swój kod identyfikacyjny. A potem odmówiłeś lądowania w Nystao.– Nie odmówiłem, panie. Nigdy nie otrzymałem takiego rozkazu.– Istotnie, między propozycją a rozkazem jest pewna różnica – odparł

Thrawn ironicznie. – Powiedz mi zatem, dlaczego wolałeś przylecieć tutaj?– Chciałem porozmawiać z moją matrah. Pragnąłem podzielić się z nią

moimi przemyśleniami i prosić ją o wybaczenie. . . porażki.

135

Page 136: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Czy tak się stało? – spytał admirał, zwracając się do kobiety.– Zaczęliśmy o tym rozmawiać – odparła stara Noghri w łamanym basicu.

– Ale jeszcze nie skończyliśmy.Po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się gwałtownie drzwi i do

dukhy wszedł jeden z techników.– Czy ma pan dla mnie meldunek, sierżancie? – spytał go Thrawn.– Tak, panie admirale – odparł technik. Przemierzył pomieszczenie,

ostrożnie omijając przy tym grupkę starszyzny Noghrich. – Zgodnie z rozka-zem przeprowadziliśmy wstępne testy sprzętu łączności i urządzeń zakłóca-jących. Thrawn przeniósł wzrok na Khabarakha.– I. . . ?– Sądzimy, że udało nam się zlokalizować przyczynę awarii, panie admira-

le. Prawdopodobnie nastąpiło przeciążenie na głównej cewce nadajnika, któreprzeniosło się na kondensator układu zakłócającego, a to z kolei doprowadzi-ło do przepalenia się kilku sąsiednich elementów. Komputer kompensacyjnydokonał odpowiednich przełączeń i odtworzył przerwany obwód, ale nowa, za-stępcza ścieżka biegła na tyle blisko linii sterujących układem generującymzakłócenia, że doszło do udarowego przepięcia indukcyjnego, co spowodowałosamoczynne uruchomienie układu.– Interesujący zbieg okoliczności – zauważył Thrawn, nie spuszczając go-

rejących oczu z Khabarakha. – Sądzi pan, że to uszkodzenie powstało w spo-sób naturalny, czy też spowodowano je celowo?Matrah drgnęła, jakby miała zamiar coś powiedzieć. Admirał zgromił ją

spojrzeniem i kobieta nie odezwała się ani słowem.– Nie sposób tego stwierdzić, panie admirale – rzekł technik, ostrożnie

dobierając słowa. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest otoczony Noghrimi,którzy mogą się poczuć urażeni tym, co powie. – Ktoś znający się na rzeczyz pewnością mógłby celowo wywołać tego typu awarię. Muszę jednak nad-mienić, panie admirale, że komputery kompensacyjne nie cieszą się generalniezbyt dobrą opinią wśród mechaników. Spełniają swoją funkcję w naprawdępoważnych sytuacjach, kiedy niedoświadczeni piloci mogliby popaść w nie la-da tarapaty; ale przy wytyczaniu zastępczych ścieżek dla przywrócenia mniejważnych połączeń bardzo często zdarza im się popełniać błędy.– Dziękuję, sierżancie. – Jeśli nawet Thrawn był rozczarowany faktem, że

nie udało mu się przyłapać Khabarakha na kłamstwie, to nie dał tego po sobiepoznać. – Zabierzcie statek do Nystao w celu przeprowadzenia odpowiednichnapraw.– Tak jest, panie admirale. – Technik zasalutował i wyszedł z dukhy.

136

Page 137: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Thrawn ponownie odwrócił się do Khabarakha.– Teraz, gdy twój oddział uległ rozbiciu, otrzymasz naturalnie nowy przy-

dział – oznajmił. – Kiedy twój statek będzie już sprawny, polecisz do bazyna Valrar w sektorze Glythe. Tam zgłosisz się po dalsze rozkazy.– Tak jest, panie – odparł Noghri.– Macie tu uzasadnione powody do dumy – rzekł admirał, podnosząc się

z miejsca. Nieznacznie skłonił głowę przed matrah. – Zasługi waszego rodudla klanu Khim’bar i Imperium na długo pozostaną w pamięci wszystkichmieszkańców Honoghr.– Podobnie jak twoje światłe panowanie nad nami i troska, jaką otaczasz

Noghrich, panie – odparła kobieta.Thrawn zszedł z tronu i w towarzystwie Rukha i Ir’khaima skierował się

w stronę podwójnych drzwi. Pellaeon podążył za nimi. W chwilę późniejponownie owionęło ich chłodne, nocne powietrze. Wahadłowiec czekał w po-gotowiu i już bez dalszych uwag czy pożegnań admirał wkroczył na pokład.Kiedy wystartowali, kapitan dostrzegł przez iluminator, że Noghri wysypująsię z dukhy, by obserwować odlot swego pana.– No, to przynajmniej było przyjemne – mruknął pod nosem.– Myśli pan, kapitanie, że niepotrzebnie traciliśmy czas? – spytał łagodnie

Thrawn, odwracając się do podwładnego.Pellaeon rzucił szybkie spojrzenie Ir’khaimowi, który zajął miejsce z przo-

du pojazdu. Wyglądało na to, że dostojnik ich nie słyszy, ale i tak lepiej byłozachować nieco taktu.– Jestem pewien, panie admirale, że z dyplomatycznego punktu widzenia

warto było pokazać, iż troszczy się pan o cały Honoghr, włączając w tonawet odległe wioski. Ale w sytuacji, kiedy na statku tego Noghriego istotniewykryto awarię, chyba nic więcej nie osiągnęliśmy.Thrawn wyjrzał przez boczny iluminator.– Nie byłbym tego taki pewien, kapitanie – rzucił. – Coś tu jest nie w po-

rządku. Rukh, co sądzisz o naszym młodym przyjacielu Khabarakhu?– Był jakiś niespokojny – odparł cicho Noghri. – Tyle zdołałem wyczytać

z jego twarzy i gestów.Ir’khaim obrócił się w fotelu.– Spotkanie twarzą w twarz z panem i władcą Noghrich musi wywoływać

poruszenie – zauważył.– Zwłaszcza jeśli ktoś zhańbił się porażką – odparował Rukh.Ir’khaim uniósł się w fotelu i przez dłuższą chwilę obaj Noghri mierzyli

się groźnie wzrokiem. Pellaeon mocniej wcisnął się w oparcie, a przez głowę

137

Page 138: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

przelatywały mu opowieści o długiej i krwawej rywalizacji pomiędzy klanamiNoghrich. . .– Podczas trwania tej misji ponieśliśmy kilka porażek – spokojny głos

Thrawna przerwał ciężkie milczenie. – W tym względzie klan Khim’bar niejest odosobniony.Ir’khaim z wolna wrócił na swoje miejsce.– Khabarakh jest jeszcze bardzo młody – rzekł.– To prawda – przyznał admirał. – I pewnie dlatego jest takim kiepskim

kłamcą. Rukh, naczelnik Ir’khaim ma zapewne ochotę pooglądać widoki roz-pościerające się z przedniej części statku. Zechciej mu tam towarzyszyć.– Tak jest, panie. – Rukh natychmiast podniósł się z miejsca. – Naczelniku

Ir’khaim? – powiedział, wskazując ręką drzwi prowadzące na dziób.W pierwszej chwili dostojnik nawet się nie poruszył. Potem jednak, choć

z wyraźnym ociąganiem, wstał z fotela.– Jak sobie życzysz, panie – rzucił sztywno i zniknął w korytarzu.Thrawn odczekał, aż za Noghrimi zamkną się drzwi, po czym odwrócił

się do Pellaeona.– Khabarakh coś ukrywa, kapitanie – stwierdził z zimnym błyskiem

w oczach. – Jestem tego pewien.– Rozumiem, panie admirale. – Pellaeon zastanawiał się, jak Thrawn do-

szedł do takiego wniosku; przecież rutynowe badania przeprowadzone za po-mocą czujników nic nie wykazały. – Czy mam wydać rozkaz, aby dokładnieprzeszukano całą wioskę?– Miałem na myśli co innego – potrząsnął głową admirał. – Nie przywió-

złby ze sobą na Honoghr nic, co mogłoby go w jakikolwiek sposób obciążyć;na dłuższą metę nie da się niczego zataić w tak małej wiosce. Nie, on ukry-wa przed nami coś, co ma związek z tym zagadkowym miesiącem, kiedy, jaktwierdzi, rozmyślał w samotności.– Być może zdołamy się czegoś dowiedzieć po wnikliwszych oględzinach

jego statku – podsunął kapitan.– Istotnie. Nim na pokład wejdą technicy, niech zajmie się nim ekipa

przeszukiwawcza. Mają go sprawdzić milimetr po milimetrze, zarówno we-wnątrz, jak i na zewnątrz. I niech wywiad przydzieli kogoś do pilnowaniaKhabarakha.– Ach. . . Tak jest, panie admirale. Ma to być ktoś z naszych czy jakiś

Noghri?Thrawn spojrzał na niego spod oka.

138

Page 139: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Innymi słowy: ktoś od razu rzucający się w oczy albo niewygodny poli-tycznie? – spytał ironicznie. – Tak, naturalnie ma pan rację: musimy spróbo-wać czegoś innego. Czy mamy na „Chimerze” jakieś roboty wywiadowcze?– Obawiam się, że nie, panie admirale – odparł Pellaeon, wystukując jed-

nocześnie odpowiednie polecenie na komputerze. – Nie. Jest kilka robotówbadawczych typu Pyton, ale nie mamy żadnych klasycznych robotów wywia-dowczych o mniejszych gabarytach.– A zatem będziemy zmuszeni do improwizacji – stwierdził Thrawn. –

Niech sekcja inżynieryjna wmontuje sterownik Pytona do robota odkażają-cego i niech go dodatkowo wyposaży w pełen zestaw czujników optycznychi dźwiękowych oraz w urządzenie rejestrujące. Umieścimy tego robota w gru-pie innych robotów pracujących niedaleko wioski Khabarakha.– Tak jest, panie admirale – rzucił kapitan, wprowadzając rozkaz do kom-

putera. – Czy mają także zainstalować w nim nadajnik?– Nie, urządzenie rejestrujące musi nam wystarczyć. Trudno byłoby ukryć

antenę; a bardzo nie chcielibyśmy, żeby zauważył ją jakiś Noghri i zaczął sięzastanawiać, dlaczego ten robot jest inny od pozostałych.Pellaeon pokiwał głową ze zrozumieniem. „Zwłaszcza, że wtedy Noghrim

mogłoby przyjść do głowy, aby rozmontować także inne roboty odkażającei zajrzeć im do środka. . . ”– Tak jest, panie admirale. Natychmiast wydam stosowne rozkazy.Spojrzenie Thrawna pobiegło w dal.– Nie ma pośpiechu – powiedział w zamyśleniu. – Przynajmniej w tej

chwili. Teraz panuje cisza przed burzą, kapitanie; i zanim burza rozpęta sięna dobre, możemy poświęcić trochę czasu i energii na to, by dopilnować, żebynasz dostojny mistrz Jedi zechciał nam pomóc, gdy będziemy go potrzebo-wali.– Czyli dostarczyć mu Leię Organę Solo?– Właśnie. – Admirał zerknął na drzwi prowadzące na dziób. – I jeśli

moja obecność może pobudzić Noghrich do działania, to zostanę tutaj.– Jak długo?Thrawn uśmiechnął się leciutko.– Tak długo, jak to będzie konieczne.

Page 140: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

11– Han? – rozległ się ze stojącego przy łóżku interkomu głos Landa. –

Obudź się.– Już nie śpię – mruknął Solo. Jedną ręką przetarł oczy, drugą zaś odwró-

cił do siebie mały monitorek. W ciągu tych lat, kiedy był na bakier z prawem,posiadł umiejętność natychmiastowego budzenia się z głębokiego snu. – O cochodzi?– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Calrissian. – Choć ciągle właściwie nie

wiadomo gdzie.– Już do ciebie idę.Nim Han się ubrał i dotarł do kabiny „Ślicznotki”, planeta, która była

ich celem, znalazła się już w zasięgu ich wzroku.– Gdzie jest Irenez? – spytał, spoglądając jednocześnie na cętkowany, nie-

bieskozielony półksiężyc, do którego zbliżali się szybko. Planeta nie odróż-niała się niczym szczególnym od tysiąca innych, które miał okazję oglądać.– Poszła na stanowisko dowodzenia na rufie – odparł Lando. – Odniosłem

wrażenie, że chciała nadać jakiś kod rozpoznawczy, ale tak, żebyśmy nie mogligo podpatrzyć.– Nie orientujesz się przypadkiem, gdzie jesteśmy?– Nie bardzo – wyznał Calrissian. – Nasz lot trwał czterdzieści siedem

godzin, ale to niewiele mówi.

140

Page 141: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Han pokiwał głową, usiłując coś sobie przypomnieć.– Jaką prędkość może osiągnąć pancernik? Mniej więcej cztery?– Coś koło tego – przytaknął Lando. – Przynajmniej wtedy, gdy mu się

spieszy.– W takim razie nie możemy być dalej niż sto pięćdziesiąt lat świetlnych

od Nowej Kowii.– Osobiście sądzę, że jesteśmy nawet bliżej. Gdyby ich baza znajdowała

się aż tak daleko, nie obraliby Nowej Kowii za punkt kontaktowy.– Chyba, że to miejsce wskazał Breil’lya, a nie oni – zauważył Han.– Możliwe. Ale mimo to uważam, że jesteśmy bliżej niż sto pięćdziesiąt

lat świetlnych od Nowej Kowii. Być może lot trwał tak długo po to, aby naszmylić.Solo popatrzył na pancernik, który przez ostatnie dwa dni holował ich

przez nadprzestrzeń.– Albo po to, by mieli czas przygotować komitet powitalny.– Racja – skinął głową Calrissian. – Nie wiem, czy ci o tym wspominałem,

ale kiedy przeprosili nas za to, że zatrzask magnetyczny nie jest ustawiony nawysokości naszego luku i nie możemy wyjść, poszedłem, żeby to sprawdzić.– Nie mówiłeś mi o tym, ale ja postąpiłem tak samo – oznajmił cierpko

Han. – Wyglądało na to, że zrobili to celowo.– Też mi się tak zdawało – potwierdził Lando. – Tak jakby chcieli znaleźć

pretekst, aby nas zatrzymać tutaj i nie pozwolić nam kręcić się po ich statku.– Być może mieli całkiem niewinne zamiary.– Albo odwrotnie: może coś knują – rzekł Calrissian. – Naprawdę nie

wiesz, kim może być ten ich komendant?– Nie mam zielonego pojęcia. Ale pewnie wkrótce się tego dowiemy.Z głośnika rozległy się trzaski.– Halo, „Ślicznotka”, tu Sena – odezwał się znajomy głos. – Jesteśmy na

miejscu.– Tak, zdążyliśmy zauważyć – odparł Lando. – Pewnie chcesz, żebyśmy

wylądowali razem z wami?– To prawda. Kiedy będziecie gotowi do lotu, „Tułacz” zwolni zatrzask

magnetyczny.Solo utkwił zdumiony wzrok w głośniku, nie słuchając nawet odpowiedzi

Landa. „Tułacz”. . . ?!– Han, co z tobą?Soło wlepił wzrok w przyjaciela, z niejakim zdziwieniem rejestrując fakt,

że Calrissian już skończył rozmawiać z Seną.

141

Page 142: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Nie, nic – rzucił. – Tylko. . . Ta nazwa, „Tułacz”, coś mi nagle przypo-mniała.– Słyszałeś coś o tym statku?– Nie, nie o statku – potrząsnął głową Han. – Kiedy byłem dzieckiem,

opowiadano mi taką starą koreliańską legendę. Jej bohater, zwany tułaczem,był jakimś starym, tajemniczym człowiekiem; spadła na niego klątwa, w wy-niku której miał już całe życie błąkać się po świecie, nigdzie nie mogąc znaleźćdomu. Zawsze, kiedy słuchałem tej opowieści, cierpła mi skóra.Gdzieś w górze rozległo się szczęknięcie; statek zatrząsł się nieco i ode-

rwał się od pancernika. Lando odsunął „Ślicznotkę” od ogromnego statkuwojennego, uważnie obserwując, jak kolos przesuwa się nad ich głowami.– Cóż, staraj się pamiętać o tym, że to tylko legenda – poradził przyja-

cielowi.– Jasne – rzucił podejrzanie szybko Solo, zerkając na pancernik. – Wiem

o tym.

Podążając za transportowcem Seny, zeszli w dół i niebawem lecieli jużnad rozległą, trawiastą równiną, naznaczoną gdzieniegdzie kępkami niskichdrzew iglastych. Przed nimi wyłoniła się w oddali urwista ściana skalna; in-stynkt byłego przemytnika podpowiedział Hanowi, że jest to idealne miejsce,by ukryć bazę naprawczą i całe zaplecze dla statków kosmicznych. Kilka mi-nut później okazało się, że jego przeczucia były słuszne: ominąwszy krawędźurwiska, znaleźli się nad obozowiskiem.Było ono tak duże, że musiało mieścić coś więcej niż tylko bazę naprawczą.

Całą równinę pokrywały liczne rzędy zamaskowanych budowli, poczynającod niewielkich baraków mieszkalnych poprzez większe magazyny i budynkiadministracyjne, jeszcze większe warsztaty naprawcze, aż po ogromny, pokry-ty siatką maskującą hangar, który służył zapewne do poważniejszych pracremontowych przy pojazdach kosmicznych. Cały obszar był usiany niskimiwieżyczkami z przeciwpiechotnymi działami Golan; można też było dostrzeckilka cięższych dział typu Speizak, jak również garstkę pojazdów bojowychKAAC Freerunner, gotowych w każdej chwili wkroczyć do akcji.Lando gwizdnął przeciągle.– Popatrz, popatrz – rzucił. – Czy to jakaś prywatna armia?– Na to wygląda – przyznał Han czując, że skóra cierpnie mu na karku.

Zdarzało mu się już mieć do czynienia z prywatnymi oddziałami wojskowymii zawsze wynikały z tego jakieś kłopoty.– Coraz mniej mi się to wszystko podoba – wyznał Calrissian, ostrożnie

142

Page 143: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

zniżając lot „Ślicznotki”, kiedy mijali zewnętrzną linię obrony. Przed nimitransportowiec Seny podchodził do lądowania na ledwie widocznej płycie. –Jesteś pewien, że chcesz się w to pakować?– A co mam zrobić, skoro siedzą nam na karku trzy pancerniki? – prychnął

Han. – Chyba nie mamy wielkiego wyboru. Przynajmniej nie w tym pudle.– Chyba masz rację – przyznał Calrissian. Najwyraźniej był tak zaafero-

wany całą sytuacją, że nie zwrócił uwagi na obraźliwą uwagę pod adresemjego statku. – To co robimy?Transportowiec Seny wysunął już płozy i właśnie sadowił się na lądowi-

sku.– Chyba wylądujemy i będziemy się zachowywać jak zaproszeni goście –

stwierdził Solo.Lando wskazał głową jego blaster.– Nie sądzisz, że mogą mieć coś przeciwko temu, iż zaproszeni przez nich

goście przybywają uzbrojeni?– Jeśli zaprotestują, to wtedy będziemy z nimi na ten temat dyskutować.Calrissian posadził „Ślicznotkę” na ziemi obok transportowca. Razem

z Hanem poszli do luku na rufie statku.Irenez przesłała już odpowiednie informacje i teraz czekała na nich przy

wyjściu, z blasterem u pasa. Na zewnątrz zauważyli podstawiony transporter.Kiedy cała trójka zeszła po rampie w dół, zza dzioba „Ślicznotki” wyłoniłasię Sena ze swoją asystą. Większość jej towarzyszy była ubrana w brązowemundury nieznanego kroju, przypominającego nieco styl koreliański; Senawciąż miała na sobie nie rzucające się w oczy, cywilne ubranie, w którymwidzieli ją na Nowej Kowii.– Witamy w naszej bazie operacyjnej – odezwała się kobieta, gestem rę-

ki wskazując otaczające ich obozowisko. – Proszę ze mną; komendant wasoczekuje.– Macie tu niezły ruch – zauważył Han, kiedy wsiedli do transportera. –

Czyżbyście szykowali się do wojny?– Nie zajmujemy się wszczynaniem wojen – odparła chłodno Sena.– Aha. – Solo skinął głową. Rozejrzał się dookoła. Kierowca zawrócił

pojazd i ruszyli przez obozowisko. Rozplanowanie bazy wydawało się Hanowidziwnie znajome. . .Lando pierwszy sprecyzował, na czym polegało podobieństwo.– Wiesz, to mi przypomina jedną ze starych baz Sojuszu, w której swego

czasu przebywaliśmy – zwrócił się do Seny. – Tyle że to obozowisko jestusytuowane na powierzchni, a nie pod ziemią.

143

Page 144: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Tak, rzeczywiście zachodzi pewne podobieństwo – stwierdziła kobietatonem, z którego nie sposób było cokolwiek wywnioskować.– Macie zatem coś wspólnego z Sojuszem? – drążył ostrożnie Calrissian.Sena nie odpowiedziała. Lando zerknął na Hana, unosząc pytająco brwi.

W odpowiedzi Solo nieznacznie wzruszył ramionami. Cokolwiek się tu działo,pracujący w bazie ludzie najwyraźniej nie byli skłonni o tym rozmawiać.Transporter zatrzymał się przed jakimś budynkiem administracyjnym,

który różnił się od pozostałych tylko tym, że przy drzwiach stało dwóchumundurowanych strażników. Kiedy Sena podeszła bliżej, mężczyźni zasalu-towali, a jeden z nich otworzył przed nią drzwi.– Komendant powiedział, że chciałby przez chwilę z panem porozmawiać

w cztery oczy, kapitanie Solo – oznajmiła Sena, przystając przy otwartychdrzwiach. – Ja z generałem Calrissianem poczekamy na zewnątrz.– Dobrze – odparł Han. Wziął głęboki oddech i wszedł do środka.Sądząc po wyglądzie budynku spodziewał się, że będzie to typowe biuro

z sekretariatem przy wejściu i kilkoma eleganckimi gabinetami oficjeli w głę-bi. Poczuł się więc nieco zdziwiony, znalazłszy się nagle w kompletnie wypo-sażonym centrum dowodzenia. Pod ścianami ustawiono pulpity sterowniczei urządzenia do śledzenia ruchu statków; wśród nich znajdował się co naj-mniej jeden czujnik wykrywający pułapki grawitacyjne, a także urządzeniedo zdalnego sterowania działem jonowym KDY v-150 „Obrońca”. Podob-ne działo Sojusz musiał niegdyś porzucić, wycofując się z Hoth. Na środkupokoju widniał ogromny hologram, pokazujący wszystkie gwiazdy tego sek-tora galaktyki. Pomiędzy błyszczącymi, białymi punkcikami widniała setkaróżnokolorowych linii i znaczników.Obok hologramu stał jakiś mężczyzna.Wygląd jego twarzy zniekształcały nieco padające z hologramu wielo-

barwne refleksy świetlne. Han nigdy nie widział tej twarzy na żywo – znał jąjedynie ze zdjęć – jednak rozpoznał ją w mgnieniu oka.– Senator Bel Iblis – wyszeptał drżącym głosem.– Witam w Gnieździe Tułacza, kapitanie Solo – powiedział uroczyście

mężczyzna, podchodząc do Hana. – Bardzo mi pochlebia to, że jeszcze mniepan pamięta.– Myślę, proszę pana, że nie mógłby o panu zapomnieć żaden Koreliańczyk

– odparł Solo, podświadomie rejestrując fakt, że zwrócił się do mężczyzny„proszę pana”, co w jego wypadku zdarzało się nader rzadko. . . – Ale przecieżpan. . .

144

Page 145: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Umarł? – podsunął Bel Iblis, a na jego twarzy pojawiło się coś na kształtuśmiechu.– No. . . właśnie – wyjąkał Han. – To znaczy wszyscy myśleli, że pan

zginął na Anchoronie.– I w pewnym sensie tak się właśnie stało – rzekł cicho senator, a uśmiech

znikł z jego twarzy. – Imperator nie zdołał mnie zabić na Anchoronie, aleodebrał mi dosłownie wszystko: rodzinę, pracę, a nawet możliwość kontaktuz koreliańskim społeczeństwem. Sprawił, że znalazłem się poza prawem. Ja,który to prawo z takim wysiłkiem tworzyłem i wprowadzałem w życie. –Jego chmurną twarz ponownie rozjaśnił blady uśmiech. – Zmusił mnie dotego, bym został buntownikiem. Chyba pan rozumie, jak się czułem?– Tak, i to całkiem dobrze – stwierdził Han, posyłając senatorowi wymow-

ny uśmiech. Będąc w szkole, czytał o legendarnym istnieniu równie legendar-nego senatora Garma Bela Iblisa; teraz miał okazję przyjrzeć mu się z bliska.To sprawiło, że znów poczuł się jak dziecko. – Wciąż nie mogę w to uwie-rzyć. Żałuję, że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej: moglibyśmy odpowiedniowykorzystać pańską armię w czasie wojny.Przez twarz senatora przemknął jakiś cień.– Pewnie nie byłoby z nas wielkiego pożytku. Potrzebowaliśmy dużo cza-

su, żeby zbudować to, co pan tu teraz widzi. – Ponownie się uśmiechnął. –Ale o tym będziemy mieli okazję porozmawiać później. Widzę, że usiłuje pansobie przypomnieć, gdzie się właściwie spotkaliśmy po raz pierwszy.W rzeczywistości Han zapomniał o tym, że Sena wspominała coś o po-

przednim spotkaniu.– Mówiąc prawdę, nie mam zielonego pojęcia, kiedy to mogło być – wy-

znał. – Chyba że miało to miejsce już po bitwie pod Anchoron i był panw przebraniu.– Nie byłem w przebraniu – potrząsnął głową Bel Iblis. – Ale wcale nie

oczekuję, by pan pamiętał to spotkanie. Spróbuję panu trochę pomóc: mieli-ście wtedy po jedenaście lat.– Jedenaście lat? – powtórzył Han ze zdumieniem. – To znaczy, że byliśmy

w szkole.– Tak – skinął głową senator. – I to w dosłownym tego słowa znaczeniu.

W waszej szkole zorganizowano wtedy spotkanie i był pan zmuszony słuchać,jak grupa staruchów dyskutuje o polityce.Solo poczuł, że się rumieni. Wciąż jeszcze nie potrafił sobie przypomnieć

tego konkretnego zdarzenia, ale w owym czasie istotnie tak właśnie myślało politykach. I jak się nad tym przez chwilę zastanowił, doszedł do wniosku,

145

Page 146: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

że od tego czasu jego opinia na ich temat wcale się nie zmieniła.– Bardzo mi przykro, ale w dalszym ciągu nie pamiętam.– Tak jak mówiłem, wcale tego od pana nie oczekuję – rzekł Bel Iblis.

– Jeśli natomiast chodzi o mnie, to jest wręcz przeciwnie: doskonale pamię-tam to zdarzenie. Kiedy na koniec spotkania każdy mógł zabrać głos, zadałpan dwa dosyć bezczelnie sformułowane, chociaż niezwykle istotne pytania.Pierwsze dotyczyło kwestii rasowych uprzedzeń, które zaczynały się okradaćdo struktury prawnej Republiki; drugie nawiązywało do konkretnych przy-padków w korupcji, w które byli zamieszani moi koledzy z Senatu.Hanowi coś wreszcie zaczęło świtać w głowie.– Tak, teraz sobie przypominam – powiedział wolno. – Zdaje mi się, że to

jeden z moich kolegów podpuścił mnie, bym zadał panu te pytania. Pewniedoszedł do wniosku, że przez nieuprzejme zachowanie napytam sobie biedy.Ale ja i tak już miałem taką reputację, że niewiele mnie to obchodziło.– Wcześnie obrał pan sobie taki styl życia, co? – stwierdził żartobliwie Bel

Iblis. – Tak czy inaczej, zdziwiły mnie takie pytania w ustach jedenastolatkai zaintrygowały na tyle, że postanowiłem się czegoś o panu dowiedzieć. I odtego czasu śledziłem pańskie poczynania.– Zapewne nie był pan zachwycony tym, co pan o mnie słyszał – skrzywił

się Solo.– Istotnie, niekiedy tak było. Przyznam, że poczułem się niezmiernie roz-

czarowany, kiedy wydalono pana z Akademii Imperialnej; zapowiadał się panwtedy dość obiecująco i sądziłem, że grupa wiernych i oddanych oficerów by-ła w owym czasie jednym z niewielu mocnych punktów Republiki w walcez Imperium. – Wzruszył ramionami. – Ale kiedy się spojrzy na to z per-spektywy czasu, to może i lepiej się stało, że przerwał pan wtedy naukę.Jako że z tak jawną niechęcią odnosił się pan do wszelkiej władzy, Imperatorzapewne zlikwidowałby pana po cichu, tak jak to robił z oficerami, którzynie chcieli przejść na jego stronę. A wtedy sprawy potoczyłyby się zupełnieinaczej, nieprawdaż?– W pewnym sensie może i tak – przyznał skromnie Solo. Obrzucił szyb-

kim spojrzeniem centrum dowodzenia. – Od jak dawna jest pan w tym – jakpan to nazwał – Gnieździe Tułacza?– Och, my nigdy nie tkwimy zbyt długo w jednym miejscu – odparł sena-

tor. Położył rękę na ramieniu Hana i delikatnie, ale stanowczo odwrócił gow stronę drzwi. – Jeśli człowiek gdzieś zbytnio zagrzeje miejsca, to Imperiumw końcu go tam dopadnie. Ale o interesach pogadamy później. Teraz pań-ski przyjaciel tam na zewnątrz pewnie zaczyna się już niepokoić. Chodźmy,

146

Page 147: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

proszę mi go przedstawić.Kiedy Han i Bel Iblis wyszli z budynku, Lando istotnie wydawał się nieco

podenerwowany.– Wszystko w porządku – uspokoił go Solo. – Znajdujemy się wśród przy-

jaciół. Panie senatorze, to jest Lando Calrissian, niegdyś generał w armiiSojuszu. Lando, przedstawiam ci senatora Garma Bela Iblisa.Han podejrzewał, że Calrissian nie zna nazwiska koreliańskiego polityka

sprzed wielu lat i rzeczywiście się nie mylił.– Bardzo mi miło, panie senatorze – rzucił Lando obojętnym tonem i lekko

skłonił głowę.– Mnie również niezmiernie miło, że mam okazję pana poznać, generale

Calrissian – rzekł Bel Iblis. – Wiele o panu słyszałem.Lando zerknął na Hana.– Po prostu: Calrissian – rzucił. – „Generał” to w tej chwili już jedynie

tytuł grzecznościowy.– W takim razie jesteśmy kwita – zaśmiał się Koreliańczyk. – Ja także nie

jestem już senatorem. – Skinął ręką w kierunku Seny. – Poznali już panowiemojego głównego doradcę i nieoficjalnego ambasadora, Senę Leikvold Mida-nyl. A także. . . – urwał i rozejrzał się dookoła. – Zdawało mi się, że była tuz tobą Irenez?– Musiała wrócić na statek – wyjaśniła Sena. – Trzeba było uspokoić

innego z naszych gości.– Tak, radcę Breil’lyę – stwierdził Bel Iblis, spoglądając w stronę lądowi-

ska. – Sytuacja jest nieco niezręczna.– Istotnie, panie senatorze – przyznała Sena. – Może nie powinnam go

była tutaj przywozić, ale wtedy nie widziałam innego rozsądnego wyjścia.– Och, w zupełności się z panią zgadzam – zapewnił ją Koreliańczyk. –

Pozostawienie go na pastwę losu w obliczu imperialnego rajdu byłoby znacz-nie bardziej niezręczne.Hana przeszedł delikatny dreszczyk. Spotkanie z Belem Iblisem tak go

zaabsorbowało, że zapomniał, po co w ogóle udali się na Nową Kowię.– Odnoszę wrażenie, że łączą pana z Breil’lyą dobre stosunki, panie sena-

torze – powiedział ostrożnie.Bel Iblis przyjrzał mu się uważnie.– A pan chciałby się dowiedzieć, na czym te stosunki polegają?– Mówiąc prawdę. . . – zebrał się w sobie Solo – rzeczywiście mnie to

interesuje.

147

Page 148: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Wciąż drzemie w panu ta niechęć do przedstawicieli władzy? – uśmiech-nął się nieznacznie senator. – To dobrze. Przejdziemy teraz do kantyny w kwa-terze głównej i tam udzielę panu wszelkich informacji. – Jego twarz niecospoważniała. – A potem ja także chciałbym panu zadać kilka pytań.

Drzwi się rozsunęły i Pellaeon wszedł do pogrążonego w mroku przed-sionka obok prywatnej kabiny dowodzenia wielkiego admirała. Ciemne po-mieszczenie wydawało się puste, ale kapitan wiedział, że to jedynie pozory.– Muszę przekazać admirałowi ważną wiadomość – powiedział głośno. –

Nie mam czasu na te twoje gierki.– To nie są żadne gierki – oznajmił chrapliwym głosem Rukh prosto

w ucho Pellaeonowi. Kapitan podskoczył, mimo iż za wszelką cenę pragnąłtego uniknąć. – Podkradanie się trzeba ćwiczyć, bo inaczej wychodzi sięz wprawy.– Ćwicz sobie na kimś innym – burknął Pellaeon. – Ja muszę się zająć

moimi obowiązkami.Podszedł do wewnętrznych drzwi kabiny dowodzenia, przeklinając w du-

chu Rukha i wszystkich Noghrich. Może i byli oni wygodnymi narzędziamiw rękach Imperium, ale miał już niegdyś do czynienia z rasami o klano-wej strukturze społecznej i wiedział, że na dłuższą metę te prymitywne ludyprzysparzają więcej kłopotów niż korzyści. Drzwi do kabiny się rozsunęły. . .I oczom kapitana ukazała się ciemność rozświetlona jedynie płomykami

świec.Pellaeon stanął jak wryty, przypominając sobie nagle tę niesamowitą

kryptę na Waylandzie, gdzie tysiąc świec symbolizowało groby przybyszówspoza planety, których na przestrzeni lat zgładził Joruus C’baoth. A terazThrawn uczynił ze swego gabinetu kopię tamtej krypty. . .– Niech się pan nie martwi, nie uległem wpływowi naszego niezrówno-

ważonego mistrza Jedi – rozległ się z drugiego końca pomieszczenia chłodnygłos Thrawna. Pellaeon widział jedynie gorejące, czerwone oczy admirała. –Proszę się przyjrzeć temu bliżej.Kapitan dopiero po chwili zauważył, że „świece” były w istocie hologra-

mami niezwykle dyskretnie podświetlanych rzeźb.– Piękne, prawda? – rzucił Thrawn z zadumą w głosie. – To miniatu-

ry koreliańskich płomieni; jednych z tych nielicznych dzieł sztuki, którychnie udało się jeszcze nikomu podrobić. To tylko odpowiednio ukształtowanewłókna transoptyczne, pseudoluminescencyjny materiał roślinny i dwa gurli-syjskie źródła światła, a jednak nikt inny nie potrafi oddać tego w ten sam

148

Page 149: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

sposób. – Holograficzne płomienie przygasły, a pośrodku pokoju pojawił sięwizęrunek trzech zastygłych w bezruchu pancerników. – Ten materiał zostałzarejestrowany przez „Niezłomnego” dwa dni temu, w pobliżu planety NowaKowia – ciągnął admirał w zamyśleniu. – Proszę uważnie patrzeć.Uruchomił nagranie. Pellaeon w milczeniu obserwował, jak ustawione

w trójkątnym szyku pancerniki otworzyły ogień z dział jonowych w kie-runku, z którego rejestrowano obraz. Ledwie widoczny w zaciekłym ogniutransportowiec i niewielki statek wycieczkowy pospiesznie szukały schronie-nia w środku tego trójkąta. Nie przerywając ognia, pancerniki zaczęły sięwycofywać, a w chwilę później cała grupa wykonała skok w nadprzestrzeń.Hologram zniknął i w kabinie zapaliło się światło.– Ma pan jakieś uwagi? – zwrócił się do podwładnego Thrawn.– Wygląda na to, że znów pojawili się nasi starzy znajomi – stwierdził ka-

pitan. – Chyba już zdołali się pozbierać po tym, jak napędziliśmy im strachana Linur. To niedogodne, szczególnie w obecnej sytuacji.– Niestety, wszystko wskazuje na to, że staną się dla nas czymś więcej

niż tylko niedogodnością – rzekł admirał. – Jeden ze statków, którym przy-były na pomoc pancerniki, został zidentyfikowany przez „Niezłomnego” jako„Ślicznotka”. Z Hanem Solo i Lando Calrissianem na pokładzie.– Solo i Calrissian? – zdziwił się Pellaeon. – Ale przecież. . .– Przecież oni mieli lecieć do układu Palanhi – dokończył za niego

Thrawn. – Tak. Myliłem się. Musiały wyniknąć jakieś ważniejsze sprawy,które wzięły górę nad ich troską o dobre imię Ackbara.Kapitan zerknął w kierunku miejsca, gdzie przed chwilą znajdował się

hologram.– Takie jak na przykład wzmocnienie rebelianckiej armii?– Nie sądzę, aby już się połączyli – rzekł admirał, marszcząc w zamyśleniu

czoło. – Tamtą grupą pancerników dowodził Koreliańczyk, kapitanie. Terazmam już co do tego całkowitą pewność. I istnieje tylko kilka ewentualności,kto to może być.– Solo też jest Koreliańczykiem, prawda? – przypomniał sobie nagle Pel-

laeon.– Tak. Między innymi dlatego właśnie uważam, że jeszcze nie zakończy-

li negocjacji. Jeśli ich dowódcą jest ten, o kim myślę, to na pewno zechcenajpierw wybadać swego rodaka, nim podejmie jakieś zobowiązania wobecprzywódców Rebeliantów.Na lewo od Thrawna odezwał się interkom.

149

Page 150: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Admirale Thrawn? Tak jak pan prosił, nawiązaliśmy łączność z „Nie-złomnym”.– Dziękuję – rzucił Thrawn i wcisnął jeden z guzików. Przed podwójnym

kręgiem monitorów pojawił się niemal naturalnej wielkości hologram ofice-ra imperialnego w podeszłym wieku. Obok mężczyzny znajdowało się cośw rodzaju pulpitu do obsługi bloku więziennego.– Dzień dobry, panie admirale. – Oficer skinął głową z uszanowaniem.– Dzień dobry, kapitanie Dona. – Thrawn odpowiedział mu ukłonem. –

Czy ma pan więźnia, o którego prosiłem?– Stoi obok mnie, panie admirale – odparł Dona. Zerknął w bok i przy-

wołał kogoś gestem ręki. W obiektywie kamery pojawił się krępy mężczyznao starannie przystrzyżonej brodzie. Na jego twarzy malował się przesadnieobojętny wyraz, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na to, że ręce ma skutekajdankami. – Nazywa się Niles Ferrier – ciągnął kapitan „Niezłomnego”. –Aresztowaliśmy go razem z całą jego załogą podczas rajdu na Nową Kowię.– W czasie tego samego rajdu udało się umknąć Skywalkerowi, Solo i Cal-

rissianowi – zauważył Thrawn.– Tak, panie admirale – skrzywił się Dona.– Kapitanie Ferrier – skinął głową Thrawn, zwracając się do więźnia.

– Z naszych danych wynika, że specjalizuje się pan w kradzieżach statkówkosmicznych. Ale kiedy zatrzymano pana na Nowej Kowii, pański statek byłwyładowany biocząsteczkami. Czy zechciałby pan nam to wyjaśnić?– Niecodziennie trafia się okazja, by ukraść statek – stwierdził Ferrier,

wzruszając nieznacznie ramionami. – To wymaga nieco szczęścia i odpowied-nich przygotowań. Czasem więc dorabiam sobie przewożeniem towarów.– Naturalnie zdaje pan sobie sprawę z tego, że te biocząsteczki nie były

oclone?– Tak, kapitan Doria już mnie o tym poinformował – odparł Ferrier.

W jego głosie zabrzmiało zarówno zdziwienie, jak i oburzenie. – Proszę miwierzyć, gdybym wiedział, że zostałem wplątany w takie oszustwo na szkodęImperium. . .– Zakładam, iż jest pan także świadomy, że za takie wykroczenie mogę

skonfiskować nie tylko cały ładunek, ale także pański statek.Ferrier doskonale o tym wiedział, nie było co do tego najmniejszych wąt-

pliwości. Pellaeon potrafił to wyczytać z jego oczu.– W przeszłości okazałem się bardzo użyteczny dla Imperium – powiedział

więzień opanowanym głosem. – Przemycałem z Nowej Republiki całe tony

150

Page 151: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

towarów, a ostatnio dostarczyłem nawet pańskim ludziom trzy sienarskiepatrolowce.– I zawsze otrzymywał pan w zamian bajońskie sumy – przypomniał mu

Thrawn. – Jeśli próbuje mi pan dać do zrozumienia, że jesteśmy panu coświnni za dawne zasługi, to proszę się nie trudzić. . . Chociaż jest pewiensposób, by mógł pan spłacić ten nowy dług. Czy kiedy próbował się panwymknąć cichaczem z tamtej planety, zwrócił pan może uwagę na statki,które zaatakowały „Niezłomnego”?– Oczywiście – żachnął się Ferrier, jakby admirał uraził tym pytaniem

jego dumę zawodową. – To były pancerniki Randili. Stare, sądząc z wyglądu,ale nadal dosyć dziarskie. Pewnie je gruntownie przebudowano.– Istotnie – uśmiechnął się leciutko Thrawn. – Chcę je mieć.Do Ferriera nie od razu dotarł sens wypowiedzianych przez admirała słów.

Ale kiedy wreszcie go pojął, rozdziawił usta ze zdziwienia.– Chce pan, żebym. . . Ja?!– Coś się panu nie podoba? – spytał chłodno Thrawn.– No. . . – Więzień przełknął nerwowo ślinę. – Z całym szacunkiem, panie

admirale, ale. . .– Ma pan trzy miesiące na to, by mi dostarczyć te statki albo wskazać

dokładne miejsce ich postoju – wpadł mu w słowo Thrawn. – KapitanieDoria?Dowódca „Niezłomnego” ponownie wystąpił naprzód.– Słucham, panie admirale.– Proszę zwolnić kapitana Ferriera i jego ludzi oraz dostarczyć im nie

oznakowany transportowiec. Ich statek pozostanie na pokładzie „Niezłomne-go” aż do czasu, gdy wypełnią swoją misję.– Zrozumiałem – skinął głową Doria.– I jeszcze jedno, kapitanie Ferrier – dodał Thrawn, unosząc brwi. – Na

wypadek, gdyby zechciał pan zrezygnować z wykonania powierzonego sobiezadania i próbował ucieczki, transportowiec, który pan otrzyma, zostanie wy-posażony w niemożliwy do zdemontowania mechanizm samounicestwiający.Zegar ustawimy dokładnie na czas za trzy miesiące od tej chwili. Chyba sięrozumiemy, prawda?Twarz Ferriera wyraźnie pobladła.– Tak – zdołał wydusić.– To dobrze. – Thrawn ponownie odwrócił się do Dorii. – Dopilnowanie

szczegółów tej sprawy pozostawiam panu, kapitanie. Proszę mnie informowaćo rozwoju sytuacji.

151

Page 152: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Nacisnął guzik i hologram się rozpłynął.– Jak już mówiłem, kapitanie – rzekł admirał, spoglądając na Pellaeona –

nie sądzę, by sojusz tej grupy z Rebeliantami był rzeczywiście nieunikniony.– O ile Ferrier zdoła wypełnić swoje zadanie – zauważył kapitan z powąt-

piewaniem w głosie.– Ma spore szansę – zapewnił go Thrawn. – W końcu sami mamy niejakie

pojęcie o tym, gdzie oni mogą się ukrywać. W obecnej chwili po prostu braku-je nam czasu i ludzi, by ich wytropić i zaatakować. Zresztą nawet gdybyśmytak postąpili, to frontalny atak zniszczyłby zapewne pancerniki, a wolałbymje dostać nietknięte.– Rozumiem – rzucił posępnie Pellaeon. Słowo „dostać” przypomniało

mu, po co w ogóle tu przyszedł. – Panie admirale, otrzymaliśmy raportod grupy, która przeszukiwała statek Khabarakha. – Wyciągnął rękę po-nad podwójnym rzędem monitorów, podając Thrawnowi elektroniczną kartędanych.Przez dłuższą chwilę admirał wpatrywał się gorejącymi oczami w kapita-

na, jakby próbując odgadnąć powód podenerwowania podwładnego. Następ-nie bez słowa wziął od niego kartę danych i wsunął ją do czytnika. Pellaeonczekał, zagryzając wargi, podczas gdy Thrawn przebiegał wzrokiem raport.Admirał doczytał raport do końca i opadł na oparcie fotela.– Sierść Wookiech – powiedział z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.– Tak, panie admirale – potwierdził kapitan. – I to na całym statku.Thrawn milczał przez dłuższą chwilę.– I co pan o tym myśli?– Widzę tylko jedno wytłumaczenie, panie admirale – odparł Pellaeon,

zbierając się na odwagę. – Khabarakh wcale nie uciekł z Kashyyyku. Wookiego złapali. . . a potem puścili wolno.– Po miesięcznym pobycie w areszcie. – Thrawn zerknął na kapitana. –

I po przesłuchaniu.– Niewątpliwie. Intrygujące jest tylko to, co on im powiedział.– Jest pewien sposób, by się tego dowiedzieć. – Admirał włączył interkom.

– Hangar, tu wielki admirał Thrawn. Proszę przygotować mój pojazd; udajęsię na planetę. Będę potrzebował promu desantowego i dwóch drużyn sztur-mowców, a także dwóch eskadr bombowców Skimitar dla osłony powietrznej.– Poczekał na potwierdzenie przyjęcia rozkazu, po czym wyłączył interkom.– Być może Noghri zapomnieli już, komu służą, kapitanie. – Podniósł sięz fotela i wyszedł zza monitorów. – Chyba najwyższy czas im przypomnieć,

152

Page 153: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

że na Honoghr rządzi Imperium. Niech pan wróci na mostek i przygotujeodpowiednią demonstrację siły.– Tak jest, panie admirale. – Pellaeon zawahał się na chwilę. – Ma to być

jedynie ostrzeżenie, czy też chce pan, byśmy dokonali rzeczywistych znisz-czeń?W oczach Thrawna pojawiły się złowrogie błyski.– Na razie jedynie ostrzeżenie – oznajmił lodowatym tonem. – I niech się

modlą, żebym nie zmienił zdania.

Page 154: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

12Budząc się powoli, Leia najpierw zwróciła uwagę na zapach; zapach dymu,

który przypominał jej leśne ogniska, jakie Ewokowie palili na Endorze, aleten dym odznaczał się jakąś dziwną ostrością. Był to niemal domowy aromati przywodził jej na myśl pikniki, w których jako dziecko brała udział naAlderaanie.Po chwili rozbudziła się na tyle, by zdać sobie sprawę, gdzie się znajduje.

Natychmiast w pełni odzyskała świadomość i otworzyła gwałtownie oczy. . .Leżała na prostej, służącej jej za łóżko, drewnianej pryczy, która stała

w rogu stanowiącej wspólną własność wioski piekarni. Dokładnie w tym sa-mym miejscu, gdzie zasnęła poprzedniej nocy.Usiadła na łóżku i odetchnęła z ulgą, ale poczuła się jednocześnie nieco

zawstydzona. Zdała sobie sprawę z tego, że po nieoczekiwanym przybyciuwielkiego admirała podświadomie oczekiwała, iż obudzi się dzisiaj w celiwięziennej na niszczycielu gwiezdnym. Ale najwyraźniej nie doceniła deter-minacji Noghrich w dotrzymywaniu słowa.Zaburczało jej w brzuchu, co uświadomiło jej, że już od dawna nic nie

jadła; jedno z bliźniąt kopnęło ją delikatnie, przypominając o swoich potrze-bach.– Dobrze, już dobrze – uspokajała je czule. – Rozumiem: czas na śniada-

nie.

154

Page 155: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Wyjęła z torby porcję żywnościową, rozdarła opakowanie i zaczęła jeść,rozglądając się jednocześnie po piekarni. Pod ścianą, niedaleko drzwi stałydwie zsunięte razem prycze, które przygotowano dla Chewiego; teraz byłypuste. W pierwszej chwili poczuła lęk, że ich zdradzono, ale kiedy się skon-centrowała i sięgnęła Mocą na zewnątrz, wszelkie obawy ustały. Chewie byłgdzieś w pobliżu i stan jego umysłu nie wskazywał na to, by im cokolwiekgroziło. „Muszę się uspokoić” – przykazała sobie stanowczo. Wyjęła z torbyczysty kombinezon i zaczęła się ubierać. Na ile zdążyła ich poznać, Noghri niebyli barbarzyńskimi dzikusami. Mieli swoje poczucie honoru i z pewnością niewydaliby jej w ręce Imperium. A przynajmniej wcześniej by jej wysłuchali.Przełknęła ostatni kawałek jedzenia i skończyła się ubierać. Jak zwykle

postarała się, by pas nie podkreślał zanadto jej wciąż powiększającego siębrzucha. Sięgnęła po miecz świetlny, który uprzednio ukryła pod prowizo-rycznym łóżkiem, i przypięła go sobie na widocznym miejscu. Przypomniałasobie, że dla Khabarakha ta broń Jedi była jakby potwierdzeniem jej tożsa-mości. Miała nadzieję, że na reszcie Noghrich miecz świetlny wywrze podobnewrażenie. Stanęła przy drzwiach piekarni, przeprowadziła szybko uspokaja-jące ćwiczenia Jedi i wyszła na zewnątrz.Na trawie przed budynkiem bawiła się dmuchaną piłką trójka małych no-

ghryjskich dzieci. Ich szarobiała skóra w intensywnym blasku poranka lśniłaod potu. Leia zauważyła jednak, że słońce nie będzie świeciło zbyt długo: zbi-ta warstwa ciemnych chmur po zachodniej stronie nieba przesuwała się szybkow prawo, w kierunku wschodzącego słońca. Stanowiło to zresztą niezwyklepomyślną okoliczność; księżniczka wiedziała, że gęste chmury uniemożliwiąniszczycielowi gwiezdnemu bezpośrednią obserwację wioski oraz rozprosząwysyłane przez nią samą i przez Chewbaccę specyficzne promieniowanie pod-czerwone, zdradzające fakt, iż nie są Noghrimi.Opuściła wzrok i zauważyła, że dzieci przerwały zabawę i ustawiły się

przed nią w rządku.– Dzień dobry – powiedziała i spróbowała się uśmiechnąć.Stojący pośrodku chłopczyk wystąpił naprzód, upadł na kolana i oddał

jej pokłon – niezdarnie, choć w miarę wiernie imitujący wyrażający szacunekgest starszych.– Mal’ary’ush – odezwał się miaukliwie. – Miskh’ha’ra isf chrak’mi’soh.

Mir’es kha.– Rozumiem. – Leia gorąco pożałowała, że nie ma przy niej Threepia.

Właśnie zaczynała się zastanawiać, czy nie zaryzykować i nie wezwać robotaprzez komunikator, kiedy chłopczyk przemówił ponownie.

155

Page 156: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Whitam phanią, MaFary’ush. – Wypowiedziane w języku basie słowabyły nieco zniekształcone, ale w pełni zrozumiałe. – Matrah czekha na phaniąw środkhu dukhy.– Dziękuję. – Księżniczka z powagą skinęła głową. Poprzedniej nocy dzieci

trzymały honorową wartę przy drzwiach; teraz oficjalnie ją powitały. Najwy-raźniej noghryjskie dzieci wcześnie zaznajamiano z ceremoniami i powinno-ściami ich ludu. – Zaprowadźcie mnie do niej.Chłopczyk ponownie wykonał pełen czci ukłon i podniósł się z ziemi.

Ruszył w kierunku dużej, okrągłej budowli, obok której poprzedniej nocywylądował Khabarakh. Leia podążyła za nim, a pozostała dwójka dzieci za-jęła miejsca z jej prawej i lewej strony. Księżniczka złapała się na tym, żepo drodze rzuca dzieciom ukradkowe spojrzenia. Zastanawiał ją jasny ko-lor ich skóry. Skóra Khabarakha była stalowoszarą, karnacja matrah jeszczeciemniejsza. Czyżby wśród Noghrich dało się wyróżnić kilka odrębnych ras?A może ciemnienie skóry było związane z procesem starzenia się? Postano-wiła, że przy okazji spyta o to Khabarakha.Przy świetle dziennym dukha wydawała się jej znacznie bardziej repre-

zentacyjna niż w nocy. Rozmieszczone w ścianach co kilka metrów kolumnywykonano z pojedynczych pni drzew, które odarte z kory i wygładzone dopołysku lśniły jak czarny marmur. Zbudowane z innego gatunku błyszczą-cego drewna ściany były pokryte do połowy wysokości skomplikowanymi,ręcznie rzeźbionymi ornamentami. Kiedy podeszli bliżej, Leia spostrzegła, żemetalowa obręcz wzmacniająca, która biegła wokół budynku tuż pod oka-pem, jest również pięknie zdobiona. Najwyraźniej Noghri lubili łączyć zesobą funkcję użytkową i dekoracyjną. Cała budowla mogła mieć jakieś dwa-dzieścia metrów średnicy i cztery metry wysokości. O dalsze trzy lub czterymetry podwyższał ją stożkowaty dach. Księżniczka zastanawiała się, ile do-datkowych filarów Noghri musieli umieścić w środku, aby podtrzymać całąkonstrukcję.W przerwie między dwiema czarnymi kolumnami wbudowano w ścianę

dwuskrzydłowe drzwi. Stała przy nich obecnie dwójka wyprężonych noghryj-skich dzieci. Kiedy Leia podeszła bliżej, mali strażnicy otworzyli przed niąpodwoje. Podziękowała im skinieniem głowy i weszła do środka.Wnętrze dukhy również były imponujące. Księżniczka znalazła się w wiel-

kiej, przestronnej sali. W dwóch trzecich długości pomieszczenia ustawionopodobne do tronu krzesło. Po prawej stronie dostrzegła wbudowaną w ścia-nę pomiędzy dwoma filarami małą budkę ze spadzistym daszkiem i niewiel-kim, okratowanym okienkiem. Dokładnie po przeciwnej stronie sali wisiała

156

Page 157: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

jakaś duża plansza. Dach od środka nie był podparty żadnymi dodatkowy-mi kolumnami. Natomiast przy wierzchołkach filarów ściennych zamocowanociężkie, przytrzymujące ściany łańcuchy, które zbiegały się promieniście w za-wieszonym w samym środku sufitu wielkim, wypukłym spodku. We wnętrzuspodka, tuż za jego krawędzią – jak domyśliła się Leia – były ukryte źródłaświatła; nakierowane na sufit napełniały całą salę łagodnym, rozproszonymświatłem.Nie opodal planszy, w otoczeniu dwadzieściorga dzieci, siedział Threepio.

Opowiadał coś z przejęciem w języku Noghrich, od czasu do czasu uzupełnia-jąc relację efektami dźwiękowymi. Leia domyśliła się, że jest to skrócona wer-sja historii ich walki przeciwko Imperium, którą opowiadał niegdyś Ewokom.Księżniczka miała nadzieję, że robot będzie miał dość rozumu, by powstrzy-mać się od wieszania psów na lordzie Vaderze. Liczyła na to, że dostatecznieczęsto wbijała mu to do głowy podczas podróży.Jej uwagę zwróciło jakieś nieznaczne poruszenie na lewo od drzwi. Siedzie-

li tam zwróceni twarzami do siebie Chewbacca i Khabarakh. Wyglądało totak, jakby w milczeniu mocowali się na ręce. Na widok Leii Wookie przerwałna chwilę szamotaninę z Noghrim i spojrzał pytająco w jej kierunku. Księż-niczka skinieniem głowy zapewniła go, że czuje się dobrze; starała się jed-nocześnie wyczytać z jego nastawienia, co właściwie razem z Khabarakhiemtu robią. Udało jej się jedynie wyczuć, że Chewie nie zamierza powyrywaćNoghriemu rąk. To już było coś.– Lady Vader – odezwał się chropawy głos. Odwróciwszy się, Leia zo-

baczyła zbliżającą się do niej matrah. – Witam panią. Czy dobrze się panispało?– Tak, dziękuję – odparła księżniczka. – Jesteście wobec nas bardzo go-

ścinni. – Zerknęła na Threepia, zastanawiając się, czy powinna go przywołaćw charakterze tłumacza.Matrah inaczej odczytała jej intencje.– Dzieci mają właśnie lekcję historii – stwierdziła. – Pani automat sam

się zgłosił, aby im opowiedzieć, jak zginął nasz pan, Darth Vader.„Opowieść o ostatecznym, pełnym poświęcenia buncie Vadera przeciwko

Imperatorowi, kiedy to życie Luke’a wisiało na włosku”.– Tak – szepnęła Leia. – To doprowadziło go do śmierci, ale zdołał się

w końcu wyzwolić z sieci, którą omotał go Imperator.Przez dłuższą chwilę matrah milczała.– Proszę pójść ze mną, lady Vader – odezwała się w końcu.Odwróciła się i ruszyła wzdłuż ściany. Leia podążyła za nią. Dopiero teraz

157

Page 158: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

zauważyła, że wewnętrzne ściany dukhy pokryto rzeźbionymi inskrypcjami.Czyżby zapisano w ten sposób historię klanu?– Mój trzeci syn ma jeszcze jeden powód, by darzyć szacunkiem pani

Wookiego – oznajmiła matrah, wskazując ręką Chewbaccę i Khabarakha. –Nasz pan, wielki admirał, przybył tu ostatniej nocy w poszukiwaniu dowoduna to, że mój trzeci syn okłamał go w kwestii awarii swego statku. PaniWookie sprawił, że takiego dowodu nie znalazł.– Tak, Chewie mówił mi w nocy, że wymyślił jakąś sztuczkę – skinęła

głową Leia. – Nie znam się na budowie statków kosmicznych tak jak on, alewiem, że nie jest łatwo wymyślić uszkodzenie, które wyjaśniałoby takie dwienieprawidłowości w działaniu przyrządów. To rzeczywiście szczęście dla naswszystkich, że pomyślał, by to zrobić, i umiał tego dokonać.– Wookie nie jest członkiem pani rodziny ani klanu – zauważyła stara

Noghri – ale ufa mu pani tak, jak przyjacielowi?– W dzieciństwie nie znałam mojego prawdziwego ojca, lorda Vadera –

zaczęła księżniczka, biorąc głęboki oddech. – Zawieziono mnie na Alderaan,gdzie wicekról wychowywał mnie jak rodzoną córkę. Na Alderaanie, podobniezresztą jak tutaj, więzi rodzinne stanowiły podstawę stosunków społecznych.Już jako dziecko musiałam sobie przyswoić imiona i nazwiska wszystkich cio-tek, wujów i kuzynów, wraz ze szczegółowymi informacjami na temat mojegoz nimi pokrewieństwa. – Wskazała ręką Chewbaccę. – Początkowo Chewiebył dla mnie jedynie przyjacielem. Teraz stał się członkiem rodziny, podobniejak mój mąż i brat.Zdążyły obejść jakąś jedną czwartą sali, nim matrah ponownie zabrała

głos.– Po co tu pani przybyła?– Khabarakh powiedział mi, że jego lud potrzebuje pomocy – odparła Leia

bez zastanowienia. – Pomyślałam, że może mogłabym coś dla was zrobić.– Niektórzy uważają, że przybyła tu pani po to, by zasiać wśród nas

niezgodę.– Wczoraj wieczorem sama to powiedziałaś – przypomniała jej Leia. –

Ja mogę jedynie ze swej strony zapewnić, że nie mam zamiaru wywoływaćwśród was konfliktów.Matrah syknęła przeciągle, po czym dwa razy szczęknęła ostrymi jak igły

zębami.– Zamierzony cel nie zawsze równa się temu, co faktycznie udaje się nam

osiągnąć, lady Vader. Teraz wszystkie klany służą jednemu władcy. Panichciałaby, abyśmy służyli komu innemu. To jest właśnie ziarno niezgody,

158

Page 159: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

które może sprowadzić na nas cierpienie i śmierć.– Czy zatem jesteście szczęśliwi, służąc Imperium? – spytała księżniczka,

wydymając wargi. – Czy to zapewnia wam lepsze życie albo przynosi sławę?– Wszyscy Noghri, jako jeden klan, służą Imperium. Pani prośba o to,

byśmy zaczęli służyć komu innemu, na nowo roznieci dawne konflikty. – Zna-lazły się właśnie przy wielkiej planszy i matrah skinęła w jej stronę kościstądłonią. – Widzi pani, lady Vader? To cała nasza historia.Leia spojrzała we wskazanym kierunku. Starannie wycięte w drewnie

rządki obcego pisma pokrywały dwie trzecie tablicy. Każde słowo łączyłaz kilkunastoma innymi pajęczyna pionowych, poziomych i ukośnych linii,z których każda zdawała się mieć inną głębokość i szerokość. Po chwili księż-niczka zrozumiała, co ma przed sobą: plansza przedstawiała drzewo genealo-giczne albo całego klanu Khim’bar, albo tej konkretnej rodziny.– Widzę.– W takim razie potrafi pani dostrzec, jak wiele istnień pochłonęły dawne

waśnie. – Matrah wskazała ręką trzy czy cztery miejsca na planszy, któredla Leii nie różniły się niczym od pozostałych. Najwyraźniej odczytywaniedrzewa genealogicznego Noghrich wymagało dużych umiejętności. – Nie chcę,aby tamte czasy wróciły – ciągnęła kobieta. – Nawet jeśli miałabym odmówićprośbie córki lorda Dartha Vadera.– Rozumiem – szepnęła księżniczka. Zadrżała na wspomnienie poległych

pod Yavinem, na Hoth i pod Endorem, a także w stu innych miejscach. –Widziałam w życiu więcej niezgody i śmierci, niż to mi się wydawało możliwe.Nie chcę powiększać listy zabitych.– W takim razie musi pani stąd odlecieć – powiedziała stanowczym to-

nem stara Noghri. – Odlecieć i nie wracać tak długo, dopóki będzie istniałoImperium.Ruszyły dalej wzdłuż ściany.– Czy nie ma innego wyjścia? – spytała Leia. – A jeśli zdołałabym prze-

konać wszystkich Noghrich, żeby przeszli na naszą stronę? Wtedy udałobysię zapobiec konfliktom.– Imperator przyszedł nam z pomocą wtedy, kiedy wszyscy inni o nas

zapomnieli – przypomniała jej matrah.– Stało się tak tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy o waszym trudnym po-

łożeniu – rzekła księżniczka, czując przy tym wyrzuty sumienia, że nie mówicałej prawdy. Sojusz rzeczywiście nie wiedział o rozpaczliwej sytuacji tu-tejszych mieszkańców, a Mon Mothma i pozostali przywódcy z pewnościąpospieszyliby im z pomocą, gdyby zdawali sobie z tego sprawę. Ale czy istot-

159

Page 160: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

nie w owym czasie znalazłyby się na to środki, to zupełnie inna kwestia. –Teraz już wiemy i oferujemy wam naszą pomoc.– Czy chcecie to uczynić dla naszego dobra? – spytała matrah zgryźliwie.

– Czy też pragniecie po prostu pozyskać nas do walki przeciwko Imperium?Nie chcemy być jak kość, którą wyrywają sobie z pyska dwa głodne stavany.– Imperator was wykorzystywał – powiedziała ostro Leia. – Podobnie

czyni teraz wielki admirał. Czy pomoc, jakiej wam udzielili, jest warta życiasynów, których wam odebrali i posłali na śmierć?Uszły spory kawałek, nim matrah zdobyła się na odpowiedź.– Nasi synowie odeszli – odezwała się cicho – ale swoją służbą zapewnili

nam życie. Przybyła pani do nas na latającym statku, lady Vader. Widziaławięc pani, co stało się z naszą planetą.– Tak – odparła księżniczka drżącym głosem. – To. . . Nie zdawałam sobie

sprawy z tego, jakie są rozmiary zniszczenia.– Na Honoghr zawsze musieliśmy ciężko walczyć o przetrwanie. Ujarzmie-

nie tej ziemi kosztowało wiele wysiłku. Widziała pani opis naszej historii; byłyczasy, kiedy tę walkę z żywiołem przegrywaliśmy. A po tej bitwie na niebie. . .– Całym jej ciałem wstrząsnął konwulsyjny dreszcz. – To było niczym walkabogów. Teraz wiemy, że nad naszą planetą zawisły po prostu ogromne statkilatające, ale wtedy nie mieliśmy pojęcia o takich rzeczach. Ciskane przez niebłyskawice szalały na niebie przez całą noc i cały dzień, oświetlając swymwściekłym blaskiem odległe góry. Jednak nie słyszeliśmy grzmotów, jakbyowi bogowie tak zapamiętali się w walce, że przestali nawet do siebie krzy-czeć. Pamiętam, że z tego wszystkiego najbardziej przerażała mnie właśnieta cisza. Tylko raz dał się słyszeć w oddali potężny łoskot niczym huk pio-runa. Dopiero w długi czas potem dowiedzieliśmy się, że to jedna z naszychnajwyższych gór straciła wierzchołek. Wreszcie błyskawice ustały i zrodziłasię w nas nadzieja, że bogowie poszli sobie walczyć gdzie indziej. . . I wte-dy ziemia się zatrzęsła. – Urwała na chwilę; ponownie przeszył ją dreszcz.– Błyskawice wyrażały gniew bogów. Trzęsienie ziemi spadło na nas niczymich topór wojenny. Ziemia się otworzyła, pochłaniając w swym wnętrzu całemiasta. Z dawna uśpione ogniste góry buchnęły płomieniami i dymem, któryprzesłonił niebo nad całą planetą. Zapaliły się lasy i pola, a także miastai wsie, które przetrwały trzęsienie. Nie było komu grzebać umarłych i dosię-gła nas straszna choroba, która zebrała jeszcze większe śmiertelne żniwo. Tobyło tak, jakby wściekłość bogów na niebie udzieliła się bogom na ziemi i onitakże podjęli ze sobą walkę. A potem, kiedy znów ośmieliliśmy się myśleć, żejest już po wszystkim, zaczął padać deszcz o dziwnym zapachu.

160

Page 161: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Leia pokiwała głową. Te tragiczne wydarzenia układały się w logicznyciąg. Jeden z walczących statków uległ zniszczeniu i uderzył w planetę, cowywołało potężne wstrząsy sejsmiczne. Z wraku wydostały się tony toksycz-nych substancji, które wiatry i deszcze rozniosły po całej planecie. W różnychurządzeniach statków kosmicznych wykorzystywano całą masę takich chemi-kaliów, ale tylko starsze jednostki przewoziły na pokładzie aż tak trującesubstancje.„Starsze jednostki. . . ” Z takiego właśnie sprzętu musiał początkowo ko-

rzystać Sojusz Rebeliantów.Księżniczkę ogarnęły wyrzuty sumienia. „To my to sprawiliśmy – pomy-

ślała z goryczą. – Nasz statek – nasza wina”.– Czy to właśnie ten deszcz zabił roślinność? – spytała.– Wysłannicy Imperium mieli specjalne określenie na to, co było w desz-

czu, ale ja się na tym nie znam.– Lord Vader i jego ludzie musieli zatem przybyć niedługo po katastrofie?– Tak. Wszyscy, którzy przeżyli i byli w stanie odbyć tę podróż, zgroma-

dzili się tutaj. – Matrah zatoczyła ręką koło. – Ten teren zawsze był neutral-ny, nigdy nie było tu walk klanów. Przybyliśmy w to miejsce, by wspólnieznaleźć jakiś sposób na przetrwanie. I właśnie tutaj zastał nas lord Vader.– Przez dłuższą chwilę szły w milczeniu. – Kiedy się tu zjawił, niektórzy są-dzili, że jest bogiem – podjęła. – Wszyscy się go bali, podobnie zresztą jakogromnego, srebrnego statku, na którym przybył z nieba wraz ze swą świtą.Ale oprócz strachu był w nas także gniew, i prawie dwudziestu wojownikówpostanowiło zaatakować przybyszów.– I natychmiast zostało wyrżniętych co do nogi – stwierdziła ponuro Leia.

Skrzywiła się na myśl o tym, że praktycznie bezbronni tubylcy porwali sięna imperialnych szturmowców.– Wcale ich nie wyrżnięto – sprostowała matrah z dumą w głosie. – Zgi-

nęło ich tylko trzech, ale przedtem zdołali zabić wielu podwładnych lordaVadera, mimo iż tamci mieli ziejącą ogniem broń i mocne jak skała pancerze.Nasi wojownicy zostali pokonani dopiero wtedy, gdy do walki włączył się samlord Vader. Ale potem, zamiast nas wszystkich zabić, jak tego domagali sięniektórzy z jego sług, zaproponował nam pokój. Pokój, opiekę i pomoc zestrony Imperatora.Księżniczka pokiwała głową ze zrozumieniem: kolejny fragment układanki

trafił na właściwe miejsce. Dziwiła się dotychczas, po co Imperator zawra-cał sobie głowę małą grupką prymitywnych obcych – bo tak zapewne my-ślał o Noghrich. Ale jeśli ci prymitywni obcy okazali się tak waleczni. . . To

161

Page 162: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wszystko tłumaczyło.– Co to była za pomoc?– Wszystko, czego potrzebowaliśmy. Żywność, lekarstwa i narzędzia do-

starczono nam od razu. Później, kiedy ten dziwny deszcz zaczął niszczyćnasze plony, Imperator przysłał nam roboty, aby oczyściły ziemię z trucizny.Twarz Leii wykrzywił grymas, kiedy uświadomiła sobie, jakie zagrożenia

czyhały tu na jej nie narodzone dzieci. Ale uspokoiła się przypomnieniem,że przed ładowaniem analizator nie wykrył w powietrzu żadnych toksycz-nych substancji. Później Chewbacca i Khabarakh przetestowali także glebę.A zatem bez względu na to, co znajdowało się w deszczu, roboty odkażającedobrze się spisały przy usuwaniu trujących związków.– Czy w dalszym ciągu nic nie rośnie na nie oczyszczonym terenie?– Tylko trawa kholm. To nędzna roślina i nie nadaje się do jedzenia. Ale

nic innego nie chce tam teraz rosnąć, a i ta trawa nie pachnie już tak jakdawniej.To wyjaśniało, skąd się bierze ten jednolity, brunatny kolor, który widzieli

z Chewiem ze statku. Z jakiegoś niewiadomego powodu właśnie ta konkretnaroślina przystosowała się do skażonej gleby.– Czy ocalały jakieś zwierzęta?– Nieliczne. Tylko te, które mogły się żywić trawą kholm, a także drapież-

niki, polujące na tamte roślinożerne stworzenia. Ale jest ich bardzo niewiele.– Matrah uniosła głowę, jakby chciała dojrzeć odległe wzgórza. – To miejscenigdy nie obfitowało w bogactwo życia, lady Vader. Może właśnie dlategoklany obrały je za teren neutralny. Ale nawet na tak niegościnnej ziemi ży-ło całe mnóstwo zwierząt i roślin. A teraz już ich nie ma. – Wyprostowałasię, jakby pragnąc otrząsnąć się ze wspomnień. – Lord Vader zrobił dla nasjeszcze więcej. Przysłał tu swoje sługi, aby uczyli naszych synów i córki zwy-czajów panujących w Imperium. Wydał nowe prawa, żyby wszystkie klanymogły mieszkać razem na Czystym Ladzie, chociaż w ciągu całych naszychdziejów nie zdarzyło się, by klany żyły ze sobą zgodnie na tym samym tere-nie. – Zatoczyła ręką koło. – Wysłał też na pustkowie potężne statki latające,które odnalazły i przeniosły tu dukhy naszych klanów. – Utkwiła ciemne oczyw Leii. – Mamy tu teraz pokój, lady Vader. I jesteśmy gotowi zapłacić zaniego każdą cenę.Po drugiej stronie pomieszczenia lekcja historii dobiegła końca i dzieci

zaczęły wstawać z miejsc. Jedno z nich powiedziało coś do Threepia i z sza-cunkiem uderzyło przed nim czołem. Robot także odpowiedział ukłonem.Dzieci odwróciły się i ruszyły ku drzwiom, gdzie czekało na nie dwoje doro-

162

Page 163: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

słych.– Przerwa? – spytała księżniczka.– Na dzisiaj to już koniec lekcji dotyczącej klanu. Dzieci muszą się teraz,

tak jak wszyscy, zająć pracą na rzecz wioski. Później, wieczorem, będą miałylekcje, które przygotowują je do służby Imperium.– To niesprawiedliwe. – Leia potrząsnęła głową. Obie z matrah patrzyły,

jak dzieci wychodzą z dukhy. – Żaden lud nie powinien być zmuszany dotego, by sprzedawać swoje dzieci w zamian za możliwość przetrwania.Stara Noghri syknęła przeciągle.– Zaciągnęliśmy dług. Jak inaczej mielibyśmy go spłacić? Księżniczka

zacisnęła dłonie. Oczywiście, że nie mogli tego zrobić inaczej. Imperium byłobardzo zadowolone z istniejącego układu – a ponieważ widziała noghryjskichkomandosów w akcji, doskonale rozumiała dlaczego – i nigdy nie pozwoliłobyim spłacić długu w jakiś inny sposób. A jeśli Noghri uznali służbę Imperiumza wypełnienie honorowych zobowiązań wobec swych wybawców. . .– Nie mam pojęcia – przyznała.Jej uwagę zwróciło jakieś poruszenie pod ścianą: Khabarakh, który sie-

dział na podłodze po drugiej stronie sali, przewrócił się na bok, a Chewbaccaunieruchomił jego prawą rękę swą potężną dłonią. Wyglądało to tak, jakbyze sobą walczyli, ale w umyśle Chewiego księżniczka nie wyczuła gniewu.– Co oni tam robią? – spytała.– Pani Wookie poprosił mojego trzeciego syna, by nauczył go naszych me-

tod walki – wyjaśniła kobieta z dumą w głosie. – Wookie są wyjątkowo silni,ale nie znają się na bardziej subtelnych sposobach pokonywania przeciwnika.Sami Wookie zapewne nie zgodziliby się z tą opinią, ale Leia musiała przy-

znać, że przynajmniej jeśli chodzi o Chewbaccę, to zawsze polegał główniena sile fizycznej i celności w posługiwaniu się miotaczem.– Dziwię się, że chciał, by Khabarakh został jego nauczycielem – stwier-

dziła. – Do tej pory mu nie ufał.– Może właśnie ta nieufność pobudziła jego ciekawość – rzuciła matrah

żartobliwie.– Być może – przyznała księżniczka, uśmiechając się mimo woli.Przez minutę obserwowały w milczeniu, jak Khabarakh demonstruje

Chewbaccę dwa kolejne chwyty. Leia miała wrażenie, że to jakaś odmianatechnik walki, których w młodości uczono ją na Alderaanie. Zadrżała namyśl o tym, jak potężny musi być taki chwyt poparty siłą mięśni Wookiego.– Wie już pani teraz, jak wygląda nasze życie, lady Vader – podjęła cicho

matrah. – Cały czas nasza egzystencja wisi na włosku. W dalszym ciągu nie

163

Page 164: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

mamy dostatecznie dużo czystej ziemi, by się z niej wyżywić, więc musimykupować żywność od Imperium.– I płacić za nią, posyłając na służbę swoich synów – skrzywiła się księż-

niczka. „Stałe podtrzymywanie zadłużenia to najstarsza forma ukrytego nie-wolnictwa „ – przemknęło jej przez głowę.– Nasza sytuacja wręcz wymaga tego, by ich stąd wysyłać wyjaśniła z go-

ryczą w głosie stara Noghri. – Nawet gdyby Imperium się na to zgodziło,nie moglibyśmy sprowadzić do domu wszystkich naszych synów: nigdy niezdołalibyśmy ich wyżywić.Leia znów pokiwała głową ze zrozumieniem. Noghri rzeczywiście znaleźli

się w sytuacji bez wyjścia. Mogła się tego spodziewać po Vaderze i Impera-torze.– Nigdy nie będziecie w stanie spłacić swego długu wobec Imperium – wy-

paliła. – Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Póki będziecie mu potrzebni,wielki admirał dopilnuje, by tak się nie stało.– Tak – rzekła cicho matrah. – Nie od razu to do mnie dotarło, ale teraz

już wiem, że tak jest. Gdyby wszyscy Noghri zechcieli w to uwierzyć, możedałoby się coś zmienić.– Ale pozostali wciąż wierzą w to, że Imperium chce dla was jak najlepiej?– Nie wszyscy, ale wystarczająco wielu. – Matrah zatrzymała się i wska-

zała ręką w górę. – Czy widzi pani światło gwiazd, lady Vader?Leia podniosła wzrok na wielki, wypukły spodek, zawieszony cztery metry

nad podłogą, w miejscu gdzie zbiegały się podtrzymujące ściany łańcuchy.Mógł mieć około półtora metra średnicy i był wykonany z jakiegoś czarne-go lub powlekanego na czarno metalu. W spodku zrobiono setki maleńkichotworków, które padające z wnętrza światło czyniło podobnymi do gwiazd.Wszystko razem wyglądało jak stylizowana miniatura nocnego nieba.– Tak, widzę.– Noghri zawsze kochali gwiazdy – stwierdziła matrah w zadumie. – Nie-

gdyś, dawno temu, oddawaliśmy im cześć. Pozostały naszymi przyjaciółminawet wtedy, gdy dowiedzieliśmy się, czym są naprawdę. Pośród nas byłowielu takich, którzy poszliby z lordem Vaderem nawet wtedy, gdybyśmy niemieli do spłacenia żadnego długu – tylko po to, by móc podróżować wśródgwiazd.– Rozumiem – wyszeptała Leia. – Wiele istot w całej galaktyce czuje to

samo. Dążenie do wolności i swobody to nasze przyrodzone prawo.– My już to prawo utraciliśmy.

164

Page 165: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– To nieprawda – zaoponowała księżniczka, odrywając wzrok od migo-czącego spodka. – Jedynie złożyliście je w niewłaściwych rękach. – Zerknęłana Khabarakha i Chewbaccę. – A gdybym tak porozmawiała ze wszystkimiprzywódcami klanów jednocześnie?– A co by im pani powiedziała? – ostudziła jej zapał matrah.Leia przygryzła wargi. Istotnie, co by im miała powiedzieć? Że Imperium

ich wykorzystuje? Noghri uważali, iż spłacają swój dług honorowy. Że Impe-rium prowadzi odkażanie gleby na tyle wolno, by utrzymać ich blisko granicysamowystarczalności, ale bez szans na jej osiągnięcie? Trudno by jej byłoudowodnić – nawet samej sobie – że istotnie mają miejsce celowe opóźnienia.Czy miała im powiedzieć, że ona i Nowa Republika przywrócą Noghrim ichprzyrodzone prawo do wolności? Czemu mieliby jej uwierzyć?– Sama pani widzi, lady Vader – przerwała milczenie matrah. – Może kie-

dyś sprawy przybiorą inny obrót. Ale nim to nastąpi, pani obecność tutaj jestniebezpieczna zarówno dla nas, jak i dla pani. Uszanuję złożoną przez moje-go trzeciego syna obietnicę, iż będzie panią chronił, i nie wyjawię wielkiemuadmirałowi, że pani tu jest. Ale musi nas pani opuścić.Leia westchnęła głęboko.– Dobrze – wydusiła z trudem. Kiedy tu przyjeżdżała, pokładała wielkie

nadzieje w swoich umiejętnościach dyplomatycznych i zdolnościach Jedi; łu-dziła się, że te przymioty, a także jej pokrewieństwo z Vaderem, pomogą jejwyrwać Noghrich spod władzy Imperium i przeciągnąć ich na stronę NowejRepubliki.Ale walka dobiegła końca – i to nim jeszcze zdążyła się na dobre rozpo-

cząć. „Czego ja się właściwie spodziewałam po przyjeździe tutaj?” – pomy-ślała ponuro.– Wyjadę stąd – powiedziała na głos – bo nie chcę ściągnąć nieszczęść na

ciebie i twoją rodzinę. Ale nadejdzie kiedyś dzień, że wasz lud sam przejrzypodwójną grę Imperium. A wtedy proszę pamiętać o tym, że zawsze jestemgotowa służyć wam pomocą.Matrah skłoniła się do ziemi.– Może ten dzień nadejdzie już wkrótce, lady Vader. Wyglądam go ja

i wielu innych.Leia skinęła głową, siląc się przy tym na uśmiech. A zatem jej wizyta nie

była tak całkiem bezowocna. . .– Skoro mam jechać, musimy uzgodnić. . .Urwała, gdyż po przeciwnej stronie sali otworzyły się gwałtownie podwój-

ne drzwi i do środka wpadł jeden z pełniących straż chłopców.

165

Page 166: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Matrah! – zawołał piskliwie. – Mira’h saar khi hrach’mani wher ahk!Khabarakh natychmiast zerwał się na równe nogi; kątem oka księżniczka

dostrzegła, że Threepio zesztywniał.– Co się stało? – spytała z niepokojem.– Zauważono statek naszego władcy, wielkiego admirała – odparła matrah

zmienionym głosem. Jej twarz nagle wydała się Leii bardzo zmęczona. – Leciprosto do nas.

Page 167: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

13Przez chwilę Leia wpatrywała się w matrah zdumionym wzrokiem. Stała

jak sparaliżowana, nie mogąc uwierzyć w to, co przed sekundą usłyszała. „Toniemożliwe. Po prostu niemożliwe. Przecież wielki admirał był tu ostatniejnocy; na pewno nie wróciłby tak szybko”.I wtedy usłyszała w oddali niewyraźny odgłos silników. Natychmiast

otrząsnęła się z odrętwienia.– Chewie, musimy stąd uciekać!– Już za późno – rzucił Khabarakh. Podbiegł do Leii, a tuż za nim Chew-

bacca. – Wahadłowiec zszedł już na pewno poniżej pułapu chmur.Przeklinając się w duchu za moment niezdecydowania, księżniczka obrzu-

ciła salę szybkim spojrzeniem: żadnych okien, żadnych tylnych drzwi, żadnejosłony oprócz małej budki naprzeciwko tablicy z drzewem genealogicznym.Żadnej drogi ucieczki.– Jesteś pewien, że admirał zmierza właśnie tutaj? – zwróciła się do Kha-

barakha. Od razu uświadomiła sobie, że pytanie jest głupio sformułowane. –To znaczy do dukhy?– A gdzież by indziej? – odparł ponuro Noghri. Utkwił wzrok w matrah.

