biggest polish quality daily newspaper with a circulation ... · miejsca pracy w londynie służą...
TRANSCRIPT
The article “The Ambassador and Polish immigrants” appeared on December 22nd in the 2nd
biggest Polish quality daily newspaper with a circulation of around 300 thousand. It was
published in the ‘comments and opinions’ section, used by most important opinion makers in
the Polish public domain.
Summary:
The article is one of the very first opinion pieces in Polish public domain that touches
the political impact of recent Polish migration waves. It has been before mostly left to
politicians – attacking or praising the open border policy of the EU – or church leaders, most
often warning about unwanted implications of mass migrations of young people. The article
tries to put some economic and cultural perspective on Polish migrations and to suggest a
more balanced view at an activity that Poles engage in – since at least 150 years. The problem
is – as I try to show – that due to Polish history and identity construction processes Poles still
regards migration as a highly moral issue, one that is linked with their fight for freedom. It is
a collective loss then, rather than individual gain that dominates the debate. The outcome is an
unintentional policy of neglecting or even covering up the economic impact of Polish
migrants.
The article dwells on the cultural implications and meanings of a joke made recently
by the UK ambassador to Warsaw, Charles Crawford. In what turned out to be a minor
diplomatic rift just before the EU budget agreement, Crawford, in a leaked email (published
in the Sunday Times), said that actually HMG has created more jobs for Poles than the Polish
government itself. He also said that Poles weren’t grateful for the decision to let the British
labour market open. The reaction of majority of Polish media and politicians was rather a
hysteric one. “Ambassador mocks Poland!” “Scoffing Poland” etc were quite common
comments (although before the EU budget agreement, this had some political meaning also).
In my article I look at reasons of that lack of sense of humor. I underline the traditional way
Poles perceive culturally migrations of their kin. A classic example comes from a comment of
a deputy chairman of the Parliament committee on external affairs, Marian Piłka from the
ruling right-wing PiS party, who basically says that: “Poles working in UK contribute to the
British economy not Polish one”. This means that Polish politicians still see migration as one
way, bounded, from point A to point B movement, as if transnational links did not exists. This
is the state-centric perspective at its most extreme. No transnationalism there means no
recognition of migrants as important social actors in the process of Poland’s modernization
and development. The issue – I argue – isn’t only financial capital, but more crucially cultural
capital and seeing how things are done and how they work in the capitalism’s historical
source.
Acceptance of migrants as agents of change requires Polish elites and politicians to
change their focus and language they address them. I put forward an example: In November
London’s Polish Embassy was hosting the new elected Polish premier, Kazimierz
Marcinkiewicz. In his speech, despite mentioning Polish migrants, he did not have anything to
tell them, except, that they should learn and follow true patriotism and Polish values from the
Polish Diaspora. But for Poles in London, the main concern now is the messy situation with
the issue of double taxation of migrants (Polish government have made attempts in the past to
tax short term work abroad) so issues of learning patriotism and national virtues from WWII
veterans is not a priority – I argue. In fact it rather draws yawns than enthusiasm. In the days
when you can be in Poland in two hours for the price of a lunch, migration isn’t what it used
to be.
CRONEM’s exposure
In the article I mention the research being carried out at Centre for Research on
Nationalism, Ethnicity and Multiculturalism. This is important since this way the
Centre becomes the first one to enter Polish public domain in respect to expertise on
Polish migration to the UK. This means bigger exposure for Polish authorities. Already I
received an email from the Centre for Market Research at Gdańsk University, where
economists are running a programe and public debate on issue of Polish migration. The
email underlines “myths” surrounding the issues of migration, that article like this one
help to dispel.
The CRONEM full name appears also under my name, where it is mentioned
again that the Centre runs a programe on Polish migration. I believe this gives
CRONEM an important argument in establishing itself as a UK scientific authority on
recent migration from Poland.
