Żywe trupy. upadek gubernatora cz. 2

23

Upload: wydawnictwo-sqn

Post on 06-Apr-2016

225 views

Category:

Documents


2 download

DESCRIPTION

Przeczytaj o tym, czego nie pokazali w serialu! Imperium Philipa Blake’a chwieje się w posadach. Fundamenty kruszeją, fasady pokrywają się pęknięciami, a z mozołem wznoszone mury rozpadają się w proch. Upadek Gubernatora, okupiony krwią, potem i łzami, staje się faktem. Rick, Glen i Michonne otworzyli ostatni rozdział historii sadystycznego tyrana. Philip Blake uwolnił drzemiącego w nim potwora. Kreśli linię frontu pomiędzy swoimi poplecznikami a zdesperowanymi mieszkańcami pobliskiego więzienia.

TRANSCRIPT

Page 1: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2
Page 2: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2
Page 3: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2
Page 4: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

SERIA „THE WALKING DEAD”:

1) 2) 3)

4)

NARODZINY GUBERNATORADROGA DO WOODBURYUPADEK GUBERNATORA część 1

UPADEK GUBERNATORA część 2

ZEJŚCIE oryg. „Descent”

Ukazały się:

Wkrótce:

Page 5: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

Kraków 2014

TŁUMACZENIEBARTOSZ CZARTORYSKI

Page 6: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

The Walking DeaD

The Fall oF The governor, ParT TWo

Copyright © 2014 by Robert Kirkman, LLC.Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2014

Copyright © for the translation by Bartosz Czartoryski 2014

Redakcja – Sonia MiniewiczKorekta – Aneta Wieczorek / Editor.net.pl

Skład i łamanie – Joanna PelcOkładka – Robert Sienicki

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.Ksiażka ani żadna jej czesc nie może byc przedrukowywana ani

w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani

odczytywana w srodkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I, Kraków 2014ISBN:978-83-7924-269-6

NASZA KSIĘGARNIA www.labotiga.pl

www.wydawnictwosqn.pl

DYSKUTUJ O KSIĄŻCE /WydawnictwoSQN

/WydawnictwoSQN

/SQNPublishing/

/

/

N

Szukaj naszych książek również w formie

elektronicznej

k eej

Wspieramy środowisko! Książka została wydrukowana na papierze wyprodukowanym zgodnie z zasadami zrównoważonej gospodarki leśnej.

Page 7: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

Z wyrazami miłości dla Joeya i Billa Bonansingów

Page 8: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2
Page 9: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

PODZIĘKOWANIA

Bardziej niż kiedykolwiek dziekuje panu Robertowi Kirkmanowi, który zabrał mnie w  podróż mojego życia. Gracias również dla Andy’ego Cohena, Davida Alperta, Brendana Deneena, Nicole Sohl, Kempera Do-novana, Shawna Kirkhama, Stephanie Hargadon, Courtney Sanks, Chri-stiny MacDonald, Morta Castle’a, sierżanta sztabowego Alana Bakera oraz Briana Ketta. Na koniec, jak zawsze, zachowałem najgoretsze po-dziekowania dla mojej pieknej, ukochanej kobiety, a zarazem najlepszej przyjaciółki, Jill M. Norton.

Page 10: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2
Page 11: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

CZĘŚĆ PIERWSZA

Pole bitwyStałem sie smiercia, niszczycielem swiatów

— J. Robert Oppenheimer

Page 12: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2
Page 13: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

JEDEN

Ogień zaczyna płonac na parterze, płomienie liża tapete w stulistne róże, smola gipsowy sufit, pluja kłebami czarnego, cuchnacego dymu, który przedziera sie przez korytarze i sypialnie domu przy Farrel Street, osle-pia go i poddusza. Rzuca sie biegiem przez jadalnie, szukajac po omacku prowadzacych na dół schodów. Staje na chybotliwych drewnianych stop-niach i pedzi prosto w zalatujacy wilgocia mrok piwnicy.