– Może nie dał się oszukać, jak sądziliśmy?Leia jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu. Jeśli wahadłowiec wy-

ląduje tuż przy drzwiach, to przez kilka sekund tylna część budynku będzie

167

Page 168: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

niewidoczna dla przybyszów. Gdyby w tym czasie zdołała za pomocą mieczaświetlnego wyciąć dziurę w ścianie. . .Chewbacca wysunął burkliwie jakąś propozycję. Wpadł na ten sam po-

mysł co Leia.– Tak, ale problem nie polega na tym, by wyciąć dziurę, ale na tym, jak

ją potem zamaskować – zauważyła.Wookie znowu coś burknął, wskazując masywną dłonią budkę.– Hm, tak, to zakryje dziurę przynajmniej od środka – przyznała księż-

niczka z wahaniem. – To lepsze niż nic. – Spojrzała na starą Noghri i uświa-domiła sobie nagle, że wycięcie kawałka ściany ze starodawnej dukhy klanumoże być poczytane za świętokradztwo. – Matrah. . .– Jeśli nie ma innego wyjścia, to niech się tak stanie – przerwała jej ostro

kobieta. Sama nie otrząsnęła się jeszcze z szoku, ale natychmiast zebrała sięw sobie. – Nie mogą was tu znaleźć.Leia przygryzła wargi. Podobny wyraz twarzy widziała kilkakrotnie wcze-

śniej u Khabarakha w czasie ich podróży z Endoru. Zdążyła się już zoriento-wać, iż taki grymas oznaczał, że Noghri żałował decyzji o przywiezieniu jejdo swego domu.– Postaramy się jak najmniej uszkodzić dukhę – zapewniła, wyciągając

zza pasa miecz świetlny. – A kiedy wielki admirał odleci, Khabarakh zabierzenas stąd swoim statkiem. . .Urwała, gdyż Chewbacca warknięciem nakazał jej milczenie. Z oddali

dobiegał cichy odgłos zbliżającego się wahadłowca; nagle tuż obok dukhyrozległ się inny – aż nazbyt dobrze znajomy – głośny hałas.– Bombowce Skimitar – wyszeptała Leia. Zrozumiała, że jej plan wziął

w łeb. W sytuacji, kiedy nad ich głowami krążyły imperialne bombowce, niemieli szans wydostać się niepostrzeżenie z dukhy. A zatem pozostawało tylkojedno wyjście. – Musimy się schować w tej budce – oznajmiła Chewiemu.Rzuciła się biegiem w tamtą stronę, szacując w myślach wielkość budki. Jeślijej spadzisty daszek, który biegł aż do ściany dukhy, nie był jedynie dlaozdoby, to, wprawdzie z ledwością, ale powinno starczyć miejsca dla nieji dla Chewiego. . .– Czy ja też mam się tam schować, Wasza wysokość?Księżniczka zatrzymała się raptownie. Threepio – na śmierć o nim zapo-

mniała.– Wszyscy się tam nie zmieścicie – syknęła matrah. – Jego obecność nas

zdradzi. . .

168

Page 169: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Cicho! – przerwała jej Leia, po raz kolejny rozglądając się rozpaczliwiedookoła. Ale nie znalazła żadnej innej kryjówki.„Chyba że. . . ”Jej wzrok spoczął na zawieszonym pośrodku sali migoczącym spodku.– Będziemy musieli ukryć go tam – wskazała Chewiemu metalową kon-

strukcję. – Czy dasz radę. . . ?Nie musiała nawet kończyć pytania. Wookie natychmiast chwycił Thre-

epia i rzucił się pędem do najbliższego filara ściennego. Po drodze przewiesiłsobie przez ramię rozpaczliwie protestującego robota. Z odległości dwóchmetrów skoczył w kierunku filara i mocno wczepił się wysuniętymi pazura-mi w drewno. Sprawnie, trzema szybkimi ruchami podciągnął się i znalazłsię pod sufitem; tam chwycił się oburącz łańcucha i przy akompaniamenciehisterycznych wrzasków kołyszącego się niebezpiecznie androida zaczął sięposuwać w kierunku spodka.– Nie wydzieraj się tak! – upomniała robota księżniczka. Stanęła

w drzwiach budki i szybkim spojrzeniem zlustrowała jej wnętrze. Spadzi-sty dach pełnił także funkcję sufitu, co sprawiało, że tylna część budki byłaznacznie wyższa niż jej przód. Do tylnej ścianki przymocowano niską ławecz-kę. Wprawdzie z trudem, ale powinni się tam zmieścić oboje z Chewiem. –Threepio, powtarzam ci: siedź cicho! Mogli włączyć czujniki – dodała.Nasłuchując niespokojnie narastającego wycia silników, pomyślała, że je-

śli ludzie Imperium istotnie to zrobili, to i tak było już po wszystkim. Łudziłasię tylko, że ponieważ ostatniej nocy czujniki nic nie wykazały, to może terazprzybysze nie zawracali już sobie nimi głowy.Chewbacca zdołał już dotrzeć do środka sufitu. Podciągnąwszy się nieco

na jednej ręce, drugą bezceremonialnie wrzucił Threepia do wnętrza spodka.Robot jeszcze raz zaprotestował piskliwie, ale Wookie natychmiast go uciszył.Zaraz potem z głuchym łoskotem zeskoczył na ziemię. Dokładnie w tej samejchwili na zewnątrz umilkły silniki.– Szybko! – syknęła Leia, przytrzymując drzwi. Chewie błyskawicznie

przemierzył dukhę i wcisnął się do budki. Wskoczył na ławeczkę, uderzającsię przy tym o spadzisty sufit, odwrócił się twarzą do drzwi i stanął w rozkro-ku. Księżniczka wślizgnęła się tuż za nim i usadowiła się w wąskiej szczeliniemiędzy nogami Wookiego.Ledwie zdążyli zamknąć za sobą drzwi, gdy wrota dukhy otworzyły się

gwałtownie.Leia oparła się plecami o ścianę i zmusiła się do tego, by oddychać powoli

i spokojnie. Jednocześnie spróbowała zastosować pobudzające pracę zmy-

169

Page 170: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

słów techniki Jedi, których nauczył ją Luke. Dyszenie Chewiego dudniło jejw uszach, a bijące od jego ciała ciepło płynęło strumieniem, ogrzewając jejgłowę i ramiona. Nagle z całą wyrazistością zdała sobie sprawę z ciężarui rozmiarów swojego brzucha, a także z obecności poruszających się delikat-nie w jej łonie bliźniąt. Ławka, na której siedziała, wydała jej się bardzotwarda. Poczuła niezwykle wyraźnie ostrą woń sierści Wookiego zmieszanąz zapachem obcego gatunku drewna i jej własnego potu. Z tyłu, zza ścianydukhy, doleciał ją odgłos kroków i szczęk karabinów laserowych, ocierającychsię o pancerze szturmowców. Dziękowała w duchu, że zrezygnowała ze swegopierwotnego planu, by tamtędy właśnie uciekać.– Dzień dobry, matrah – usłyszała dochodzący od strony wejściowych

drzwi chłodny, starannie modulowany głos. – Widzę, że twój trzeci syn, Kha-barakh, jest tu razem z tobą. To się dobrze składa.Księżniczka zadrżała; nawet szelest własnej tuniki wydał jej się nagle

hałasem. Ten głos musiał należeć do przywykłego do wydawania rozkazówimperialnego dowódcy, a jego spokój i opanowanie wskazywały, że dowód-ca ten ma wielką władzę; o wiele większą niż zarozumiały i protekcjonalnygubernator Tarkin, z którym rozmawiała na Gwieździe Śmierci.To mógł być jedynie wielki admirał Thrawn.– Witam cię, panie – przemówiła miaukliwie matrah, starając się opano-

wać drżenie głosu. – Jesteśmy zaszczyceni twoją wizytą.– Dziękuję – rzekł admirał. Jego ton był w dalszym ciągu uprzejmy, ale

pojawiła się w nim nutka groźby. – A ty, Khabarakhu z klanu Khim’bar, czyty także cieszysz się z mojego przybycia?Leia powoli i ostrożnie przechyliła głowę w prawo, z nadzieją, że zdoła

dojrzeć Thrawna przez okratowane okienko. Ale nic z tego: przybysze ciąglestali przy drzwiach, a ona nie ośmieliła się zanadto zbliżyć twarzy do kratek.Dała więc za wygraną i powróciła do poprzedniej pozycji. Jednak już pochwili usłyszała miarowy odgłos kroków i niebawem jej oczom ukazał sięwielki admirał, który stanął pośrodku dukhy.Popatrzyła na niego przez zakratowane okienko i przebiegł ją lodowaty

dreszcz. Była przy tym, jak Han opisywał mężczyznę, którego widział naMyrkrze: jasnoniebieska skóra, czerwone, jarzące się oczy, biały mundur; sły-szała także, jak Fey’lya zbył tę wiadomość stwierdzeniem, że musi to byćoszust albo w najlepszym wypadku Moff Imperium, który sam sobie nadałten tytuł; zastanawiała się wtedy, czy jej maż się przypadkiem nie pomylił.Teraz przekonała się, że miał rację.– Naturalnie, panie – zapewnił Khabarakh. – Dlaczego miałoby być ina-

170

Page 171: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

czej?– Takim tonem zwracasz się do wielkiego admirała? – upomniał go jakiś

nieznany Noghri.– Przepraszam, nie miałem zamiaru w niczym uchybić naszemu panu.Leia się skrzywiła. Niewątpliwie intencje Khabarakha były inne, ale sku-

tek okazał się żałosny. Nawet księżniczka – mimo iż raczej słabo znała sposóbwysławiania się Noghrich – odniosła wrażenie, że Khabarakh zareagował tro-chę zbyt szybko i zbyt gwałtownie. A wielkiemu admirałowi, który znał tęrasę znacznie lepiej, reakcja Noghriego musiała się wydać. . .– W takim razie jaka była twoja intencja? – spytał Thrawn, świdrując

wzrokiem Khabarakha i matrah.– Ja. . . – Noghri się zająknął. Admirał milczał wyczekująco. – Bardzo

cię przepraszam, panie – wydusił wreszcie Khabarakh – ale twoja wizytaw naszej skromnej wiosce nazbyt mnie onieśmieliła.– To banalny wykręt. Choć brzmiałby nawet dosyć prawdopodobnie, gdy-

by nie fakt, że wczoraj nie wydawałeś się onieśmielony moją wizytą. – Thrawnuniósł brwi. – A może nie spodziewałeś się mnie ujrzeć ponownie po tak krót-kim czasie?– Panie mój. . .– Jaka kara czeka Noghriego, który okłamał władcę wszystkich klanów? –

przerwał mu szorstko admirał. – Czy jak dawniej karzecie podobny występekśmiercią? A może tak staroświeckie pojęcie jak honor nic już dla Noghrichnie znaczy?– Mój pan nie ma prawa oskarżać w ten sposób syna klanu Khim’bar –

wtrąciła ostro matrah.Thrawn przeszył ją wzrokiem.– Na twoim miejscu zatrzymałbym takie uwagi dla siebie, matrah. Ten

syn klanu Khim’bar okłamał mnie i nie zamierzam tego puścić płazem. –Jego gorejące oczy ponownie spoczęły na młodym Noghrim. – Może opowieszmi, Khabarakhu, o tym, co wydarzyło się w czasie, kiedy więziono cię naKashyyyku.Księżniczka z całej siły ścisnęła miecz świetlny, wbijając sobie boleśnie

w dłoń metalowe wypukłości rękojeści. Przecież to właśnie w czasie krót-kiego pobytu Khabarakha w areszcie na planecie Wookiech Leia zdołała gonamówić, by ją tu przywiózł. Jeśli Noghri nie wytrzyma presji i przyzna siędo wszystkiego. . .– Nie rozumiem.

171

Page 172: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Czyżby? – rzucił ironicznie admirał. – Pozwól zatem, że nieco odświeżęci pamięć. Nie uciekłeś z Kashyyyku, tak jak podałeś to w swoim raporciei potwierdziłeś osobiście ostatniej nocy w mojej obecności oraz przy twojejrodzinie i naczelniku klanu. W rzeczywistości, kiedy wasza misja zakończyłasię fiaskiem, wpadłeś w ręce Wookiech. A ostatni miesiąc upłynął ci nie na sa-motnych medytacjach, ale na intensywnych przesłuchaniach w ich więzieniu.Czy teraz już coś sobie przypominasz?Księżniczka odetchnęła z ulgą. Nie wierzyła własnym uszom. Nie miała

pojęcia, skąd Thrawn dowiedział się o pojmaniu Khabarakha, ale wyciągnąłz tego faktu zupełnie mylne wnioski. Wciąż mieli więc jakąś szansę. . . O iletylko Noghri się nie załamie. . .Najwyraźniej matrah też nie miała zaufania do jego odporności psychicz-

nej.– Mój trzeci syn nie mógłby skłamać w takiej kwestii, panie – odezwała

się, nim Khabarakh zdążył otworzyć usta. – Zawsze rozumiał wymagania,jakie stawia mu honor.– Doprawdy? – rzucił ostro admirał. – Noghryjski komandos pojmany

i przesłuchiwany przez wroga, a mimo to pozostający przy życiu? Czy takwłaśnie dbacie o honor?– Nie złapano mnie, panie – powiedział młody Noghri zdecydowanie. –

Moja relacja na temat ucieczki z Kashyyyku jest zgodna z prawdą.Przez dłuższą chwilę admirał przyglądał mu się w milczeniu.– A ja twierdzę, że kłamiesz, Khabarakhu z klanu Khim’bar – odezwał

się wreszcie cicho. – Ale to i tak bez znaczenia. Bez względu na to, czy miw tym pomożesz, czy nie, dowiem się prawdy o tym, co robiłeś w ciągu tegozagadkowego miesiąca. . . I jaką cenę zapłaciłeś za swoją wolność. Rukh?– Słucham, panie? – odezwał się głos innego Noghriego.– Od tej chwili Khabarakh z klanu Khim’bar jest więźniem Imperium.

Razem z drugą drużyną szturmowców odstawisz go na pokład wahadłowcai zawieziesz na „Chimerę”, gdzie zostanie poddany przesłuchaniu.Matrah syknęła przeciągle.– Ależ panie, to pogwałcenie. . .– Zamilknij! – przerwał jej admirał. – Albo i ciebie spotka ten sam los.– Nie będę milczeć – rzuciła gniewnie kobieta. – Noghri oskarżony o zdradę

swego pana musi zostać wydany w ręce naczelników klanów, którzy zgodnieze starodawnym zwyczajem poddadzą go próbie prawdy, a potem osądzą.Takie jest prawo.

172

Page 173: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Mnie prawo Noghrich nie obowiązuje – przerwał bezceremonialnieThrawn. – Khabarakh dopuścił się zdrady wobec Imperium. Będzie osądzonyi skazany zgodnie z naszymi własnymi zasadami.– Naczelnicy klanów będą się domagać. . .– Naczelnicy klanów nie mają prawa niczego się domagać – warknął ad-

mirał, dotykając schowanego w kieszeni komunikatora. – Czy mam ci przy-pomnieć, czym grozi przeciwstawianie się Imperium?Leię dobiegło pełne rezygnacji westchnienie matrah.– Nie, panie – powiedziała kobieta łamiącym się głosem.Admirał przez chwilę przyglądał się jej badawczo.– Na wszelki wypadek jednak ci o tym przypomnę. Ponownie dotknął

komunikatora. . .I nagle wnętrze dukhy rozbłysło oślepiającym, zielonym światłem.Mrużąc oczy, księżniczka wcisnęła głowę między nogi Chewiego. Poczu-

ła na twarzy i pod powiekami piekący ból. W pierwszej chwili pomyślałaz przerażeniem, że pocisk trafił prosto w dukhę – jeden strzał z działa turbo-laserowego mógłby w mgnieniu oka obrócić całą budowlę w płonące zgliszcza.Ale kiedy, wciąż na wpół oślepiona, otworzyła oczy, ujrzała, że wielki admi-rał nadal stoi dumnie wyprostowany pośrodku pomieszczenia. Dopiero w tymmomencie zrozumiała, co się właściwie wydarzyło.Rozpaczliwie próbowała z powrotem obniżyć poziom percepcji swoich

zmysłów, ale huk wybuchu poraził ją z siłą piorunu.Dopiero kiedy umilkła długotrwała kanonada, odtworzyła sobie w my-

ślach przebieg wypadków: po pierwszej eksplozji nastąpiła seria kolejnychwybuchów, które docierały do niej jak przez mgłę, podczas gdy krążący naorbicie niszczyciel gwiezdny strzelał raz po raz w otaczające wioskę wzgórza;kiedy wreszcie zdołała zapanować nad rozsadzającym jej głowę bólem i od-zyskać w pełni świadomość, przygotowana przez Thrawna demonstracja siłyjuż się skończyła, a odgłos ostatniego wybuchu cichł w oddali.Ostrożnie otworzyła oczy i z bólu zamrugała powiekami. Admirał nawet

nie ruszył się z miejsca: w dalszym ciągu stał pośrodku dukhy. . .– Teraz ja stanowię prawa na Honoghr, matrah – odezwał się stanow-

czym tonem, gdy przebrzmiało echo ostatniej detonacji. – Jeśli zechcę siępodporządkować starodawnym obyczajom, uczynię to; jeśli postanowię je zi-gnorować, to tak się stanie. Rozumiesz?Kiedy matrah zdobyła się wreszcie na odpowiedź, Leia z trudem roz-

poznała jej głos. Jeśli dzięki temu pokazowi Thrawn zamierzał śmiertelnieprzerazić Noghrich, to niewątpliwie mu się to udało.

173

Page 174: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Tak, panie.– To dobrze. – Admirał zawiesił na chwilę głos, rozkoszując się panującym

w pomieszczeniu pełnym napięcia milczeniem. – Chociaż dla wiernych sługImperium jestem gotów na kompromis. Khabarakh będzie przesłuchiwanyna pokładzie „Chimery”, ale zgodzę się na to, aby wcześniej poddano gostarodawnej próbie prawdy. – Odwrócił nieznacznie głowę. – Rukh, zabierzeszKhabarakha z klanu Khim’bar do Nystao i oddasz go w ręce naczelnikówklanów. Może trzy dni jego publicznej hańby przypomną Noghrim, że wojnajeszcze się nie skończyła.– Rozkaz, panie.Dały się słyszeć kroki, a następnie odgłos otwieranych i zamykanych

drzwi. Stojący nad Leią, wciśnięty w sufit Chewbacca mruknął coś pod no-sem. Księżniczka wyczuła, że w jego umyśle panuje kompletny zamęt. Za-cisnęła zęby, co sprawiło, że ponownie odezwał się ból głowy. „Publicznahańba. . . I jeszcze jakaś tajemnicza próba prawdy”.Sojusz doprowadził mimo woli do zniszczenia Honoghr; a teraz zanosiło

się na to, że Leia stanie się przyczyną tragedii Khabarakha.Admirał w dalszym ciągu stał pośrodku dukhy.– Nic nie powiesz, matrah? – spytał.– Mój pan zabronił mi się odzywać.– Rozumiem. – Thrawn przyjrzał się jej badawczo. – Lojalność wobec

własnego klanu i rodziny jest czymś ze wszech miar słusznym, matrah. Alelojalność wobec zdrajcy byłaby głupotą. Mogłaby się też okazać tragicznaw skutkach dla całej twojej rodziny i klanu.– Nie usłyszałam jeszcze dowodów na to, że mój trzeci syn jest zdrajcą.Wargi admirała zadrżały.– Z pewnością je usłyszysz – obiecał cicho.Ruszył w stronę wyjścia, znikając księżniczce z oczu. Rozległ się odgłos

otwieranych drzwi, po czym zapadła cisza: admirał się zatrzymał, wyraźniena coś czekając. Po chwili dołączyła do niego matrah. Oboje wyszli z dukhyi drzwi się zamknęły. Leia i Chewbacca zostali sami.Sami na terytorium wroga. Bez statku. A ich jedyny sojusznik miał być

wkrótce poddany przesłuchaniu na imperialnym niszczycielu.– Coś mi się zdaje, Chewie, że mamy kłopoty – szepnęła księżniczka.

Page 175: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

14Jedną z pierwszych rzeczy, których uczył się każdy, kto wyruszał w mię-

dzygwiezdny rejs, był fakt, że planeta widziana z kosmosu niemal nigdy niewyglądała tak, jak ją przedstawiały oficjalne mapy. Pokrywa chmur, cienierzucane przez pasma górskie, zniekształcone przez duże skupiska roślinnościkontury i inne efekty optyczne – wszystko to powodowało, że rzeczywistośćniewiele przypominała wyrysowane przez kartografów równiutkie linie. Toniewątpliwie przysparzało wielu stresów początkującym nawigatorom; byłoteż zapewne okazją do płatania im niezliczonych figli przez bardziej doświad-czonych kolegów.Luke poczuł się więc nieco zdziwiony, gdy się okazało, że tego konretnego

dnia i przy zbliżaniu się pod takim akurat kątem jedyny kontynent planetyJomark wygląda niemal dokładnie tak samo jak na mapie. Co prawda był toraczej niewielki kontynent.A gdzieś tam w dole przebywał mistrz Jedi.Delikatnie postukując palcami w tablicę rozdzielczą, Luke oglądał widocz-

ny przez osłonę kabiny brązowo-zielony fragment lądu. Wyczuwał obecnośćinnego Jedi – i to od chwili wyjścia z nadprzestrzeni – ale jak dotąd nie udałomu się nawiązać z nim bezpośredniego kontaktu.„Mistrzu C’baoth? – zawołał cicho w myślach, po raz kolejny próbując

szczęścia. – Tu Luke Skywalker. Czy mnie słyszysz?”

175

Page 176: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Znów nie otrzymał odpowiedzi. Albo wzywał C’baotha w nieodpowiednisposób, albo też mistrz nie mógł odpowiedzieć na jego wołanie. . . A możecelowo wystawiał na próbę umiejętności Luke’a?Cóż, jeśli tak było w istocie, to Skywalker nie zamierzał zawieść jego

oczekiwań.– Artoo, skieruj czujniki na główny kontynent – polecił robotowi. Obrzu-

cił szybkim spojrzeniem przyrządy, usiłując się postawić w sytuacji mistrzaJedi, który wolał przez jakiś czas trzymać się na uboczu. Większa część ogól-nej powierzchni lądów Jomarku przypadała na ów jeden, niewielki kontynent– a właściwie gigantycznych rozmiarów wyspę – choć na ogromnym oce-anie były jeszcze rozrzucone tysiące zgrupowanych w niewielkie archipelagi,mikroskopijnych wysepek. Ogółem łączna powierzchnia lądu wynosiła oko-ło trzystu tysięcy kilometrów kwadratowych. Trudno więc było precyzyjniewskazać określone miejsce, którego szukali. – Sprawdź, czy są tu jakieś centratechniczne oraz spróbuj określić położenie głównych skupisk ludności.Pogwizdując sobie cichutko, Artoo zastosował do wyników uzyskanych

z czujników algorytmy wykrywające obecność organizmów żywych. Po chwiliwydał z siebie serię pisków i na monitorze na obraz planety nałożyła sięnieregularna siatka punktów.– Dzięki. – Luke przyjrzał się uważnie powstałemu obrazowi. Jak można

się było spodziewać, większość ludności zamieszkiwała tereny wzdłuż wybrze-ża. Ale w głębi kontynentu także znajdowało się kilka mniejszych skupisk,a wśród nich grupka położonych blisko siebie wsi na południowym brzegujeziora, które kształtem przypominało niemal idealny pierścień.Skywalkera zaintrygowało to miejsce i zażądał od komputera wyświetle-

nia poziomic. Teraz zauważył, że nie było to zwyczajne jezioro: powstałow niecce, która stanowiła pozostałość skalistego stożka; drugi, mniejszy sto-żek utworzył pośrodku jeziora dużą wyspę. Całość była zapewne pochodzeniawulkanicznego.Teren wokół był dziki i górzysty; mistrz Jedi mógł tam żyć w odosobnieniu

przez dłuższy czas. A kiedy uznał wreszcie, że nadszedł odpowiedni moment,aby się ujawnić, mógł się udać do którejś z okolicznych wsi.Luke doszedł do wniosku, że ponieważ trzeba od czegoś zacząć, może

rozpocząć poszukiwania właśnie tam.– Dobra, Artoo, lądujemy w tym miejscu – zwrócił się do robota, ozna-

czywszy wybrany punkt na ekranie komputera. – Posadzę maszynę na ziemi,a ty śledź uważnie wskazania czujników i od razu daj mi znać, jeśli zauważyszcoś ciekawego.

176

Page 177: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Artoo zapikał pytająco, nieco podenerwowany.– Tak: albo coś podejrzanego – zgodził się Skywalker. Robot nigdy do

końca nie uwierzył w to, że atak Imperium, kiedy poprzednio usiłowali do-trzeć na Jomark, był jedynie kwestią przypadku.Weszli w atmosferę. Gdzieś w połowie drogi młody Jedi włączył silniki

manewrowe. Kiedy znaleźli się tuż poniżej wierzchołków najwyższych gór,wyrównał lot. Teren, nad którym lecieli, był bardzo nierówny, ale nie ażtak wyludniony, jak się to Luke’owi początkowo wydawało. Skaliste stoki górbyły niemal pozbawione roślinności, ale w dolinach, nad którymi przelatywali,tętniło życie. Niemal w każdej z nich wzniesiono po kilka chałup, a niekiedynawet małą wioskę, której mające ograniczoną moc czujniki myśliwca niemogły wykryć z góry.Zbliżali się od strony południowo-zachodniej do jeziora, kiedy na krawędzi

skalnego urwiska Artoo dostrzegł wyniosłe domostwo.– Jeszcze nigdy nie widziałem podobnej budowli – stwierdził Skywalker.

– Czy przyrządy wykryły tam jakiekolwiek ślady życia?Robot zaszczebiotał w odpowiedzi: nie potrafił tego jednoznacznie roz-

strzygnąć.– No cóż, zaryzykujemy – zdecydował Luke. Uruchomił procedurę lądo-

wania. – Jeśli się nawet pomyliłem, to i tak będziemy o jeden krok bliżejcelu.Budowla wznosiła się na niewielkim dziedzińcu otoczonym płotem, który

pełnił funkcję raczej dekoracyjną niż obronną. Jedi wytracił prędkość, usta-wił maszynę równolegle do płotu i posadził ją na ziemi kilka metrów przedbramą. Był w trakcie wyłączania poszczególnych układów, kiedy usłyszałostrzegawcze popiskiwanie Artoo.Tuż przed bramą, przyglądając im się badawczo, stał jakiś mężczyzna.Kiedy Luke go zobaczył, serce zabiło mu nieco szybciej. Mężczyzna był

stary: jego poorana zmarszczkami twarz i targane wiatrem siwe włosy orazdługa, równie siwa broda nie pozostawiały co do tego żadnych wątpliwości;stał jednak dumnie wyprostowany, nie zważając na najsilniejsze nawet po-dmuchy wiatru, a z jego starej twarzy patrzyły przenikliwe, bystre oczy. Nawpół rozchylona, brązowa szata odsłaniała muskularną pierś.– Dokończ to za mnie, Artoo – polecił robotowi Skywalker. Uświadomił

sobie, że głos mu drży. Zdjął hełm i otworzył osłonę kabiny. Podniósł sięz fotela i miękko zeskoczył na ziemię. Starzec nawet się nie poruszył. Lukewziął głęboki oddech i podszedł do niego.

177

Page 178: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Mistrzu C’baoth – zaczął, skłoniwszy lekko głowę. – Jestem Luke Sky-walker.– Tak, wiem. – Starzec uśmiechnął się nieznacznie. – Witaj na Jomarku.– Dziękuję. – Luke westchnął cicho. Nareszcie. To była długa i drama-

tyczna podróż, wydłużona dodatkowo o czas nieplanowanych postojów naMyrkrze i Sluis Van, ale w końcu udało mu się dotrzeć do celu.C’baoth jakby czytał w jego myślach.– Już od dawna na ciebie czekam – powiedział z wyrzutem.– Tak, mistrzu. Bardzo mi przykro. Ale ostatnie wydarzenia były w dużej

mierze niezależne ode mnie.– Dlaczego? – natarł na niego starzec.– Nie rozumiem – wyznał Skywalker, zaskoczony pytaniem.– Jak to nie rozumiesz? – Oczy Cbaotha się zwęziły. – Jesteś czy nie jesteś

rycerzem Jedi?– No, tak. . .– W takim razie powinieneś nad wszystkim panować – oznajmił starzec

stanowczo. – Nad sobą, nad otaczającymi cię ludźmi i rozgrywającymi sięwokół wydarzeniami. Zawsze.– Tak, mistrzu – rzekł ostrożnie Luke, starając się ukryć zmieszanie. Je-

dynym mistrzem Jedi, jakiego wcześniej znał, był Yoda. . . Ale Yoda nigdynie przemawiał w ten sposób.Przez jakiś czas C’baoth przyglądał się Skywalkerowi uważnie, lecz po

chwili jego twarz złagodniała.– Ale jednak tu przybyłeś – odezwał się z uśmiechem. – To najważniejsze.

Nie zdołali cię powstrzymać.– To prawda. Chociaż próbowali. Od kiedy tu wyruszyłem, musiałem

stawić czoło czterem atakom Imperium.– Ach tak. – Ta informacja wyraźnie poruszyła starca. – Czy były one

wymierzone konkretnie przeciwko tobie?– Jeden z nich – wyjaśnił młody Jedi. – A co się tyczy pozostałych, to

po prostu znalazłem się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Alboraczej we właściwym miejscu o właściwej porze – poprawił się szybko.– Tak – wyszeptał C’baoth w zadumie, spoglądając w stronę urwiska

i leżącego daleko w dole jeziora. – Niewłaściwe miejsce o niewłaściwej porze.To epitafium dla wielu rycerzy Jedi. – Ponownie utkwił wzrok w Luke’u. –Wiesz, że to Imperium ich zniszczyło?– Tak, wiem. Dokonali tego Imperator i Darth Vader.

178

Page 179: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– A pomogło im w tym jeszcze kilku innych Ciemnych Jedi – dodał starzecponuro, pogrążając się we wspomnieniach. – Ciemnych Jedi takich jak Vader.Pokonałem ostatniego z nich na. . . – Urwał, potrząsając powoli głową. – Tobyło już tak dawno.Skywalker był dziwnie niespokojny i czuł się niepewnie. Nie bardzo mógł

nadążyć za tymi nagłymi zmianami tematów i nastrojów. Czy było to efektemosamotnienia Cbaotha? A może starzec wystawiał na próbę jego cierpliwość?– Tak, dawno temu – przyznał. – Ale Jedi mogą się znowu odrodzić.

Mamy szansę wszystko odbudować.C’baoth znów przypomniał sobie o jego obecności.– Tak – powiedział. – Twoja siostra urodzi niebawem bliźnięta Jedi.– W każdym razie potencjalnie mogą się one stać rycerzami Jedi – rzekł

Luke, nieco zdziwiony faktem, że starzec słyszał o tym, iż Leia jest w ciąży. Coprawda dziennikarze Nowej Republiki szeroko się o tym rozpisywali, ale niesądził, by te informacje dotarły aż na Jomark. – Mówiąc prawdę, przybyłemtu właśnie z tego powodu.– Nie, przybyłeś tu, gdyż cię wezwałem – sprostował C’baoth.– No. . . tak, ale. . .– Nie ma żadnego „ale”, Jedi Skywalker – przerwał mu starzec ostro. –

Rycerz Jedi jest posłuszny Mocy. Wezwałem cię poprzez Moc, a kiedy Moccię wzywa, musisz usłuchać.– Rozumiem – rzekł Luke żałując, że w istocie tak nie jest. Czy była to

ze strony C’baotha tylko metafora? A może ujawniła się kolejna z kwestia,której nie obejmowało szkolenie na Dagobah? Skywalker miał pewne pojecieo tym, jak wygląda poddanie się działaniu Mocy; ratowało mu to życie zakażdym razem, kiedy stawał z mieczem świetlnym naprzeciwko blastera. Alebezpośrednie wezwanie ze strony Mocy to było zupełnie co innego. – MistrzuC’baoth, kiedy mówisz, że Moc kogoś wzywa, to czy masz na myśli. . .– Wezwałem cię tutaj z dwóch powodów – przerwał mu starzec ponownie.

– Po pierwsze po to, byś dokończył swojej edukacji. A po drugie. . . gdyżpotrzebuję twojej pomocy.– Mojej pomocy? – zdziwił się młody Jedi.C’baoth uśmiechnął się blado, a jego twarz wydała się nagle Luke’owi

bardzo zmęczona.– Zbliżam się do kresu moich dni, Jedi Skywalker. Wkrótce wyruszę w tę

długą podróż z tego świata do życia, które leży poza nim.– Tak mi przykro – zdołał wydusić Luke przez ściśnięte gardło.

179

Page 180: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Taka już jest kolej rzeczy – wzruszył ramionami starzec. – Jedi dotyczyto tak samo jak i niższych istot.Skywalker wrócił pamięcią do Yody, leżącego na łożu śmierci w swoim

domu na Dagobah. . . Przypomniał sobie własną bezsilność, kiedy mógł je-dynie bezczynnie obserwować śmierć nauczyciela. Nie chciał tego przeżywaćpo raz drugi.– W jaki sposób mógłbym ci pomóc, mistrzu? – spytał cicho.– Zostając moim uczniem. Otwórz się przede mną; wchłoń w siebie moją

mądrość, doświadczenie i siłę. W ten sposób będziesz mógł kontynuowaćpracę mego życia.– Rozumiem – skinął głową Luke, zastanawiając się jednocześnie, o jakiej

pracy C’baoth mówi. – Chociaż ja także mam swoją pracę do wykonania. . .– A czy jesteś do niej przygotowany? – spytał mistrz Jedi, unosząc brwi.

– W pełni przygotowany? Czy też może przybyłeś tu, by mnie o coś prosić?– Cóż, w zasadzie tak – musiał przyznać Skywalker. – Przybyłem w imie-

niu Nowej Republiki, by prosić cię o pomoc w walce przeciwko Imperium.– A jaki jest cel tej walki?Luke zmarszczył brwi ze zdziwienia. Powody wydawały mu się aż nadto

oczywiste.– Chcemy położyć kres tyranii Imperium i zapewnić wolność i sprawie-

dliwość wszystkim istotom w galaktyce.– Sprawiedliwość. – Starzec wydął usta. – Nie szukaj sprawiedliwości dla

niższych istot, Jedi Skywalker. Jedyna sprawiedliwość w tej galaktyce to my!– Dwukrotnie uderzył się w pierś. – My dwaj i nowe pokolenie Jedi, którychukształtujemy tak, by poszli w nasze ślady. Zostaw te nic nie znaczące walkiinnym, a sam przygotuj się do tego, co czeka cię w przyszłości.– Ja. . . – Luke zająknął się, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.– Czego potrzebują nie narodzone dzieci twojej siostry?– One. . . No, pewnego dnia będzie im potrzebny nauczyciel – odparł

Skywalker z ociąganiem. Wiedział, że pierwsze wrażenie bywa często mylące,ale w obecnej chwili wcale nie był pewien, czy chce, aby ten człowiek uczyłjego siostrzenicę i siostrzeńca. C’baoth był zbyt rozchwiany emocjonalnie;sprawiał wrażenie kogoś na granicy poczytalności. – W zasadzie powinno byćzrozumiałe samo przez się, że kiedyś to ja będę je uczył, tak jak teraz uczęLeię. Problem polega jednak na tym, że to, iż jestem rycerzem Jedi, wcalenie gwarantuje, że będę dobrym nauczycielem. – Zawahał się na moment.– Obi-wan Kenobi winił siebie za to, że Vader przeszedł na ciemną stronę.

180

Page 181: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Nie chciałbym, aby z dziećmi Leii stało się to samo. Pomyślałem, że możemógłbyś mnie nauczyć właściwych metod szkolenia przyszłych Jedi. . .– To strata czasu – oznajmił starzec. Machnięciem ręki zbył prośbę Lu-

ke’a. – Przywieź je tutaj. Sam zajmę się ich nauką.– Tak, mistrzu – rzekł Skywalker, starannie dobierając słowa. – Doceniam

twoją propozycję. Doceniam twoją propozycję, ale jak sam mówiłeś, maszswoją pracę. A ja potrzebuję jedynie paru wskazówek. . .– A ty, Jedi Skywalker – po raz kolejny przerwał mu C’baoth – czy ty

sam nie potrzebujesz dalszego szkolenia? Na przykład w kwestii sprawowaniasądów?Luke zacisnął zęby. Cała ta rozmowa zanadto obnażała jego najskrytsze

myśli.– Istotnie, przydałaby mi się dalsza edukacja w tej dziedzinie – przyznał.

– Niekiedy odnoszę wrażenie, że mistrz Jedi, który mnie uczył, oczekiwał, iżsam zdobędę potrzebne doświadczenie.– To głównie kwestia wsłuchiwania się w Moc – powiedział starzec z na-

głym ożywieniem. Przez dłuższą chwilę błądził gdzieś myślami. – Chodź zemną – odezwał się wreszcie. – Zejdziemy do wsi, to ci coś pokażę.– Tak od razu? – zdziwił się młody Jedi.– A czemu nie? – C’baoth wzruszył ramionami. – Wezwałem kierowcę;

spotkamy się z nim po drodze. – Jego wzrok padł na coś za plecami Luke’a.– Nie, ty zostaniesz tutaj! – rzucił ostro.Skywalker się odwrócił: Artoo zdążył wygramolić się ze swego miejsca

i posuwał się teraz ku przedniej części kadłuba.– To tylko mój robot – wyjaśnił Luke.– Zostanie tutaj – wycedził starzec. – Roboty to zupełne wynaturzenie:

stworzenia, które potrafią myśleć, ale tak naprawdę nie są częścią Mocy.Skywalker po raz kolejny poczuł się zdziwiony. To, co powiedział starzec,

było prawdą, ale nie był to jeszcze powód, by określać je mianem wynatu-rzenia. Młody Jedi uznał jednak, że nie pora na dyskusje.– Pomogę mu się z powrotem usadowić na jego miejscu – uspokoił

C’baotha i podbiegł do myśliwca. Korzystając z Mocy, wskoczył na kadłubtuż obok robota. – Przykro mi, Artoo, ale będziesz tu musiał zostać. Chodź,pomogę ci wrócić na twoje stanowisko.Jego mechaniczny towarzysz zapikał z oburzeniem.– Wiem i bardzo mi przykro z tego powodu – stwierdził Skywalker, niosąc

ostrożnie przysadzistego robota. – Ale mistrz C’baoth nie życzy sobie, byś

181

Page 182: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

z nami szedł, więc lepiej, żebyś zaczekał tutaj, a nie na ziemi; będziesz mógłsobie przynajmniej pogadać z komputerem pokładowym.Artoo zapikał ponownie – tym razem wydawane przez niego dźwięki wy-

rażały niepokój.– Nie, nie sądzę, aby to było niebezpieczne – zapewnił go Luke. – Jeśli się

o mnie boisz, to możesz mnie obserwować za pomocą przyrządów myśliwca. –Ściszył głos do szeptu. – Chciałbym też, żebyś dokładnie zbadał czujnikamicały teren. Może uda ci się znaleźć jakiś nienaturalny element roślinności,taki jak to poskręcane drzewo rosnące przy wejściu do jaskini na Dagobah.Zgoda?Robot, nieco zdezorientowany, piknął twierdząco.– Dobra, zobaczymy się później – rzucił Skywalker i zeskoczył na ziemię.

– Jestem gotowy – oznajmił C’baothowi.Starzec skinął głową.– Tędy – powiedział i ruszył wiodącą w dół ścieżką.Luke pospieszył za nim. Zdawał sobie sprawę z tego, że wyznaczył Artoo

trudne zadanie: nawet jeżeli miejsce, którego szukał, znajdowało się w zasię-gu czujników robota, to i tak nie było żadnej gwarancji, że wśród zupełnienieznanej flory jego mechaniczny przyjaciel zdoła odróżnić rośliny zdrowe odzdeformowanych. W każdym razie warto było spróbować. Od dawna podej-rzewał, że Yoda mógł się przez tyle lat ukrywać przed Imperatorem tylkodlatego, że znajdująca się w pobliżu jego domu, wypełniona ciemną stronąMocy jaskinia w jakiś sposób maskowała jego oddziaływanie na Moc. A skoroC’baoth również przetrwał nie zauważony, to należało wnosić, że i na Jomar-ku znajduje się gdzieś miejsce przesycone ciemną stroną.Chyba że Imperator wiedział o istnieniu starca, ale celowo zostawił go

w spokoju.To zaś oznaczałoby. . . No właśnie, co?Tego Luke nie wiedział. Ale postanowił, że zrobi wszystko, aby to ustalić.

Zdążyli ujść nie więcej niż dwieście metrów, gdy przybył wezwany przezC’baotha kierowca: wysoki, kościsty mężczyzna, który przyprowadził ze so-bą stary, turystyczny skuter powietrzny marki Sorosuub z doczepioną doństylową dwukółką.– To tylko przebudowany chłopski wóz, ale lepsze to niż nic – stwierdził

mistrz Jedi. Pomógł Luke’owi wsiąść do przyczepki, po czym zajął miejsceobok niego. Niemal cały pojazd był wykonany z drewna, ale siedzenia wyło-żono miękkimi poduszkami. – Zbudowali go dla mnie ludzie z Chynoo, kiedy

182

Page 183: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

się u nich zjawiłem.Kierowca zawrócił pojazd – co na wąskiej ścieżce było dosyć trudną sztuką

– i ruszył w dół.– Jak długo przebywałeś w samotności, nim się na to zdecydowałeś, mi-

strzu? – spytał Skywalker.– Nie wiem. – Starzec potrząsnął głową. – Nie zwracałem uwagi na upływ

czasu. Żyłem, rozmyślałem, medytowałem. To wszystko.– A czy pamiętasz, kiedy tu przybyłeś? – nalegał młody Jedi. – Czy już

po powrocie z Misji Międzygalaktycznej?C’baoth powoli odwrócił głowę i przeszył Luke’a lodowatym spojrzeniem.– Twoje myśli cię zdradzają, Jedi Skywalker – rzekł chłodno. – Szukasz

potwierdzenia, że nie służyłem Imperatorowi.Luke z trudem wytrzymał spojrzenie starca.– Mistrz, który mnie uczył, powiedział, że jestem ostatnim z Jedi – stwier-

dził. – Nie zaliczał do Jedi ani Vadera, ani Imperatora.– I w związku z tym obawiasz się, że ja też jestem Ciemnym Jedi, podobnie

jak oni?C’baoth się uśmiechnął, a nawet – ku zdumieniu Luke’a – zachichotał.

W zestawieniu z napiętą twarzą starca dźwięk ten zabrzmiał dość niesamo-wicie.– Chyba żartujesz, Jedi Skywalker. Czy naprawdę uważasz, że Joruus

C’baoth – mistrz Joruus C’baoth – mógłby kiedykolwiek przejść na ciemnąstronę? – Uśmiech znikł z jego twarzy. – Imperator nie zniszczył mnie, JediSkywalker, z tego prostego powodu, że przez większą część jego rządów byłempoza jego zasięgiem. A kiedy wróciłem. . . – Gwałtownie potrząsnął głową. –Jest jeszcze ktoś inny. Ktoś poza twoją siostrą. Choć nie jest to jeszcze Jedi.Ale kilkakrotnie czułem drżenie Mocy. Narastało, a potem opadało.– Tak, wiem, o kim mówisz. Spotkałem ją.– Spotkałeś ją?! – wydyszał starzec z błyskiem w oku.– No, tak mi się przynajmniej wydaje – poprawił się Luke. – Sądzę, iż to

możliwe, że istnieje jeszcze ktoś. . .– Jak ona się nazywa?Zmarszczywszy czoło, młody Jedi wpatrywał się w Cbaotha, bezskutecz-

nie starając się przeniknąć jego myśli. Coś w zachowaniu starca wzbudziłojego niepokój.– Powiedziała, że nazywa się Mara Jade.Mistrz Jedi opadł na oparcie i zapatrzył się przed siebie nie widzącym

wzrokiem.

183

Page 184: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Mara Jade. . . – powtórzył cicho.– Opowiedz mi coś więcej na temat przebiegu Misji Międzygalaktycznej

– poprosił Skywalker. Postanowił, że nie da sobie tak łatwo narzucić zmianytematu. – Wiem, że wyruszyliście z Yagi Mniejszej w poszukiwaniu życiapoza granicami naszej galaktyki. Co się stało ze statkiem i z pozostałymimistrzami Jedi?– Umarli – odparł C’baoth w zadumie. – Wszyscy. Mnie jednemu udało

się przeżyć. – Odwrócił się nagle do Luke’a. – Ale to mnie bardzo zmieniło.– Rozumiem – rzekł cicho Skywalker. To dlatego starzec zachowywał się

tak dziwnie. Coś mu się przytrafiło w trakcie tego lotu. . . – Opowiedz mio tym.Przez dłuższą chwilę mistrz Jedi milczał. Luke czekał cierpliwie, od czasu

do czasu podskakując na wybojach.– Nie – odezwał się wreszcie C’baoth. – Nie teraz. Może kiedy indziej. –

Skinął głową przed siebie. – Jesteśmy na miejscu.Skywalker spojrzał we wskazanym kierunku. Jego oczom ukazało się kilka

domków, a w miarę jak się do nich zbliżali, zza drzew wyłaniały się kolejne.Wszystkich razem było około pięćdziesięciu. Schludne wiejskie chaty wyko-nano głównie z naturalnych materiałów budowlanych, ale w ważniejszychpunktach konstrukcje wzmocniono bardziej nowoczesnymi elementami. Po-między zabudowaniami krzątało się ze dwadzieścioro wieśniaków; większośćz nich na widok skutera z powozem przerwała swoje zajęcia. Kierowca doje-chał mniej więcej do środka wioski i zatrzymał się przed niewielką, zwieńczonąniską kopułą, budowlą. W środku widoczne było podobne do tronu krzesłoz polerowanego drewna.– Kazałem to tutaj przynieść z Wysokiego Zamku – wyjaśnił C’baoth,

wskazując tron. – Podejrzewam, że dla istot, które wyrzeźbiły to krzesło,było ono symbolem władzy.– A do czego służy teraz? – zainteresował się Luke. Ten bogato zdobiony

tron jakoś mu nie pasował do prostego, wiejskiego otoczenia.– Zwykle z tego miejsca rozstrzygam spory – odparł starzec. Podniósł się

i wysiadł z powozu. – Ale dzisiaj nie będziemy takimi formalistami. Chodź.Mieszkańcy wioski w dalszym ciągu stali nieruchomo, w milczeniu obser-

wując przybyszów. Skywalker podążył za C’baothem, starając się jednocze-śnie wyczuć, jakie jest nastawienie tych ludzi. Stwierdził, że są nieco zdziwienii z pewnym niepokojem oczekują na rozwój wypadków. Nie wyczuł jednakw ich umysłach strachu, ale z drugiej strony nie było w nich też choćby cieniasympatii.

184

Page 185: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Od jak dawna tu przychodzisz, mistrzu? – spytał.– Niecały rok – rzekł starzec, spokojnie maszerując drogą. – Początkowo

nie bardzo chcieli przyjąć mojej mądrości, ale w końcu zdołałem ich do tegonakłonić.Wieśniacy zaczęli się powoli rozchodzić do swoich zajęć, ale wciąż posyłali

za przybyszami ukradkowe spojrzenia.– Co masz na myśli mówiąc, że zdołałeś ich nakłonić? – chciał wiedzieć

Luke.– Przekonałem ich, że w ich najlepiej pojętym interesie leży, by mnie

słuchali. – Mistrz Jedi wskazał ręką chatę, do której się zbliżali. – Sięgnijumysłem na zewnątrz, Jedi Skywalker, i opowiedz mi o tym domu i jegomieszkańcach.Luke w mgnieniu oka zrozumiał, o co C’baothowi chodzi. Nie musiał

się nawet specjalnie koncentrować, by wyczuć, że to miejsce kipi od gniewui nienawiści. Gdzieś na dnie tych uczuć czaiła się nawet żądza mordu.– Oho – rzucił. – Czy sądzisz, mistrzu, że powinniśmy. . . ?– Oczywiście, że tak. Chodź. – Starzec podszedł do domu i pchnął drzwi.

Trzymając rękę na mieczu świetlnym, Skywalker podążył za nim.W izbie stali naprzeciw siebie dwaj mężczyźni. Jeden z nich trzymał w rę-

ku duży nóż. Na widok wchodzących obaj zastygli w bezruchu.– Rzuć nóż, Tarm – rozkazał surowo mistrz Jedi. – Svan, ty też odłóż

broń.Mężczyzna trzymający nóż powoli położył go na podłogę. Drugi popatrzył

na C’baotha, potem na swego bezbronnego już przeciwnika. . .– Powiedziałem: odłóż to! – rzucił starzec ostro.Wieśniak przycupnął, pospiesznie wyciągnął z kieszeni mały miotacz kuł

i położył go obok noża.– No, tak lepiej – stwierdził C’baoth. Jego głos był już spokojny, choć

pobrzmiewała w nim jeszcze nutka gniewu. – A teraz wyjaśnijcie mi, o cochodzi.Obaj mężczyźni zaczęli natychmiast krzyczeć jeden przez drugiego i wza-

jemnie obwiniać się o to, że nic nie wyszło z jakiegoś interesu. Starzec w mil-czeniu słuchał całej tej bezładnej paplaniny i zdawał się bez trudu nadążać zagwałtownym potokiem faktów, insynuacji i oskarżeń. Luke czekał cierpliwiezastanawiając się, jak C’baoth zdoła sprawiedliwie rozstrzygnąć spór. O ilezdołał się zorientować, racje obu stron były równie przekonujące.W końcu przeciwnikom zbrakło słów.

185

Page 186: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– A więc dobrze – odezwał się mistrz Jedi. – Mój werdykt jest następujący:Svan zapłaci Tarmowi całą sumę, na jaką się wcześniej zgodziliście. – Kolejnoskinął głową obu mężczyznom. – I ma to być wykonane natychmiast.– To wszystko?! – zdumiał się Luke.– Masz coś do dodania?Skywalker zerknął na wieśniaków, boleśnie świadomy tego, że kwestiono-

wanie w ich obecności wyroku C’baotha może podważyć autorytet mistrzaJedi.– Wydawało mi się tylko, że jakiś kompromis byłby tu bardziej na miejscu.– Nie będzie żadnego kompromisu – rzucił ostro starzec. – Svan zawinił

i zapłaci obiecaną sumę.– Tak, ale. . .Luke wyczuł zamiary Svana i nim mężczyzna schylił się po miotacz kul,

młody Jedi jednym płynnym ruchem wyciągnął zza pasa miecz świetlny i za-palił go. Ale C’baoth był jeszcze szybszy. W tej samej chwili, kiedy pojawiłosię zielone ostrze, uniósł rękę; z jego palców strzeliły niebieskie błyskawice,które Luke aż nazbyt dobrze pamiętał.Pioruny trafiły Svana w głowę i pierś. Mężczyzna z rozdzierającym krzy-

kiem zwalił się na ziemię. Starzec posłał w niego kolejną skwierczącą wiązkęi wieśniak wrzasnął ponownie. Metalowy miotacz kul otoczyła na ułameksekundy niebieskobiała poświata wyładowania elektrycznego i broń wypadłamężczyźnie z dłoni.C’baoth opuścił rękę i przez dłuższą chwilę w pokoju słychać było jedy-

nie ciche pojękiwanie leżącego na podłodze człowieka. Luke wpatrywał sięw niego z przerażeniem; ostry zapach ozonu przyprawił go o mdłości.– C’baoth. . . ! – zawołał.– Masz do mnie mówić: mistrzu – przerwał mu starzec spokojnie.Skywalker wziął głęboki oddech, starając się uspokoić głos i myśli. Zga-

sił miecz świetlny, przypiął go z powrotem do pasa i uklęknął przy jęczącymz bólu mężczyźnie. Svan bardzo cierpiał, ale oprócz oparzeń na piersi i ramio-nach nie odniósł żadnych poważniejszych ran. Luke delikatnie położył dłoniena najgorszych oparzeniach i używając Mocy, starał się uśmierzyć jego ból.– Jedi Skywalker – dobiegł go głos C’baotha. – Jego rany same się zagoją.

Nie mamy tu już nic do roboty.– On cierpi – rzekł młody Jedi, nie ruszając się z miejsca.– I tak powinno być. Zasłużył sobie na lekcję, a ból jest doskonałym

nauczycielem. Chodźmy już stąd.

186

Page 187: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Przez chwilę Luke wahał się, czy usłuchać starca. Na twarzy Svana wciążmalowało się cierpienie. . .– A może wolałbyś, żeby leżał tu teraz martwy, Tarm? – zapytał C’baoth.Skywalker zerknął na leżący na podłodze miotacz kul, a następnie prze-

niósł wzrok na stojącego wieśniaka. Mężczyzna stał jak sparaliżowany, z sze-roko otwartymi oczami i poszarzałą twarzą.– Svana można było powstrzymać inaczej – stwierdził młody Jedi, pod-

nosząc się z podłogi.– Ale tylko w ten sposób na długo zachowa sobie w pamięci to wyda-

rzenie. – Starzec utkwił wzrok w Luke’u. – Zapamiętaj to, Jedi Skywalker,dobrze to sobie zapamiętaj: jeśli pozwolisz, aby twój wyrok szybko poszedłw zapomnienie, to będziesz zmuszony w kółko powtarzać te same lekcje. –Jeszcze przez chwilę mierzył go wzrokiem, po czym odwrócił się w stronędrzwi. – Nie mamy tu już nic do roboty. Chodźmy.

Kiedy Skywalker otworzył furtkę w ogrodzeniu Wysokiego Zamku i wy-szedł na zewnątrz, na niebie świeciły już gwiazdy. Artoo musiał dostrzec po-jawienie się Luke’a, gdyż włączył światła lądowania, aby oświetlić mu drogę.– Cześć, Artoo – odezwał się młody Jedi. Ciężkim krokiem podszedł do

niskiej drabinki i wspiął się do kabiny. – Przyszedłem sprawdzić, jak sięmiewasz ty i myśliwiec.Robot krótkim piknięciem zapewnił go, że wszystko w porządku.– To świetnie – stwierdził Luke. Na wszelki wypadek postanowił jednak

sam sprawdzić stan maszyny. Włączył komputer. – Udało ci się znaleźć zapomocą czujników to, o co cię prosiłem?Tym razem odpowiedź robota była znacznie mniej radosna.– Aż tak źle? – zmartwił się Skywalker, kiedy na monitorze wyświetliło

się tłumaczenie. – No cóż, to efekt tego, że znajdujemy się w górach.Artoo mruknął coś ponuro, a następnie świergotliwie zadał Luke’owi py-

tanie.– Nie wiem – odparł Skywalker. – Co najmniej kilka dni. A może dłużej,

jeśli będzie chciał, żebym został. – Westchnął cicho. – Sam już nie wiem, Ar-too. Za każdym razem wszystko jest inaczej, niż sobie wyobrażam. Leciałemna Dagobah, spodziewając się zastać wielkiego wojownika, a czekał tam namnie mistrz Yoda. Przybyłem tutaj sądząc, że znajdę kogoś pokroju mistrzaYody. . . a za to spotkałem mistrza C’baotha.Robot rzucił niezbyt przychylną uwagę; na widok tłumaczenia młody Jedi

uśmiechnął się mimo woli.

187

Page 188: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– No cóż, nie zapominaj, że tego pierwszego wieczoru mistrz Yoda też niebył dla ciebie zbyt uprzejmy – przypomniał robotowi, krzywiąc się w duchuna to wspomnienie. Dla Luke’a to spotkanie również nie było łatwe. Yodasprawdzał jego cierpliwość i stosunek do obcych.Skywalker oblał ten test. I to dosyć zdecydowanie. Artoo świergotliwie

zauważył, na czym polegała różnica.– Rzeczywiście, masz rację – musiał się zgodzić Luke. – Nawet kiedy

wystawiał nas na próbę, Yoda nigdy nie traktował nas tak ostro jak C’baoth.Oparł głowę o fotel i przez otwartą osłonę kabiny zapatrzył się na szczyty

gór i widoczne wysoko nad nimi gwiazdy. Był zmęczony – i to bardziej niżkiedykolwiek od czasu decydującego starcia z Imperatorem. Miał siłę jedyniena to, żeby tu przyjść i sprawdzić, co robi jego mechaniczny towarzysz.– Nie wiem, Artoo. On zadał dzisiaj komuś ból. I to wielki. Wtrącił się

do sporu, choć nikt go o to nie prosił, a potem zmusił jego uczestników dozaakceptowania jego arbitralnego sądu. . . – Luke bezradnie rozłożył ręce.– Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić, aby Ben czy mistrz Yoda moglizachowywać się w ten sposób. Ale on jest takim samym Jedi jak tamci.Z kogo zatem powinienem brać przykład?Robot przez chwilę rozważał to, co usłyszał. Potem z wyraźnym ociąga-

niem odezwał się znowu.– To pytanie samo się nasuwa – przyznał Skywalker. – Ale dlaczego Ciem-

ny Jedi, dysponujący taką mocą jak C’baoth, miałby się bawić w podobnegierki? Mógłby mnie przecież od razu zabić i byłoby po wszystkim.Artoo wydał z siebie elektroniczny pomruk i na monitorze pojawiła się

wyliczanka potencjalnych powodów takiego stanu rzeczy. Lista była dosyćdługa, co świadczyło o tym, iż robot poświęcił sporo czasu i energii na szcze-gółowe rozważenie tej kwestii.– Dziękuję, że się o mnie troszczysz, Artoo – rzekł Luke. – Ale szcze-

rze wątpię, żeby on był Ciemnym Jedi. Jest porywczy i ulega zmiennymnastrojom, ale nie wyczuwam w nim tego zła, które emanowało z Vaderai Imperatora. – Zawahał się; to, co zamierzał teraz powiedzieć, nie chciałomu przejść przez gardło. – Bardziej prawdopodobne wydaje mi się to, żemistrz C’baoth jest obłąkany.Chyba po raz pierwszy w życiu Artoo był tak zaskoczony, że odjęło mu

mowę. Przez dłuższą chwilę słychać było jedynie szum wiatru igrającegow koronach strzelistych drzew otaczających Wysoki Zamek. Wpatrując sięw gwiazdy, Skywalker czekał, aż robot odzyska głos.W końcu Artoo się odezwał.

188

Page 189: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Nie, tak właściwie to nie wiem, jak coś podobnego mogło się zdarzyć– odparł Luke, kiedy pytanie pojawiło się na ekranie komputera. – Chociażmam na ten temat pewną teorię.Splótł ręce na karku i wziął głęboki oddech. Czuł się zmęczony nie tylko

psychicznie, ale i fizycznie: dokuczał mu tępy ból mięśni, podobny do tego,jaki odczuwał po całym dniu intensywnych ćwiczeń. Na wpół świadomie roz-ważał, czy w powietrzu może być coś, czego nie wykryły czujniki myśliwca.– Nigdy ci o tym nie mówiłem, ale po tym jak Ben zginął na pierwszej

Gwieździe Śmierci, zdarzało mi się czasem słyszeć jego głos. A kiedy Sojuszmusiał opuścić Hoth, Ben zaczął mi się także ukazywać.Artoo zaświergotał coś pytająco.– Tak, to z nim rozmawiałem czasem na Dagobah – potwierdził Skywal-

ker. – A później, tuż po bitwie pod Endorem, zobaczyłem nie tylko Bena, aletakże Yodę i mojego ojca. Chociaż ci dwaj ostatni nie odezwali się ani sło-wem i widziałem ich tylko ten jeden jedyny raz. Podejrzewam, że umierającyJedi może jakoś. . . no nie wiem. . . jakoś uczepić się innego Jedi, który jestw pobliżu.Robot rozważał to przez chwilę, po czym wskazał słaby punkt jego rozu-

mowania.– Nie twierdzę, że jest to najbardziej spójna teoria w całej galaktyce –

burknął Luke z nutką rozdrażnienia. – Mogę się mylić, ale jeśli istotnie jesttak, jak mówię, to pięciu pozostałych mistrzów Jedi z Misji Międzygalaktycz-nej mogło się jakoś uczepić C’baotha.Artoo gwizdnął w zamyśleniu.– Racja – przyznał ze smutkiem Skywalker. – Nie przeszkadzało mi to, że

Ben był blisko mnie; wręcz przeciwnie, żałuję teraz, że częściej ze mną nierozmawiał. Ale mistrz C’baoth ma znacznie większą moc niż ja. Może z nimsprawa przedstawia się inaczej.Robot jęknął cichutko raz i drugi, a na monitorze pojawiło się pełne

niepokoju pytanie.– Nie mogę go tak po prostu zostawić, Artoo – stwierdził Luke, ciężko

potrząsając głową. – Nie w takim stanie. I nie w sytuacji, gdy istnieje szansa,że zdołam mu pomóc.Skrzywił się, gdyż słowa te stanowiły bolesną reminiscencję przeszłości.

Darth Vader również potrzebował pomocy i Luke podjął się tego, by go od-ciągnąć od ciemnej strony. Ale sam omal przy tym nie zginął. „Co ja najlep-szego robię? – zastanawiał się w duchu. – Przecież nie jestem uzdrowicielem.Dlaczego więc wciąż upieram się przy tym, by nim zostać?”

189

Page 190: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

„Luke?”Skywalker z trudem wrócił myślami do rzeczywistości.– Muszę już iść – oznajmił, dźwigając się z fotela. – Mistrz C’baoth mnie

wzywa.Wyłączając monitory, zdążył jeszcze dostrzec na ekranie tłumaczenie ner-

wowej paplaniny robota.– Nie martw się, Artoo – rzucił. Wychylił się z otwartej kabiny i poklepał

robota uspokajająco. – Nic mi się nie stanie. Nie zapominaj o tym, że jestemrycerzem Jedi. A na razie pilnuj tu wszystkiego, dobra?Kiedy zszedł po drabince na ziemię, robot zapiszczał żałośnie. Skywalker

zatrzymał się na chwilę i popatrzył na mroczne domostwo rozjaśnione jedyniebladą poświatą bijącą od punktowych reflektorów myśliwca. Przyszło mu dogłowy, że być może Artoo ma rację i rzeczywiście powinni stąd jak najszybciejodlecieć.Robot wypowiedział bowiem trafną uwagę: Luke nigdy nie przejawiał ta-

lentu do korzystania z uzdrowieńczych właściwości Mocy – co do tego niebyło najmniejszych wątpliwości. Pomoc C’baothowi mogła się okazać dłu-gim, czasochłonnym procesem, a w dodatku bez żadnej gwarancji na końco-wy sukces. A w sytuacji, gdy na czele Imperium stał wielki admirał, NowąRepubliką targały wewnętrzne konflikty i ważyły się losy całej galaktyki, czyrzeczywiście na to właśnie powinien poświęcać czas?Oderwał wzrok od mrocznej budowli i popatrzył na widniejące w ciem-

nościach zarysy gór otaczających leżące w dole jezioro. Ledwie widocznew słabym świetle trzech niewielkich księżyców Jomarku, pokryte gdzienie-gdzie śniegiem szczyty przywiodły mu na myśl rozciągające się na południeod stolicy Coruscant góry Manarai. I natychmiast stanęła mu przed oczamipewna scena; przypomniał sobie, jak stojąc na dachu Pałacu Imperialnego,wpatrzony w owe góry, klarował Threepiowi, że rycerz Jedi nie powinien an-gażować się w sprawy wagi galaktycznej tak bardzo, by przestać się troszczyćo poszczególnych ludzi.Wypowiedziane wtedy przez niego słowa brzmiały wzniosie i szlachetnie.

Teraz miał okazję udowodnić, że nie była to jedynie czcza gadanina.Wziął głęboki oddech i ruszył w stronę furtki.

Page 191: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

15– Tangrene było ukoronowaniem naszych wysiłków – powiedział senator

Bel Iblis. Opróżnił do końca kieliszek i uniósł go wysoko w górę. W przeciw-ległym krańcu przestronnej, teraz niemal pustej kantyny w kwaterze głównej,barman w milczeniu skinął głową i zajął się przygotowaniem nowych drin-ków. – W owym czasie już od jakichś trzech lat nękaliśmy Imperium z ukrycia– ciągnął Koreliańczyk. – Uderzaliśmy na pomniejsze bazy i transporty woj-skowe, przy każdej sposobności starając się przysporzyć naszym wrogom jaknajwięcej kłopotów. Ale do czasu Tangrene przeciwnicy nie zwracali na naswiększej uwagi.– A co się zdarzyło na Tangrene? – spytał Han.– Wysadziliśmy w powietrze jedną z głównych siedzib wywiadu – wyjaśnił

z wyraźną satysfakcją senator. – A potem wymknęliśmy się stamtąd podnosem trzech niszczycieli gwiezdnych, które miały pilnować tego miejsca.Chyba właśnie wtedy zdali sobie wreszcie sprawę z tego, że nie jesteśmyjedynie drobnymi natrętami. Zrozumieli, że naszą grupę trzeba traktowaćserio.– O, z pewnością to do nich dotarło – stwierdził Solo. Pokręcił z podzi-

wem głową. Wystarczająco trudną sztuką było samo dostanie się do którejśz siedzib imperialnego wywiadu; wysadzenie jej w powietrze i na dodatekwyjście z tej akcji cało – to było naprawdę coś. – Jakie ponieśliście straty?

191

Page 192: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Co najdziwniejsze, zdołała się stamtąd wycofać cała piątka naszychstatków – odparł Bel Iblis. – Oczywiście wszystkie miały liczne uszkodzenia,a jeden nie nadawał się do użytku przez niemal siedem miesięcy; ale byłowarto.– Zdawało mi się, iż mówił pan, że macie sześć pancerników – odezwał

się Lando.– Obecnie mamy ich sześć – skinął głową Koreliańczyk. – Wówczas mie-

liśmy tylko pięć.– Aha – rzucił Calrissian.– I to właśnie po tej akcji zaczął pan nieustannie zmieniać lokalizację baz?

– zainteresował się Solo.Bel Iblis jeszcze przez chwilę wpatrywał się w Landa, po czym przeniósł

wzrok na Hana.– Tak, od tego czasu mobilność stała się dla nas najważniejsza, chociaż

i wcześniej nie tkwiliśmy ciągle w tym samym miejscu – uściślił. – Ta bazato już chyba nasza trzynasta siedziba w ciągu ostatnich siedmiu lat, zgadzasię, Seno?– Czternasta – poprawiła go kobieta. – Licząc te bazy na asteroidach

Womrik i Matti.– A więc czternasta – skinął głową senator. – Zapewne zdążyli panowie

zauważyć, że każdy budynek jest tu wykonany z dwustanowych elementówplastikowych z pamięcią kształtu. Dzięki temu stosunkowo łatwo jest wszyst-ko zwinąć i załadować na statki. – Zaśmiał się krótko. – Chociaż zdarzało się,że mieliśmy z tego powodu kłopoty. Raz na Lelmrze złapała nas gwałtownaburza. Pioruny uderzały tak blisko nas, że wyładowania elektryczne urucho-miły przerzutniki bistabilne w kilku barakach i centrum kierowania ogniem.Wszystkie te budynki natychmiast złożyły się jak domki z kart, zamykającw środku pięćdziesięciu ludzi.– Mieliśmy niezły ubaw – wtrąciła Sena ironicznie. – Na szczęście nikt

nie zginął, ale straciliśmy niemal całą noc, zanim zdołaliśmy ich uwolnić.A dookoła nas cały czas szalała burza.– Wszystko uspokoiło się dopiero tuż przed świtem – ciągnął senator. –

A do następnego dnia już nas tam nie było. . . O, doskonale – rzucił na widokbarmana.Mężczyzna przyniósł następną kolejkę drinków. Bel Iblis nazywał je wy-

krzywiaczami: była to mieszanka koreliańskiego koniaku z jakimś cierpkimsokiem z nieznanych owoców. Nie był to może napój, jaki Solo spodziewał siępić w bazie wojskowej, ale też nie smakował aż tak źle. Senator wziął z tacy

192

Page 193: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

dwa kieliszki i podał je Hanowi i Senie; potem wziął dwa kolejne. . .– Jeszcze mam, dziękuję – odezwał się Lando, nim Koreliańczyk zdążył

podać mu drinka.Solo posłał siedzącemu po drugiej stronie stołu przyjacielowi zdumione

spojrzenie. Calrissian z kamienną twarzą tkwił sztywno w fotelu, a jego kieli-szek był jeszcze do połowy pełny. Han uświadomił sobie, że to był ciągle tensam, pierwszy kieliszek; od kiedy Bel Iblis przyprowadził ich tutaj półtorejgodziny temu, Lando nie poprosił o kolejnego drinka. Solo napotkał spoj-rzenie przyjaciela i uniósł lekko brwi. Lando przez chwilę patrzył na niegonieprzeniknionym wzrokiem, po czym spuścił oczy i wypił nieco trunku.– Od czasu Tangrene upłynął jakiś miesiąc, kiedy po raz pierwszy spo-

tkaliśmy Borska Fey’lyę – podjął Koreliańczyk.Han spojrzał na senatora i ogarnęło go poczucie winy. Tak się zasłuchał

w opowieść Bela Iblisa, że na śmierć zapomniał, po co w ogóle wyruszyliz Landem w tę podróż. Pewnie dlatego przyjaciel posłał mu tak lodowatespojrzenie.– No tak, Fey’lya – powiedział. – Co pana z nim łączy?– Mogę pana zapewnić, że znacznie mniej niż on by sobie życzył. Podczas

najtrudniejszych lat wojny wyświadczył nam kilka przysług i teraz chybauważa, że powinniśmy mu się za to odwdzięczyć z nawiązką.– A co to były za przysługi? – zainteresował się Lando.– Raczej niewielkie – odparł senator. – Najpierw pomógł nam zorganizo-

wać linię zaopatrzeniową prowadzącą przez Nową Kowię, a potem raz ścią-gnął na pomoc krążowniki gwiezdne, kiedy Imperium pojawiło się w pobliżuw niewygodnym dla nas momencie. On, a także inni Botańczycy niekiedyprzelewali na nasze konto pewne sumy pieniędzy, co umożliwiło nam szybszyzakup potrzebnego sprzętu. To była tego typu pomoc.– A jak konkretnie wyraża się wasza wdzięczność? – drążył Lando.– Czyli innymi słowy, czego dokładnie chce od nas Fey’lya? – sprecyzował

jego pytanie Bel Iblis, uśmiechając się nieznacznie.Calrissian nie odwzajemnił uśmiechu.– Na początek to nam wystarczy – rzucił.– Lando! – upomniał go Han.– Nic nie szkodzi – rzekł senator, ale uśmiech znikł z jego twarzy. – Jednak

zanim odpowiem na to pytanie, chciałbym, żeby panowie powiedzieli co niecona temat najwyższych władz Nowej Republiki. Jaka jest pozycja Mon Mo-thmy w nowym rządzie, jak układają się jej stosunki z Fey’lyą. . . Wszystkietego typu informacje.

193

Page 194: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– To wszystko nie jest chyba tajemnicą. – Solo wzruszył ramionami.– Znam wersję oficjalną – zauważył Bel Iblis. – Ale ja pytam o to, jak te

sprawy wyglądają naprawdę.– Nie bardzo rozumiem – powiedział Han, spoglądając na Landa. Senator

pociągnął łyk trunku.– W takim razie spróbuję wyrażać się jaśniej – oznajmił, przyglądając

się badawczo napojowi w kieliszku. – Do czego tak naprawdę zmierza MonMothma?Solo poczuł nagły gniew.– Czy to właśnie powiedział panu Breil’lya? – rzucił ostro. – Że ona coś

knuje?Bel Iblis oderwał wzrok od kieliszka.– To nie ma nic wspólnego z Botańczykami – rzekł cicho. – Chodzi wy-

łącznie o Mon Mothmę. Koniec, kropka.Solo patrzył na niego, zupełnie skołowany. Miał pewne zastrzeżenia co

do przewodniczącej Rady – i to wcale niemałe – poczynając choćby od te-go, że wciąż wynajdywała Leii nowe zadania dyplomatyczne, nie pozwalającjej skoncentrować się na ćwiczeniu umiejętności Jedi. Denerwowało go takżemnóstwo innych spraw. Ale żeby. . .– O ile mi wiadomo – zwrócił się spokojnym tonem do senatora – ona

próbuje jedynie zorganizować nowy rząd.– I sama chce stanąć na jego czele?– A dlaczego by nie?Po twarzy Bela Iblisa przesunął się jakiś cień i mężczyzna znów utkwił

wzrok w kieliszku.– To chyba było nieuniknione – mruknął pod nosem. Milczał przez chwilę,

po czym uniósł głowę, jakby odpędzając od siebie złe myśli. – A zatem jestpan skłonny twierdzić, że stajecie się republiką nie tylko z nazwy, ale takżefaktycznie?– Tak, ośmieliłbym się zaryzykować takie stwierdzenie – skinął głową Solo.

– A co to ma wspólnego z Fey’lyą?– Fey’lya uważa, że Mon Mothma dąży do tego, by skupić w swym ręku

zbyt wielką władzę – odparł senator, wzruszając ramionami. – Pan zapewnenie zgodzi się z tą opinią?Han zawahał się na chwilę.– Właściwie nie wiem – wyznał. – Ale z całą pewnością Mon Mothma już

nie kieruje wszystkim osobiście, tak jak to robiła w czasie wojny.– Wojna jeszcze się nie skończyła – przypomniał mu Bel Iblis.

194

Page 195: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– No, tak. . .– A co zdaniem Fey’lyi należałoby zrobić w tej sprawie? – odezwał się

Lando.Senator wykrzywił usta.– Och, Fey’lya głosi konieczność ponownego podziału władzy, czemu

zresztą nie należy się dziwić, gdyż ma w tym własny interes. Ale tacy wła-śnie są Botańczycy: wystarczy dać im tylko zakosztować zupy, a natychmiastzaczną się przepychać jeden przez drugiego, żeby zdobyć chochlę i samemuzacząć tę zupę rozlewać.– Szczególnie jeśli mają prawo uważać się za cennych sprzymierzeńców

strony wygrywającej – rzucił Lando. – Podczas gdy innym to prawo nieprzysługuje.Sena poruszyła się nerwowo na krześle; ale nim zdążyła się odezwać, Bel

Iblis powstrzymał ją skinieniem ręki.– Zastanawia się pan, dlaczego się nie przyłączyłem do Sojuszu? – rzekł

spokojnie. – Dlaczego zdecydowałem się prowadzić swoją prywatną wojnęz Imperium?– To prawda – przyznał Calrissian opanowanym tonem. – Istotnie mnie

to nurtuje.Senator zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.– Mogę wymienić kilka powodów, dla których uznałem, iż lepiej będzie

pozostać niezależnym – powiedział w końcu. – Przede wszystkim bezpieczeń-stwo. Pomiędzy różnymi jednostkami Sojuszu przepływało wiele informacjii istniało realne niebezpieczeństwo, że Imperium zdoła część z nich przechwy-cić. Przez pewien czas co piąta baza republikańska wpadała w ręce Imperiumz powodu zaniedbań w systemie bezpieczeństwa.– Rzeczywiście mieliśmy z tym pewne trudności – przyznał Han – ale

potem udało się nam całkiem nieźle je przezwyciężyć.– Czyżby? – odbił piłeczkę Bel Iblis. – A co z tym źródłem przecieków,

które – o ile mi wiadomo – funkcjonuje w samym Pałacu Imperialnym.– Tak, wiemy, że taki przeciek istnieje – odparł Solo. Poczuł się jak dziec-

ko, które przyłapano na tym, że nie odrobiło pracy domowej. – Nasi ludziepróbują go zlokalizować.– Oby im się to udało. Jeśli prawidłowo odczytaliśmy komunikaty Im-

perium, to ten informator ma swój własny kryptonim: Źródło Delta, a cowięcej, przesyła wiadomości bezpośrednio wielkiemu admirałowi.– No dobrze – przerwał tę wymianę zdań Calrissian. – Bezpieczeństwo.

A jakie były inne powody?

195

Page 196: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Spokojnie, Lando. – Han zgromił przyjaciela wzrokiem. – To nie jestjakiś proces, czy. . .Urwał, gdyż Bel Iblis powstrzymał go skinieniem ręki.– Dziękuję panu, Solo, ale sam potrafię bronić swoich racji – rzekł senator.

– I z chęcią to zrobię. . . gdy będzie po temu odpowiedni moment. – Zerknąłna Calrissiana, a następnie na zegarek. – Teraz jednak czekają na mnie inneobowiązki. Robi się późno, a wiem, że od chwili lądowania nie mieli jeszczepanowie okazji naprawdę wypocząć. Irenez dopilnowała, by zaniesiono panówbagaże do wolnej kwatery oficerskiej w pobliżu lądowiska. Jest niestety dosyćmała, ale mam nadzieję, że będzie tam panom wygodnie. – Podniósł sięz fotela. – Może dokończymy tę rozmowę później, podczas kolacji.Han zerknął na Landa. Wyraz twarzy przyjaciela zdawał się mówić, że

zdaniem Calrissiana senator przerwał rozmowę w nieprzypadkowym momen-cie, ale Lando nie wypowiedział tej uwagi na głos.– Dobrze, oczywiście – odpowiedział za siebie i Calrissiana Solo.– Świetnie – ucieszył się senator. – Sena będzie mi teraz potrzebna, ale

wychodząc pokażemy panom, w którą stronę trzeba iść. Chyba że wolą pa-nowie, bym wam przydzielił przewodnika?– Z pewnością sami trafimy na miejsce – zapewnił go Han.– Dobrze. Ktoś przyjdzie do panów, gdy kolacja będzie gotowa. A zatem

do zobaczenia.

Przeszli już z połowę drogi do swojej kwatery, gdy Lando zdecydował sięprzerwać milczenie.– Słuchaj, załatwmy to raz, a dobrze, co?– Niby co mamy załatwić? – burknął Han.– Zrób mi wreszcie awanturę za to, że się nie płaszczyłem przed twoim

przyjacielem senatorem. Nawrzeszcz na mnie i będziemy to mieli z głowy, bomusimy normalnie pogadać.Solo nawet na niego nie spojrzał.– Nie chodzi o to, że się przed nim nie płaszczyłeś – wycedził. – Nawet

Chewie, kiedy jest w złym humorze, bywa bardziej uprzejmy niż ty dzisiaj.– Masz rację. Chcesz się jeszcze trochę pozłościć, czy też mogę ci powie-

dzieć, dlaczego tak się zachowałem?– O, to będzie z pewnością bardzo interesujące – stwierdził Solo z sar-

kazmem. – Rozumiem, że masz ważny powód, aby być nieuprzejmym wobecdawnego senatora Imperium, tak?

196

Page 197: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– On nie jest z nami szczery, Han – oznajmił Calrissian z przekonaniem.– A przynajmniej nie całkowicie.– No i co z tego? A kto powiedział, że musi od razu opowiadać wszystko

nieznajomym?– Ściągnął nas tutaj. Po co to zrobił, jeśli teraz nas okłamuje?Solo zerknął na przyjaciela spod oka. . . I mimo złości na niego dostrzegł,

że twarz Landa jest napięta. Z całą pewnością sprawa, o której mówił, wy-dawała mu się ważna.– No dobrze – rzekł Han nieco spokojniej. – W czym nas okłamał?– Choćby w kwestii tego obozu – odparł Calrissian, wskazując ręką naj-

bliższy budynek. – Senator twierdził, że często zmieniają miejsce pobytu:czternaście razy w ciągu siedmiu lat, pamiętasz? Ale ten obóz stoi tu dłużejniż pół roku.Solo zerknął na budynek, który właśnie mijali. Kiedy przyjrzał mu się

bliżej, zauważył, że brak jest śladów zgięć w miejscach, gdzie plastikowakonstrukcja powinna się składać; dostrzegł natomiast ślady upływu czasu napodmurówce.– Są też inne sprawy – ciągnął Lando. – Ta kantyna w kwaterze głównej:

zwróciłeś uwagę na wystrój sali? Te kilkanaście rzeźb rozmieszczonych napostumentach przy przegrodach oddzielających od siebie stoliki i ta całamasa ozdobnych latarenek. . . A te wszystkie rzeczy wiszące na ścianach:ekran wielkiego antycznego wideofonu nad barem, chronometr pokładowytuż przy wyjściu. . .– Słuchaj, ja też tam byłem – przerwał mu Han. – Do czego zmierzasz?– Moim zdaniem ten obóz nie jest przystosowany do tego, by go spakować

w trzy minuty i natychmiast opuścić planetę – stwierdził cicho Calrissian. –Już nie. Nikt nie urządza się tak wygodnie, jeśli zajmuje się atakami na bazyimperialne.– Może postanowili się na jakiś czas przyczaić – podsunął Solo. Koniecz-

ność stawania w obronie Bela Iblisa zaczynała go coraz bardziej męczyć.– Możliwe. W takim razie rodzi się pytanie: dlaczego ciągle jeszcze za-

trzymuje swoje statki i żołnierzy?Han zagryzł wargi; domyślił się, do czego Lando zmierza.– Sądzisz, że zawarł jakiś układ z Fey’lyą?– Taka odpowiedź sama się nasuwa – przyznał rzeczowo Calrissian. –

Słyszałeś, w jaki sposób wyrażał się o Mon Mothmie? Jakby oczekiwał, żelada dzień ogłosi się Imperatorem. Czyżby wpływ Fey’lyi?