OPINIE
Sarkazm Brytyjczyka pomaga zrozumieć zwykłą kalkulację ekonomiczną
Ambasador i polscy imigranci
Migracje Polaków nie są już jednokierunkowym i nieodwracalnym ruchem w jedną stronę - jak myśli o nich poseł Piłka - ale stają się działalnością najbardziej dynamicznych jednostek
Polscy imigranci znów znaleźli się w centrum politycznej burzy - tym razem wskutek sarkastycznego e-maila ambasadora Wielkiej Brytanii w Warszawie. Pół roku temu miało to miejsce we Francji, która na punkcie polskich hydraulików dostała obsesji. Tym razem ich istnienie boleśnie odczuł na sobie rząd polski. I bardzo dobrze. Najwyższy czas, by spostrzegł, że granice państw nie są już tym samym, co kiedyś, a zarobkujący za granicą obywatele stali się elementem kumulacji kapitału i motorem zmiany społecznej, a nie emigrantami w tradycyjnym pojęciu.
W liście, który wywołał dość histeryczne reakcje ze strony polskiej, Charles Crawford poczynił uwagę, która mogła niektórych ukłuć. To gospodarka Zjednoczonego Królestwa tworzy największą liczbę miejsc pracy dla Polaków i jest zbawieniem dla polskiego bezrobocia - sugeruje ambasador. Boli tym bardziej, że to prawda. Jakoś trudno nam wciąż przyjąć do wiadomości, że jesteśmy głównym eksporterem ludzi na rynek europejski - mimo że stan ten trwa, z przerwami, od połowy XIX wieku.
POLAK - SZWAJCARSKI ZEGAREK
Crawford zapewne wie więcej o polskich imigrantach niż niejeden polski polityk. W Wielkiej Brytanii nie ma tygodnia bez obszernych artykułów, programów radiowych i telewizyjnych na temat Polaków, których liczba rośnie mniej więcej z prędkością 10 tysięcy na miesiąc. Od analityków JP Morgana, przez tysiące budowlańców remontujących domy, po barmanów w każdej niemalże londyńskiej knajpie, kierowców piętrowych autobusów i architektów wnętrz, Polacy stali się nowym elementem w wielokulturowym krajobrazie stolicy byłego Imperium. Idzie za tym szybka przemiana pewnych pojęć. Dawniej "polski robotnik" był synonimem lenistwa, dzisiaj "Polish builder" to marka jakości i solidności, prawie jak szwajcarski zegarek. Media, nawet tradycyjnie
ksenofobiczne, zamieszczają materiały przeciwstawiające polską etykę pracy brytyjskiej rozleniwionej klasie robotniczej. Polityczne tego znaczenie jest niemałe. Crawford oraz brytyjska klasa polityczna dobrze wiedzą, że polscy imigranci stają się najlepszą reklamą i testem brytyjskiego modelu gospodarczego. W podtekście są jednocześnie krytyką i kompromitacją systemu, który opuścili. Chociaż nikt tego na głos nie mówi, wszyscy w Wielkiej Brytanii tak myślą: ostatni na taką skalę rolniczy kraj w Europie - Polska - wreszcie się modernizuje, a migracje są jednym z tego symptomów. Sukces przyjęcia przez brytyjski rynek w ciągu 18 miesięcy ponad 300 tysięcy pracowników z krajów akcesyjnych nie tylko dodaje otuchy zwolennikom liberalizmu gospodarczego i anglosaskiego sposobu zarządzania ekonomią, ale także odrzuca obawy przed bezrobociem lub zachwianiem równowagi społecznej. Według ostatniego raportu Department Work and Pensions, wpływ migracji z krajów akcesyjnych na brytyjski rynek pracy i zarobki jest znikomy. Zarobki nie spadły, bezrobocie nie wzrosło, w niektórych sektorach nawet spadło wskutek napływu nowej siły roboczej. Wkład fiskalny tej masy pracowników już dawno przewyższył wszelkie koszta. Wkrótce zapewne pokryje redukcję brytyjskiego rabatu. Dla protekcjonistycznej Francji czy Niemiec, broniących się przed napływem polskich fachowców, to wręcz policzek.