– Philip?! PHILIP!?! PHILIIIIIIIIIIP!!?!Obraca sie gwałtownie na brudnej, mokrej cementowej podłodze

i rozglada goraczkowo, próbujac wypatrzyc swojego brata w tych nie-przebranych ciemnosciach. Nad jego głowa dom płonie i skwierczy. Po-żoga, porykujac, panoszy sie w zagraconych pokojach nedznego domku, żar naciska na fundamenty. Kreci sie bezsilnie w  kółko, starajac sie dojrzec cos posród cieni zadymionej piwnicy, rozgarniajac pajeczyny, krztuszac sie gryzacymi oparami i zalatujacym amoniakiem smrodem zgniłych buraków w puszkach, szczurzych ekskrementów i od lat leża-cej w kacie waty szklanej. Słyszy trzask i łomot spadajacych na podłoge parteru drewnianych belek, ogień staje sie jeszcze bardziej zachłanny. Wie, że to nie ma najmniejszego sensu, gdyż jego malutki rodzinny do-mek w Waynesboro w stanie Georgia nigdy nie spłonał, a przynajmniej

7

Page 14: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

14 robert kirkman jay bonansinga

niczego takiego nie pamieta. A jednak na górze szaleje istne piekło, a on nie może znaleźc swojego pieprzonego braciszka. Jak ten gówniarz tutaj zszedł? I gdzie, do kurwy nedzy, jest? Potrzebuje go. Philip bedzie wie-dział, co robic!

– PHILLLIIIIIIP!Histeryczny krzyk brzmi raczej jak cieniutki pisk, wydany na wyde-

chu swiergot, niknacy sygnał nadajacej z daleka stacji radiowej. I nagle w jednej z piwniczych scian zauważa cos na kształt portalu – dziwaczny, wklesły otwór przywodzacy na mysl właz na łodzi podwodnej, który emanuje zielonkawym blaskiem. Zdaje sobie sprawe, że nigdy wczesniej go tu nie było.

Nie pamieta niczego takiego ze swojego rodzinnego domu przy Far-rel Street, ale jednak, niczym za sprawa jakiejs czarnej magii, niespo-dziewanie sie, kurwa, pojawiło. Idzie, potykajac sie, ku jarzacemu sie niesmiało przejsciu. Przedziera sie na druga strone i staje w dusznym, niemal pozbawionym powietrza, zbudowanym z pustaków pustym ga-rażu. Ściany nosza slady niedawnych tortur, które miały tu miejsce – plamy ciemnej, zasychajacej krwi i osmalone resztki sznura zwisajace smetnie ze srub – można by rzec, że zło jest tutaj wrecz namacalne. Czy-ste, nierozcieńczone, nieziemskie zło. Nie chce tu byc. Nie może oddy-chac. Przechodza go ciarki. Nie może otworzyc ust na tyle, żeby wyar-tykułowac cos prócz słabowitego, pełnego bolesci kwilenia pochodza-cego z najgłebszych odmetów płuc. Do jego uszu dobiega hałas. Odwraca sie i widzi kolejny emanujacy zielonkawym swiatłem portal. Przechodzi przez niego wprost do sosnowego zagajnika na obrzeżach Woodbury. Rozpoznaje polane oraz mase zwalonych pniaków, które uformowały nieduży naturalny amfiteatr. Stapa po ziemi wyłożonej miekkimi igieł-kami, grzybami i chwastami. Serce bije mu coraz szybciej, bowiem zdaje sobie sprawe, że trafił z deszczu pod rynne – znalazł sie w miejscu kaźni. Jakas postac wychodzi z lasu i staje w bladym swietle. To jego stary kum-pel, Nick Parsons, patykowaty i niezgrabny jak zawsze, przedziera sie przez polane ze strzelba bojowa w dłoniach, jego wykrzywiona przera-żeniem twarz przykrywa maska gestego potu.

Page 15: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

15the walking dead. żywe trupy

– Dobry Boże – mamrocze Nick umeczonym głosem. – Uwolnij nas od nieprawosci.

Podnosi strzelbe i celuje prosto w niego. Lufa wydaje mu sie ogromna, niczym gigantyczna planeta przysłaniajaca słońce.