197

Page 198: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Solo zamyślił się na chwilę. To, co mówił Lando, w dalszym ciągu wyda-wało mu się bezsensowne, ale nie aż tak absurdalne jak w pierwszej chwili. Bojeśli Fey’lya liczył na to, że dokona przewrotu za pomocą sześciu prywatnychpancerników, to mógł się srodze zawieść. Chociaż z drugiej strony. . .– Lando, poczekaj, to jest bez sensu. Jeśli oni knują coś przeciwko Mon

Mothmie, to po co by nas tutaj ściągali?– No, tu właśnie dochodzimy do najgorszej ewentualności, stary. – Calris-

sian gwizdnął przez zęby. – Może twój przyjaciel senator to totalny oszust. . .i mamy tu do czynienia z potężną intrygą Imperium.– No, teraz to już nic nie rozumiem.– Zastanów się przez chwilę – Lando ściszył głos, gdyż zza rogu wyłoniła

się grupka umundurowanych mężczyzn, którzy jednak skierowali się w prze-ciwną stronę obozowiska. – Garm Bel Iblis, który rzekomo zginął, nagle cu-downie ożywa? I nie dość, że żyje, to jeszcze ma prywatną armię, o którejżaden z nas dotychczas nie słyszał?– No tak, ale przecież Bel Iblis nie był pustelnikiem. W czasach kiedy

dorastałem, można go było zobaczyć na wielu hologramach i nagraniach.Ktoś musiałby sobie zadać sporo wysiłku, żeby wyglądać tak jak on i mówićjego głosem.– Gdyby można było teraz obejrzeć te nagrania i porównać tamtego Iblisa

z tym, którego spotkaliśmy tutaj, to rzeczywiście miałbyś rację – przyznałCalrissian. – Ale do chwili obecnej pozostały jedynie wspomnienia. W takiejsytuacji stworzenie w miarę wiernego sobowtóra nie jest już takie trudne.Wiemy też, że ta baza znajduje się tutaj od ponad roku; może porzucił jąktoś inny. Nie stanowi też wielkiego problemu stworzenie pozorów istnieniaprawdziwej armii. Przynajmniej Imperium nie miałoby z tym kłopotu.– Lando, myślę, że trochę fantazjujesz – potrząsnął głową Han. – Impe-

rium nie zadawałoby sobie tyle trudu tylko ze względu na nas.– Być może wcale nie chodziło o nas. Może robiono to z myślą o Fey’lyi,

a my po prostu wpakowaliśmy się w to przez przypadek.– Z myślą o Fey’lyi?! – zdumiał się Solo.– Jasne. Imperium zaczyna od tej sztuczki z kontem Ackbara. To rzuca

cień na admirała, co powoduje zachwianie jego pozycji. Teraz postaw sięw sytuacji Fey’lyi, który jest przekonany, że ma poparcie legendarnego GarmaBela Iblisa i jego prywatnej armii. Botańczyk sięga po władzę, a wśród elitypolitycznej Nowej Republiki powstaje zamieszanie; i kiedy nikt nie patrzy,Imperium odbija kilkanaście planet. Szybko, cicho i bez kłopotu.– Bez kłopotu, tak? – prychnął Solo.

198

Page 199: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Mamy tu do czynienia z wielkim admirałem, Han – przypomniał muLando. – Wszystko jest możliwe.– Cóż, możliwe nie znaczy jeszcze prawdopodobne – odciął się Solo. –

Jeśli prowadzą taką zawikłaną grę, to po co jeszcze nas by tutaj ściągali?– A czemu nie? Nasza obecność w niczym nie komplikuje ich planów.

A może nawet nieco im pomaga. Pokazują nam obóz, odsyłają z powro-tem do domu, my powstrzymujemy Fey’lyę, a Mon Mothma ściąga statki naCoruscant na wypadek przewrotu, który nigdy nie nastąpi. Jeszcze większezamieszanie i jeszcze więcej nie strzeżonych terenów, które Imperium możezagarnąć.– Myślę, że tworzysz nierealne scenariusze – potrząsnął głową Han.– Możliwe – rzucił Calrissian ponuro. – A ty być może pokładasz zbytnią

ufność w mitycznym koreliańskim senatorze.Doszli właśnie do swojej kwatery – jednego z szeregowych domków zbu-

dowanych na planie kwadratu o boku długości około pięciu metrów. Solootworzył zamek za pomocą szyfru, który podała mu Sena, i razem z Landemweszli do środka.Wyposażenie i wystrój kwatery były niezwykle skromne i ograniczały się

do niezbędnego minimum. Całe pomieszczenie składało się z jednego pokojuz niewielką wnęką kuchenną po jednej stronie i drzwiami – zapewne do łazien-ki – po drugiej. Większą część pokoju zajmował duży, brązowy, składany stółi dwa stare, proste krzesła obite szarym materiałem. O ścianę stały opartedwa składane łóżka, które na noc zajmowały na podłodze miejsce stołu.– Przytulnie tu – powiedział Lando.– Pewnie można to wszystko złożyć i przenieść na statki w ciągu trzech

minut, nie sądzisz? – rzucił Han.– To prawda. I tak samo powinna wyglądać kantyna, tylko że tam odnio-

słem zupełnie inne wrażenie.– Może doszli do wniosku, że dobrze jest tu mieć choćby jeden budynek,

który nie wygląda jak zabytek z czasów wojen klonowych – podsunął Solo.– Być może. – Lando uklęknął obok jednego z krzeseł i zerknął na obicie.

– Pewnie ściągnęli je z tego pancernika. – Wsunął palec pod szary materiał.– Wygląda na to, że obili te krzesła, nie podkładając nawet gąbki. . .Urwał raptownie, a jego twarz przybrała nagle surowy wyraz.– Co się stało? – zainteresował się Han.Calrissian powoli odwrócił głowę w stronę przyjaciela.– To krzesło – szepnął. – Ono nie jest pod spodem szare: jest złoto-

-niebieskie.

199

Page 200: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– No i co z tego? – zdziwił się Solo.– Nie rozumiesz? Wnętrz statków wojennych nie wykańcza się w kolorze

złoto-niebieskim. Nigdy się tego nie robiło. Ani w czasach Imperium, aniw Starej Republice, ani też w Nowej Republice. Zdarzyło się to tylko jedenraz.– To znaczy?Lando wziął głęboki oddech.– W przypadku Floty Katańskiej.Han utkwił wzrok w przyjacielu; przebiegł go zimny dreszcz. Flota Ka-

tańska. . .– To nie może być prawda, Lando – rzucił. – To na pewno jakaś pomyłka.– Nie ma mowy o żadnej pomyłce, Han – potrząsnął głową Calrissian.

Wsunął rękę głębiej pod szary materiał i uniósł go tak, by było wyraźnie wi-dać złoto-niebieskie obicie pod spodem. – Kiedyś spędziłem bite dwa miesiącena poszukiwaniach Ciemnej Flotylli. Jestem pewien, że się nie mylę.Solo spoglądał na spłowiały, złoto-niebieski materiał. Wszystko to wy-

dawało mu się nierealne. Flota Katańska. . . Ciemna Flotylla, która zaginęłaprzed pół wiekiem. . . i teraz nagle się odnalazła.„Być może”.– Potrzebne nam będą jakieś bardziej konkretne dowody – zwrócił się do

Landa. – To co odkryłeś, jeszcze o niczym nie świadczy.Calrissian pokiwał głową, wciąż jeszcze wyraźnie wzburzony.– To by tłumaczyło, dlaczego przez całą drogę tutaj trzymali nas na

pokładzie „Ślicznotki” – stwierdził. – Nie zdołaliby ukryć faktu, że załogaich pancernika liczy zaledwie dwa tysiące członków zamiast regularnej obsadyw liczbie szesnastu tysięcy. Flota Katańska. . .– Musimy zajrzeć do środka któregoś ze statków – stwierdził Han. – Ten

sygnał rozpoznawczy, który wysłała Irenez. . . Nie udało ci się go zarejestro-wać?Lando wciągnął głęboko powietrze w płuca, po czym wypuścił je gwał-

townie.– Sądzę, że moglibyśmy go odtworzyć. Ale jeśli mają choć trochę oleju

w głowie, to kod pozwalający na wejście różni się od kodu pozwalającego nawyjście. Chyba nie musimy jednak koniecznie pchać się do wnętrza statków.Chciałbym jedynie obejrzeć sobie dokładnie ten ekran wideofonu w kantynie.– Dobra – rzucił Han posępnie. – A zatem spróbujemy ci to umożliwić.

Page 201: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

16Powrót do kantyny zajął im zaledwie kilka minut. Po drodze Han ob-

serwował mijanych pieszych i pojazdy. Miał nadzieję, że jest jeszcze na tylewcześnie, iż kantyna będzie pusta. Obejrzenie z bliska ogromnego ekranui tak wydawało się dość kłopotliwym przedsięwzięciem; lepiej byłoby to zro-bić bez obecności grupy gapiów, którzy obserwowaliby z zainteresowaniem,co się dzieje przy barze.– Czego my właściwie szukamy? – spytał, gdy znaleźli się już w pobliżu

budynku.– Z tyłu ekranu powinny się znajdować odpowiednie gniazdka umożliwia-

jące włączenie go w obwody stosowane na statkach z układami podporząd-kowania – wyjaśnił Lando. – Będzie tam również numer seryjny.Han pokiwał głową. A zatem będą musieli zdjąć ekran ze ściany. „Po

prostu cudownie”.– Skąd masz tyle wiadomości na temat tej floty?– Jak już mówiłem, dużo o niej czytałem – mruknął Calrissian. – Jeśli

już koniecznie chcesz wiedzieć, to kiedy jeszcze zajmowałem się handlemużywanymi statkami, w wyniku pewnego interesu została mi w ręku fałszywamapa. Doszedłem do wniosku, że jeśli dowiem się o Flocie Katańskiej tyle, bywyglądać na eksperta, to uda mi się opylić tę mapę komuś innemu i odzyskaćpieniądze.

201

Page 202: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– I co, udało ci się?– Naprawdę cię to interesuje?– W zasadzie nie. Przygotuj się, zaraz zaczynamy przedstawienie.Mieli szczęście. Z wyjątkiem barmana i paru wyłączonych teraz robotów-

-kelnerów w kantynie nie było żywej duszy.– Witam panów ponownie – ucieszył się na ich widok barman. – Czym

mogę służyć?– Chcielibyśmy kupić coś, co będziemy mogli zabrać ze sobą na kwaterę

– odparł Han i szybkim spojrzeniem omiótł półki za barem. Mieli tu całkiemniezły wybór: około stu butelek w różnych kształtach i rozmiarach. Z bo-ku Solo dostrzegł drzwi, które zapewne prowadziły na zaplecze. „To chybanajlepszy sposób” – pomyślał. – Nie macie przypadkiem koniaku Vistulo?– Zdaje się, że jest – odparł barman i odwrócił się w stronę półek z bu-

telkami. – Tak, proszę bardzo.– Jaki to rocznik? – zainteresował się Han.– Chwileczkę. . . – Mężczyzna obejrzał uważnie butelkę. – Czterdziesty

dziewiąty.– A nie macie czterdziestego szóstego? – skrzywił się Solo. – Może znajdzie

się gdzieś na zapleczu?– Raczej nie, ale sprawdzę – odpowiedział uprzejmie barman i ruszył

w stronę drzwi.– Pójdę z panem – zaofiarował się Han. Nie czekając na odpowiedź schylił

się, zanurkował pod kontuar i dołączył do mężczyzny.Przez chwilę barman miał taki wyraz twarzy, jakby zamierzał zaprotesto-

wać. Ale przecież wcześniej widział obydwu mężczyzn, jak pili drinki w to-warzystwie samego Bela Iblisa; poza tym Han i tak był już w połowie drogido drzwi prowadzących na zaplecze.– No dobrze – zgodził się.– Świetnie – ucieszył się Solo. Otworzył drzwi i przepuścił mężczyznę

przodem.Nie miał pojęcia, ile czasu Lando będzie potrzebował na to, by zdjąć

ekran ze ściany, obejrzeć go dokładnie i odwiesić na miejsce. Chcąc wiec zy-skać na czasie, na wszelki wypadek przeciągnął poszukiwania vistulo rocznikczterdziesty szósty na całe pięć minut. Nie znalazłszy poszukiwanego trunku,przystał radośnie na kibszę rocznik czterdziesty ósmy. Barman ruszył w kie-runku drzwi, a Han – modląc się w duchu, żeby wszystko było w porządku –podążył za nim.

202

Page 203: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Calrissian stał przy barze w tym samym miejscu, gdzie Solo go zostawił.Miał ściągniętą twarz, a jego ręce spoczywały na blacie. I nie bez powodu.Kilka kroków za nim, z ręką na kolbie blastera stała Irenez.– O, witaj – zwrócił się do niej Han, robiąc przy tym minę niewiniątka.

– To zabawne, że się tu spotykamy.Jednak jego beztroski wyraz twarzy nie rozbroił kobiety.– To wcale nie jest zabawne – rzuciła cierpko. – Sena kazała mi mieć was

na oku. Dostaliście już to, po co tu przyszliście?Solo zerknął na Landa, który w odpowiedzi nieznacznie skinął głową.– Tak, chyba tak.– To świetnie. W takim razie wyjdźmy na zewnątrz. Han oddał barmanowi

butelkę kibszy.– Proszę ją zatrzymać – powiedział. – Wygląda na to, że przyjęcie zostało

odwołane.

Gdy wyszli z kantyny, czekał już na nich stary, pięcioosobowy transporter.– Do środka! – rzuciła Irenez, wskazując tylne drzwi pojazdu.Solo i Calrissian usłuchali bez słowa. Wewnątrz czekała na nich Sena

Leikvold Midanyl; siedziała sztywno na jednym z miejsc dla pasażerów.– Witam panów – skinęła głową. – Proszę, niech panowie usiądą.Han zajął miejsce na jednym z foteli i obrócił go w stronę kobiety.– Czyżby już była pora na kolację?– Irenez, ruszaj – powiedziała Sena, ignorując skierowane do niej pytanie.

– Obwieź nas po obozie, wszystko jedno którędy.Irenez w milczeniu przeszła na przód pojazdu; transporter zatrząsł lekko

i ruszył z miejsca.– Nie zabawili panowie zbyt długo w swoim pokoju – zwróciła się Sena

do Hana.– Nie przypominam sobie, by senator kazał nam siedzieć na kwaterze –

odciął się Solo.– Bo nie kazał. Ale dobrze wychowany gość powinien wiedzieć, że nie

należy się kręcić bez eskorty po newralgicznych miejscach obozu.– Przepraszam – rzucił Han, starając się, by nie zabrzmiało to ironicznie.

– Nie sądziłem, że zapasy alkoholu mają dla was tak kluczowe znaczenie. –Wyjrzał przez okno. – Jeśli chce nas pani zawieźć z powrotem na kwaterę,to jedziemy w złym kierunku.Sena przyjrzała mu się badawczo.– Chciałabym pana prosić o pewną przysługę – powiedziała.

203

Page 204: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Solo był tak zaskoczony, że na chwilę zaniemówił.– Jaką przysługę?– Chciałabym, żeby porozmawiał pan w moim imieniu z Mon Mothma

i nakłonił ją do tego, by wraz z całą Radą poprosiła senatora Bela Iblisao przyłączenie się do Nowej Republiki.Han wzruszył ramionami. Czyżby tylko po to przywieźli jego i Landa aż

tutaj?– Na to, by się do nas przyłączyć, nie potrzeba specjalnego zaprosze-

nia. Wystarczy się skontaktować z którymś z członków Rady i zaoferowaćwspółpracę.Twarz Seny drgnęła nerwowo.– Obawiam się, że w przypadku senatora to nie będzie takie łatwe –

stwierdziła. – Tutaj nie chodzi o wstąpienie w wasze szeregi, ale raczej o po-wrót.Han kątem oka spojrzał na Landa.– Tak? – spytał ostrożnie.Sena z westchnieniem odwróciła nieco głowę i wyjrzała przez boczne

okienko.– To miało miejsce dawno temu – zaczęła. – Zanim jeszcze walczące prze-

ciw Imperium różne grupy oporu utworzyły formalnie Sojusz Powstańczy.Czy coś panom wiadomo na temat tego okresu historii?– Tylko to, co podają oficjalne źródła – odparł Solo. – Mon Mothma

i Bail Organa z Alderaanu zorganizowali spotkanie przywódców trzech naj-większych grup i nakłonili ich do tego, by zawarli sojusz. A potem wszystkopotoczyło się lawinowo.– Czy słyszał pan kiedyś, jaką nazwę nosiło to pierwsze porozumienie?– Oczywiście. Nazywano je Traktatem Koreliańskim. . . – Han urwał na-

gle. – Traktat Koreliański?!– Właśnie – skinęła głową Sena. – To senator Bel Iblis, a nie Mon Moth-

ma, nakłonił liderów tych trzech grup oporu do spotkania. Co więcej, to onzagwarantował im bezpieczeństwo.Przez dłuższą chwilę ciszę przerywał jedynie pomruk silników.– I co się potem stało? – spytał w końcu Lando.– Mon Mothma zaczęła gromadzić w swoich rękach coraz więcej władzy –

oznajmiła Sena. – Senator Bel Iblis znał się dużo lepiej od niej na sprawachwojskowych – przewyższał nawet talentem wielu ówczesnych powstańczychgenerałów i admirałów – ale ona miała więcej pomysłów, umiała zachęcićdo współpracy różne grupy i rasy. Stopniowo to ona stała się najbardziej

204

Page 205: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

widocznym symbolem Powstania, Bail Organa zaś i senator zeszli na dalszyplan.– Z pewnością Bel Iblis nie mógł się z tym pogodzić – mruknął Calrissian.– Istotnie – przyznała kobieta. – Ale muszą panowie zrozumieć, że nie

tylko urażona duma przywiodła go do tego, że wycofał swoje poparcie. BailOrgana miał duży wpływ na Mon Mothmę i w znacznym stopniu temperowałjej dyktatorskie zapędy; należał do garstki ludzi, którym ufała i którychszanowała na tyle, by się liczyć z ich zdaniem. Kiedy Bail Organa zginąłw ataku Gwiazdy Śmierci na Alderaan, nie pozostał już nikt, kto mógłbysię jej przeciwstawić. Skupiała w swoich rękach coraz większą władzę; ażw końcu w senatorze zrodziło się podejrzenie, że Mon Mothma ma zamiarobalić Imperatora i sama zająć jego miejsce.– I wtedy wycofał się z Sojuszu i rozpoczął wojnę z Imperium na własną

rękę – dopowiedział Lando. – Han, wiedziałeś coś o tym?– Nigdy nie słyszałem ani słowa na ten temat.– Wcale mnie to nie dziwi – stwierdziła Sena. – A czy pan nagłaśniałby

sprawę odejścia z Sojuszu człowieka takiego jak senator? Zwłaszcza w środkuwojny?– Pewnie nie – przyznał Solo. – Zastanawiający jest jedynie fakt, że w wa-

sze ślady nie poszło więcej grup. Mon Mothma potrafi być niekiedy szalenieapodyktyczna.– Nigdy nie było najmniejszych wątpliwości, kto właściwie dowodzi siłami

zbrojnymi – dodał Lando z przekąsem. – Raz byłem świadkiem sytuacji, kiedyadmirał Ackbar i generał Madine wycofali potulnie jeden ze swoich szalonychprojektów, kiedy Mon Mothma doszła do wniosku, że jej się to nie podoba.Nagle Hanowi przyszła do głowy pewna myśl.– Czy dlatego właśnie zaprzestaliście swoich ataków na Imperium? – zwró-

cił się do Seny. – Aby być w pogotowiu na wypadek, gdyby Mon Mothmawprowadziła w Nowej Republice dyktaturę?– Dokładnie tak – potwierdziła kobieta. – Przenieśliśmy się tu, do Gniazda

Tułacza, prawie trzy lata temu. Zawiesiliśmy wszelkie operacje oprócz akcji,w których zdobywamy sprzęt, i zaczęliśmy opracowywać różne warianty planutaktycznego. A wszystko to w oczekiwaniu na triumfalny powrót senatora dowładzy. – Jej twarz ponownie drgnęła. – I czekamy aż do dzisiaj.Han spojrzał przez okno na fragment obozu, który właśnie mijali, i ogar-

nął go dziwny żal. Legendarny senator Bel Iblis, czekający na powrót dowładzy, który nigdy nie nastąpi. . .– Ale tak się nie stanie – powiedział cicho do Seny.

205

Page 206: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Wiem o tym. – Zawahała się na chwilę. – Myślę, że gdzieś w głębi duchasenator też o tym wie.– Tylko że duma nie pozwala mu na to, by zwrócić się do Mon Mothmy

z prośbą o zgodę na powrót? – pokiwał głową Solo. – I dlatego przysyłapanią, żeby porozmawiała z nami. . .– Senator nie ma z tym nic wspólnego – przerwała mu ostro Sena. – Nawet

nie wie, że z wami rozmawiam. To jest tylko i wyłącznie mój pomysł.– Jasne – rzucił Han ugodowo. – W porządku.– Przepraszam – potrząsnęła głową kobieta. – Nie miałam zamiaru na

pana napadać.– Nie ma sprawy – zapewnił ją Solo, czując jednocześnie jakąś nutkę

współczucia. Sena na pewno miała dobre intencje i wiedziała, że postępujesłusznie, ale i tak zapewne uważała swoje posunięcie za zdradę. Hanowi sta-nęła przed oczami twarz Luke’a tuż przed bitwą z pierwszą Gwiazdą Śmierci,kiedy to Skywalker przypuszczał, że Han zamierza uciec i zostawić ich. . .– Han – jego rozmyślania przerwał cichy głos przyjaciela. Lando uniósł

nieznacznie brwi, jakby przypominał mu, gdzie się znajdują. . .– Seno, zawrzyjmy układ – odezwał się Solo. – My porozmawiamy z Mon

Mothma na temat senatora, a pani powie nam coś więcej o Flocie Katańskiej.– O Flocie Katańskiej? – Twarz kobiety nagle spoważniała.– Stamtąd pochodzi waszych sześć pancerników – stwierdził Lando. –

Proszę nawet nie próbować zaprzeczać: obejrzałem dokładnie ten ekran, którywisi nad barem w waszej kantynie.Sena wzięła głęboki oddech.– Nie. Nie mogę panom powiedzieć nic na ten temat.– A dlaczego? – zainteresował się Calrissian. – Przecież wkrótce mamy

się ponownie stać sojusznikami.Han poczuł nieprzyjemne mrowienie w karku.– Chyba że już obiecaliście tę flotę Fey’lyi?– Niczego Fey’lyi nie obiecywaliśmy – zaprzeczyła bezbarwnym głosem

Sena. – Chociaż nie twierdzę, że o to nie prosił.– A więc jednak planuje dokonanie przewrotu – skrzywił się Solo.– Bynajmniej – potrząsnęła głową Sena. – Fey’lya nie miałby zielonego

pojęcia, jak wykorzystać przewrót wojskowy, nawet gdyby ktoś go za niegoprzeprowadził. Musicie pojąć, że Botańczycy rozumują w kategoriach wpły-wów politycznych i dyplomatycznych, a nie siły militarnej. Życiowym celemtypowego Botańczyka jest sytuacja, w której jak najwięcej ludzi będzie słu-chało tego, co on ma im do powiedzenia. Fey’lya uważa, że sprowadzenie

206

Page 207: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

senatora z powrotem na łono Nowej Republiki będzie dużym krokiem w tymkierunku.– Zwłaszcza jeśli nie ma Ackbara, który mógłby mu się sprzeciwić? –

podsunął Han.– Tak, to niestety kolejne typowe dla tej rasy posunięcie – przytaknęła

Sena. – Jeśli przywódcy Botańczyków powinie się noga, ci, którzy chcą zająćjego miejsce, od razu skaczą mu na głowę. Niegdyś te ataki miały charakterfizyczny: używano noży, co zwykle kończyło się śmiercią. Obecnie przybrałyformę napaści słownych. To chyba postęp.– Ackbar nie jest Botańczykiem – zauważył Lando.– Tę technikę z łatwością można stosować także w odniesieniu do innych

ras.– To wspaniale mieć takich osobników za sprzymierzeńców – burknął Solo.

– A zatem oni nie tylko zadają ciosy w plecy, ale też pomagają się czasempotknąć?– Chodzi panu o ten przelew bankowy? – Sena pokręciła głową. – Wątpię,

by to była sprawka Fey’lyi. Z reguły Botańczycy nie posuwają się tak da-leko, by samodzielnie knuć intrygi. Znacznie bardziej wolą w tym względziebazować na działaniach innych ludzi.– Bardziej padlinożercy niż myśliwi – stwierdził cierpko Han. To by tłu-

maczyło, dlaczego zawsze intuicyjnie czuł niechęć do Fey’lyi i jego ludzi. –To co z nim zrobimy?– Musicie jedynie oczyścić z zarzutów Ackbara – wzruszyła ramionami

Sena. – A kiedy już nie będzie można go tak łatwo atakować, Fey’lya powiniendać za wygraną.– Świetnie – mruknął Solo. – Problem polega na tym, że skoro na czele

Imperium stoi wielki admirał, nie mamy zbyt wiele czasu.– A jeśli my nie mamy czasu, to wy też nie – dodał Lando. – Byłoby

lepiej, Seno, żeby senator odłożył na bok urażoną ambicję i stawił czoło rze-czywistości. Jesteście małą, odizolowaną grupą i macie dostęp do Floty Ka-tańskiej, a Imperium na gwałt potrzebuje nowych statków wojennych. Kiedytylko wielki admirał dowie się o waszej tajemnicy, natychmiast zwali się nawas cała Flota Imperialna. Przyprowadźcie Flotę Katańska do Nowej Repu-bliki, a staniecie się bohaterami. Jeśli będziecie czekali zbyt długo, możeciewszystko stracić.– Wiem o tym – powiedziała kobieta ledwie dosłyszalnym szeptem. Han

milczał wyczekująco, mając nadzieję, że Sena udzieli im jednak tak cen-nych dla nich informacji. . . – W zasadzie nie wiemy, gdzie znajduje się ta

207

Page 208: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

flota – oznajmiła. – Nasze pancerniki kupiliśmy od mężczyzny, który – jaktwierdzi – natknął się na nią jakieś piętnaście lat temu. Jest szczupły, dosyćniski i cechuje go takie chytre spojrzenie. Ma krótkie, siwe włosy i mocnopomarszczoną twarz; podejrzewam jednak, że jego wygląd jest najprawdo-podobniej efektem jakiejś dawno przebytej choroby czy wypadku i wcale niemusi świadczyć o jego wieku.– Jak się nazywa? – chciał wiedzieć Solo.– Nie wiem. Nigdy się nam nie przedstawiał. – Zawahała się. – Ale kocha

hazard – podjęła po chwili. – Zawsze spotykaliśmy się z nim na pokładzie„Koralowej Wandy”, i to przeważnie przy stole do gry. Wyglądało na to, żeobsługa zna go dosyć dobrze, chociaż z uwagi na to, iż szastał pieniędzmi, tojeszcze o niczym nie świadczy. Krupierzy szybko się poznają na przegrywa-jących.– „Koralowa Wanda”? – Hanowi nic ta nazwa nie mówiła.– To podwodne, luksusowe kasyno na Pantolominie – wyjaśnił mu Lando.

– Organizują tam trzy- i siedmiodniowe rejsy przez ogromne rafy położoneu wybrzeży północnego kontynentu. Zawsze chciałem tam pojechać, ale jakośnie było okazji.– No, to właśnie ci się nadarza – stwierdził Solo. Zerknął na Senę. – Teraz

chyba chcielibyśmy się dowiedzieć, jak się stąd wydostać?– Z tym nie powinno być problemu – odparła spiętym głosem. Pewnie już

zaczęły ją nękać wątpliwości co do tego, czy słusznie postąpiła. – „Tropiciel”może was zawieźć z powrotem na Nową Kowię. Kiedy chcecie wyjechać?– Od razu – zdecydował Han. Poczuł na sobie niepewne spojrzenie Seny. . .

– Proszę posłuchać: bez względu na to, kiedy stąd wyjedziemy, i tak będzie siępani musiała jakoś wytłumaczyć przed senatorem. Trwa wyścig z Imperiumi nawet kilka godzin może stanowić istotną różnicę.– Chyba macie rację – przyznała niechętnie. – Irenez, zawieź nas na ich

statek. Stamtąd poczynię odpowiednie przygotowania.

Kiedy dotarli do „Ślicznotki”, okazało się, że żadne przygotowania niebędą konieczne. Przy rampie statku czekał na nich senator Bel Iblis.– Witajcie, panowie – uśmiechnął się na widok wysiadających z pojazdu.

– Nie zastałem was na kwaterze, więc pomyślałem, że może spotkam wastutaj. I widzę, że się nie myliłem.Obrzucił badawczym wzrokiem Senę, która pojawiła się w drzwiach po-

jazdu za plecami Hana. Potem znowu spojrzał na Solo. . . i nagle beztroskiuśmiech znikł z jego twarzy.

208

Page 209: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Sena? O co tu chodzi?– Oni wiedzą o Flocie Katańskiej, panie senatorze – wyjaśniła cicho, stając

obok Hana. – I. . . powiedziałam im o naszym dostawcy.– Rozumiem – rzekł spokojnie Bel Iblis. – A zatem wyjeżdżacie? Chcecie

go przekonać, by oddał Ciemną Flotyllę w ręce Nowej Republiki?– Tak, panie senatorze – odparł Han spokojnie. – Potrzebujemy statków,

i to nawet bardzo. Ale jeszcze bardziej są nam potrzebni dobrzy żołnierze.I dobrzy dowódcy.Przez dłuższą chwilę Bel Iblis spoglądał na niego w milczeniu.– Nie będę jak żebrak błagał Mon Mothmy, by mnie znowu przyjęła –

oznajmił w końcu.– Miał pan istotne powody, żeby odejść – nalegał Han. – I w każdej chwili

może pan wrócić.Senator ponownie zerknął na Senę.– Nie – powiedział twardo. – Zbyt wielu ludzi wie o tym, co zaszło między

nami. Wyszedłbym na głupca. Albo na żebraka.Powoli omiótł wzrokiem budynki Gniazda Tułacza.– Nie mam co ze sobą przynieść, Solo – stwierdził z nutką żalu w głosie.

– Niegdyś marzyłem o tym, by stworzyć flotę, która mogłaby się równaćz najlepszymi armiami Nowej Republiki; stworzyć flotę, a także odnieść serięspektakularnych zwycięstw nad Imperium. Wtedy pewnie mógłbym powrócićz podniesionym czołem. – Potrząsnął głową. – Ale tego, co tu mamy, niesposób uznać za potężną siłę uderzeniową.– Być może, ale sześć pancerników to też nie byle co – wtrącił Lando. –

A do tego pańska sława wojenna. Proszę zapomnieć na chwilę o Mon Moth-mie; każdy wojskowy w Nowej Republice byłby zachwycony pana powrotem.– Może i tak – rzucił Bel Iblis, unosząc brwi. – Chyba warto się nad tym

zastanowić.– Zwłaszcza że na czele Imperium stoi wielki admirał – przypomniał Han.

– Jeśli zaskoczy tu pana samego, to będzie koniec.Na twarzy senatora pojawił się wymuszony uśmiech.– Ta myśl mnie niekiedy nachodzi – czasami nawet kilka razy dziennie. –

Wyprostował się. – „Tropiciel” wyrusza za pół godziny, żeby zawieźć Breil’lyęz powrotem na Nową Kowię. Powiem kapitanowi, żeby zabrał także wasi „Ślicznotkę”.Han i Lando wymienili szybkie spojrzenia.– Nie sądzi pan, że powrót na Nową Kowię może być niebezpieczny, panie

senatorze? – spytał Solo. – Wciąż mogą się tam kręcić statki imperialne.

209

Page 210: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Na pewno już ich tam nie będzie. Przez dłuższy czas obserwowałemtaktykę Imperium. Nawet pominąwszy fakt, że na pewno się nie spodziewają,iż możemy się tam pojawić tak szybko, to naprawdę nie mogą sobie pozwolićna to, by zbyt długo pozostawać w jednym miejscu. Zresztą i tak musimytam polecieć: Breil’lya chce odebrać swój statek.Han pokiwał głową zastanawiając się, co Botańczyk powie swojemu sze-

fowi po powrocie na Coruscant.– No dobrze. . . W takim razie chyba przygotujemy nasz statek.– Tak. – Bel Iblis się zawahał, ale zaraz wyciągnął rękę. – Miło było pana

spotkać, Solo. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.– Jestem pewien, że tak – zapewnił Han, ściskając jego dłoń. Senator

skinął Landowi głową.– Do widzenia, panie Calrissian – powiedział. Puścił dłoń Hana, odwrócił

się i odszedł w stronę zabudowań.Solo patrzył w ślad za nim, próbując określić, czy bardziej podziwia se-

natora, czy też raczej mu współczuje. Nie potrafił tego rozstrzygnąć.– Nasze bagaże zostały na kwaterze – oznajmił Senie.– Każę je przysłać, kiedy będziecie przygotowywać statek do lotu. – Nie-

spodziewanie w jej oczach pojawiły się groźne błyski. – Ale musicie pamiętaćo jednym – powiedziała żarliwie. – Teraz możecie odjechać z naszym błogo-sławieństwem na drogę. Ale jeśli w jakikolwiek sposób zdradzicie senatora,zginiecie. I jeśli to będzie konieczne, osobiście tego dopilnuję.Han wytrzymał jej spojrzenie, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć: przy-

pomnieć jej, że napadali na niego łowcy nagród i znani w całej galaktycekryminaliści, strzelali do niego imperialni szturmowcy i torturowano go z po-lecenia samego Dartha Vadera? Miał jej oznajmić, że pogróżki ze strony kogośtakiego jak Sena są zbyt śmieszne, by miał je brać na serio?– Rozumiem – stwierdził z powagą. – Nie zawiodę pani.

Od strony górnego luku, który był połączony zatrzaskiem magnetycznymz pancernikiem, dobiegło trzeszczenie przeciążonych nagle elementów kon-strukcyjnych „Ślicznotki”, a nieliczne widoczne przez osłonę kabiny gwiazdyzmieniły się nagle w świetlne smugi.– I znowu lecimy gdzieś z jakąś misją – zauważył Lando z rezygnacją

w głosie. – Dlaczego ja zawsze pozwalam ci się na coś takiego namówić?– Bo jesteś szanującym się obywatelem – odparł Han, zerkając na przy-

rządy „Ślicznotki”. Niewiele tam było do oglądania w sytuacji, kiedy silnikii większość układów było przełączonych w stan spoczynku. – A poza tym

210

Page 211: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wiesz równie dobrze jak ja, że musimy to zrobić. Wcześniej czy później Im-perium się dowie, że Flota Katańska została odnaleziona i samo zacznie jejszukać. Jeśli dotrze do niej wcześniej niż my, to będziemy mieli spore kłopoty.– A na razie mieli znowu przez dwa dni tkwić bezczynnie w nadprzestrze-ni, holowani przez „Tropiciela” na Nową Kowię. I bynajmniej nie dlatego, iżpragnęli się tam udać, ale dlatego, że Bel Iblis bał się wyjawić im danycho położeniu swojej głupiej bazy. . .– Martwisz się o Leię, prawda? – przerwał milczenie Lando.– Nie powinienem był pozwolić jej tam lecieć – mruknął Solo. – Stało się

coś złego. Po prostu to czuję. Ten parszywy obcy wydał ją w ręce Imperiumalbo wielki admirał znowu przejrzał nasze plany. . . Nie wiem co, ale stałosię coś złego.– Leia na pewno da sobie radę. A poza tym nawet wielki admirał popełnia

czasem błędy.Han pokręcił głową.– On popełnił błąd na Sluis Van, ale to się już nie powtórzy. Założę się

o „Sokoła”, że nie zrobi kolejnego.– Daj spokój, stary. Zamartwianie się nic tu nie pomoże. – Calrissian

poklepał przyjaciela po ramieniu. – Musimy się czymś zająć przez te dwadni. Chodź, utniemy sobie partyjkę sabaka.

Wielki admirał dwukrotnie przeczytał raport, nim podniósł na Pellaeonagorejące oczy.– Uważa pan, że ta informacja jest wiarygodna, kapitanie?– Na tyle, na ile może być wiarygodna informacja, która nie pochodzi

od agenta Imperium – odparł Pellaeon. – Ale z drugiej strony akurat tenprzemytnik nadesłał nam na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat pięćdziesiątdwa meldunki, z czego czterdzieści osiem okazało się prawdziwymi. Myślęwięc, że można mu wierzyć. Thrawn ponownie rzucił okiem na raport.– Endor – mruknął pod nosem. – Dlaczego właśnie Endor?– Nie wiem, panie admirale. Może szukali kolejnej kryjówki.– Pośród Ewoków? – Thrawn prychnął drwiąco. – Chyba rzeczywiście mu-

szą być zdesperowani. Zresztą nieważne. Jeśli jest tam „Tysiącletni Sokół”, toLeia Organa Solo też tam musi być. Proszę powiadomić sekcję nawigacyjnąi techniczną: natychmiast ruszamy na Endor.– Tak jest, panie admirale – skinął głową kapitan i wprowadził do kom-

putera odpowiednie rozkazy. – Czy mam ściągnąć z Nystao Khabarakha?

211

Page 212: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Właśnie, Khabarakh – powtórzył Thrawn w zadumie. – Proszę zwrócićuwagę na zbieżność w czasie, kapitanie. Khabarakh wraca na Honoghr pomiesięcznej nieobecności dokładnie wtedy, gdy Solo udaje się potajemnie naNową Kowię, a Organa Solo na Endor. Czyżby zbieg okoliczności?– Nie bardzo pana rozumiem, admirale.– Wydaje mi się, kapitanie – uśmiechnął się blado Thrawn – że nasi

wrogowie przyjęli nową, subtelniejszą taktykę. Wiedzieli, że powrót jedyne-go Noghriego, który ocalał z nieudanej operacji na Kashyyyku, zwróci mojąuwagę. Dlatego postanowili go uwolnić dokładnie w tym samym momencie,kiedy sami wyruszyli na swe tajne misje, mając nadzieję, że będę zbyt zajętytą pierwszą sprawą, by zwrócić na nich uwagę. Nie wątpię, że jeśli udałobysię nam złamać Khabarakha, powiedziałby nam mnóstwo ciekawych rzeczy,które – po wielu godzinach zmarnowanych na to, by je zweryfikować – oka-załyby się fałszywe. – Znów prychnął pogardliwie. – Nie, zostawię go tam,gdzie jest. Może pan poinformować naczelników klanów, że postanowiłem imzezwolić na pełne siedem dni publicznej hańby; potem, jeśli zechcą, mogągo poddać próbie prawdy. Mimo iż wyciśnięte przez nich z Khabarakha in-formacje i tak okażą się bezużyteczne, on sam może się jeszcze przysłużyćImperium, umierając w męczarniach. Będzie to lekcja poglądowa dla jegopobratymców.– Tak jest, panie admirale. – Pellaeon zawahał się na chwilę. – Niech mi

wolno będzie jednak zauważyć, że takie drastyczne pranie mózgu, a następniewpajanie określonych informacji daleko wykracza poza normalny schematdziałania Rebeliantów.– To prawda – przyznał Thrawn ponuro. – I to jeszcze bardziej czyni

uzasadnionym przypuszczenie, że Organa Solo nie szuka na Endorze jedy-nie schronienia; to musi być coś znacznie bardziej istotnego dla potencjałuwojennego Rebelii.Pellaeon w zamyśleniu zmarszczył czoło, starając się dociec, czego ktoś

może szukać na Endorze.– Jakiś sprzęt pozostawiony tam po budowie Gwiazdy Śmierci? – zaryzy-

kował.– Coś znacznie cenniejszego – potrząsnął głową admirał. – Raczej jakieś

informacje, które Imperator miał przy sobie w chwili śmierci i które Rebe-lianci spodziewają się tam jeszcze odnaleźć. Wreszcie kapitan zrozumiał.– Lokalizacja skarbca w górze Tantiss?– To jedyna rzecz, której jak sądzę, chcieliby poświęcać tyle zachodu –

przytaknął Thrawn. – W każdym razie nie możemy ryzykować. Przynajmniej

212

Page 213: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

nie w tej chwili.– Racja. – Na stanowisku Pellaeona rozległ się brzęczyk: sekcja nawiga-

cyjna i techniczna sygnalizowały swoją gotowość. – Czy mamy ruszać?– Jak tylko będzie pan gotów, kapitanie.Pellaeon skinął głową w kierunku sternika.– Ruszamy. Obrać kurs podany przez nawigatora. Widoczna w ilumina-

torach planeta zaczęła się coraz bardziej oddalać. Nagle rozległo się pikaniekomputera i na ekranie pojawiła się pilna wiadomość. Pellaeon zatrzymałprzelatujący na ekranie tekst i przeczytał nagłówek.– Panie admirale, wiadomość z „Łowcy”, z układu Abregado. Przejęli

jeden z transportowców Karrde’a. Komputer właśnie wyświetla raport zewstępnych przesłuchań. – Obrzucił zdumionym wzrokiem cały tekst. – Jestdosyć krótki, panie admirale.– Dziękuję – rzucił Thrawn z cichą satysfakcją w głosie. Przywołał raport

na własnym monitorze.Kiedy „Chimera” wykonała skok w nadprzestrzeń, admirał jeszcze go

czytał. I to bardzo, bardzo uważnie.

Page 214: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

17Mara nigdy wcześniej nie była w porcie kosmicznym w Abregadore. Prze-

chadzając się ulicami miasta doszła do wniosku, że miejsce to zupełnie za-służenie ma tak złą reputację.Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Miasto było

porządnie utrzymane i aż do przesady czyste, ale to natychmiast nasuwa-ło przypuszczenie, iż ów porządek jest narzucony odgórnie i bynajmniej niebierze się ze spontanicznej potrzeby mieszkańców. W porównaniu z inny-mi portami kosmicznymi ten wydawał się także względnie spokojny, a ulicew pobliżu lądowisk patrolowali liczni umundurowani strażnicy.Ale pod tymi pozorami porządku i spokoju łatwo można było dostrzec

niepokojące objawy: nieco bojaźliwe zachowanie przechodniów, wymuszonabuńczuczność umundurowanych strażników, przeciągłe spojrzenia ubranychpo cywilnemu, ale rzucających się w oczy tajniaków. Cały port kosmiczny,a może nawet całą planetę, utrzymywały w ryzach siła i strach.Był to typowy przykład totalitarnego reżimu, a ludność desperacko dą-

żyła do tego, by się stamtąd wydostać. Było to miejsce, gdzie brat wydałbybrata za bilet na odlatujący z planety statek. Co znaczyło, że gdyby tubylcyzwąchali, iż pod nosem służb specjalnych stoi statek przemytniczy, Mara niezdołałaby ujść nawet paru kroków, a już wszyscy siedzieliby jej na karku.Podeszła do wypłowiałych drzwi z równie wypłowiałym napisem „Lądo-

214

Page 215: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wisko 21”. Miała nadzieję, że to nie jest pułapka. Pomyślała z sarkazmem,że nie chciałaby umrzeć w takim miejscu.Drzwi wiodące na lądowisko nie były zamknięte na klucz. Zauważyła, że

w pobliżu kręcą się dwie pary strażników; wzięła głęboki oddech i weszła dośrodka.Jej oczom ukazał się w całej okazałości „Etherway”. Był wciąż tak samo

zniszczony i sfatygowany jak wtedy, gdy Fynn Torve musiał go zostawić nalądowisku numer sześćdziesiąt trzy. Mara obrzuciła statek szybkim spojrze-niem; następnie zlustrowała wszystkie kąty i zakamarki, w których mogłasię na nią zaczaić jakaś grupka uzbrojonych ludzi; w końcu jej wzrok padłna ciemnowłosego, młodego mężczyznę, który rozsiadł się na krześle obokopuszczonej rampy transportowca. Nawet jego niedbała poza nie była w sta-nie zatrzeć wrażenia, że jest to wojskowy.– O, witam! – zawołał do Mary, opuszczając elektroniczny notes, który

trzymał w rękach. – Dobra dziś pogoda na latanie. Chce pani może wynająćstatek?– Nie – odparła. Ruszyła w jego stronę, starając się przy tym patrzeć

we wszystkich kierunkach jednocześnie. – Wolałabym raczej coś kupić. A takw ogóle, to co to za latające pudło?– To Harkners-Balix 903 – odrzekł mężczyzna urażonym tonem. – Lata-

jące pudło, też mi coś!Nieznajomy nie umiał zbyt dobrze grać, ale wyraźnie starał się wczuć

w rolę. Mara zacisnęła zęby, przeklinając w duchu Torve’a za to, że wymyśliłtaki idiotyczny kod rozpoznawczy.– Wygląda mi raczej na model 917 – ciągnęła swoją kwestię. – Albo nawet

922.– Nie, to jest 903 – upierał się mężczyzna. – Może mi pani wierzyć: mój

wuj robił do nich amortyzatory podwozia. Proszę wejść do środka, to pokażępani, jak odróżnić te modele.– Och, to bardzo miło z pana strony – powiedziała Mara i ruszyła za

mężczyzną.– Cieszę się, że wreszcie tu dotarłaś – rzucił nieznajomy przez ramię, gdy

weszli na szczyt rampy. – Zaczynałem się już obawiać, że cię złapano.– Jeśli się nie zamkniesz, to jeszcze tak się może stać – burknęła dziew-

czyna. – Mów ciszej, dobrze?– Nic się nie bój – uspokoił ją mężczyzna. – Wysłałem wszystkie wasze

roboty techniczne do oczyszczania wewnętrznych ścian kadłuba. To powinnoskutecznie uniemożliwić wszelkie próby podsłuchu.

215

Page 216: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Doszła do wniosku, że teoretycznie nieznajomy ma rację, ale w praktyce. . .Cóż, jeśli przedstawiciele lokalnych służb specjalnych obserwowali to miejsce,to i tak oboje nie unikną kłopotów.– Miałeś jakieś problemy z odzyskaniem statku? – spytała.– W zasadzie nie. Kierownik portu powiedział mi, że sprawa jest trefna, ale

nie robił mi większych trudności. Podejrzewam, że w podjęciu decyzji trochęmu pomogła dosyć duża łapówka, którą mu wręczyłem. A tak w ogóle, tonazywam się Wedge Antilles. Jestem przyjacielem kapitana Solo.– Miło mi cię poznać – rzuciła Mara. – A Solo nie mógł się tu zjawić

osobiście?– Musiał wyjechać z Coruscant z jakąś misją specjalną – wyjaśnił Wedge.

– I dlatego poprosił mnie, bym wydostał dla was ten statek. I tak przydzielonomnie do eskorty jakiegoś konwoju parę układów stąd, nie stanowiło to więcdla mnie problemu.Dziewczyna zlustrowała go szybkim spojrzeniem. Wnosząc z postawy

i stylu bycia. . .– Pilot myśliwca typu B? – zaryzykowała.– Typu X – sprostował. – Muszę wrócić, zanim mój konwój skończy za-

ładunek. Chcesz, żebym cię eskortował przy odlocie z planety?– Nie, dziękuję – stwierdziła, z trudem opanowując chęć, by wygłosić jakąś

złośliwą uwagę. Pierwszą zasadą przemytnika było to, aby się jak najmniejrzucać w oczy. Opuszczenie podrzędnego portu kosmicznego w towarzystwiemyśliwca Nowej Republiki na pewno nie pozostałoby nie zauważone. – Po-dziękuj od nas Solo.– Dobrze. Aha, jeszcze coś. Han prosił, żebym cię zapytał, czy wasi ludzie

nie chcieliby sprzedać informacji na temat waszego przyjaciela o gorejącychoczach.– Naszego przyjaciela o gorejących oczach? – powtórzyła Mara, rzucając

mu badawcze spojrzenie.– Tak właśnie się wyraził – wzruszył ramionami Wedge. – Powiedział, że

zrozumiesz.– Rozumiem doskonale – skrzywiła się dziewczyna. – Powiedz, że przekażę

tę propozycję.– Dobrze. – Antilles zawahał się na chwilę. – Odniosłem wrażenie, że to

jest bardzo ważne. . .– Powiedziałam, że to przekażę.– No dobrze, ja jedynie spełniam swoje zadanie. – Ponownie wzruszył

ramionami. – Miłej podróży. – Skinął jej przyjaźnie głową i zszedł po rampie.

216

Page 217: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Wciąż jeszcze obawiając się jakiejś pułapki, Mara zamknęła luk i udała sięna mostek.Przygotowanie statku do lotu potrwało piętnaście minut; w tym czasie

uzyskała z kontroli lotów pozwolenie na start. Włączyła silniki manewrowei poderwała statek w górę.Była już niemal na tyle wysoko, by włączyć silniki podświetlne, gdy po-

czuła charakterystyczne mrowienie w karku.– Oho – mruknęła półgłosem, obrzucając szybkim spojrzeniem przyrządy.

Nie dostrzegła nic ciekawego, ale ze względu na bliskość planety to jeszczeo niczym nie świadczyło. Za linią horyzontu mogło się kryć wszystko: poczy-nając od grupy imperialnych myśliwców aż po niszczyciel gwiezdny.Ale może oni nie byli jeszcze w pełni gotowi. . .Włączyła pełną moc silników; nim kompensatory zrównoważyły gwał-

towne przyspieszenie, przez kilka sekund tkwiła wciśnięta w oparcie fotela.Z głośnika rozległ się pełen oburzenia okrzyk kontrolera lotów. Nie zważającna niego, włączyła komputer z nadzieją, że przed wylądowaniem na AbregadoTorve zastosował się do zaleceń Karrde’a.I rzeczywiście tak było. Parametry skoku w nadprzestrzeń z tego miejsca

były już wyliczone i wprowadzone do komputera. Należało tylko uruchomićcałą procedurę. Poleciła, żeby komputer wprowadził drobne poprawki kom-pensujące kilkumiesięczny ruch wszystkich ciał niebieskich w galaktyce, poczym wyjrzała przez iluminator dziobowy.Na wprost niej wyłaniał się właśnie zza horyzontu potężny kadłub nisz-

czyciela gwiezdnego klasy V.Statek kierował się prosto na nią.Przez dłuższą chwilę Mara siedziała jak sparaliżowana, gorączkowo szu-

kając w myślach jakiegoś wyjścia z sytuacji; jednocześnie od początku zda-wała sobie sprawę z tego, że jest to zupełnie bezcelowe. Dowódca niszczycielagwiezdnego bezbłędnie zaplanował przechwycenie jej pojazdu. Zważywszy nawzajemne położenie obu statków i niewielką odległość dzielącą „Etherwaya”od planety, nie było najmniejszych szans na to, by udało jej się unikać pro-mieni ściągających i ognia dział niszczyciela tak długo, by zdołała wykonaćskok w nadprzestrzeń. Przez sekundę łudziła się, że może Imperium wcale nieprzybyło tu po nią; że może ścigają Antillesa, który nawet jeszcze nie wystar-tował z planety. Ale ta nadzieja szybko ją opuściła. Zdawała sobie bowiemsprawę z tego, że po jednego rebelianckiego pilota Imperium nie wysyłałobygwiezdnego niszczyciela. A gdyby nawet istotnie czekali na Antillesa, to napewno nie popełniliby takiego błędu, by przedwcześnie spłoszyć upatrzoną

217

Page 218: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

zwierzynę.– Transportowiec „Etherway” – rozległ się z nadajnika chłodny głos. – Tu

niszczyciel gwiezdny „Łowca”. Rozkazuję ci wyłączyć silniki i przygotowaćsię do przejęcia przez nasz statek.A więc jednak: szukali właśnie jej. Dosłownie za parę minut stanie się ich

więźniem.Chyba że. . .Pochyliła się i włączyła mikrofon.– „Etherway” do niszczyciela gwiezdnego „Łowca” – powiedziała z oży-

wieniem. – Gratuluję wam czujności; już się obawiałam, że będę zmuszonazwiedzić kolejne pięć układów w poszukiwaniu statku imperialnego.– Wyłącz wszystkie pola ochronne. . . – Mężczyzna urwał w pół zdania,

z opóźnieniem zdając sobie sprawę z tego, że to, co przed chwilą usłyszał, niebyło typową odpowiedzią typowego więźnia Imperium.– Gdy tylko znajdę się na pokładzie, chcę rozmawiać z kapitanem – pod-

jęła natychmiast Mara. – Chciałabym, żeby zorganizował mi natychmiasto-wy transport na „Chimerę” i spotkanie z wielkim admirałem Thrawnem.Przygotujcie też promień ściągający: nie mam ochoty sama wprowadzać te-go monstrum do waszego hangaru.Jej rozmówca był zupełnie skołowany.– Hm. . . Transportowiec „Etherway”. . . – spróbował jeszcze raz.– Chociaż właściwie zmieniłam zdanie: proszę mi od razu dać kapitana

– wpadła mu w słowo dziewczyna. Przejęła inicjatywę i była zdecydowanajak najdłużej ją utrzymać. – Nie ma tu nikogo, kto mógłby przechwycić tęwiadomość.Na chwilę zapadła cisza. „Etherway” zbliżał się do niszczyciela. Marę

ogarnęły na moment wątpliwości. „To jedyne wyjście” – powiedziała sobietwardo.– Mówi kapitan – odezwał się z głośnika jakiś inny głos. – Kim pani jest?– Kimś, kto ma ważne informacje dla wielkiego admirała Thrawna –

oznajmiła, przybierając teraz wyniosły ton. – Na razie to powinno panuwystarczyć.Ale kapitan nie dał się zbić z tropu tak łatwo jak młodszy rangą oficer.– Czyżby? – rzucił ironicznie. – Z naszych informacji wynika, że jest pani

członkiem grupy przemytniczej Talona Karrde’a.– A pan nie wierzy, by taka osoba mogła powiedzieć coś istotnego wiel-

kiemu admirałowi? – odbiła piłeczkę Mara.

218

Page 219: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– O, z pewnością. Ale po prostu nie widzę powodu, aby zawracać mugłowę rutynowym przesłuchaniem, bo do tego się w końcu sprowadzi całasprawa.Dziewczyna zacisnęła lewą dłoń. Za wszelką cenę musiała uniknąć total-

nego prania mózgu, o którym właśnie wspomniał kapitan.– A jednak radziłabym panu to zrobić – stwierdziła, nadając swemu gło-

sowi na wpół zapomnianą powagę i dostojeństwo, których nabyła niegdyś nadworze Imperatora. – Wielki admirał byłby z pana bardzo niezadowolony.Powtarzam: bardzo, ale to bardzo niezadowolony.Na chwilę zapadła cisza. Najwyraźniej powoli zaczynał docierać do świa-

domości kapitana fakt, że ma tu do czynienia z poważniejszą zdobyczą, niżmu się pierwotnie wydawało. Ale nie zamierzał dać zbyt łatwo za wygraną.– Otrzymałem wyraźne rozkazy – oznajmił. – Nie mogę zrobić dla pani

wyjątku jedynie na podstawie enigmatycznych aluzji.Dziewczyna zebrała się w sobie. A więc ta chwila nadeszła. Po tych

wszystkich latach ukrywania się przed Imperium i przed wszystkimi inny-mi, ta chwila wreszcie nadeszła.– W takim razie proszę przesłać wielkiemu admirałowi pewną wiadomość

– poleciła. – Proszę mu powiedzieć, że kod rozpoznawczy brzmi Hapspir,Barrini, Korbolan, Triaxis.Mężczyzna milczał przez parę sekund i Mara uświadomiła sobie, że wresz-

cie udało jej się go przekonać.– A jak się pani nazywa? – spytał kapitan z wyraźnym respektem.„Etherwayem” nieznacznie zatrzęsło, gdy dosięgnął go promień ściągają-

cy „Łowcy”. Teraz już nie miała wyjścia – musiała brnąć dalej.– Proszę mu powiedzieć, że znał mnie jako Rękę Imperatora.

Ludzie Thrawna sprawnie ściągnęli „Etherwaya” na pokład niszczyciela.Następnie z powściągliwie okazywanym szacunkiem umieścili Marę w jednejz kwater dla starszych oficerów, po czym „Łowca” opuścił układ Abregadow takim pośpiechu, jakby się paliło. . .Przez resztę dnia i całą noc Mara była w kabinie sama; nikogo nie widziała

i z nikim nie rozmawiała. Posiłki dostarczał jej robot pomocniczy SE4; pozatym drzwi były przez cały czas zamknięte na klucz. Nie umiała powiedzieć,czy przymusowe odosobnienie było efektem rozkazów kapitana, czy też takiepolecenie przyszło z samej góry. Ale przynajmniej miała czas na to, by –w miarę swych skromnych możliwości – coś zaplanować.

219

Page 220: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Nie miała pojęcia, dokąd zmierzają. Z odgłosu ciężko pracujących silnikówwnosiła, że lecą z szybkością znacznie przekraczającą normalną prędkość po-dróżną niszczycieli gwiezdnych klasy V. Może nawet osiągnęli prędkość pięć,co by oznaczało, że w ciągu godziny pokonywali dystans stu dwudziestu sied-miu lat świetlnych. Przez jakiś czas dziewczyna zajmowała się typowaniemukładów, do których mogą zdążać, ale wraz z upływem godzin liczba ewen-tualności rozrosła się do niebotycznych rozmiarów i Mara zarzuciła tę grę.W dwadzieścia dwie godziny po opuszczeniu Abregado przybyli na miej-

sce spotkania. Było to ostatnie miejsce, którego mogłaby się spodziewać.I z pewnością ostatnie, które miałaby ochotę odwiedzić. Miejsce, gdzie jejświat poniósł nagłą i gwałtowną śmierć.Endor.

– Wielki admirał czeka na panią – oznajmił dowódca szturmowców. Odsu-nął się od drzwi i przepuścił ją przodem. Mara obrzuciła szybkim spojrzeniemstojącego przy drzwiach kabiny milczącego Noghriego i weszła do środka.– Ach – powitał ją spokojny, dobrze znany głos. Wielki admirał Thrawn

siedział w środku pokoju, za podwójnym rzędem monitorów. Sponad lśnią-cego, białego munduru spoglądały na nią gorejące, czerwone oczy. – Proszęwejść.Mara nie ruszyła się z miejsca.– Dlaczego sprowadził mnie pan na Endor? – spytała ostro.– Co proszę? – Oczy Thrawna nieco się zwęziły.– Słyszał pan, co powiedziałam – stwierdziła. – Na Endor. Tu, gdzie zginął

Imperator. Dlaczego właśnie to miejsce wybrał pan na spotkanie?Mężczyzna przez chwilę jakby się zastanawiał.– Proszę podejść bliżej, Maro Jade.Jego głos zabrzmiał rozkazująco i nim dziewczyna zdążyła sobie uświa-

domić, co robi, już szła w stronę admirała.– Jeśli to ma być żart, to wypadł raczej kiepsko – rzuciła przez zaciśnięte

zęby. – A jeśli to ma być test, to załatwmy to jak najszybciej.– Ani jedno, ani drugie – stwierdził Thrawn, gdy dziewczyna zatrzymała

się przy zewnętrznym kręgu monitorów. – Byłem zmuszony dokonać takiegowyboru z przyczyn zupełnie ode mnie niezależnych. – Uniósł nieznacznie swegranatowe brwi. – No, może nie tak całkiem niezależnych. Ale to się jeszczeokaże. Proszę mi powiedzieć, czy rzeczywiście wyczuwa tu pani obecnośćImperatora?

220

Page 221: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Mara wzięła głęboki oddech. Poczuła dotkliwy, choć jednocześnie zupeł-nie nieokreślony ból w piersiach. Zastanawiała się, czy Thrawn widzi, jakwielkie cierpienie sprawia jej przebywanie w tym miejscu; jak bardzo całyukład Endoru jest w dalszym ciągu przesycony bolesnymi wspomnieniami.A nawet jeśli to dostrzegał, czy go to w ogóle obchodziło?Niewątpliwie był świadomy jej doznań. Zdradzał to sposób, w jaki na nią

patrzył. A co sobie przy tym myślał, niewiele ją obchodziło.– Wyczuwam oznaki jego śmierci – odparła. – I nie jest to przyjemne.

Przejdźmy do rzeczy, żebym mogła się stąd jak najszybciej wydostać.Thrawn wykrzywił usta, może w reakcji na wyrażoną przez dziewczynę

nadzieję, że opuści wkrótce „Chimerę”.– A więc dobrze. Na początek chciałbym uzyskać jakiś dowód na potwier-

dzenie pani tożsamości.– Podałam kapitanowi „Łowcy” supertajny kod identyfikacyjny – przy-

pomniała.– Dlatego jest pani tutaj, a nie w celi więziennej – stwierdził admirał. –

Sam kod nie stanowi jeszcze żadnego dowodu.– W porządku. Spotkaliśmy się tylko raz podczas oficjalnego otwarcia

nowej sali Zgromadzenia w Pałacu Imperialnym na Coruscant. W czasie uro-czystości Imperator przedstawił mnie panu jako Liannę, jedną z jego ulubio-nych tancerek. W trakcie prywatnej ceremonii, która miała miejsce później,wyjawił panu, kim jestem naprawdę.– A co to była za prywatna ceremonia?– Pański potajemny awans do rangi wielkiego admirała. Thrawn wydął

wargi, wciąż nie spuszczając z niej oczu.– Podczas obydwu uroczystości miała pani na sobie białą suknię – oznaj-

mił. – Oprócz paska suknia miała tylko jedną ozdobę. Czy pamięta pani, coto było?Mara zamyśliła się na chwilę.– To była mała broszka – powiedziała wolno. – Miałam ją przypiętą na

lewym ramieniu. O ile dobrze pamiętam, pochodziła z Xyquine.– Rzeczywiście. – Thrawn pochylił się nad komputerem i nacisnął ja-

kiś guzik. Nagle cały pokój wypełniły hologramy ozdobnych kolumienek, naktórych widniały rozmaite broszki. – Ta, którą miała pani wtedy na sobie,znajduje się gdzieś w tym pokoju. Proszę ją odszukać.Mara z trudem przełknęła ślinę i powoli rozejrzała się dookoła. Z racji

oficjalnej, pełnionej u boku Imperatora funkcji miała dosłownie setki fanta-zyjnych sukienek i ozdób. Żeby z tego całego bogactwa miała teraz pamiętać

221

Page 222: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

jedną broszkę. . .Potrząsnęła głową, starając się stłumić nieprzyjemne buczenie, które po-

jawiło się gdzieś na dnie jej umysłu. Chlubiła się niegdyś wyśmienitą pamię-cią, a szkolenie Imperatora jeszcze ją poprawiło. Spróbowała skupić myślimimo dekoncentrującego ją wpływu tego miejsca. . .– To ta – oznajmiła, wskazując ręką filigranową, złoto-niebieską ozdobę.Wyraz twarzy Thrawna się nie zmienił, ale mężczyzna jakby się nieco

rozluźnił.– Witaj, Ręko Imperatora. – Ponownie dotknął guzika i wystawa biżuterii

w jednej chwili zniknęła. – Długo zwlekałaś z powrotem.Admirał utkwił w niej gorejące oczy; w powietrzu zawisło nie wypowie-

dziane, ale oczywiste pytanie.– A po co miałabym wracać wcześniej? – odparowała dziewczyna. – Je-

dynie wielki admirał mógł mnie rozpoznać.– Czy to jedyny powód?Mara zawahała się na chwilę, zdając sobie sprawę z zastawionej na nią

pułapki. Thrawn już od ponad roku stał na czele Imperium, a ona aż do tejpory nie szukała z nim kontaktu.– Były także inne przyczyny – odparła. – Ale w tej chwili wolałabym

o nich nie mówić.– Podejrzewam, że nie chcesz również rozmawiać o tym, dlaczego pomo-

głaś Skywalkerowi w ucieczce z bazy Talona Karrde’a? – Twarz admirałanagle spoważniała.MASZ ZABIĆ LUKE’A SKYWALKERA!Mara aż podskoczyła. W pierwszej chwili zupełnie nie wiedziała, czy ktoś

się naprawdę do niej odezwał, czy też usłyszała te słowa jedynie w swoimumyśle. Dziwne buczenie jeszcze się wzmogło i przez moment miała wrażenie,że widzi zwróconą ku sobie, pomarszczoną twarz Imperatora. Po chwili tenwizerunek stał się jeszcze bardziej materialny, a reszta pokoju zaczęła sięgdzieś rozpływać. . .Odetchnęła głęboko, nakazując sobie wewnętrzny spokój. Nie wolno jej

się rozklejać. Nie tutaj, w obecności wielkiego admirała.– To nie ja pozwoliłam uciec Skywalkerowi – stwierdziła.– I nie byłaś w stanie go powstrzymać? – uniósł brwi Thrawn. – Ty, Ręka

Imperatora?– Znajdowaliśmy się na Myrkrze – przypomniała mu chłodno. – Na pla-

necie pełnej isalamirów. – Spojrzała na umieszczoną za krzesłem admirała

222

Page 223: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

konstrukcję z isalamirem. – Wątpię, by pan zapomniał, jakie jest ich oddzia-ływanie na Moc.– Och, pamiętam doskonale – pokiwał głową Thrawn. – I właśnie fakt,

że isalamiry blokują działanie Mocy, dowodzi, iż ktoś pomógł Skywalkerowiw ucieczce. Chciałbym się jedynie dowiedzieć, czy to sam Karrde wydał takirozkaz, czy też jego współpracownicy działali na własną rękę?„Żeby wiedzieć, na kim skupić swoją zemstę” – pomyślała Mara, spo-

glądając w jego gorejące, czerwone oczy. Teraz zaczęła sobie przypominać,dlaczego Imperator mianował tego człowieka wielkim admirałem.– Nieważne, kto ponosi za to odpowiedzialność – rzuciła. – Jestem tu po

to, by zaproponować układ, który wyrówna rachunki.– Słucham. – Twarz Thrawna była nieprzenikniona.– Chcę, żeby przestał pan nękać Karrde’a i jego grupę. Ma pan odwołać

nagrodę, jaką pan wyznaczył za schwytanie każdego z nas i wydać wszystkimoddziałom sił imperialnych na całym podległym panu obszarze rozkaz, żebyprzestały nas ścigać. – Zawahała się na moment; ale to nie był czas na okazy-wanie lęku czy nieśmiałości. – Chcę również, aby otworzył pan na nazwiskoKarrde’a konto ze zdeponowaną na nim kwotą trzech milionów, pozwalającąna zakup imperialnych towarów i usług.– Coś podobnego – rzucił Thrawn, wyraźnie rozbawiony. – Obawiam się,

że nawet Skywalker nie jest dla mnie wart aż tyle. A może chcesz mi takżezaoferować Coruscant?– Nie proponuję panu Skywalkera ani Coruscant. Moja oferta to Flota

Katańska.Pełen rozbawienia uśmiech znikł z twarzy admirała.– Flota Katańska? – powtórzył z błyskiem w oku.– Tak, Flota Katańska – potwierdziła Mara. – Ciemna Flotylla, jeśli woli

pan bardziej dramatyczną nazwę. Zakładani, że pan o niej słyszał?– Istotnie. Gdzie ona jest?Znowu przybrał rozkazujący ton, ale tym razem dziewczyna była na to

przygotowana. Zresztą i tak nic by tym nie wskórał.– Ja tego nie wiem – odparła. – Ale Karrde tak. Przez dłuższą chwilę

Thrawn wpatrywał się w nią w milczeniu.– Jak się tego dowiedział? – spytał w końcu.– Brał udział w jakimś nieudanym wypadzie przemytniczym. Wraz z gru-

pą towarzyszy zdołał uciec patrolującym okolicę statkom imperialnym, alenie mieli czasu, by skalkulować skok w nadprzestrzeń. Wpadli na tę flotę,

223

Page 224: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

pomyśleli, że to zastawiona na nich pułapka i ponownie skoczyli w nadprze-strzeń, przy okazji poważnie uszkadzając swój statek. Karrde pełnił wtedyfunkcję nawigatora; po pewnym czasie uświadomił sobie, na co się natknęli.– Ciekawe – mruknął admirał. – A kiedy dokładnie miało to miejsce?– Nic więcej panu nie powiem, dopóki nie dobijemy targu. – Mara do-

strzegła dziwny wyraz malujący się na jego twarzy. . . – A jeśli rozważa panewentualność poddania mnie wnikliwemu przesłuchaniu w stylu wywiaduimperialnego, to proszę się nie trudzić. Ja naprawdę nie wiem, gdzie jest taflota.Thrawn mierzył ją przez chwilę wzrokiem.– A nawet gdybyś wiedziała, to i tak wprowadziłabyś do swojego umysłu

specjalną blokadę psychiczną, aby tego nie wyjawić – stwierdził. – No dobrze.W takim razie powiedz, gdzie jest Karrde.– Żeby wywiad mógł zamiast mnie przebadać jego? – Dziewczyna po-

trząsnęła głową. – Nie. Proszę mi pozwolić do niego wrócić, a dowiem się,gdzie jest ta flota. Potem dobijemy targu. Bo zakładam, że taki układ panuodpowiada?– Nie ośmielaj się stawiać mi warunków, Maro Jade – rzekł cicho admirał,

a twarz pociemniała mu z gniewu. – Nawet w prywatnej rozmowie.Dziewczyna poczuła mrowienie w karku. Tak, teraz już dokładnie przy-

pomniała sobie, dlaczego Thrawn został wielkim admirałem.– Byłam Ręką Imperatora – przypomniała, starając się przyjąć równie lo-

dowaty ton. Ale nawet dla niej samej zabrzmiało to blado. – Przemawiałamw jego imieniu. . . i nawet wielcy admirałowie mieli obowiązek mnie wysłu-chiwać.– Czyżby? – uśmiechnął się ironicznie Thrawn. – Pamięć nieco cię za-

wodzi, Ręko Imperatora. Kiedy już wszystko było postanowione, spełniałaśjedynie funkcję wyspecjalizowanego gońca.– Może to raczej pańską pamięć należałoby odświeżyć – rzuciła Mara ze

złością. – W jego imieniu podróżowałam po całym Imperium, podejmującważne decyzje, które miały wpływ na życie ludzi piastujących najwyższestanowiska. . .– Wypełniałaś tylko jego wolę – przerwał jej ostro admirał. – Nic ponadto.

A to, że umiałaś usłyszeć jego rozkazy wyraźniej niż reszta jego Rąk, jest bezznaczenia. I tak zawsze wcielałaś w życie jego decyzje.– Jak to: reszta jego Rąk? – oburzyła się dziewczyna. – Ja byłam jedy-

ną. . .

224

Page 225: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Urwała. Dostrzegła wyraz twarzy Thrawna. . . I nagle cała złość w niejopadła.– Nie – szepnęła. – Nie. Pan się myli.– Możesz wierzyć, w co chcesz – wzruszył ramionami admirał. – Ale nie

próbój mamić innych ubarwionymi wspomnieniami o swej rzekomej pozycji.– Pochylił się nad pulpitem i nacisnął jakiś guzik. – Kapitanie? Jakie mamywiadomości od grupy wysłanej na statek?Mara nie usłyszała odpowiedzi; ale i tak nie interesowało jej to, co robią

ludzie Thrawna. Mylił się. Na pewno się mylił. Przecież Imperator osobi-ście nadał jej tytuł Ręki Imperatora; sam zabrał ją z jej rodzinnego domui przywiózł na Coruscant; nauczył ją, jak ma korzystać ze swej szczególnejwrażliwości na Moc, żeby mu służyć. Niemożliwe, by ją okłamał. Po prostuniemożliwe.– Nie, to nie ma sensu – dorzucił admirał i spojrzał na Marę. – Nie wiesz

przypadkiem, po co Leia Organa Solo przybyła na Endor?Mara z trudem otrząsnęła się ze wspomnień.– Organa Solo jest tutaj?– W każdym razie jest tu „Tysiącletni Sokół” – wyjaśnił ponuro Thrawn.

– Został pozostawiony na orbicie. Niestety, nie mamy pojęcia, gdzie może siępodziewać Organa Solo. Jeśli w ogóle gdzieś tu jest. – Ponownie odwrócił siędo swojego pulpitu. – A więc dobrze, kapitanie. Sprowadźcie ten statek napokład „Chimery”. Może bliższe oględziny coś więcej nam wyjaśnią.Zaczekał na potwierdzenie przyjęcia rozkazu, po czym wyłączył nadajnik.– No cóż, Ręko Imperatora – zwrócił się ponownie do Mary. – Zawarliśmy

układ: Ciemna Flotylla w zamian za odwołanie wyroku śmierci na Karrde’a.Ile czasu potrzebujesz na powrót do obecnej bazy swojego szefa?Dziewczyna wahała się przez chwilę; ale ta informacja i tak nie mogła się

na nic przydać wielkiemu admirałowi.– Na „Etherwayu” około trzech dni. Może dwa i pół, jeśli się pospieszę.– Więc radzę ci się pospieszyć, gdyż masz dokładnie osiem dni na to, by

się dowiedzieć, gdzie jest ta flota, i przywieźć mi tę wiadomość.Mara utkwiła w nim zdumiony wzrok.– Osiem dni? Ale. . .– Osiem dni. Albo sam go znajdę i swoim sposobem wydobędę z niego tę

informację.Cisnęły jej się na usta rozmaite odpowiedzi, ale spojrzenie gorejących,

czerwonych oczu Thrawna kazało jej milczeć.

225

Page 226: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Zrobię, co w mojej mocy – wydusiła. Odwróciła się i ruszyła w stronędrzwi.– Nie wątpię! – zawołał za nią admirał. – A potem usiądziemy sobie spo-

kojnie i odbędziemy długą rozmowę. Pomówimy o latach przerwy w twojejsłużbie na rzecz Imperium. . . I o tym, dlaczego tak dużo czasu zajął ci po-wrót.

Pellaeon ze zdumieniem spojrzał na przełożonego, a serce zaczęło mu bićnieco szybciej.– Flota Katańska? – powtórzył ostrożnie.– Tak właśnie powiedziała mi nasza młoda Ręka Imperatora – odparł

Thrawn, nie odrywając przy tym wzroku od jednego ze stojących przed nimmonitorów. – Oczywiście może się okazać, że ona kłamie.Kapitan przytaknął machinalnie. W błyskawicznym tempie przelatywały

mu przez głowę różne myśli wywołane usłyszaną przed chwilą informacją.– Ciemna Flotylla – wyszeptał dawną nazwę, przysłuchując się brzmieniu

tych słów. – Wie pan, admirale, że kiedyś się łudziłem, iż sam odnajdę tęflotę.– Niemal każdy z pańskich rówieśników żywił podobną nadzieję – rzu-

cił ironicznie Thrawn. – Czy nadajnik naprowadzający na jej statku zostałprawidłowo zamontowany?– Tak, panie admirale. – Pellaeon rozejrzał się po kabinie, bez większego

zainteresowania omiatając wzrokiem rzeźby i płaskorzeźby, które tego dniatworzyły ekspozycję. Ciemna Flotylla. Zaginęła niemal pięćdziesiąt pięć lattemu, a teraz była w zasięgu ręki. . .Nagle coś go zastanowiło. . . Większość rzeźb wydała mu się dziwnie zna-

joma.– To są dzieła sztuki, które w czasach, kiedy trwały prace nad ogólnym

projektem Floty Katańskiej, przyozdabiały gabinety w Departamencie Pla-nowania i Rozwoju Floty oraz biura koncernu Rendili, produkującego silnikido statków kosmicznych – rzekł Thrawn, odpowiadając na nie wypowiedzianepytanie Pellaeona.– Rozumiem. – Kapitan wziął głęboki oddech i niechętnie wrócił myślami

do rzeczywistości. – Zdaje pan sobie sprawę, panie admirale, jak nieprawdo-podobne jest to stwierdzenie Jade?– Rzeczywiście jest nieprawdopodobne. – Thrawn utkwił w Pellaeonie

gorejące oczy. – Ale jednocześnie jest prawdziwe. – Nacisnął jakiś guzik i częśćwystawy natychmiast zniknęła. – Niech pan patrzy uważnie.

226

Page 227: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Oczom kapitana ukazała się ta sama scena, którą admirał pokazywał mujuż kilka dni wcześniej: trzy wrogie pancerniki nie opodal Nowej Kowii, któreotworzyły ogień, aby umożliwić ucieczkę „Ślicznotce” i temu nie zidentyfiko-wanemu transportowcowi. . .Na chwilę wstrzymał oddech; nagle zrodziło się w nim niejasne podejrze-

nie.– Czyżby to były właśnie te statki?– Tak – oznajmił Thrawn z ponurą satysfakcją w głosie. – Różnice po-

między zwykłymi pancernikami a tymi, które mają zainstalowane układypodporządkowania, są nieznaczne, ale można je zauważyć, jeśli się wie, gdzienależy szukać.Pellaeon spoglądał niepewnie na hologram, starając się jakoś dopasować

wszystkie informacje.– Za pozwoleniem, panie admirale, ale przecież Karrde nie dostarcza chy-

ba statków temu koreliańskiemu buntownikowi?– Raczej nie – pokiwał głową Thrawn. – Najwyraźniej więc ktoś jeszcze

z tego nieszczęsnego statku przemytniczego zdołał sobie uzmysłowić, na cosię natknęli. I musimy tego kogoś odnaleźć.– Czy mamy jakiś trop?– Kilka poszlak. Zgodnie z tym, co mówiła Jade, w drodze powrotnej

z jakiegoś nieudanego zadania przemytnicy zdołali uciec statkowi imperial-nemu. Wszystkie tego typu wypadki powinny być odnotowane w kartotece;porównamy te dane z posiadanymi przez nas informacjami na temat burzli-wej przeszłości Karrde’a i zobaczymy, co z tego wyniknie. Jade powiedziałatakże, że podczas drugiego skoku w nadprzestrzeń statek uległ poważnemuuszkodzeniu. Jeśli dokonali naprawy w jakimś większym porcie kosmicznym,to ta informacja również powinna być gdzieś zapisana.– Natychmiast zlecę to zadanie wywiadowi – skinął głową Pellaeon.– Doskonale. – Thrawn zamyślił się na chwilę. – Niech się pan także

skontaktuje z Nilesem Ferrierem.– To ten złodziej statków, którego wysłał pan na poszukiwanie bazy tego

Koreliańczyka? – chciał się upewnić kapitan.– Ten sam. Proszę mu powiedzieć, żeby dał sobie spokój z Koreliańczy-

kiem, a zamiast tego skupił się na Solo i Calrissianie. – Admirał uniósł brwi.– W końcu jeśli ten Koreliańczyk istotnie ma zamiar przyłączyć się do Rebe-liantów, to cóż lepszego może wnieść w posagu niż Flota Katańska? – Rozległsię brzęczyk interkomu. – Tak? – odezwał się Thrawn.– Panie admirale, obiekt wykonał skok w nadprzestrzeń – rozległ się głos

227

Page 228: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

jakiegoś oficera. – Odbieramy silny sygnał z nadajnika naprowadzającego;właśnie próbujemy określić prawdopodobny punkt docelowy.– Wyśmienicie, poruczniku. Proszę sobie w tej chwili nie zawracać głowy

określaniem punktu docelowego: Jade jeszcze co najmniej raz zmieni kurs,nim obierze właściwy kierunek.– Tak jest, panie admirale.– Chociaż oczywiście nie chcemy, by uzyskała nad nami zbyt dużą prze-

wagę – zwrócił się do Pellaeona Thrawn, wyłączając interkom. – Lepiej niechpan wróci na mostek, kapitanie, i skieruje „Chimerę” w ślad za nią.– Tak jest, panie admirale. – Pellaeon wahał się przez chwilę. – Sądziłem,

że chcemy dać jej najpierw czas, by zdobyła dla nas informacje na tematmiejsca postoju Floty Katańskiej.– Jade już nie służy Imperium, kapitanie – rzekł Thrawn surowo; twarz

mu nagle spoważniała. – Być może chce, byśmy sądzili, że ona wraca; możenawet sama w to wierzy. Ale tak nie jest. Zresztą to i tak nieistotne. Prowadzinas do Karrde’a i tylko to się liczy. On i nasz koreliański renegat to dwa tropywiodące do Floty Katańskiej. I w ten czy inny sposób odnajdziemy ją.Pellaeon pokiwał głową. Mimo iż chciał pozostać w tej kwestii obojętny,

poczuł dreszczyk emocji. „Flota Katańska. Dwieście pancerników, które tylkoczekają na to, by Imperium objęło je we władanie. . . ”– Mam przeczucie, panie admirale, że nasza ostateczna ofensywa przeciw-

ko Rebeliantom będzie się mogła rozpocząć nieco wcześniej, niż to planowa-liśmy.Na ustach Thrawna zagościł uśmiech.– Chyba ma pan rację, kapitanie.