LUDZIE NA HUŚTAWCE CZEKAJĄ
Przekonanie o wyższości brytyjskiego systemu dało o sobie znać, kiedy Crawford wspomniał o miejscach pracy, które dla Polaków stworzyła gospodarka brytyjska. To był właśnie czuły punkt. Wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Marian Piłka z PiS zareagował tak: "Miejsca pracy w Wielkiej Brytanii służą pomnażaniu dobrobytu brytyjskiego, a nie polskiego. W związku z tym mówienie, że Wielka Brytania jest w jakiś sposób szczodrobliwa wobec Polski, jest po prostu zupełnym nieporozumieniem" - powiedział polityk. I chociaż zgadzam się, że dziękować należy w tym wypadku jedynie z grzeczności, to jednak poseł Piłka wykazał się poważnym poziomem ignorancji. Ale z drugiej strony zareagował zgodnie ze swoją prawicową, tradycjonalistyczną wizją polskich migracji.
Co więc powinni wiedzieć polscy politycy na temat Polaków wyjeżdżających za granicę? Od początku lat dziewięćdziesiątych polscy imigranci to przeważnie - by użyć stwierdzenia prof. Marka Okólskiego z Ośrodka Badań nad Migracjami UW - ludzie na huśtawce. Przemieszczają się cyklicznie między Polską a Zachodem, wciąż dokonując wyborów co do dalszego pobytu za granicą. Prowadzone przeze mnie obecnie badania w Center for Nationalism,
(c) ANDRZEJ DUDZIŃSKI
MICHAŁ P. GARAPICH, antropolog społeczny, doktorant Instytutu Europeistyki UJ. Pracuje jako Research Fellow w Center for Nationalism, Ethnicity and Multiculturalism na Uniwersytecie w Surrey, gdzie prowadzi badania dotyczące polskich imigrantów w Londynie
Ethnicity and Multiculturalism na Uniwersytecie w Surrey potwierdzają tezę, że ludzie ci w przeważającej części zbierają na mieszkanie, remont domu, rozkręcenie biznesu czy zrobienie wrażenia na dziewczynie z naprzeciwka. Gospodarcze zyski dla Polski z tej działalności są niepodważalne. Respondent z Jasła, remontujący domy na West Endzie, na moje pytanie, czy kogoś sprowadził ze swoich stron do Anglii, mówi: "No jasne, niech się miasto [Jasło] bogaci". Czy więc miejsca pracy w Londynie służą tylko gospodarce brytyjskiej? Bynajmniej. Niewidzialna dla polskiego fiskusa rzeka przekazów pieniężnych ("Rzeczpospolita" z 9 lutego 2004 oszacowała sumę przekazów pieniężnych od imigrantów z całego świata na ok. 2 mld euro rocznie) nie tylko utrzymuje setki tysięcy Polaków w kraju, ale zapewne pozwoli postawić te 3 miliony mieszkań, których przecież rząd nie da rady zbudować.
KONIEC ŚWIATA LATARNIKÓW
Zastanawiać może, skąd taka ignorancja ze strony polityków i tendencja do traktowania wyjazdu jako czegoś wstydliwego. Czyżby fakt, że Polska od 150 lat jest krajem tradycyjnie wysyłającym imigrantów, był tak trudny do zaakceptowania? A może obawa, że ludzie ci, pozbawieni gorsetu własnej kultury, staną się kosmopolitami? Mniej więcej takich argumentów używa narodowo-katolicka prawica, uważając, że negocjacje w sprawie dostępu do unijnych rynków pracy dla Polaków były spiskiem lewicowo-liberalnych elit w celu zredukowania "żywiołu" polskiego, osłabienia ducha w narodzie, o zarażeniu moralną zgnilizną Zachodu nie mówiąc. Bicie na alarm z powodu drenażu mózgów czy rozbijanych przez imigrację rodzin należy do tego samego zestawu argumentacji.
Migracja jako element edukacji i procesu dojrzewania niesie ze sobą element wolności, swobody i spojrzenia na kulturę ojców z dystansem. Potwierdzenie tego wielokrotnie słyszę od moich respondentów - polskich imigrantów zamieszkałych w Londynie. Ten stał się buddystą, tamten "wreszcie czuje się wolny od polskiego grajdołka", inny "chce wreszcie zobaczyć świat", inną bardzo interesują kolorowi mężczyźni, którzy są "tacy seksy". Kiedy w trakcie negocjacji akcesyjnych zapytałem Romana Giertycha o kwestię otwarcia rynków pracy, odpowiedział krótko: "To nie jest w interesie polskiego państwa".