– Żałuje ze swoje grzechy – mówi Nick ponuro. – Panie, wybacz mi… Prosze, wybacz mi.

Naciska na spust. Iglica uderza w  spłonke, lufa wypluwa w  zwol-nionym tempie płomienny wieniec – promienie umierajacej gwiazdy – i meżczyzna unosi sie w powietrze, niemal wyrywa go z butów, czuje sie, jakby wystrzelono go z procy, jakby nic nie ważył, tylko płynał przez mrok… ku nimbowi niebiańskiej swiatłosci. To jest to. Tak wyglada ko-niec swiata – jego swiata – koniec wszystkiego. Krzyczy, lecz z jego ust nie dobywa sie żaden dźwiek. Oto smierc – pachnie magnezem, dusi – oslepiajaca biała pustka. I wtedy, jakby ktos przełaczył przycisk, Brian Blake przestaje istniec.

Nagle, jak w ostrym przejsciu montażowym, meżczyzna budzi sie na podłodze swojego mieszkania w Woodbury – bezwładny, nieruchomy, przygwożdżony do zimnego, twardego drewna, odczuwajac jedynie paraliżujacy, lodowaty ból – oddychajac ostatkiem sił, jakby każda ko-mórka jego ciała toczyła cieżka walke o haust powietrza. Poznaczone zaciekami kafelki na suficie sa zamazane i niewyraźne, na jedno oko nie widzi wcale, jest mu w nie zimno, jakby pod powieka hulał wiatr. Z ust zwisa mu tasma klejaca. Powietrze przechodzi przez zakrwawiony nos podczas łapczywych, swiszczacych wdechów i wydechów, które sa nie-mal niesłyszalne dla zgromadzonych wokół niego osób. Usiłuje sie pod-niesc, ale nie może nawet obrócic głowy. Jego scisniete bólem nerwy słu-chowe ledwie rejestruja deliberujace z ożywieniem głosy.

– I co z dziewczyna? – pyta jeden z nich.– Jebac ja, już dawno jest za ogrodzeniem. I tak nie ma szans.

Page 16: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

16 robert kirkman jay bonansinga

– A on? Żyje?Słyszy jeszcze jeden przykuwajacy uwage odgłos – bulgoczacy po-

mruk – i zerka ku jego źródłu katem oka. Ledwo widzi na opuchniete oko, ale rozpoznaje nieduża postac majaczaca na progu znajdujacych sie po drugiej stronie pokoju drzwi; twarz ma upstrzona sladami rozkładu, jej pozbawione źrenic oczu przypominaja jaskółcze jajka. Martwa dziew-czynka rzuca sie na łańcuchu, który pobrzekuje głosno.

– Achhh! – skomle jeden z meżczyzn, kiedy potworek próbuje go do-siegnac.

Philip rozpaczliwie próbuje cos powiedziec, ale żadne słowo nie chce przejsc przez scisniete gardło, czuje, jakby jego głowa ważyła tysiac ton. Podejmuje kolejny wysiłek, otwiera spierzchniete, popekane, krwawiace usta, które nie potrafia uformowac tego, co chce wyrazic jego umysł. Sły-szy głeboki baryton Bruce’a Coopera.

– Pieprze to! – Charakterystyczny odgłos odbezpieczanego pistoletu półautomatycznego przerywa cisze. – Dziewczyna dostanie kulke pro-sto…

– N-nnie!  – Philip sili sie, żeby wydac z  siebie kolejne pomruki.  – N-nie-n-nie!

Kolejny sprawiajacy niewysłowiony ból oddech. Musi chronic Penny, musi chronic swoja córke, chociaż dziewczynka nie żyje od ponad roku. Nadal jest jedynym, co mu zostało na tym swiecie, innymi słowy: jest dla niego wszystkim.