Page 229: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

18Od świtu siedzieli przy stole w domu matrah, przeglądając mapy miasta

i schematy poszczególnych budynków w poszukiwaniu planu działania, któ-ry byłby czymś więcej niż tylko skomplikowanym sposobem na oddanie sięw ręce Imperium. W końcu, tuż przed południem, Leia zarządziła przerwę.– Już nie mogę na to patrzeć – oznajmiła Chewiemu. Przymknęła na

chwilę oczy i potarła delikatnie skronie. – Wyjdźmy na chwilę na dwór.Chewbacca mruknął coś na znak sprzeciwu.– Tak, oczywiście, istnieje pewne ryzyko – przyznała zmęczonym głosem

księżniczka. – Ale cała wioska wie o tym, że tu jesteśmy, a nikt jeszcze niedoniósł o tym władzom. Chodź, nic nam się nie stanie. – Otworzyła drzwii wyszła na zewnątrz. Wookie burknął coś pod nosem, ale podążył za nią.Stojące w zenicie słońce świeciło niezwykle intensywnie; przesłaniało je

jedynie kilka płynących wysoko chmurek. Leia podniosła wzrok na czysteniebo i zadrżała bezwiednie na myśl o tym, jak bardzo jest tu odsłonięta.Bezchmurne niebo oznaczało możliwość obserwacji z kosmosu. . . Ale nie,mogła się nie martwić. Krótko przed północą matrah przyniosła im wiado-mość o mającym niebawem nastąpić odlocie niszczyciela gwiezdnego. Potemosobiście obserwowali to wydarzenie przez makrolornetkę, którą przywiózłze sobą Chewbacca. To była dla nich pierwsza chwila wytchnienia od czasuaresztowania Khabarakha. Kiedy już zaczęli się obawiać, że będą zmuszeni

229

Page 230: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

tkwić tu przez wiele dni, wielki admirał niespodziewanie odleciał.To był zupełnie nieoczekiwany prezent z jego strony i Leia nie mogła się

wyzbyć podejrzliwości. Z tego, co Thrawn mówił w czasie wizyty w wiosce,wywnioskowała, że zechce zaczekać na Honoghr do czasu, aż skończy się okrespublicznej hańby Khabarakha, po którym miano go poddać przesłuchaniuna „Chimerze”. Może admirał po prostu zmienił zdanie i ściągnął młodegokomandosa na pokład wcześniej, okazując tym samym całkowitą pogardę dlatradycji Noghrich. Ale matrah twierdziła, że Khabarakh jest w dalszym ciąguwystawiony na widok publiczny w centrum Nystao.Mogła jednak kłamać w tej kwestii. A może sama została oszukana. Choć

jeśli podejrzenia admirała były tak poważne, że zdecydował się okłamać ma-trah, to dlaczego nie przysłał jeszcze do wioski legionu szturmowców?Ale to był w końcu wielki admirał i z pewnością cechowała go właści-

wa tym, którzy otrzymywali ten tytuł, przebiegłość, wyrafinowanie i geniuszw sprawach taktycznych. Cała ta historia mogła się zatem okazać skompli-kowaną, misternie zaplanowaną pułapką. . . A jeśli tak było, to Leia mogłatkwić w całkowitej nieświadomości tego faktu aż do chwili, gdy wpadniew zastawione sidła.„Dosyć!” – nakazała sobie surowo. Wiedziała, że jeśli pozwoli, by owład-

nął nią mit o nieomylności wielkich admirałów – tak starannie podtrzymy-wany przez Imperium – to nic w ten sposób nie zyska, a jedynie popadniew umysłowe odrętwienie. Nawet wielcy admirałowie popełniali błędy, a pozatym mogła istnieć cała masa przyczyn, dla których Thrawn był zmuszonyopuścić Honoghr. Może w trakcie jakiejś operacji przeciwko Nowej Republicewynikły trudności i admirał musiał się tam zjawić osobiście; a może odda-lił się w jakiejś innej sprawie, ale tylko na krótko, i zamierzał za parę dnipowrócić.Tak czy inaczej należało uderzyć właśnie teraz. Gdyby tylko wiedzieli

jak. . .Stojący obok niej Chewbacca wysunął burkliwie jakąś propozycję.– Tego nie możemy zrobić – potrząsnęła głową księżniczka. – To jest

równie nie do przyjęcia jak frontalny atak na port kosmiczny. Musimy dominimum ograniczyć zniszczenia oraz straty wśród mieszkańców.Wookie warknął ze zniecierpliwieniem.– Nie mam pojęcia, jakie jest inne wyjście – rzuciła ostro Leia. – Ale wiem,

że gdybyśmy zostawili za sobą śmierć i zniszczenie, znaleźlibyśmy się z po-wrotem w punkcie wyjścia. Z pewnością nie przekonalibyśmy w ten sposóbNoghrich, aby porzucili służbę Imperium i przeszli na naszą stronę.

230

Page 231: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Popatrzyła na widoczne za grupką chat, odległe wzgórza i falującą nawietrze, brązową trawę kholm. Pracowicie uwijało się wśród niej kilkanaścierobotów odkażających, których przysadziste, metalowe korpusy połyskiwaływ słońcu. W jednym cyklu pracy każdy robot pobierał ćwierć metra kwadra-towego gleby, poddawał ją w swoim wnętrzu działaniu jakichś tajemniczychkatalizatorów i wyrzucał z tyłu oczyszczony produkt – powoli, ale systema-tycznie odsuwając w ten sposób od mieszkańców Honoghr widmo zagłady. . .Jednocześnie obecność robotów była dla każdego, kto mógłby w to wątpić,widocznym znakiem troski, jaką Imperium otaczało Noghrich.– Lady Vader – wyrwał księżniczkę z zamyślenia chropawy, miaukliwy

głos. Leia aż podskoczyła.– Dzień dobry, matrah – odparła i skłoniła nisko głowę. – Mam nadzieję,

że dobrze się dzisiaj czujesz?– Nic mi nie dolega – ucięła kobieta.– To dobrze – powiedziała Leia; zabrzmiało to dosyć zdawkowo. Matrah

nie posunęła się do tego, żeby otwarcie powiedzieć coś niemiłego, ale byłojasne, że nie uważa swojej sytuacji za najszczęśliwszą; doskonale wiedzia-ła, że kiedy admirał dowie się, co zrobił Khabarakh, jej rodzina popadniew niełaskę, a może nawet czeka ich wszystkich śmierć. Księżniczka zdawałasobie sprawę z tego, że wcześniej czy później stara Noghri dojdzie zapewnedo wniosku, iż będzie najlepiej, jeśli sama wyda nieproszonych gości w ręceImperium.– Jak idzie praca nad waszym planem? – spytała matrah.– Posuwa się do przodu – odparła Leia, zerkając na Chewbaccę. W pew-

nym sensie była to prawda: odrzucenie każdego kolejnego pomysłu stanowiłoswoisty krok naprzód. – Chociaż jeszcze daleko do końca.– Rozumiem. – Matrah spojrzała w stronę wzgórz. – Pani robot spędza

dużo czasu z tymi maszynami.– Bo nie ma tu zbyt wiele do roboty. Ty i wielu innych Noghrich władacie

językiem basie lepiej, niż się spodziewałam.– Wielki admirał był dobrym nauczycielem.– Podobnie jak wcześniej mój ojciec, lord Darth Vader – przypomniała

jej księżniczka.Stara Noghri milczała przez chwilę.– Tak – przyznała w końcu niechętnie.Leię przebiegł zimny dreszcz. Gdyby matrah zaczęła z większym dystan-

sem odnosić się do swego poprzedniego pana, mogłoby to być pierwszymkrokiem na drodze do decyzji o zdradzeniu jego córki.

231

Page 232: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Ten teren będzie już wkrótce oczyszczony. – Kobieta wskazała ręką pra-cujące roboty odkażające. – Jeśli skończą w ciągu dziesięciu dni, to zdołamyzagospodarować ten obszar jeszcze w czasie tegorocznych zasiewów.– Czy ten dodatkowy kawałek ziemi sprawi, że staniecie się samowystar-

czalni pod względem żywności?– W nieco większym stopniu, ale nie do końca.Księżniczka pokiwała głową. Ogarnęła ją nowa fala goryczy. Dla niej plan

Imperium był tyleż cyniczny co oczywisty: starannie kontrolując tempo pro-cesu oczyszczania gleby, Imperium mogło bez końca utrzymywać Noghrichblisko granicy niezależności, nigdy nie pozwalając im jednak tej granicy prze-kroczyć. Leia była o tym przekonana, matrah też żywiła pewne podejrzenia,ale udowodnienie tego faktu. . .– Chewie, czy znasz się na robotach odkażających? – spytała nagle księż-

niczka. Już kiedyś przyszła jej do głowy ta myśl, ale nigdy nie poszła tymtropem. – Choćby na tyle, żeby stwierdzić, jak dużo czasu powinno zająćwszystkim robotom, które są na Honoghr, odkażenie takiej ilości ziemi, jakądotąd zdołały oczyścić?Wookie mruknął twierdząco i zaczął wyrzucać z siebie odpowiednie liczby;

najwyraźniej on także już wcześniej wpadł na ten sam pomysł.– Nie potrzebuję w tej chwili szczegółowej analizy – wtrąciła Leia, przery-

wając w ten sposób potok szacunków, ekstrapolacji i upraszczających przy-bliżeń, którymi zasypywał ją Chewie. – Czy potrafisz określić minimalny,potrzebny na to czas?Z wyliczeń Wookiego wynikało, że oczyszczenie takiego obszaru nie mogło

trwać krócej niż osiem lat.– Rozumiem – szepnęła Leia. Iskierka nadziei zgasła i księżniczkę zno-

wu ogarnęło przygnębienie. – To sytuowałoby początek tej akcji dokładniew szczytowym okresie wojny, tak?– Czy w dalszym ciągu uważa pani, że wielki admirał nas oszukuje? –

rzuciła oskarżycielsko matrah.– Ja po prostu wiem, że tak jest. Tylko nie potrafię tego udowodnić.– Co zatem zamierza pani zrobić? – spytała stara Noghri po chwili mil-

czenia.Leia wciągnęła głęboko w płuca powietrze i wypuściła je z cichym wes-

tchnieniem.– Musimy opuścić Honoghr. A to oznacza konieczność wdarcia się do

portu kosmicznego w Nystao i wykradzenia statku.– Córka lorda Vadera nie powinna mieć z tym kłopotów.

232

Page 233: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Księżniczka skrzywiła się, przypomniawszy sobie, że parę minut temu ma-trah nie miała najmniejszych problemów, by podejść do nich niepostrzeżenieod tyłu. A strażnicy w porcie kosmicznym będą dużo młodsi i znacznie le-piej wyszkoleni. Noghri musieli być doskonałymi myśliwymi, nim Imperatorzrobił z nich prywatne maszynki do zabijania.– Kradzież statku nie będzie taka trudna – oznajmiła Leia, w pełni świa-

doma tego, jak bardzo naciągane jest to stwierdzenie. – Problem polega natym, że musimy zabrać ze sobą Khabarakha.– Co takiego?! – syknęła matrah, zdumiona.– To jedyne wyjście. Jeśli pozostawimy Khabarakha w rękach ludzi Impe-

rium, zmuszą go do tego, by wyznał, co zaszło. A kiedy się to stanie, zginiecieobydwoje, a może i cała wasza rodzina. Nie wolno nam do tego dopuścić.– W takim razie sami narazicie się na śmierć. Strażnicy nie dopuszczą do

uwolnienia Khabarakha.– Wiem – odparła Leia, boleśnie świadoma tego, iż nosi w sobie dwie

maleńkie istotki. – Ale musimy zaryzykować.– Takie bezsensowne poświęcenie nie jest powodem do chluby – stwier-

dziła stara kobieta szyderczo. – Klan Khim’bar nie wyrzeźbi opisu tego wy-darzenia na ścianach dukhy. A inni Noghri też szybko o tym zapomną.– Nie robię tego po to, by zyskać sławę w oczach waszego ludu – westchnę-

ła księżniczka. Poczuła się nagle bardzo zmęczona nieustanną walką o to, byci obcy właściwie ją zrozumieli. Miała wrażenie, że w gruncie rzeczy całejej życie sprowadzało się do podobnych sytuacji. – Robię to dlatego, że niechcę, by z powodu moich błędów umierali inni. Poprosiłam Khabarakha, że-by mnie przywiózł na Honoghr; zatem to ja ponoszę odpowiedzialność za to,co się stało. Nie mogę tak po prostu uciec i zostawić was na pastwę wielkiegoadmirała.– Nasz władca nie obejdzie się z nami zbyt surowo.Leia spojrzała matrah prosto w oczy.– Niegdyś Imperium zniszczyło z mojego powodu całą planetę – wyznała

cicho. – Nie chcę, by się to kiedykolwiek powtórzyło.Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w starą kobietę, po czym odwróciła

się do niej plecami. Kłębiły się w niej rozmaite sprzeczne myśli i uczucia. Czypostępowała słusznie? Już wiele razy narażała życie, ale zawsze za swoichtowarzyszy broni i za sprawę, w którą wierzyła. Uczynić to samo dla dobratych, którzy służyli Imperium – nawet jeśli zostali do tej służby zmuszeni –to było zupełnie co innego. Chewiemu wcale się to nie podobało; wyczuwałato w jego myślach i sztywnym zachowaniu. Ale wiedziała, że Wookie i tak

233

Page 234: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

pójdzie razem z nią z powodu swojego poczucia honoru i dozgonnego długuwdzięczności wobec Hana.Stłumiła łzy, które nagle napłynęły jej do oczu, i pogładziła dłonią wy-

datny brzuch. Jej mąż na pewno by to zrozumiał. Próbowałby ją odwieść odtego ryzykownego planu, ale w głębi serca by ją rozumiał. Przecież gdybybyło inaczej, w ogóle nie pozwoliłby jej polecieć na Honoghr.Jeśli nie wróci, to Han z pewnością będzie winił za to siebie.– Okres publicznej hańby przedłużono jeszcze o cztery dni – mruknęła

matrah. – Za dwa dni księżyce będą dawać najmniej światła. Dobrze byłobyzaczekać do tego czasu.Leia obrzuciła ją zdumionym spojrzeniem. Stara Noghri ze spokojem wy-

trzymała jej wzrok; jej twarz była całkowicie nieprzenikniona.– Czy proponujesz mi swoją pomoc? – chciała się upewnić księżniczka.– Jest pani szlachetna, lady Vader – odparła cicho matrah. – Pójdę z pa-

nią, by spróbować ocalić życie i honor mojego trzeciego syna, choć możliwe,że obie przy tym zginiemy.– Tak, to możliwe – zgodziła się Leia. Poczuła nagłe ukłucie w sercu.„Tak się jednak nie stanie”. Matrah i Khabarakh być może zginą, a Chew-

bacca razem z nimi; ale nie ona. Lady Vader zostanie schwytana żywcemi przekazana w podarunku władcy Noghrich, wielkiemu admirałowi.A on będzie się uśmiechał i uprzejmie z nią rozmawiał, a potem odbierze

jej dzieci.Odwróciła wzrok w kierunku odległych pól, żałując, że nie ma przy niej

Hana. Myślała o tym, czy jej mąż dowie się kiedykolwiek o tym, co się z niąstało.– Chodźmy – odezwała się matrah. – Wrócimy teraz do mojego domu.

Musi się pani jeszcze dowiedzieć wielu rzeczy o Nystao.

– Cieszę się, że wreszcie się pan odezwał – rozległ się z nadajnika „Ślicz-notki” głos Winter, nieco zniekształcony z powodu źle dostrojonego urządze-nia dekodującego. – Już zaczynałam się niepokoić.– Nic nam nie jest – zapewnił ją Han. – Po prostu musieliśmy się na jakiś

czas przyczaić. A co u was, czy macie jakieś kłopoty?– Nie więcej, niż kiedy pan wyjeżdżał. Imperium w dalszym ciągu atakuje

nasze konwoje i nikt nie wie, co z tym fantem zrobić. Fey’lya usiłuje przekonaćRadę, że kwestię ich obrony umiałby rozwiązać lepiej niż ludzie Ackbara, alejak na razie Mon Mothma nie skorzystała z jego oferty. Odnoszę wrażenie, że

234

Page 235: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

niektórzy z członków Rady zaczynają mieć wątpliwości co do prawdziwychmotywów, którymi Fey’lya kieruje się w tej całej sprawie.– To świetnie – mruknął Solo. – Może każą mu się wreszcie zamknąć

i przywrócą na stanowisko Ackbara.– Niestety Fey’lya, zwłaszcza w armii, wciąż cieszy się zbyt dużym po-

parciem, żeby go można było całkiem zlekceważyć.– Tak – zgodził się Han. – Pewnie nie było żadnej wiadomości od Leii? –

zapytał, zebrawszy się na odwagę.– Jeszcze nie – odparła Winter. Solo wyczuł napięcie w jej głosie; ona tak-

że się tym niepokoiła. – Ale za to nadeszła wiadomość od Luke’a. W zasadziegłównie dlatego chciałam się z panem skontaktować.– Ma jakieś kłopoty?– Nie wiem, nic na ten temat nie wspominał. Chce, żeby się pan z nim

spotkał na Nowej Kowii.– Na Nowej Kowii? – zdziwił się Solo, spoglądając w dół, na spowitą

chmurami planetę. – Dlaczego?– Tego nie wiem. Prosi tylko o spotkanie w – cytuję – centrum wymiany

pieniędzy. Koniec cytatu.– Gdzie?! – Han przeniósł zdumione spojrzenie na Landa. – Co to, u licha,

ma znaczyć?– Mówi o kawiarni „Miszra” w Ilik, gdzie się z nim spotkałem, kiedy ty

poszedłeś śledzić Breil’lyę – wyjaśnił Calrissian. – To taki nasz prywatnyżart; później ci to wyjaśnię.– A więc nie ma wątpliwości, że to Luke nadał tę wiadomość? – wtrąciła

Winter.– Chwileczkę – odezwał się Han, nim Lando zdążył udzielić odpowiedzi.

– To znaczy, że nie rozmawiałaś z nim osobiście?– Nie, wiadomość została przesłana na piśmie. I nie była zaszyfrowana.– On zdaje się nie ma na myśliwcu urządzenia kodującego, prawda? –

podsunął Lando.– Tak, ale mógł zaszyfrować wiadomość w jakiejkolwiek placówce dyplo-

matycznej Nowej Republiki – powiedział wolno Solo. – Czy ten prywatnyżart znacie tylko wy dwaj?– My dwaj i jeszcze setka gapiów – wyznał Calrissian. – Myślisz, że to

pułapka?– Możliwe. No dobrze, dziękuję ci, Winter. Teraz już częściej będziemy

się odzywać.– Doskonale. Niech pan na siebie uważa.

235

Page 236: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Jasne.Han wyłączył nadajnik i zerknął na Landa.– To twój statek, stary. Chcesz wylądować i rozejrzeć się trochę, czy też

wolisz dać sobie spokój i poszukać tego pływającego kasyna?– Chyba nie mamy wielkiego wyboru – syknął Calrissian. – Jeśli tę wia-

domość rzeczywiście nadał Luke, to pewnie chodzi o coś ważnego.– A jeśli to nie on?– Zdarzało nam się już wpadać w zastawiane przez Imperium pułapki. –

Lando uśmiechnął się szelmowsko. – No, dalej, przygotuj się do lądowania.Z uwagi na sposób, w jaki kilka dni temu opuścili Ilik, było raczej wątpli-

we, aby lokalne władze ucieszyły się z powtórnej wizyty „Ślicznotki” w ichmieście. Na szczęście Lando dobrze wykorzystał ostatnie dwa dni: kiedy zna-leźli się na przykrytym szklaną kopułą lądowisku, komputer obsługujący portkosmiczny sumiennie odnotował przybycie statku wycieczkowego „KapryśnaTamar”.– Doprawdy cudownie, że tu znowu jesteśmy – skomentował cierpko Han,

gdy ruszyli z Landem w dół rampy. – Chyba powinniśmy się trochę rozejrzeć,nim pójdziemy do tej kawiarni.Calrissian zatrzymał się w pół kroku.– Chyba nawet nie będziemy się musieli fatygować do ,Miszry” – rzucił

cicho.Solo zerknął na przyjaciela i podążył spojrzeniem za jego wzrokiem. Jed-

nocześnie odruchowo położył rękę na blasterze. W odległości pięciu metrówod rampy „Ślicznotki” stał jakiś krępy mężczyzna. Miał na sobie ozdobnątunikę, a w ustach cygaro. Uśmiechał się chytrze do przybyszów.– To twój znajomy? – spytał półgłosem Solo.– To za wiele powiedziane – rzucił Lando. – Nazywa się Niles Ferrier.

Zajmuje się kradzieżą statków, a od czasu do czasu także przemytem.– Rozumiem, że ma coś wspólnego z tą sytuacją w kawiarni „Miszra”?– Mówiąc prawdę, odegrał wtedy jedną z kluczowych ról.Han pokiwał głową i rozejrzał się dookoła. Wśród tłumu krzątających się

żwawo ludzi zauważył trzech czy czterech osobników, którzy kręcili się bezcelu.– Złodziej statków, tak?– Tak, ale nie będzie sobie zawracał głowy „Ślicznotką”: jest dla niego za

mała – zapewnił przyjaciela Lando.– Nie zawadzi mieć go na oku – mruknął Solo.– Nie musisz mi tego mówić.

236

Page 237: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Dotarli do podnóża rampy i zatrzymali się w milczeniu. Ferrier ruszył imna spotkanie, uśmiechając się jeszcze szerzej.– Witaj, Calrissian – powiedział. – Coś ostatnio często na siebie wpadamy,

zauważyłeś?– Witaj, Luke – odezwał się Han, nim Lando zdążył otworzyć usta. –

Bardzo się zmieniłeś.– Tak. . . No. . . przepraszam za tę małą sztuczkę. – Ferrier wyglądał na

zakłopotanego. – Ale stwierdziłem, że jeśli podpiszę się własnym nazwiskiem,to na pewno nie przyjedziecie.– Gdzie jest Luke? – rzucił ostro Solo.– Możesz mnie obszukać – wzruszył ramionami złodziej statków. – Wy-

niósł się stąd wtedy co i wy; od tej pory go nie widziałem.Han przyjrzał się baczniej Ferrierowi, starając się dociec, czy mężczyzna

nie kłamie; nic jednak na to nie wskazywało.– Czego chcesz?– Chcę ubić interes z Nową Republiką – oznajmił mężczyzna ściszonym

głosem. – Proponuję wam nowe statki wojenne. Jesteście zainteresowani?Solo poczuł mrowienie w karku.– Być może – odparł, siląc się na obojętność. – A o jakie statki chodzi?– Może porozmawiamy na pokładzie? – zasugerował Ferrier, wskazując

ręką rampę.– A może lepiej porozmawiamy tutaj? – osadził go Lando. Mężczyzna

zdawał się zaskoczony.– Spokojnie, Calrissian – rzucił pojednawczo. – Myślisz, że wyniosę twój

statek w kieszeni?– O jakie statki chodzi? – powtórzył Han. Przez chwilę Ferrier mierzył go

wzrokiem, a potem rozejrzał się uważnie po lądowisku.– Duże – oznajmił, ściszając głos. – Pancerniki. – Jeszcze bardziej ściszył

głos. – Flota Katańska.Solo z pewnym wysiłkiem zachował obojętny wyraz twarzy.– Flota Katańska? Jasne.– Wcale nie żartuję. Odnaleziono Flotę Katańska. . . A ja mam kontakt

z facetem, któremu się to udało.– Czyżby? – zapytał z powątpiewaniem Han. Coś w twarzy Ferriera przy-

kuło jego uwagę. . .Szybko się odwrócił, podświadomie oczekując, że zobaczy, iż ktoś pró-

buje się wślizgnąć na pokład „Ślicznotki”. Ale oprócz cieni rzucanych przezoświetlające lądowisko lampy niczego tam nie było.

237

Page 238: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– O co chodzi? – zainteresował się Lando.– Nie, nic – rzucił Solo i ponownie odwrócił się do Ferriera. Jeśli ten

złodziej statków rzeczywiście miał kontakt z dostawcą Bela Iblisa, to moglibyoszczędzić sporo czasu. Ale jeżeli Ferrier bazował jedynie na zasłyszanychplotkach i chciał ich po prostu naciągnąć. . . – Dlaczego sądzisz, że ten facetrzeczywiście coś wie?– Nic za darmo, Solo – uśmiechnął się chytrze złodziej statków. – Ty

chyba najlepiej o tym wiesz.– No dobrze – wtrącił Lando. – Co chcesz od nas uzyskać i co oferujesz

w zamian?– Znam nazwisko tego faceta – odparł Ferrier z powagą. – Ale nie wiem,

gdzie on jest. Pomyślałem, że moglibyśmy go wspólnie poszukać, nim dotrzedo niego Imperium.– A dlaczego uważasz, że Imperium też o nim wie? – spytał Han, czując

ucisk w gardle.Złodziej statków posłał mu lekceważące spojrzenie.– Wielki admirał Thrawn wie o wszystkim.Solo uśmiechnął się krzywo. Teraz już przynajmniej wiedzieli, jak się na-

zywa ten gość w białym mundurze.– Thrawn, tak? Dzięki, Ferrier.Twarz mężczyzny spochmurniała, kiedy sobie uświadomił, że się tak głu-

pio wygadał.– Nie ma za co – wycedził.– Nie dowiedzieliśmy się jeszcze, co nam przyjdzie z tego układu? – przy-

pomniał Lando.– A wiesz, gdzie jest ten facet? – spytał Ferrier.– Mamy pewien trop. Co proponujesz?Mężczyzna obrzucił ich obydwu badawczym spojrzeniem.– Dam wam połowę statków, które ściągniemy – oznajmił w końcu. –

I możliwość kupna reszty przez Nową Republikę po rozsądnej cenie.– A jaka jest ta rozsądna cena? – chciał wiedzieć Han.– To będzie zależało od tego, w jakim one są stanie. Na pewno zdołamy

dojść do porozumienia.– Hm. – Solo zerknął na Landa. – Co o tym myślisz?– Daj sobie spokój – rzucił ostro Calrissian. – Jeśli chcesz nam podać

jego nazwisko, to dobrze; jeśli okaże się prawdziwe i znajdziemy te statki,dopilnujemy, żebyś otrzymał uczciwą zapłatę. A jeśli nie, to zmiataj stąd.

238

Page 239: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– A więc dobrze – wycofał się Ferrier, bardziej zdziwiony niż urażony. –Chcecie to zrobić na własną rękę – nie ma sprawy. Ale jeśli my pierwsi do-trzemy do tych statków, to wasza ukochana Nowa Republika będzie musiałazapłacić za nie znacznie więcej. Znacznie, znacznie więcej.Odwrócił się i zaczął się niespiesznie oddalać.– Chodź, Han, zabierajmy się stąd – mruknął Lando, nie spuszczając

wzroku z Ferriera.– Tak – rzucił Han, szukając w tłumie tych kilku kręcących się bezczyn-

nie mężczyzn. Oni także zebrali się do odejścia. Nie zanosiło się raczej nażadną awanturę, ale na wszelki wypadek Solo nie zdejmował ręki z blasteraaż do chwili, gdy znaleźli się w środku „Ślicznotki” i zamknęli hermetyczniepokrywę luku.– Przygotuję statek do startu – oznajmił Calrissian, kiedy znaleźli się

w kabinie pilotów. – A ty połącz się z kontrolą lotów.– Dobra. Wiesz, gdybyśmy spróbowali z nim porozmawiać chwilę dłu-

żej. . .– Nie ufam mu – przerwał mu Calrissian, uruchamiając procedurę przed-

startową. – Za dużo się uśmiechał. I zbyt łatwo dał za wygraną.Hanowi trudno było dyskutować z takim stwierdzeniem. A poza tym, jak

już wcześniej zauważył, to był statek Landa. Wzruszył ramionami i nawiązałłączność z kontrolą lotów.W dziesięć minut później byli już poza Ilik, po raz kolejny zostawiając za

sobą niezadowolonych kontrolerów lotów.– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli już więcej tu przyjeżdżać –

stwierdził Solo, spoglądając pochmurnie na przyjaciela. – Odnoszę wrażenie,że nie bylibyśmy już tu mile widziani.– No, no – rzucił Calrissian, posyłając mu ukradkowe spojrzenie. – Od

kiedy to zacząłeś się troszczyć o to, co sobie pomyślą na twój temat inni?– Od kiedy ożeniłem się z księżniczką i zacząłem nosić rządowy identyfika-

tor – odparował Han. – A poza tym sądziłem, że ty także jesteś szanującymsię obywatelem.– Jak kiedy. . . Oho – Lando uśmiechnął się niewesoło – wygląda na to,

że kiedy rozmawialiśmy z Ferrierem, ktoś przyczepił nam coś do kadłuba.Założę się, że to nadajnik naprowadzający.– Co za niespodzianka – stwierdził Han i polecił komputerowi, by zlo-

kalizował ten przedmiot. Nadajnik znajdował się w dolnej części kadłuba,niedaleko rampy, w miejscu gdzie był najmniej narażony na wstrząsy w cza-sie startu. – Co masz zamiar z tym zrobić?

239

Page 240: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Układ Terrijo jest mniej więcej po drodze na Pantolomin – rzekł Cal-rissian, spoglądając na monitor. – Przelecimy tamtędy i zostawimy ten na-dajnik.– Dobra. – Solo zerknął na monitor. – Szkoda, że już tutaj nie możemy

go przyczepić innemu statkowi. Wtedy Ferrier nie wiedziałby nawet, w którąstronę się kierujemy.– Gdybyśmy teraz wylądowali z powrotem na Nowej Kowii, od razu by

się domyślił, że zauważyliśmy nadajnik – potrząsnął głową Lando. – Chy-ba że chcesz go zdjąć w locie i rzucić na jakiś przelatujący obok statek? –Przez dłuższą chwilę mierzył przyjaciela wzrokiem. – Nawet nie będziemytego próbować, Han – oznajmił stanowczo. – Wybij to sobie z głowy.– Dobrze, już dobrze – mruknął Solo. – Ale dzięki temu Ferrier nie sie-

działby nam na karku.– Jasne, tylko że przy okazji mógłbyś się zabić – ostudził jego zapały

Calrissian. – A wtedy ja musiałbym się gęsto tłumaczyć przed Leią. Dajspokój.Han zacisnął zęby. „Leia. . . ”– Tak – westchnął.Lando ponownie obrzucił go szybkim spojrzeniem.– Co ty, stary, wyluzuj się trochę. Ferrier nie ma najmniejszych szans

wygrać z nami. Wierz mi: będziemy górą.Solo pokiwał głową. Mówiąc prawdę, wcale nie myślał o Ferrierze. Ani

nawet o Flocie Katańskiej.– Wiem – stwierdził.

Kiedy „Ślicznotka” zniknęła w jednym z tuneli przecinających kopułęz pancernego szkła, Ferrier przesunął cygaro do drugiego kącika ust.– Jesteś pewien, że nie znajdą tego drugiego nadajnika? – spytał.Ukryty za stojącą obok stertą skrzynek dziwaczny cień poruszył się nie-

spokojnie.– Nie znajdą – odparł lodowatym tonem.– Obyś miał rację – rzucił złowieszczo złodziej statków. – W końcu po

to tylko znosiłem ich obelgi. – Spojrzał groźnie na cień. – A ty omal niespartaczyłeś całej roboty – stwierdził oskarżycielsko. – Raz Solo spojrzałprosto na ciebie.– Nie było powodu do obaw – oznajmił upiór. – Ludzie dostrzegają tylko

ruch. Nieruchome cienie ich nie interesują.

240

Page 241: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– No, tym razem ci się udało – przyznał Ferrier. – Ale masz szczęście,że to Solo się obejrzał, a nie Calrissian. Pamiętaj: on cię już kiedyś widział.Następnym razem zachowuj się cicho.Upiór nie odpowiedział.– No, dobra, zabieramy się stąd – rozkazał Ferrier. – Niech Abrik przy-

gotuje statek do lotu. Czeka na nas prawdziwa fortuna. – Zerknął w górę. –A może przy okazji pozbędziemy się tego wyszczekanego hazardzisty.

Page 242: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

19„Etherway” był już teraz wyraźnie widoczny – jak kawałek skały, któ-

ry obsunął się z urwiska, spadał z nieba na wyznaczone lądowisko. Karrdestał w cieniu tunelu wyjściowego i bacznie obserwował nadlatujący statek.Cały czas delikatnie przebierał palcami po rękojeści blastera, starając sięprzy tym nie myśleć o dręczącym go niepokoju. Powrót Mary z wyprawy potransportowiec na Abregado opóźnił się o ponad trzy dni. W normalnych wa-runkach może nie wzbudziłoby to jego podejrzeń, ale już sam cel podróży byłraczej nietypowy. Wprawdzie kiedy dziewczyna pojawiła się na orbicie, nieścigały jej żadne statki. Zbliżywszy się na odpowiednią odległość, nadała teżw kodzie słownym sygnał oznaczający, że wszystko w porządku. I nie liczącnieudolności pracowników kontroli lotów, którzy przez dłuższy czas nie mo-gli się zdecydować, które jej przydzielić lądowisko, wszystko jak dotychczasprzebiegało rutynowo.Patrząc na zbliżający się statek, przemytnik uśmiechnął się cierpko.

W ciągu tych ostatnich trzech dni zdarzały się chwile, kiedy przypomniawszysobie o nienawiści Mary do Luke’a Skywalkera rozważał, czy dziewczyna niepostanowiła przypadkiem zniknąć z jego życia równie niespodziewanie, jaksię w nim pojawiła. Ale teraz doszedł do wniosku, że jego pierwsza ocenabyła słuszna. Mara Jade nie należała do osób, którym łatwo przychodziłosię komuś podporządkować, ale kiedy już raz podjęła taką decyzje, wiernie

242

Page 243: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

się jej potem trzymała. Karrde wiedział, że jeśli kiedyś postanowi od niegouciec, to nie na kradzionym statku. A przynajmniej nie na jego statku.„Etherway” zszedł już bardzo nisko i obracał się teraz tak, by ustawić się

lukiem do tunelu wyjściowego. Najwyraźniej opinia Karrde’a na temat HanaSolo także była trafna. Nawet jeśli nie był na tyle hojny, by przysłać naMyrkr koreliański krążownik gwiezdny, to przynajmniej dotrzymał obietnicyi wykupił skonfiskowanego na Abregado „Etherwya”. Wyglądało na to, żeprzez ostatnie dni Karrde martwił się zupełnie niepotrzebnie.Ale niepokój w dalszym ciągu go nie opuszczał.Z sykiem wyłączanych silników transportowiec opuścił się na płytę lądo-

wiska. Nie spuszczając oczu z zamkniętego luku, przemytnik wyciągnął zzapasa komunikator i wywołał swego ukrytego obserwatora.– Dankin? Zauważyłeś coś podejrzanego?– Nic – nadeszła szybka odpowiedź. – Wszystko wygląda normalnie.– Dobrze. Nie pokazuj się, ale bądź cały czas w pogotowiu.Z powrotem przypiął komunikator do pasa. Rampa „Etherwya” zaczęła

się właśnie opuszczać, położył więc dłoń na blasterze. Jeśli to była pułapka,to teraz wszystko powinno się wyjaśnić.W otwartym luku ukazała się Mara. Ruszyła po rampie w dół i rozej-

rzawszy się dookoła, natychmiast dostrzegła stojącego w cieniu szefa prze-mytników.– Karrde?! – zawołała.– Witaj w domu, Maro – rzekł, wychodząc z ukrycia. – Trochę się spóź-

niłaś.– Musiałam nieco nadłożyć drogi – stwierdziła ponuro dziewczyna, stając

obok niego.– To się zdarza.Mara wciąż rozglądała się po lądowisku, a na jej twarzy malowało się

napięcie.– Jakieś kłopoty? – spytał cicho przemytnik.– Nie wiem – szepnęła. – Czuję. . .Nie zdążyła dokończyć zdania, gdy nagle z komunikatora Karrde’a dobył

się pisk, który pod wpływem zagłuszania natychmiast przeszedł w skrzecze-nie; po chwili komunikator zamilkł zupełnie.– Chodź! – rzucił szef przemytników. Wyciągnął blaster i błyskawicznie

odwrócił się w stronę wyjścia. W głębi tunelu dostrzegł poruszające się po-stacie; uniósł broń i strzelił w ich kierunku. . .

243

Page 244: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Powietrzem targnęło potężne uderzenie dźwiękowe; fala dźwiękowa ude-rzyła Karrde’a w głowę, niemal powalając go na ziemię. Pokonując dudnieniew uszach, zerknął w górę i dostrzegł dwa – jakby poruszające się w zwolnio-nym tempie – myśliwce imperialne, które zasypały ogniem z działek lase-rowych wejście do tunelu. W wyniku ostrzału ceramiczne płytki podłogowezamieniły się w na wpół stopione, dymiące bryły, uniemożliwiające szybkąucieczkę w kierunku tunelu. Przemytnik oddał spóźniony i właściwie bez-sensowny strzał w stronę myśliwców. Już miał się ponownie skoncentrowaćna postaciach w tunelu, kiedy na okalającym lądowisko murze pojawiło siękilkunastu szturmowców; wszyscy zrzucili w dół liny.– Padnij! – krzyknął do Mary. Był na tyle ogłuszony, że nawet nie słyszał

wypowiadanych przez siebie słów. Zwalił się na ziemię, uderzając się przytym niefortunnie w lewą rękę. Natychmiast wycelował blaster w najbliższegoszturmowca. Wystrzelił, chybiając o pół metra. . . Zdążył właśnie zdać sobiesprawę z tego, że żołnierze nie odpowiadają ogniem, kiedy wyrwano mu z rękibroń.Przeturlał się na plecy i utkwił zdumiony wzrok w Marze– Co. . . ?Stała nad nim, z twarzą tak wykrzywioną z emocji, że ledwie ją poznawał.

Usta dziewczyny się poruszały, ale nie słyszał wypowiadanych przez nią słów.W zasadzie nie potrzebował żadnych wyjaśnień. Co dziwniejsze, nie czuł

do niej złości ani za to, że przez ten cały czas skrywała przed nim swojąprzeszłość, ani też za to, że teraz zdecydowała się wrócić do służby Imperium.Było mu jedynie głupio, że dał się tak łatwo i skutecznie zwieść. . . Żałowałteż, że stracił tak doskonałą współpracowniczkę.Szturmowcy chwycili go pod ramiona, podnieśli z ziemi i bezceremonialnie

powlekli w stronę promu desantowego, który właśnie lądował obok „Ether-waya”.I wtedy Karrde’owi przemknęła przez głowę pewna myśl: został zdradzo-

ny, pojmany i zapewne czekała go śmierć. . . ale przynajmniej poznał częśćodpowiedzi na pytanie, dlaczego Mara tak bardzo chciała zabić Luke’a Sky-walkera.

Mara stała przed wielkim admirałem, drżąc z wściekłości. Wpatrywałasię w niego, zaciskając dłonie w pięści.– Osiem dni, Thrawn – warknęła. Jej głos odbił się dziwnym echem w roz-

ległym hangarze „Chimery”. – Powiedziałeś: osiem dni. Obiecałeś mi to.Admirał obrzucił ją chłodnym, spokojnym spojrzeniem.

244

Page 245: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Zmieniłem zdanie – oznajmił lodowatym tonem. – Przyszło mi do głowy,że Karrde może nie zechcieć wyjawić miejsca pobytu Floty Katańskiej; cowięcej, może zostawić cię tutaj sugerując, że osobiście dobije z nami targu.– To bujda! – rzuciła ostro Mara. – Od samego początku planowałeś mnie

wykorzystać.– I osiągnąłem to, o co mi chodziło – stwierdził spokojnie Thrawn. –

Tylko to się liczy.W tym momencie dziewczyna nie wytrzymała. Nie zważając na stoją-

cych za nią szturmowców, rzuciła się na czerwonookiego potwora, starającsię dosięgnąć jego gardła. . .Natychmiast oplotło ją silne ramię osobistego strażnika admirała. No-

ghri przyskoczył do niej błyskawicznie, chwycił ją za szyję, jednym ruchemprzewrócił i przygniótł do ziemi.Mara złapała za zaciśnięte na jej gardle muskularne ramię, uderzając jed-

nocześnie w tył prawym łokciem. Ale cios był niecelny; i mimo iż natychmiastwbiła obie dłonie w rękę napastnika, przed oczami zaczęły jej się pokazywaćbiałe plamki. Obcy naciskał silnie ramieniem na jej tętnicę szyjną; lada chwilamogła stracić przytomność.W ten sposób nic by jednak nie zyskała. Przestała się szamotać i po-

czuła, że uścisk nieco zelżał. Thrawn stał nieporuszenie i przyglądał jej sięz rozbawieniem.– To było bardzo nieprofesjonalne posunięcie, Ręko Imperatora – zbeształ

ją.Mara posłała mu pełne wściekłości spojrzenie i zaatakowała ponownie,

tym razem używając Mocy. Admirał nieznacznie zmarszczył brwi i dotknąłręką szyi, jakby chciał strzepnąć niewidzialną pajęczynę. Dziewczyna mocniejścisnęła go za gardło i Thrawn ponownie potarł szyję, dopiero po chwilizdając sobie sprawę z tego, co się dzieje.– No dobrze, dosyć tego – powiedział zmienionym głosem, wyraźnie po-

irytowany. – Przestań albo Rukh będzie musiał zrobić ci krzywdę.Mara zignorowała jego rozkaz, maksymalnie zaciskając uchwyt. Admirał

patrzył na nią nie widzącym wzrokiem; mięśnie szyi poruszały mu się z wysił-kiem, gdy próbował się uwolnić od zaciskającej się pętli. Dziewczyna zagryzławargi w oczekiwaniu na to, że Thrawn wyda rozkaz czy gestem ręki poleciNoghriemu udusić ją; albo że rozkaże szturmowcom, by ją zastrzelili.Ale wielki admirał pozostał milczący i niewzruszony. . .W chwilę później, z trudem łapiąc oddech, dziewczyna musiała pogodzić

się z porażką.

245

Page 246: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Chyba przekonałaś się o tym, jak ograniczone są twoje możliwości –rzekł chłodno Thrawn, rozcierając sobie szyję. Ale teraz przynajmniej niesprawiał już wrażenia rozbawionego. – Czy tej sztuczki nauczył cię Impera-tor?– Nauczył mnie wielu sztuczek – odcięła się Mara. Starała się nie zwracać

uwagi na pulsujący ból w skroniach. – Między innymi tego, jak należy sięrozprawiać ze zdrajcami.– Uważaj, Jade – rzucił admirał z błyskiem w oku. – Teraz ja rządzę

Imperium, a nie jakiś od dawna już nieżyjący Imperator. A już z całą pew-nością nie ty. Jedyną zdradą jest lekceważenie moich rozkazów. Skłaniam sięku temu, by pozwolić ci powrócić na należne ci miejsce w Imperium: może nastanowisko pierwszego oficera na jednym z pancerników z Floty Katańskiej.Ale jeszcze kilka takich wyskoków i wycofam swoją propozycję.– A potem, jak przypuszczam, zabijesz mnie – burknęła dziewczyna.– Moje Imperium nie ma zwyczaju marnować cennych zasobów – odparł

admirał. – Raczej podaruję cię w prezencie mistrzowi C’baothowi jako małydodatek. I podejrzewam, iż szybko pożałujesz, że cię nie zabiłem.– Kto to jest C’baoth? – spytała Mara ze zdziwieniem, a po plecach

przebiegł jej dreszcz.– Joruus C’baoth to szalony mistrz Jedi – wyjaśnił Thrawn ponuro. –

Zgodził się pomóc nam w walce z Nową Republiką pod warunkiem, że do-starczymy mu Jedi, których będzie mógł kształtować tak, jak mu podyktujejego chora wyobraźnia. Twój przyjaciel Skywalker już wpadł w jego sidła;jego siostrę, Organę Solo, mamy nadzieję wkrótce C’baothowi dostarczyć.– Twarz admirała przybrała surowy wyraz. – Bardzo bym nie chciał, abyśmusiała podzielić ich los.Dziewczyna wzięła głęboki oddech.– Rozumiem – wyjąkała. – Dopiął pan celu. To się już więcej nie powtórzy.Thrawn przez chwilę bez słowa mierzył ją wzrokiem, po czym skinął gło-

wą.– Przeprosiny przyjęte. Puść ją, Rukh. No, czy mam w takim razie rozu-

mieć, że chcesz wrócić na służbę Imperium?Noghri puścił jej szyję – niechętnie, jak się Marze wydawało – i zrobił pół

kroku w tył.– A co z resztą ludzi Karrde’a? – spytała.– Tak jak ustaliliśmy, mogą się dalej zajmować swoimi interesami. Już

cofnąłem wszystkie rozkazy mówiące o tym, by ich odszukano i pojmano;kapitan Pellaeon właśnie odwołuje łowców nagród.

246

Page 247: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– A sam Karrde?– Pozostanie na pokładzie tak długo, dopóki mi nie powie, gdzie jest Flota

Katańska – odparł Thrawn, przyglądając się jej badawczo. – Jeśli zrobi tona tyle szybko, że nie będzie nas to kosztować zbyt wiele czasu i wysiłku,to dostanie w zamian te trzy miliony, na które się umówiliśmy na Endorze.A jeżeli nie. . . Obawiam się, że wtedy nie będzie już komu wypłacić tychpieniędzy. . .Wargi Mary zadrżały. Wiedziała, że admirał nie żartuje. Sama była świad-

kiem tego, co może zrobić z człowieka wnikliwe przesłuchanie przez Impe-rium.– Czy mogłabym z nim porozmawiać?– Po co?– Może zdołam go nakłonić do współpracy.– Albo przynajmniej zapewnisz, że wbrew pozorom go nie zdradziłaś? –

uśmiechnął się nieznacznie Thrawn.– I tak pozostanie w waszym więzieniu – przypomniała, siląc się na spokój.

– Nie ma zatem powodu, żeby nie dowiedział się prawdy.– Wręcz przeciwnie – rzekł admirał, unosząc brwi. – Poczucie kompletnego

osamotnienia jest jednym z najbardziej skutecznych chwytów psychologicz-nych. Kilka dni, podczas których monotonię przerywają tylko tego rodzajumyśli, może każdego zachęcić do współpracy bez konieczności podejmowaniabardziej drastycznych kroków.– Thrawn. . . – Mara urwała, tłumiąc w sobie nagłą wściekłość.– Teraz lepiej – pochwalił ją admirał, nie spuszczając wzroku z twarzy

dziewczyny. – Zwłaszcza że alternatywą jest to, bym go od razu przekazałrobotowi przesłuchującemu. Czy tego właśnie chcesz?– Nie, panie admirale – odparła Mara, nagle kuląc się w sobie. – Ja po

prostu. . . Karrde pomógł mi wtedy, gdy nie miałam dokąd pójść.– Rozumiem twoje uczucia – oznajmił Thrawn, a jego twarz stała się jesz-

cze bardziej surowa. – Ale tutaj nie ma na nie miejsca. Żaden oficer FlotyImperialnej nie może sobie pozwolić na niezdecydowanie w kwestii tego, ko-mu właściwie służy. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy pewnego dnia sam chciałbyobjąć dowództwo nad jakimś statkiem.– Tak jest, panie admirale – rzuciła szybko dziewczyna, prostując się. –

To się już więcej nie powtórzy.– Mam nadzieję. – Thrawn dał znak komuś stojącemu za jej plecami

i Mara usłyszała, że pilnujący jej dotąd szturmowcy się wycofują. – Stano-wisko oficera dyżurnego znajduje się tuż poniżej wieży kontrolnej – oznajmił

247

Page 248: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

admirał, wskazując ręką wielką kopułę z pancernego szkła, umiejscowionąpomiędzy podwieszonymi myśliwcami, w trzech czwartych wysokości tylnejściany hangaru. – On przydzieli ci wahadłowiec i pilota, byś mogła wrócićna planetę.Nie ulegało wątpliwości, że było to pożegnanie.– Tak jest, panie admirale – rzuciła Mara i ruszyła w kierunku drzwi,

które Thrawn jej wskazał. Przez chwilę czuła na sobie jego spojrzenie; potemusłyszała, że admirał odwrócił się i podążył w stronę wind położonych zadrzwiami prowadzącymi na sterburtę.Tak: wielki admirał rzeczywiście dopiął celu. Tylko że to nie było do-

kładnie to, o co mu chodziło. Poprzez tę jedną, beztrosko dokonaną zdradęostatecznie zabił drzemiącą w niej jeszcze nadzieję że obecne Imperium bę-dzie się mogło pewnego dnia równać z tym, które niegdyś zniszczył LukeSkywalker.To Imperium, z którego była kiedyś dumna, przeminęło. I to bezpowrot-

nie.Było to bolesne odkrycie, a przy tym bardzo kosztowne. Za jednym za-

machem mogło zniweczyć wszystko, na co tak ciężko przez ostatni rok pra-cowała.A Karrde mógł je przypłacić życiem. I gdyby tak się stało, umarłby

w przekonaniu, że ona z premedytacją wydała go w ręce wielkiego admirała.Na myśl o tym poczuła bolesny skurcz w żołądku. Zawrzał w niej gniew

na Thrawna, który ją okłamał. Jednocześnie zrobiło jej się wstyd, że była ażtak naiwna, by mu w ogóle uwierzyć. Zresztą jakkolwiek by na to spojrzeć,to ona sama była winna tym wszystkim kłopotom.I tylko ona mogła to jakoś naprawić.Obok drzwi wiodących do biura oficera dyżurnego znajdowało się szero-

kie, sklepione łukiem przejście, które prowadziło z właściwego hangaru doleżących za nim warsztatów. Mara obejrzała się przez ramię i zauważyła, żeThrawn wsiada do windy sieciowej; wraz z nim zrobił to jego służalczy No-ghri. Szturmowcy, którzy ją tutaj przywieźli, także gdzieś zniknęli; pewnieudali się na rufę, do swojej części statku, aby zdać sprawozdanie z misji, którąwłaśnie spełnili. W hangarze było jeszcze jakieś dwadzieścia czy trzydzieściosób, ale nikt nie zwracał na nią większej uwagi.Trudno było sobie wymarzyć lepszą okazję. Nasłuchując, czy ktoś nie

zacznie krzyczeć albo nie rozlegnie się wystrzał z blastera – co by oznaczało,że ją zauważono – minęła stanowisko oficera dyżurnego i przez otwarte drzwiweszła do części warsztatowej.

248

Page 249: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

U wylotu korytarza ustawiono przy ścianie końcówkę komputera tak, bybyła dostępna zarówno dla pracowników warsztatów naprawczych, jak i dlaludzi ze znajdującego się z tyłu hangaru. Lokalizacja komputera niewątpli-wie ułatwiała dostęp do niego niepowołanym osobom, a w związku z tymna pewno chronił go skomplikowany kod dostępu; i o ile znała Thrawna, tokod mógł być zmieniany nawet co godzinę. Ale nawet wielki admirał mógłnie wiedzieć o tym, że z woli Imperatora centralne komputery na wszystkichniszczycielach gwiezdnych zostały wyposażone w rodzaj elektronicznego „tyl-nego wejścia”. W ten sposób na etapie konsolidacji władzy, a potem w okresieRebelii, Imperator był zabezpieczony na wypadek, gdyby jakiś dowódca po-stanowił zabronić mu wstępu na któryś z jego własnych statków. Dostęp dokomputera miał nie tylko on, ale także jego najwierniejsi wysłannicy.Mara wystukała ten prywatny kod, pozwalając sobie przy tym na skąpy

uśmiech. Thrawn mógł ją sobie uważać jedynie za sprawnego gońca, ale onawiedziała swoje.Kod zaskoczył i już była w środku systemu.Przywołała katalog, starając się nie myśleć o tym, że już mogła ściągnąć

sobie na głowę szturmowców. Prywatny kod dostępu był wbudowany w całysystem komputerowy i nie sposób go było usunąć, ale jeśli Thrawn domyśliłsię jego istnienia, mógł zamontować alarm na wypadek, gdyby ktoś chciał gokiedyś użyć. A jeśli admirał to zrobił, to pokorne deklaracje lojalności niewystarczą, by wybawić ją z opresji.Na monitorze pojawił się indeks; w pobliżu w dalszym ciągu nie było wi-

dać szturmowców. Poleciła komputerowi wyświetlić informacje o bloku wię-ziennym. Przebiegła wzrokiem wydruk na ekranie, żałując jednocześnie, żenie ma przy sobie takiego robota astronawigacyjnego R2, jakiego miał Sky-walker. Z jego pomocą łatwiej by jej było to wszystko rozgryźć. Nawet jeśliThrawn przegapił istnienie prywatnego kodu dostępu, to na pewno poinfor-mował oficera dyżurnego o jej przybyciu. Jeśli ktoś z wieży kontrolnej sięzorientuje, że zbyt długo jej nie ma, i zaczną jej szukać. . .Wreszcie znalazła to, czego szukała: aktualną listę więźniów. Wcisnęła

odpowiedni klawisz. Przy okazji zażądała od komputera schematu całegobloku więziennego. Następnie przywołała plan dyżurów, zwracając szczegól-ną uwagę na godziny zmiany warty. Potem obejrzała rozkazy dzienne orazopis przewidywanego kursu „Chimery” na najbliższe sześć dni. Thrawn wspo-minał, że zaczeka jakiś czas z formalnym przesłuchaniem, pozwalając, abynuda i napięcie psychiczne zmiękczyły opór Karrde’a. Marze pozostawałomieć nadzieję, że zdoła wrócić, nim ta faza dobiegnie końca.

249

Page 250: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Kasując to, co było wyświetlone na ekranie, poczuła, że po plecach spły-wają jej kropelki potu. Teraz przyszedł czas na część najtrudniejszą. Po dro-dze tutaj rozważała to kilkanaście razy i zawsze dochodziła do tego samegookropnego wniosku. Niemal z całą pewnością Karrde pozostawił w rezerwieukrytego obserwatora, który na własne oczy widział akcję szturmowców. Ma-ra wiedziała, że jeśli wróci teraz z „Chimery” cała i zdrowa, to nigdy nie zdołaprzekonać ludzi Karrde’a o tym, że nie wydała ich szefa w ręce Imperium.W zasadzie będzie mogła mówić o szczęściu, jeśli z miejsca jej nie zastrzelą.Nie była w stanie uratować Karrde’a na własną rękę. Nie mogła oczekiwać

żadnej pomocy ze strony jego grupy. A to oznaczało, że w całej galaktyce jesttylko jedna osoba, którą mogłaby ewentualnie zwerbować do pomocy; tylkojedna osoba, która mogła czuć się trochę zobowiązana wobec Karrde’a.Zacisnęła zęby i zażądała od komputera podania aktualnego miejsca po-

bytu mistrza Jedi o nazwisku Joruus C’baoth.Miała wrażenie, że wyszukanie odpowiedniej informacji zajmuje kompu-

terowi niemiłosiernie dużo czasu i skóra na karku zaczęła jej cierpnąć zestrachu. Wreszcie na monitorze pojawiła się odpowiedź. Zapamiętała nazwęplanety – Jomark – i pospiesznie zaczęła tuszować wszelkie ślady użytko-wania komputera. I tak spędziła tu już niebezpiecznie dużo czasu; a gdybyprzyłapali ją na korzystaniu z komputera, do którego w ogóle nie powinnamieć dostępu, to mogłaby wylądować w celi, tak jak Karrde.Zdążyła w ostatniej chwili. Właśnie skończyła zacierać ślady i ruszyła

z powrotem w kierunku drzwi, kiedy od strony hangaru pojawił się jakiś oficerz trzema żołnierzami. Wszyscy trzymali broń w pogotowiu i rozglądali siębacznie dookoła. Jeden z nich zauważył ją i szepnął coś na ucho oficerowi. . .– Przepraszam! – zawołała Mara, kiedy wszyscy czterej odwrócili się w jej

stronę. – Czy mogliby mi panowie powiedzieć, gdzie znajdę oficera dyżurne-go?– Ja jestem oficerem dyżurnym – odparł wojskowy, mierząc ją podejrzli-

wym wzrokiem. Cała grupka zrobiła jeszcze parę kroków i żołnierze zatrzy-mali się tuż przed nią. – Pani jest Marą Jade?– Tak – rzuciła dziewczyna, posyłając mężczyźnie najbardziej niewinne

spojrzenie, na jakie mogła się zdobyć. – Powiedziano mi, że pana kabina jestgdzieś tutaj, ale nie mogłam jej znaleźć.– Leży po drugiej stronie tych drzwi – burknął oficer. Minął ją i podszedł

do komputera, przy którym przed chwilą stała Mara. – Bawiła się pani przytym? – spytał, naciskając kilka klawiszy.– Nie – zapewniła go Mara. – A dlaczego pan pyta?

250

Page 251: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Mniejsza o to. . . i tak trzeba mieć odpowiedni kod, aby skorzystaćz komputera – mruknął do siebie półgłosem. Rozejrzał się uważnie dookoła,jakby szukając odpowiedzi na pytanie, po co jeszcze Mara mogłaby się tutajkręcić. Ale nie znalazł nic interesującego i z wyraźnym ociąganiem odwró-cił się do dziewczyny. – Otrzymałem rozkaz, aby odtransportować panią naplanetę.– Wiem – skinęła głową Mara. – Jeśli chodzi o mnie, to możemy ruszać.

Prom uniósł się z ziemi, odwrócił się i pomknął w niebo. Mara stałaprzy rampie „Etherwaya” i obserwowała, jak imperialny pojazd znika zaokalającym lądowisko murem. W powietrzu wciąż jeszcze unosił się zapachspalonych płytek ceramicznych.– Aves?! – zawołała. – Daj spokój, Aves, wiem, że gdzieś tu jesteś.– Odwróć się i ręce do góry – usłyszała dobiegający z ocienionego luku

„Etherwaya” głos. – Wysoko. I nie zapominaj, że wiem o tym twoim małymblasterze w rękawie.– Imperium mi go zabrało – rzekła Mara. Odwróciła się do mężczyzny

plecami i uniosła ręce. – Nie przybyłam tu, żeby walczyć. Potrzebuję pomocy.– Jeśli potrzebna ci pomoc, to pofatyguj się do swoich nowych przyja-

ciół tam na górze – rzucił ostro Aves. – A może ty się od zawsze z nimiprzyjaźniłaś, co?Dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna chce ją sprowo-

kować, aby w kłótni czy nawet strzelaninie mieć okazję wyładować na niejswoją złość.– Aves, ja go nie zdradziłam. Wpadłam w ręce Imperium i starałam się

jakoś zamydlić Thrawnowi oczy, żebyśmy mieli czas stąd zwiać. Ale mi sięto nie udało.– Nie wierzę ci – stwierdził Aves bez cienia emocji. Mara usłyszała stłu-

miony odgłos butów uderzających o metal, kiedy mężczyzna zaczął ostrożnieschodzić po rampie.– To nieprawda, wierzysz mi – potrząsnęła głową. – Nie przyszedłbyś tu,

gdybyś mi nie wierzył.Kiedy Aves stanął tuż za nią, poczuła na karku jego oddech.– Nie ruszaj się – rozkazał. Ostrożnie sięgnął do jej lewego ramienia,

podwinął rękaw i odsłonił pustą kaburę. Sprawdził także drugi rękaw, poczym obszukał ją po bokach. – No dobrze, możesz się odwrócić – oznajmiłi zrobił krok w tył.

251

Page 252: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Kiedy się odwróciła, Aves stał metr od niej. Miał ściągniętą twarz. Jegoblaster był wycelowany w jej brzuch.– Spróbuj spojrzeć na tę sprawę obiektywnie, Aves – zaproponowała. –

Jeśli wydałam Karrde’a Imperium, to po co miałabym tu wracać? Zwłaszczasama?– Może chciałaś coś zabrać z „Etherwaya” – odparował. – A może to tylko

jakaś sztuczka, żeby zrobić obławę na pozostałych.– Jeśli naprawdę wierzysz w to, co mówisz – rzekła Mara, zbierając się na

odwagę – to lepiej będzie, jeśli mnie od razu zabijesz. Nie zdołam wydostaćstamtąd Karrde’a bez twojej pomocy.Przez dłuższą chwilę Aves milczał. Dziewczyna patrzyła mu prosto w oczy,

starając się nie zwracać uwagi na blaster, który trzymał w zaciśniętej dłoni.– Inni ci nie pomogą, wiesz o tym. Połowa z nich myśli, że manipulowałaś

Karrde’em od chwili, gdy do nas przystałaś. A większość pozostałych uważa,że należysz do tych, którzy zmieniają szefa dwa razy do roku.– Kiedyś to była prawda – skrzywiła się Mara. – Ale teraz już nie.– Możesz to jakoś udowodnić?– Tak: uwalniając Karrde’a. Słuchaj, nie mam czasu na dyskusje. Chcesz

mi pomóc, czy będziesz strzelał?Aves wahał się przez kilka sekund. Potem, jakby z ociąganiem, opuścił

blaster.– Pewnie podpisuję na siebie wyrok śmierci – mruknął pod nosem. –

Czego potrzebujesz?– Na początek statku – odparła Mara, wypuszczając wstrzymywane do-

tychczas powietrze. – Coś mniejszego i szybszego niż „Etherway”. Doskonaleby się nadawał jeden z tych trzech śmigaczy, które ściągnęliśmy z Vagran. Bę-dzie mi też potrzebny jeden z tych isalamirów, które mieliśmy na „SzalonymKarrdzie”. Najlepiej od razu ze stelażem.– A po co ci isalamir? – zdziwił się Aves.– Mam zamiar rozmawiać z pewnym Jedi – wyjaśniła krótko. – Chcę mieć

pewność, że mnie wysłucha.Aves przyglądał jej się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.– Właściwie to chyba nawet nie chcę nic wiedzieć. Co jeszcze?– To wszystko.– To wszystko?! – spytał mężczyzna, mrugając oczami ze zdziwienia.– Tak. Jak szybko mogę dostać ten statek i isalamira?– Powiedzmy: za godzinę – odparł Aves, wydymając wargi w zadumie. –

Znasz to duże bagno jakieś pięćdziesiąt kilometrów na północ od miasta?

252

Page 253: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Niedaleko jego wschodniego krańca jest taka podmokła wyspa – poki-wała głową Mara.– Właśnie. Sprowadź na wyspę „Etherwaya”; tam dokonamy zamiany. –

Zerknął na górujący nad nimi transportowiec. – Jeśli uważasz, że można gostąd bezpiecznie ruszyć.– Teraz chyba tak. Thrawn oznajmił mi, że uchylił wszystkie rozkazy do-

tyczące odszukania i pojmania pozostałych członków grupy. Ale na wszelkiwypadek lepiej zniknijcie po moim wyjeździe. Jeśli uda mi się wydostać Kar-rde’a, ześle na was całą rozwścieczoną flotę. Ale zanim polecicie gdziekolwiekna „Etherwayu”, dobrze przeszukajcie całą maszynę – musi tam gdzieś byćnadajnik naprowadzający, dzięki któremu Thrawnowi udał się ten atak. –Wargi jej zadrżały. – A o ile znam admirała, to pewnie wysłał też kogoś,żeby mnie śledził. Będę się musiała go pozbyć przed opuszczeniem planety.– Mogę ci w tym pomóc – zaofiarował się Aves ponuro. – W końcu i tak

mamy stąd zniknąć, prawda?– Tak. – Mara zastanawiała się przez chwilę, starając się sobie przypo-

mnieć, czy chciała mu coś jeszcze powiedzieć. – To chyba wszystko. Ruszajmy.– Dobrze – powiedział Aves, a po chwili wahania dorzucił: – W dalszym

ciągu nie wiem, po czyjej jesteś stronie. Jeśli po naszej. . . to powodzenia.Skinęła głową, czując ucisk w gardle.– Dzięki.

W dwie godziny później siedziała już przypięta pasami w kabinie śmiga-cza. Kierując się w nadprzestrzeń pomyślała, że podobna sytuacja miała jużkiedyś miejsce: właśnie na takim statku kilka tygodni temu pomknęła w nie-bo nad puszczą na Myrkrze w pogoni za zbiegłym więźniem. Teraz, chociażw nieco zmienionej wersji, historia znów się powtarzała: ponownie wyruszyłaszukać Luke’a Skywalkera.Tylko że tym razem nie zamierzała go zabić ani pojmać. Tym razem

chciała go prosić o pomoc.

Page 254: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

20Od stojącej pod ścianą grupki wieśniaków oderwali się dwaj ostatni

podsądni; podeszli do ustawionego na podwyższeniu krzesła dla sędziego.C’baoth obserwował ich w milczeniu, a potem – tak jak Luke się spodziewał– podniósł się z miejsca.– Jedi Skywalker – rzekł, wskazując Luke’owi krzesło. – Ostatnią sprawę

tego wieczoru zostawiam tobie.– Tak, mistrzu C’baoth. – Luke zebrał się w sobie i ostrożnie zajął wskaza-

ne miejsce. Krzesło wydało mu się nad wyraz niewygodne: zbyt wygrzane, zaduże i nazbyt ozdobne. Miało jeszcze dziwniejszy zapach niż dom C’baothai emanowało z niego coś niepokojącego, co – jak Skywalker się domyślał –miało związek z mistrzem Jedi, który spędził na nim wiele godzin na sądzeniuswoich poddanych.A teraz miał się tym zająć Luke.Wziął głęboki oddech, starając się zapanować nad zmęczeniem, które mu

teraz nieodłącznie towarzyszyło, i skinął na wieśniaków.– Jestem gotów. Możecie zaczynać.Na tle innych sporów ten wydawał się stosunkowo prosty. Bydło pierw-

szego mężczyzny powaliło płot i wdarło się na teren drugiego. Nim ktokol-wiek zdążył to zauważyć, zwierzęta ogołociły kilkanaście krzewów owoco-wych. Właściciel bydła był skłonny zapłacić za zniszczone rośliny, ale jego

254

Page 255: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

sąsiad nalegał, by odbudował także płot. Pierwszy wieśniak argumentował, żegdyby ogrodzenie było solidne, toby się nie dało złamać, a poza tym w czasieprzechodzenia na drugą stronę jego zwierzęta poraniły się ostrymi kawałkamipłotu. Luke siedział w milczeniu i nie przerywał spierającym się, czekając,aż obie strony wyczerpią wszystkie argumenty.– No dobrze – zaczął, gdy mężczyźni wreszcie umilkli. – W kwestii owo-

cowych krzewów nakazuję, żebyś ty – skinął głową w stronę pierwszego wie-śniaka – zapłacił za te, które nie dadzą się uratować, oraz za owoce, którezostały zjedzone lub zniszczone przez twoje zwierzęta. Wartość tych owocówoszacuje rada wsi.Stojący obok C’baoth drgnął i Skywalker aż się skrzywił, wyczuwając

niezadowolenie mistrza. Przez chwilę wahał się, czy nie powinien się przy-padkiem wycofać i inaczej rozwiązać tej kwestii, ale doszedł do wniosku, żetaka nagła zmiana zdania nie zostałaby dobrze przyjęta. A poza tym i taknie miał lepszego pomysłu. . .Skoro tak, to co on właściwie tu robi?Rozejrzał się po pomieszczeniu, walcząc z nagłą tremą. Wszyscy na nie-

go patrzyli: C’baoth, dwaj petenci oraz pozostali mieszkańcy wioski, którzyprzyszli tu dziś wieczór, aby oddać się pod osąd Jedi. I wszyscy oni oczeki-wali, że Luke podejmie właściwą decyzję.– A jeśli chodzi o płot, to zbadam sprawę jutro rano – ciągnął. – Zanim

wydam wyrok, chcę obejrzeć, w jakim jest stanie.Dwaj mężczyźni skłonili się i wrócili pod ścianę.– Niniejszym zamykam dzisiejsze posiedzenie – oznajmił C’baoth. Jego

głos odbił się od ścian gromkim echem, mimo iż znajdowali się w stosunkowoniewielkim pomieszczeniu. Było to ciekawe zjawisko i Skywalker zaczął sięzastanawiać, czy ma ono związek z akustyką sali, czy też jest to kolejnasztuczka Jedi, której mistrz Yoda go nie nauczył. Nie mógł sobie jednakwyobrazić, do czego miałaby mu się przydać taka umiejętność.Ostatni wieśniacy opuścili pomieszczenie. C’baoth odchrząknął i Luke

odruchowo skulił się w sobie.– Czasem się zastanawiam, Jedi Skywalker – odezwał się starzec groźnie

– czy ty mnie w ogóle słuchałeś przez te ostatnie kilka dni.– Bardzo mi przykro, mistrzu C’baoth – odparł Luke, czując aż nazbyt

znajomy ucisk w krtani. Wyglądało na to, że choćby nie wiadomo jak sięstarał, nigdy nie był w stanie sprostać oczekiwaniom C’baotha.– Przykro ci? – powtórzył starzec z ironią. – Przykro?! Jedi Skywalker,

mogłeś załatwić sprawę od ręki. Dużo wcześniej powinieneś był przerwać ich

255

Page 256: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

paplaninę; twój czas jest zbyt cenny, by go tracić na wysłuchiwanie ich wza-jemnych pretensji. Sam powinieneś był zdecydować, jaką sumę ma zapłacićten wieśniak, a ty zdałeś się na radę wsi. A jeśli chodzi o płot. . . – Potrząsnąłgłową z oburzeniem. – Nie było najmniejszego powodu, żeby odkładać decy-zję w tej sprawie. Jeśli chciałeś się czegoś dowiedzieć o rozmiarach szkód, towszystko miałeś w ich umysłach. Nawet tobie nie powinno sprawić kłopotuwydobycie z nich tej informacji.– Tak, mistrzu C’baoth – rzucił młody Jedi, z trudem przełykając ślinę.

– Ale odczytywanie w ten sposób myśli drugiej osoby wydaje mi się czymśniewłaściwym. . .– Nawet jeśli pragniesz wykorzystać tę wiedzę, by tej osobie pomóc? Jakże

to może być niewłaściwe?– Staram się to zrozumieć, mistrzu C’baoth – Luke rozłożył bezradnie

ręce – ale to wszystko jest dla mnie takie nowe.– Czyżby, Jedi Skywalker? – Starzec uniósł krzaczaste brwi. – Czy rze-

czywiście aż takie nowe? Chcesz powiedzieć, że nigdy nie pogwałciłeś czyjejśwoli, żeby temu komuś pomóc? Ani nie złamałeś jakiegoś mało ważnego, biu-rokratycznego zakazu, który stał na przeszkodzie temu, co musiałeś zrobić?Luke zaczerwienił się, przypominając sobie, że Lando użył nielegalnie

zdobytego kodu, żeby dostać się do komputera i przyspieszyć naprawę jegomyśliwca w stoczni na Sluis Van.– Tak, zdarzyło mi się coś podobnego – przyznał. – Ale to tutaj wydaje

mi się jakieś inne. Mam wrażenie. . . Sam nie wiem. To tak, jakbym brał nasiebie większą odpowiedzialność za życie tych ludzi, niż powinienem.– Rozumiem twoje wątpliwości – powiedział C’baoth nieco łagodniej. –

Ale to jest właśnie sedno sprawy: zdolność do przyjmowania na siebie odpo-wiedzialności za innych wyróżnia Jedi spośród wszystkich istot zamieszkują-cych galaktykę. – Westchnął głęboko. – Luke, nigdy nie wolno ci zapominaćo tym, że w ostatecznym rozrachunku ci ludzie to istoty bardzo prymitywne.Jedynie z naszą pomocą mogą marzyć o osiągnięciu prawdziwej dojrzałości.– Nie nazwałbym ich prymitywnymi, mistrzu C’baoth – wtrącił niepewnie

Skywalker. – Mają nowoczesną technikę, względnie skuteczny system spra-wowania władzy. . .– To wytwory cywilizacji pozbawione głębszego znaczenia – prychnął sta-

rzec pogardliwie. – Maszyny i sposób organizacji społecznej nie świadcząo stopniu dojrzałości danej kultury, Jedi Skywalker. Dojrzałość mierzy sięjedynie zrozumieniem Mocy i umiejętnością korzystania z niej. – Powiódłdokoła rozmarzonym wzrokiem, sięgając myślami w przeszłość. – Kiedyś ist-

256

Page 257: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

niało takie idealne społeczeństwo, Luke – rzekł cicho. – Wspaniały, świetlanyprzykład doskonałości, do której wszyscy powinni dążyć. Przez tysiąc pokoleńgórowaliśmy nad zamieszkującymi galaktykę niższymi istotami; strzegliśmyprawa i sprawiedliwości. Byliśmy prawdziwymi twórcami cywilizacji. Senatmógł sobie debatować i wydawać ustawy, ale to Jedi wcielali je w życie. –Wykrzywił usta. – A w zamian doczekaliśmy się tego, że galaktyka nas znisz-czyła.– Sądziłem, że to jedynie Imperator i kilku Ciemnych Jedi dokonało tej

zbrodni – zdziwił się Skywalker.– Czy naprawdę wierzysz w to, że nawet ktoś tak potężny jak Imperator

byłby w stanie zrealizować taki zamysł bez przyzwolenia całej galaktyki?– C’baoth uśmiechnął się gorzko, potrząsając głową. – Nie, Luke. One nasnienawidziły – te wszystkie niższe istoty. Nienawidziły nas ze względu nanaszą siłę, wiedzę i mądrość. Nienawidziły nas za naszą dojrzałość. – Uśmiechzniknął z jego twarzy. – I w dalszym ciągu nas nienawidzą. Kiedy tylko Jediznów się pojawią, ich nienawiść do nas wybuchnie nowym płomieniem.Luke pokręcił wolno głową. To wszystko niezbyt pasowało do tego, co

wiedział na temat zagłady Jedi. Ale z drugiej strony nie pamiętał tamtychczasów, a C’baoth – tak.– Trudno w to uwierzyć – szepnął.– Uwierz w to, Jedi Skywalker – rzucił gromko starzec. Spojrzał Luke’owi

prosto w oczy i nagle zapłonął gniewem. – I dlatego musimy się trzymać ra-zem: ty i ja. Musimy się nieustannie strzec świata, który chce naszej zagłady.Rozumiesz?– Chyba tak – stwierdził Skywalker, przecierając ręką oczy. Z powodu

zmęczenia, które nieustannie odczuwał, jego umysł był jakby ospały. A jed-nak, kiedy spróbował się zastanowić nad słowami C’baotha, mimowolnie za-częły mu przelatywać przez głowę różne wspomnienia: mistrz Yoda, burkliwy,ale nieustraszony, bez cienia goryczy czy złości wobec kogokolwiek z powoduzabicia innych Jedi; Ben Kenobi w knajpie na Mos Eisley, do którego od-noszono się z rezerwą i trwożnym szacunkiem – ale jednak szacunkiem – potym, jak był zmuszony zabić tych dwóch awanturników.I najświeższe wspomnienie – z kawiarni na Nowej Kowii: Barabel, który

poprosił nieznajomego o rozstrzygnięcie sporu, a potem bez dyskusji przyjąłnawet tę część werdyktu Luke’a, która była dla niego niekorzystna; i przyglą-dający się wszystkiemu tłum, który z nadzieją i ulgą przyjął fakt, że znalazłsię wśród nich rycerz Jedi, zdolny zapanować nad sytuacją.– Nigdy nie doświadczyłem takiej nienawiści.

257

Page 258: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Jeszcze doświadczysz – stwierdził ponuro C’baoth, spoglądając na niegospod krzaczastych brwi. – Podobnie jak twoja siostra i jej dzieci.– Zdołam ich przed tym ochronić – oznajmił Skywalker, czując ucisk

w piersiach.– A czy będziesz także umiał ich uczyć? Czy masz mądrość i umiejętności

potrzebne do tego, by doprowadzić ich do pełnego poznania Mocy?– Wydaje mi się, że tak.Starzec prychnął lekceważąco.– Jeśli tylko ci się tak wydaje, ale nie jesteś tego pewien, to igrasz z ich

losem – wycedził. – Dla egoistycznej zachcianki ryzykujesz ich życie.– To nie jest moja zachcianka – upierał się młody Jedi. – Razem z Leią

potrafimy tego dokonać.– Jeżeli tego spróbujesz, to narazisz się na to, że możesz ich oboje stra-

cić, jeśli przejdą na ciemną stronę – rzekł C’baoth kategorycznie. Westchnąłi zaczął rozglądać się po pokoju. – Nie wolno nam ryzykować, Luke – rzu-cił cicho. – I tak jest już nas bardzo niewielu. Wciąż trwa walka o władzęi cała galaktyka jest pogrążona w chaosie. My, którzy pozostaliśmy, musi-my stanąć ramię w ramię przeciwko tym, którzy chcą wszystko zniszczyć. –Znowu utkwił wzrok w Skywalkerze. – Nie, nie możemy ryzykować, że znównas rozdzielą i po kolei zabiją. Musisz przywieźć twoją siostrę i jej dzieci domnie.– Nie mogę tego zrobić – odparł Luke. Wyraz twarzy starca zmienił się

gwałtownie. – Przynajmniej jeszcze nie teraz – dodał pospiesznie Skywalker.– Taka podróż byłaby w tej chwili dla Leii niebezpieczna. Imperium już odmiesięcy na nią poluje, a Jomark leży stosunkowo blisko jego terytorium.– Wątpisz w to, że zdołałbym ją ochronić?– No. . . nie, nie wątpię w to – rzekł młody Jedi, uważnie dobierając słowa.

– Chodzi o to, że. . .Urwał, gdyż C’baoth nagle zesztywniał, a w jego oczach pojawiła się

pustka.– Mistrzu C’baoth? Nic ci nie jest? – spytał Luke. Starzec nie odpowie-

dział.Skywalker podszedł do niego, zastanawiając się nerwowo, czy C’baoth

nie jest przypadkiem chory. Użył Mocy, aby to sprawdzić, ale tak jak zawszeumysł mistrza był dla niego niedostępny.– Chodź, mistrzu C’baoth – powiedział, biorąc starca pod ramię. – Za-

prowadzę cię do twojego pokoju.

258

Page 259: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

C’baoth zamrugał powiekami i z wyraźnym wysiłkiem spojrzał na Sky-walkera. Zaczerpnął głęboko powietrza i już po chwili wydawał się całkiemnormalny.– Jesteś zmęczony, Luke. Zostaw mnie i idź do komnaty, by zażyć trochę

snu.Skywalker musiał przyznać, że istotnie jest zmęczony.– Na pewno nic ci nie jest, mistrzu?– Nie, czuję się świetnie – zapewnił go C’baoth z dziwną zawziętością

w głosie.– Bo gdybyś potrzebował mojej pomocy. . .– Powiedziałem, żebyś mnie zostawił w spokoju – warknął starzec. – Je-

stem mistrzem Jedi i od nikogo nie potrzebuję pomocy!Luke złapał się na tym, że odruchowo cofnął się dwa kroki w tył.– Przepraszam, mistrzu C’baoth. Nie chciałem cię urazić.Twarz starca złagodniała.– Wiem. – Jeszcze raz wciągnął głęboko w płuca powietrze i powoli je

wypuścił. – Przywieź do mnie swoją siostrę, Jedi Skywalker, a ja będę jejstrzegł przed Imperium i nauczę ją takich rzeczy, o których ci się nawet nieśniło.Gdzieś na dnie umysłu Luke’a rozległ się ostrzegawczy sygnał. W tych

słowach, a może w sposobie, w jaki C’baoth je wypowiedział, było coś nie-pokojącego. . .– Teraz idź już do swojej komnaty – nakazał starzec. Ponownie odpłynął

gdzieś myślami. – Śpij, a rano porozmawiamy jeszcze na ten temat.

Stał przed nią z twarzą częściowo ukrytą pod kapturem. Mimo dzielącejich nieskończenie wielkiej odległości jego żółte oczy świdrowały ją aż do bólu.Poruszał wargami, ale jego słowa ginęły w ochrypłym wyciu alarmów, któ-re napełniało Marę przerażeniem. Pomiędzy nią a Imperatorem pojawiły siędwie postacie: ciemny, wysoki Darth Vader i niższy, oddziany w czarną tuni-kę Luke Skywalker. Zwróceni twarzami do siebie, stanęli przed Imperatoremi zapalili miecze świetlne. Ostrza mieczy skrzyżowały się ze sobą: oślepiającoczerwone spotkało się z oślepiająco zielonym. Mężczyźni przygotowali się dowalki.I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, ostrza się rozdzieliły. . . Obaj niedoszli

przeciwnicy wydali wspólny, pełen nienawiści okrzyk, który na moment za-głuszył nawet wycie syren, i rzucili się z mieczami na Imperatora.