ENDECY NIE LUBIĄ MIGRACJI
Najbardziej niebezpiecznym aspektem polskich migracji dla neoendeckich tradycjonalistów nie są przekazy pieniężne, ale zmiana kulturowa, jaka dokonuje się w głowach polskich imigrantów. W Londynie nabywają oni bowiem kapitał kulturowy, czyli wiedzę, jak wygląda normalny klimat przyjazny biznesowi. Wszyscy pracodawcy, z jakimi przeprowadzam wywiady, różnice między Wielką Brytanią a Polską, jeśli chodzi o prawo biznesowe, widzą w kategoriach niebo - ziemia czy wzór - antywzór. Dowiadują się choćby, jak wygląda uprzejmy i pomocny pracownik urzędu skarbowego, a znaczenie ma nie kolor skóry, ale to, co kto potrafi.
Podejście polskich polityków do migracji własnych obywateli wciąż jest obciążone silnym tradycjonalizmem, epatowaniem martyrologią i dawno już nieaktualnymi mitami mającymi zmobilizować zbiorowość.
Podczas swojej wizyty w Londynie premier Kazimierz Marcinkiewicz spotkał się z Polonią londyńską. Jedyne, co miał do powiedzenia młodym ludziom, to żeby uczyli się patriotyzmu i poświęcenia od wojennej emigracji żołnierskiej. Dzisiaj to sprawa podwójnego opodatkowania i obaw, że zarobki imigrantów mogą wzbudzić zainteresowanie urzędu skarbowego (co zniechęca do powrotu i inwestycji w kraju) są głównym tematem, jakim żyją polscy pracownicy w Londynie. Nic dziwnego, że słowa Marcinkiewicza wywołały jedynie trochę ziewnięć, a polska prasa w Londynie nawet nie kwapiła się apelu premiera umieszczać. W końcu w Londynie (głosowało ponad 4 tysiące osób) wybory wygrał Donald Tusk.
Historia i warunki konstruowania tożsamości narodowej sprawiły, że w dyskursie na temat polskich migracji wciąż dominuje tradycyjne pojmowanie ich jako narodowej tragedii, wręcz przyczyny społecznej zapaści. Nie traktujemy migracji jako elementu wzbogacającego jednostkę, ale zjawisko zubożające społeczeństwo. To dlatego żart Crawforda uderzył w tak czułe miejsce - skoro prezentujemy się na zewnątrz jako patrioci i romantycy, to dlaczego tylu z nas marzy, aby z tej Macierzy jeno zwiać?
IMIGRANT JAKO NOŚNIK MODERNIZACJI
Ale dzisiaj możliwe jest wyjście idealne: być tu i tam niemal równocześnie. Czy lotniska Ryanair w Bydgoszczy, Katowicach, Wrocławiu i Szczecinie nie opowiadają całej historii? Dzisiaj migracje Polaków nie są już jednokierunkowym i nieodwracalnym ruchem w jedną stronę - jak myśli o nich poseł Piłka i wielu innych - ale stają się działalnością najbardziej aktywnych, dynamicznych i zdecydowanych na ryzyko jednostek, które zachowują się równie racjonalnie, co menedżerowie globalnych korporacji, wybierając najlepszego pracodawcę i najlepszy system podatkowy.
Mimo racjonalności i wpisania tych zachowań w normalną działalność ekonomii XXI wieku dla polskich władz polskie migracje to niestety nadal temat tabu. Istnieją państwa - jak Chiny, Meksyk, Filipiny czy Irlandia - które własną diasporę były w stanie przekuć na narzędzie pozyskiwania inwestycji i jedno z większych źródeł kapitału. Polsce dlatego, że emigrację nadal traktujemy w kategoriach tragedii, traumy i elementu mitu narodowotwórczego - daleko do podobnej racjonalności wobec własnych imigrantów. To dlatego państwo legitymizuje i finansuje działalność różnych kilkuosobowych polonijnych organizacji, które potrafią ubrać się w bogoojczyźniane szaty, ukrywające najczęściej antysemityzm i ksenofobię, a nie jest w stanie pomagać szukającym szczęścia za granicą zwykłym szarym obywatelom. Traktujemy wciąż wyjazd z Polski jako kwestię moralności, a nie to, czym jest dzisiaj - racjonalną kalkulacją ekonomiczną. I być może w zrozumieniu tego