– Z-zostaw ja, kurwa… ZOSTAW JĄ!Obaj meżczyźni spogladaja na leżacego na podłodze Philipa i przez

ułamek sekundy udaje mu sie skupic wzrok na ich twarzach. Bruce, wyż-szy z nich, to Afroamerykanin z ogolona głowa; marszczy czoło z wy-razem obrzydzenia i strachu. Drugi, w czarnym golfie i ostrzyżony na jeża, Gabe, jest biały i zbudowany jak cieżarówka. Z ich oczu Philip Blake odczytuje, że powinien byc martwy. Leżac na zakrwawionej drewnia-nej podłodze, nie ma, co prawda, pojecia, jak źle wyglada  – szczegól-nie twarz, która boli go tak, jakby została podziurawiona szpikulcem do lodu – lecz to, co wyczytuje przez te jedna krótka chwile z min i spojrzeń

Page 17: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

17the walking dead. żywe trupy

tych nieokrzesanych, prostych ludzi, zapala w  głowie Philipa lampke alarmowa. Nieźle go musiała urzadzic  – na imie ma, jesli go pamiec nie zawodzi, Michonne – naprawde nieźle. Pozostawienie go na pastwe smierci, która jednak nie przyszła, miało byc kara za grzechy.

Sycylijczycy mawiaja, że zemsta jest daniem, które powinno sie ser-wowac na zimno, ale ona podała mu ja na jeszcze parujacym talerzu. Odciete tuż nad łokciem i przypalone prawe ramie jest najmniejszym ze zmartwień Philipa. Jego lewe oko leży tuż przy twarzy, przyklejone do skóry policzka strzepkiem krwawej tkanki. Co gorsza – a niczego gor-szego Philip Blake nie jest w stanie sobie wyobrazic – niepokoi go zimna lepkosc rozchodzaca sie po dolnej czesci brzucha, której źródłem sa ge-nitalia, a raczej to, co z nich zostało po precyzyjnym cieciu mieczem. Sam powrót pamiecia do tego jednego, szybkiego ruchu – który przy-równałby do użadlenia metalowej pszczoły – sprawia, że znowu niemal traci przytomnosc. Ledwie słyszy toczaca sie obok dyskusje.

– O KURWA! – Bruce nie może oderwac szeroko otwartych oczu od leżacego na podłodze, jeszcze niedawno zdrowego, silnego, szczupłego meżczyzny z podkreconymi do góry wasami. – On żyje!

– Kurwa, Bruce – ożywia sie Gabe – nie ma ani doktora, ani Alice! Co my, kurwa, zrobimy?

Próg mieszkania przekracza trzeci facet, czemu towarzyszy cieżkie sapanie i pobrzekiwanie bojowej strzelby. Philip nie widzi, kto to, ani nie poznaje jego głosu. Ponownie dryfuje pomiedzy swiadomoscia a za-pomnieniem, podczas gdy stojacy nad nim meżczyźni prowadza oży-wiona dyskusje, przerzucajac sie pełnymi napiecia, naznaczonymi pa-nika słowami.

– Panowie, zamknijcie to cos w innym pokoju. Biegne na dół po Boba – mówi Bruce.

– Boba?! Tego pierdolonego pijusa, co przesiaduje pod schodami? – dziwi sie Gabe.

Głosy cichna, a na Philipa opada zimny i ciemny całun.– … co on, do cholery, może zrobic…?– … pewnie niewiele…

Page 18: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

18 robert kirkman jay bonansinga

– … no i po co…?– … przyda sie bardziej niż my…

Karmieni hollywoodzkimi filmami ludzie mysla, że przecietny lekarz wojskowy potrafi co najmniej tyle, co doswiadczony chirurg z  dyplo-mem uczelni medycznej, ale prawda jest inna. Rzadko kiedy dorów-nuje on umiejetnosciami lekarzowi rodzinnemu. Przeważnie przecho-dzi tylko parotygodniowe szkolenie podczas obozu przygotowawczego i nawet ci najzdolniejsi rzadko kiedy zdobywaja wiedze przewyższajaca te posiadana przez pierwszego lepszego sanitariusza czy ratownika me-dycznego. Poznaja podstawy pierwszej pomocy, dowiaduja sie co nieco o resuscytacji i ucza o traumatologii, ale to by było na tyle. Rzuca sie ich na linie frontu razem z oddziałami bojowymi i oczekuje, że utrzymaja rannych żołnierzy przy życiu – lub zadbaja o załatanie uszkodzonego układu krażenia – na tyle długo, aby zdażono przetransportowac ich do szpitala polowego. Medyk pełni funkcje ludzkiego holownika – zaharto-wanego w boju, przywykłego do nieustannego cierpienia – którego za-daniem jest przykleic plasterek i założyc łupki ofiarom wojen.