259

Page 260: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Mara usłyszała swój krzyk, kiedy próbowała pospieszyć na pomoc mistrzo-wi. Ale dzieliła ich zbyt wielka odległość, a jej ciało było dziwnie niemra-we. Krzyknęła jeszcze raz, próbując choćby odwrócić uwagę napastników, aleani Vader, ani Skywalker zdawali się jej nie słyszeć. Podbiegli do Imperatoraz dwóch stron. . . Kiedy unieśli w górę miecze, dostrzegła, że jej mistrz patrzyna nią.Odwzajemniła jego spojrzenie; za wszelką cenę pragnęła się odwrócić, by

nie patrzeć na zbliżającą się tragedię, ale nie była w stanie wykonać żadne-go ruchu. W spojrzeniu jej pana jak w kalejdoskopie kłębiły się różne myślii uczucia – ból, strach i gniew; ale uczucia te zmieniały się zbyt szybko, bymogło je w siebie wchłonąć. Imperator uniósł ręce i posłał w swoich wrogówkaskady niebieskobiała ognia. Obaj mężczyźni zachwiali się nieco i w Marzezrodziła się nadzieja, że tym razem finał będzie inny. Ale nie. Vader i Skywal-ker wyprostowali się i ponownie wydawszy okrzyk wściekłości, unieśli wysokomiecze świetlne. . .MASZ ZABIĆ LUKE’A SKYWALKERA!Mara, przypięta pasami do fotela, szarpnęła się dziko i ocknęła się ze snu.Przez minutę siedziała nieruchomo, z trudem łapiąc oddech i starając

się odpędzić od siebie wizję wzniesionych do ciosu mieczy świetlnych. Naglewydało jej się, że ściany małej kabiny śmigacza napierają na nią, i poczułaklaustrofobiczny lęk. Cały tył kombinezonu był mokry i kleił jej się do ple-ców i karku. Usłyszała cichy, jakby dochodzący z oddali dźwięk brzęczykainformujący o tym, że pojazd zbliża się do celu.Znowu ten sen. Sen, który przez ostatnie pięć lat ścigał ją po całej galak-

tyce. Ta sama sytuacja; to samo przerażające zakończenie; i to samo ostatnie,rozpaczliwe błaganie.Ale tym razem wszystko potoczy się inaczej. Tym razem ma środki i moż-

liwości, by zabić Luke’a Skywalkera.Wyjrzała przez osłonę kabiny na otaczającą ją gwiezdną mozaikę nad-

przestrzeni i wreszcie do końca się rozbudziła. Nie, wcale nie zamierzała zabićLuke’a Skywalkera. Miała. . .Miała prosić go o pomoc.Poczuła nagłą gorycz, ale ją w sobie stłumiła. „Koniec dyskusji!” – po-

wiedziała sobie twardo. Wiedziała, że jeśli chce uratować Karrde’a, to takwłaśnie musi postąpić.W końcu Skywalker był Karrde’owi coś winien. Potem, kiedy już spłaci

dług, będzie miała dostatecznie dużo czasu, by go zabić.Brzęczyk zmienił teraz tonację sygnalizując, że pozostało już jedynie trzy-

260

Page 261: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

dzieści sekund. Mara ujęła dźwignię napędu nadprzestrzennego i w chwili,gdy wskazówka chronometru doszła do zera, mocno pociągnęła drążek dosiebie. Otaczająca ją gwiezdna mozaika zmieniła się w świetlne smugi, a pochwili dokoła była już tylko czerń kosmicznej pustki i ciemny kształt rysującejsię w dole planety.Dotarła na Jomark.Z nadzieją włączyła nadajnik i wysłała w przestrzeń kod, który wpro-

wadziła do komputera podczas podróży. Miała szczęście: przynajmniej tutajludzie Thrawna wciąż używali standardowych imperialnych urządzeń napro-wadzających. Komputer pokładowy oznaczył na monitorze miejsce, skąd nad-szedł odzew na wysłany przez nią sygnał. Była to niewielka wyspa położonana środku przypominającego pierścień jeziora, tuż za linią oddzielającą dzieńod nocy, Dla pewności jeszcze raz wysłała sygnał do urządzenia odzewowego,po czym uruchomiła silnik podświetlny i skierowała się w dół. Usilnie starałasię wymazać z pamięci wizerunek twarzy Imperatora. . .Nagle poderwało ją wycie alarmu.– Co znowu? – burknęła na głos w pustkę kabiny. Zaspanym spojrze-

niem omiotła przyrządy, starając się określić przyczynę alarmu. Nie było totrudne: od razu zauważyła, że Śmigacz jest niebezpiecznie przechylony najedną stronę. Stery kierunku trzeszczały z wysiłku, podczas gdy komputerstarał się za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by maszyna runęła w dół. Niewiadomo kiedy Śmigacz znalazł się głęboko w atmosferze, dawno minąwszypunkt, gdzie Mara powinna była przełączyć napęd na silniki manewrowe.Zacisnęła zęby i dokonała odpowiedniego przełączenia. Szybkim spojrze-

niem obrzuciła obraz planety na monitorze. Drzemała nie dłużej niż minutęlub dwie, ale przy takiej prędkości pojazdu nawet kilka sekund nieuwagi mo-gło się skończyć fatalnie. Przetarła oczy, starając się zapanować nad ogarnia-jącą ją sennością; poczuła, że na czole wystąpiły jej kropelki potu. Instruktorpilotażu często ją przestrzegał, że drzemka w czasie lotu to najpewniejszy spo-sób, by zakończyć życie. I gdyby przed chwilą zwaliła się w dół, to mogłabyza to winić jedynie siebie.„Czy aby na pewno?”Wyprostowała maszynę, upewniła się, że nie ma z przodu żadnych gór,

i włączyła automatycznego pilota. Przenośny stelaż z isalamirem, który do-starczył jej Aves, spoczywał obok tylnego luku, przymocowany do osłonysilnika. Mara odpięła pasy i ruszyła w tamtym kierunku. . .To było tak, jakby ktoś nagle zapalił światło: wstając z fotela, czuła się

jak po czterodniowej bitwie, ale już parę kroków dalej, kiedy znalazła się

261

Page 262: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

o jakiś metr od isalamira, zmęczenie w jednej chwili ustąpiło.Uśmiechnęła się gorzko. A więc jednak jej podejrzenia okazały się słuszne:

szalony mistrz Jedi admirała Thrawna nie życzył sobie towarzystwa.– Niezła sztuczka – rzuciła w przestrzeń. Odczepiła ramę z isalamirem od

osłony silnika, przeniosła ją do kabiny i wepchnęła za fotel.Na skanerze pulsacyjnym pojawił się teraz zarys okalającego jezioro łań-

cucha górskiego, a czujniki na podczerwień wykryły zamieszkaną budowlę podrugiej stronie jeziora. Mara doszła do wniosku, że tam właśnie musi prze-bywać Skywalker i ten obłąkany mistrz Jedi. W chwilę później jej domysłyznalazły potwierdzenie we wskazaniach przyrządów, które tuż obok domunamierzyły niewielką bryłę metalu używanego do budowy statków kosmicz-nych. Czujniki nie zarejestrowały natomiast obecności żadnych naziemnychinstalacji bojowych czy generatorów pól ochronnych ani na zboczach gór,ani na leżącej w dole wyspie. Zapewne C’baoth uważał, że nie potrzebuje doobrony tak prymitywnej broni jak działa laserowe.I może miał racje. Wypatrując najmniejszego choćby sygnału o zbliżają-

cym się niebezpieczeństwie, Mara pochyliła się nad tablicą przyrządów i skie-rowała maszynę w dół.Była już niemal w połowie krateru, kiedy nastąpił atak: nagłe uderzenie

w spód śmigacza podrzuciło cały pojazd o kilka centymetrów w górę. W uła-mek sekundy później kolejny pocisk trafił w statecznik, co niebezpiecznieprzechyliło maszynę na prawe skrzydło. Dopiero kiedy pojazdem zatrzęsłopo raz trzeci, Mara zdołała wreszcie zidentyfikować rodzaj ataku: nie by-ły to żadne rakiety ani salwy z broni laserowej, ale małe, niezwykle szybkoporuszające się głazy, których nie potrafiła namierzyć większość systemówobronnych śmigacza.Czwarte uderzenie trafiło w silniki i pojazd runął w dół.

Page 263: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

21Mara zaklęła pod nosem i ustawiła stateczniki śmigacza na lot ślizgowy.

Jednocześnie zażądała, aby komputer wyświetlił mapę poziomicową ścianyskalnej znajdującej się poniżej wzniesionej na krawędzi krateru budowli. Lą-dowanie na szczycie urwiska nie wchodziło już w grę; Mara potrafiłaby po-sadzić maszynę na tej niewielkiej przestrzeni nawet bez pomocy silnikówmanewrowych, ale nie w sytuacji, kiedy atakował ją mistrz Jedi. Gdyby skie-rowała się ku ciemnej wyspie w dole, miałaby znacznie więcej miejsca namanewry, ale po wylądowaniu stanęłaby przed nią kwestia, jak dostać sięz powrotem na krawędź krateru. Jeśli z kolei zdecydowałaby się poszukaćdostatecznie dużego lądowiska gdzieś w innych partiach gór, to i tak natych-miast wyłoniłby się ten sam problem.Mogła też oczywiście uznać swoją porażkę, włączyć główny silnik i w ogóle

stąd odlecieć, a potem próbować wydostać Karrde’a na własną rękę.Zacisnąwszy zęby, przyjrzała się mapie poziomicowej. Kamienny atak

ustał zaraz po czwartym uderzeniu – mistrz Jedi chciał się niewątpliwieprzekonać, czy Mara rozbije się już bez jego dalszego udziału. Przy odro-binie szczęścia może zdołałaby – nie tracąc przy tym śmigacza – utwierdzićgo w przekonaniu, że jest już po niej. Gdyby tylko udało jej się znaleźć od-powiednie miejsce w skalnym urwisku. . .Zauważyła to, czego szukała, w jednej trzeciej wysokości ściany: półkoli-

263

Page 264: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

sty występ utworzony przez erozję, która strawiła mniej odporną skałę, pozo-stawiając twardszy materiał. Powstała w wyniku tego procesu skalna półkamiała w miarę płaską powierzchnię i była na tyle duża, że Śmigacz mógł siętam z powodzeniem zmieścić.Teraz należało jedynie umiejętnie posadzić tam maszynę. Nerwowo zaci-

skając dłonie na drążku sterowniczym, Mara poderwała dziób pojazdu wy-soko w górę i włączyła główny silnik podświetlny.Smuga ognia, która wykwitła za śmigaczem, rozświetliła ściany krate-

ru, zamieniając je w migotliwą mozaikę świateł i cieni. Pojazdem rzuciło doprzodu i w górę. Śmigacz uspokoił się nieco dopiero wtedy, gdy dziewczynaz powrotem odchyliła nieznacznie dziób od pionu. Przez chwilę istniało nie-bezpieczeństwo, że maszyna runie w dół; Mara zdążyła jednak zmienić niecoustawienie sterów kierunku i pojazd odchylił się – niemal za daleko – w prze-ciwną stronę, aż w końcu złapał równowagę. Tego typu manewry na napędziepodświetlnym były oczywiście dosyć karkołomne; próbując zapanować nadkołyszącą się maszyną, dziewczyna poczuła, że na czoło wystąpiły jej kro-pelki potu. Gdyby C’baoth domyślił się, co zamierza zrobić, to nie miałbywielkich problemów, by się z nią rozprawić.Zacisnęła zęby i dzieląc uwagę między monitor wsteczny, wskaźnik pręd-

kości i przepustnicę, zaczęła opuszczać pojazd ku wybranemu przez siebiemiejscu.Niewiele brakowało, by cały manewr zakończył się katastrofą. Śmigacz

znajdował się jeszcze o jakieś dziesięć metrów od skalnego występu, kiedyjego ognisty ogon liznął powierzchnię półki; temperatura płomienia była takwysoka, że skała momentalnie się zapaliła i w ułamek sekundy później otoczy-ły pojazd ogniste języki. Mara starała się coś dojrzeć przez szalejące w dolepłomienie. Nie zważając na wycie alarmu, nie zmieniała kierunku. Nie miałaczasu, żeby się zastanawiać: nawet chwila wahania mogła sprawić, że bu-chający z silnika strumień ognia wypali skałę zbyt głęboko, uniemożliwiającjej bezpieczne lądowanie. Już tylko pięć metrów dzieliło ją od celu, kiedytemperatura w kabinie zaczęła się podnosić. Trzy metry, jeden. . .Nagle z przeraźliwym zgrzytem metalu o kamień statecznik śmigacza za-

szorował po pionowej ścianie. Dziewczyna wyłączyła silnik i odruchowo sku-liła się w sobie. Kiedy pojazd uderzył w skalną półkę, żołądek podszedł jejdo gardła. Przez chwilę Śmigacz stał na ogonie i wydawało się, że utrzymasię w tej pozycji, ale po chwili opadł ciężko na płozy.Mara otarła pot z czoła i wywołała na monitorze informacje na temat

stanu technicznego statku. Zawsze ją uczono, że manewr, który przed chwilą

264

Page 265: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wykonała, powinien być stosowany jedynie w ostateczności. Teraz zrozumiaładlaczego.Ale i tak miała dużo szczęścia. Co prawda płozy i statecznik zostały

doszczętnie zniszczone, ale silniki, napęd nadprzestrzenny, urządzenia wy-twarzające w kabinie sztuczną atmosferę i cały kadłub wciąż były w niezłymstanie. Przełączyła wszystkie układy w stan spoczynku, zarzuciła sobie naplecy stelaż z isalamirem i skierowała się na tył pojazdu.Nie mogła skorzystać z głównego luku z lewej strony kadłuba, gdyż przy

obecnym ustawieniu śmigacza wychodził on prosto w przepaść. Ale istniałjeszcze zapasowy właz, umieszczony w suficie, tuż za wieżyczką działka la-serowego. Wspięcie się po drabince z isalamirem na plecach okazało się nielada sztuką, ale po kilku niefortunnych próbach wreszcie jej się to udało.Rozpalony metal kadłuba parzył ją w nogi i dłonie, ale za to wiejący od je-ziora chłodny wiatr przynosił ulgę po pobycie w rozgrzanym wnętrzu kabiny.Podparła klapę włazu, aby przewietrzyć pojazd, i spojrzała w górę.Z rozczarowaniem stwierdziła, że trochę się przeliczyła. Zamiast – tak

jak chciała – wylądować dziesięć do piętnastu metrów w dół skalnej ściany,znalazła się dobre pięćdziesiąt metrów poniżej krawędzi urwiska. W ocenieodległości zmyliła ją znaczna szerokość krateru; nie bez znaczenia był teżpośpiech, z jakim wybierała miejsce lądowania.– No, nie ma to jak rozruszać się trochę po długiej podróży – mruknęła

pod nosem. Wyciągnęła z saszetki przy pasie latarkę i oświetliła czekającą jądrogę. Wspinaczka nie zapowiadała się zbyt przyjemnie, zwłaszcza z ciężkimstelażem z isalamirem na plecach, ale Mara stwierdziła, że zdoła pokonaćskalną ścianę. Umocowała latarkę na ramieniu, namacała ręką pierwszy ka-mienny występ i ruszyła w górę.Wspięła się może ze dwa metry, kiedy nagle ściana przed nią rozbłysła

odbitym światłem.Z przestrachu obsunęła się w dół, na stojący na skalnej półce Śmigacz.

Wylądowała na czworakach, z blasterem gotowym do strzału. Oślepiona dwo-ma reflektorami, zmrużyła oczy, co nie przeszkodziło jej celnym strzałem roz-bić lewe źródło światła. Drugie natychmiast zgasło. Przed oczami Mary wciążjeszcze tańczyły czerwone plamki, kiedy usłyszała cichy, ale dobrze znajomygłos.Było to popiskiwanie robota typu R2.– Hej! – zawołała cicho. – Ty, tam! Czy jesteś robotem astronawigacyjnym

Skywalkera? Jeśli tak, to mnie znasz. Spotkaliśmy się na Myrkrze, pamiętasz?Robot rzeczywiście pamiętał, ale wnosząc z urażonego tonu jego odpo-

265

Page 266: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wiedzi, to wspomnienie nie budziło w nim najlepszych emocji.– Dobra, daruj to sobie – rzuciła cierpko dziewczyna. – Twój pan jest

w niebezpieczeństwie. Przybyłam go ostrzec.Tym razem w elektronicznym świergotaniu wyraźnie zabrzmiała ironia.– To prawda – nie dawała za wygraną Mara. Widziała już teraz prawie

normalnie i w odległości pięciu metrów od siebie dostrzegła ciemny zarysunoszącego się na silnikach manewrowych myśliwca. Dwa zamontowane pojego lewej stronie działka laserowe były wycelowane prosto w nią. – Muszęz nim natychmiast porozmawiać – ciągnęła. – Zanim ten mistrz Jedi tam nagórze domyśli się, że jeszcze żyję, i zechce naprawić swój błąd.Spodziewała się kolejnej ironicznej odpowiedzi, a może nawet otwartej

aprobaty dla takiego ewentualnego zamiaru C’baotha, ale robot milczał.Może był świadkiem krótkiego pojedynku pomiędzy śmigaczem a ciskany-mi przez mistrza Jedi kamieniami.– Tak, to on próbował mnie zabić – dorzuciła. – Szybko i po cichu, żeby

twój pan niczego nie zauważył i nie zadawał kłopotliwych pytań.Robot zaświergotał pytająco.– Przybyłam tu, gdyż potrzebuję pomocy Skywalkera – odparła dziewczy-

na zgadując, o co robotowi chodzi. – Imperium schwytało Karrde’a i samanie jestem w stanie go uwolnić. Na wypadek gdybyś o tym nie pamiętał,przypomnę ci, że Karrde to ten facet, który pomógł waszym przyjaciołomzorganizować zasadzkę na szturmowców, dzięki czemu obaj mogliście uciecz Myrkru. Jesteście mu więc coś winni.Robot prychnął lekceważąco.– W takim razie dobrze – rzuciła ostro Mara. – Nie musisz tego robić

ani ze względu na Karrde’a, ani ze względu na mnie. Zabierz mnie na górę,bo inaczej twój wspaniały pan nigdy się nie dowie, że jego nowy nauczyciel,C’baoth, jest na usługach Imperium.Robot milczał, rozważając to, co usłyszał. Po chwili odkręcił myśliwiec

bokiem i zbliżył się do uszkodzonego śmigacza. Mara schowała blaster i pod-niosła się z kadłuba. Zastanawiała się nad tym, jak zdoła się zmieścić w ka-binie myśliwca, mając na plecach stelaż z isalamirem.Okazało się, że martwiła się na próżno. Zamiast ustawić pojazd tak, by

mogła wspiąć się do kabiny, robot zachęcająco podsunął w kierunku Maryjedną z płóz.– Chyba żartujesz – oburzyła się dziewczyna. Obrzuciła podejrzliwym

spojrzeniem zawieszoną na wysokości jej pasa płozę. Pomyślała o tym, jakaodległość dzieli ją od jeziora w dole. Ale robot nie zamierzał zmienić zdania;

266

Page 267: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

po chwili Mara niechętnie zajęła miejsce na płozie. – No dobrze! – zawoła-ła, kiedy już zdołała się w miarę bezpiecznie usadowić. – Możemy ruszać.I uważaj na latające głazy.Myśliwiec powoli ruszył w górę. Mara skuliła się w sobie oczekując, że

C’baoth zaraz wznowi przerwany atak. Dotarli jednak na krawędź kraterubez żadnych przeszkód. Kiedy robot ostrożnie posadził maszynę na ziemi,dziewczyna zauważyła, że obok otaczającego dom płotu stoi w milczeniujakaś zakapturzona postać.– To ty jesteś C’baoth – odezwała się Mara. Zsunęła się z płozy i oparła

dłoń na kaburze blastera. – Czy zawsze w ten sposób witasz swoich gości?Przez chwilę mężczyzna milczał. Chcąc dojrzeć ukrytą pod kapturem

twarz, podeszła krok bliżej i nagle wydało jej się, że kiedyś już przeżyłacoś podobnego. Tej nocy, kiedy Imperator przyjechał, by ją zabrać z jej ro-dzinnego domu, wyglądał bardzo podobnie. . .– Nie przyjmuję żadnych gości oprócz sług admirała Thrawna – przemówił

w końcu starzec. – Wszyscy inni są intruzami.– A dlaczego sądzisz, że ja nie służę Imperium? – odparowała Mara. –

Może to uszło twojej uwagi, ale w chwili, gdy strąciłeś mój pojazd, leciałamzgodnie ze wskazaniami tego imperialnego urządzenia naprowadzającego nawyspie.Wydało jej się, że widoczny w słabym świetle gwiazd C’baoth się uśmie-

cha.– A czego to ma właściwie dowodzić? Chyba tylko tego, że i inni potrafią

korzystać z zabawek wielkiego admirała.– A czy inni mają również dostęp do isalamirów admirała? – rzuciła,

wskazując stelaż. – Dość tego. Wielki admirał. . .– Wielki admirał jest twoim wrogiem – przerwał jej ostro C’baoth. – Nie

próbuj ze mną tych dziecinnych gierek, Maro Jade. Kiedy się tu zbliżałaś,przejrzałem twoje myśli. Czy naprawdę sądziłaś, że zdołasz mi odebrać mo-jego Jedi?Dziewczyna nerwowo przełknęła ślinę i zadrżała z zimna i ze strachu.

Thrawn powiedział, że C’baoth jest obłąkany i rzeczywiście wyłowiła w gło-sie mistrza Jedi jakąś nutę szaleństwa. Ale nie to ją przeraziło. Ze słów męż-czyzny wynikało także, że jest to człowiek całkowicie bezwzględny i wyracho-wany. Emanowały z niego wielka pewność siebie i poczucie własnej potęgi.Miała wrażenie, jakby znowu słyszała Imperatora.– Potrzebuję pomocy Skywalkera – oznajmiła, siląc się na spokój. – Muszę

go jedynie wypożyczyć na jakiś czas.

267

Page 268: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– A potem mi go zwrócisz? – spytał starzec z ironią.– Uzyskam jego pomoc, C’baoth – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Bez

względu na to, czy ci się to podoba, czy nie.Tym razem nie miała wątpliwości, że na twarzy mistrza Jedi pojawił się

uśmiech – skąpy i złowieszczy.– O, nie, Maro Jade – mruknął starzec. – Mylisz się. Czy naprawdę wie-

rzysz w to, że tylko dlatego, iż stoisz w miejscu, gdzie nie sięga Moc, jestemwobec ciebie bezsilny?– Mam jeszcze to. – Dziewczyna wyciągnęła blaster i wymierzyła go

w C’baotha.Mistrz Jedi ani drgnął, ale nagle Mara wyczuła w powietrzu dziwne na-

pięcie.– Nikomu nie ujdzie bezkarnie to, że wycelował we mnie broń – rzekł

C’baoth z groźbą w głosie. – Drogo mi za to zapłacisz.– Jeszcze się przekonamy. – Dziewczyna cofnęła się o krok i oparła się

plecami o skrzydło myśliwca. W górze słyszała ciche pogwizdywanie robota.– Odsuniesz się i pozwolisz mi przejść, czy też mam cię do tego zmusić siłą?– Wiesz, że mógłbym cię zabić – rzekł C’baoth, przyglądając jej się ba-

dawczo. Jego głos nie brzmiał już groźnie, ale niemal przyjacielsko. – I to tak,że nawet nie zdążyłabyś się zorientować, iż nadchodzi atak. Ale nie zrobiętego. Przynajmniej nie teraz. Od wielu lat wyczuwałem twoje istnienie, MaroJade: nagłe przypływy i spadki twojej mocy, które zaczęły się po tym, jakśmierć Imperatora odebrała ci większość sił. A ostatnio ujrzałem cię w trakciemedytacji. Pewnego dnia przyjdziesz do mnie z własnej woli.– O tym też się jeszcze przekonamy.– Nie wierzysz mi – rzucił C’baoth ze złowieszczym uśmieszkiem. – Ale

w końcu uwierzysz. Przyszłość jest zdeterminowana, moja młoda, niedoszłaJedi, podobnie jak twoje przeznaczenie. Pewnego dnia padniesz przede mnąna kolana. Ujrzałem to w swojej wizji.– Na twoim miejscu nie wierzyłabym zbytnio w żadne wizje – odcięła się

Mara. Zerknęła na pogrążony w ciemnościach budynek za plecami C’baotha,zastanawiając się, co by się stało, gdyby spróbowała zawołać Skywalkera. –Imperator też rzekomo przewidywał przyszłość, ale niewiele mu to pomogło.– Może jestem mądrzejszy od Imperatora – odparł C’baoth i odwrócił

nieznacznie głowę. – Kazałem ci iść do komnaty – rzucił ostro.– To prawda – odezwał się znajomy Marze głos. Z mroku przed domem

wyłoniła się jakaś postać i przemierzyła dziedziniec.Był to Skywalker.

268

Page 269: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Co w takim razie robisz tutaj? – spytał starzec.– Poczułem drżenie Mocy – odparł młody Jedi, przechodząc przez furtkę.

Stanął w słabym świetle gwiazd. Jego blada, pozbawiona wyrazu twarz odci-nała się od czerni tuniki. Wzrok miał utkwiony w Marze. – Jakby w pobliżutoczyła się jakaś walka. Witaj, Maro.– Skywalker – wyszeptała spierzchniętymi wargami. Mimo tego wszyst-

kiego, co przeszła, odkąd wyskoczyła z nadprzestrzeni w pobliżu Jomarku,dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, jak karkołomnego zadania siępodjęła. Ona, która kiedyś otwarcie zapowiedziała Skywalkerowi, że go zabi-je, miała go teraz przekonać, iż jest bardziej godna zaufania niż mistrz Jedi.– Słuchaj, Skywalker. . .– Czy nie skierowałaś przypadkiem broni przeciwko niewłaściwej osobie?

– spytał łagodnie młody Jedi. – Sądziłem, że to mnie chciałaś zastrzelić.Mara zupełnie zapomniała o tym, że trzyma w ręku wycelowany

w C’baotha blaster.– Nie przybyłam tu po to, żeby cię zabić – stwierdziła, ale nawet dla

niej te słowa zabrzmiały nieprzekonująco i fałszywie. – Karrde wpadł w ręceImperium. Potrzebuję twojej pomocy, żeby go stamtąd wydostać.– Rozumiem. – Skywalker zerknął na C’baotha. – Co się tutaj stało,

mistrzu?– A jakie to ma znaczenie? – odparował starzec. – Niezależnie od tego, co

teraz mówi, tak naprawdę przybyła tu po to, by cię zabić. Wolałbyś, żebymjej nie powstrzymał?– Skywalker. . . – zaczęła Mara.Luke uciszył ją gestem ręki, nie spuszczając przy tym oczu z mistrza Jedi.– Czy ona cię zaatakowała? – spytał. – Albo w jakikolwiek sposób ci

zagroziła?Dziewczyna spojrzała na C’baotha. . . i zamarła. Wcześniejsza pewność

siebie zniknęła z twarzy starca. W jej miejsce pojawiła się zimna nienawiść.Ale nie była ona skierowana przeciwko Marze, tylko przeciw Skywalkerowi.Nagle dziewczyna wszystko zrozumiała. Nie musiała przekonywać młode-

go Jedi o dwulicowości C’baotha – on już o tym wiedział.– Jakie to ma znaczenie, co ona zrobiła? – rzucił starzec lodowatym to-

nem. – Liczy się tylko to, że ona stanowi namacalny przykład zagrożenia,przed którym cię przestrzegałem od chwili twego przyjazdu. Zagrożenia dlawszystkich Jedi ze strony galaktyki, która nas nienawidzi i boi się nas.– Nie, mistrzu C’baoth – rzekł Luke łagodnie. – Z pewnością rozumiesz,

że środki są nie mniej ważne niż cele. Jedi używa Mocy tylko dla pogłębienia

269

Page 270: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wiedzy lub w samoobronie, ale nigdy w ataku.– Frazesy dla prostaczków – prychnął starzec. – Albo dla tych, którzy są

za głupi, by samodzielnie podejmować decyzje. Mnie taki sposób myślenianie dotyczy, Jedi Skywalker. I ty też pewnego dnia się od niego uwolnisz, o ilezdecydujesz się tu pozostać.– Przykro mi – potrząsnął głową Luke – ale nie mogę zostać. – Odwrócił

się i ruszył w stronę Mary. . .– Odwracasz się plecami do całej galaktyki – rzucił C’baoth. Tym razem

mówił szczerze i z przekonaniem. – Tylko dzięki naszej sile i pomocy jejmieszkańcy mogą marzyć o osiągnięciu prawdziwej dojrzałości. Wiesz o tymrównie dobrze jak ja.Skywalker się zatrzymał.– Twierdziłeś, że oni nas nienawidzą – zauważył. – Jak możemy uczyć

tych, którzy nie chcą naszego kierownictwa?– Możemy uleczyć tę galaktykę, Luke – rzekł cicho C’baoth. – Ty i ja.

Razem możemy tego dokonać. Bez nas nie ma dla niej żadnej nadziei.– A może on zdoła zrobić to sam, bez twojej pomocy – wtrąciła Mara

nienaturalnie głośno. Chciała rozwiać czar słów C’baotha. Widziała wielo-krotnie, jakie efekty przynosi Imperatorowi podobne zabiegi, a powieki Sky-walkera i tak były już dostatecznie ciężkie.Nienaturalnie ciężkie. Oczy zamykały mu się tak samo jak Marze, kiedy

zbliżała się do Jomarku. . .Szybkim krokiem podeszła do młodego Jedi. C’baoth poruszył się nie-

znacznie, jakby miał zamiar ją powstrzymać, ale dziewczyna uniosła blasteri starzec dał za wygraną.Nawet nie musiała patrzeć na Luke’a, żeby wiedzieć, kiedy znalazł się

w wytwarzanej przez isalamira strefie, gdzie nie docierała Moc. Młody Jediodetchnął głęboko, wyprostował się – dotąd pewnie nawet nie zdawał sobiesprawy z tego, że był zgarbiony – i pokiwał głową, jakby dopiero teraz poznałwyjaśnienie jakiejś zagadki.– Czy tak właśnie chciałbyś uleczyć galaktykę, mistrzu C’baoth? Poprzez

zniewolenie i kłamstwo?Starzec gwałtownie odrzucił głowę do tyłu i zaczął się śmiać. Mara zu-

pełnie nie spodziewała się takiej reakcji i na chwilę zamarła w bezruchu.Dokładnie w tym momencie C’baoth zaatakował.Kamień, którego użył, był stosunkowo niewielki, ale pojawił się nie wiado-

mo skąd i z całej siły uderzył ją w rękę. Blaster wypadł dziewczynie z dłoni,a cała ręka natychmiast zdrętwiała z bólu.

270

Page 271: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Uważaj! – krzyknęła do Skywalkera. Przykucnęła i zaczęła w ciemno-ściach szukać broni. Tuż obok jej głowy przeleciał kolejny kamień.Usłyszała obok siebie krótkie syknięcie i nagle w ciemności rozbłysło zie-

lonobiałe światło miecza Skywalkera.– Ukryj się za myśliwcem – rozkazał Luke. – Ja go powstrzymam. Marze

natychmiast przyszedł na myśl Myrkr. Ale nie zdążyła nawet otworzyć ust,by przypomnieć Skywalkerowi, jak niewiele jest w stanie zdziałać bez Mocy,kiedy ten odsunął się od niej i wyszedł z kręgu oddziaływania isalamira.Machnął mieczem na boki i dwukrotnie usłyszała głuchy odgłos: świetlneostrze przecięło lot dwóch kolejnych kamieni.Nie przestając się śmiać, C’baoth uniósł rękę i posłał w kierunku Luke’a

niebieską błyskawicę.Skywalker przyjął uderzenie na miecz świetlny i na ułamek sekundy zielo-

ne ostrze otoczyła białoniebieska poświata wyładowania elektrycznego. Ko-lejna błyskawica przemknęła obok młodego Jedi i zniknęła na granicy pustejstrefy wokół Mary; trzecia ponownie trafiła w ostrze miecza świetlnego.Dziewczyna namacała ręką jakiś metalowy przedmiot. Był to jej blaster.

Chwyciła go i wycelowała w C’baotha. . .Nagle wszystko dokoła rozbłysło światłem laserowego ognia. Mara na

śmierć zapomniała o siedzącym w myśliwcu robocie. Starzec najwyraźniejtakże o nim zapomniał.– Skywalker?! – zawołała. Przed oczami widziała tylko różowawą mgiełkę.

Skrzywiła się, czując w powietrzu ostry zapach ozonu. – Gdzie jesteś?– Tu, przy nim. Jeszcze żyje.– Możemy to zaraz naprawić – burknęła. Ostrożnie omijając parujące

wyżłobienia, które powstały w ziemi w wyniku salwy z działek laserowych,ruszyła przed siebie.Starzec leżał na wznak; był nieprzytomny, ale oddychał miarowo. Młody

Jedi klęczał obok niego.– Ani śladu oparzeń – szepnęła dziewczyna. – To niesamowite.– Artoo nie zamierzał go zabić – stwierdził Skywalker, delikatnie masując

opuszkami palców twarz mężczyzny. – Sądzę, że powalił go udar akustyczny.– Tak, albo fala uderzeniowa – zgodziła się Mara i wycelowała blaster

w nieruchomą postać. – Odsuń się, to go wykończę.– Nie zabijemy go – oznajmił młody Jedi, spoglądając na nią z ukosa. –

Nie w ten sposób.– Wolisz zaczekać, aż się ocknie i znowu nas zaatakuje? – odparowała.

271

Page 272: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– W ogóle nie musimy go zabijać. Nim się obudzi, nas już dawno niebędzie na Jomarku.– Nie zostawia się wroga za plecami – rzuciła sztywno dziewczyna. –

Chyba że ma się dosyć życia.– On nie musi być naszym wrogiem, Maro – stwierdził Luke z żarliwością,

która ją tak u niego drażniła. – C’baoth jest chory. Może uda się go wyleczyć.– Nie słyszałeś tego, co mówił, nim przyszedłeś – skrzywiła się Mara. –

On jest naprawdę obłąkany. Ale to nie wszystko: jest potężny i bardzo nie-bezpieczny. – Zawahała się na moment. – Miałam wrażenie, jakbym słuchałaImperatora albo Vadera.W twarzy Skywalkera drgnął jakiś mięsień.– Vader także tkwił głęboko po ciemnej stronie, a jednak zdołał się stam-

tąd wyrwać i wrócić. Może C’baothowi też się to uda.– Na twoim miejscu nie liczyłabym na to – stwierdziła dziewczyna; scho-

wała jednak blaster. Nie było teraz czasu na podobne dyskusje; a dopó-ki potrzebowała jego pomocy, Skywalker miał prawo do ostatecznej decyzjiw takich sprawach. – Pamiętaj tylko, że jeśli się mylisz, to zapłacisz za togłową.– Wiem. – Luke popatrzył na C’baotha, a potem znowu na Marę. – Mó-

wiłaś, że Karrde ma jakieś kłopoty?– Tak. – Dziewczyna z radością przyjęła zmianę tematu. Rozmowa na

temat Imperatora i Vadera przypomniała jej prześladujący ją sen. – Wielkiadmirał go uwięził. Potrzebuję twojej pomocy, by go wydostać. Zebrała sięw sobie, szykując się do zażartej dyskusji i targowania się, ale ku jej zdziwie-niu młody Jedi skinął głową i podniósł się z ziemi.– Dobrze. W takim razie ruszajmy – rzucił.

Artoo po raz ostatni zapiszczał żałośnie i przerwał połączenie; myśliwieczamigotał w pseudoruchu i skoczył w nadprzestrzeń.– Cóż, nie bardzo mu się to podobało – stwierdził Luke, wyłączając na-

dajnik śmigacza. – Ale chyba udało mi się przekonać go, żeby poleciał prostodo domu.– Wolałabym, żebyś miał co do tego pewność – rzuciła szorstko Mara.

Siedziała w fotelu pilota, nie spuszczając z oczu komputera nawigacyjnego. –I bez siedzącego nam na ogonie republikańskiego myśliwca będziemy mieli do-statecznie dużo trudności, żeby przedostać się niepostrzeżenie do imperialnejbazy zaopatrzeniowej.

272

Page 273: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Racja. – Skywalker zerknął na nią spod oka zastanawiając się, czy do-brze zrobił, wsiadając z nią do śmigacza. Dziewczyna umieściła isalamiraz tyłu pojazdu, więc Luke wyczuwał drzemiącą w niej nienawiść do niego.Wywoływało to w nim niemiłe wspomnienia związane z Imperatorem, którybył przecież nauczycielem Mary. Młody Jedi rozważał nawet przez chwilę,czy cała ta sytuacja nie jest w gruncie rzeczy jakąś wymyślną mistyfikacją,mającą na celu pozbawienie go życia.Ale dziewczyna zdawała się panować nad nienawiścią i nie wyczuwał

w niej podstępnych zamiarów.Chociaż mógł się mylić – podstępne plany C’baotha rozszyfrował przecież

dopiero w ostatniej chwili.Poruszył się nerwowo w fotelu, czerwieniąc się na myśl o tym, jak łatwo

dał się zwieść chytrą grą starca. Ale zaraz przypomniał sobie, że to nie byłatylko gra. Mistrz Jedi naprawdę był niezrównoważony – co do tego Luke niemiał wątpliwości. I nawet jeśli jego zaburzenia psychiczne nie były jeszczeobłędem, jak to sugerowała Mara, to i tak można było uznać C’baotha zaosobę chorą.Ale jeśli stwierdzenie dziewczyny, że starzec pracuje dla Imperium, było

prawdą, to. . .Skywalker zadrżał. „Nauczę ją takich rzeczy, o jakich ci się nawet nie

śniło” – mówił C’baoth, mając na myśli Leię. W rozmowie z Lukiem naEndorze Vader użył innych słów, ale kryjący się za nimi mroczny sens byłten sam. Bez względu na to, kim C’baoth był w przeszłości, Skywalker niemiał wątpliwości co do tego, że obecnie starzec podąża ścieżką prowadzącąku ciemnej stronie.A jednak Luke zdołał pomóc Vaderowi zawrócić z tej drogi. Czy pychą

było sądzić, że uda mu się dokonać tego samego w przypadku C’baotha?Odpędził od siebie te myśli. Nawet jeśli ich drogi miały się jeszcze kiedyś

spotkać, to na razie było o wiele za wcześnie, by się nad tym szczegółowozastanawiać. W tej chwili należało się skoncentrować na najbliższym czeka-jącym go zadaniu, a dalszą przyszłość zawierzyć Mocy.– Jak wielki admirał odszukał Karrde’a? – zwrócił się do Mary.Dziewczyna natychmiast ściągnęła usta i Luke wyczuł, że gnębią ją wy-

rzuty sumienia.– Zamontowali na moim statku nadajnik – odparła. – Zaprowadziłam ich

prosto do jego kryjówki.Skywalker pokiwał głową. Przypomniał sobie ucieczkę „Sokołem” z pierw-

szej Gwiazdy Śmierci, kiedy ratowali Leię.

273

Page 274: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Z nami użyli tej samej sztuczki – powiedział. – Właśnie w ten sposóbznaleźli bazę na Yavinie.– Zważywszy na straty, jakie tam ponieśli, chyba nie masz powodu do

narzekań – rzuciła dziewczyna ironicznie.– Nie podejrzewam, aby Imperator był tym wszystkim zachwycony –

mruknął Luke.– Rzeczywiście: nie był – stwierdziła Mara, pogrążając się w mrocznych

wspomnieniach. – Vader omal nie przypłacił tego błędu życiem. – Znaczącospojrzała na rękę Skywalkera. – Właśnie wtedy stracił prawą dłoń.Luke poruszył palcami prawej – sztucznej – ręki i ożyło w nim echo tego

rozdzierającego bólu, który poczuł, kiedy miecz świetlny Vadera przeciął jegoskórę, mięśnie i kości. Przemknął mu przez głowę fragment jakiegoś staregotatooińskiego aforyzmu: coś na temat tego, że zło przechodzi z pokolenia napokolenie. . .– Jaki masz plan? – spytał.Mara westchnęła głęboko i młody Jedi poczuł, że oderwanie się myślami

od przeszłości stanowi dla niej wielki wysiłek.– Karrde jest więziony na pokładzie okrętu flagowego wielkiego admirała

– oznajmiła. – Zgodnie z planem za cztery dni „Chimera” ma uzupełniaćzapasy w układzie Wistrila. Jeśli się pospieszymy, to powinniśmy tam dotrzećkilka godzin przed nią. Pozbędziemy się śmigacza, opanujemy jeden z promówtransportowych i dalej polecimy już zgodnie z harmonogramem dostaw.Luke rozważał przez chwilę jej plan. Był on trudny do wykonania, ale nie

niemożliwy.– A co dalej, kiedy już dostaniemy się na pokład „Chimery”?– Standardowa procedura na statkach Imperium jest taka, że kiedy ludzie

z niszczyciela rozładowują towar, załogi promów muszą pozostawać w kabi-nach – wyjaśniła Mara. – Przynajmniej tak było pięć lat temu. A to oznacza,że będziemy musieli wywołać jakieś zamieszanie, żeby opuścić wahadłowiec.– To dosyć ryzykowne – potrząsnął głową Skywalker. – Nie powinniśmy

niepotrzebnie ściągać na siebie niczyjej uwagi.– A masz jakiś lepszy pomysł?– Na razie nie – wzruszył ramionami młody Jedi. – Ale mamy jeszcze

cztery dni, żeby się nad tym zastanowić. Na pewno coś wymyślimy.

Page 275: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

22Mara wyłączyła silniki manewrowe i prom towarowy z cichym metalicz-

nym szczęknięciem dotknął płyty rufowego hangaru „Chimery”.– Tu wahadłowiec 37, wylądowałem – oznajmił Luke przez nadajnik. –

Czekam na dalsze rozkazy.– Halo, wahadłowiec 37, zrozumiałem – rozległ się z głośnika głos kontro-

lera lotów. – Wyłącz wszystkie układy i przygotuj się do rozładunku.– Przyjąłem.Skywalker wyciągnął rękę, by zgasić nadajnik, ale Mara go powstrzymała.– Halo, kontrola lotów, to mój pierwszy lot z zaopatrzeniem – powiedziała,

a jej głos wyrażał naturalną w takiej sytuacji ciekawość. – Jak długo towszystko zwykle trwa?– Lepiej usiądźcie sobie wygodnie w fotelach – odparł oficer ironicznie.

– Nikt nie może stąd odlecieć, dopóki nie rozładujemy wszystkich promów.A to potrwa co najmniej dwie godziny.– Och – westchnęła dziewczyna, udając zaskoczenie. – No, cóż. . . Dzięki

za informację. Może w takim razie spróbuję się zdrzemnąć.Przerwała połączenie.– Świetnie. – Rozpięła pasy i podniosła się z fotela. – To powinno nam

wystarczyć na dotarcie do sektora więziennego i powrót tutaj.– Miejmy nadzieję, że nadal trzymają Karrde’a na statku – mruknął Luke.

275

Page 276: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Podążył za Marą w stronę znajdujących się z tyłu kabiny spiralnych schodówprowadzących do ładowni.– Na pewno. – Dziewczyna zaczęła schodzić w dół. – Jedyne niebezpie-

czeństwo tkwi w tym, że mogli już zacząć intensywne badanie.– Intensywne badanie? – zdziwił się Skywalker.– Przesłuchiwanie go. – Mara dotarła do ładowni i rozejrzała się uważnie

dookoła. – Świetnie. No, spróbuj może. . . tu. – Wskazała ręką miejsce napodłodze. – Z dala od oczu ciekawskich, a poza tym nie uszkodzisz tu chybażadnej ważnej instalacji.– Dobrze. – Luke zapalił miecz świetlny i zaczął wycinać dziurę w podło-

dze. Był już w połowie, gdy nagle z otworu strzeliła iskra i wszystkie światław ładowni zgasły. – Nie ma problemu – uspokoił Marę, która przeklinała podnosem. – Oświetlimy sobie otwór mieczem.– Nie w tym rzecz. Niepokoi mnie to, że iskra mogła przebiec po płycie

hangaru. Nawet ślepy by to dostrzegł.Skywalker przerwał ciecie i sięgnął umysłem na zewnątrz.– Chyba nikt niczego nie zauważył.– Miejmy nadzieję. – Dziewczyna skinęła ręką w kierunku zaczętego otwo-

ru. – No, kończ wreszcie.Luke zrobił, co powiedziała, i w minutę później, korzystając z magne-

tycznej wciągarki, przetransportowali wycięty kawałek kadłuba w głąb ła-downi. Kilkanaście centymetrów pod statkiem, spowita niesamowitą zielonąpoświatą bijącą od miecza świetlnego, widoczna była podłoga hangaru. Maraprzymocowała do niej chwytak wciągarki. Skywalker położył się płasko nabrzuchu i włożył rękę z mieczem w otwór. Na chwilę zamarł w bezruchu; użyłMocy, by się upewnić, że biegnący pod hangarem korytarz jest pusty.– Nie zapomnij naciąć jej skośnie – przypomniała mu Mara, gdy zagłębił

miecz świetlny w twardym metalu. – Ziejącą w suficie dziurę dostrzeglibynawet poborowi.Luke skinął głową i dokończył cięcia. Mara tylko na to czekała. Nim zdą-

żył zgasić miecz, uruchomiła wciągarkę, unosząc gruby kawał metalu w górę,do wnętrza ładowni. Podciągnęła go na wysokość metra i wyłączyła silnikurządzenia.– Tyle wystarczy – oznajmiła. Z blasterem w dłoni usiadła na jeszcze cie-

płej krawędzi otworu i bez wahania skoczyła w dół. Przez chwilę w milczeniurozglądała się dookoła. . . – Droga wolna – syknęła.Skywalker przysiadł na krawędzi dziury i spojrzał na sterownik wciągarki.

Sięgnął Mocą w kierunku przycisku zwalniającego chwytak i podążył śladem

276

Page 277: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

dziewczyny.Podłoga korytarza była niżej, niż przypuszczał, ale jego wzmocnione dzię-

ki umiejętnościom Jedi mięśnie bez trudu zamortyzowały skok. Odzyskującrównowagę, zerknął w górę. Wycięty przez niego fragment podłogi hangaruopadł prosto na swoje miejsce.– Wygląda nieźle – mruknęła Mara. – Trudno to zauważyć.– Trzeba by spojrzeć prosto do góry – zgodził się Luke. – W którą stronę

idzie się do sektora więziennego?– Tędy. – Dziewczyna skinęła blasterem w lewo. – Ale nie dostaniemy się

tam w tych strojach. Chodź.Poprowadziła go do poprzecznego przejścia, którym dotarli do innego,

szerszego korytarza. Skywalker cały czas wytężał zmysły Jedi, ale tylko odczasu do czasu wyczuwał czyjąś obecność.– Strasznie tu pusto.– To chwilowe. Znajdujemy się w sektorze obsługi technicznej i większość

tych, którzy tu normalnie pracują, jest teraz o poziom wyżej, zajęta rozła-dowywaniem promów. Nim pójdziemy dalej, musimy zdobyć jakieś munduryalbo kombinezony pilotów, czy coś w tym rodzaju.Luke przypomniał sobie, jak po raz pierwszy próbował udawać żołnierza

Imperium.– Zgoda, tylko niech to nie będą pancerze szturmowców. Przez te hełmy

prawie nic nie widać.– Sądziłam, że Jedi nie muszą korzystać z oczu – stwierdziła Mara iro-

nicznie. – Dobra, teraz uważaj. W tej części mieszczą się kabiny załogi.Skywalker już chwilę wcześniej wyczuł nagły wzrost liczby ludzi w pobli-

żu.– Chyba nie uda nam się niepostrzeżenie prześlizgnąć w takich warunkach

– ostrzegł.– Nawet nie zamierzam tego próbować. Jeśli pójdziemy tędy – Mara wska-

zała odchodzący w prawo korytarz – to powinniśmy dojść do kabin dla dyżu-rujących pilotów myśliwców. Przy odrobinie szczęścia znajdziemy może jakieśpuste pomieszczenie, a w nim pozostawione kombinezony.Nawet jeśli załoga „Chimery” była na tyle pewna siebie, by pozosta-

wić sektor obsługi technicznej zupełnie nie strzeżony, to w przypadku po-mieszczeń dla pilotów nie okazała się już taka nieostrożna. Kabin było sześć.Otaczały z dwóch stron znajdujące się na końcu korytarza wejście do win-dy sieciowej. Dobiegające ze wszystkich pokojów ściszone odgłosy rozmów

277

Page 278: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wymownie świadczyły o tym, że w każdym pomieszczeniu znajdują się conajmiej dwie osoby.– Co teraz? – szepnął Skywalker.– A jak myślisz? – odparła ostro dziewczyna. Schowała blaster do kabury

i zaczęła gimnastykować palce. – Powiedz mi tylko, w której kabinie jestnajmniej ludzi, a ja już zajmę się resztą.– Poczekaj chwilę. – Luke spróbował zebrać myśli. Nie chciał z zimną

krwią zabijać znajdujących się za drzwiami ludzi, ale nie zamierzał takżeryzykować tak, jak w czasie ataku Imperium na kopalnię Landa na Nkllonieparę miesięcy temu. Wtedy udało mu się użyć Mocy dla otumanienia pilotówimperialnych myśliwców, ale doprowadziło go to niebezpiecznie blisko grani-cy, za którą rozciągała się już ciemna strona. Nie chciał doświadczyć tego poraz drugi.Ale jeśli tylko lekko muśnie umysły żołnierzy, jeśli nie zakłóci całkowicie

ich funkcjonowania. . .– Spróbujemy tutaj. – Skinął głową w kierunku pokoju, w którym wyczuł

obecność tylko trzech osób. – Ale nie będziemy tam wskakiwać i próbowaćich unieszkodliwiać. Chyba zdołam przytłumić ich ciekawość na tyle, żebyspokojnie wejść do środka, zabrać kombinezony i wyjść.– A jeśli ci się to nie uda? Stracimy element zaskoczenia.– Na pewno się uda. Patrz i uważaj.– Słuchaj, Skywalker. . .– A poza tym wątpię, czy nawet jeśli ich zaskoczysz, zdołasz wykończyć

wszystkich trzech, nie robiąc przy tym hałasu – dorzucił. – No co, zdołasz?Dziewczyna posłała mu piorunujące spojrzenie, ale odsunęła się na bok.

Luke zestroił umysł z Mocą i ruszył w stronę kabiny. Ciężkie metalowe drzwiotworzyły się automatycznie, gdy tylko się do nich zbliżył. Wszedł do środka.W pomieszczeniu istotnie znajdowało się trzech mężczyzn. Siedzieli leni-

wie rozwaleni przy stojącym na środku kabiny stole. Dwóch miało na sobiebrązowe mundury zwykłych członków załogi, a trzeci był ubrany w jednolityczarny strój i błyszczący hełm żołnierza oddziałów desantowych Floty Impe-rialnej. Gdy drzwi się otworzyły, wszyscy trzej unieśli głowy, ale Skywalkerwyczuł u nich jedynie cień zainteresowania. Korzystając z Mocy, dotknął lek-ko ich umysłów i zagłuszył ciekawość. Dwaj pierwsi mężczyźni zmierzyli gowzrokiem, po czym całkowicie zignorowali jego obecność; trzeci cały czas ga-pił się na Luke’a, ale była to dla niego jedynie pewna odmiana w monotoniiwpatrywania się w towarzyszy. Starając się zachowywać zupełnie natural-nie, Skywalker podszedł do wieszaka przy ścianie i wybrał trzy kombinezony.

278

Page 279: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Siedzący przy stole nawet nie przerwali rozmowy, kiedy przewiesił je przezramię i wyszedł z kabiny. Drzwi za nim zamknęły się cicho. . .– I co? – syknęła Mara.Luke odetchnął z ulgą i podał jej kombinezon.– Wskakuj w to. Ja muszę jeszcze przez chwilę powściągać ich ciekawość,

aż w ogóle zapomną, że tam kiedykolwiek byłem.Dziewczyna skinęła głową i zaczęła naciągać kombinezon na ubranie.– Niezła sztuczka.– Tym razem się udało. – Luke ostrożnie uwolnił umysły żołnierzy. Z na-

pięciem czekał na jakiś nagły przypływ emocji, który świadczyłby o tym, żecały plan się nie powiódł. Ale nic takiego nie nastąpiło, a w pokoju nadaltoczyła się obojętna rozmowa.„Udało się – przynajmniej tym razem”.Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Mara czeka już przy windzie.– Chodź szybciej. – Skinęła na niego niecierpliwie. Zdążyła się już ubrać

w kombinezon, a pozostałe dwa miała przerzucone przez ramię. – Przebierzeszsię po drodze.– Mam nadzieję, że nikt się nie dosiądzie, kiedy będę to robił – mruknął,

wślizgując się do windy. – Trudno by mi to było wytłumaczyć.– Możesz się nie obawiać – odparła, kiedy drzwi się zamknęły i winda

ruszyła. – Nastawiłam ją na jazdę non stop. – Przyjrzała mu się badawczo.– Nadal chcesz to zrobić w ten sposób?– Chyba nie mamy wielkiego wyboru – stwierdził, zakładając na własne

ubranie obcisły kombinezon. – Kiedyś, na Gwieździe Śmierci, próbowaliśmyz Hanem wejść do więzienia od frontu, ale efekt był raczej mizerny.– Tak, ale nie mieliście wtedy dostępu do centralnego komputera – zauwa-

żyła dziewczyna. – Jeśli zmienię trochę zapisy i wprowadzę rozkaz o przenie-sieniu więźnia, to powinniśmy wydostać Karrde’a, nim ktokolwiek zorientujesię, że coś jest nie w porządku.– Ale będą świadkowie tego, że więzień opuścił celę – przypomniał jej

Skywalker. – Jeśli którykolwiek z nich postanowi uzyskać ustne potwierdzenierozkazu, to cały plan się załamie. A ze strażnikami nie uda mi się powtórzyćtej samej sztuczki co przed chwilą. Z racji swej funkcji są bardzo czujni.– Dobra. – Mara odwróciła się do tablicy sterowniczej windy. – Nie wydaje

mi się to specjalnie przyjemne. Ale skoro sam tego chcesz, to nie będę ciępowstrzymywać.Sektor więzienny znajdował się na samej rufie statku, kilka kondygnacji

poniżej mostka i pokładu sterowniczego, a tuż powyżej pomieszczeń sekcji in-

279

Page 280: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

żynieryjnej i gigantycznych dysz wylotowych silników podświetlnych. Kabinawindy kilkakrotnie zmieniała kierunek, posuwając się na przemian w pioniei w poziomie. Trasa przejazdu wydała się Luke’owi trochę zbyt skomplikowa-na. Złapał się na tym, że ciągle jeszcze zastanawia się, czy Mara nie prowadziprzypadkiem podwójnej gry. Ale w jej umyśle nie wyczuł śladu fałszu. Przy-szło mu na myśl, że może dziewczyna celowo kluczyła, aby zmylić czujnośćwewnętrznych urządzeń alarmowych „Chimery”.W końcu winda stanęła i drzwi się rozsunęły. Znaleźli się w drugim ko-

rytarzu. Skywalker zauważył spieszących gdzieś paru ludzi w kombinezonachroboczych.– Tam są drzwi, o które ci chodzi – mruknęła Mara, wskazując w głąb

korytarza. – Czekam trzy minuty.Luke skinął głową i ruszył przed siebie, starając się za wszelką cenę wy-

glądać tak, jakby był tam już wiele razy.Jego kroki odbijały się echem od metalowej podłogi, co przypomniało mu

omal nie zakończoną katastrofą wyprawę na pierwszą Gwiazdę Śmierci.Ale wtedy był naiwnym chłopaczkiem z głową przepełnioną marzeniami

o sławie i bohaterstwie, zbyt niedoświadczonym, by zdawać sobie sprawęze śmiertelnego niebezpieczeństwa, jakiemu groziło. Teraz, znacznie starszyi zahartowany w walce, wiedział dokładnie, w co się pakuje.A mimo to szedł dalej. Zastanawiał się, czy świadomość ryzyka sprawia,

że w porównaniu z poprzednim razem jest w nim nieco mniej brawury, czyteż odnosi wręcz przeciwny skutek.Dotarł do drzwi i przystanął na chwilę. Udał, że studiuje notes elektro-

niczny, który znalazł w kieszeni kombinezonu. Odczekał, aż korytarz opusto-szeje, po czym po raz ostatni odetchnął głęboko świeżym powietrzem i wszedłdo środka.Pamiętał, żeby wstrzymać oddech, ale mimo to fetor omal nie zwalił go

z nóg. Jeżeli nawet w ciągu ostatnich pięciu lat Imperium poczyniło jakieśunowocześnienia na swych statkach, to zbiorniki odpadków cuchnęły tak jakdawniej.Puścił drzwi, które zamknęły się cicho. Niemal w tym samym momencie

usłyszał nikły odgłos włączającego się przekaźnika. Dotarł tu prawie w ostat-niej chwili: Mara już uruchomiła zgniatarkę. Starając się oddychać ustami,zamarł w bezruchu. . . W chwilę później, z przytłumionym szczękiem potęż-nych urządzeń hydraulicznych, ściany zaczęły się powoli zbliżać do siebie.Skywalker nerwowo przełknął ślinę i mocniej ścisnął miecz. Próbował sięutrzymać na stercie odpadków i zużytego sprzętu, która nagle ożyła mu pod

280

Page 281: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

nogami. Sam wymyślił, że w taki sposób dotrze na poziom, na którym znajdo-wało się więzienie, i musiał długo i usilnie przekonywać Marę do swego planu.Ale będąc już tutaj i obserwując kurczącą się przestrzeń między ścianami,doszedł nagle do wniosku, że może nie był to wcale taki dobry pomysł. Jeżelidziewczyna nie będzie potrafiła precyzyjnie pokierować ruchem zgniatarki. . .Albo ktoś jej w tym przeszkodzi. . .Lub też jeśli da na chwilę upust swojej nienawiści względem niego. . .Ściany zbliżały się coraz bardziej, miażdżąc wszystko pomiędzy sobą. Sky-

walker walczył z całych sił, aby się nie przewrócić. Miał pełną świadomośćtego, że jeśli Mara zamierzała go zdradzić, to on dowie się o tym zbyt późno,żeby się uratować. Ściany zgniatarki były na tyle grube, że nie zdoła wyciąćw nich otworu mieczem świetlnym; a kłębiąca się pod nim masa uniosła gojuż tak daleko od drzwi, że nie miał szans na ucieczkę. Wsłuchując się w prze-raźliwy zgrzyt łamanego metalu i plastiku, obserwował, jak odstęp międzyścianami kurczy się do dwóch metrów. . . potem metra i pół. . . metra. . .Nagle ściany zatrzymały się w odległości mniejszej niż metr.Luke odetchnął głęboko, prawie nie czując smrodu. Mara go nie zdradziła.

Wykonała swoją część zadania idealnie. Teraz nadeszła jego kolej. Cofnął sięna skraj pomieszczenia, przykucnął i skoczył.Podłoże było miękkie i niestabilne, a ściany zbiornika dość wysokie; nawet

korzystając z umiejętności Jedi udało mu się doskoczyć jedynie do połowywysokości metalowych płyt. W najwyższym punkcie lotu podkurczył kola-na i rozsunął nogi, obracając stopy na zewnątrz. Poczuł przeszywający bólw nogach i krzyżu, ale udało mu się zaklinować pomiędzy ścianami. Odczekałchwilę, żeby złapać oddech i zorientować się w położeniu, po czym zaczaj siępiąć w górę.Okazało się, że nie jest tak źle, jak się obawiał. Jako chłopiec często cho-

dził po górach na Tatooine i co najmniej kilka razy zdarzyło mu się pokony-wać kominy skalne – choć nigdy nie był tym specjalnie zachwycony. Gładkieściany zgniatarki dawały znacznie mniejszą przyczepność niż skała, ale jed-nakowa w każdym miejscu szerokość otworu i brak ostrych występów, którewbijałyby się w plecy, z nadwyżką to wynagradzały. Po kilku minutach do-tarł do szczytu zbiornika i wylotu zsypu na śmieci, który – jak miał nadzieję– prowadził do sektora więziennego. Jeżeli Mara prawidłowo odczytała danew komputerze, to miał jakieś pięć minut do zmiany warty. Zacisnął zęby,przepchnął się przez zamykającą wylot zsypu osłonę magnetyczną i, oddy-chając wreszcie świeżym powietrzem, ruszył do góry.Pokonanie tego odcinka zajęło mu niewiele więcej niż pięć minut. Kiedy

281

Page 282: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

dotarł na miejsce, przekonał się, że Mara się nie myliła. Przez zasłaniającąotwór zsypu kratę usłyszał dochodzące od strony wartowni strzępy rozmowyi odgłos kroków, a także charakterystyczne syczenie otwierających się drzwiwindy. Straże właśnie się zmieniały. Wiedział, że przez następnych parę minutobie grupy strażników będą razem w wartowni. Był to idealny moment – o ilesię pospieszy – dla wyprowadzenia więźnia pod nosem strażników.Trzymając się jedną ręką kraty, sięgnął drugą po miecz świetlny i zapalił

go. Pilnując, aby ostrze nie wystawało na korytarz, wyciął kawałek kratyi wciągnął go do środka. Zrobił z klamry od kombinezonu haczyk i zawiesiłwycięty kawałek na pozostałej części kraty, a następnie przecisnął się przezotwór.Korytarz był pusty. Skywalker zerknął na numer nad najbliższymi drzwia-

mi, aby zorientować się w położeniu, po czym ruszył w kierunku celi, w któ-rej – jak podała mu Mara – trzymano Karrde’a. Rozmowa w wartowni niecoprzycichła. Luke wiedział, że za chwilę strażnicy z nowej zmiany wyjdą, byzająć stanowiska w różnych punktach bloku. Cały czas mając się na baczno-ści, prześlizgnął się poprzecznym przejściem do celi, której szukał. Zacisnąłw myślach kciuki i zwolnił blokadę zamka w drzwiach.Kiedy drzwi się rozsunęły, siedzący na pryczy Talon Karrde podniósł

wzrok, a na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek, który Luke tak do-brze zapamiętał. Przemytnik przyjrzał się lepiej twarzy przybysza i uśmiechnatychmiast znikł z jego twarzy.– Nie mogę w to uwierzyć – mruknął.– Ani ja. – Skywalker obrzucił szybkim spojrzeniem celę. – Możesz cho-

dzić?– Jak najbardziej. – Karrde zdążył się już podnieść i teraz szybko zmierzał

ku drzwiom. – Na szczęście nie zakończyli jeszcze fazy zmiękczania. Brak snui jedzenia – znasz te sposoby.– Słyszałem o nich. – Luke zlustrował wzrokiem obie strony korytarza;

nadal nie było tu żywej duszy. – Tędy. Chodź.Bez przeszkód dotarli do szybu.– Chyba żartujesz – rzucił przemytnik, kiedy Skywalker wgramolił się

przez otwór w kracie i zaparł się nogami i plecami o ściany zsypu.– Przy drugim wyjściu stoją strażnicy – zauważył Luke.– Trafna uwaga. – Karrde z ociąganiem zajrzał w czeluść. – Nie ma szans

na jakąś linę, co?– Przykro mi, ale można by ją przywiązać tylko do tej kraty, a tu natych-

miast by ją zauważono. – Skywalker zerknął na niego z ukosa. – Chyba nie

282

Page 283: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

masz lęku wysokości?– Nie. Lękam się jedynie, że spadnę – odparł przemytnik ironicznie.

Wszedł jednak do zsypu. Zacisnął ręce na kracie tak mocno, że zbielały mukostki u rąk.– Musimy zejść aż do zgniatarki śmieci tak, jakbyśmy pokonywali komin

skalny. Robiłeś to kiedyś?– Nie, ale szybko się uczę. – Karrde zerknął przez ramię na Luke’a i przyjął

taką samą pozycję względem ścian jak on. – Rozumiem, że trzeba zamknąćtę dziurę – dorzucił. Zdjął z uchwytu wycięty kawałek kraty i włożył go namiejsce. – Chociaż oczywiście każdy, kto się lepiej przyjrzy, i tak to zauważy.– Przy odrobinie szczęścia będziemy już w hangarze, nim to się stanie.

Dobra, idziemy. Tylko wolno i ostrożnie.Opuścili się na dno zgniatarki bez żadnych przykrych niespodzianek.– To ta strona Imperium, której nigdy nie oglądają turyści – skomentował

szef przemytników, kiedy Luke poprowadził go w poprzek sterty odpadków.– Jak się stąd wydostaniemy?– Drzwi są dokładnie tam. – Skywalker wskazał ręką w kierunku niewi-

docznego pod górą śmieci miejsca. – Za kilka minut Mara ponownie rozsunieściany i opuścimy się w dół.– Ach, a więc jest tu Mara.– Kiedy tu lecieliśmy, opowiedziała mi, jak cię pojmano – rzekł Luke

ostrożnie. Starał się przeniknąć myśli przemytnika. Jeśli Karrde winił o cośMarę, to dobrze to ukrywał. – Wyjaśniła, że nie miała nic wspólnego z tąhistorią.– O, jestem pewien, że nie miała. Chociażby dlatego, iż przesłuchujący

mnie usilnie starali się dać mi do zrozumienia, że było inaczej. – Przemytnikobrzucił Luke’a uważnym spojrzeniem. – Co ci obiecała w zamian za pomocw uwolnieniu mnie?– Nic. – Jedi potrząsnął głową. – Przypomniała mi po prostu, iż jestem

ci coś winien za to, że na Myrkrze nie wydałeś mnie w ręce Imperium.– Istotnie. – Karrde zdobył się na wymuszony uśmiech. – I zapewne nie

wspomniała również, czego właściwie chciał ode mnie wielki admirał?Skywalker spojrzał na niego ze zdziwieniem. Przemytnik przyglądał mu

się badawczo. . . Teraz gdy się skoncentrował, Luke wyczuł, że Karrde ukrywajakąś tajemnicę.– Sądziłem, iż chodziło o zemstę za to, że pomogłeś mi w ucieczce. A czy

był jeszcze jakiś inny powód?Spojrzenie przemytnika powędrowało w dal.

283

Page 284: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Powiedzmy na razie, że jeśli uda się nam stąd wydostać, to Nowa Re-publika ma szansę dużo na tym zyskać.Jego słowa przerwał przytłumiony szczęk i z nagłym szarpnięciem ściany

zgniatarki zaczęły się rozsuwać. Luke pomógł Karrde’owi utrzymać równowa-gę w czasie, kiedy czekali na odsłonięcie się drzwi. Jednocześnie Skywalkersięgnął umysłem na zewnątrz, w stronę korytarza. Przechodziło nim parużołnierzy, ale nie wyczuł w nich podejrzliwości ani specjalnego zaniepokoje-nia.– Czy to Mara tym steruje? – spytał szef przemytników.– Ma kod dostępu do centralnego komputera statku – przytaknął Luke.– Ciekawe – mruknął Karrde. – Zdążyłem się już zorientować, iż miała

w przeszłości jakieś powiązania z Imperium, ale teraz widzę, że zajmowałaznacznie wyższą pozycję, niż przypuszczałem.Skywalker skinął potakująco głową. Przypomniało mu się to, co dziew-

czyna wyznała mu w puszczy na Myrkrze: Mara Jade, Ręka Imperatora. . .– Tak – rzekł spokojnie. – To prawda.Ściany dotarły do pierwotnego położenia i tam się zatrzymały. W chwilę

później rozległ się krótki trzask przekaźnika. Luke wyczekał do momentu, gdyna korytarzu w pobliżu zgniatarki nie było nikogo, otworzył drzwi i wysu-nął się na zewnątrz. Dwóch techników pracujących przy instalacji w ścianiekilkanaście metrów dalej odruchowo uniosło głowy, obrzucając przybyszówkrótkim spojrzeniem. Młody Jedi popatrzył na nich obojętnym wzrokiem,wyciągnął z kieszeni notes elektroniczny i udał, że coś w nim zapisuje. Karr-de szybko przyłączył się do przedstawienia. Stanął za plecami Luke’a i zacząłsypać żargonowymi określeniami, pomagając mu w sporządzaniu wyimagi-nowanego raportu. Po chwili Skywalker schował komputerek i ruszył koryta-rzem.Mara czekała na nich przy windzie. Trzymała w ręku trzeci kombinezon.– Winda już jedzie – mruknęła. Kiedy napotkała spojrzenie Karrde’a, jej

twarz się ściągnęła.– On wie, że go nie zdradziłaś – rzekł Luke cicho.– Nie prosiłam cię o to – warknęła, ale Skywalker wyczuł, że napięcie

w niej nieco zelżało. – Masz – dodała, rzucając kombinezon Karrde’owi. –Drobny kamuflaż.– Dziękuję. Dokąd teraz?– Przybyliśmy tu promem towarowym – wyjaśniła Mara. – Przedostaliśmy

się na statek, wycinając dziurę w podłodze, ale powinniśmy zdążyć szczelnieją zaspawać, nim każą nam stąd odlecieć.

284

Page 285: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

W chwili gdy szef przemytników kończył zapinać kombinezon, nadjecha-ła winda. Znajdowało się już w niej dwóch ludzi, a większą część kabinyzajmował wózek z błyszczącym rdzeniem jakiegoś urządzenia.– Dokąd? – spytał jeden z techników nieobecnym głosem; najwyraźniej

miał inne sprawy na głowie.– Kabina dyżurnych pilotów 33-129-T – odparła Mara tym samym tonem.Mężczyzna wystukał odpowiednie polecenie na tablicy kontrolnej. Kiedy

drzwi się zamknęły, Luke odetchnął pełną piersią po raz pierwszy od chwili,gdy pięć godzin wcześniej Mara posadziła Śmigacz na powierzchni Wistrila.Jeszcze dziesięć czy piętnaście minut i znajdą się na promie.Chociaż wydawało się to niemożliwe, udało się.

Z pokładu hangarowego nadeszła informacja o zakończeniu połowy prac.Pellaeon oderwał wzrok od monitora, na którym śledził przebieg przegląduukładu sterującego polami ochronnymi, i zerknął na raport. „Świetnie” –pomyślał. Rozładunek o osiem minut wyprzedzał harmono gram. Przy tymtempie „Chimera” stawi się na spotkanie z „Jastrzębiem” na tyle wcześnie, żepozostanie mnóstwo czasu na zorganizowanie zasadzki na zbierający się kołoKorfai rebeliancki konwój. Kapitan oznaczył raport jako przyjęty i odesłałgo do odpowiedniego pliku. Ponownie skupił uwagę na przeglądzie, ale jużw chwilę później usłyszał za plecami cichy odgłos kroków.– Dobry wieczór, kapitanie – odezwał się Thrawn i nieznacznie skłonił

głowę. Stanął obok fotela Pellaeona i leniwie omiótł wzrokiem mostek.– Dobry wieczór, panie admirale. – Kapitan odwrócił się do zwierzchnika

i odwzajemnił ukłon. – Myślałem, że udał się już pan na spoczynek.– Byłem w kabinie dowodzenia – wyjaśnił Thrawn, spoglądając sponad

ramienia Pellaeona na wskazania przyrządów. – Postanowiłem, że jeszczeostatni raz przed snem sprawdzę, czy wszystko w porządku. Czy to przeglądurządzenia sterującego polami ochronnymi?– Tak, panie admirale. – Kapitan był ciekaw, czyją sztukę studiował dziś

w swej kabinie Thrawn. – Jak na razie, nie zostały wykryte żadne usterki.A rozładunek zaopatrzenia w drugim hangarze rufowym przebiega szybciej,niż planowano.– To dobrze. Czy nadeszły jakieś nowe informacje od patrolu, który po-

zostawiliśmy na orbicie wokół Endoru?– Tylko drobne uzupełnienie pierwszego raportu, panie admirale. Nasi

ludzie potwierdzili, że ten przechwycony przez nich w pobliżu układu stateknależy rzeczywiście do przemytników, którzy w poszukiwaniu czegoś war-

285

Page 286: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

tościowego zamierzali przeczesać pozostałości tamtejszej bazy imperialnej.Nadal trwa przesłuchiwanie załogi.– Niech pan im jeszcze raz powtórzy, żeby wszystko dokładnie sprawdzi-

li, nim puszczą tych przemytników wolno. Organa Solo nie porzuciłaby takpo prostu „Tysiącletniego Sokoła”. Wcześniej czy później wróci po niego. . .A kiedy to się stanie, chcę ją mieć – dokończył groźnie Thrawn.– Rozumiem, panie admirale – przytaknął Pellaeon. Był pewien, że do-

wódcy patrolu nie trzeba było o tym przypominać. – A skoro mowa o „Tysiąc-letnim Sokole”, to czy podjął już pan może decyzję w sprawie ewentualnegokontynuowania badań statku?Thrawn przecząco potrząsnął głową.– Wątpię, aby to coś dało. Ekipa techniczna przyda się nam bardziej do

kontroli urządzeń samej „Chimery”. Niech pan poleci, aby na razie prze-transportowano „Tysiącletniego Sokoła” do magazynu pojazdów, a potemzastanowimy się, co z nim zrobić.– Tak jest, panie admirale. – Pellaeon odwrócił się i wpisał rozkaz do

komputera. – Aha, parę minut temu nadszedł pewien dziwny raport. Wysłanyz bazy zaopatrzeniowej rutynowy patrol natknął się na wrak śmigacza, któryrozbił się przy lądowaniu.– Rozbił się przy lądowaniu?– Tak, panie admirale. – Kapitan przywołał raport. – Spód maszyny był

uszkodzony, a cały kadłub mocno osmalony.Na ekranie pojawiła się fotografia; Thrawn pochylił się ponad ramieniem

Pellaeona, aby jej się lepiej przyjrzeć.– Znaleziono jakieś ciała?– Nie, panie admirale. Jedyną żywą istotą na pokładzie był – i to jest

w tym właśnie najdziwniejsze – isalamir.Thrawn zesztywniał.– Proszę mi go pokazać.Kapitan wcisnął klawisz zmieniający strony i na monitorze pojawiło się

kolejne zdjęcie: zbliżenie isalamira na podtrzymującej go przy życiu konstruk-cji.– Ta rama nie została wykonana przez nas. Nie sposób określić, skąd

pochodzi.– Myli się pan, kapitanie: bardzo łatwo to określić – zapewnił go admirał.

Wyprostował się i wziął głęboki oddech. – Proszę ogłosić alarm wewnętrzny.Mamy gości na pokładzie.

286

Page 287: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Pellaeon spojrzał na niego zdumiony. Namacał palcami odpowiedni guziki wcisnął go.– Gości? – powtórzył, gdy rozległo się zawodzące wycie syren.– Tak. – Czerwone oczy Thrawna rozjarzyły się nagłym blaskiem. – Niech

pan poleci, aby natychmiast sprawdzono celę Karrde’a. Jeśli jeszcze tam jest,to ma być natychmiast stamtąd przeniesiony i umieszczony pod strażą sztur-mowców. Niech inna grupa strażników otoczy promy transportowe i przystąpido sprawdzania tożsamości ich załóg. A potem – zawiesił głos – proszę wy-łączyć centralny komputer „Chimery”.Palce Pellaeona zamarły na klawiaturze.– Wyłączyć. . . ?!– Wydałem panu rozkaz, kapitanie – przerwał mu Thrawn.– Tak jest, panie admirale – wydusił Pellaeon zesztywniałymi ustami.

W ciągu całej swojej służby we Flocie Imperialnej nie spotkał się z przy-padkiem, żeby rozmyślnie wyłączono główny komputer statku – chyba żew czasie naprawy w doku kosmicznym. Taka operacja oznaczała, że statekstanie się zupełnie ślepy i głuchy. Biorąc pod uwagę fakt, że na pokładziebyli intruzi, mogło to przynieść katastrofalne skutki.– Zgadzam się, że to nieco utrudni nasze działania – rzekł Thrawn, jakby

czytając w myślach Pellaeona – ale jeszcze bardziej zaszkodzi naszym wro-gom. Widzi pan, kapitanie, napastnicy mogli poznać planowany kurs i miejscepostoju „Chimery” tylko w jeden jedyny sposób: Mara Jade włamała się dokomputera po tym, jak przywieźliśmy ją z Karrde’em na statek.– To niemożliwe – nie dawał za wygraną Pellaeon. Drgnął, gdy wszystkie

przyrządy zamigotały i zgasły. – Wszelkie kody dostępu, jakie mogła znać,zmieniono już wiele lat temu.– Chyba że pewne kody wbudowano w system na stałe. Mógł je tam

umieścić Imperator dla potrzeb swoich i swoich agentów. Jade bez wątpieniana tym właśnie bazuje, próbując uwolnić Karrde’a; i dlatego pozbawiliśmyją tej możliwości.Zbliżył się do nich jeden ze szturmowców.– O co chodzi? – spytał Thrawn.– Przekazana przez komunikator wiadomość z więzienia – rozległ się prze-

filtrowany przez układ elektroniczny hełmu głos – więźnia Talona Karrde’anie ma w celi.– Rozumiem – odparł admirał ponuro. – Niech wszystkie oddziały zaczną

przeszukiwać obszar miedzy więzieniem a hangarami rufowymi. Karrde mabyć schwytany żywy – to nie znaczy, że nie może zostać ranny. A jeśli chodzi

287

Page 288: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

o jego niedoszłych wybawicieli, to też wolałbym ich mieć żywcem. Ale jeślisię nie uda. . . – zawiesił głos. – Jeśli się nie uda, to jakoś się z tym pogodzę.

Page 289: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

23Z umieszczonego pod sufitem głośnika rozległo się wycie syreny, a w parę

sekund później kabina zatrzymała się raptownie.– Do diabła – mruknął jeden z dwóch żołnierzy, którzy wsiedli do windy

na miejsce techników. Wyciągnął zza klamry paska niewielki identyfikator. –Czy tym na mostku nigdy nie znudzi się organizowanie ćwiczeń?– Za takie gadki mogą cię postawić przed plutonem szturmowców –

ostrzegł go drugi, spoglądając z ukosa na Luke’a i dwoje pozostałych. Wy-sunął się przed towarzysza, włożył swój identyfikator w otwór tablicy ste-rowniczej i wystukał kod potwierdzający. – I tak jest znacznie lepiej, odkądwielki admirał objął dowództwo. A co, chciałbyś może, żeby ogłaszali próbnealarmy z wyprzedzeniem?– Jeśli chcesz znać moje zdanie, to uważam, że to wszystko jest bez sensu –

stwierdził pierwszy żołnierz, poddając identyfikator identycznej procedurze.– Co oni sobie, u licha, wyobrażają? Że na pokład może się nagle przedostaćbanda piratów, czy co?Luke spojrzał pytająco na Karrde’a, zastanawiając się, co powinni w tej

sytuacji zrobić. Ale Mara już ruszyła w kierunku żołnierzy. Ściskała w dłoniwyjęty z kombinezonu identyfikator. Weszła pomiędzy mężczyzn, wyciągnę-ła rękę z identyfikatorem w stronę otworu i. . . kantem dłoni rąbnęła naglepierwszego żołnierza w szyję.

289

Page 290: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Jego głowa opadła nienaturalnie na bok i mężczyzna, nie wydawszy z sie-bie żadnego dźwięku, runął na podłogę. Drugi z żołnierzy zdążył tylko za-bulgotać coś niezrozumiale, nim po ciosie Mary podzielił los towarzysza.– Dobra, spadajmy stąd – rzuciła dziewczyna. Zaczęła obmacywać drzwi

w miejscu, gdzie stykały się ze ścianą. – Nie ma szans, żeby je otworzyć. Torobota dla ciebie, Skywalker.Luke zapalił miecz.– Ile mamy czasu? – spytał, wycinając w drzwiach wąski otwór.– Niewiele – odparła Mara ponuro. – Kabiny windy sieciowej mają czuj-

niki zdolne określić liczbę osób w środku. Urządzenie da nam jeszcze jakąśminutę na potwierdzenie tożsamości, a potem powiadomi komputer windy.Muszę się dostać do jakiegoś terminalu, nim informacja dotrze do centralnegokomputera statku, bo inaczej wkrótce będziemy mieli na głowie szturmow-ców.Skywalker dokończył cięcia i zgasił miecz. Mara z Karrde’em usunęli

z drogi wycięty kawałek metalu. Ich oczom ukazała się ściana tunelu, po-łożona nieco skośnie względem kabiny.– Świetnie – rzuciła dziewczyna, przeciskając się przez otwór. – W chwili

gdy system odciął zasilanie, kabina właśnie zaczynała się obracać. Dziękitemu jest wystarczająco dużo miejsca, żeby przedostać się do tunelu.Obaj mężczyźni podążyli jej śladem. Tunel windy sieciowej miał mniej

więcej prostokątny przekrój. Wzdłuż ścian, sufitu i podłogi biegły błyszczą-ce prowadnice. Zbliżywszy się do nich, Luke usłyszał ciche buczenie prądu;pomyślał, że trzeba uważać, żeby przypadkiem ich nie dotknąć.– Dokąd idziemy? – spytał szeptem idącą z przodu Marę.– Musimy pójść tędy. – Dziewczyna zatrzymała się przed obwiedzioną na

czerwono płytą, którą umieszczono w ścianie pomiędzy dwiema prowadnica-mi. – To wylot tunelu konserwacyjnego. Powinniśmy tędy dojść do magazynurobotów naprawczych, a tam musi być jakaś końcówka komputera.Miecz świetlny bez trudu przeciął rygiel zamykającej wejście do tunelu

pokrywy. Z blasterem w dłoni Mara wbiegła do środka i zniknęła w ciem-nościach. Luke i Karrde ruszyli za nią. Wzdłuż ścian stały dwa rzędy wyłą-czonych robotów naprawczych, które prezentowały – jak do inspekcji – im-ponujące zestawy narzędzi. Dalej tunel rozszerzał się, tworząc niewielką salę.Zgodnie z przewidywaniami Mary znajdował się tam wciśnięty pomiędzy ru-ry i kable terminal komputerowy. Dziewczyna pochyliła się nad nim. GdySkywalker wszedł do pomieszczenia, wyczuł u niej nagłą zmianę nastroju.– O co chodzi?

290

Page 291: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Wyłączyli główny komputer – wyjaśniła. Na jej twarzy malowało sięosłupienie. – Nie to, że pozbawili go pewnych funkcji czy przełączyli w stanspoczynkowy – po prostu odcięli zasilanie.– Admirał musiał się domyślić, że potrafisz się włamać do systemu –

stwierdził Karrde, wyłaniając się zza pleców Luke’a. – Lepiej się pospieszmy.Wiesz, w którym miejscu jesteśmy?– Chyba gdzieś nad hangarami rufowymi. Tamci technicy wysiedli w środ-

ku statku, tuż przy pomieszczeniach mieszkalnych załogi, a od tamtego miej-sca nie ujechaliśmy zbyt daleko w dół.– Nad hangarami rufowymi – powtórzył przemytnik w zamyśleniu. – Czyli

innymi słowy tuż przy magazynie pojazdów?– Czy sugerujesz, byśmy porwali stamtąd jakiś statek? – zdumiała się

Mara.– A czemu nie? Oni pewnie przypuszczają, że pójdziemy prosto do które-

goś z hangarów. Mogą się nie spodziewać, iż wyłoni się tam z nadjeżdżającejz magazynu windy dla pojazdów.– Ale jeśli jest inaczej, to kiedy zjawią się szturmowcy, będziemy jak

minoki w klatce – bez szans na wydostanie się z magazynu. . .– Przestańcie – przerwał Luke. Dzięki zdolnościom Jedi wyczuł niebez-

pieczeństwo. – Ktoś nadchodzi.Mara zmięła w ustach przekleństwo i z blasterem wycelowanym w drzwi

przykucnęła za komputerem. Karrde – nadal bez broni – skrył się w dającymczęściową osłonę tunelu z robotami. Luke rozpłaszczył się na ścianie tuż obokwejścia i uniósł w górę miecz świetlny, nie zapalając go jednak. Przygotowującsię do walki, pozwolił, by Moc swobodnie przepływała przez jego umysł i ręce.Wyczuł mroczną determinację zbliżających się żołnierzy i pojął ze smutkiem,że żadne nieznaczne muśnięcie ich umysłów nic tu nie da. Mocniej ścisnąłw dłoniach miecz świetlny i czekał. . .Drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju wpadło dwóch szturmow-

ców z karabinami blasterowymi gotowymi do strzału. Trzymając palec naprzycisku włączającym miecz, Skywalker uniósł broń do ciosu. . .W tym momencie w tunelu, w którym zniknął Karrde, rozbłysły nie-

spodziewanie światła reflektorów i rozległo się przeraźliwe zgrzytanie metaluo metal.Szturmowcy weszli trochę dalej i rozdzielili się, zajmując pozycje syme-

trycznie względem drzwi. Odruchowo skierowali karabiny blasterowe w kie-runku źródła światła i dźwięku. Za nimi do pokoju wbiegli dwaj żołnierzew czarnych mundurach oddziałów desantowych Floty. Szturmowcy zauważyli

291

Page 292: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

skuloną za komputerem Marę i wycelowali broń w jej kierunku.Jednak dziewczyna była szybsza. Wypaliła z blastera cztery razy – po dwa

strzały na każdego ze szturmówców – i obaj napastnicy zwalili się na ziemię.Jeden z nich, padając, pociągnął za spust i karabin blasterowy wystrzeliłw powietrze. Dwaj pozostali żołnierze rzucili się na ziemie, szukając jakiejśosłony. Jednocześnie otworzyli chaotyczny ogień w kierunku Mary.Jedno cięcie miecza świetlnego dosięgło ich obu.Luke zgasił broń i wystawił głowę przez drzwi, rozglądając się szybko

dokoła.– Nikogo nie ma – oznajmił, cofając się do środka.– Przynajmniej na razie – odparła dziewczyna. Schowała blaster do ka-

bury i podniosła z ziemi dwa karabiny. – Chodźmy stąd.Karrde czekał na nich przy pokrywie zamykającej wylot tunelu konser-

wacyjnego.– Nie słychać, żeby uruchomiono windy – powiedział. – Możemy nadal

bezpiecznie iść tunelem. Mieliście jakieś problemy z tym oddziałem?– Nie. – Mara podała mu jeden z karabinów blasterowych. – Muszę przy-

znać, że dywersja była dość skuteczna.– Dziękuję. Zawsze uważałem, że roboty naprawcze mogą się przydać

w najmniej spodziewanej chwili. Do magazynu pojazdów?– Tak – westchnęła dziewczyna. – Obyś miał rację w swych przewidywa-

niach.– Przepraszam już zawczasu, jeśli tak nie będzie. No dobra, idziemy.