Sanitariusz Bob Stookey przed trzynastoma laty odsłużył jedna je-dyna ture w Afganistanie z 62. Kompania Alfa. Miał wówczas trzydzie-sci szesc lat i został tam wysłany niedługo po rozpoczeciu inwazji. Był jednym ze starszych żołnierzy  – zaciagnał sie głównie z  powodu nie-przyjemnej sprawy rozwodowej – i prawił młodszym kolegom morały od serca.

Zaczynał jako hołubiony kierowca karetki w  Camp Dwyer i  stop-niowo torował sobie droge na front, gdzie posłano go na wiosne. Miał talent do opowiadania suchych żarcików, które potrafiły rozbawic cały oddział, przy czym zwykle pociagał z nieregulaminowej f laszki Jima Beama. Jego serce było jednak zbyt miekkie – za co trepy go kochały – i  sam umierał, kiedy tracił jakiegos marine. Zanim odesłano go do

Page 19: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

19the walking dead. żywe trupy

zwyczajnego swiata na tydzień przed trzydziestymi siódmymi urodzi-nami, padał trupem sto jedenascie razy, a smutek i żal zapijał pół litra whiskey dziennie.

Lecz nawet ten okres „burzy i  naporu” był niczym przy okropień-stwach i zgiełku epidemii czy stracie skrycie przez niego kochanej Me-gan Lafferty. Żracy od srodka ból stał sie nie do zniesienia i Bob jest zu-pełnie nieswiadomy, że lada chwila dostanie powołanie na front.

– BOB!Przycupniety pod murem domu Gubernatora, jedynie na wpół przy-

tomny, w zarzuconej na plecy kurtce burego oliwkowego koloru, przy-ozdobionej strużkami zaschnietej sliny i przyprószonej popiołem, Bob wzdryga sie, słyszac głos Bruce’a  Coopera. Ciemnosc nocy rozjasnia z wolna budzacy sie swit i meżczyzna zaczyna drżec, dotkniety nie tylko podmuchem chłodnego wiatru, ale i wspomnieniem niespokojnej nocy wypełnionej pijackimi snami.

– Ej, ty, wstawaj! – rozkazuje poteżny meżczyzna, wyłaniajac sie z bu-dynku i podchodzac do gniazda, które Bob uwił sobie z przemoknietych gazet, dziurawych koców i pustych butelczyn. – Musisz nam pomóc. Na góre, JUŻ!

– C-co? – Bob pociera szpakowaty zarost, odbija mu sie kwasem żo-ładkowym. – Czemu?

– Chodzi o Gubernatora! – Bruce schyla sie i łapie Boba za bezwładne ramie. – Jestes lekarzem wojskowym, co nie?

– Marines… Korpus medyczny – mamrocze, czujac, jakby ktos unosił go dźwigiem. Obraca głowe. – Przez pietnascie minut… jakies milion lat temu. Chuja umiem.

Bruce stoi nad nim jak manekin, sciskajac go bez ceregieli za ramiona.– No to pokaż, co, kurwa, potrafisz! – syczy, potrzasajac meżczyzna. –

Gubernator o ciebie dbał, karmił cie, pilnował, żebys sie nie zapił, to te-raz ty zadbasz o niego.

Bob próbuje przezwycieżyc mdłosci, wyciera twarz i niepewnie kiwa głowa.

– Dobra, zabierz mnie do niego.