Powoli, za pośrednictwem komunikatorów i interkomu, napływały kolejneraporty. Nie były zbyt optymistyczne.– Nie ma ich nigdzie w pobliżu więzienia – zameldował Pellaeonowi do-

wódca szturmowców. Zdradzał lekkie roztargnienie charakterystyczne dlaczłowieka, który stara się podtrzymać rozmowę, nadsłuchując jednocześniesłów kogoś innego. – Krata zamykająca jeden ze zsypów na śmieci na te-renie więzienia została przecięta – na pewno właśnie tamtędy wyprowadziliKarrde’a.– To, jak uciekł, jest w tej chwili bez znaczenia – warknął Pellaeon. – Na

szukanie winnych przyjdzie czas później. Na razie musimy skupić całą energięna tym, żeby odnaleźć zbiegów.– Specjalne oddziały przeszukują teren wokół windy, z której nadszedł

sygnał alarmowy – oznajmił oficer. Jego ton jasno wskazywał, iż uważa, że

292

Page 293: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wszystko, co powiedział dowódca szturmowców, ma z założenia duże znacze-nie. – Jak na razie nic nie znaleziono.Thrawn odwrócił się od dwóch oficerów łącznościowych, którzy nieustan-

nie przekazywali wiadomości i rozkazy między hangarami a mostkiem.– Jak wycięto otwór w tej kracie? – spytał z nagłym zainteresowaniem.– Nie mam szczegółowych informacji na ten temat – odparł dowódca

szturmowców.– To niech je pan zdobędzie – rzucił admirał lodowatym tonem. – I proszę

poinformować grupy poszukiwawcze, że dwóch techników widziało jakiegośczłowieka w kombinezonie pilota, jak kręcił się w pobliżu tego zbiornika naśmieci. Niech pan nie zapomni przekazać tej informacji także strażnikomw hangarach rufowych.– Tak jest, panie admirale.Pellaeon spojrzał pytająco na Thrawna.– Nie rozumiem, jakie to ma w tej chwili znaczenie, jak uwolniono Kar-

rde’a, panie admirale. Czy nie lepiej byłoby skoncentrować cały wysiłek natym, żeby ich znaleźć?– Czy proponuje pan zatem, byśmy zgromadzili wszystkich żołnierzy

i szturmowców na terenie hangarów? – spytał Thrawn łagodnie. – I zało-żyli milcząco, że naszym wrogom nie wpadnie do głowy dokonać żadnychzniszczeń przed ucieczką?– Nie, panie admirale. – Pellaeon poczuł rumieniec na twarzy. – Zdaję

sobie sprawę z konieczności ochrony wszystkich urządzeń statku. Wydajemi się jedynie, że informacja, o którą pan prosił, jest nam obecnie małopotrzebna.– Niech pan to potraktuje jako moją zachciankę, kapitanie – rzekł Thrawn

spokojnie. – To jedynie przeczucie, ale. . .– Panie admirale – przerwał mu dowódca szturmowców. – Meldunek od

grupy poszukiwawczej 207, z pokładu 98, sektor 326-KK. – Pellaeon odru-chowo sięgnął ręką do klawiatury, ale zastygł w bezruchu, przypomniawszysobie, że nie ma już komputera, który mógłby mu wyświetlić plan statkuz zaznaczonym położeniem tego miejsca. – Znaleźli sekcję 102: wszyscy nieżyją – ciągnął szturmowiec. – Dwóch zostało zabitych z blastera, a pozosta-łych dwóch. . . – zawahał się na chwilę. – W przypadku pozostałych dwóchsprawa nie jest do końca jasna.– Myli się pan: jest całkowicie jasna – rzucił Thrawn z nagłą zawzięto-

ścią w głosie. – Niech pan każe swoim ludziom szukać na skórze zabitychmikroskopijnych nacięć z niewielkimi oparzelinami.

293

Page 294: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Pellaeon spojrzał na niego ze zdumieniem. W oczach admirała pojawiłsię jakiś zimny błysk. – Nacięć z oparzelinami? – powtórzył oficer niepewnie.– I proszę ich również poinformować, że jednym z intruzów jest Jedi Luke

Skywalker.Pellaeon otworzył usta ze zdziwienia.– Skywalker?! – wydusił. – To niemożliwe. On jest na Jomarku,

z C’baothem.– Był, kapitanie – poprawił Thrawn lodowato. – A teraz jest tutaj. – Wziął

głęboki, spokojny oddech; z chwilą gdy wypuścił powietrze, jego gniew jakbysię gdzieś ulotnił. – A więc wbrew wcześniejszym przechwałkom nasz mistrzJedi nie zdołał go tam zatrzymać. Niech pan również zauważy, kapitanie, żemamy w końcu niezbity dowód na to, iż ucieczka Skywalkera z Myrkru niebyła wynikiem nagłego impulsu, ale została starannie zaplanowana.– Sądzi pan, że Karrde już od dawna współpracował z Rebeliantami?– Wkrótce się o tym przekonamy. – Thrawn obejrzał się przez ramię. –

Rukh?Milczący szaroskóry osobnik natychmiast stanął u boku admirała.– Słucham, panie?– Zbierz tych ludzi, którzy nie mają broni – rozkazał admirał. – Niech

przeniosą wszystkie isalamiry z sekcji technicznej i sterowniczej do hangarów.Zwierząt z pewnością nie wystarczy, aby obstawić cały teren, ale wykorzystajswój instynkt łowiecki, aby je odpowiednio rozmieścić. Im bardziej ograni-czymy specjalne zdolności Skywalkera, tym łatwiej będzie go nam schwytać.Noghri skinął głową i ruszył do wyjścia.– Moglibyśmy również wykorzystać isalamiry z mostka. . . – zaczął Pella-

eon.– Niech pan mi przez chwilę nie przeszkadza, kapitanie – przerwał mu

Thrawn. Nieobecnym wzrokiem patrzył na widoczną w bocznym iluminato-rze wirującą w dole planetę. – Muszę pomyśleć. Tak. Będą się za wszelkącenę starali przemieszczać w ukryciu. A to oznacza tunele windy. – Skinął nadwóch oficerów łącznościowych, którzy nadał stali obok jego fotela. – Niechobsługa windy sieciowej z powrotem uruchomi system z wyjątkiem sektora326-KK pomiędzy pokładem 98 a hangarami rufowymi – polecił. – Wszystkiekabiny z tego rejonu mają być przesunięte do najbliższego punktu zbiorczegoi tam trzymane do czasu dalszych rozkazów.Jeden z oficerów skinął głową i zaczął przekazywać rozkaz za pomocą

komunikatora.– Próbuje ich pan skierować w stronę hangarów? – zaryzykował Pellaeon.

294

Page 295: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Tak, chcę ich zepchnąć w konkretnym kierunku – potwierdził Thrawn.Zmarszczył czoło, intensywnie się nad czymś zastanawiając. Jego spojrze-nie nadal błądziło gdzieś w oddali. – Pytanie brzmi: co zrobią, kiedy sięw tym zorientują. Prawdopodobnie spróbują się wydostać z tego sektora –ale w którym kierunku?– Wątpię, żeby okazali się na tyle głupi, by wracać do wahadłowca. Oso-

biście sądzę, iż w ogóle ominą hangary rufowe i spróbują opanować któryśz promów desantowych w hangarach dziobowych.– Możliwe – zgodził się wolno admirał. – Jeżeli ucieczką kieruje Skywal-

ker, to jest to nawet bardzo prawdopodobne. Ale jeśli to Karrde wydajepolecenia. . . – Umilkł, ponownie pogrążając się w myślach.„No, to mamy przynajmniej jakiś punkt zaczepienia” – przemknęło przez

głowę Pellaeonowi.– Proszę rozstawić dodatkowych ludzi wokół wahadłowców w hangarach

dziobowych – polecił dowódcy szturmowców. – I niech część żołnierzy ukryjesię na pokładach pojazdów na wypadek, gdyby napastnicy dotarli aż takdaleko.– Nie, jeżeli to Karrde wszystkim rządzi, to nie zaatakują promów desan-

towych – mruknął Thrawn. – On nie lubi łatwych rozwiązań. Może spróbująporwać myśliwiec albo jednak mimo wszystko wrócą do hangaru z promamitransportowymi, zakładając, że tego właśnie nie będziemy się spodziewać, al-bo też. . . – Odwrócił gwałtownie głowę do Pellaeona. – „Tysiącletni Sokół”!Gdzie on teraz jest?!– Ach. . . – Ręka kapitana znów odruchowo powędrowała do klawiatury.

– Poleciłem, aby przetransportowano go do magazynu pojazdów. Nie wiem,czy już zdążono wykonać ten rozkaz.Thrawn wyciągnął palec w stronę dowódcy szturmowców.– Niech się pan natychmiast skontaktuje z obsługą wewnętrznego kompu-

tera pokładu hangarowego – macie znaleźć ten statek. A potem proszę tamwysłać drużynę swoich żołnierzy. – Admirał przeniósł wzrok na Pellaeona. . .i po raz pierwszy od chwili ogłoszenia alarmu uśmiechnął się. – Mamy ich,kapitanie!

Karrde wyjął wycięty przez Luke’a kawałek ścianki osłaniającej przewodyi ostrożnie wyjrzał na zewnątrz.– Nie ma nikogo w pobliżu – szepnął przez ramię. Jego głos niemal ginął

w docierającym z pomieszczenia hałasie urządzeń. – Chyba zdążyliśmy przednimi.

295

Page 296: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– O ile w ogóle się tu pojawią – rzekł Skywalker.– Możesz być tego pewien – rzuciła Mara. – Pod jednym względem

Thrawn górował nad wszystkimi innymi wielkimi admirałami: potrafił bez-błędnie przewidywać posunięcia wroga.– Stoi tam kilka statków – odezwał się znowu Karrde. – Sądząc z wyglądu,

to nie oznakowane pojazdy używane przez wywiad. Myślę, że każdy z nichsię nada.– Wiesz dokładnie, gdzie jesteśmy? – spytał Skywalker, starając się coś

dojrzeć sponad ramienia przemytnika. Wokół statków pozostawiono dużowolnego miejsca; w głębi pomieszczenia ział w pokładzie jasno oświetlonyotwór – prawdopodobnie szyb ciężkiej windy dla pojazdów. Jednak w prze-ciwieństwie do windy, którą Luke pamiętał z Gwiazdy Śmierci, tutaj szybprowadził także w górę, dzięki czemu statki mogły być transportowane rów-nież na wyższe pokłady niszczyciela.– Znajdujemy się chyba tuż na spodzie magazynu – odparł Karrde. –

O jedną lub dwie kondygnacje nad hangarami rufowymi. Podstawowy pro-blem polega na tym, że jeśli winda jest pod nami, to blokuje nam tym samymdostęp do hangaru i śluzy wylotowej.– Chodźmy to sprawdzić – wtrąciła Mara, przebierając niecierpliwie pal-

cami po blasterze. – Czekanie tutaj nic nam nie da.– Masz rację. – Przemytnik przekrzywił głowę. – Chyba słyszę windę. Ale

jedzie dosyć wolno. Za tymi statkami nie powinno nas być widać. Skywalker?Jedi zapalił miecz świetlny i szybko powiększył otwór na tyle, by mogli się

przezeń przecisnąć. Karrde zrobił to jako pierwszy, za nim przeszedł Luke,a na końcu Mara.Przycupnęli za małym, podniszczonym transportowcem.– Widzę końcówkę wewnętrznego komputera hangarowego. – Dziewczyna

wskazała wolno stojącą konsolę po prawej. – Kiedy winda przejedzie, spraw-dzę, czy zdołam się dostać do systemu.– Dobra, ale nie trać na to zbyt dużo czasu – ostrzegł ją przemytnik.

– Fałszywy rozkaz o przeniesieniu statku niewiele nam da, a jakiekolwiekopóźnienie może nas drogo kosztować.Ponad pokładem ukazała się góra transportowanego windą pojazdu.

Kształt statku wydał się Luke’owi dziwnie znajomy. . .Otworzył usta ze zdziwienia.– To chyba nie jest. . . Nie, to niemożliwe.– A jednak – rzuciła Mara. – Zapomniałam, że Thrawn wspominał o wzię-

ciu go na pokład, kiedy rozmawiałam z nim koło Endoru.

296

Page 297: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Skywalker obserwował, jak „Tysiącletni Sokół” wyłania się powoli z szy-bu, i nagły strach ścisnął mu gardło. Statkiem lecieli przecież Leia i Chew-bacca. . .– Czy powiedział też coś na temat więźniów?– Ja nic takiego nie słyszałam. Odniosłam wrażenie, że kiedy Thrawn go

znalazł, statek był pusty.A to znaczyło, że niezależnie od tego, gdzie właściwie udali się Leia z Che-

wiem, byli teraz odcięci od świata. Luke doszedł jednak do wniosku, że niepora się tym martwić.– Zamierzam go odzyskać – oznajmił dwójce towarzyszy, wpychając pod

kombinezon miecz świetlny. – Osłaniajcie mnie.– Skywalker. . . ! – syknęła Mara, ale Luke biegł już w stronę windy. W po-

lu widzenia pojawiła się teraz także sama platforma, a na niej stojący obok„Sokoła” dwaj mężczyźni: żołnierz Floty Imperialnej i technik z jakimś urzą-dzeniem, które przypominało skrzyżowanie notesu elektronicznego ze sterow-nikiem.– Hej! – zawołał Skywalker, wymachując do nich rękami. – Zaczekajcie!Technik nacisnął jakiś przycisk na komputerku i winda się zatrzymała.

Luke wyczuł nagłą podejrzliwość w umyśle jego towarzysza.– Mam nowe rozkazy na temat tego statku – rzucił Skywalker, podbiega-

jąc do platformy. – Wielki admirał chce go mieć z powrotem na dole. Zdajesię, że posłuży jako przynęta.Technik, zaskoczony, sprawdził tę informację na komputerku. Był młody.

Nie miał jeszcze dwudziestu lat.– Tu nie ma nic o żadnych nowych rozkazach – zaoponował.– Ja także nic na ten temat nie słyszałem – dorzucił ostro żołnierz. Wy-

ciągnął blaster i jakby od niechcenia wymierzył go w Luke’a. Obrzucił jed-nocześnie szybkim spojrzeniem cały magazyn.– Bo rozkaz nadszedł dopiero minutę temu. – Jedi skinął głową w kierunku

konsoli komputera. – Nie wiedzieć czemu informacje nie są dziś zbyt szybkoprzekazywane.– Niezła historyjka – odparował mężczyzna. Nie krył się już z tym, że

celuje w Luke’a. – A może obejrzymy twój identyfikator, co?Wzruszywszy ramionami, Skywalker użył Mocy i wytrącił żołnierzowi

broń z ręki.Mężczyzna nie tracił czasu na rozważanie niespodziewanej utraty blaste-

ra; skoczył naprzód, starając się dosięgnąć rękami szyi Luke’a. . .

297

Page 298: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Lecący w kierunku Skywalkera blaster nagle zmienił kierunek. Rozpędzo-ny żołnierz nadział się na jego lufę, wydał zduszony jęk i zwalił się nieprzy-tomny na ziemię.– Ja to wezmę – oznajmił Luke technikowi, a ten bez słowa podał mu

komputerek. Twarz chłopaka była trupio blada. Skywalker skinął na Karrde’ai Marę, aby do niego podeszli.– Dobra robota – powiedział przemytnik, stając obok Luke’a. – Spokoj-

nie, nic ci nie zrobimy – dodał, zwracając się do technika. Schylił się i zabrałwystraszonemu chłopakowi komunikator. – O ile oczywiście będziesz się od-powiednio zachowywał. Zabierz swojego kolegę do tamtej szafy elektroniczneji zamknijcie się w środku.Technik spojrzał na niego niepewnie, przeniósł wzrok na Luke’a, po czym

szybko skinął głową. Chwycił żołnierza pod pachy i zaczął go ciągnąć wewskazanym kierunku.– Upewnij się, że są dobrze zamknięci, i zaraz wracaj na statek – rzucił

Karrde do Skywalkera. – Uruchomię procedurę przedstartową. Czy potrzebnesą do tego jakieś specjalne kody?– Raczej nie. – Luke rozejrzał się dokoła i dostrzegł pochyloną nad ter-

minalem Marę. – „Sokoła” i bez tego trudno utrzymać w należytym stanie.– Rozumiem. Przypomnij Marze, żeby nie bawiła się zbyt długo z tym

komputerem.Przemytnik podbiegł do rampy i zniknął we wnętrzu statku. Luke za-

czekał, aż technik zamknie się z żołnierzem w elektronicznej szafie, po czympodążył za Karrde’em.– Procedura przygotowania do startu jest tu strasznie szybka – zauważył

przemytnik, kiedy Skywalker dotarł do kabiny pilotów. – Najwyżej dwie, trzyminuty i można lecieć. Masz jeszcze ten sterownik?– Proszę. – Luke podał mu urządzenie. – Lepiej pójdę po Marę. – Wyjrzał

przez szybę kabiny. . .Dokładnie w tym samym momencie otworzyły się szerokie drzwi w prze-

ciwległym końcu pomieszczenia i ukazała się w nich drużyna szturmowcóww pełnym składzie.– Oho – mruknął Karrde, gdy ośmiu żołnierzy w białych pancerzach skie-

rowało się w stronę „Sokoła”. – Czy wiedzą, że tu jesteśmy?Skywalker wytężył zmysły, starając się określić nastawienie szturmowców.– Chyba nie – odpowiedział szeptem. – Myślą bardziej jak strażnicy niż

jak żołnierze.

298

Page 299: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Panuje tu zbyt duży hałas, by mogli usłyszeć rozgrzewające się silniki.– Przemytnik skulił się w fotelu, usuwając się szturmowcom z pola widzenia.– Mara nie myliła się co do Thrawna, ale chyba wyprzedzamy go o jednoposuniecie.Luke’a uderzyła nagła myśl. Wyjrzał przez boczne okno kabiny. Dziewczy-

na tkwiła skulona za konsolą – przynajmniej na razie ukryta przed wzrokiemżołnierzy.Ale taka sytuacja nie mogła trwać długo. . . A znając Marę, Skywalker

wiedział, że dziewczyna nie będzie siedzieć z założonymi rękami i czekać, ażzauważą ją szturmowcy. Gdyby tylko mógł jej jakoś powiedzieć, żeby wstrzy-mała się z otwarciem ognia. . .A może taki sposób istniał. „Maro – powiedział do niej w myślach, próbu-

jąc wytworzyć w swoim umyśle jej obraz. – Nie strzelaj, póki ci nie powiem”.Nie otrzymał odpowiedzi; zauważył jednak, że dziewczyna obrzuciła szyb-

kim spojrzeniem „Sokoła” i głębiej wcisnęła się za swą mizerną osłonę.– Idę do śluzy – oznajmił Karrde’owi. – Spróbujemy z Marą wziąć ich

w krzyżowy ogień. A ty się tu jakoś ukryj.– Dobra.Pochylony, Luke przebiegł krótki korytarz i dobiegł do śluzy. Zdążył do-

trzeć tam w ostatniej chwili. Słyszał już miarowy stukot wojskowych butówo rampę. Wyczuł, że na pokład wchodzi czterech szturmowców; czterech po-zostałych rozbiegło się na boki, aby zająć pozycje pod statkiem i skuteczniezablokować dostęp do niego. Skywalker wiedział, że żołnierze zaraz odkry-ją jego obecność. . . a w chwilę potem któryś z nich zauważy dziewczynę. . .„Maro, teraz!”Od strony stanowiska Mary posypały się strzały. Nastąpiło to tak szybko

po jego komendzie, że Luke miał nieodparte wrażenie, iż dziewczyna i takzdecydowała się w tym momencie rozpocząć atak, nie oglądając się na żadnepozwolenie. Zapalając miecz świetlny, Skywalker wypadł zza załomu kory-tarza. Zaskoczył szturmowców w chwili, gdy odwracali się w kierunku, skądpadły strzały. Szybkim ciosem odciął pierwszemu żołnierzowi lufę karabinublasterowego. Korzystając z Mocy, silnie pchnął mężczyznę na pozostałych.Cała grupa stoczyła się bezładnie z rampy i wylądowała na platformie win-dy. Zeskoczywszy w bok, Jedi odbił strzał innego szturmowca, po czym ciąłgo mieczem. Musiał zasłonić się jeszcze przed kilkoma strzałami, nim ogieńMary dosięgnął kolejnego atakującego go żołnierza. Rozejrzał się szybko do-koła i zauważył, że dziewczyna zdążyła się już wcześniej rozprawić z dwomainnymi.

299

Page 300: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Poczuł nagłe zawirowanie Mocy i odwrócił się błyskawicznie do tyłu.Czterej mężczyźni, których zwalił z rampy, zdążyli się już podnieść na nogi.Rzucił się na nich z głośnym krzykiem. Wywijając nad głową mieczem świetl-nym, czekał, aż Mara wykorzysta to, że odwrócił uwagę szturmowców. Aletak się nie stało i kiedy w jego kierunku padły pierwsze strzały z blasterów,Luke nie miał już wyboru. Ciął cztery razy mieczem i było po wszystkim.Dysząc ciężko, schował broń i. . . z przerażeniem zrozumiał, dlaczego Mara

przestała strzelać. Winda zjeżdżała powoli w dół, a dziewczyna została napoziomie magazynu.– Maro! – zawołał, spoglądając w górę.– O co chodzi?! – odkrzyknęła dziewczyna, wychylając się zza krawędzi

szybu. Od platformy, na której stał Luke, dzieliło ją już dobre pięć metrów.– Gdzie Karrde?– Wygląda na to, że musimy się pospieszyć. Skacz, złapię cię.Po twarzy Mary przemknął cień irytacji. Jednak winda oddalała się szyb-

ko i dziewczyna bez słowa usłuchała polecenia. Korzystając z Mocy, Lukezamknął ją w niewidzialnym uścisku. Spowolnił jej upadek i bezpiecznie po-sadził na rampie „Sokoła”. Mara w jednej chwili wbiegła do środka statku.Nim Luke zamknął śluzę i dotarł do kabiny, siedziała już obok Karrde’a.– Lepiej zapnij pasy – rzuciła przez ramię.Skywalker usiadł za nią, tłumiąc w sobie chęć wyproszenia jej z fote-

la drugiego pilota. Znał „Sokoła” dużo lepiej od nich obojga, ale oni mieliz pewnością więcej doświadczenia w pilotowaniu tego typu statków.A zanosiło się na to, że konieczna będzie nie lada precyzja w manew-

rach. Wyglądając przez osłonę kabiny, Luke zauważył, że winda nie zjeżdża– tak jak się spodziewał – do hangaru, ale do szerokiego tunelu dla pojaz-dów. W płytę tunelu wbudowano specjalne poduszki magnetyczne służącedo przenoszenia statków.– Co z komputerem? – spytał Marę.– Nie mogłam się dostać do systemu. Ale i tak niewiele by to zmieniło.

Ci szturmowcy mieli dosyć czasu, by wezwać posiłki. Chyba że pomyślałeśo tym, aby uniemożliwić im porozumiewanie się za pomocą komunikatorów– dodała, zerkając na Karrde’a.– Ależ, Maro – obruszył się przemytnik. – Oczywiście, że zagłuszyłem im

łączność. Niestety, oni na pewno mieli się zameldować natychmiast po zajęciupozycji. Zyskaliśmy zatem co najwyżej parę minut. A może jeszcze mniej.– Czy dostaniemy się tędy do śluzy? – zaniepokoił się Luke. Omiótł ba-

dawczym spojrzeniem tunel. – Sądziłem, że zjedziemy prosto do hangaru.

300

Page 301: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Ta winda najwyraźniej nie jedzie aż tak daleko. To jakaś boczna odnogagłównej windy prowadzącej do hangarów. A szyb, którego szukamy, to pewnieten oświetlony otwór w głębi.– Co zatem zrobimy?– Na początek sprawdzimy, czy za pomocą tego urządzenia da się sterować

windą. – Przemytnik uniósł komputerek, który Luke zabrał technikowi. –Prawdę mówiąc, szczerze w to wątpię. Chociażby ze względów bezpieczeństwawyposażyli je zapewne. . .– Patrzcie! – zawołała Mara, wskazując w głąb tunelu. Daleko przed ni-

mi pojawiła się druga platforma; zjeżdżała w kierunku oświetlonego otworu,o którym przed chwilą mówił Karrde. Jeśli był to rzeczywiście szyb pro-wadzący do hangarów. . . i jeśli winda zatrzyma się w nim, zagradzając imdrogę. . .Przemytnik najwyraźniej pomyślał o tym samym, gdyż nagle, wbijając

Luke’a w fotel, „Sokół” wyrwał gwałtownie do przodu, minął krawędź plat-formy i pognał tunelem jak oszalały tantun. Przez chwilę statek kołysał siędziko na boki, zmagając się z oddziaływaniem poduszek magnetycznych.Omal nie zahaczył przy tym o ściany. Zacisnąwszy zęby, Skywalker obser-wował, jak na końcu tunelu zmniejsza się wolna przestrzeń pomiędzy windąa krawędzią szybu. Ogarnęło go takie samo gorzkie uczucie niemal całkowi-tej bezsilności jak wtedy, gdy znalazł się w jamie Rankora, pod salą tronowąJabby Hutta. Teraz, podobnie jak wtedy, Moc była z nim, ale nie miał po-jęcia, jak mógłby to wykorzystać. „Sokół” zbliżał się już do opuszczającejsię platformy. . . Luke skulił się w sobie, przygotowując się na nieuchronnezderzenie. . .I w ostatnim momencie, z krótkim zgrzytnięciem metalu o metal przesko-

czyli przez szczelinę. Wykręcając w powietrzu beczkę, „Sokół” opadł na dnoszybu i znalazł się w ogromnej hali. Minęli pionowe prowadnice windy.Karrde ponownie wyrównał lot i ich oczom ukazała się szeroka śluza wy-

lotowa, a za nią czerń kosmosu. . .Kiedy pędzili w stronę otworu, przelatując nad ustawionymi na płycie

hangaru pojazdami, w kierunku „Sokoła” posypały się strzały z blasterów.Ogień był jednak bezładny i chaotyczny – żołnierze nie mieli dość czasu, bydobrze wymierzyć – i w większości strzały przelatywały daleko od statku.Tylko jeden omal nie trafił w osłonę kabiny. W sekundę później „Sokół” byłjuż u celu. Mijając śluzę powietrzną, statek zatrząsł się nieco, ale zaraz potemwyskoczył na zewnątrz i pomknął ku widocznej w dole planecie.Luke kątem oka zauważył wysypujące się z hangarów dziobowych myśliw-

301

Page 302: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ce przechwytujące.– Idziemy, Maro – oznajmił, rozpinając pasy. – Potrafisz obsługiwać działo

laserowe?– Nie, potrzebuję jej tutaj – wtrącił Karrde. Wykręcił „Sokoła” tak, że

lecieli teraz równolegle do lewej burty niszczyciela, niemal szorując o jegospód. – Musisz dać sobie radę sam. Idź do działa na górze – chyba znamsposób, żeby ich zmusić do ataku z tamtego kierunku.Skywalker nie miał pojęcia, jak przemytnik zamierza tego dokonać, ale nie

było czasu na dyskusje. „Sokół” zaczynał drżeć od celnego ognia laserowegoi Luke wiedział z doświadczenia, że pola ochronne statku nie wytrzymająjuż zbyt długo. Wypadł z kabiny i pobiegł do prowadzącej na wieżyczkę dra-binki. Jednym susem pokonał połowę jej wysokości, a resztę drogi przebył,wspinając się szybko. Zapiął się w fotelu i uniósł lufy poczwórnego działka. . .Rozejrzawszy się dookoła, zrozumiał, co Karrde zamierza zrobić. Minąwszykrawędź lewej burty niszczyciela, „Sokół” wykręcił w kierunku jego rufy,ustawiając się przy tym równolegle do górnej powierzchni kadłuba „Chime-ry”. Leciał teraz dokładnie nad strumieniem spalin wylatujących z gigan-tycznych dysz silników podświetlnych. Jak dla Luke’a, przemytnik trzymałsię trochę zbyt blisko białej smugi, ale to niewątpliwie dawało gwarancję, żemyśliwce imperialne nie będą przez pewien czas atakować „Sokoła” od dołu.Tuż przy uchu Luke’a zatrzeszczał interkom.– Skywalker? – rozległ się głos Karrde’a. – Są już prawie przy nas. Jesteś

gotowy?– Tak. – Jedi rozluźnił spoczywające na przyrządach celowniczych dłonie,

skoncentrował umysł i pozwolił, by Moc swobodnie przepływała przez niego.Bitwa była zażarta, ale krótka. Pod wieloma względami przypominała

Luke’owi ucieczkę „Sokołem” z Gwiazdy Śmierci przed laty. Wtedy Leia zo-rientowała się, że zbyt łatwo udało im się uciec; i teraz, obserwując atakującego wściekle myśliwce, które – trafiane celnymi seriami – eksplodowały jedenpo drugim, Skywalker zastanawiał się z niepokojem, czy również tym razemImperium nie planuje jakiegoś podstępu.Nagle niebo rozbłysło świetlistymi smugami, a w chwilę potem statek

otoczyła gwiezdna mozaika. Byli wolni.Luke odetchnął głęboko i wyłączył działo.– Nieźle ich wymanewrowałeś – rzucił do interkomu.– Dziękuję – odparł Karrde swoim zwykłym ironicznym tonem. –Wygląda

na to, że nie ma większych zniszczeń, chociaż trafili prawy przetwornik mocy.Mara poszła sprawdzić uszkodzenie.

302

Page 303: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Poradzimy sobie bez niego. Han wykonał tyle zapasowych, poprzecz-nych połączeń między wszystkimi układami statku, że nawet gdyby wysiadłapołowa urządzeń, to i tak „Sokół” byłby zdolny do drogi. Dokąd lecimy?– Na Coruscant. Tam przecież chciałbyś się znaleźć. A poza tym mam

szczery zamiar dotrzymać obietnicy, którą ci złożyłem.Luke musiał wysilić pamięć.– Chodzi ci o to stwierdzenie, że Nowa Republika może dużo zyskać dzięki

twojej ucieczce?– Właśnie – przytaknął przemytnik. – O ile dobrze pamiętam gadkę,

którą Solo strzelił mi na Myrkrze, to na gwałt potrzebujecie transportowców.Zgadza się?– Tak, rzeczywiście bardzo by się nam przydały – przyznał Skywalker. –

A co, masz może jakieś na składzie?– Niezupełnie na składzie, ale dosyć łatwo mogę je zdobyć. Jak myślisz: co

powiedziałaby Nowa Republika na jakieś dwieście doskonałych pancernikówsprzed wojen klonowych?Luke zaniemówił ze zdziwienia. Tatooine, gdzie się wychował, była raczej

odcięta od świata, ale i tam docierały pewne wieści.– Chyba nie mówisz o. . . Ciemnej Flotylli?– Zejdź na dół, to porozmawiamy. Aha, na twoim miejscu na razie nie

mówiłbym o tym Marze.– Zaraz tam będę. – Skywalker wyłączył interkom, odwiesił słuchawki

i zaczął schodzić po drabince. . . Po raz pierwszy w życiu nie zauważył, kiedyprzebył strefę nieważkości rozciągającą się w miejscu, gdzie pole grawitacyjnezmieniało kierunek.

„Tysiącletni Sokół” szybko oddalał się od „Chimery”, uciekając w stronęotwartego kosmosu. Nie dorównując mu siłą ognia, myśliwce przechwytującenie potrafiły zatrzymać wrogiego statku. Siedząc na swoim stanowisku, Pel-laeon w głuchym milczeniu obserwował rozgrywający się przed nim dramat.Zacisnął pięści w geście niemej bezsilności. Bezsilności – gdyż w sytuacji,kiedy dopiero częściowo uruchomiono centralny komputer, nowoczesna broń„Chimery” i generatory promieni ściągających były całkowicie nieprzydatnewobec tak małego, tak szybkiego i tak zwrotnego statku; niemej – gdyż nieznał przekleństw, których mógłby użyć wobec takiej klęski.Wrogi statek zamigotał i zniknął. . . Pellaeon przygotował się w duchu na

najgorsze.Ale najgorsze nie nadeszło.

303

Page 304: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Niech wszystkie myśliwce wracają na pokład, kapitanie – poleciłThrawn. W jego głosie nie było śladu gniewu czy napięcia. – Proszę równieżodwołać alarm i niech sekcja systemowa kontynuuje uruchamianie kompute-ra. Aha, można już także wznowić rozładunek zaopatrzenia.– Tak jest, panie admirale. – Pellaeon obrzucił Thrawna ukradkowym

spojrzeniem. „Czyżby nie zdawał sobie sprawy z implikacji tego, co się przedchwilą wydarzyło?”Admirał spojrzał na podwładnego z błyskiem w oku.– Przegraliśmy tę rundę, kapitanie. Ale tylko tyle.– Wydaje mi się, panie admirale, że przegraliśmy jednak znacznie więcej

– rzekł ostro Pellaeon. – Nic już nie powstrzyma Karrde’a od oddania FlotyKatańskiej Rebeliantom.– Tyle że on im jej tak po prostu nie odda – sprostował Thrawn. – Karrde

nigdy niczego nie oddawał za darmo. Spróbuje się targować, być może po-stawi warunki, które dla Rebeliantów okażą się nie do przyjęcia, i negocjacjesię przeciągną, tym bardziej że będą się odbywały w pełnej podejrzliwościatmosferze, jaką takim nakładem sił udało się nam wytworzyć na Coruscant.A nam nic więcej nie potrzeba: jedynie trochę czasu.Kapitan z powątpiewaniem pokręcił głową.– Przypuszcza pan zatem, że nim Karrde i Rebelianci wynegocjują po-

rozumienie, ten złodziej statków, Ferrier, zdoła odnaleźć człowieka, którydostarczył pancerniki Koreliańczykowi.– Tu nie ma mowy o żadnych przypuszczeniach – wyjaśnił admirał łagod-

nie. – Ferrier jest już na tropie Solo i podał nam nawet cel, do którego tenostatni zmierza. . .A dzięki znakomitej pracy, jaką wykonał wywiad, przetrząsając wszystkie

informacje na temat Karrde’a, wiem dokładnie, kim jest człowiek, któregoszukamy. – Wyjrzał przez iluminator, obserwując powracające myśliwce. –Niech sekcja nawigacyjna wyznaczy kurs do układu Pantoliminu, kapitanie– oznajmił zamyślonym głosem. – Odlatujemy tam natychmiast, gdy tylkoskończy się rozładunek wahadłowców z zaopatrzeniem.– Tak jest, panie admirale. – Pellaeon skinął głową w kierunku oficera

nawigacyjnego, potwierdzając rozkaz, po czym wykonał w myślach szybkieobliczenia: czas potrzebny „Tysiącletniemu Sokołowi” na dotarcie na Coru-scant, czas potrzebny „Chimerze” na dotarcie na Pantolimin. . .– Tak – rzekł Thrawn, jakby czytając w jego myślach. – Mamy teraz

prawdziwy wyścig.

Page 305: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

24Słońce skryło się już za brunatnymi wzgórzami Honoghr i jedynie w chmu-

rach ponad widnokręgiem tliły się jeszcze resztki czerwieni i fioletu. Stojącw progu dukhy, Leia obserwowała blednące kolory dnia. Była podenerwowa-na i niespokojna – jak zawsze, gdy czekało ją jakieś niebezpieczne zadanie.Za kilka minut ona, Chewbacca i Threepio mieli wyruszyć do Nystao, abyuwolnić Khabarakha i razem z nim uciec. Albo umrzeć, gdyby coś się niepowiodło.Z ciężkim westchnieniem weszła z powrotem do dukhy, zastanawiając

się, w którym miejscu popełniła błąd. Sam pomysł przyjazdu na Honoghrwydawał się tak rozsądny, tak słuszny – odważny gest zaufania pod adresemNoghrich. Jeszcze na Kashyyyku doszła do przekonania, że ta propozycja nieprzyszła jej do głowy ot tak sobie, czuła, że kierowała nią Moc.I może tak było istotnie. Ale niekoniecznie musiała nią kierować ta strona

Mocy, o której myślała.Przez otwarte drzwi powiał chłodny wiatr i księżniczka zadrżała. „Moc

jest silna w mojej rodzinie” – Luke wypowiedział te słowa wieczorem,w przeddzień bitwy pod Endorem. Z początku nie wzięła ich sobie zbytnio doserca; uwierzyła w ich prawdziwość dopiero wtedy, kiedy dzięki wytrwałemutreningowi ujawnił się w niej cień umiejętności Jedi. Ale jej ojciec odbył takiesamo szkolenie i miał takie same umiejętności, a jednak w końcu przeszedł

305

Page 306: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

na ciemną stronę. . .Poczuła kopnięcie jednego z bliźniąt. Wyciągnęła rękę i delikatnie pogła-

dziła brzuch, w którym były ukryte dwie maleńkie istotki. Odżyły w niejwspomnienia. Ujrzała napiętą i smutną twarz matki, wyjmującej ją z ciem-nego kufra, gdzie leżała ukryta przed wzrokiem ciekawskich. Przypomniałasobie pochylające się nad nią twarze obcych ludzi; matka rozmawiała z ni-mi tonem, który Leię przeraził i doprowadził do płaczu. Potem, kiedy matkaumarła, płakała ponownie, tuląc się kurczowo do mężczyzny, którego nauczy-ła się nazywać ojcem.Ból, rozpacz i strach. . . A wszystko to za sprawą jej prawdziwego ojca,

który wyparł się nazwiska Anakin Skywalker i nazwał się Darthem Vaderem.Przy drzwiach rozległo się ciche szuranie.– O co chodzi, Threepio? – spytała, odwracając się do robota.– Wasza wysokość, Chewbacca poinformował mnie właśnie, że wkrótce

stąd odjeżdżacie – rzekł android nieco podenerwowanym tonem. – Czy mamrozumieć, że pojadę z panią?– Tak, naturalnie. Niezależnie od tego, co się wydarzy w Nystao, nie

podejrzewam, byś chciał tu czekać na to, co nastąpi później.– Ma pani całkowitą rację. – Threepio zawahał się na chwilę. Leia widzia-

ła, że nadal coś go gnębi. – Jest też pewna rzecz, o której chyba powinnapani wiedzieć – podjął. – Jeden z robotów odkażających zachowuje się bardzodziwnie.– Tak? A w czym się to przejawia?– Mam wrażenie, że nazbyt się wszystkim interesuje – wyjaśnił android. –

Zadawał całe mnóstwo pytań nie tylko na temat pani i Chewiego, ale intere-sował się także mną. Widziałem też, jak kręcił się po wiosce w czasie, kiedypowinien być już zamknięty na noc w magazynie.– Pewnie niedokładnie skasowali mu pamięć w czasie ostatniego przeglądu

– stwierdziła księżniczka. Nie była w nastroju, żeby wdawać się w dyskusjęo dziwactwach robotów. – Znam co najmniej kilka robotów, których ciekawośćwykracza daleko poza zaprogramowane dla nich granice.– Wasza wysokość! – zaprotestował Threepio urażonym tonem. – Z Artoo

to zupełnie inna sprawa.– Nie miałam na myśli jedynie Artoo. – Gestem dłoni Leia ucięła dalszą

dyskusję. – Ale rozumiem twoje obawy. Słuchaj, umówmy się, że będziesznadal uważnie obserwował tego robota. Zgoda?– Oczywiście, Wasza wysokość – zapewnił android. Skłonił się lekko i szu-

rając nogami wyszedł na dwór.

306

Page 307: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Księżniczka westchnęła i rozejrzała się dookoła. Przechadzając się ner-wowo po wnętrzu dukhy, stanęła w pewnym momencie przed umieszczonymna ścianie drzewem genealogicznym. Przez dłuższą chwilę przyglądała mu sięw milczeniu. W tym rzeźbionym drewnie była zaklęta prawdziwa historia;historia rodu, a także jego cicha, ale wyniosła duma. Śledziła linie łącząceposzczególne imiona, zastanawiając się przy tym, jakie uczucia budziła taplansza w samych Noghrich. Czy dostrzegali zarówno tryumfy, jak i poraż-ki, czy też tylko same tryumfy? Leia doszła do wniosku, że zapewne jednei drugie. Noghri zrobili na niej wrażenie istot, które patrzą obiektywnie narzeczywistość.– Czy widzi pani w tym drzewie koniec naszego rodu, lady Vader?Księżniczka aż podskoczyła.– Czasami żałuję, że jesteście w tym tacy dobrzy – mruknęła, powoli

dochodząc do siebie.– Proszę mi wybaczyć – rzekła matrah, może nieco ironicznie. – Nie chcia-

łam pani przestraszyć. – Wskazała ręką planszę. – Czy dostrzega pani tamnasz koniec, lady Vader?– Nie potrafię przewidzieć przyszłości, matrah. Ani waszej, ani mojej wła-

snej. Właśnie myślałam o dzieciach. Próbowałam sobie wyobrazić, jak to jest,kiedy się je wychowuje. Zastanawiałam się, na ile charakter dziecka może byćukształtowany przez rodziców, a na ile jest wrodzony. – Zawahała się. – Roz-myślałam też, czy zło można wymazać z historii rodziny, czy też zawszeprzechodzi ono z pokolenia na pokolenie.Stara Noghri przechyliła głowę na bok i utkwiła w Leii wielkie, ciemne

oczy.– Mówi pani jak ktoś, kogo właśnie czeka trud wychowywania dziecka.– Tak – przyznała księżniczka, gładząc się po brzuchu. – Nie wiem, czy

Khabarakh ci mówił, ale noszę teraz w sobie moje pierwsze dzieci.– I boi się pani o nie.– Mam po temu powody – stwierdziła Leia; poczuła, że twarz jej zadrżała.

– Imperium chce mi je odebrać.Matrah syknęła cicho.– Dlaczego?– Dokładnie nie wiem, ale na pewno dla jakichś niecnych celów.– Bardzo mi przykro, lady Vader. – Stara Noghri spuściła wzrok. – Po-

mogłabym pani, gdybym tylko była w stanie.– Wiem. – Księżniczka położyła rękę na ramieniu kobiety.

307

Page 308: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Wszystkich moich czterech synów posłałam na śmiertelnie niebezpiecz-ną służbę, lady Vader – oznajmiła matrah, spoglądając na planszę z drzewemgenealogicznym. – Na wojny prowadzone przez Imperatora. I za każdym ra-zem tak samo trudno było mi patrzeć, jak wyruszają na śmierć.Leia ogarnęła myślą wszystkich swoich przyjaciół i towarzyszy, którzy

zginęli w tej długiej wojnie.– Posyłałam na śmierć przyjaciół – rzekła cicho. – To było straszne. Nie

mogę sobie wyobrazić, że mogłabym posyłać na śmierć własne dzieci.– Trzech z nich zginęło – ciągnęła matrah jakby sama do siebie. – Daleko

od domu, tak że tylko ich towarzysze mogli ich opłakiwać. Czwarty zostałokaleczony i powrócił na Honoghr, aby resztę swoich dni przeżyć w hańbie,z której dopiero śmierć go wybawiła.Na twarzy księżniczki pojawił się grymas. A teraz za to, że jej pomógł,

hańba i śmierć czekały także Khabarakha!– Chwileczkę – rzuciła nagle. – Powiedziałaś, że wszyscy twoi czterej

synowie poszli na wojnę i że wszyscy umarli?!– To prawda – przytaknęła stara Noghri,– A co z Khabarakhiem? Czyż on nie jest twoim synem?– On jest moim trzecim synem – wyjaśniła matrah z dziwnym wyrazem

twarzy. – Jest synem syna mojego pierwszego syna.Leia spojrzała na nią i nagle dotarła do niej straszliwa prawda. Jeśli Kha-

barakh nie był jej synem, tylko prawnukiem, i jeśli kobieta osobiście byłaświadkiem bitwy kosmicznej, w wyniku której Honoghr dotknęła katastro-fa. . .– Matrah, od jak dawna wasza planeta tak wygląda? – szepnęła. – Ile to

już lat?Stara Noghri spojrzała na nią, zdumiona nagłą zmianą nastroju księż-

niczki.– Lady Vader, co ja takiego powiedziałam. . . ?– Ile lat?!Matrah odsunęła się od niej nieznacznie.– Czterdzieści osiem lat noghryjskich – odparła. – Czterdzieści cztery,

licząc w latach Imperatora.Leia poczuła, że nogi się pod nią uginają; i musiała się oprzeć o ścianę.

„Czterdzieści cztery lata!” Nie pięć, osiem czy nawet dziesięć, jak pierwotniemyślała, ale czterdzieści cztery.– Ta tragedia nie wydarzyła się w trakcie obecnej wojny – powiedziała

nieswoim głosem. – Ale podczas wojen klonowych. – Jej zdumienie przerodzi-

308

Page 309: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ło się nagle w niepohamowany gniew. – Czterdzieści cztery lata! – warknęła. –Trzymali was tak przez czterdzieści cztery lata?! – Odwróciła się do drzwi. –Chewie! – wrzasnęła, nie przejmując się tym, że ktoś jeszcze może ją usłyszeć.– Chewie, chodź tu natychmiast!Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Obejrzawszy się, napotkała przenikliwy

wzrok matrah.– Lady Vader, proszę mi powiedzieć, o co chodzi.– Czterdzieści cztery lata, matrah, o to chodzi! – rzuciła księżniczka.

Gniew powoli w niej opadał, ustępując miejsca chłodnej stanowczości. – Trzy-mali was w niewoli przez niemal pół wieku. Kłamali w żywe oczy, oszukiwaliwas i posyłali na śmierć waszych synów. – Wskazała palcem ziemię. – Abyto wszystko oczyścić, nie potrzeba aż czterdziestu czterech lat. I dam sobieuciąć głowę, że te roboty nie zajmują się żadnym odkażaniem. . .Przy drzwiach zadudniły ciężkie kroki i do środka wpadł Chewbacca z bro-

nią gotową do strzału. Ujrzawszy Leię, ryknął pytająco i skierował miotaczna matrah.– Nic mi nie grozi, Chewie – uspokoiła go księżniczka. – Jestem po pro-

stu wściekła. Chciałabym, żebyś przyniósł mi więcej próbek ze skażonegoobszaru. Ale tym razem nie chodzi mi o próbki gleby, ale trawy kholm.Na twarzy Wookiego odmalowało się zdziwienie, ale nie pytając o nic,

mruknął na znak zgody i wyszedł.– Dlaczego chce pani zbadać trawę kholm? – zainteresowała się matrah.– Sama mówiłaś, że teraz ta trawa pachnie inaczej niż przed katastrofą –

przypomniała jej Leia. – Podejrzewam, że może w tym tkwić jakaś tajemnica,którą przegapiliśmy.– A jakie to może mieć znaczenie?– Teraz nie chcę już o tym rozmawiać, matrah – potrząsnęła głową księż-

niczka. – Nie mam jeszcze całkowitej pewności w tej sprawie.– Czy w dalszym ciągu chce pani jechać do Nystao?– Nawet jeszcze bardziej niż przedtem – odparła Leia ponuro. – Ale nie po

to, by uciec stąd cichaczem. Jeśli zebrane przez Chewiego próbki wykażą to,czego się spodziewam, to zamierzam udać się prosto do naczelników klanów.– A jeśli nie zechcą pani wysłuchać?Księżniczka zaczerpnęła powietrza w płuca.– Nie mogą mi odmówić. Straciliście już trzy pokolenia waszych synów.

Nie stać was na dalsze straty.Przez dłuższą chwilę stara Noghri wpatrywała się w nią w milczeniu.

309

Page 310: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Mówi pani prawdę – rzekła. Syknęła cicho i z właściwą sobie kociązwinnością podeszła do drzwi. – Wrócę w ciągu godziny – rzuciła przez ramię.– Czy do tego czasu będzie już pani gotowa do odjazdu?– Tak – potwierdziła księżniczka. – Dokąd idziesz?Matrah zatrzymała się przy drzwiach i utkwiła w Leii swoje ciemne oczy.– Mówi pani prawdę, lady Vader, i oni muszą pani wysłuchać. Niedługo

po panią wrócę.

Matrah wróciła już po dwudziestu minutach; pięć minut później przy-szedł Chewbacca. Wookie zebrał dwie pełne garście trawy kholm, pobierającpróbki z różnych, oddalonych od siebie miejsc. Wydobył też ukryty w maga-zynie robotów odkażających analizator. Leia umieściła w nim dwie brzydkie,brązowe rośliny, a kiedy wyruszali z Chewiem do Nystao, zabrała urządzenieze sobą.Ale, jak się okazało, nie jechali sami. Kiedy podeszli do odkrytego trans-

portera, który zdobyła dla nich matrah, księżniczka stwierdziła ze zdziwie-niem, że za kierownicą siedzi młoda Noghri; a kiedy jechali przez wioskę,dołączyło do nich jeszcze kilkunastu miejscowych, którzy niczym honorowaasysta kroczyli w dwóch rzędach po obu stronach pojazdu. Sama matrahtakże szła pieszo; jej twarz, widoczna w bladej poświacie tablicy rozdzielczej,była zupełnie nieprzenikniona. Na tylnym siedzeniu transportera, obok ana-lizatora, zajmował miejsce Chewbacca. Nerwowo bawił się bronią i wydawałjakieś gardłowe pomruki, wyrażając w ten sposób swoją nieufność. Threepio,wciśnięty w umieszczony z tyłu pojazdu bagażnik, był dziwnie milczący.Minęli wioskę i znaleźli się wśród pól uprawnych. Jechali bez świateł i idą-

cy obok nich Noghri byli w ciemnościach prawie niewidoczni. Całą grupądotarli do następnej wioski, która – jako że w domach nie paliły się światła –była ledwie widoczna wśród porośniętych zbożem pól. Minęli ją bez żadnychniespodzianek. Znowu pojawiły się pola uprawne, a za nimi wioska i znówpola. Od czasu do czasu, daleko z przodu, ukazywały się oczom Leii światłaNystao. Księżniczka zastanawiała się z niepokojem, czy jej osobiste spotkanieze starszyzną Noghrich jest w tej chwili rzeczywiście najlepszym wyjściem.Naczelnicy klanów sprawowali władzę przy pomocy – albo przynajmniej zacichym przyzwoleniem – Imperium i wysuniecie oskarżeń, z których wynika-łoby, że współpracowali w podtrzymywaniu kłamstwa, nie mogło się spotkaćz dobrym przyjęciem z ich strony. Szczególnie że Noghri byli rasą tak dumnąi ceniącą honor.Nieco później, w północno-wschodniej części nieba wyszedł zza chmur

310

Page 311: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

największy z trzech księżyców Honoghr. . . i księżniczka z przerażeniem spo-strzegła, że nie są już sami ze swoją skąpą eskortą. Wokół nich kłębiło sięnieprzebrane mrowie niewyraźnych postaci, które niczym bezgłośna fala po-dążały śladem transportera.Siedzący z tyłu Chewbacca zamruczał ze zdziwienia. Instynkt myśliwego

już wcześniej podpowiedział mu, że z każdą mijaną wioską ich obstawa siępowiększa; ale nawet on nie zdawał sobie sprawy z tego, że tak wielu Noghrichsię do nich przyłączyło. A teraz wcale nie był pewien, czy mu się to podoba.Natomiast Leia poczuła wyraźną ulgę i rozparła się wygodniej na siedze-

niu pojazdu. Wiedziała, że teraz, niezależnie od tego, jak ostatecznie potocząsię sprawy w Nystao, naczelnicy przynajmniej nie mogą – już choćby z uwagina obecność takiej rzeszy Noghrich – tak po prostu jej aresztować i próbowaćukryć fakt, że w ogóle się tam zjawiła.Matrah ze swej strony zagwarantowała jej możliwość zabrania głosu.

Reszta będzie już zależeć tylko od niej samej.

Tuż przed świtem znaleźli się na obrzeżach miasta i. . . zobaczyli czekającyna nich tłum Noghrich.– Wieść o pani przybyciu rozniosła się bardzo szybko – odezwała się do

Leii matrah, kiedy zbliżali się do tłumu. – Przybyli tu, aby zobaczyć córkęlorda Vadera i wysłuchać jej przesłania.– A czego dokładnie kazałaś im się spodziewać? – spytała księżniczka,

spoglądając na rzeszę Noghrich.– Że ogłosi pani, iż dług honorowy wobec Imperium został już w peł-

ni spłacony. I że przybyła tu pani, by zaproponować Noghrim rozpoczęcienowego życia.Kobieta utkwiła w Leii niepewny wzrok. Z kolei księżniczka obejrzała się

przez ramię na Chewbaccę i uniosła pytająco brwi. Wookie burknął potaku-jąco i podniósł analizator, żeby pokazać jej, co wyświetliło się na ekranie.Urządzenie pracowało niemal całą noc. Teraz, kiedy Leia odczytała wynik

analizy, na nowo zawrzał w niej gniew na myśl o tym, co Imperium uczyniłotemu ludowi.– Tak – powiedziała, odwracając się do matrah. – Potrafię udowodnić, że

dług został już spłacony.Kiedy zbliżyli się do tłumu, księżniczka zauważyła, że większość zebra-

nych to kobiety. Stosunkowo nieliczni przedstawiciele płci męskiej mieli albojasnoszarą skórę, świadczącą o tym, iż są to jeszcze dzieci lub młodzież, albo

311

Page 312: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

też bardzo ciemną skórę starców. Jednak dokładnie na wprost transporteraczekało około dziesięciu młodych mężczyzn o stalowoszarej karnacji.– Widzę, że wieść o moim przybyciu dotarła również do naczelników kla-

nów – stwierdziła.– To nasza oficjalna eskorta – wyjaśniła matrah. – Będzie nam towarzy-

szyć do Wielkiej Dukhy, gdzie czekają na panią naczelnicy.Tworzący eskortę strażnicy, a może żołnierze – Leia nie bardzo wiedziała,

jak ma o nich myśleć – w milczeniu sformowali szyk w kształcie klina i ruszyliprzodem. W tłumie szeptano z ożywieniem; głównie była to wymiana infor-macji pomiędzy mieszkańcami miasta a przybyszami z okolicznych wiosek.Księżniczka nie miała pojęcia, o czym rozmawiano, ale gdziekolwiek zwróciławzrok, tam Noghri natychmiast milkli i spoglądali na nią z nie skrywanympodziwem.Miasto okazało się mniejsze, niż można się było spodziewać – szczególnie

zważywszy, jak niewielka część planety nadawała się do zamieszkania – i jużpo kilku minutach cały orszak dotarł do Wielkiej Dukhy.Sądząc z nazwy, księżniczka spodziewała się ujrzeć po prostu powiększoną

wersję dukhy, którą widziała w wiosce. Wielka Dukha istotnie była większa,ale mimo zewnętrznego podobieństwa znacznie różniła się charakterem odswego wiejskiego odpowiednika. Ściany i dach tutejszej budowli wykonano zesrebrzystego metalu, a nie z drewna. Ich powierzchni nie zdobiły żadne rzeź-bione inskrypcje. Filary w ścianach były czarne – Leia nie umiała określić,czy zrobiono je z metalu, czy też z oszlifowanego kamienia. Szerokie stopniez czarno-czerwonego marmuru prowadziły na wyłożony szarymi, kamienny-mi płytami taras, za którym znajdowały się wielkie, podwójne wrota. Całabudowla wydawała się zimna i nieprzyjazna; zupełnie nie licowała z charak-terem Noghrich, który księżniczka zdążyła już częściowo poznać w ciągu tychkilku ostatnich dni. Przemknęła jej przez głowę myśl, że być może WielkaDukha była dziełem Imperium, a nie mieszkańców Honoghr.U szczytu schodów stało rzędem trzynastu Noghrich w średnim wieku.

Każdy z nich miał na sobie pewien charakterystyczny element stroju – byłoto jakby skrzyżowanie bogato zdobionej kamizelki z szerokim szalem. Za nimi,na środku tarasu, znajdował się Khabarakh. Ręce i nogi młodego komandosabyły przykute łańcuchami do dwóch pionowych słupów.Wzrok Leii powędrował ponad głowami dostojników i spoczął na więźniu.

Ogarnęła ją fala współczucia. Matrah co prawda opisała jej, na czym polegau Noghrich rytuał publicznego upokorzenia, ale dopiero teraz, widząc Khaba-rakha, księżniczka w pełni uświadomiła sobie, z jakim cierpieniem fizycznym

312

Page 313: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

i psychicznym wiąże się ta kara. Twarz Noghriego była blada i wymizerowa-na. Mężczyzna ze zmęczenia zwisał ciężko na łańcuchach. Ale głowę trzymałprosto, a jego ciemne oczy rozglądały się bacznie dookoła.Kiedy transporter dotarł do dukhy, tłum rozstąpił się, aby zrobić miejsce

przybyszom. Eskortujący ich Noghri weszli po schodach i ustawili się rzędem,odgradzając tłum od dostojników.– Pamiętaj, nie przyjechaliśmy tu po to, żeby walczyć – szepnęła Chewie-

mu Leia. Przybrała najbardziej królewską pozę, na jaką ją było stać, wysiadłaz pojazdu i ruszyła po schodach.Kiedy znalazła się na górze, w tłumie zapanowała cisza.– Witam was, naczelnicy ludu Noghrich – powiedziała podniesionym gło-

sem. – Jestem Leia Organa Solo, córka waszego pana, lorda Dartha Vadera.Tego, który przybył wam z pomocą, kiedy byliście w potrzebie. – Wyciągnęłarękę, dłonią do dołu, w kierunku Noghriego, który stał w środku szeregu.Przez chwilę mężczyzna przyglądał jej się w bezruchu. Następnie, z wy-

raźnym ociąganiem, zrobił krok do przodu i powąchał jej dłoń.– Lord Vader nie żyje – stwierdził. – Nasz nowy pan, wielki admirał,

rozkazał nam sprowadzić cię do niego, Leio Organo Solo. Pójdziesz z namii zaczekasz tu do czasu, aż mu cię przekażemy.Stojący u podnóża schodów Chewbacca warknął ostrzegawczo. Księżnicz-

ka uciszyła go gestem ręki i potrząsnęła przecząco głową.– Nie przybyłam tu po to, by się oddać w ręce wielkiego admirała –

oznajmiła dostojnikowi.– Wobec tego stanie się tak wbrew twej woli. – Noghri skinął ręką; z sze-

regu wystąpili dwaj strażnicy i zbliżyli się do Leii.Księżniczka nie ruszyła się z miejsca i ponownie nakazała Chewiemu, by

zachowywał się tak samo.– Komu zatem służycie: Imperium czy Honoghr?– Wszyscy Noghri, którzy mają honor, służą zarówno Imperium, jak i swo-

jej ojczyźnie.– Czyżby? – rzuciła Leia. – Czy służba Honoghr polega na wysyłaniu

kolejnych pokoleń młodych mężczyzn, aby ginęli w toczonych przez Imperiumwojnach?– Jesteś tu obca – rzekł dostojnik z pogardą. – Nie wiesz, co znaczy

dla Noghrich honor. – Skinął głową na stojących obok Leii strażników. –Zabierzcie ją do dukhy.– Czy zatem aż tak obawiasz się słów jednej obcej kobiety? – spytała

księżniczka, kiedy dwaj Noghri chwycili ją za ręce. – A może lękasz się o to,

313

Page 314: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

że moje przybycie zmniejszy twoją władzę?– Nie pozwolę, by twe słowa wprowadziły między nas rozdźwięk i niezgo-

dę! – warknął naczelnik.Chewbacca znowu zamruczał gniewnie i Leia wyczuła, że Wookie szykuje

się, by wbiec po schodach i przyjść jej z pomocą.– Nie chcę siać między wami niezgody – oznajmiła na tyle głośno, by

mógł ją usłyszeć cały zebrany tłum. – Zamierzam mówić o zdradzie!W tłumie zapanowało poruszenie.– Zamilknij! – usiłował ją powstrzymać dostojnik. – Albo będę zmuszony

cię uciszyć.– Chcemy wysłuchać jej słów! – zawołała z dołu matrah.– Ty również zamilknij! – krzyknął naczelnik, kiedy tłum pomrukiem

zadowolenia przyjął żądanie kobiety. – Nie masz prawa głosu, matrah z klanuKhim’bar. Nie zwołałem powszechnego zgromadzenia Noghrich.– A jednak Noghri się zebrali – odparowała matrah. – Przybyła tu lady

Vader i chcemy wysłuchać, co ma nam do powiedzenia.– W takim razie wysłuchasz jej w więzieniu. – Dostojnik skinął ręką i z sze-

regu wystąpili dwaj kolejni strażnicy; szybkim krokiem ruszyli w stronę scho-dów.Leia uznała, że jest to odpowiedni moment do działania. Spojrzała w dół,

na swój pas i, koncentrując się maksymalnie, sięgnęła tam Mocą. . .Zatrzask przy pasie otworzył się, a miecz świetlny wyskoczył gwałtownie

w górę i zawisł w powietrzu tuż przed księżniczką. Nakierowała wzrok i umysłna uruchamiający broń przełącznik i w ułamek sekundy później pojawiło sięz sykiem biało-zielone ostrze, odgradzając ją od rzędu dostojników.Przez tłum przeszedł szmer zdumienia. Dwaj Noghri, którzy zmierzali

w stronę matrah, zatrzymali się w pół kroku. . . Po chwili w tłumie zapa-dło głuche milczenie. Leia nie miała wątpliwości, że wreszcie udało jej sięcałkowicie przykuć uwagę zgromadzonych.– Jestem nie tylko córką lorda Vadera – rzekła tonem, w którym po-

brzmiewał tłumiony gniew. – Jestem Mal’ary’ush: dziedziczka jego władzyi siły. Przeszłam wiele niebezpieczeństw po to, by odkryć zdradę, której do-puszczono się względem ludu Noghrich. – Oderwała część uwagi od uno-szącego się w powietrzu miecza świetlnego i powoli omiotła wzrokiem rząddostojników. – Wysłuchacie mnie wreszcie? Czy też wolicie śmierć?Przez dłuższą chwilę dookoła panowała niczym nie zmącona cisza. Księż-

niczka słyszała bicie własnego serca i buczenie miecza. Zastanawiała się, jak

314

Page 315: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

długo jeszcze zdoła utrzymać broń w powietrzu. Nagle z szeregu starszyznywystąpił trzeci od lewej mężczyzna.– Chcę wysłuchać słów Mal’ary’ush – oznajmił.Dostojnik, który rozmawiał z Leią, splunął na ziemię.– Nie pogłębiaj jeszcze niezgody, Ir’khaimie – ostrzegł. – Widzisz w tym

jedynie szansę ocalenia honoru klanu Khim’bar.– Może widzę w tym szansę ocalenia honoru wszystkich Noghrich,

Vor’korhu – odparował Ir’khaim. – Chcę usłyszeć, co ma nam do powiedze-nia Mal’ary’ush. Czy ktoś jeszcze pragnie tego samego? Z szeregu wystąpiłw milczeniu następny dostojnik. A potem kolejny; i jeszcze jeden, i jeszcze. . .W końcu dziewięciu z trzynastu naczelników klanów stanęło obok Ir’khaima.Vor’korh syknął coś przez zęby i cofnął się na swoje miejsce.– Naczelnicy ludu Noghrich podjęli decyzję – burknął. – Możesz mówić.Strażnicy puścili księżniczkę. Leia odczekała jeszcze dwie sekundy, po

czym wyciągnęła rękę po miecz. Zgasiła broń i przypięła ją z powrotem dopasa.– Opowiem całą tę historię dwa razy – zwróciła się do tłumu. – Najpierw

tak, jak wam to przedstawiło Imperium, a potem opiszę to, co się zdarzyłonaprawdę. Sami rozstrzygniecie, czy Noghri spłacili już swój dług, czy nie.– Zrobiła krótką pauzę. – Wszyscy wiecie, jak w wyniku bitwy kosmicznejuległ zniszczeniu wasz świat. Wiecie też, że wielu Noghrich zginęło z powoduwybuchów wulkanów, trzęsień ziemi i gigantycznych fal, które się potem po-jawiły; a garstka tych, którzy ocaleli, zgromadziła się w tym właśnie miejscu.Słyszeliście o tym, jak przybył do was lord Vader i ofiarował wam pomoc.Wiecie także, że po długotrwałych opadach deszczów o dziwnym zapachuwszystkie rośliny z wyjątkiem trawy kholm uschły i obumarły; a Imperiumpowiedziało wam, iż ziemia jest zatruta chemikaliami z uszkodzonego statku,i dało wam maszyny, by oczyszczały glebę. I aż nazbyt dobrze znacie cenę,której zażądało w zamian za te maszyny.– Ziemia rzeczywiście jest zatruta – wtrącił jeden z dostojników. – Ja

i wielu innych dziesiątki razy próbowaliśmy sadzić zboże w miejscach, którychnie oczyściły maszyny. Jednak traciliśmy tylko ziarno, bo nic nie chciało tamrosnąć.– Tak – przyznała Leia. – Ale to nie gleba była tego przyczyną. Przynaj-

mniej nie bezpośrednio.Dała znak Chewbacce. Wookie podbiegł do transportera, wyjął analizator

i jedną roślinę, po czym przyniósł je księżniczce.– Teraz opowiem wam prawdziwą wersję tych zdarzeń – rzekła Leia, kiedy

315

Page 316: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Chewie wrócił na swoje poprzednie miejsce. – Kiedy lord Vader odleciał,przybyły tu inne statki. Krążyły nad całą planetą. Jeśli ktokolwiek pytał,co robią, ich załogi odpowiadały zapewne, że szukają tych, którzy moglijeszcze gdzieś przeżyć oraz nadających się do zamieszkania obszarów. Ale tobyło kłamstwo. Tak naprawdę statki miały posiać na waszej planecie nowąroślinę. – Uniosła w górę trawę kholm. – Właśnie tę.– To tylko zwykłe urojenia – rzucił pogardliwie Vor’korh. – Trawa kholm

rosła na Honoghr od zarania dziejów.– Nie powiedziałam, że to jest trawa kholm. Ta roślina wygląda jak trawa

kholm, którą pamiętacie sprzed katastrofy; nawet pachnie bardzo podobnie –choć nie identycznie. Ale tak naprawdę jest to subtelny wytwór Imperium. . .przysłany tu przez Imperatora, żeby zatruć wasz świat.W milczącym dotąd tłumie wybuchły ożywione dyskusje. Księżniczka po-

stanowiła dać zebranym trochę czasu na oswojenie się z jej rewelacjami. Po-wiodła spojrzeniem dookoła. Oszacowała, że wokół Wielkiej Dukhy zebrałosię niemal tysiąc Noghrich, a wciąż napływali nowi. Zapewne wieść o jej przy-byciu zataczała coraz szersze kręgi. Leia była ciekawa, z której strony ciągnąnowo przybywający. Kiedy odwróciła głowę w lewo, jej uwagę przykuł jakiśmetaliczny błysk. W sporej odległości od Wielkiej Dukhy, do połowy ukrytyw cieniu innego budynku, przycupnął przysadzisty robot odkażający.Księżniczka utkwiła w nim zdumiony wzrok. Przeszył ją nagły dreszcz

przerażenia. Podejrzanie ciekawski robot – Threepio wspominał jej o tym,ale była wówczas zbyt zaabsorbowana czym innym, aby zwrócić na to uwagę.Ale fakt, że robot odkażający znalazł się w Nystao, pięćdziesiąt kilometrówod terenu, na którym powinien pracować, świadczył o czymś więcej niż tylkonadmiernej ciekawości. To musiał być. . .Przykucnęła, karcąc się w duchu za brak rozwagi. Wielki admirał nie mógł

sobie tak po prostu odlecieć. Na pewno zostawił jakąś osobę lub urządzeniez poleceniem obserwowania rozwoju sytuacji.– Chewie. . . Tam, po twojej prawej stronie – syknęła. – Wygląda jak zwy-

kły robot odkażający, ale myślę, że to robot wywiadowczy. Wookie warknąłcoś zapalczywie i zaczął się przeciskać przez tłum. Noghri rozstępowali sięrobiąc mu przejście; Leia zorientowała się jednak, że mimo to Chewbacca niezdąży. Roboty wywiadowcze nie były może zbyt błyskotliwe, ale doskonalewiedziały, że w przypadku zdemaskowania należy jak najszybciej brać nogiza pas. Było jasne, że zanim Chewie zdoła dotrzeć do jego kryjówki, robotadawno już tam nie będzie. A jeśli tylko mechaniczny szpieg był wyposażonyw nadajnik. . . I jeżeli w pobliżu znajdowały się jakieś statki imperialne. . .

316

Page 317: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Mieszkańcy Honoghr! – zawołała głośno, przekrzykując gwar rozmów.– Mogę wam zaraz udowodnić, że to, co mówię, jest prawdą. Znajduje się tujeden z robotów Imperatora. – Wskazała ręką w lewo. – Sprowadźcie go domnie.Wszyscy zebrani zwrócili głowy we wskazanym kierunku. Księżniczka wy-

czuwała, że Noghri są zdezorientowani. Ale nim ktokolwiek zdążył wykonaćjakiś ruch, robot zniknął nagle za rogiem budynku, przy którym się ukry-wał. W chwilę później Leia zobaczyła go, uciekającego pospiesznie pomiędzydwoma innymi domami.Robot wybrał wariant najgorszy z możliwych. Ucieczka była jednoznacz-

na z przyznaniem się do winy, szczególnie w pojęciu tych, którzy od dzieckawiedzieli, jak normalnie zachowują się roboty odkażające. Tłum zawył i na-tychmiast pół setki znajdujących się najbliżej wyrostków pognało za zbie-giem.W tym samym momencie jeden ze stojących obok księżniczki strażników

przyłożył dłonie do ust i wydał z siebie rozdzierający krzyk.Leia odskoczyła gwałtownie, zatykając rękami uszy. Strażnik krzyknął

ponownie i tym razem gdzieś z oddali nadeszła odpowiedź. Noghri zacząłteraz świergotliwie wyśpiewywać jakąś skomplikowaną melodię – przypomi-nało to trochę ptasie trele. Wkrótce rozległa się krótka, równie świergotliwaodpowiedź i zapadła cisza.– Przyzwał innych do udziału w polowaniu – wyjaśniła matrah.Księżniczka pokiwała głową i obserwując znikających w pościgu za robo-

tem Noghrich, zacisnęła pięści. Jeśli mechaniczny szpieg miał nadajnik, tow tej chwili pospiesznie przekazywał informacje tym, którzy go nasłali. . .Nagle zza rogu ponownie wyłoniła się ścigająca robota grupa wyrostków.

Towarzyszyło im kilku dorosłych Noghrich, którzy niczym upolowaną zdo-bycz nieśli wysoko w górze szamocącego się bezradnie robota.Leia odetchnęła głęboko.– Przynieście go do mnie – poleciła, kiedy cała grupka podeszła bliżej.

Sześciu wyrostków wciągnęło robota po schodach i złożyło u jej stóp. Księż-niczka zapaliła miecz świetlny, szukając wzrokiem otworu, przez który mo-głaby się wysuwać ukryta antena. Nic takiego nie zauważyła, ale to jeszczenie przesądzało sprawy. Spodziewając się najgorszego, przecięła wzdłuż ze-wnętrzny korpus robota. Poprawiła jeszcze dwoma poprzecznymi cięciamii oczom wszystkich zgromadzonych ukazało się wnętrze maszyny.Nim Leia zdążyła schować miecz świetlny, przy robocie klęczał już Chew-

bacca. Swymi ogromnymi paluchami badał delikatnie gąszcz rurek, kabli

317

Page 318: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

i włókien. W górnej części robota znajdowała się mała, szara skrzynka. Wo-okie posłał księżniczce znaczące spojrzenie i odłączył prowadzące do kasetkiprzewody. Kiedy wyjął skrzyneczkę z robota i położył na ziemi, Leia nerwowoprzełknęła ślinę. Bez trudności rozpoznała ten przedmiot: sterownik robotabadawczego z urządzeniem rejestrującym. Gniazdko antenowe było jednakpuste. Szczęście, a może raczej Moc, wciąż jednak im towarzyszyła.Chewie zajął się przeszukiwaniem dolnej części korpusu robota. Księż-

niczka obserwowała, jak wyjmuje po kolei kilka cylindrycznych elementów,ogląda ich oznaczenia i odkłada z powrotem na miejsce. Tłum już zaczynałszemrać, kiedy wreszcie Wookie z pomrukiem satysfakcji wyciągnął z okoliczbiornika na pobraną ziemię sporych rozmiarów cylinder zakończony cienkąigłą.Leia ostrożnie wzięła od Chewiego podłużny przedmiot. Zapewne nie był

niebezpieczny, ale wolała nie ryzykować.– Wzywam naczelników klanów na świadków, że ten oto przedmiot został

wyjęty ze środka tej maszyny – zawołała w stronę tłumu.– Czy to jest właśnie ów dowód? – spytał Ir’khaim, mierząc cylinder

podejrzliwym spojrzeniem.– Tak – potwierdziła księżniczka. – Powiedziałam, że te rośliny to nie jest

trawa kholm, którą pamiętacie sprzed katastrofy. Ale jeszcze nie wyjaśniłamwam, na czym polega różnica. – Uniosła w górę jedną z roślin. – NaukowcyImperatora wzięli oryginalną trawę kholm i zmienili ją – oznajmiła zebra-nym. – Wyposażyli ją w nową cechę, którą te rośliny dziedziczą z pokoleniana pokolenie. Zmieniony zapach, na który zwróciliście uwagę, jest spowodo-wany obecnością pewnego środka chemicznego w łodydze, korzeniach i li-ściach. Ten środek ma służyć tylko jednemu: ma uniemożliwić wzrost innymroślinom. Maszyny, które – jak twierdzi wielki admirał – oczyszczają glebę,tak naprawdę zajmują się jedynie niszczeniem tej zasianej przez Imperium,odmienionej trawy kholm.– To znów tylko twoje urojenia – prychnął Vor’korh. – Te maszyny po-

trzebują niemal dwa razy po dziesięć dni, aby oczyścić jedną pirkhę ziemi.Moje córki mogłyby usunąć trawę z takiego obszaru w jeden dzień.– Może maszyny nie potrzebują na to aż tak dużo czasu, jak wam się

wydaje – odparła Leia z ponurym uśmiechem. – Przekonajmy się. – Wy-ciągnęła przed siebie roślinę i skapnęła na jej łodygę kroplę przezroczystegopłynu z igły.Księżniczka nie mogłaby sobie wymarzyć bardziej dramatycznej prezen-

tacji. Płyn wsiąkł w brązową powierzchnię rośliny; przez kilka sekund nic się

318

Page 319: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

nie działo. Potem jednak dało się słyszeć ciche skwierczenie i trawa zaczęłanagle ciemnieć i więdnąć. Kiedy wywołany katalizatorem proces zniszczeniaobjął także liście i korzenie, z tłumu podniosło się głośne westchnienie. Leiajeszcze przez chwilę trzymała roślinę, po czym rzuciła ją na taras. Trawawiła się jak wrzucony do ognia suchy badyl; w końcu pozostał z niej jedyniebezkształtny, poskręcany, sczerniały kikut. Księżniczka trąciła go czubkiembuta i natychmiast resztki rośliny rozsypały się w proch.Spodziewała się, że w tłumie rozlegnie się jakiś okrzyk zdumienia czy

wściekłości, ale głuche milczenie Noghrich było jeszcze bardziej wymownei przerażające. Mieszkańcy Honoghr doskonale pojęli sens tego, co im zade-monstrowała.Spoglądając po ich twarzach, Leia zrozumiała, że odniosła zwycięstwo.Położyła cylinder na tarasie, obok pozostałości rośliny, i odwróciła się do

naczelników klanów.– Pokazałam wam dowód – oznajmiła. – Teraz musicie ocenić, czy Noghri

spłacili już swój dług.Jej wzrok spoczął na Vor’korhu; wiedziona jakimś nagłym impulsem od-

pięła od pasa miecz świetlny i podała go dostojnikowi. Potem podeszła doKhabarakha.– Tak mi przykro – powiedziała cicho. – Nie przypuszczałam, że z mojego

powodu będziesz musiał tyle wycierpieć.Noghri uśmiechnął się blado, odsłaniając ostre zęby.– Imperium przez całe lata wpajało w nas, że to zaszczyt i obowiązek dla

wojownika znosić cierpienia dla swojego pana. Czyż mógłbym tego nie zrobićdla Mal’ary’ush lorda Vadera?– Nie jestem twoją panią, Khabarakhu, i nigdy nie będę – stwierdziła

księżniczka, potrząsając głową. – Noghri są wolnym narodem. Przybyłamjedynie po to, by zwrócić wam te wolność.– I przeciągnąć nas na swoją stronę w wojnie przeciwko Imperium – wtrą-

cił uszczypliwie stojący za jej plecami Vor’korh.– Istotnie, pragnęłabym, żeby tak się stało – przyznała, odwracając się

w jego stronę. – Ale nie żądam tego od was.Dostojnik przez chwilę mierzył ją wzrokiem, po czym oddał jej miecz.– Naczelnicy ludu Noghrich nie mogą podjąć i nie podejmą tak ważnej

decyzji w jeden dzień – powiedział. – Trzeba rozważyć wiele spraw i musimyw tym celu zwołać powszechne zgromadzenie Noghrich.– A zatem je zwołaj – rzucił zapalczywie Khabarakh. – Jest tu przecież

Mal’ary’ush lorda Vadera.

319

Page 320: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– A jeśli zdecydujemy się porzucić służbę Imperium, to czy Mal’ary’ushzdoła nas przed nim obronić? – odparował Vor’korh.– Ale. . .– On ma rację, Khabarakhu – przerwała Leia. – Imperium raczej was

wszystkich zabije, niż pozwoli na to, byście przeszli na naszą stronę, czychoćby wybrali neutralność.– A czyż Noghri zapomnieli już, jak się walczy? – zauważył młody ko-

mandos, nieco urażony.– A czy Khabarakh z klanu Khim’bar zdążył już zapomnieć, co stało

się z naszą planetą czterdzieści osiem lat temu? – rzucił ostro Vor’korh. –Jeśli w tym momencie zbuntujemy się przeciw Imperium, to pozostanie namjedynie natychmiast opuścić Honoghr i ukryć się gdzieś.– A ponadto wydalibyście w ten sposób wyrok śmierci na oddziały ko-

mandosów, którzy pozostają w służbie Imperium – przypomniała Khabara-khowi księżniczka. – Czy chciałbyś, aby wszyscy zginęli, nie wiedząc nawetdlaczego? To nie byłoby honorowe wyjście.– Przemawia przez panią mądrość, lady Vader – stwierdził Vor’korh i po

raz pierwszy Leia dostrzegła w jego spojrzeniu odrobinę szacunku. – Praw-dziwi wojownicy rozumieją, jak ważna jest cierpliwość. Czy zamierza nas paniteraz opuścić?– Tak. Moja obecność tutaj może być dla was niebezpieczna. Chcę jed-

nak o coś prosić: pozwólcie Khabarakhowi zawieźć mnie z powrotem na mójstatek.Naczelnik utkwił wzrok w młodym Noghrim.– Rodzina Khabarakha uknuła spisek, żeby go uwolnić – powiedział. –

Udało jej się tego dokonać i więzień uciekł na porwanym przez siebie statku.Trzy oddziały komandosów, które akurat przebywały tu na przepustkach,ruszyły za nim w pogoń. Cały klan Khim’bar jest w niełasce, dopóki niewyjawi nazwisk winnych tego spisku.Leia skinęła głową. Historyjka była równie dobra jak każda inna.– Przypomnij tylko tym komandosom, których zamierzasz posłać w po-

ścig, aby zachowali maksymalną ostrożność przy kontaktowaniu się z inny-mi oddziałami Noghrich. Jeśli do wielkiego admirała dotrze choćby drobnawzmianka na ten temat, Imperium was zniszczy.– Proszę nie uczyć wojowników ich fachu – odparował Vor’korh. Zawahał

się na chwilę. – Czy mogłaby pani dostarczyć nam tego więcej? – spytał,wskazując cylinder.– Tak. Ale najpierw musimy polecieć na Endor i zabrać mój statek. Potem

320

Page 321: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Khabarakh może mi towarzyszyć na Coruscant, a tam przekażę mu dużą ilośćtej substancji.Dostojnik rozważał to przez chwilę.– A czy nie dałoby się tego środka sprowadzić szybciej? Księżniczce przy-

pomniał się fragment rozmowy z matrah, która powiedziała jej, że tegorocznysezon zasiewów dobiega końca.– Być może. Khabarakhu, ile czasu oszczędzimy, jeśli ominiemy Endor

i polecimy prosto na Coruscant?– Około czterech dni, lady Vader.Leia pokiwała głową. Han zabije ją za to, że na tak długo zostawiła jego

ukochanego „Sokoła” na orbicie Endoru, ale nie było innego wyjścia.– Dobrze. W takim razie tak właśnie zrobimy. Ale rozważnie wybierzcie

miejsca, gdzie użyjecie tej substancji: imperialne statki nie powinny dostrzecnowych upraw.– Proszę też nie uczyć rolników ich fachu – rzucił Vor’korh; ale tym razem

zabrzmiało to nieco żartobliwie. – Będziemy z niecierpliwością oczekiwać naten środek.– W takim razie nie traćmy czasu. – Księżniczka spojrzała sponad ra-

mienia naczelnika na matrah i skinieniem głowy podziękowała jej za pomoc.Wreszcie, wreszcie wszystko zaczynało się układać po jej myśli. Mimo jejwcześniejszych wątpliwości, Moc cały czas była jednak przy niej.Odwróciła się do Khabarakha, zapaliła miecz świetlny i uwolniła Nogh-

riego z łańcuchów.– Chodź, Khabarakhu – rzuciła. – Pora ruszać.