Page 20: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

20 robert kirkman jay bonansinga

Idac przez przedpokój, schodami na góre i korytarzem do końca, Bob mysli, że chodzi o jakas pierdółke. Gubernator pewnie złapał grype albo rozwalił sobie palec u nogi – zgaduje – a ci jak zwykle panikuja. Jednak kiedy Bruce pedzi w pospiechu do ostatniego mieszkania po lewej i ciag- nie go za soba, mało co nie wyrywajac mu ramienia ze stawu, domysla sie, że cos jest nie tak. Coraz wyraźniej czuje miedziany, piżmowy smród bijacy zza uchylonych drzwi. Na sekunde przed tym, zanim Bruce we-pchnie go do srodka i przekrocza próg mieszkania – a jego oczom ukaże sie ten przerażajacy widok – do Boba powraca nagłe i nieproszone wspo-mnienie wojny.

Przez jego umysł przetaczaja sie obrazy przyprawiajace o nudnosci, nozdrza wypełnia charakterystyczny dla prowizorycznego oddziału chi-rurgicznego w prowincji Parwan mdły zapach, przypomina sobie stosy nasiaknietych ropa bandaży przeznaczonych do spalenia, spływajaca ry-nienkami żółc, brunatne nosze schnace w afgańskim słońcu – wszystko to przelatuje przez głowe Boba zaledwie w ciagu sekundy. Potem widzi rozciagniete na podłodze ciało. Od wydzielanego przez nie odoru włosy staja mu deba, przytrzymuje sie futryny, aby nie upasc, kiedy Bruce po-pycha go do przedsionka. Teraz może przypatrzec sie Gubernatorowi – a raczej temu, co z niego zostało – leżacemu na zachlapanej krwia płycie.

– Zamknałem dziewczyne – mówi Gabe, lecz Bob prawie go nie słyszy.Nie zauważa również innego oprycha przykucnietego pod sciana,

rozgladajacego sie panicznie Jamesona, który nie bardzo wie, co zrobic z dłońmi. Bob mało co nie traci równowagi, dopadaja go zawroty głowy. Stoi i gapi sie bez słowa. Głos Gabe’a dociera do niego jakby spod ziemi.

– Zemdlał, ale jeszcze dycha.– Cholera… – mamrocze ze scisnietym gardłem Bob.Tylko stoi i gapi sie, gapi sie na te powykrecana, przypalona, zakrwa-

wiona resztke człowieka, który jeszcze niedawno rzadził ulicami swojego małego królestwa Woodbury niczym rycerz Okragłego Stołu z arturiań-skich legend. Zmaltretowane ciało Philipa Blake’a przeszło metamorfoze, która przypomina Bobowi Stookeyowi o biednym młodym człowieku z Alabamy, sierżancie sztabowym Bobbym McCullamie, nawiedzajacym

Page 21: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

21the walking dead. żywe trupy

jego sny. Ładunek domowej roboty rozerwał go na dwoje gdzies pod Kandaharem. Na twarzy Gubernatora, niczym złowieszczy palimpsest, Bob dostrzega nadtopione oczy i makabryczny grymas zmarłego ma-rine – posmiertna maska z żołnierskim hełmem, okalana ochraniaczem podbródka. Prosił szeptem o smierc. Bob nie mógł zrobic nic prócz prze-niesienia go do parnego pomieszczenia załadowanego trupami. „Zabij mnie”, błagał dzieciak. Bob nie potrafił wydusic z siebie słowa, patrzył tylko bezsilnie. Młody marine zmarł z utkwionymi w niego oczyma. Były medyk przypomina sobie to wszystko, czujac w przełyku nieprzyjemny smak, kwas żoładkowy wypełnia mu usta, pali w  scianki gardła, wy-pływa nosem niczym goraca lawa.

Bob obraca sie i wymiotuje na i tak już brudny dywan, opróżniajac zawartosc żoładka – spora porcje taniej whiskey przyjeta w ciagu ostat-nich dwudziestu czterech godzin, doprawiona paroma łykami benzyny – która z pluskiem laduje na podłodze. Pada na czworaka, rzucany tor-sjami, zgiety, drżac na całym ciele. Pomiedzy kolejnymi cieżkimi, mo-krymi oddechami próbuje cos powiedziec:

– Nie-nie nie moge nawet na niego patrzec! – Ze swistem wciaga po-wietrze, kiedy wstrzasa nim kolejna fala konwulsji. – Nic… nic na to nie poradze!