Page 322: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

25„Koralowa Wanda” mieniła się najbardziej wspaniałym i imponującym

kasynem w całej galaktyce. . . Rozglądając się po ogromnej, bogato zdobionejSali Trallijskiej, Han zrozumiał, dlaczego nikt nigdy nie podawał w wątpli-wość tego stwierdzenia.Na trzech półpiętrach sali rozmieszczono kilkanaście stołów do sabaka,

różnej wielkości ławy do lugjacka, a także poprzedzielane niskimi ściankami,kilkuosobowe stoliki do tregalda, plansze do szachów holograficznych, a nawetkilka chropowatych blatów w kształcie podkowy dla zagorzałych miłośnikówkrinbidu. W barze, który przecinał salę na pół, klient mógł znaleźć dosłowniewszystko: i to zarówno wtedy, gdy chciał świętować wygraną, jak i wówczas,gdy pragnął zapomnieć o porażce. W tylną ścianę wbudowano okienko do ser-wowania potraw dla tych, którzy nawet na czas jedzenia nie chcieli przerywaćgry.A kiedy już ktoś zmęczył się patrzeniem w karty czy w kieliszek, mógł od-

począć, wyglądając przez przezroczystą ścianę kadłuba i podziwiając szma-ragdowozieloną wodę, setki bajecznie kolorowych ryb i małych ssaków mor-skich, a także przedziwne labirynty układających się w wymyślne i skompli-kowane kształty słynnych raf koralowych Pantolominu.Krótko mówiąc, Han nigdy w życiu nie widział wspanialszego kasyna niż

Sala Trallijska. A na „Koralowej Wandzie” było jeszcze siedem takich po-

322

Page 323: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

mieszczeń. . .Siedzący obok niego przy barze Calrissian opróżnił kieliszek i odsunął go

od siebie.– I co teraz? – spytał.– On tu jest, Lando – odparł Solo, odrywając wzrok od rafy i jeszcze raz

rozglądając się po kasynie. – Gdzieś tutaj.– Myślę, że darował sobie ten rejs. Pewnie skończyła mu się forsa. Pamię-

tasz, co mówiła Sena? Facetowi pieniądze przeciekają przez palce jak woda.– No tak, ale gdyby nie miał forsy, to pewnie spróbowałby im sprzedać

następny statek – zauważył Solo. Dopił drinka i podniósł się z miejsca. –Chodź, mamy jeszcze jedną salę do sprawdzenia.– A potem zaczniemy od początku – mruknął Lando. – I tak w kółko. To

strata czasu.– A masz jakiś lepszy pomysł?– Mówiąc prawdę, tak – oznajmił Calrissian. Ominęli potężnego Herglika,

który rozsiadł się na dwóch krzesłach, i ruszyli w stronę wyjścia. – Zamiastsię włóczyć bez celu, jak to robiliśmy przez ostatnie sześć godzin, powinniśmysię przysiąść do jakiegoś stołu do sabaka i zacząć przegrywać znaczne sumy.Szybko rozniesie się wieść, że znalazło się jakichś dwóch frajerów, którychmożna łatwo oskubać; a jeśli ten facet traci pieniądze w takim tempie, jakmówiła Sena, to z pewnością będzie bardzo zainteresowany tym, by choćczęść z nich odzyskać.Han spojrzał na przyjaciela, mile zdziwiony. Kilka godzin temu wpadł mu

do głowy ten sam pomysł, ale nie sądził, by Lando zgodził się pójść na cośtakiego.– Myślisz, że twoja duma zawodowego hazardzisty pozwoli ci spokojnie

znieść taką porażkę?– Zniosę wszystko, jeśli w ten sposób zdołam się stąd wyrwać i wrócić

wreszcie do mojej kopalni – odparł Calrissian, mierząc Hana chłodnym spoj-rzeniem.– Tak – skrzywił się Solo. Czasem zapominał o tym, że sam wciągnął Lan-

da w to wszystko. – Przepraszam. Słuchaj, zrobimy tak: jeszcze raz rzucimyokiem na Salę Saffiańską, a jeśli go tam nie będzie, to wrócimy tutaj i. . .Urwał w pół słowa. Na ladzie, przed pustym stołkiem barowym stała

popielniczka, a w niej jeszcze dymiące cygaro. Cygaro o bardzo oryginalnym,ale dobrze mu znajomym zapachu. . .– Oho – rzucił Calrissian cicho.

323

Page 324: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– To chyba niemożliwe – mruknął Han. Położył rękę na blasterze i szybkimspojrzeniem omiótł zatłoczone pomieszczenie.– Zapewniam cię, że możliwe, stary – stwierdził Lando. Dotknął pustego

stołka. – Jeszcze ciepły. On musi być. . . O, tam.I rzeczywiście, przy sklepionym ozdobnym łukiem z błyszczącego szkła

wyjściu stał Niles Ferrier we własnej osobie. W ustach trzymał nieodłącz-ne cygaro. Wyszczerzył do nich zęby w ironicznym uśmieszku, lekceważącoskinął głową i zniknął za drzwiami.– No, świetnie – burknął Lando. – I co teraz?– Chce, żebyśmy za nim poszli – stwierdził Solo, rozglądając się dookoła.

Nie zauważył nikogo, kto by mu się wydał znajomy, ale to jeszcze o niczymnie świadczyło. W pobliżu na pewno byli jacyś ludzie Ferriera. – Chodźmyzobaczyć, o co mu chodzi.– To może być pułapka – ostrzegł Calrissian.– Albo w końcu zdecydował się dobić targu. Miej broń w pogotowiu.– Nie musisz mi o tym przypominać.W połowie drogi do wyjścia usłyszeli krótkie, gwałtowne tąpnięcie – jakby

odległy grzmot. Po chwili odgłos się powtórzył – tym razem był głośniejszy;a zaraz potem rozległ się po raz trzeci. W kasynie natychmiast ucichł gwarrozmów i wszyscy obecni zaczęli z uwagą nasłuchiwać. „Koralowa Wanda”lekko zadrżała.Han zerknął na Landa.– Czy myślisz o tym samym co ja? – szepnął.– Działa turbolaserowe strzelające salwami w wodę – mruknął Calrissian

ponuro. – Ferrier rzeczywiście dobił targu. Tyle że nie z nami.Solo pokiwał głową, czując nerwowy skurcz w żołądku. A więc złodziej

statków zawarł układ z Thrawnem. . . Jeśli Imperium dostanie w swoje ręceFlotę Katańska, to szala zwycięstwa w tej wojnie może się nagle przechylićna drugą stronę.A w sytuacji, gdy siłami Imperium dowodzi wielki admirał. . .– Musimy znaleźć tego handlarza statków, i to szybko – rzucił Han, rusza-

jąc pospiesznie w kierunku wyjścia. – Może zdołamy się wydostać w kapsuleratunkowej, zanim wszyscy trafimy na pokład imperialnego niszczyciela.– Może nam się to uda, nim wśród pasażerów wybuchnie panika – dodał

Lando. – Chodźmy.Zdołali jedynie dotrzeć do drzwi, kiedy – tym razem tuż nad ich głowami

– rozległ się głośny wybuch. Widoczną przez przezroczysty kadłub statkurafę koralową na sekundę rozświetlił oślepiający, zielony błysk. „Koralowa

324

Page 325: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Wanda” zachwiała się jak ranione zwierzę; żeby nie stracić równowagi, Hanmusiał się przytrzymać ściany. . .Nagle ktoś chwycił go mocno za ramię i zaczął ciągnąć w prawą stronę.

Solo odruchowo sięgnął po blaster, ale nim zdołał go wyjąć, jego twarz i pierśoplotły silne, pokryte futrem ręce; napastnik unieruchomił mu w ten sposóbrękę z bronią oraz zasłonił widok na ogarniętych nagłą paniką pasażerów. Hanpróbował krzyczeć, ale miał nie tylko zasłonięte oczy, ale i zatkane usta. Wiłsię i wyrywał zaciekle, ale na próżno: napastnik wlókł go gdzieś korytarzem.Rozległy się dwa kolejne wybuchy – ten drugi na tyle silny, że omal niezwalił ich obu z nóg. Kudłaty osobnik skręcił w bok; Solo zawadził łokciemo framugę. . .Napastnik silnie pchnął go do przodu i w chwilę potem Han znowu był

wolny. Z trudem łapał oddech. Znajdował się w małym składziku trunków– trzy ściany pomieszczenia były niemal pod sufit zastawione skrzynkamiz alkoholem. W wyniku kołysania się statku kilka butelek spadło na podłogę.Z jednej z nich sączył się ciemnoczerwony płyn.Przy drzwiach, opierając się o ścianę, stał Ferrier. Na jego twarzy igrał

chytry uśmieszek.– Witaj, Solo – powiedział. – Miło, że wpadłeś.– Nie sposób było odrzucić tak uprzejmego zaproszenia – odparł kwaśno

Han, rozglądając się dookoła. Jego blaster unosił się w powietrzu dwa metryod niego, przed stertą skrzynek, w samym środku dziwnego, czarnego cienia.– Zapewne przypominasz sobie mojego upiora – rzucił złodziej statków

szyderczo, wskazując ręką cień. – To on wślizgnął się po rampie „Ślicznotki”,żeby zamontować nasz zapasowy nadajnik. Ten wewnątrz statku.A więc to dlatego Ferrier zdołał tu tak szybko dotrzeć. „KoralowąWandą”

wstrząsnął kolejny wybuch i następna skrzynka zwaliła się z brzękiem napodłogę. Han uskoczył w bok i wykorzystał ten moment, by lepiej przyjrzećsię cieniowi. Tym razem udało mu się wyłowić oczy i zarys białych kłów.Zawsze uważał istnienie upiorów za wytwór wyobraźni, ale najwyraźniej sięmylił.– Jeszcze nie jest za późno: możemy zawrzeć układ – zwrócił się do Fer-

riera.Mężczyzna posłał mu zdumione spojrzenie.– To jest właśnie ten układ, Solo – stwierdził. – Jak ci się wydaje, dla-

czego jesteś tutaj, a nie tam, na górze, gdzie zaraz zacznie się strzelanina?Posiedzisz tu sobie bezpiecznie, aż wszystko się uspokoi. – Uniósł brwi. – Cozaś do Calrissiana. . . o, to zupełnie inna historia.

325

Page 326: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zaniepokoił się Han.– Tylko tyle, iż mam już dosyć tego, że w kółko plącze mi się pod nogami

– odparł cicho złodziej statków. – Kiedy zatem „Koralowa Wanda” zdecydu-je się wreszcie poddać i wynurzyć na powierzchnię, osobiście dopilnuję, abyCalrissian znalazł się w pierwszym szeregu walczącyc, mężnie broniąc bied-nego kapitana Hoffnera przed żądnymi krwi szturmowcami. Przy odrobinieszczęścia. . . – Rozłożył ręce i uśmiechnął się wymownie.– A więc ten gość nazywa się Hoffner? – spytał Solo, tłumiąc gniew.

Wiedział, że nie pomoże Landowi, wpadając we wściekłość. – A jeśli nie mago na statku? Imperium będzie rozczarowane.– Och, Hoffner jest na statku. Choć pewnie nie może już usiedzieć na

miejscu. W jakąś godzinę po wypłynięciu z portu zamknęliśmy go w naszejkabinie.– Jesteś pewien, że dorwaliście właściwego faceta?– Jeśli nie, to wielki admirał może mieć pretensje wyłącznie do siebie. –

Ferrier wzruszył ramionami. – To on podał mi jego nazwisko.Statkiem zatrzęsła następna eksplozja.– No, Solo, miło mi się z tobą gawędziło, ale muszę sfinalizować mój

interes – stwierdził złodziej statków. Złapał równowagę i otworzył drzwi. –Zobaczymy się później.– Zapłacimy ci dwa razy tyle co Imperium – spróbował po raz ostatni

Solo.Mężczyzna nawet nie zadał sobie trudu, żeby odpowiedzieć. Posłał Hano-

wi pożegnalny uśmiech i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.Solo zerknął na cień.– A ty? – spytał. – Chcesz się szybko wzbogacić? Upiór wyszczerzył zęby,

ale się nie odezwał. Kolejny wybuch mocno przechylił statek na bok. „Ko-ralowa Wanda” miała solidną konstrukcję, ale Han wiedział, że statek niewytrzyma zbyt długo tej kanonady. Wcześniej czy później będzie się musiałpoddać i wypłynąć na powierzchnię. . . A wtedy zjawią się szturmowcy.Do tego czasu musiał znaleźć sposób, żeby się wydostać z tej pułapki.

Ponownie odezwały się turbolaserowe działa „Chimery”. Na hologramietaktycznym ognista smuga wniknęła w morze w pobliżu czarnego, cylindrycz-nego kształtu, który wskazywał położenie „Koralowej Wandy”. Przez ułameksekundy jaskrawoczerwona linia odcinała się wyraźnie na tle bladozielonejmorskiej wody. Niemal natychmiast jednak woda zamieniła się w przegrzaną

326

Page 327: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

parę, a bladozielony kolor rozlał się we wszystkich kierunkach. Fala uderze-niowa wyraźnie zatrzęsła statkiem.– Trzeba przyznać, że są uparci – zauważył Pellaeon.– Mają na pokładzie mnóstwo bogatych klientów – przypomniał mu

Thrawn. – Wielu z nich woli się utopić niż oddać swe pieniądze pod groźbąsiły.– Już niedługo staną przed koniecznością wyboru – oznajmił Pellaeon,

zerkając na przyrządy. – Uległ zniszczeniu główny napęd, a na spojeniachkadłuba zaczynają się pojawiać mikropęknięcia. Komputer przewiduje, żejeśli nie wynurzą się w ciągu dziesięciu minut, to potem nie będą już w staniewykonać tego manewru.– Ten statek jest pełen hazardzistów, kapitanie. Zaryzykują, licząc na wy-

trzymałość „Koralowej Wandy”, i będą w tym czasie szukać innego wyjścia.Pellaeon omiótł zdumionym spojrzeniem hologram.– A jakie mogą mieć inne wyjście?– Niech pan popatrzy. – Thrawn dotknął klawiatury i na hologramie przed

„Koralową Wandą” pojawiło się niewielkie, białe kółko, od którego odchodzi-ła w tył kreta linia. – Wygląda na to, że pod tym odcinkiem rafy jest przejście,które pozwoli im – przynajmniej na jakiś czas – przed nami umknąć. Myślę,że tam właśnie płyną.– To im się nie uda – stwierdził kapitan z przekonaniem. – Za bardzo nimi

rzuca. Ale lepiej nie ryzykować: strzał prosto w wejście do tego labiryntupowinien rozwiązać sprawę.– Tak – powiedział admirał w zamyśleniu. – Szkoda jednak, że musimy

zniszczyć kawałek tej rafy. To są prawdziwe dzieła sztuki. Unikalne choćbyz tego względu, że stworzyły je istoty żywe, ale pozbawione uczuć. Chciałbymmieć okazję przyjrzeć się tym rafom z bliska. – Odwrócił się do Pellaeonai skinął głową. – Proszę otworzyć ogień, kiedy będzie pan gotowy.

Rozległ się kolejny huk, a woda tuż przed statkiem zakotłowała się odwybuchu. . . ”Koralowa Wanda” przechyliła się na bok i w tym momencieHan przystąpił do działania.Poddając się kołysaniu statku, zatoczył się i wpadł na jedną ze stert

skrzynek, przy czym w ostatniej chwili odwrócił się do nich plecami. Wyrzuciłręce do góry, jakby usiłując złapać równowagę i namacał brzegi skrzynkistojącej na szczycie. Kiedy cała sterta zatrzęsła się pod uderzeniem jegociała, pociągnął skrzynkę do siebie. Gdy kontener zaczął spadać, mocniejzacisnął na nim dłonie i z całej siły cisnął go w stronę upiora.

327

Page 328: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Skrzynka trafiła obcego w piersi; cień stracił równowagę i zwalił się napodłogę.Han w jednej chwili znalazł się przy nim; wykopał mu z ręki blaster

i skoczył, by podnieść broń. Chwycił blaster i odwrócił się twarzą do upiora.Cień wydostał się już spod skrzynki i teraz gramolił się ze śliskiej, zalanejkoniakiem Menkuro podłogi.– Nie ruszaj się! – rozkazał Solo, wymachując przy tym blasterem.Równie dobrze mógł przemawiać do ściany. Upiór w dalszym ciągu usiło-

wał się podnieść. . .Jeśli Han nie chciał go zabić, to pozostawała mu już tylko jedna moż-

liwość. Opuścił nieco broń i strzelił w kałużę alkoholu. Rozległo się cichesyknięcie, po czym ze środka pomieszczenia buchnęły niebieskawe płomienie.Obcy wyskoczył z kręgu ognia w tył, krzycząc coś w swoim języku, które-

go Solo – ku swojej uciesze – nie rozumiał. Upiór z rozpędu uderzył o stertęskrzynek, omal nie zwalając ich na podłogę. Han strzelił dwukrotnie w kon-tener nad cieniem i na głowę i ramiona obcego polały się strumienie alkoholu.Upiór wrzasnął ponownie, ale zdołał wreszcie odzyskać równowagę. . .I wtedy Solo posłał w jego kierunku ostatni strzał; strumienie alkoholu

buchnęły ogniem.Głowa i ramiona obcego stanęły w płomieniach; cień ryknął rozdzierająco.

Solo wiedział, że był to raczej krzyk złości niż bólu – palący się alkoholnie wytwarzał zbyt dużo ciepła. Gdyby upiór miał trochę czasu, zapewnestłumiłby ogień rękami, a potem skręcił Hanowi kark.Ale cień tego czasu nie miał. Nagle włączyła się z wyciem automatyczna

instalacja przeciwpożarowa i prosto na twarz obcego chlusnęły strumieniepiany.Solo nie czekał na dalszy rozwój sytuacji. Minął oślepionego chwilowo

obcego i wymknął się za drzwi.Korytarz, na którym w chwili, gdy Hana schwytano, tłoczyli się ogar-

nięci paniką ludzie, teraz był już pusty. Pasażerowie udali się zapewne dokapsuł ratunkowych albo szukali schronienia w swoich kabinach. Solo strzeliłw elektroniczny zamek, uniemożliwiając w ten sposób otwarcie drzwi skła-dziku, i pognał w stronę głównego luku statku. Miał nadzieję, że uda mu sięw porę dotrzeć do Landa.

Gdzieś z dołu, ledwie słyszalny z powodu krzyków i wrzasków przera-żonych pasażerów, doszedł Landa stłumiony odgłos uruchamianych pomp.„Koralowa Wanda” postanowiła się poddać wcześniej, niż się spodziewał.

328

Page 329: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Zaklął pod nosem i obejrzał się przez ramię. Zastanawiał się, gdzie, u li-cha, podział się Han. „Pewnie poluje na Ferriera, żeby się przekonać, coknuje ten złodziejaszek – pomyślał. – Cały Han: tu czeka poważna robota,a on bawi się w kotka i myszkę”.Kiedy zjawił się w pobliżu głównego luku, kilkunastu członków załogi

„Koralowej Wandy” zajmowało właśnie pozycje wokół wejścia.– Muszę natychmiast porozmawiać z kapitanem albo z którymś z oficerów!

– zawołał.– Wracaj do kabiny – rzucił jeden z mężczyzn, nawet na niego nie patrząc.

– Za chwilę się wynurzamy.– Wiem – odparł Calrissian. – Wiem też, czego chce od was Imperium.To stwierdzenie wzbudziło odrobinę zainteresowania.– Tak? A czego?– Jednego z pasażerów. Ma coś, co Imperium. . .– Jak się nazywa?– Tego nie wiem. Ale mogę opisać, jak wygląda.– Cudownie – burknął marynarz, sprawdzając, czyjego blaster jest na-

ładowany. – Słuchaj: zacznij pukać, chodząc od drzwi do drzwi, a kiedy goznajdziesz, daj nam znać.Lando zacisnął zęby.– Mówię serio.– Ja też – odparował mężczyzna. – No, zmiataj stąd.– Ale. . .– Powiedziałem: wynoś się. – Wycelował w Calrissiana blaster. – Jeśli ten

twój pasażer ma choć trochę oleju w głowie, to na pewno i tak już zwiałw kapsule ratunkowej.Lando poszedł z powrotem korytarzem, po raz kolejny rozważając całą

sytuację. Dopiero teraz uświadomił sobie, że handlarz statków nie mógł uciecw kapsule ratunkowej. Pewnie nie ma go także w jego kabinie. Był tu prze-cież Ferrier, a znając go, Calrissian wiedział, że ten na pewno by im się niepokazał, gdyby nie był pewien wygranej.Pokład zakołysał się łagodnie: „Koralowa Wanda” wypłynęła na po-

wierzchnię. Lando pospiesznie zawrócił i znów pognał na rufę. Mijając wcze-śniej jeden z bocznych korytarzy, zauważył przeznaczoną do użytku uczestni-ków rejsu końcówkę komputera. Jeśli zdoła odszukać listę pasażerów i spraw-dzić numer kabiny Ferriera, to być może uda mu się tam dotrzeć, nim Impe-rium zawładnie statkiem. Zaczął biec, skręcił w poprzeczny korytarz. . .

329

Page 330: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

I natknął się na grupkę mężczyzn: czterech potężnych zbirów z blastera-mi gotowymi do strzału, prowadzących małego, siwego człowieczka, ledwiewidocznego spoza swej eskorty. Dowódca grupy zauważył Landa, uniósł brońi strzelił.Pierwszy strzał był wyraźnie niecelny. Drugi trafił w ścianę, ale Calrissian

zdążył się już cofnąć za róg.– No, to chyba już nie poszukam kabiny Ferriera – mruknął pod nosem.

Zza załomu korytarza padło jeszcze kilka strzałów, po czym ogień niespodzie-wanie ustał. Z blasterem w dłoni, przyciskając się płasko do ściany, Landoprzesunął się nieco i ostrożnie wyjrzał zza rogu.Mężczyźni gdzieś zniknęli.– Świetnie – wymamrotał i po raz drugi odważył się wyjrzeć z kryjówki.

Mężczyźni weszli zapewne do części statku przeznaczonej tylko dla załogi.Pościg w nieznanym terenie nie był może najlepszym wyjściem, ale Calrissiannie miał wielkiego wyboru. Krzywiąc się z niechęcią, wysunął się zza rogu. . .I jęknął, gdy oddany z prawej strony strzał z blastera otarł się o jego

rękaw. Skoczył do przodu, w poprzeczny korytarz, ale wcześniej kątem okazauważył, że głównym korytarzem podąża w jego kierunku jeszcze trzechmężczyzn. Zwalił się ciężko na podłogę i przez moment widział gwiazdki przedoczami. Przetoczył się na bok i podkulił nogi, usuwając je z linii ognia. Miałpełną świadomość tego, że jeśli obserwuje go z ukrycia któryś z pierwszejgrupy napastników, to jest już po nim. Od strony nowo przybyłych posypałysię strzały, ale wszystkie trafiały w ścianę; mężczyźni prowadzili ogień za-porowy, chcąc bezpiecznie zbliżyć się do Landa. Dysząc ciężko – upadek napodłogę pozbawił go tchu – Calrissian podniósł się i ruszył w stronę łuko-wato sklepionego przejścia w połowie korytarza. Nie była to zbyt skutecznaosłona, ale w braku innej musiała wystarczyć.Ledwie dotarł do przejścia, kiedy któryś z napastników zaklął nagle i w tej

samej chwili padło kilka strzałów z innego modelu blastera. . .Następnie zapadła cisza.Calrissian zmarszczył brwi, zastanawiając się, co to wszystko znaczy.

Usłyszał odgłos zbliżających się kroków; przycisnął się mocno do ściany i wy-celował broń w stronę nadchodzącego. . .Tajemniczy osobnik zatrzymał się tuż za rogiem.– Lando?Calrissian z westchnieniem ulgi opuścił blaster.– Tutaj, Han! – zawołał. – Chodź, ludzie Ferriera mają naszego faceta.Solo pospiesznie wyłonił się zza rogu i podbiegł do przyjaciela.

330

Page 331: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– To nie wszystko, stary – wydyszał. – Ferrier chce się przy okazji pozbyćtakże ciebie.Na twarzy Calrissiana pojawił się grymas niepokoju. Niewiele brakowało,

a złodziejowi statków by się to udało.– Na razie mniejsza o mnie. Zdaje mi się, że poszli gdzieś w głąb statku.

Musimy ich dogonić, nim dotrą do głównego luku.– Może nam się uda – stwierdził Han ponuro, rozglądając się dookoła. –

O, tam: to chyba drzwi dla załogi.Nie mylił się. Ale drzwi były zamknięte.– Ludzie Ferriera jakoś się tam dostali – mruknął Lando. Przyklęknął,

żeby dokładnie obejrzeć elektroniczny zamek. Osłona mechanizmu była dopołowy odsunięta. – Tak. Patrz: coś przy nim majstrowali. Spróbujmy. . . –Delikatnie włożył w otwór koniuszek małego palca; rozległo się ciche szczęk-nięcie i drzwi się rozsunęły. – I już – powiedział. Podniósł się z podłogi. . .i jak oparzony odskoczył od drzwi, gdyż z głębi korytarza posypały się strzałyz blastera.– Ładne mi już – rzucił Han. Stał przyklejony do ściany po przeciwnej

stronie drzwi. Trzymał w ręku blaster, ale intensywny ogień zaporowy unie-możliwiał mu oddanie strzału. – Swoją drogą ciekawe, ilu ludzi ma na tymstatku Ferrier?– Jak widać mnóstwo – burknął Lando. Drzwi – jako że nikt przez nie

nie przechodził – znów się zamknęły. – Chyba pozostał nam już tylko jedensposób. Wrócimy do głównego luku i tam ich zaatakujemy.– Za późno – stwierdził Solo, chwytając przyjaciela za ramię. – Posłuchaj.Calrissian nadstawił uszu. Mimo buczenia urządzeń, wyłowił dochodzące

z oddali odgłosy szybkich serii karabinów laserowych.– Są już na pokładzie.– Tak – pokiwał głową Han. Odczuli delikatne wibracje pokładu i nagle

ogień z broni laserowej osłabł. – Granaty infradźwiękowe – rzucił Solo. – Nodobra. Idziemy.– Dokąd? – zdziwił się Lando, kiedy Han ruszył w głąb biegnącego po-

przecznie korytarza.– Na rufę, do kapsuł ratunkowych. Zabieramy się stąd. W pierwszej chwili

Calrissian miał zamiar zaprotestować, ale kiedy spojrzał na przyjaciela, po-stanowił zatrzymać swoje obiekcje dla siebie. Twarz Hana była ściągnięta,a w jego oczach malowała się złość i gorycz. Solo doskonale zdawał sobiesprawę z tego, co ta decyzja oznacza – zapewne nawet lepiej niż Lando.

331

Page 332: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Kapsuła ratunkowa kołysała się na wodzie; otaczały ją dziesiątki innychkapsuł i dryfujących kawałków rafy. Przez maleńki iluminator Han obser-wował, jak w oddali ostatni z imperialnych promów desantowych startujez „Koralowej Wandy” i kieruje się w górę.– Czy to już koniec? – rzucił siedzący za nim Lando.– Koniec – odparł Solo zrezygnowanym głosem. – Pewnie wkrótce ci, co

zostali na statku, zaczną wyławiać kapsuły.– Han, zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy – zauważył cicho Cal-

rissian. – Mogło się skończyć znacznie gorzej. Gdyby szturmowcy postanowiliwysadzić w powietrze „Koralową Wandę”, musielibyśmy tu tkwić wiele dni,nim ktoś przybyłby nam na ratunek.„A wtedy Imperium jeszcze bardziej zyskałoby na czasie” – pomyślał

Han.– Tak, istotnie – rzucił z przekąsem. – Naprawdę jesteśmy szczęściarzami.– A co innego mogliśmy zrobić? – nie dawał za wygraną Calrissian. –

Po to, żeby Imperium nie dostało tego faceta, mieliśmy zatopić cały statek,a przy okazji kilkuset ludzi? Albo dać się zabić w walce z trzema promamiszturmowców? A tak przynajmniej ci na Coruscant mają szansę się przygo-tować, nim statki z Ciemnej Flotylli pojawią się w boju.Solo musiał przyznać, że Lando stara się, jak może, ale nie był w nastroju,

żeby dać się łatwo pocieszyć.– Jak można się przygotować na atak dwustu nowych pancerników? –

burknął. – I tak już ledwo dajemy sobie radę.– Daj spokój, Han – rzucił Calrissian, już nieco poirytowany. – Nawet jeśli

się okaże, że pancerniki są w doskonałym stanie i gotowe do walki, to i tak doobsadzenia każdej jednostki potrzeba dwóch tysięcy ludzi. Minie dobre kilkalat, nim Imperium zdoła zebrać tylu rekrutów i przeszkolić ich na tyle, bypotrafili pilotować te statki.– Nie zapominaj, że Imperium już wcześniej na gwałt poszukiwało nowych

jednostek – zauważył Solo. – A to znaczy, że dysponuje całą rzeszą nowychżołnierzy.– Wątpię, by miało ich aż czterysta tysięcy – odparował Lando. – Han,

spróbuj w tym wszystkim dojrzeć coś pozytywnego.– Długo musiałbym się przyglądać.– Wręcz przeciwnie – zaoponował Calrissian. – Dzięki twojej błyskawicz-

nej akcji Nowa Republika wciąż ma jeszcze jakieś szansę.– Co masz na myśli? – Han zmarszczył czoło.

332

Page 333: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Ocaliłeś mi życie, nie pamiętasz? Zastrzeliłeś tych zbirów Ferriera, któ-rzy siedzieli mi na karku.– No tak, pamiętam. Ale co to ma wspólnego z szansami Nowej Republiki?– Han! – zawołał Lando, święcie oburzony. – Przecież wiesz doskonale, że

bez mojej pomocy Nowa Republika natychmiast by się rozpadła.Mimo intensywnych wysiłków Solo nie zdołał powstrzymać uśmiechu,

choć może bardziej przypominało to grymas niż prawdziwy uśmiech.– No dobrze, poddaję się – westchnął. – Ale jeśli przestanę narzekać, to

czy mogę liczyć na to, że się zamkniesz?– Umowa stoi – zgodził się Calrissian.Han znów odwrócił się do iluminatora i uśmiech znikł z jego twarzy. Lando

mógł sobie mówić, co chciał, ale strata Floty Katańskiej będzie ogromnąporażką i obaj o tym doskonale wiedzieli. „Musimy znaleźć jakiś sposób, bynie pozwolić Imperium na zagarnięcie tych statków – pomyślał. – Musimy!”

Page 334: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

26– Flota Katańska – szepnęła Mon Mothma, potrząsając ze zdziwieniem

głową. – Po tylu latach! To niewiarygodne.– Można by to określić dobitniejszym słowem – skomentował chłodno

Fey’lya. Jego futro zafalowało, kiedy wpatrywał się w kamienną twarz prze-mytnika. Leia zauważyła, że w czasie tego pospiesznie zwołanego spotkaniaBotańczyk nieustannie lustruje wzrokiem ją, Karrde’a i Luke’a. Nawet MonMothma nie była wyłączona spod tych badawczych spojrzeń. – Można miećpoważne wątpliwości, czy to, co mówicie, w ogóle jest prawdą.Siedzący obok Karrde’a Luke zaczął się nerwowo wiercić na krześle i Le-

ia wyczuła, że z trudem opanowuje się, by nie okazać swego poirytowaniasłowami Botańczyka. Szef przemytników natomiast pozostał niewzruszony.– Czyżby zarzucał mi pan kłamstwo? – spytał, unosząc brwi.– Przemytnik miałby kłamać? – odparował Fey’lya z przekąsem. – Skądże

znowu.– On nie kłamie – powiedział Han z naciskiem. – Flota została odnale-

ziona. Sam widziałem kilka z tych statków.– Być może – rzekł Fey’lya, wbijając wzrok w politurowany blat sto-

łu. Spośród wszystkich obecnych na spotkaniu jedynie Hanowi Botańczykoszczędził jak dotąd miażdżących spojrzeń i uszczypliwych komentarzy. Z ja-kiegoś nie wyjaśnionego powodu Fey’lya unikał nawet jego wzroku. – A może

334

Page 335: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

i nie. W naszej galaktyce jest znacznie więcej pancerników niż liczy ich FlotaKatańska.– To jakiś absurd! – nie wytrzymał w końcu Skywalker. – Odnaleziono

Flotę Katańska, Imperium jest na jej tropie, a my siedzimy tu bezczynnie,kłócąc się o to, czy to prawda?! – stwierdził, spoglądając to na Fey’lyę, tona Mon Mothmę.– Może problem polega na tym, że pan jest zbyt łatwowierny – odciął się

Botańczyk, wlepiając wzrok w Luke’a. – Kapitan Solo utrzymuje, że Impe-rium ma w swoich rękach kogoś, kto może ich rzekomo zaprowadzić do tychstatków. Natomiast Karrde twierdzi, że tylko on jeden zna położenie floty.– Ale co najmniej raz już dzisiaj mówiłem, że to, iż nikt inny nie uświa-

damiał sobie, co znaleźliśmy, było jedynie moim przypuszczeniem – wtrąciłopryskliwie przemytnik. – Kapitan Hoffner jest na swój sposób bardzo by-strym człowiekiem i nie mam powodu wątpić, że zdołał zanotować współ-rzędne tego miejsca, zanim usunąłem je z komputera.– Cieszę się, że ma pan tak dobrą opinię o swoim byłym współpracowniku

– rzucił Fey’lya. – Jeśli o mnie chodzi, to raczej gotów jestem uwierzyć, żeto kapitan Solo się myli. – Futro Botańczyka zafalowało. – Albo że celowowprowadzono go w błąd.Leia poczuła, że siedzący obok niej Han nagle spochmurniał.– Czy zechciałby pan to wyjaśnić?– Sądzę, że pana okłamano – odparł rezolutnie Fey’lya, w dalszym ciągu

unikając wzroku Hana. – Myślę, że pański informator – którego nazwiska,jak zauważyłem, za wszelką cenę nie chciał nam pan wyjawić – opowiedziałpanu jakąś zmyśloną historyjkę i próbował ją poprzeć fałszywymi dowodami.To urządzenie, które jak pan twierdzi, oglądał Lando Calrissian, może równiedobrze pochodzić skądinąd. Zresztą sam pan przyznał, że osobiście nie byłpan na pokładzie żadnego z tych statków.– A jak pan wytłumaczy atak Imperium na „Koralową Wandę”? – odpa-

rował Solo. – Ludzie Thrawna widać uważali, że na pokładzie jest ktoś, ktozasługuje na ich uwagę.– Albo po prostu chcieli, żebyśmy tak właśnie sądzili – uśmiechnął się

Botańczyk. – Co zresztą może wcale nie było takie trudne. . . jeśli pańskianonimowy informator pracuje dla Imperium.Leia posłała mężowi szybkie spojrzenie. W jego umyśle kłębiły się jakieś

uczucia, których nie umiała zidentyfikować.– Han? – rzuciła cicho.

335

Page 336: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Nie – powiedział Solo z przekonaniem, świdrując Fey’lyę wzrokiem. –On nie pracuje dla Imperium.– To pan tak twierdzi – prychnął Botańczyk. – Ale nie przedstawił nam

pan żadnych dowodów.– No dobrze – wtrącił przemytnik. – Jeśli założymy, że cała ta sprawa to

jedna wielka mistyfikacja, to nasuwa się pytanie, jakie korzyści miałby z tegowielki admirał?Futro Fey’lyi zafalowało w sposób wyrażający – jak się Leii zdawało –

irytację. Razem z Karrde’em skutecznie obalili teorię Botańczyka, jakobyThrawn nie był tak naprawdę wielkim admirałem Imperium; ale Fey’lya nieumiał się przyznać do błędu nawet w tak stosunkowo mało ważnej kwestii.– Sądziłem, że to oczywiste – odparł sztywno Botańczyk. – Jak się panu

wydaje, ile układów planetarnych musielibyśmy pozbawić obrony, aby wy-słać odpowiednią liczbę wyszkolonych ludzi do uruchomienia i sprowadzeniadwustu pancerników? Imperium może zyskać bardzo wiele w wyniku naszegonierozważnego działania.– Tyle samo może zyskać w wyniku kompletnego braku działania z naszej

strony – stwierdził przemytnik lodowatym tonem. – Pracowałem z Hoffneremprzez ponad dwa lata i mogę pana zapewnić, że wyciągnięcie od niego infor-macji na temat lokalizacji Floty Katańskiej nie zajmie Imperium zbyt wieleczasu. Jeśli nie podejmiecie natychmiastowych działań, to wszystko stracicie.– Jeśli tam w ogóle jest coś, co można stracić – rzucił Fey’lya.Leia profilaktycznie położyła Hanowi rękę na ramieniu.– To dałoby się łatwo sprawdzić – powiedziała, nim Karrde zdążył otwo-

rzyć usta. – Możemy tam wysłać, celem rozpoznania, statek z odpowiednioprzeszkoloną załogą. Jeśli flota faktycznie się tam znajduje i nadaje się doużytku, to rozpoczniemy akcję ewakuacyjną na szerszą skalę.Z wyrazu twarzy przemytnika wywnioskowała, że to rozwiązanie nie wy-

daje mu się dostatecznie radykalne, ale mężczyzna skinął głową.– To chyba rozsądna propozycja – stwierdził.Księżniczka odwróciła się do przewodniczącej Rady.– Mon Mothmo?– Zgoda. Radny Fey’lyo, proszę przekazać admirałowi Draysonowi, żeby

wyznaczył do tej misji fregatę eskortową i dwa dywizjony myśliwców. Lepiej,żeby były to statki stąd, z Coruscant; nie chcemy, aby ktokolwiek spozaukładu zaczął się choćby domyślać, co robimy.– Jak pani sobie życzy. – Botańczyk lekko skłonił głowę. – Czy jutro rano

to dostatecznie szybki termin?

336

Page 337: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Tak. – Mon Mothma spojrzała na szefa przemytników. – Potrzebne sąnam współrzędne floty.– Naturalnie. Dostarczę je jutro rano.– Pozwolę sobie zauważyć, kapitanie Karrde. . . – prychnął Fey’lya.– Chyba że woli pan – ciągnął spokojnie przemytnik – żebym dziś w nocy

opuścił Coruscant i wyjawił lokalizację floty temu, kto zapłaci więcej.Botańczyk posłał mu szybkie spojrzenie, a jego futro nieco oklapło; do-

skonale wiedział, że nic nie może w tej kwestii zmienić.– W takim razie zaczekamy do rana – burknął.– Dobrze. Jeśli to już wszystko, to pójdę do swojej kwatery, żeby nieco

odpocząć przed obiadem.Karrde zerknął na Leię. . . i nagle w jego spojrzeniu pojawiło się jakieś

nowe uczucie. Księżniczka nieznacznie skinęła głową. Mężczyzna wstał, a jegowzrok przesunął się obojętnie na kogoś innego.– Mon Mothmo. Radny Fey’lyo – powiedział i skłonił się lekko. – To było

naprawdę bardzo interesujące spotkanie.– Do zobaczenia rano – odparł Botańczyk ponuro. Na ustach Karrde’a

zagościł cień ironicznego uśmieszku.– Oczywiście.– Niniejszym zamykam posiedzenie – oznajmiła Mon Mothma oficjalnym

tonem.– Wyjdźmy stąd szybko – szepnęła Leia do Hana, kiedy wszyscy zaczęli

się zbierać do wyjścia.– O co chodzi?– Zdaje mi się, że Karrde chce pogadać – odparła. – No, chodźmy: nie

chcę tu utknąć na rozmowie z Mon Mothma.– Tak. . . No dobrze, w takim razie idź – rzucił Solo z roztargnieniem.– Mówisz serio? – zdziwiła się księżniczka.– Tak. – Jego spojrzenie pobiegło ku drzwiom, a kiedy Leia odwróciła

się w tamtą stronę, zobaczyła wymykającego się właśnie z sali Fey’lyę. – Idźsama. Dogonię cię.– Dobrze – powiedziała, spoglądając na męża ze zdumieniem.– Wszystko w porządku – zapewnił Han, ściskając ją za rękę. – Tylko

muszę porozmawiać przez chwilę z Fey’lyą.– O czym?– To prywatna sprawa. – Solo posłał Leii jeden z tych krzywych uśmie-

chów, którymi zazwyczaj udawało mu się rozbroić żonę; ale tym razem nie

337

Page 338: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

miał tak niewinnej miny jak normalnie. – Hej, wszystko w porządku – po-wtórzył. – Chcę z nim tylko zamienić parę słów. Zaufaj mi.– Już nieraz to słyszałam – westchnęła księżniczka. Stwierdziła, że Luke

zdążył już wyjść z sali, Karrde właśnie był przy drzwiach. . . a wyraz twarzyMon Mothmy wskazywał na to, że zaraz podejdzie do Leii, żeby ją o cośpoprosić. – Tylko spróbuj to załatwić dyplomatycznie, dobrze?Spojrzenie Hana znów powędrowało w stronę drzwi.– Jasne. Możesz mi zaufać.

Solo spostrzegł Fey’lyę w chwili, gdy ten zmierzał Wielkim Korytarzemw stronę Sali Zgromadzenia. Botańczyk robił wrażenie osoby, która niesły-chanie się spieszy, ale nie chce, by inni to zauważyli.– Hej! – zawołał Han. – Radny Fey’lyo!Rosnące najbliżej drzewka chała zabarwiły się na chwilę na czerwono;

Botańczyk udawał, że nie słyszy. Solo przyspieszył kroku i wkrótce zrównałsię z Fey’lyą.– Chciałbym z panem przez chwilę porozmawiać – oznajmił.– Nie mamy sobie nic do powiedzenia – odparł Botańczyk, nawet nie

odwracając głowy.– Och, wręcz przeciwnie. Moglibyśmy na przykład porozmawiać o tym,

w jakie tarapaty się pan wpakował.– Myślałem, że w waszej rodzinie to pańska żona jest od prowadzenia

pertraktacji – parsknął Fey’lya, zerkając znacząco na przód koszuli Hana.– Czasem zamieniamy się rolami – stwierdził Solo, starając się nie nasta-

wiać źle do swego rozmówcy. – Widzi pan, napytał pan sobie biedy, stosującw polityce botańskie reguły gry. Ta sprawa z bankiem rzuciła cień na Ack-bara, więc pan, jak przystało na prawdziwego Botańczyka, natychmiast naniego napadł. Problem w tym, że nikt się do pańskiego ataku nie przyłączył;a zatem wychylił się pan sam i teraz grozi panu utrata reputacji politycznej.Nie wie pan, jak się z tego zgrabnie wycofać, doszedł więc pan do wniosku,że jedynym wyjściem jest doprowadzenie do obalenia Ackbara.– Czyżby? – spytał lodowato Fey’lya. – A czy nigdy nie przyszło panu do

głowy, że jak pan to raczył określić, wychyliłem się, bo naprawdę wierzyłemw to, że admirał dopuścił się zdrady?– Nie, nie sądzę – odparł Solo. – Ale spora grupa ludzi tak właśnie myśli

i dlatego nie stracił pan jeszcze dobrego imienia. Nie może im się pomieścićw głowach, że ktoś robi takie zamieszanie, nie dysponując żadnymi dowodami.– A dlaczego pan uważa, że nie mam dowodów?

338

Page 339: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Choćby dlatego, że ich pan dotąd nie przedstawił. Poza tym cichaczemwysłał pan na Nową Kowię Breil’lyę, usiłując ubić jakiś ważny interes z se-natorem Belem Iblisem. Bo przecież to właśnie robił tam pański doradca,prawda?– Nie wiem, o czym pan mówi – mruknął Botańczyk.– Jasne. A po trzecie przemawia za tym fakt, że pięć minut temu był pan

gotów rzucić Bela Iblisa sępom na pożarcie, gdyby tylko w ten sposób udałosię panu zyskać na czasie i samemu sprowadzić Flotę Katańska.Fey’lya zatrzymał się raptownie.– Porozmawiajmy szczerze, kapitanie Solo – rzekł, wciąż nie patrząc Hano-

wi w oczy. – Bez względu na to, czy pan trafnie interpretuje motywy mojegodziałania, czy też nie, ja z całą pewnością rozumiem, co kieruje panem. Mapan nadzieję sam ściągnąć Flotę Katańska i dzięki temu mnie doprowadzićdo upadku, a Ackbara przywrócić na stanowisko.– Myli się pan – oznajmił Solo zmęczonym głosem. – I w tym tkwi sedno

sprawy. Leia i pozostali członkowie Rady nie postępują według botańskichreguł gry. Oni podejmują decyzje na podstawie dowodów, a nie pozycji dane-go człowieka. Jeśli Ackbar jest winny, to zostanie ukarany; jeśli jest niewinny,to odzyska wolność. To proste.– Niech pan skorzysta z mojej rady, kapitanie – uśmiechnął się gorzko

Fey’lya. – Proszę się lepiej trzymać przemytnictwa, walki i innych rzeczy,na których się pan zna. Zrozumienie zasad, które kierują postępowaniemposzczególnych polityków, daleko wykracza poza zakres pańskich możliwościintelektualnych.– Popełnia pan wielki błąd – spróbował po raz ostatni Han. – Teraz może

się pan jeszcze wycofać, nic przy tym nie tracąc. Naprawdę. Ale brnąc w todalej, ryzykuje pan, że padając pociągnie pan za sobą całą Nową Republikę.Fey’lya wyprostował się dumnie.– Wcale nie mam zamiaru upaść, kapitanie Solo. Dopilnują tego moi stron-

nicy w armii Nowej Republiki. To Ackbar upadnie, a ja zajmę jego miejsce.A teraz proszę mi wybaczyć, muszę pomówić z admirałem Draysonem.Odwrócił się i odszedł majestatycznym krokiem. Han spoglądał za nim

przez chwilę, czując gorzki smak porażki. Czy Fey’lya naprawdę nie wiedział,co robi? Nie zdawał sobie sprawy z tego, ile ryzykuje, stawiając wszystko najedną – mocno niepewną – kartę?Może nie był w stanie tego zrozumieć. Może tylko wytrawny hazardzista

umiał zauważyć, że nie ma szans na wygraną.

339

Page 340: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Albo polityk, który nie był na tyle ślepo przywiązany do swojego sposobumyślenia, by nie móc go zmienić.Botańczyk dotarł do końca Wielkiego Korytarza i skręcił w lewo, w stro-

nę biur dowództwa floty. Han pokręcił głową, po czym odwrócił się i ruszyłz powrotem ku zajmowanemu przez Karrde’a apartamentowi dla gości. Naj-pierw „Koralowa Wanda”, a teraz to. . . Miał nadzieję, że nie był to początekzłej passy.

Mara stała przy oknie w swoim pokoju, spoglądając na majaczące w od-dali góry Manarai. Opadły ją mroczne wspomnienia. Pałac Imperialny. Popięciu latach z powrotem znalazła się w Pałacu Imperialnym. W miejscu,które było sceną ważnych spotkań na najwyższym szczeblu, błyskotliwychwystąpień, tajemnych intryg. W miejscu, gdzie na dobrą sprawę zaczęło sięjej życie.I gdzie się skończyło. . .Wbiła paznokcie w rzeźbioną framugę okna. Stanęły jej przed oczami do-

brze znajome twarze: wielki admirał Thrawn, lord Vader, wielki moff Tarkini całe rzesze doradców, polityków i pochlebców. Ale nad nimi wszystkimigórował wizerunek Imperatora z zaciętą, pomarszczoną twarzą oraz pełnymzłości i dezaprobaty spojrzeniem żółtych oczu. Widziała go w myślach takwyraźnie, jakby stał tuż za oknem.MASZ ZABIĆ LUKE’A SKYWALKERA!– Staram się – szepnęła w odpowiedzi na kołaczące się jej po głowie

słowa. Ale zaraz się zastanowiła, czy jest to rzeczywiście prawda. Na Myrkrzepomogła uratować Skywalkerowi życie; pojechała na Jomark, żeby go prosićo pomoc; a teraz bez sprzeciwu przyleciała z nim na Coruscant.Ani jej, ani Karrde’owi nie groziło już żadne niebezpieczeństwo. Nie przy-

chodził jej do głowy żaden powód, dla którego Skywalker miałby być przy-datny dla niej czy dla któregoś z ludzi przemytnika.Krótko mówiąc, nic jej nie tłumaczyło.Z sąsiedniego pokoju dobiegł ją odgłos otwieranych, a następnie zamyka-

nych drzwi: Karrde wrócił ze spotkania. Odwróciła się od okna, skwapliwiekorzystając z pretekstu, by przerwać rozmyślania, i ruszyła w stronę drzwiłączących ich pokoje.Przemytnik ją uprzedził.– Maro?! – zawołał, otwierając drzwi i wsuwając głowę do środka. –

Przyjdź tu, proszę.

340

Page 341: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Kiedy weszła, stał przy umieszczonej w pokoju końcówce komputera. Wy-raz jego twarzy mówił sam za siebie.– O co poszło? – spytała.– Nie jestem do końca pewien – odparł, wyjmując kartę danych z kompu-

tera. – Ten Botańczyk z Rady był zdumiewająco niechętny naszej propozycji.Właściwie zmusił Mon Mothmę do odłożenia poważniejszej wyprawy po stat-ki do czasu, aż zostanie potwierdzona lokalizacja floty. Teraz szykuje statekrozpoznawczy na jutro rano.– Gra na dwa fronty?– Możliwe, ale nie widzę w tym żadnego sensu. Thrawn już ma Hoffnera

i niebawem dotrze do floty. Nie, tu chodzi raczej o jakieś rozgrywki wewnętrz-ne. Może ma to jakiś związek z nagonką na admirała Ackbara. Ale tak czyowak nie zamierzam ryzykować.– Słyszałam opowieści o wewnętrznych rozgrywkach Botańczyków – po-

wiedziała Mara ponuro. – Co mam zrobić?– Chciałbym, żebyś poleciała dziś w nocy do układu Trogana – oznajmił

Karrde, wręczając jej kartę danych. – Tam najprawdopodobniej ukrywa sięteraz Aves. Skontaktuj się z nim i powiedz mu, by zgromadził wszystko, colata i może walczyć, i żeby jak najszybciej spotkał się ze mną przy FlocieKatańskiej.Dziewczyna wzięła ostrożnie kartę; chłodny plastik wywołał chwilowe

uczucie mrowienia w palcach. Oto miała w ręku Flotę Katańska – gwarancjęwładzy i bogactwa. . .– Aves może mi nie uwierzyć – ostrzegła.– Nie sądzę. Imperium na pewno zdążyło już wznowić polowanie na naszą

grupę, a to powinno go przekonać, że jestem na wolności. Poza tym na karciedanych jest znany mu specjalny kod rozpoznawczy, którego wielki admirałnie zdołałby tak szybko ze mnie wydobyć.– Miejmy nadzieję, że Aves ma równie kiepską opinię o imperialnych me-

todach prowadzenia przesłuchań co ty – stwierdziła Mara, wsuwając kartędanych do kieszeni tuniki. – Coś jeszcze?– Nie. To znaczy tak – poprawił się Karrde. – Powiedz Ghentowi, żeby nie

leciał z innymi do Floty Katańskiej, tylko zjawił się na Coruscant. Spotkamsię z nim, jak tylko to wszystko się skończy.– Po co ci Ghent? – zdziwiła się dziewczyna.– Chcę zobaczyć, co prawdziwy ekspert od włamywania się do systemów

komputerowych powie na temat tej tajemniczej sumy na koncie Ackbara.Skywalker wspominał, że podejrzewają, iż włamanie do banku i zdeponowa-

341

Page 342: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

nie tej kwoty miały miejsce jednocześnie, ale podobno do tej pory nikt niezdołał tego udowodnić. Założę się, że Ghentowi się to uda.– Zdawało mi się, że ingerencja w sprawy Nowej Republiki miała być

tylko jednorazowa – zaoponowała Mara.– To prawda. Ale kiedy stąd odlecimy, nie chcę zostawiać sobie za plecami

ambitnego Botańczyka.– Racja. No dobrze. Masz dla mnie jakiś statek?Rozległo się pukanie do drzwi.– Za chwilę będę miał – oznajmił Karrde, otwierając drzwi.Ukazała się w nich siostra Skywalkera.– Chciał się pan ze mną widzieć? – spytała.– Tak. – Przemytnik powitał ją skinieniem głowy. – O ile się nie mylę,

zna już pani moją współpracowniczkę, Marę Jade?– Widziałyśmy się przez chwilę zaraz po waszym przyjeździe na Coruscant

– odparła Organa Solo. Na ułamek sekundy oczy obu kobiet się spotkały.Mara zastanawiała się z niepokojem, ile Skywalker powiedział swojej siostrze.– Chciałbym, żeby Mara załatwiła dla mnie pewną sprawę – rzekł Karrde.

Rozejrzał się szybko po korytarzu, po czym zamknął drzwi. – Będzie jej w tymcelu potrzebny szybki statek dalekiego zasięgu.– Mogę się o niego postarać. Czy myśliwiec rozpoznawczy typu Y będzie

odpowiedni, Maro?– Jak najbardziej – rzuciła krótko dziewczyna.– Zawiadomię port kosmiczny i podejmę odpowiednie kroki. – Leia z po-

wrotem przeniosła wzrok na Karrde’a. – Coś jeszcze?– Tak. Interesuje mnie, czy zdołałaby pani jeszcze dziś w nocy zebrać

i wyprawić do floty zespół techniczny?– Radny Fey’lya już wysyła taki zespół – przypomniała mu księżniczka.– Wiem. Ale chciałbym, żeby pani grupa dotarła tam jako pierwsza.Leia przez chwilę mierzyła go wzrokiem.– Jak duży to ma być zespół?– Niezbyt wielki. Mały transportowiec i może dywizjon myśliwców, jeśli

dałoby się go wysłać, nie narażając się przy tym na gromy ze strony władz.Chodzi o to, żeby przy Flocie Katańskiej znaleźli się nie tylko poplecznicyFey’lyi.Mara otworzyła usta, ale zaraz bez słowa je zamknęła. Gdyby Karrde

chciał, żeby Organa Solo wiedziała, iż jego ludzie też się tam wybierają,to sam by jej o tym powiedział. Przemytnik obrzucił dziewczynę szybkimspojrzeniem, po czym znowu przeniósł wzrok na księżniczkę.

342

Page 343: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Czy może to pani załatwić?– Myślę, że tak. Fey’lya ma w armii znaczne poparcie, lecz jest jeszcze

spora grupa ludzi, którzy woleliby widzieć z powrotem u władzy admirałaAckbara.– To są współrzędne miejsca, gdzie znajduje się flota – oznajmił Karrde,

wręczając jej kartę danych. – Im szybciej wyprawi tam pani ten zespół, tymlepiej.– Wyruszą za dwie godziny – obiecała Leia.– To dobrze – rzucił przemytnik; twarz mu się ściągnęła. – W takim ra-

zie jeszcze jedno: chcę, żeby pani wiedziała, iż robię to wyłącznie z dwóchpowodów. Po pierwsze w dowód wdzięczności wobec pani brata, który na-rażał życie, by pomóc Marze mnie uwolnić; a po drugie chcę, by Imperiumodczepiło się ode mnie. Moja wiedza o miejscu postoju Floty Katańskiej jestgłówną przyczyną, dla której ścigają mnie ludzie Thrawna. Jeśli zaś chodzio prowadzoną przez was wojnę i wasze wewnętrzne spory polityczne, to mojaorganizacja ma zamiar zachować całkowitą neutralność. Czy to jasne?– Aż nadto – skinęła głową księżniczka.– To świetnie. W takim razie niech pani zacznie działać. Do Floty Ka-

tańskiej jest stąd bardzo daleko, a dobrze by było mieć nad Fey’lyą jak naj-większą przewagę.– Racja. – Leia zerknęła na dziewczynę. – Chodźmy, Maro. Poszukamy

dla pani odpowiedniego pojazdu.

Tuż przy łóżku Wedge’a Antillesa zadźwięczał alarmująco dzwonek in-terkomu. Mrucząc coś pod nosem, mężczyzna namacał w ciemnościach prze-łącznik.– Hej, dajcie mi spokój, dobrze? – rzucił błagalnie. – Ciągle jeszcze funk-

cjonuję według czasu z Ando.– Wedge, tu Luke – odezwał się znajomy głos. – Przepraszam, że wy-

rwałem cię ze snu, ale chciałbym cię prosić o przysługę. Nie miałbyś ochotyzafundować swoim ludziom trochę rozrywki?– Zdawało mi się, że cały czas świetnie się bawimy – odparł Antilles.

Momentalnie całkowicie się rozbudził. – A o co chodzi?– Zbierz pilotów, spotkamy się za godzinę w porcie kosmicznym – oznaj-

mił Skywalker. – Lądowisko numer piętnaście. Mamy stary transportowiec;powinno nam się udać zmieścić na pokładzie wszystkie wasze myśliwce.– A zatem szykuje się dłuższa wyprawa?– Kilka dni. W tej chwili nie mogę ci nic więcejpowiedzieć.

343

Page 344: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Nie ma sprawy, szefie. Za godzinę tam będziemy.– W takim razie do zobaczenia. I dziękuję.Wedge wyłączył interkom i zsunął się z łóżka. Poczuł, że ogarnia go fa-

la podniecenia. W ciągu dziesięciu lat służby w siłach zbrojnych Sojuszu,a potem Nowej Republiki, brał udział w wielu akcjach: dużo latał i dużo wal-czył. Ale jakoś tak się składało, że misje, w których uczestniczył także LukeSkywalker, zapadły mu w pamięć jako najbardziej emocjonujące. Nie bardzowiedział, dlaczego tak się działo; może Jedi miał po prostu takie szczęście.Wedge miał nadzieję, że tak właśnie było. Życie pomiędzy rozgrywka-

mi politycznymi na Coruscant a usuwaniem skutków ataków imperialnychna odległe planety Nowej Republiki stawało się coraz bardziej frustrujące.Przydałaby się jakaś odmiana.Włączył światło, wyciągnął z szafy czysty kombinezon i zaczął się ubierać.

Mimo iż był środek nocy, statek opuścił Coruscant bez problemów – gwa-rantowała to pozycja Leii. Ale transportowiec z dwunastoma myśliwcami napokładzie był zjawiskiem na tyle intrygującym, że wywołał liczne komenta-rze i spekulacje. . . I było jasne, że wcześniej czy później dotrą one do uszupopleczników Fey’lyi.Rano Botańczyk wiedział już o wszystkim.– To daleko wykracza poza wszelkie wewnętrzne rozgrywki polityczne –

warknął do Leii. Jego futro falowało jak łany traw na wietrze. – To byłoposuniecie rażąco sprzeczne z prawem. A może nawet zdrada.– Chyba nie posunęłabym się aż do takiego stwierdzenia – ostudziła go

Mon Mothma. Ale wyglądała na zakłopotaną. – Leio, dlaczego to zrobiłaś?– Zrobiła to dlatego, że ją o to prosiłem – odezwał się spokojnie Karrde. –

A ponieważ Flota Katańska nie podlega jeszcze formalnie Nowej Republice,nie rozumiem, dlaczego jakakolwiek związana z nią działalność miałaby byćsprzeczna z prawem.– Jak powinno wyglądać postępowanie zgodne z prawem, wyjaśnimy ci

później, przemytniku – rzucił lodowato Fey’lya. – Teraz musimy się zająćo wiele ważniejszą kwestią poważnego złamania zasad bezpieczeństwa. MonMothmo, apeluję o to, by wydano nakaz aresztowania Solo i Skywalkera.– Nakaz aresztowania?! – Nawet przewodnicząca Rady była zaskoczona.– Dowiedzieli się, gdzie się znajduje Flota Katańska, chociaż nie mają

prawa do tej ściśle tajnej informacji. Muszą być trzymani w odosobnieniu doczasu, gdy cała flota przejdzie w posiadanie Nowej Republiki.

344

Page 345: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Nie wydaje mi się, aby to było konieczne – stwierdziła księżniczka, zer-kając na Karrde’a. – Zarówno Hanowi, jak i Luke’owi przekazywano w prze-szłości ściśle tajne informacje. . .– Ale teraz nie interesuje nas to, co było dawniej – przerwał jej Fey’lya.

– Teraz sytuacja jest taka, że nie powinni znać tej informacji. – Jego futrooklapło. – Uważam, że w zaistniałych warunkach będzie najlepiej, jeśli samobejmę kierownictwo tej misji.Leia posłała Karrde’owi szybkie spojrzenie i domyśliła się, że przemytnik

pomyślał o tym samym co ona. Jeśli Fey’lya zdoła osobiście sprowadzić naCoruscant Flotę Katańska. . .– Naturalnie będzie pan mile widziany na pokładzie – zwrócił się Karrde

do Botańczyka. – Radnej Organie Solo i mnie pańska obecność sprawi dużąprzyjemność.Dopiero po chwili do Fey’lyi dotarł sens tych słów.– O czym pan mówi? – rzucił ostro Botańczyk. – Żadne z was nie zostało

upoważnione, by wziąć udział w tej wyprawie.– Ja nas upoważniam – oznajmił przemytnik lodowatym tonem. – Flota

Katańska wciąż jeszcze należy do mnie, aż do chwili, gdy przejmie ją NowaRepublika. Do tego czasu ja dyktuję warunki.Futro Fey’lyi znów oklapło i przez moment Leia miała wrażenie, że Bo-

tańczyk rzuci się na Karrde’a.– Zapamiętam to sobie, przemytniku – syknął. – Kiedyś mi za to zapłacisz.Karrde uśmiechnął się ironicznie.– Zobaczymy. Czy możemy ruszać?

Page 346: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

27Rozległ się brzęczyk komputera; Luke wyprostował się w fotelu. Po pięciu

dniach podróży wreszcie dotarli do celu.– Jesteśmy na miejscu – powiedział. – Gotów?– Przecież mnie znasz – odparł siedzący obok w fotelu pilota Solo. –

Zawsze jestem gotowy.Luke posłał przyjacielowi ukradkowe spojrzenie. Z pozoru Han wydawał

się niemal taki, jak zawsze. Ale pod maską zwykłej dla niego nonszalancjiw ciągu ostatnich kilku dni Skywalker zauważył coś jeszcze: dziwne przygnę-bienie, które towarzyszyło Hanowi od chwili opuszczenia Coruscant. Terazmłody Jedi także je wyczuwał; dostrzegł również, że twarz przyjaciela jestwyraźnie napięta.– Nic ci nie jest? – spytał cicho.– Nie, skądże. Czuję się świetnie. – Twarz Solo jeszcze bardziej się ścią-

gnęła. – Ale chciałbym, aby choć raz znaleźli kogoś innego do tych wycieczekpo galaktyce. Wiesz, że nie spędziłem z Leią nawet jednego dnia? Nie widzie-liśmy się przez cały miesiąc, a potem nie mieliśmy dla siebie choćby jednegodnia.– Wiem – westchnął Skywalker. – Czasem mam wrażenie, że od chwili,

kiedy razem z robotami i Benem Kenobim uciekliśmy w pośpiechu z Tatooine,jesteśmy cały czas w biegu.

346

Page 347: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Nie widziałem jej przez cały miesiąc – powtórzył Solo, potrząsając gło-wą. – Jej ciąża jest teraz dwa razy bardziej widoczna niż wtedy, gdy wyjeż-dżała. Nawet nie wiem, co ich tam z Chewiem spotkało – zdążyła mi tylkopowiedzieć, że ci Noghri są teraz po naszej strome. Choć nie bardzo wiem, coto właściwie oznacza. Z Chewiego też nic nie zdołałem wyciągnąć. Twierdzi,że to jej zasługa i sama powinna mi o wszystkim opowiedzieć. Mam ochotęgo udusić.– Musisz się z tym pogodzić, Han. – Luke wzruszył ramionami. – Po

prostu jesteśmy zbyt dobrzy w tym, co robimy.Han prychnął lekceważąco, ale jego twarz jakby nieco złagodniała.– Jasne.– A co istotniejsze, zaliczamy się do tych, którym Leia może ufać – ciągnął

Skywalker poważniejszym tonem. – Dopóki się nie dowiemy, w jaki sposóbImperium zdobywa informacje z Pałacu Imperialnego, takich ludzi będziezaledwie garstka.– Tak – skrzywił się Solo. – Ktoś mi powiedział, że Imperium nazywa

swojego informatora Źródłem Delta. Domyślasz się, kto lub co to może być?– Mówiąc prawdę, nie. Ale ten informator musi mieć jakieś powiązania

ze Zgromadzeniem. Albo nawet z Radą. Jedno jest pewne: trzeba się sprężyći jak najszybciej go zlokalizować.– Tak. – Han sięgnął po dźwignię napędu nadprzestrzennego. – Przygotuj

się. . .Pociągnął za dźwignię i w chwilę później znów otoczyła ich czerń kosmosu.– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Solo.– Tak. – Luke rozejrzał się dokoła i przeszedł go mimowolny dreszcz. –

W samym środku kosmicznej pustki.– To uczucie nie powinno być ci obce – zauważył Han i uruchomił czujniki.– Dzięki – rzucił Skywalker – ale nie chciałbym, aby przebywanie z ze-

psutym napędem nadprzestrzennym z dala od jakiejkolwiek planety stało siędla mnie stanem normalnym.– Nie to miałem na myśli. Mówiłem o Tatooine – rzekł niewinnie Solo,

włączając nadajnik. – Wedge?Z urządzenia natychmiast rozległ się głos Antillesa.– Wygląda na to, że nasz cel jest na kierunku zero-cztery-siedem przecinek

jeden-sześć-sześć – oznajmił Han. – Jesteście gotowi do startu?– Jak nigdy.– Świetnie. – Solo jeszcze raz wyjrzał przez iluminator i otworzył pokrywę

luku towarowego. – No, to jazda.

347

Page 348: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Luke odwrócił głowę we wskazanym przez Hana kierunku. Z początkuwidział jedynie rozrzucone gdzieniegdzie gwiazdy, oślepiająco jasne na tleotaczającej je czerni. Ale po chwili dostrzegł także łagodny blask światełstatku. Wbił wzrok w pustą przestrzeń pomiędzy jasnymi punkcikami, sta-rając się w myślach zobaczyć kształt pojazdu; i nagle w jego umyśle powstałbardzo wyraźny obraz.– To rzeczywiście jest pancernik.– A tuż za nim kolejny – rzekł Solo. – I jeszcze trzy nieco poniżej i na

prawo.Skywalker skinął głową na znak, że je zauważył. Przeszedł go dziwny

dreszcz. Flota Katańska. Dopiero teraz uświadomił sobie, że tak naprawdęto nie bardzo wierzył w jej istnienie.– Który sprawdzimy najpierw? – spytał.– Może po prostu ten najbliższy – zasugerował Han.– Nie – powiedział wolno Jedi, starając się sprecyzować dziwne uczucie,

które nim owładnęło. – Nie. Zajrzyjmy raczej. . . do tamtego. – Wskazał rękąświatła widoczne kilka kilometrów dalej.– A jest po temu jakiś szczególny powód?– Trudno mi powiedzieć – wyznał Skywalker.Poczuł na sobie przenikliwe spojrzenie przyjaciela.W końcu Solo wzruszył ramionami.– Dobrze. Nie ma sprawy. Możemy podlecieć do tamtego. Wedge, słyszałeś

wszystko?– Tak – potwierdził Antilles. – Będziemy was eskortować. Jak dotąd

wszystko wygląda spokojnie.– To dobrze – rzekł Solo. – Ale i tak miejcie się na baczności. – Zerknął

na przyrządy i włączył interkom transportowca. – Lando? Gdzie jesteś?– Tuż przy luku towarowym – odparł Calrissian. – Sanie mechaniczne są

już załadowane i gotowe do drogi.– Dobrze – rzucił Han. – Ruszamy.Posuwali się szybko w stronę pancernika. Znajdowali się już na tyle blisko,

że w słabym świetle gwiazd Skywalker był w stanie wyłowić z ciemności zaryskadłuba. Statek miał mniej więcej cylindryczny kształt. W środkowej czę-ści i na przodzie rozmieszczono równomiernie sześć baterii turbolaserowych.Dziób pancernika wyglądał – dokładnie tak, jak ktoś to kiedyś Luke’owi opi-sał – jak gigantyczny małż, który usiłuje połknąć zbyt duży kąsek. Ogólniestatek sprawiał wrażenie archaicznego zabytku. Ale było to tylko złudzenie.Pancerniki stanowiły trzon floty Starej Republiki; i mimo iż nie wyglądały

348

Page 349: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

tak zgrabnie jak imperialne niszczyciele gwiezdne, które je zastąpiły, to ichpotężne działa turbolaserowe były nadal niezwykle groźną bronią.– Jak dostaniemy się na pokład? – zwrócił się do Hana Skywalker.– Tam jest główna śluza – odparł Solo, wskazując utworzony z bladych

świateł prostokąt. – Wprowadzimy statek do środka.Skywalker popatrzył z powątpiewaniem na świetlny prostokąt.– O ile się tam zmieścimy.Okazało się, że jego obawy były zupełnie nieuzasadnione. Wejście do ślu-

zy było większe, niż mu się pierwotnie wydawało, a sam hangar równieżokazał się bardzo obszerny. Z właściwą sobie zręcznością Han wprowadziłtransportowiec do środka, obrócił go dziobem do wyjścia i posadził na płycielądowiska.– No, to do dzieła – rzucił. Przełączył wszystkie układy w stan spoczynku

i odpiął pasy.Kiedy Solo i Skywalker dotarli do luku towarowego, czekali już tam na

nich Lando, Chewbacca i czteroosobowy zespół techników. Ci ostatni – z bla-sterami u pasa, do czego nie byli przyzwyczajeni – mieli dosyć niepewne miny.– Sprawdziłeś już skład powietrza, Anzelm? – spytał Solo.– Chyba nie ma powodu do obaw – poinformował kierownik grupy, poda-

jąc Hanowi elektroniczny notes. – Jest lepiej, niż można się było spodziewaćpo tylu latach. Widocznie wciąż działają jeszcze jakieś roboty sprzątające.Solo zerknął na wynik analizy i oddał technikowi komputerek. Skinął na

Chewbaccę.– Dobra. Chewie: otwórz luk. Tomrus: ty poprowadzisz sanie. Uważaj na

dziury w płytach grawitacyjnych; wolałbym, żeby sanie nie skoczyły naglepod sufit. Powietrze w hangarze było trochę zatęchłe. Luke stwierdził, żema ono zapach kurzu i starego oleju, pomieszany z jakimiś metalicznymiwyziewami – ale i tak okazało się lepsze, niż przypuszczał.– Niesamowite – skomentował, kiedy posuwali się za saniami w stronę

głównego wyjścia. – I to po tylu latach.– Te komputerowe układy podporządkowania były bardzo solidnie zapro-

jektowane – stwierdził Lando. – Co dalej, Han?– Chyba się rozdzielimy – odparł Solo. – Ty i Chewie weźmiecie Anzelma,

Tomrusa i sanie, i sprawdzicie stan techniczny statku. My pójdziemy namostek.Dla Luke’a była to jedna z najbardziej niesamowitych wypraw w życiu

i to właśnie dlatego, że wszystko wyglądało tak normalnie. W przestronnych

349

Page 350: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

korytarzach paliły się światła, działały płyty grawitacyjne i urządzenia utrzy-mujące stały skład powietrza. Za każdym razem, kiedy któryś z idących zna-lazł się dostatecznie blisko, umieszczone w ścianach korytarza drzwi otwierałysię automatycznie, ukazując utrzymane w absolutnym porządku narzędziow-nie, magazyny ze sprzętem i kabiny rekreacyjne dla załogi. Oprócz odgłosuwłasnych kroków słyszeli także jednostajne buczenie urządzeń statku. Odczasu do czasu natrafiali na jakiegoś pochłoniętego pracą, przestarzałego ro-bota. Można by sądzić, że statek opuszczono zaledwie wczoraj.Ale było inaczej. Pancerniki dryfowały w przestrzeni kosmicznej od pół

wieku. . . A obsługujący je ludzie nie opuścili ich, ale pogrążeni w szaleń-stwie umarli. Zerkając w poprzeczne korytarze, Skywalker zastanawiał się,co roboty sprzątające zrobiły z tymi wszystkimi ciałami.Droga z hangaru na mostek była dosyć długa, ale w końcu dotarli na

miejsce.– No, jesteśmy – oznajmił Han przez komunikator, kiedy drzwi oddziela-

jące mostek od niewielkiej sterowni rozsunęły się, skrzypiąc cichutko. – Niewygląda na to, by coś było poważnie uszkodzone. A co z silnikami podświetl-nymi?– Zdaje się, że nie są w najlepszym stanie – odparł Lando. – Tomrus

twierdzi, że sześć z ośmiu głównych przetworników mocy nie działa. Wciążjeszcze sprawdza uszkodzenia, ale wydaje mi się, że bez kapitalnego remontuta balia nigdzie stąd nie poleci.– Zgadnij, czy jestem zdziwiony – stwierdził Han ironicznie. – A w jakim

stanie jest napęd nadprzestrzenny? Może zdołalibyśmy chociaż przerzucićstatek w miejsce, z którego będzie go można zaholować do stoczni?– Anzelm właśnie to sprawdza – odparł Calrissian. – Ale moim zdaniem

nie ma co na to liczyć.– Jasne. No cóż, na razie mamy się tylko przyjrzeć tym pancernikom, nie

musimy ich uruchamiać. Zobaczymy jeszcze, które z tych układów sterowaniadziałają i możemy się stąd zwijać.Luke zerknął na ścianę powyżej drzwi. Przyglądał się przez chwilę zawie-

szonej tam ozdobnej tabliczce z nazwą statku.– To „Katana” – wyszeptał.– Co takiego?! – Solo wyciągnął szyję, żeby dojrzeć napis na tabliczce. –

No, no. – Spojrzał z ukosa na Skywalkera. – Czy to dlatego wybrałeś właśnieten statek?– Chyba tak. Kierowała mną Moc.– Han, Luke! – rozległ się nagle głos Wedge’a. – Mamy towarzystwo.

350

Page 351: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Gdzie? – Skywalkerowi serce skoczyło do gardła.– Nadlatują z kierunku dwa-jeden-zero przecinek dwa-jeden-jeden. Usta-

wienie. . . To fregata eskortowa!Luke z ulgą wypuścił powietrze.– Trzeba się do nich odezwać – zaproponował. – Dajmy im znać, że tu

jesteśmy.– Właściwie to oni sami nas wzywają – stwierdził Wedge. – Poczekajcie,

połączę was.– . . . pitanie Solo, tu kapitan Virgilio z fregaty eskortowej „Wędrowiec” –

odezwał się z nadajnika jakiś głos. – Czy pan mnie słyszy?– Tu Solo – rzekł Han. – Jestem na pokładzie statku Starej Republiki

„Katana”. . .– Kapitanie Solo, jestem zmuszony pana poinformować, że pan i pańscy

ludzie są aresztowani – przerwał mu Virgilio. – Macie natychmiast powrócićna swój statek i się poddać.

Słowa Virgilia odbiły się gromkim echem w głuchej ciszy, jaka zapadław kabinie obserwacyjnej znajdującej się za mostkiem fregaty „Wędrowca”.Siedzący na stanowisku dowodzenia Fey’lya posłał szyderczy uśmiech Leiii nieco mniej bezczelny Karrde’owi. Następnie z powrotem skupił uwagę namajaczących w oddali myśliwcach.– Chyba nie biorą pana poważnie, kapitanie – rzekł do interkomu. – Może

posłanie tam kilku dywizjonów myśliwców przekona ich, że nie żartujemy.– Tak jest – pospieszył z odpowiedzią Virgilio. Leia na próżno starała

się doszukać w słowach kapitana cienia urazy. Większość dowódców, którychznała, byłaby poirytowana faktem, że jakiś cywil wydaje im rozkazy w spra-wach wojskowych – zwłaszcza cywil, którego doświadczenie w tej dziedziniejest znikome. Ale z drugiej strony Fey’lya na pewno nie wyznaczyłby do tejmisji „Wędrowca”, gdyby Virgilio nie był jednym z jego najbardziej zagorza-łych zwolenników. Jeśli Leia miała jeszcze jakieś wątpliwości, to teraz stałosię dla niej jasne, kto tu tak naprawdę dowodzi. – Myśliwce: start. – Rozległasię seria głuchych odgłosów, kiedy dwa dywizjony republikańskich myśliwcówodrywały się od statku. – Kapitanie Solo, tu kapitan Virgilio. Niech się panzgłosi.– Kapitanie, tu dowódca Żelaznego Dywizjonu, major Antilles – odezwał

się głos Wedge’a. – Czy wolno mi spytać, kto panu wydał rozkaz aresztowa-nia?

351

Page 352: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Pan pozwoli, że ja na to odpowiem, kapitanie – rzekł Fey’lya. Odwróciłsię i wcisnął odpowiedni guzik nadajnika. – Majorze Antilles, tu radny BorskFey’lya – oznajmił. – Wątpię, by pan o tym wiedział, ale kapitan Solo działanielegalnie.– Przykro mi – stwierdził Wedge – ale to chyba niemożliwe. Otrzymaliśmy

rozkazy od radnej Leii Organy Solo.– Ale ja mam nowe rozkazy, które pochodzą bezpośrednio od Mon Moth-

my – zakomunikował Botańczyk. – A zatem. . .– Czy może pan to udowodnić?Fey’lyę na moment zatkało.– Rozkaz leży tu, przede mną – odparł. – Może pan go zobaczyć na własne

oczy, gdy tylko znajdzie się pan na pokładzie.– Majorze, w chwili obecnej kwestia, kto wydał rozkaz aresztowania, jest

drugorzędna – wtrącił Virgilio poirytowanym tonem. – Jako oficer wyższyrangą osobiście rozkazuję panu się poddać i sprowadzić pański dywizjon napokład mojego statku.Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Leia posłała spojrzenie w kierunku Kar-

rde’a, który siedział parę metrów od niej. Ale przemytnik z kamienną twarząwyglądał przez ścianę z pancernego szkła na zewnątrz.– A co się stanie, jeśli odmówię? – spytał w końcu Antilles.– Daj spokój, Wedge – z głośnika odezwał się teraz głos Hana. – Nie warto

narażać się na sąd polowy. No, zmiataj, nie jesteś nam już potrzebny. Miłobyło pana usłyszeć, Fey’lya. – Rozległ się cichy trzask.– Solo! – warknął Botańczyk, pochylając się nad nadajnikiem, jakby to

mogło cokolwiek zmienić. – Solo! – Zwrócił wzburzone spojrzenie na Leię.– Proszę tu podejść – rzucił rozkazująco, stukając palcem w urządzenie. –Chcę z nim porozmawiać.– Przykro mi – potrząsnęła głową księżniczka. – W takim stanie Han nie

zechce nikogo słuchać.– Proszę panią po raz ostatni, radna Organa Solo – rzekł Botańczyk,

a jego futro nieco oklapło. – Jeżeli pani odmówi. . .Nie zdążył dokończyć swojej groźby. Kątem oka Leia dostrzegła jakieś

poruszenie na zewnątrz statku; nim odwróciła się w tamtą stronę, na „Wę-drowcu” zdążył się już włączyć alarm.– Co się. . . ? – wyjąkał Fey’lya. Z przestrachem rozejrzał się dookoła,

wiercąc się nerwowo na krześle.– To imperialny niszczyciel gwiezdny – poinformował go Karrde, prze-

krzykując wycie syren. – I najwyraźniej leci w naszą stronę.

352

Page 353: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Mamy towarzystwo, dowódco – oznajmił jeden z pilotów Wedge’a, kiedyz nadajnika odezwał się odgłos wyjących na „Wędrowcu” syren alarmowych.– Niszczyciel gwiezdny na jeden-siedem-osiem przecinek osiem-zero-sześć.– Zrozumiałem – odparł Wedge. Gwałtownie obrócił maszynę o sto osiem-

dziesiąt stopni, ustawiając ją tyłem do nadlatujących od strony fregaty my-śliwców. Przed sobą ujrzał niszczyciel gwiezdny, który zbliżał się do nierucho-mej Floty Katańskiej niemal dokładnie z przeciwnej strony niż „Wędrowiec”.– Luke? – zawołał.– Widzimy go – odparł zdławionym głosem Skywalker. – Zaraz wracamy

do hangaru.– Dobra. Zaraz, chwileczkę. . . – rzucił Wedge. Na tle ciemnego kadłuba

imperialnego niszczyciela zarysowały się nagle białe smugi. – Wysyłają jakieśpojazdy – poinformował Skywalkera. – Dwanaście. . . Sądząc po wyglądziespalin, to chyba promy desantowe.– Spóbujemy się pospieszyć – rozległ się głos Hana. – Dzięki za ostrzeżenie;

a teraz już naprawdę zmykajcie na fregatę.Rozległ się cichy trzask i nadajnik umilkł.– Jeszcze czego – mruknął pod nosem Wedge. – Żelazny Dywizjon: ata-

kujemy.Kapitan Virgilio usiłował coś powiedzieć na otwartym kanale, ale Antilles

przełączył nadajnik na częstotliwość swojego dywizjonu i z wyciem silnikapomknął w stronę Floty Katańskiej.

Widoczny tuż za smugami spalin z myśliwców „Wędrowca” Żelazny Dy-wizjon wykonał zwrot i rzucił się w kierunku gwiezdnego niszczyciela.– Oni atakują! – wysapał Fey’lya. – Chyba zupełnie oszaleli!– To nie jest atak: oni starają się ochronić pancernik – wyjaśniła Leia.

Obserwowała rozwój sytuacji, starając się przewidzieć, w którym miejscumyśliwce dopadną promów. Oceniła, że nastąpi to zbyt blisko „Katany”, abyzdołały je zestrzelić. – Musimy im pomóc – oznajmiła. – Kapitanie Virgilio. . .– Kapitanie Virgilio, proszę natychmiast odwołać swoje myśliwce – wpadł

jej w słowo Fey’lya. – Niech sekcja nawigacyjna dokona obliczeń do skokuw nadprzestrzeń.– Czy sugeruje pan, że mamy ich tak zostawić? – odezwał się dowódca

fregaty, wyraźnie zdumiony.– Naszym podstawowym obowiązkiem, kapitanie, jest ujść stąd z życiem

i powiadomić o wszystkim innych – odparł ostro Botańczyk. – Jeśli Żelazny

353

Page 354: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Dywizjon z uporem odmawia wykonania rozkazu, to nic nie możemy na toporadzić.Leia zerwała się na równe nogi.– Kapitanie. . .Ale Fey’lya był szybszy i wyłączył komunikator, nim księżniczka zdołała

cokolwiek więcej powiedzieć.– Ja tu dowodzę, radna Organa Solo – wycedził, gdy Leia ruszyła w jego

stronę. – Upoważniła mnie do tego sama Mon Mothma.– Do diabła z pańskimi upoważnieniami! – zawołała księżniczka. Przez

moment czuła nieodpartą chęć, żeby wyciągnąć miecz świetlny i rozpłataćnim tę tępą twarz. . . Zdołała się jednak pohamować. Gwałtowna nienawiśćbyła prostą drogą ku ciemnej stronie. – Mon Mothma nie spodziewała siępodobnego obrotu spraw – rzekła, siląc się na spokój. – Fey’lya, tam są mójmąż i mój brat. Jeśli im nie pomożemy, zginą.– Jeśli nawet spróbujemy im pomóc, to i tak na pewno ich nie ocalimy

– stwierdził lodowato Botańczyk. – A przy okazji zginą pani nie narodzonedzieci.Leia poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż w serce.– To nieuczciwe – wyszeptała.– Rzeczywistość nie zawsze jest uczciwa – rzucił Fey’lya. – A w tym

wypadku rzeczywistość jest taka, że nie będę tracił ludzi i statków, by bronićprzegranej sprawy.– Ta sprawa nie jest przegrana! – zaoponowała gwałtownie księżniczka.

Głos załamał jej się z rozpaczy. Nie; to nie mogło się tak skończyć! Nie potym wszystkim, co razem z Hanem przeżyli. Zrobiła jeszcze krok w kierunkuFey’lyi. . .– „Wędrowiec” się stąd wycofa – oznajmił spokojnie Botańczyk i nagle

w jego dłoni pojawił się blaster, ukryty dotychczas gdzieś pod kremowymfutrem. – I ani pani, ani nikt inny tego nie zmieni.

– Jest już wynik analizy wykonanej za pomocą czujników, panie kapitanie!– zawołał w stronę mostka oficer nadzorujący pracę skanerów na „Mścicielu”.– Na żadnym z pozostałych w tym rejonie pancerników nie wykryto obecnościorganizmów żywych.– A zatem skupili się tylko na tym jednym – pokiwał głową kapitan Bran-

dei. – W takim razie tam właśnie uderzymy. Rebelianci z pewnością nie będąskorzy do otwierania ognia w kierunku statku, na którym są ich ludzie. Czy

354

Page 355: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

w dalszym ciągu tylko jeden dywizjon myśliwców leci w stronę naszych pro-mów?– Tak, panie kapitanie. Fregata eskortowa i pozostałe dwa dywizjony na

razie nie zareagowały. Widocznie jeszcze się nie otrząsnęli z zaskoczenia.– Możliwe. – Brandei pozwolił sobie na nieznaczny uśmieszek. Tak, to było

typowe dla rebeliantów: kiedy nie mieli nic do stracenia, potrafili walczyć jakszaleni; ale ledwo zaczęli odnosić zwycięstwa i ich sytuacja się poprawiła,natychmiast przestali być tacy chętni, by w dalszym ciągu ryzykować życie.„I miedzy innymi właśnie dlatego Imperium odniesie w końcu zwycięstwo nadnimi” – pomyślał. – Niech promy desantowe sformują szyk obronny – poleciłoficerowi łączności. – I niech dowództwo myśliwców wyśle dwa dywizjonyprzeciwko tym rebelianckim maszynom. – Ponownie się uśmiechnął. – Proszęteż przesłać wiadomość na „Chimerę” i poinformować wielkiego admirała, żenawiązaliśmy kontakt bojowy z nieprzyjacielem.

Przez dłuższą chwilę Han patrzył ze stanowiska obserwacyjnego na zbliża-jące się pojazdy. Nie zwracając uwagi na czekających przy wejściu na mostekpodenerwowanych techników, starał się w myślach ocenić czas i odległość.– Chyba powinniśmy już iść – ponaglił go stojący obok Luke.– Zostajemy na statku – podjął nagłą decyzję Solo. – Inaczej wyprowadzi-

libyśmy transportowiec z hangaru wprost pod nadlatujące promy desantowei myśliwce. – Włączył komunikator. – Lando?– Tak? – rozległ się natychmiast napięty głos Calrissiana. – Co się tam

dzieje?– Zbliżają się do nas pojazdy imperialne – odparł Han. Podszedł do ta-

blicy sterowniczej do kierowania ogniem dział i skinieniem ręki przywołał dosiebie techników. – Żelazny Dywizjon ruszył im na spotkanie, ale wygląda nato, że Fey’lya ze swoją zgrają postanowił wziąć nogi za pas.Lando zaklął pod nosem.– Nie możemy tu siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak Wedge sa-

motnie nadstawia karku.– I wcale nie zamierzamy – zapewnił go Solo z zawziętością w głosie.

– Zobacz, w jakim stanie jest układ zasilania dział turbolaserowych. Mytu sprawdzimy ich układ sterowniczy. I pospiesz się – jeśli te pojazdy sięrozproszą, nie damy rady ich zniszczyć.– Dobra.Han z powrotem przypiął komunikator do pasa.– Jak to wygląda, Szen?

355

Page 356: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Całkiem solidnie – dobiegł go spod tablicy rozdzielczej zduszony głostechnika. – Klen?– Tu połączenia też są nie naruszone – poinformował drugi technik, spraw-

dzający stanowisko po przeciwnej stronie pomieszczenia. – Jeśli tylko uda misię uruchomić cały układ za pomocą komputera. . . Działa! – Spojrzał naHana. – Wszystko gotowe.Solo usiadł przy stanowisku kierowania ogniem. Obrzucił wzrokiem nie

znany mu układ tablicy sterowniczej. Zastanawiał się, czy cały ten wysiłeknie był daremny. W końcu te pancerniki – mimo iż wyposażone w central-ny, sterujący wszystkim komputer i kompletny układ podporządkowania –wymagały dwóch tysięcy ludzi obsługi.Ale z kolei pojazdy imperialne na pewno nie spodziewały się, że taki

bezpański wrak może otworzyć do nich ogień. Taką przynajmniej Han miałnadzieję.– No to jazda – mruknął pod nosem. Wystukał polecenie dla komputera

i na ekranie wyświetlił się celownik. Promy desantowe w dalszym ciągu le-ciały w zwartym szyku, dzięki czemu ich pola ochronne zachodziły na siebie,chroniąc pojazdy przed ogniem zbliżającego się Żelaznego Dywizjonu. Tym-czasem szybsze od wahadłowców myśliwce imperialne właśnie je dogoniłyi zaczęły wyprzedzać.– Układ zasilania wytrzyma co najwżyej jeden strzał – szepnął Luke.– Dzięki – burknął Solo. – Dodałeś mi otuchy. – Nabrał głęboko powietrza

w płuca i delikatnie nacisnął guzik uruchamiający działa.„Katana” przechyliła się lekko na bok, a na zewnątrz rozbłysły smu-

gi światła laserowego; jednocześnie Han usłyszał podwójny, głuchy odgłosrozlatujących się kondensatorów. Luke miał rację: pierwsza salwa była za-razem ostatnią. Ale spełniła swoje zadanie. Wiązki laserowe trafiły w samśrodek nieprzyjacielskiej formacji i nagle cała przestrzeń rozjaśniła się szere-giem ognistych eksplozji. Przez kilka sekund spoza fruwających w przestrze-ni szczątków i szalejących płomieni nie było nic widać. Po chwili z ognistejchmury wyłoniła się garstka pojazdów; wkrótce dołączyło do nich kilka dal-szych, ale te – sądząc ze sposobu, w jaki się poruszały – były uszkodzone.– Wygląda na to, że załatwiłeś pięć promów desantowych – oznajmił Klen,

spoglądając przez makrolornetkę. – A na dodatek jeszcze kilka imperialnychmyśliwców.– Reszta próbuje robić uniki – dodał Skywalker.– No dobra, koniec zabawy – rzucił Solo. Podniósł się z fotela i wyjął zza

pasa komunikator. – Lando?

356

Page 357: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Narobiłeś tu niezłego bigosu, Han – odezwał się Calrissian. – Rozleciałsię cały układ zasilania i co najmniej jeden generator. Co teraz?– Przygotujemy się na przyjęcie gości. Spotkajmy się w lewym głównym

korytarzu, tuż przed hangarem. Razem zastanowimy się, jak zorganizowaćobronę.– Zgoda.Solo wyłączył komunikator.– Idziemy – rozkazał.– Lepiej, żebyśmy naprawdę coś wymyślili – stwierdził Luke, kiedy opuścili

mostek i ruszyli korytarzem. – Zwłaszcza że nasze szansę są nie większe niżjeden do czterdziestu.– Takie wyliczenia mnie nie interesują – zgromił go Han. Zerknął na

zegarek: promy mogły wylądować w każdej chwili. – Poza tym sytuacja możezawsze ulec zmianie.

– Nie możemy ich tak po prostu zostawić – podjęła na nowo Leia. Miałaświadomość tego, że przemawia do Fey’lyi jak do dziecka. – Tam są mój mążi mój brat, a także dwunastu doskonałych pilotów. Nie możemy ich zostawićna pastwę Imperium.– Nie wolno nam przedkładać względów prywatnych ponad dobro Nowej

Republiki – oznajmił Fey’lya. Jego futro zafalowało; zapewne było to oznakąpodziwu dla własnego konceptu. Botańczyk wciąż mocno trzymał w dłoniblaster.– To nie są jedynie względy prywatne – upierała się księżniczka, resztkami

sił powstrzymując wybuch gniewu. – Chodzi o. . .– Chwileczkę – przerwał jej Fey’lya. Dotknął przełącznika interkomu. –

Kapitanie? Kiedy będziemy mogli wykonać skok w nadprzestrzeń?– Za jakąś minutę – rozległ się w odpowiedzi głos Virgilia. – Może dwie.– Proszę się postarać zrobić to jak najszybciej, kapitanie – rzucił ponagla-

jąco Botańczyk. Wyłączył interkom i ponownie odwrócił się do Leii. – Panicoś mówiła?Księżniczka rozluźniła mięśnie. Gdyby Fey’lya skierował broń nieco w bok

– choćby odrobinę – mogłaby go zaatakować. Ale w obecnej sytuacji była bez-radna. Jej wciąż jeszcze znikome umiejętności w posługiwaniu się Mocą niesięgały tak daleko, by mogła wyrwać czy choćby podbić Botańczykowi bla-ster, a Fey’lya znajdował się jakiś metr poza zasięgiem jej miecza świetlnego.– Życie Hana i Luke’a jest niezwykle cenne dla Nowej Republiki – stwier-

dziła. – Jeśli zginą albo zostaną pojmani. . .

357

Page 358: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– „Katana” otworzyła ogień – zauważył spokojnie Karrde. Podniósł sięz krzesła, jakby chcąc się temu lepiej przyjrzeć.Leia wyjrzała na zewnątrz akurat w chwili, gdy imperialne pojazdy znik-

nęły na krótko w ognistej chmurze.– Oni wiedzą bardzo dużo na temat działań Nowej Republiki, Fey’lya. Czy

chce pan, by Imperium posiadło tę wiedzę? – nie ustępowała księżniczka.– Obawiam się, Leio, że nie rozumie pani motywów postępowania radnego

Fey’lyi – rzekł Karrde, ruszając w stronę miejsca, gdzie siedziała księżniczka.Przechodząc obok niej, jakby od niechcenia rzucił na pobliski pulpit elektro-niczny notes. – To naturalne, że niepokoi się pani o swoją rodzinę – ciągnął.Zrobił jeszcze parę kroków, po czym odwrócił się twarzą do Botańczyka. –Jednak radny Fey’lya kieruje się inną hierarchią wartości.– Nie wątpię – powiedziała księżniczka. Spojrzała na odłożony przez prze-

mytnika komputerek i poczuła nagłą suchość w ustach. Na ekranie widnia-ło lakoniczne polecenie: „Proszę włączyć interkom i nadajnik”. Podniosławzrok. Botańczyk w dalszym ciągu celował w nią z blastera, ale jego fiole-towe oczy były zwrócone na Karrde’a. Leia zacisnęła zęby, skupiła uwagęna pulpicie za plecami Fey’lyi i sięgnęła do niego Mocą. . . Bez najmniejsze-go szczęknięcia udało jej się włączyć interkom. Jeszcze odrobina wysiłku. . .i uruchomiła nadajnik. – Nie bardzo rozumiem – zwróciła się do przemytnika.– Czymże w takim razie kieruje się według pana radny Fey’lya?– To dziecinnie proste – pospieszył z wyjaśnieniem Karrde. – Radnemu

Fey’lyi przyświeca wyłącznie jeden cel: utrzymanie się na scenie politycznej.Chce uniknąć walki, gdyż na pokładzie statku znaleźli się jego najzagorzalsizwolennicy i nie może sobie pozwolić na to, by stracić któregokolwiek z nich.– Co takiego?! – zdziwiła się Leia. – A ja sądziłam. . .– Że to jest zwykła załoga „Wędrowca”? – Przemytnik potrząsnął głową.

– Bynajmniej. Ze zwykłej załogi pozostali jedynie kapitan i starsi oficerowie,którzy i tak byli w większości po jego stronie. Dlatego właśnie Fey’lya potrze-bował kilku godzin przed wyruszeniem z Coruscant: tak pozamieniał przy-działy, aby na fregatę trafili wyłącznie ludzie lojalni wobec niego. – Uśmiech-nął się nieznacznie. – Choć oczywiście żaden z nich nie zdawał sobie z tegosprawy. Wszyscy byli święcie przekonani, że chodziło jedynie o zachowanieodpowiednich środków bezpieczeństwa.Księżniczka pokiwała głową. Czuła, że oblewa ją zimny pot. A więc to

nie tylko kapitan. . . Cały statek stał po stronie Fey’lyi. . .A zatem było już po wszystkim – przegrała. Nawet gdyby zdołała jakoś

obezwładnić Botańczyka, to i tak przegrała.

358

Page 359: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Rozumie więc pani – ciągnął dalej przemytnik, jakby od niechcenia –dlaczego Fey’lya tak bardzo nie chce, aby jego poplecznicy narażali życiew imię jakiejś staromodnej lojalności wobec kolegów. Zwłaszcza że tyle wy-siłku kosztowało go przekonanie ich o tym, jak bardzo leży mu na sercu loszwykłego żołnierza. Leia posłała Karrde’owi przenikliwe spojrzenie, uświa-damiając sobie nagle, do czego przemytnik zmierza.– Czy to prawda? – zwróciła się do Botańczyka z udawanym niedowierza-

niem w głosie. – Ta cała gadka o pańskim poparciu dla wojska była niczyminnym jak tylko zwykłą polityczną gierką?– Niech pani nie będzie śmieszna – odparł Fey’lya, a jego futro zafalowało

w wyrazie pogardy. – A na cóż innego są potrzebni politykowi żołnierze?– I dlatego właśnie nie obchodzi pana to, czy ludzie z Żelaznego Dywizjonu

zginą czy nie? – wtrącił przemytnik. – Dlatego że oni i tak wolą się nie mieszaćdo polityki?– Nikt nie troszczy się o życie swoich wrogów – rzekł Botańczyk lodowa-

tym tonem. – A każdy, kto nie jest po mojej stronie, jest moim wrogiem. –Machnął blasterem. – Sądzę, kapitanie Karrde, że nie muszę już nic więcejwyjaśniać.Przemytnik oderwał wzrok od Fey’lyi i wyjrzał na zewnątrz.– Nie – oznajmił. – Myślę, że powiedział pan już dostatecznie dużo.Leia podążyła za jego wzrokiem. Przestrzeń pomiędzy „Wędrowcem”

a „Kataną” zaroiła się od myśliwców, które dwójkami i trójkami leciały napomoc Wedge’owi. Ich piloci odwracali się tym samym od polityka, którywłaśnie jasno określił granice swojej troski o ich dobro.– Tak – szepnęła. – Dosyć już pan wyjaśnił.Botańczyk obrzucił ją zdumionym spojrzeniem; ale nim zdążył się ode-

zwać, otworzyły się drzwi i stanął w nich kapitan Virgilio. Towarzyszyło mudwóch żołnierzy.– Radny Fey’lyo – odezwał się sztywno kapitan. – Proszę, by udał się pan

do swojej kabiny. Ci dwaj ludzie będą panu towarzyszyć.– Nie rozumiem, kapitanie – rzekł Botańczyk, a jego futro oklapło.– To pomieszczenie zostanie zamknięte – oznajmił Virgilio. Zwracał się

do Fey’lyi z szacunkiem, ale w jego głosie pobrzmiewało rozdrażnienie. Pod-szedł do fotela Botańczyka i pochylił się nad interkomem. – Mówi kapitan– zawołał. – Wszyscy na stanowiska! Natychmiast odezwały się syreny. . .Księżniczka dostrzegła w oczach Fey’lyi nagły błysk zrozumienia.– Kapitanie. . . – zaczął Botańczyk.

359

Page 360: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Widzi pan, niektórzy z nas nie uważają, że lojalność wobec kolegów jestczymś staromodnym – przerwał mu Virgilio i zwrócił się do Leii. – RadnaOrgana Solo, chciałbym prosić, by – jeśli to możliwe – dołączyła pani domnie na mostku. Wezwaliśmy na pomoc krążownik gwiezdny, ale dotarcietutaj zajmie mu trochę czasu.– W takim razie będziemy musieli do tego czasu powstrzymywać prze-

ciwnika – stwierdziła księżniczka, wstając z miejsca. Zerknęła na Karrde’a. –Dziękuję – powiedziała cicho.– Nie zrobiłem tego dla pani ani dla tej waszej Republiki – zastrzegł się

przemytnik. – W każdej chwili może się tu zjawić Mara z moimi ludźmi. Niechciałem, by musieli sami stawić czoło gwiezdnemu niszczycielowi.– I tak się nie stanie – wtrącił Virgilio. – Radny Fey’lyo?– To przegrana sprawa – spróbował po raz ostatni Botańczyk, oddając

żołnierzom blaster.– Nic nie szkodzi. – Kapitan uśmiechnął się lekko. – Powstanie przeciw

Imperium też swego czasu uważano za przegraną sprawę. Proszę mi wyba-czyć, ale muszę się zająć kierowaniem bitwą.

Kiedy nadszedł raport z „Mściciela”, „Chimera” krążyła właśnie po re-jonie, który Pellaeon nazwał na własne potrzeby Bazą.– Ciekawe – skomentował Thrawn. – Zareagowali szybciej, niż się spo-

dziewałem.– Może Karrde okazał się wspaniałomyślny – stwierdził kapitan, przebie-

gając wzrokiem treść raportu. Zostało zniszczonych pięć promów desanto-wych i trzy myśliwce; jeden z pancerników został opanowany przez rebelian-tów i włączył się do walki. Zanosiło się na poważniejsze starcie. – Myślę,panie admirale, że powinniśmy im wysłać na pomoc jeszcze jeden niszczycielgwiezdny. Rebelianci mogli wezwać jakieś większe statki.– Sami tam polecimy, kapitanie – oznajmił Thrawn. – Sekcja nawigacyjna:

z powrotem obrać kurs na Flotę Katańska.Oficer nawigacyjny ani drgnął. Siedział przy swoim stanowisku, zwrócony

do nich plecami, w nienaturalnie sztywnej pozie.– Sekcja nawigacyjna? – powtórzył Thrawn.– Panie admirale, nadeszła wiadomość od patrolowców – zakomunikował

oficer łącznościowy. – W układzie pojawiła się nagle nie zidentyfikowana fre-gata klasy lansjer; zbliża się w naszą stronę. Jej dowódca chce natychmiastrozmawiać z panem – i to osobiście.

360

Page 361: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Gorejące oczy Thrawna zwęziły się złowrogo, ale admirał wcisnął guziknadajnika. . . Pellaeon domyślił się, kto znajduje się na pokładzie fregaty.– Mówi Thrawn – odezwał się wielki admirał. – Zgaduję, że mistrz

C’baoth?– Tak, intuicja pana nie zawiodła – zagrzmiał z głośnika głos starca. –

Muszę z panem porozmawiać, admirale. I to natychmiast.– Właśnie lecimy na pomoc „Mścicielowi” – odparł Thrawn. Jego oczy

powędrowały ku oficerowi nawigacyjnemu, który w dalszym ciągu tkwił nie-ruchomo przy swoim stanowisku. – Zresztą zapewne już to wiesz. Kiedy wró-cimy. . .– Natychmiast, admirale.Starając się nie przerywać głuchej ciszy, Pellaeon określił na komputerze

położenie statku C’baotha.– Ściągnięcie go na pokład zajmie nam co najmniej piętnaście minut –

poinformował szeptem admirała.Thrawn syknął cicho; kapitan doskonale wiedział, o czym myśli jego prze-

łożony. Sytuacja w takich przypadkowych bitwach zmieniała się tak szybko,że piętnastominutowe opóźnienie mogło decydować o zwycięstwie lub poraż-ce.– Kapitanie, proszę rozkazać, by „Tyran” pospieszył z pomocą „Mścicie-

lowi” – powiedział w końcu Thrawn. – My pozostaniemy tutaj, aby poroz-mawiać z naszym sprzymierzeńcem.– Dziękuję panu, admirale – rzekł C’baoth. Nagle oficer nawigacyjny wes-

tchnął i poruszył się na krześle. – Doceniam pańską wspaniałomyślność –dorzucił mistrz Jedi.Thrawn sięgnął do pulpitu i gwałtownym ruchem wyłączył nadajnik. Od-

wrócił się i gestem ręki przywołał dwóch stojących na mostku strażników.– Zabierzcie go do izby chorych – rzucił, wskazując drżącego oficera na-

wigacyjnego.Strażnicy pomogli mężczyźnie wstać z krzesła i poprowadzili go w stronę

wyjścia.– Jak pan myśli, skąd C’baoth wytrzasnął tę fregatę? – spytał półgłosem

Pellaeon, gdy cała trójka nieco się oddaliła.– Zapewne ją porwał – stwierdził admirał. – Przesyłał nam wiadomości

nawet na odległość kilku lat świetlnych i z pewnością wie, jak zawładnąćumysłami innych. Teraz najwyraźniej zdołał połączyć obie te umiejętności.Kapitan zerknął w stronę stanowisk załogi i po plecach przeszedł mu

dreszcz.

361

Page 362: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Chyba nie bardzo mi się to podoba, panie admirale.– Mnie również, kapitanie – przyznał Thrawn. Odwrócił głowę i wyjrzał

przez iluminator. – Być może nadszedł czas – dodał w zadumie – by na no-wo przeanalizować naszą umowę z mistrzem C’baothem. I to przeanalizowaćbardzo uważnie.

Page 363: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

28Działa, turbolaserowe „Katany” nagle ożyły, siejąc zniszczenie wśród im-

perialnych promów desantowych.– Widzieliście to?! – wrzasnął radośnie jeden z pilotów Wedge’a.– Nie czas na pogaduszki, Siódmy – ostudził go Antilles. Starał się coś

dojrzeć przez płonące szczątki pojazdów. Imperium dostało trochę po nosie,ale nic poza tym. – Mają w rezerwie całe mnóstwo nowych myśliwców.– Wedge?Antilles przełączył kanał.– Słucham, Luke.– Postanowiliśmy nie opuszczać statku – oznajmił Skywalker. – Inaczej

wpadlibyśmy prosto na imperialne myśliwce, a nie muszę ci mówić, ile mógłbyprzeciw nim zdziałać pojedynczy transportowiec. Może lepiej zabierz stądswoich ludzi i sprowadźcie jakąś pomoc.Wedge zauważył, że ocalałe promy desantowe przegrupowały się i zaczę-

ły kluczyć, wykonując uniki. Przed nimi, torując drogę, leciały imperialnemyśliwce.– Nie zdołacie się na nim utrzymać – rzekł stanowczym tonem. – Na

pokładach tych wahadłowców może być ze trzystu żołnierzy.– Mamy większe szansę niż wy w walce z niszczycielem gwiezdnym. No,

zmiatajcie stąd!

363

Page 364: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Antilles zacisnął zęby. Luke miał rację i obaj dobrze o tym wiedzieli. Alezostawić tak przyjaciół. . .– Dowódco Żelaznych, tu dowódca Złotych – rozległ się niespodziewanie

z komunikatora jakiś nowy głos. – Proszę o zezwolenie na przyłączenie się dowaszej paczki.Wedge ze zdziwieniem odwrócił głowę i wyjrzał przez osłonę kabiny. Z tyłu

nadlatywały dwa dywizjony republikańskich myśliwców z „Wędrowca”.– Zezwalam – rzekł. – Sądziłem, że radny Fey’lya nie zechce was wypuścić.– Fey’lya nie ma już nic do gadania – odparł ponuro dowódca Złotych.

– Potem ci o tym opowiem. Kapitan przekazał dowodzenie w ręce OrganySolo.– To pierwsza dobra wiadomość, jaką dzisiaj słyszę – mruknął Wedge.

– No dobra, plan jest taki: wyznacz czterech ze swojej grupy do ataku napromy; reszta wraz z nami skoncentruje się na myśliwcach. Przy odrobinieszczęścia zdołamy się z nimi rozprawić, nim dotrze tu następna fala. Rozu-miem, że nie możemy się już spodziewać większych posiłków?– Kapitan mówił, że wezwał na pomoc krążownik gwiezdny – oznajmił

dowódca Złotych. – Ale nie wiadomo, kiedy tu dotrze.„Pewnie za późno” – pomyślał Wedge.– No dobra – rzucił na głos. – To do dzieła.W okolicy śluzy niszczyciela gwiezdnego pojawiły się nowe wstęgi spalin:

Imperium wysłało kolejną grupę myśliwców. Za parę minut mogło być z ni-mi trochę kłopotu, ale na razie jednostki republikańskie miały nad wrogiemprzewagę liczebną. I imperialni piloci doskonale o tym wiedzieli. Rozciągnęliszyki, starając się rozdzielić swoich prześladowców tak, by ci nie mogli sięwzajemnie osłaniać. Wedge błyskawicznie ocenił sytuację. . .– Wszystkie myśliwce: nawiązać walkę jeden na jednego. Wybierzcie sobie

cel i do ataku.Kiedy podlecieli nieco bliżej, Antilles zauważył, że dwie spośród wrogich

jednostek stanowią szybką i znacznie udoskonaloną wersję imperialnego my-śliwca przechwytującego. Upatrzył sobie jeden z pojazdów, oderwał się odformacji i skierował w stronę nieprzyjaciela.Jeśli nawet stan Floty Imperialnej pod względem liczebności statków i do-

świadczonego personelu pogorszył się w ciągu ostatnich pięciu lat, to naj-wyraźniej poziom wyszkolenia pilotów był nadal wysoki. Atakowany przezWedge’a myśliwiec umknął zwinnym ślizgiem z linii ognia; jednocześnie dzię-ki temu samemu manewrowi jego działka laserowe obróciły się w kierunkumaszyny Antillesa. Wedge błyskawicznie wykonał pętlę w dół; skrzywił się,

364

Page 365: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

gdyż strzały przeciwnika przeleciały tak blisko, że aż uruchomiły czujnikitermiczne silników z prawej strony pojazdu. Antilles natychmiast wykręciłmaszynę w prawo. Skulił się cały w oczekiwaniu na kolejne strzały, ale ataknie nastąpił. Ponownie wyprostował lot i rozejrzał się dokoła w poszukiwaniuswego przeciwnika.– Masz go na ogonie, dowódco – rozległ się tuż przy jego uchu podener-

wowany głos Trzeciego. Wedge ponownie rzucił maszynę w dół, a w ułameksekundy później seria z działek laserowych przemknęła tuż obok kabiny my-śliwca. Nie dość, że imperialny pilot nie dał się nabrać na manewr z korko-ciągiem, to jeszcze ani na chwilę nie zgubił swej ofiary. – Wciąż jest za tobą– potwierdził Trzeci. – Próbuj uników; zaraz ci pomogę.– Nie trzeba – rzucił Antilles. Kątem oka zauważył, że z lewej strony prze-

mknął niedaleko inny imperialny myśliwiec. Wedge chwycił mocno drążeksterowy, wyprowadził maszynę z pętli i ruszył wprost na drugiego nieprzy-jaciela. Wrogi pojazd podskoczył nieco w górę, kiedy jego pilot zdał sobiesprawę z nadciągającego niebezpieczeństwa i usiłował zejść z linii strzału.Antilles na to właśnie liczył. Zanurkował pod imperialnym myśliwcem

i podciągnął maszynę w górę, ocierając się niemal o przeciwnika; odwróciłprzy tym swój pojazd dziobem w stronę, z której przyleciał.Ścigający go myśliwiec, którego pilot musiał zaprzestać pogoni, by się

nie zderzyć z jednym z własnych pojazdów, był teraz całkowicie odsłoniętyi bezbronny. Wystarczył jeden celny strzał i imperialna maszyna wyleciaław powietrze.– Dobra robota – pogratulował Antillesowi dowódca Złotych. – Teraz kolej

na mnie.Wedge w lot zrozumiał intencje swego rozmówcy. Zwiększył moc silników

i odskoczył od myśliwca, którego przed chwilą użył jako osłony. DowódcaZłotych mógł teraz oddać salwę z działek laserowych. W ułamek sekundypóźniej kabinę Antillesa rozświetlił blask eksplozji.– Jak sobie radzą nasi chłopcy? – spytał Wedge.– Już po wszystkim – poinformował dowódca Złotych.– Już po wszystkim?! – zdumiał się Antilles. Szerokim łukiem zawrócił

maszynę. Rzeczywiście: dokoła widać było jedynie myśliwce republikańskie– nie licząc oczywiście płonących szczątków pojazdów przeciwnika. – A coz promami desantowymi?– Nie wiem – wyznał dowódca Złotych i przywołał swoich pilotów. –

Trzeci, Czwarty: zgłoście się.– Dopadliśmy sześć z nich – rozległ się jakiś nowy głos. – Ale nie mam

365

Page 366: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

pojęcia, co się stało z siódmym.Wedge zaklął pod nosem, zerkając w stronę gwiezdnego niszczyciela. Zbli-

żała się do nich szybko kolejna fala imperialnych myśliwców. Nie miał czasu,by w jakikolwiek sposób pomóc przyjaciołom na „Katanie”, ale postanowiłprzynajmniej ich ostrzec.– Luke? Za chwilę będziecie mieli towarzystwo.– Wiemy – dobiegł z głośnika zdławiony głos Skywalkera. – Już tu są.

Wyskoczyli z promu, ostrzeliwując się gęsto z broni laserowej, i – nieprzerywając ognia – ruszyli w stronę pary drzwi prowadzących z hangaru nadziób statku. Z miejsca, gdzie stał, Luke nie widział ich; zresztą nie widział teżHana, który z całą grupą zaczaił się na napastników tuż za lewymi drzwiami.Słyszał jednak strzały z blasterów i wyczuwał, że żołnierze się zbliżają.Było w nich coś, co przyprawiło go o dziwne mrowienie w karku. Wyraźnie

czuł, że coś jest z nimi nie w porządku.Z jego komunikatora rozległo się pikanie.– Luke? – dał się słyszeć cichy głos Landa. – Nadchodzą. Jesteś gotów?Skywalker zgasił miecz świetlny i jeszcze raz omiótł wzrokiem swoje dzie-

ło. Duża część sufitu w korytarzu wisiała teraz na kilku zaledwie metalowychwłóknach, gotowa się zawalić przy najlżejszym poruszeniu. Nieco dalej po-dobną pułapkę stanowiły dwa fragmenty ściany.– Wszystko gotowe – poinformował Calrissiana.– Dobra. To zaczynamy. . .W tym momencie do trwającej kanonady dołączyły się nowe odgłosy:

obrońcy otworzyli ogień. Przez parę sekund dwa typy broni rywalizowały zesobą, po czym zapadła cisza.Najpierw zza rogu wyłonili się czterej technicy. Na ich twarzach malowały

się jednocześnie strach, zdenerwowanie i ożywienie właściwe ludziom, którzydopiero co brali udział w pierwszej w ich życiu strzelaninie. Potem oczomLuke’a ukazał się Lando, a na końcu zza załomu wypadli Han i Chewbacca.– Gotowe? – zwrócił się Solo do Luke’a.– Tak. – Skywalker wskazał ręką przygotowane do zawalenia fragmenty

ścian i sufitu. – Chociaż na długo ich to nie powstrzyma.– I nie musi – mruknął Han. – Nawet jeśli wyłączy z walki choćby kilku

z nich, to rzecz jest warta zachodu. Chodźmy stąd.– Chwileczkę – powstrzymał go Luke. Spróbował sięgnąć Mocą na ze-

wnątrz, do tych dziwnie niepokojących umysłów. . . – Rozdzielają się – zako-munikował. – Połowa z nich w dalszym ciągu stoi przy rozsuwanych drzwiach

366

Page 367: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

po lewej stronie; reszta skierowała się na prawo, do sektora technicznego.– Próbują nas okrążyć – pokiwał głową Solo. – Lando, czy tamta część

statku jest dobrze zablokowana?– Nie bardzo – wyznał Calrissian. – Same główne drzwi łączące sektor

techniczny z hangarem powinny jakiś czas wytrzymać, ale tuż obok jest całylabirynt magazynów i pomieszczeń naprawczych, z których zdołają się pewnieprzedostać do głównego korytarza w prawej części statku. Było tam zbytwiele drzwi i nie zdołaliśmy ich wszystkich zablokować.Od strony rozsuwanych drzwi, które przed chwilą minęli, dobiegały głuche

odgłosy miarowych uderzeń.– Aha, ta grupa markuje, że są tam wszyscy, podczas gdy reszta próbuje

nas zajść od tyłu – doszedł do wniosku Han. – No cóż, i tak nie zamierzaliśmyutrzymać całego korytarza. Chewie, ty i Lando weźcie pozostałych i wracajciena mostek. My z Lukiem pójdziemy na prawą stronę statku i spróbujemynieco zwolnić pochód tej drugiej grupy.Chewbacca burknął coś na znak zgody i ruszył naprzód, a za nim czterej

technicy.– Powodzenia – rzucił Calrissian i dołączył do reszty.– Ciągle są tylko dwie grupy? – spytał Skywalkera Solo.– Tak – odparł Luke, starając się zlokalizować wroga. Wciąż towarzyszyło

mu jakieś dziwne uczucie. . .– No dobra. W takim razie chodźmy.Han skręcił w jeden z poprzecznych, wąskich korytarzy; gęsto rozmiesz-

czone drzwi wskazywały na to, że musiała to być część statku z kajutamizałogi.– Dokąd idziemy? – spytał Skywalker, starając się dotrzymać przyjacie-

lowi kroku.– Bateria numer dwa na prawej burcie – wyjaśnił Solo. – Powinniśmy

znaleźć tam jakieś obrzydlistwo, które nada się do tego, by polać nim głównykorytarz: chłodziwo do dział turbolaserowych, czy coś w tym stylu.– Oni mogą mieć butle tlenowe – przypomniał Luke.– Nie mają; a przynajmniej nie mieli, gdy na nas nacierali. Zauważyłem

u nich tylko standardowe filtry powietrza. Ale jeśli wypełnimy chłodziwemcały korytarz, to na niewiele im się one zdadzą. Nigdy nic nie wiadomo –dodał po chwili namysłu. – Takie substancje bywają łatwopalne. . .– Szkoda, że nie stworzyli Floty Katańskiej z gwiezdnych galeonów – rzucił

Luke. Sięgnął Mocą na zewnątrz, w kierunku wroga. Wedle jego rozeznania

367

Page 368: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

żołnierze znajdowali się w labiryncie pomieszczeń, o których wspominał Lan-do, i starali się przebić do głównego korytarza w prawej części statku. – Terazbardzo by nam się przydał ten układ obronny przeciwko intruzom, w którybyły wyposażone.– Gdyby to był gwiezdny galeon, to Imperium nie trudziłoby się tak, by go

zdobyć w stanie nie uszkodzonym – odparował Solo. – Po prostu zostalibyśmywysadzeni w powietrze i tyle.– Racja – skrzywił się Skywalker.Dotarli właśnie do prawego głównego korytarza; już go prawie minęli,

kiedy Han zatrzymał się raptownie.– Co, u licha. . . ?!Luke się odwrócił i dziesięć metrów dalej, w ciemnym kącie pod przepalo-

nymi płytami oświetleniowymi zauważył wielkie, metalowe pudło. Skrzyniabyła ledwie widoczna w plątaninie kabli i prętów. Spod wąskiego wizjera wy-stawało dwulufowe działko blasterowe. Ściany korytarza w pobliżu skrzynibyły sczerniałe i poskręcane; widniało w nich kilka sporej wielkości dziur.– Co to jest?– Wygląda jak pomniejszona wersja robota kroczącego – stwierdził Han.

– Rzućmy na to okiem.– Ciekawe, co to tutaj robi – rzekł w zadumie Skywalker, gdy ruszyli

w stronę skrzyni. Podłoga pod ich stopami także była wyraźnie zdeformowa-na. Ten, kto strzelał z tej maszyny, z pewnością nie oszczędzał amunicji.– Pewnie ktoś wyciągnął to z magazynu, kiedy się uaktywnił ten wirus,

który ich wszystkich zabił – podsunął Solo. – Może bronili dojścia na mostekalbo po prostu zwariowali.Luke pokiwał głową, drżąc na myśl o tym, co się wtedy wydarzyło.– Samo przetransportowanie go tutaj było pewnie nie lada sztuką.– No, z pewnością nie uda się nam go stąd ruszyć – zauważył Solo. Obej-

rzał uważnie nędzne resztki tego, co zostało z prawej nogi robota. – Chybaże. . . ? – zwrócił się do przyjaciela, unosząc brwi.Luke nerwowo przełknął ślinę. Mistrz Yoda wyciągnął kiedyś z bagna na

Dagobah jego myśliwiec. . . Ale mistrz Yoda miał dużo większą Moc niż on.– Przekonajmy się – powiedział. Wziął głęboki oddech, postarał się oczy-

ścić umysł ze zbędnych myśli, uniósł rękę i sięgnął Mocą na zewnątrz.Ale robot kroczący nawet nie drgnął. Luke ponowił próbę; potem jeszcze

raz – wciąż jednak bez skutku. Albo maszyna była zbyt mocno zaklinowanapomiędzy ścianami i sufitem, albo też on po prostu nie miał dosyć siły, by jąruszyć.

368

Page 369: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– No cóż, trudno – stwierdził Han, zerkając w głąb korytarza. – Miłobyłoby go uruchomić: moglibyśmy go umieścić w tym pomieszczeniu z moni-torami za mostkiem i wtedy mielibyśmy pod obstrzałem każdego, kto by sięzbliżył. Ale tutaj też możemy zrobić z niego użytek. Zobaczmy, czy uda namsię dostać do środka.Ujął w rękę blaster i wspiął się po ocalałej nodze robota.– Zbliżają się – ostrzegł go Luke, oglądając się niepewnie za siebie. – Za

parę minut tu będą.– To wejdź tu do mnie – zaproponował Solo. Znajdował się właśnie przy

bocznych drzwiczkach robota; otworzył je, mrucząc coś przy tym. . .– Co się stało? – spytał ostro Skywalker, wyczuwając nagłą zmianę w na-

stroju przyjaciela.– Lepiej, żebyś nie wiedział – odparł Han ponuro. Z wyraźnym wysił-

kiem przemógł się i wszedł do środka. – Zasilanie wciąż działa – oznajmiłtriumfalnie, a jego głos odbił się głuchym echem w środku metalowego pu-dła. – Zobaczmy. . . – Działo blasterowe nad głową Luke’a obróciło się o kilkastopni. – I daje się nim manewrować – dodał radośnie Han. – Bomba!Skywalker wspiął się na szczyt nogi, omijając ostrożnie poszarpane kra-

wędzie. Ci, których zaatakował robot kroczący, z pewnością walczyli mężnie.W dalszym ciągu czuł dziwne dzwonienie w głowie. . .– Nadchodzą – syknął do Hana. Bezgłośnie usadowił się przy kabinie.

Przykucnął i wyjrzał przez szparę między przygiętą nogą a korpusem robota.Miał nadzieję, że w ciemnościach jest niewidoczny.Zdążył się schować dosłownie w ostatniej chwili. Zaraz potem w korytarzu

pojawili się żołnierze. Posuwali się w ich stronę, rozciągnięci w standardowymszyku, wzajemnie się ubezpieczając. Dwaj mężczyźni, którzy szli na czele gru-py, zatrzymali się na widok robota. Pewnie zastanawiali się, czy iść dalej, czyteż zabezpieczyć się przed przykrymi niespodziankami i na wszelki wypadekotworzyć ogień. Dowódca zdecydował się w końcu na inne rozwiązanie: dwajżołnierze prowadzący grupę ruszyli naprzód, a pozostali albo przypadli doziemi, albo posuwali się tuż przy ścianach.Han zaczekał, aż dwaj pierwsi mężczyźni podejdą tuż do robota, po czym

obrócił działo i otworzył ogień do głównej grupy.Żołnierze natychmiast odpowiedzieli ogniem, ale nie mieli najmniejszych

szans. Solo systematycznie ostrzeliwał ściany i podłogę. Ci, którzy mieli tyleszczęścia, że znaleźli się w pobliżu jakichś drzwi, nie mogli wytknąć spozanich nosów. Reszta padała pokotem. Tymczasem prowadzący grupę dwajżołnierze zareagowali błyskawicznie: jeden z nich otworzył ogień w stronę

369

Page 370: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

wizjera, a drugi zaczął się gramolić po nodze robota w górę, ku bocznymdrzwiczkom.Ale na szczycie już czekał na niego Luke. Stojący u podnóża robota męż-

czyzna strzelił trzykrotnie; Skywalker jednak zablokował wszystkie strzały,i po chwili i tego napastnika dosięgnął miecz świetlny.Nagle działo blasterowe umilkło. Luke zerknął w głąb korytarza i sięgnął

Mocą na zewnątrz.– Zostało jeszcze trzech – rzucił ostrzegawczo do Hana, gdy ten otworzył

drzwiczki robota i wydostał się z kabiny.– Zostaw ich – polecił Solo. Zsunął się ostrożnie po tylnej stronie uszko-

dzonej nogi i zerknął na zegarek. – Musimy wracać do Landa i Chewiego.– Posłał przyjacielowi niewesoły uśmiech. – Poza tym właśnie przepalił sięukład zasilania. Zabierajmy się stąd, nim się zorientują, co się stało.

Wysłane w pierwszym rzucie myśliwce zostały zniszczone, podobnie zresz-tą jak wszystkie – z wyjątkiem jednego – promy desantowe. Rebeliancka fre-gata eskortowa i jej myśliwce walczyły teraz z imperialnymi dywizjonami,pierwszym i trzecim, i całkiem nieźle sobie radziły.Na twarzy kapitana Brandei nie było już ani śladu uśmiechu.– Właśnie startuje czwarty dywizjon – nadeszła wiadomość z kontroli

lotów. – Dywizjony piąty i szósty czekają na rozkazy, panie kapitanie.– Niech trwają w pogotowiu – polecił Brandei. Nie miał zresztą wyboru:

ostatnie dwa dywizjony składały się z pojazdów rozpoznawczych i bombow-ców, przydatnych w działaniach, do których były przeznaczone, ale nie w bez-pośredniej walce z myśliwcami Rebeliantów. – Czy są jakieś nowe informacjeo „Tyranie”?– Nie, panie kapitanie. Z ostatniego, odebranego przed włączeniem pól

ochronnych raportu nadesłanego z „Chimery” wynikało, że przewidywanyczas do jego przybycia wynosi 1519.A zatem powinien się tu zjawić już za jakieś siedem minut. Jednak Brandei

wiedział, że czasem bitwy przegrywano nawet w krótszym czasie; a sądzącz rozwoju wydarzeń, tym razem też istniało takie niebezpieczeństwo.Kapitanowi pozostawało już tylko jedno wyjście. I mimo iż wzdragał się

na myśl o tym, że przyjdzie mu się znaleźć w zasięgu rażenia dział turbola-serowych pancernika, zdecydował się wprowadzić „Mściciela” do walki.– Cała naprzód – rzucił w stronę stanowiska sternika. – Dać maksymalną

moc na pola ochronne. Działa turbolaserowe w pogotowiu! I proszę przekazać

370

Page 371: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

dowódcy grupy, która wdarła się na pokład pancernika, że ten statek ma sięnatychmiast znaleźć w naszych rękach.– Tak jest, panie kapitanie. – Na całym niszczycielu rozległ się głuchy

pomruk uruchamianych silników podświetlnych. . .Nagle dołączyło się do niego wycie syren alarmowych.– Bandyci z tyłu! Właśnie wyszli z nadprzestrzeni! – zawołał oficer nad-

zorujący pracę czujników. – Osiemnaście statków: transportowce i mniejsze.Atakują nas!Brandei zaklął siarczyście i włączył odpowiedni monitor. Te statki nie

należały do Rebeliantów. Zastanawiał się, kto to mógł, u licha, być. Alew tej chwili było to nieistotne.– Obrócić statek w kierunku dwa-siedem-jeden – rozkazał sternikowi. –

Tak aby rufowe działa turbolaserowe mogły razić bandytów. I niech startujeszósty dywizjon.Bez względu na to, kim są przybysze, szybko ich nauczy, że nie należy się

mieszać w sprawy Imperium. A co do ich tożsamości. . . Cóż, wywiad ustalito później na podstawie oględzin wraków.

– Uważaj, Maro! – rozległ się z nadajnika głos Avesa. – Starają się obrócićstatek. I już lecą w naszą stronę imperialne myśliwce.– Dobra – rzuciła dziewczyna. Na jej ustach zagościł ironiczny uśmieszek.

„Nie na wiele im się to zda”. Większość myśliwców z niszczyciela gwiezd-nego była już związana walką przez siły Nowej Republiki; a to znaczyło,że przeciw ludziom Karrde’a imperialny statek mógł wysłać głównie pojaz-dy rozpoznawcze i bombowce, z którymi nie powinno być wiele kłopotu. –Dankin, Torve: spróbujcie związać je walką.Dwaj piloci potwierdzili przyjęcie rozkazu i Mara skupiła całą uwagę na

niepozornym fragmencie kadłuba niszczyciela gwiezdnego, tuż pod wylotemdyszy głównego silnika podświetlnego. Tam właśnie były wycelowane działkalaserowe jej Z-95. W tym miejscu umieszczono większość czujników odpowie-dzialnych za spodnią, rufową część statku. Gdyby zdołała w nie trafić, tomieliby wolną drogę pod stosunkowo słabo bronionym dnem kolosa.Chmura parującego gwałtownie metalu i plastiku była znakiem, że wy-

strzelona przez nią wiązka laserowa dosięgła celu.– Udało się – oznajmiła Avesowi. – Spodnia, rufowa część statku jest

teraz zupełnie ślepa.– Dobra robota – pochwalił ją mężczyzna. – Wszyscy do ataku!

371

Page 372: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Mara poderwała swój Z-95 w górę, skwapliwie korzystając z okazji, byoddalić się od gorących kłębów spalin wyrzucanych przez silniki niszczyciela.„Szalony Karrde” i inne transportowce z pewnością zdołają teraz uszkodzićkadłub imperialnego statku; natomiast jej mały pojazd znacznie bardziej sięprzyda przy odpędzaniu od nich myśliwców.Uznała jednak, że zdąży się jeszcze przed tym zameldować.– Jade wzywa Karrde’a – powiedziała do nadajnika. – Jesteś tam?– Tak, dziękuję, Maro – odezwał się z głośnika znajomy głos. Dziewczy-

na poczuła, że częściowo opada z niej napięcie. „Tak, dziękuję” – te słowaznaczyły, że na pokładzie statku Nowej Republiki wszystko jest w porządku.Czy też raczej na tyle w porządku, na ile było to możliwe w przypadku

spotkania z imperialnym niszczycielem gwiezdnym.– Jak się przedstawia sytuacja? – spytała.– Mamy pewne uszkodzenia, ale dajemy sobie radę. Na pokładzie „Ka-

tany” jest mała grupka techników, którzy uruchomili działa turbolaserowei pewnie dlatego dowództwo niszczyciela gwiezdnego nie kwapi się, by się donas zbliżyć. Ale niewątpliwie w końcu przełamie swoje opory.– Już je przełamali – stwierdziła dziewczyna. – Kiedy się zjawiliśmy, statek

miał włączoną pełną moc silników. Nie zdołamy zbyt długo odwracać ichuwagi.– Maro, tu Leia Organa Solo – dobiegł z nadajnika głos księżniczki. –

Wezwaliśmy na pomoc krążownik gwiezdny.– Imperium też na pewno ściąga posiłki – powiedziała chłodno dziew-

czyna. – Więc może darujcie sobie głupie bohaterstwo, dobrze? Ściągnijcieswoich ludzi z „Katany” i wynoście się stąd.– Nie możemy – odparła księżniczka. – Na pokład wdarli się imperialni

żołnierze. Nasi ludzie zostali odcięci od hangaru. Mara zerknęła na ciemnykadłub pancernika; oświetlały go jedynie światła pozycyjne, a także refleksyświetlne toczącej się dookoła walki.– W takim razie musicie ich spisać na straty – rzuciła ostro. – Imperialne

posiłki muszą już być blisko; na pewno dotrą tu szybciej niż wasze.Ledwie zdążyła wypowiedzieć te słowa, gdy kątem oka zauważyła po lewej

stronie jakieś poruszenie: z ciemności wyłoniły się w szyku trójkątnym trzypancerniki.– Maro! – zawołał Aves.– Widzę je – odparła dziewczyna. Z tyłu i nieco powyżej pierwszej grupy

pojawiła się następna trójka statków. – To koniec, Karrde. Zabierajcie sięstąd. . .

372

Page 373: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Uwaga, siły Nowej Republiki – odezwał się na ich kanale łącznościnowy głos. – Mówi senator Garm Bel Iblis z pokładu pancernika „Tułacz”.Czy mogę wam służyć pomocą?

Leia patrzyła zdumionym wzrokiem na głośnik, odczuwając jednocześniezdziwienie, nadzieję i niedowierzanie. Zerknęła na Karrde’a. Ich spojrzeniana chwilę się spotkały. Przemytnik wzruszył ramionami i pokręcił głową.– Słyszałem, że on nie żyje – szepnął. Księżniczka nerwowo przełknęła

ślinę. Czyżby się. . . Ale to z pewnością był głos Bela Iblisa. Albo ktoś goperfekcyjnie naśladował.– Garm, tu Leia Organa Solo – powiedziała.– Leio! – zawołał Bel Iblis. – Ileż to już lat! Nie spodziewałem się, że pani

tu będzie osobiście. Chociaż właściwie może powinienem. Czy to wszystko topani pomysł?Księżniczka ze zdziwieniem wyjrzała przez iluminator.– Nie bardzo rozumiem, co pan ma na myśli, mówiąc „to wszystko”?

A tak w ogóle, to co pan tu robi?– Kapitan Solo przysłał mojej asystentce współrzędne tego miejsca z proś-

bą, byśmy tu przybyli na pomoc – odparł senator, a w jego głosie zabrzmiałniepokój. – Sądziłem, że zrobił to na pani prośbę.Leia uśmiechnęła się nieznacznie. Powinna się była tego domyślić.– Hana czasem zawodzi pamięć – stwierdziła. – Choć muszę przyznać,

że ostatnio nie mieliśmy czasu, żeby poinformować się nawzajem o naszychdokonaniach.– Rozumiem – rzekł wolno Bel Iblis. – A zatem to nie była oficjalna prośba

ze strony Nowej Republiki?– Nie, ale od tej chwili już jest – zapewniła go księżniczka. – W imieniu

Nowej Republiki proszę pana o pomoc. – Spojrzała na Virgilia. – Proszę tozapisać w dzienniku okrętowym, kapitanie.– Tak jest – przyjął polecenie Virgilio. – A ze swej strony chciałbym

dodać, senatorze, że niezmiernie się cieszę z pańskiego przybycia.– Dziękuję, kapitanie – odparł Bel Iblis. Leia wyobraziła sobie, jak na

ustach senatora pojawia się legendarny uśmiech. – Może narobimy tu trochębigosu, co? „Tułacz”: do ataku!Sześć pancerników okrążyło teraz niszczyciela gwiezdnego i bezlitośnie

zaczęło go razić ogniem dział jonowych, nie zważając na – wprawdzie corazrzadsze – salwy laserowe z imperialnego statku.

373

Page 374: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Jednak Mara ma rację – stwierdził Karrde, podchodząc do Leii. – Jaktylko zdołamy wydostać naszych ludzi z „Katany”, natychmiast powinniśmystąd uciekać.– Nie możemy przecież tak po prostu zostawić Floty Katańskiej na pastwę

Imperium – zaoponowała księżniczka.– Domyślam się, że nie miała pani okazji policzyć, ile pancerników tam

zostało? – prychnął przemytnik.– Nie. A co się stało? – zdziwiła się Leia.– Wcześniej, kiedy pani dyskutowała z Fey’lyą, sprawdziłem to za pomo-

cą czujników – rzekł Karrde ponuro. – Z pierwotnej liczby dwustu statkówpozostało jedynie. . . piętnaście.– Piętnaście?! – wyszeptała księżniczka, obrzucając przemytnika zdumio-

nym spojrzeniem.– Obawiam się, że nie doceniłem wielkiego admirała. – Karrde pokiwał

głową. W jego z pozoru spokojnym głosie pobrzmiewała gorycz. – Wiedzia-łem, że kiedy się dowie, gdzie znajduje się Flota Katańska, zacznie ściągaćstąd statki. Ale nie sądziłem, że uda mu się wydobyć tę informację z Hoffneratak szybko.Leia zadrżała. Ona także była przesłuchiwana kiedyś przez Imperium

i mimo upływu lat to wspomnienie wciąż było żywe.– Ciekawe, co zostało z biednego kapitana. . .– Proszę się nad nim nie litować – rzekł Karrde. – Im dłużej o tym myślę,

tym bardziej dochodzę do wniosku, że Thrawn być może wcale nie musiałsię uciekać do tak niecywilizowanego rozwiązania jak użycie przemocy. To, iżHoffner tak szybko zaczął mówić, oznacza, że zapewne wielki admirał zaofe-rował mu znaczną sumę pieniędzy.Leia spojrzała na toczącą się dokoła bitwę i opanowało ją przygnębienie.

Przegrali. Mimo tylu starań – przegrali.Zaczerpnęła głęboko powietrza w płuca i wykonała w myślach ćwiczenia

relaksacyjne Jedi. Tak, przegrali. Ale to była tylko jedna bitwa, a nie caławojna. Imperium przejęło co prawda Ciemną Flotyllę, ale nabór i szkoleniezałóg do tych pancerników potrwa całe lata. A przez ten czas wiele może sięzmienić.– Ma pan rację – zwróciła się do Karrde’a. – Najlepiej zrobimy minima-

lizując straty. Kapitanie Virgilio, kiedy tylko imperialne myśliwce zostanąunieszkodliwione, proszę wysłać jakąś grupę do pomocy naszym ludziom na„Katanie”.Nie otrzymała odpowiedzi.

374

Page 375: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Kapitanie?Virgilio z kamienną twarzą wyglądał przez iluminator na mostku.– Za późno – rzekł cicho.Leia wyjrzała na zewnątrz. Do okrążonego statku imperialnego zbliżał się

szybko drugi niszczyciel gwiezdny, który przed chwilą wyłonił się z nadprze-strzeni.Przybyły imperialne posiłki.

– Odwrót! – krzyknął Aves roztrzęsionym głosem. – Wszystkie statki:odwrót! Pojawił się drugi niszczyciel!Ostatnie słowo niemal utonęło w odgłosie brzęczyka ostrzegającego, że

do maszyny Mary zbliżył się na niebezpieczną odległość jakiś wrogi pojazd.Dziewczyna wykonała swoim małym Z-95 ślizg w bok, w ostatniej chwiliumykając z linii ognia imperialnego myśliwca.– No dobrze: odwrót, ale dokąd? – spytała ostro. Wprowadziła pojazd

w ledwie kontrolowany korkociąg, dzięki czemu błyskawicznie wytraciła pręd-kość. Jej przeciwnik, może zbyt pewny siebie z powodu pojawienia się po-siłków, nie zorientował się w jej zamiarach i minął ją z ogromną prędkością.Mara ze stoickim spokojem wycelowała i zestrzeliła go. – Na wszelki wypa-dek przypomnę ci, że niektórzy z nas nie mają na pokładzie odpowiedniegokomputera, by skalkulować bezpieczny skok w nadprzestrzeń.– Podam ci właściwe współrzędne – odparł Aves. – Karrde. . .– To rozsądna decyzja – dobiegł z fregaty eskortowej głos szefa przemyt-

ników. – Zmykajcie stąd.Mara zacisnęła zęby i zerknęła w stronę drugiego niszczyciela gwiezdnego.

Nienawidziła sytuacji, kiedy przychodziło jej brać nogi za pas, ale wiedziała,że Aves i Karrde mają rację. Bel Iblis skierował trzy swoje statki przeciwkonowej jednostce wroga, ale mimo iż wyposażone w działa jonowe, trzy pan-cerniki nie mogły się długo opierać niszczycielowi. Jeśli zaraz się stąd niewyrwą, to potem mogą już nie mieć takiej okazji. . .Nagle wyczuła, że nadciąga jakieś niebezpieczeństwo. Ponownie rzuciła

swój Z-95 w bok, ale tym razem było już za późno. Statkiem zatrzęsło i odtyłu dobiegł ją syk parującego metalu.– Dostałam! – krzyknęła. Jedną ręką natychmiast wyłączyła dopływ mo-

cy, a drugą chwyciła uszczelki do hełmu kombinezonu kosmicznego. Zdążyłaje umocować w ostatniej chwili: ponownie rozległo się krótkie syknięcie, ozna-czające, iż kabina straciła szczelność. – Odcięty dopływ zasilania i powietrza.Katapultuję się.

375

Page 376: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Sięgnęła po rączkę uruchamiającą wyrzutnię. . . i nagle się zatrzymała.Przypadkowo – a może w wyniku ostatniego, instynktownego manewru – jejuszkodzony myśliwiec celował dziobem wprost w wejście do hangaru niszczy-ciela gwiezdnego. Gdyby udało jej się wykrzesać choć trochę mocy z awaryj-nego silnika manewrowego. . .Nie było to takie proste, ale kiedy ponownie sięgnęła po rączkę urucha-

miającą wyrzutnię, miała tę satysfakcję, że nawet w momencie unicestwieniajej Z-95 dokona niewielkiego aktu odwetu na imperialnym statku wojennym.Nie będzie to nic poważnego, ale zawsze coś.Pociągnęła za rączkę i ułamek sekundy później ładunki wybuchowe rozsa-

dziły osłonę kabiny i katapultowały jej fotel z pojazdu. Dziewczyna omiotłaszybkim spojrzeniem hangar na lewym boku niszczyciela gwiezdnego, kątemoka rejestrując obecność przelatującego obok niej imperialnego myśliwca. . .Nagle dał się słyszeć przeraźliwy pisk układów elektronicznych fotela ka-

tapultowego i gwałtowne trzaskanie przepalających się obwodów. . . Marąpotężnie zatrzęsło. W mgnieniu oka uświadomiła sobie, być może popełniławłaśnie ostatni błąd w swoim życiu. Zajęta nakierowywaniem uszkodzonegoZ-95 na hangar niszczyciela gwiezdnego, zanadto zbliżyła się do imperialnegogiganta i katapultowała się prosto na linię ognia dział jonowych pancernikówBela Iblisa.W jednej chwili, wraz z przepaleniem się układów elektronicznych, straciła

wszystko: nadajnik, światła, urządzenie umożliwiające ograniczone sterowa-nie fotelem, regulator składu powietrza, awaryjne urządzenia sygnalizacyjne.Dosłownie wszystko.Na ułamek sekundy przemknął jej przez myśl Skywalker. On także ja-

kiś czas temu tkwił zawieszony bezradnie w przestrzeni kosmicznej. Ale onamiała powód, żeby go znaleźć; a nikt nie miał powodu, żeby się zająć odszu-kaniem jej.Tuż obok przeniknął płonący myśliwiec imperialny i zaraz eksplodował.

Spory odłamek trafił w ceramiczny pancerz, który częściowo okrywał jej ra-miona; siła uderzenia sprawiła, że Mara rąbnęła mocno głową o kant zagłów-ka.Tracąc przytomność, dziewczyna ujrzała przed sobą twarz Imperatora;

i znowu miała poczucie, że go zawiodła.

Zbliżali się właśnie do pomieszczenia z monitorami tuż za mostkiem „Ka-tany”, kiedy Luke nagle podskoczył.

376

Page 377: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Co się stało? – rzucił nerwowo Han, zerkając szybko w głąb korytarza,z którego właśnie przyszli.– Chodzi o Marę – odparł Skywalker ze ściągniętą twarzą. – Ma jakieś

kłopoty.– Została trafiona?– Trafiona. . . i coś więcej – rzekł Jedi, marszcząc z wysiłku czoło. – Mu-

siała wpaść na jeden z tych promieni jonowych.Chłopak wyglądał tak, jakby chodziło o jego najlepszego przyjaciela, a nie

kogoś, kto chciał go zabić. Han rozważał, czy mu tego nie powiedzieć, aledoszedł do wniosku, że mają teraz ważniejsze zmartwienia. Pewnie i takchodziło o jedną z tych niezrozumiałych spraw rycerzy Jedi.– Cóż, teraz nie możemy jej pomóc – stwierdził i ruszył naprzód. – No,

chodź.Główne korytarze z prawej i lewej części statku zbiegały się w pomiesz-

czeniu z monitorami. Stamtąd pojedyncze rozsuwane drzwi prowadziły nawłaściwy mostek. Calrissian i Chewbacca czaili się po przeciwnych stronachwylotu lewego korytarza, kryjąc się przed zaporowym ogniem karabinów la-serowych i od czasu do czasu ryzykując pojedynczy strzał w stronę wroga.– Co tu u was słychać, Lando? – spytał Solo, kiedy obaj z Lukiem dotarli

do nich.– Nic dobrego, stary – mruknął Calrissian. – Jest ich jeszcze co najmniej

dziesięciu. Szen i Tomrus są ranni; jeśli w ciągu godziny nie uzyskamy pomocyze strony robota medycznego, to Szen może umrzeć. Anzelm i Klen zabraliich na mostek.– Nam się powiodło nieco lepiej, ale i tak jeszcze paru siedzi nam na karku

– stwierdził Han. Szybkim spojrzeniem omiótł rzędy monitorów w pomiesz-czeniu. Mogłyby stanowić pewną osłonę, ale były tak ustawione, że trudnobyłoby się potem wycofać, nie wystawiając się przy tym na ogień nieprzyja-ciela. – Myślę, że w czterech nie damy rady się tu utrzymać – oznajmił. –Lepiej chodźmy na mostek.– Ale stamtąd nie ma już żadnej drogi ucieczki – zauważył Lando. –

Chyba wziąłeś to pod uwagę?– No dobrze – odezwał się Luke, zbierając się w sobie. – Idźcie na mostek.

Wszyscy. Ja tu sobie z nimi poradzę.– Co takiego?! – Calrissian posłał mu miażdżące spojrzenie.– Poradzę sobie – powtórzył Jedi i zapalił miecz świetlny. – Idźcie już.

Wiem, co robię.

377

Page 378: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Chodźcie – poparł go Han. Nie wiedział, co Luke planuje, ale z mi-ny chłopaka wywnioskował, że nie należy z nim dyskutować. – Możemy gostamtąd osłaniać.W chwilę później wszyscy byli już na swoich miejscach. Han i Lando

przycupnęli w rozsuwanych drzwiach, a Chewbacca parę metrów dalej, zapulpitem sterowniczym. Luke stanął samotnie w łukowatym przejściu z bu-czącym mieczem świetlnym w dłoni. Napastnicy dopiero po dłuższej chwilizorientowali się, że oba korytarze nie są już ostrzeliwane; kiedy tylko to sobieuświadomili, natychmiast przystąpili do działania. Zaczęli ostrzeliwać ogniemzaporowym pomieszczenie z monitorami; jednocześnie poszczególni żołnierzewyskakiwali z korytarzy i od razu kryli się za pulpitami, cały czas strzelającz broni laserowej.Próbując powstrzymać atak, Han nieustannie się ostrzeliwał; miał jednak

bolesną świadomość tego, że jego rola ogranicza się jedynie do robienia hała-su. Miecz świetlny Skywalkera jakby żył własnym życiem: rzucał się w prawoi w lewo jak wygłodniałe zwierzę, odbijając przelatujące niebezpiecznie bli-sko strzały. Wyglądało na to, że jak dotąd chłopak nie jest ranny. . . Ale Solowiedział, że taki stan rzeczy nie potrwa długo. Kiedy tylko żołnierze przesta-ną strzelać na oślep i skoncentrują ogień na konkretnym celu, nawet rycerzJedi nie zdoła się obronić. Żałując, że nie zna zamiarów Luke’a, Han zacisnąłzęby i dalej wytrwale strzelał z blastera.– Gotowi?! – zawołał Skywalker, przekrzykując huk strzałów. . . I kiedy

Solo zastanawiał się, na co właściwie ma być gotowy, Luke zrobił krok w tyłi rzucił miecz świetlny w bok. Broń przemierzyła pomieszczenie, uderzyław ścianę. . .I z potężnym trzaskiem przecięła ją na wylot, dehermetyzując statek.Jedi odskoczył w tył, wpadając na mostek w ostatniej chwili; w ułamek

sekundy później drzwi zamknęły się gwałtownie, chroniąc ich przed nagłądekompresją. Rozwyły się syreny alarmowe, które Chewbacca zaraz wyłączył.Przez chwilę Han słyszał głuchy odgłos laserowego ognia, gdy skazani nazagładę żołnierze atakowali bezskutecznie solidne drzwi.A potem kanonada ustała. . . Było po wszystkim.Skywalker podbiegł do głównego iluminatora i popatrzył na toczącą się

na zewnątrz bitwę.– Spokojnie, Luke – zwrócił się do niego Solo. Schował blaster i podszedł

do przyjaciela. – Jesteśmy wyłączeni z walki.– To niemożliwe – rzucił chłopak zapalczywie. Na przemian zaciskał i pro-

stował swoją sztuczną dłoń. Może przypomniał sobie Myrkr i tę długą wę-

378

Page 379: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

drówkę z Marą przez puszczę. – Musimy im jakoś pomóc, w przeciwnym razieImperium wszystkich zabije.– Nie jesteśmy w stanie strzelać ani manewrować – burknął Han, stara-

jąc się zdławić w sobie uczucie zwątpienia. „Na tej fregacie eskortowej jestLeia. . . ” – Co nam jeszcze pozostaje?– Nie wiem – przyznał Skywalker, rozkładając bezradnie ręce. – To ty

jesteś podobno ten mądrzejszy, wymyśl więc coś.– Tak – mruknął Solo, rozglądając się po mostku. – Jasne. Mam po prostu

skinąć ręką i. . . – Urwał w pół słowa i nagle na jego twarzy pojawił się chytryuśmieszek. – Chewie, Lando: podejdźcie do tamtych monitorów pokazującychwskazania czujników – rozkazał, zerkając na stojący przed nim komputer. „Tonie ten”. – Luke, mógłbyś mi pomóc znaleźć. . . Nieważne, już mam.– Co masz? – zainteresował się Calrissian, podchodząc do wskazanego

przez przyjaciela monitora.– Pomyśl przez chwilę – rzekł Han, zerkając na wskazania przyrządów.

Wyglądało na to, że wszystko jest podłączone. Miał tylko nadzieję, że urzą-dzenia wciąż jeszcze działają. – A tak w ogóle, to gdzie jesteśmy? – zapytał.Podszedł do głównego komputera sterującego i uruchomił go.– W samym środku kosmicznej pustki – burknął Lando, wyraźnie znie-

cierpliwiony. – I majstrowanie przy sterach donikąd nas nie zaprowadzi.– Masz rację – przyznał Solo, uśmiechając się nieznacznie. – Nas o rze-

czywiście donikąd nie zaprowadzi.Calrissian utkwił w przyjacielu zdumiony wzrok. . . Po chwili na jego twa-

rzy także pojawił się szelmowski uśmiech.– Racja, przecież to jest Flota Katańska, a my jesteśmy na pokładzie

„Katany”.– Właśnie – potwierdził Han. Wziął głęboki oddech i zacisnąwszy dłonie,

uruchomił silniki.„Katana” naturalnie ani drgnęła. Ale przecież powodem, dla którego nie-

gdyś zniknęła cała Ciemna Flotylla, było to że. . .– Jest jeden! – zawołał Lando, pochylając się nad swoim monitorem. –

Na cztery-trzy przecinek zero-dwa-zero.– Tylko jeden? – upewnił się Solo.– Tak, tylko jeden. Ale i tak mamy szczęście. Powinniśmy się cieszyć, że

po tylu latach choć jeden statek ma wciąż sprawne silniki.– Miejmy nadzieję, że nie przestaną nagle działać – mruknął Han. – Podaj

mi kurs na tego drugiego niszczyciela gwiezdnego.– Hm. . . Obróć statek o piętnaście stopni w lewo i nieco w dół.

379

Page 380: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Dobra. – Solo ostrożnie dokonał zmiany kursu. Dziwnie się czuł, nawi-gując innym statkiem za pomocą urządzenia do zdalnego sterowania. – I jaktam? – zwrócił się do Landa.– Wygląda całkiem nieźle. Daj trochę większą moc.– Monitory do kierowania ogniem nie działają – ostrzegł Luke, podcho-

dząc do Hana. – Nie wiem, czy bez ich pomocy uda ci się oddać celny strzał.– Nawet nie zamierzam próbować. Lando?– Przesuń go nieco w lewo – poinstruował przyjaciela Calrissian. – Jeszcze

troszeczkę. . . Starczy. Są teraz dokładnie na wprost siebie.– No to jazda! – rzucił Solo i otworzył maksymalnie przepustnicę.Na niszczycielu gwiezdnym niewątpliwie zauważono lecący prosto na nie-

go pancernik. Ponieważ jednak praca jego urządzeń elektronicznych i steru-jących była w dalszym ciągu zakłócana ogniem dział jonowych pancernikówBela Iblisa, „Tyran” nie zdążył w porę usunąć się z drogi zdalnie sterowanegostatku.Mimo iż „Katana” znajdowała się dosyć daleko od punktu spotkania obu

pojazdów, ich zderzenie i eksplozja wyglądały bardzo widowiskowo. Han ob-serwował, jak kula ognia gwałtownie się powiększa, a potem stopniowo kur-czy.– No, dobra – zwrócił się do Luke’a. – Teraz już naprawdę jesteśmy wy-

łączeni z walki.

Przez boczny iluminator na „Mścicielu” oszołomiony kapitan Brandeiz niedowierzaniem obserwował, jak „Tyran” kończy swój żywot w płomie-niach. „Nie – to niemożliwe. Po prostu niemożliwe. Nie w przypadku im-perialnego niszczyciela gwiezdnego. Najpotężniejszego statku w całej FlocieImperialnej nie mógł przecież spotkać taki koniec!”Odgłos strzału uderzającego w osłonę mostka wyrwał go z odrętwienia.– Meldować – rzucił.– Jeden z pancerników nieprzyjaciela został uszkodzony podczas eksplozji

„Tyrana” – zameldował oficer śledzący czujniki. – Dwa pozostałe znowu lecąw naszą stronę.„Aby wspomóc te trzy, które nieustannie rażą nas ogniem dział jono-

wych”. Brandei szybkim spojrzeniem omiótł hologram taktyczny. Było tojednak zupełnie bezcelowe. Kapitan doskonale wiedział, że pozostało im jużtylko jedno wyjście.– Odwołać wszystkie ocalałe myśliwce – rozkazał. – Kiedy tylko znajdą

się na pokładzie, skaczemy w nadprzestrzeń.

380

Page 381: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Tak jest, panie kapitanie.Załoga mostka natychmiast przystąpiła do wykonania rozkazu. Brandei

uśmiechnął się lekko. Tak, tym razem przegrali. Ale to była tylko jedna bitwa,a nie cała wojna. Poza tym wkrótce powrócą. . . i to z Ciemną Flotyllą poddowództwem wielkiego admirała Thrawna.Pozwoli Rebeliantom nacieszyć się tym zwycięstwem. Bardzo możliwe, że

jest to już ich ostatni tryumf.

Page 382: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

ROZDZIAŁ

29Grupa naprawcza z „Wędrowca” załatała dziurę w kadłubie „Katany”

w rekordowo krótkim czasie. Pojazd, o który prosił Luke, już czekał na niegow hangarze; i w niespełna godzinę po zniszczeniu drugiego, a ucieczce pierw-szego niszczyciela gwiezdnego, Skywalker był już w przestrzeni kosmicznej.Zlokalizowanie pomiędzy szczątkami rozbitych w walce pojazdów jednego

bezwładnego fotela katapultowego było dla ludzi Karrde’a sprawą prawieniemożliwą. Dla rycerza Jedi nie stanowiło żadnego problemu.Kiedy ją znaleźli, Mara była nieprzytomna. Zapewne przyczynił się do

tego zarówno niebezpiecznie uszczuplony zapas powietrza, jak i lekki wstrząs,którego doznała. Aves zabrał ją na pokład „Szalonego Karrde’a” i popędziłna złamanie karku w stronę nadciągającego w końcu krążownika gwiezdnego,na którym mieścił się szpital. Luke pomógł im dostać się bezpiecznie napokład, po czym zawrócił w kierunku „Katany” i transportowca, na którymon i reszta grupy mieli wracać na Coruscant.Cały czas dręczyło go pytanie, dlaczego uratowanie Mary było dla niego

tak istotne.Nie umiał na nie odpowiedzieć. Mógł naturalnie wymyślić całą masę po-

wodów, dla których tak postąpił: poczynając od zwykłej wdzięczności za jejpomoc w bitwie, a kończąc na tym, że ratowanie komuś życia należy do obo-wiązków rycerza Jedi. Doskonale jednak zdawał sobie sprawę z tego, że jest

382

Page 383: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

to jedynie nieudolna próba racjonalizacji. On po prostu musiał to zrobić.Być może kierowała nim Moc. A może był to jeszcze jeden poryw mło-

dzieńczego idealizmu i prostoduszności.Na pulpicie tuż przed nim odezwał się brzęczyk nadajnika.– Luke?– Tak, Han. O co chodzi?– Natychmiast wracaj na „Katanę”.Skywalker spojrzał przez osłonę kabiny na majaczący przed nim ciemny

zarys pancernika i przebiegł go dreszcz. Solo mówił takim głosem, jakbyznajdował się na cmentarzu. . .– O co chodzi?– Mamy kłopoty. Teraz już wiem, co knuje Imperium. I nie są to pomyślne

wieści.– Zaraz tam będę – obiecał Luke, nerwowo przełykając ślinę.

– Tak – powiedział zimno Thrawn, podnosząc wzrok znad raportu, którynadszedł z „Mściciela”. W jego jarzących się oczach płonął gniew. – Dziękitwoim staraniom, żeby mnie tu zatrzymać, straciliśmy „Tyrana”. Domyślamsię, że jesteś usatysfakcjonowany?C’baoth wytrzymał wzrok admirała.– Proszę nie winić mnie za nieudolność pańskich niedoszłych zwycięzców –

rzekł równie lodowatym tonem. – A może to nie była kwestia ich nieudolności,a raczej umiejętności bojowych Rebeliantów? A w takim razie to pan mógłbybyć teraz martwy, gdyby to „Chimera” tam poleciała.Twarz Thrawna pociemniała z gniewu. Pellaeon przysunął się nieco bliżej

admirała i umocowanego za jego krzesłem isalamira. Skulił się w sobie i czekałna wybuch.Ale Thrawn zachował spokój.– Po co tu przybyłeś? – spytał tylko.Starzec się uśmiechnął i niespiesznie się odwrócił.– Od czasu, kiedy się pan zjawił na Waylandzie, złożył mi pan wiele

obietnic, admirale Thrawn – zauważył. Przystanął, aby się lepiej przyjrzećjednej ze stojących w pomieszczeniu rzeźb holograficznych. – Przybyłem tudopilnować, żeby ich pan dotrzymał.– A jak pan zamierza to zrobić?– Chcę sobie zagwarantować na tyle istotną pozycję, żeby – użyjmy tego

eufemistycznego określenia – nie mógł pan o mnie zbyt łatwo zapomnieć – od-

383

Page 384: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

parł mistrz Ciemnych Jedi. – Przybyłem, by pana poinformować, że wracamna Wayland. . . aby objąć kierownictwo nad pańskim projektem „Tantiss”.Kapitan poczuł ucisk w gardle.– Nad projektem „Tantiss”? – spytał spokojnie Thrawn.– Tak – potwierdził C’baoth i ponownie się uśmiechnął, widząc wyraz

twarzy Pellaeona. – Och, kapitanie! Wiem o tym mimo waszych nędznychwysiłków, by ukryć przede mną prawdę.– Chcieliśmy ci oszczędzić niepotrzebnych przykrości – pospieszył z za-

pewnieniem admirał. – Na przykład bolesnych wspomnień, które mógłby cinasunąć ten projekt.Starzec przez chwilę mierzył go wzrokiem.– Być może – przyznał z odrobiną sarkazmu w głosie. – Jeśli istotnie takie

były wasze motywy, to bardzo dziękuję, ale czas na rozpamiętywanie prze-szłości już minął. Od kiedy opuściłem Wayland, admirale, przybyło mi siłi umiejętności. Nie musi się pan już dłużej troszczyć o moje dobre samopo-czucie. – Wyprężył się dumnie i kiedy odezwał się ponownie, jego glos odbiłsię gromkim echem od ścian pomieszczenia. – Jestem C’baoth, mistrz Jedi.I Moc, która spaja całą galaktykę, jest na moich usługach.Thrawn powoli podniósł się z miejsca.– A ty jesteś na moich usługach – powiedział.– Już nie, admirale Thrawn – potrząsnął głową starzec. – Koło się za-

mknęło. Teraz znów będą rządzić Jedi.– Uważaj, C’baoth – rzucił groźnie Thrawn. – Możesz sobie przybierać

dowolne pozy, ale nie zapominaj, że nawet ty nie jesteś niezastąpiony dlaImperium.Starzec uniósł nieznacznie krzaczaste brwi. . . Uśmiech, który pojawił się

na jego twarzy, przyprawił Pellaeona o drżenie. Był to ten sam uśmiech, którywidział na Waylandzie.Uśmiech, który przekonał go o tym, że C’baoth naprawdę jest szalony.– Wręcz przeciwnie – rzekł cicho mistrz Jedi. – W obecnej chwili to wła-

śnie ja jestem niezastąpiony dla Imperium. – Podniósł wzrok na widniejącena ścianach pomieszczenia hologramy gwiazd. – Chodźmy – powiedział. –Porozmawiamy na temat nowego podziału władzy w naszym Imperium.

Luke przyjrzał się ciałom imperialnych żołnierzy, którzy zmarli z powo-du nagłej dekompresji w pomieszczeniu z monitorami na „Katanie”. Terazprzynajmniej rozumiał, dlaczego ich obecność wywoływała w nim dziwnedrżenie.

384

Page 385: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

– Chyba nie może tu być mowy o pomyłce? – podsunął z powątpiewaniem.Stojący obok niego Han wzruszył ramionami.– Leia zleciła wykonanie testu genetycznego, ale nie wydaje mi się, by

jego wynik mógł ujawnić coś nowego.Skywalker pokiwał głową, wpatrując się w twarze leżących przed nim mar-

twych żołnierzy. A raczej w jedną, choć powieloną wiele razy twarz. Wszyscyzabici mieli bowiem identyczne oblicza. . .Klony.– A więc jednak – rzucił cicho. – Imperium odnalazło gdzieś klonujące

komory spaarti i zdołało je uruchomić.– Co znaczy, że na znalezienie i przeszkolenie załóg do nowych pancerni-

ków ludzie Thrawna nie będą potrzebowali kilku lat – stwierdził Solo ponuro.– To zajmie im tylko parę miesięcy. A może jeszcze mniej.Luke westchnął głęboko.– Mam złe przeczucia, Han.– Nie ty jeden.

Page 386: 63. Timothy Zahn - Ciemna Strona Mocy.pdf

Here is how much of TEX’s memory you used:4829 strings out of 9531060731 string characters out of 1187982109493 words of memory out of 15598477416 multiletter control sequences out of 10000+5000016299 words of font info for 44 fonts, out of 1000000 for 200034 hyphenation exceptions out of 1000292 words of extra memory for PDF output out of 65536Output written on TT2.pdf (386 pages, 1300408 bytes).

Skanowane przez —Plik „TT2.pdf” utworzony przez S ′ciku w LATEX

WW Grudzień 2006Wersja 1.01