Bob czuje, że dłoń silna jak imadło chwyta go za kark i brutalnie pod-nosi za kurtke. Lekarz staje na równe nogi tak szybko, że niemal gubi buty.

– Nie ma doktorka ani Alice! – ryczy do niego Bruce, ich twarze sa tak blisko siebie, że na Boba pryskaja kropelki sliny; czarnoskóry meżczyzna sciska go jeszcze mocniej. – Jesli nic nie zrobisz, on, kurwa, umrze! – Mo-carz potrzasa nim i szarpie. – CHCESZ, ŻEBY UMARŁ?!

Bob f laczeje w jego uscisku i wydaje z siebie słaby jek:– N-n-n-nie.– NO TO COŚ, KURWA, ZRÓB!!!Bruce zabiera reke z karku Boba, który niepewnie kiwajac głowa, od-

wraca sie do zmasakrowanego ciała. Medyk kleka i przyglada sie Guber-natorowi dokładniej.

Page 22: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

22 robert kirkman jay bonansinga

Patrzy na ciemniejace w słabym swietle salonu strużki krwi zasy-chajace na nagim torsie, które formuja na skórze linie niczym na mapie. Oglada kikut prawego ramienia, pusty, nabiegły czerwienia oczodół, a także wyłupione oko, lsniace i galaretowate jak swieżo ugotowane jajko, trzymajace sie jedynie na kawałku martwej tkanki. Zauważa ka-łuże krwi tetniczej, która zebrała sie przy genitaliach meżczyzny. Sły-szy jednak płytki, wysilony oddech. Klatka piersiowa Gubernatora nie-mal niezauważalnie unosi sie i opada.

Bob Stookey momentalnie otrzasa sie z resztek alkoholowego upo-jenia, jakby ktos podetknał mu pod nos sole trzeźwiace. Na froncie nie ma czasu na gderanie – ani na obrzydzenie i strach – trzeba działac. Predko i sprawnie. Niekoniecznie dokładnie. Po prostu działac. Ocena stanu zdrowia rannego jest najważniejsza. Zatamowac krwawienie, udrożnic drogi oddechowe, utrzymac puls, a potem przeniesc pacjenta. Boba ogarnia nagłe współczucie dla tego człowieka.

Nigdy nie miał dzieci. Teraz odczuwa skutki zastrzyku adrenaliny, jakiego czesto doswiadcza rodzic na miejscu kraksy samochodowej i który pozwala mu uniesc ważaca tone sterte stali z Detroit, aby wy-dostac uwiezionego pod nia potomka. Gubernator dbał o Boba. Trak-tował go z szacunkiem, nawet czułoscia – zawsze uprzejmie zagady-wał, upewniał sie, czy nie brakuje mu jedzenia i picia, koca, którym mógłby sie nakryc, i miejsca do spania. Świadomosc tego, ile mu za-wdziecza, pomaga Bobowi zebrac mysli, skupic sie, odzyskac ostrosc widzenia. Jego serce zwalnia, uspokaja sie, kiedy siega ku zakrwa-wionej szyi Gubernatora i naciska na tetnice. Puls jest słaby, ledwie wyczuwalny, można by go pomylic z uderzaniem poczwarki o sciany kokonu.

Bob nabiera pewnosci siebie i mówi autorytarnym tonem:– Bede potrzebował czystych bandaży, tasmy i wody utlenionej.Nikt jednak nie widzi zmiany, jaka zaszła w jego twarzy. Bob od-

garnia z czoła tłuste kosmyki i zaczesuje je palcami na czubek głowy. Mruży oczy. Marszczy brwi niczym wytrawny hazardzista szykujacy sie do gry.

Page 23: Żywe Trupy. Upadek Gubernatora cz. 2

23the walking dead. żywe trupy

– Bedziemy musieli przeniesc go do infirmerii. – Podnosi głowe i spo-glada na pozostałych meżczyzn, po czym odzywa sie jeszcze pewniej: – Zrobie, co w mojej mocy.

Koniec fragmentu.

Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl